- Hadrianie, chodu! - wyrzucił z siebie Bayard, gdy już niemal zupełnie znikął w mroku.
Bayard nie musiał podejmować decyzji o ucieczce. Wręcz nawet nie miał ku temu sposobności. Całe ciało już od dobrych paru chwil rwało się do czmychania z tej magicznej pułapki, a gdy tylko strach do cna ogarnął umysł chłopaka, nic już nie stało na przeszkodzie. Wszelkie cugle zostały popuszczone luzem. I oto prawdą się stało stare porzekadło, że człek nie zna możliwości swej cielesnej powłoki. Nogi Bayarda, jak sięgnął pamięcią, nigdy nie przebierały tak prędko i tak pewnie. Oczy nigdy nie widziały równie dobrze w półmroku, jak w owym czasie. Jakby jakaś niewidoczna lina ciągnęła go z ogromną prędkością, ku wyjściu, nie zważając na nierówność terenu, obtarcia czy wręcz bolesne uderzenia.
Po prostu pruł niczym boski wiatr, niczym przeciąg w tej pieczarze. |