Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-11-2023, 09:33   #163
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
NATHANIEL

Nathaniel próbował negocjować, stawiać warunki.

Krwisto-włosa istota pochwycona w lodowym stalagnacie wahała się, zastanawiała. Usta Ewy pozostały zamknięte, ale w końcu otworzyły się i opętana dziewczyna odpowiedziała.

- Tak. Odejdziesz stąd żywy. Jeśli tego pragniesz.

Dwaj mężczyźni w nadpalonych, zachlapanych krwią kurtach byli niemal tuż przy Nathanielu.

Chłopak odwrócił się w ich stronę unosząc broń. Ale mężczyźni nie zaatakowali. Stanęli, spokojni, wyraźnie poruszeni widokiem nagiej istoty uwięzionej w lodzie.

- Nie zrobią ci krzywdy, Nathanielu. Podobnie jak i ty, chcą przetrwać i móc otrzymać ode mnie nagrodę.

Ewa mówiła za jego plecami. Jej też nie chciał stracić z oczu. Ufał dziewczynie, ale to, czym się stała, nie było nią. Nathaniel wiedział o tym.

- Spójrz na mnie, Nathanielu.

Słowa kobiety przyciągnęły go, wabiły, nie mógł się jej opierać, gdy była tak blisko. Odwrócił się.

ICHIKA

Szła przed siebie. Przez śnieg, przez zaspy. Na ślepo. Przed siebie, a może nie przed siebie? W szalejącej zamieci wszystkie kierunki, poza górą i dołem, straciły sens i znaczenie.

Kilka razy potknęła się, poślizgnęła na jakiejś skrytej w gęstym, białym puchu, nierówności, wpadając w zaspy i podnosząc się z nich najszybciej, jak tylko dawała radę. Mimo tych wszystkich przeciwności brnęła jednak dalej. Uparcie. Niezmordowanie. W jakimś spokoju ducha lub zobojętnieniu.
Sama ze sobą, ze swoimi myślami i ciemnością i bielą. Zimnem i wiatrem. Wilgocią kradnącą z jej ciała resztki ciepła.

Szukała schronienia.

Kolejny krok i kolejny. Dziesiątki. Setki. Tak wiele, że straciła ich rachubę.
Potknęła się. Tym razem jednak nie upadła, tylko ześliznęła się w dół, stoczyła po śniegu, nabierając prędkości, nie potrafiąc zatrzymać niekontrolowanego ślizgu, aż w końcu uderzyła o jakąś przeszkodę – pień drzewa lub zaśnieżony głaz.

Uderzenie pozbawiło ją przytomności.

Leżała poturbowana, przemarznięta, a śnieg spadał grubymi płatami na jej nieprzytomne ciało. Zasypywał ślady przejścia, zabierał ciepło z ciała i życie – powoli, niczym złodziej. A Ichika przestała z nim walczyć. Przestała uciekać.
Bo trudno jej było uciec przed tym, przed czym nie potrafiła uciec.

ANDY i IVA

Podjęli trudną decyzję. Ale jedynie słuszną w tej smutnej i strasznej chwili.
Wola życia jest w człowieku silna, kiedy ma je stracić. Na tyle silna, że jest w stanie zabić swoich wrogów, jak zrobił to Andy w pensjonacie, lub porzucić swoich przyjaciół, jak robiła to teraz Iva.

Szła za Andym, który szukał drogi w dół, w doliny, gdzie śnieżyca powinna być mniej dokuczliwa. Ale to nie śnieżyca martwiła Andyego, lecz kobieta – demon i jej obietnica. Dlatego też oddalał się, szukał zejścia, schronienia pośród drzew, które – jak pamiętał – porastały niższe partie gór, u stóp góry, na której wybudowano „Czysty Śnieg”.

Szli – dwoje rozbitków w morzu szalejącej śnieżycy – po omacku, z nadzieją, że uda im się uciec przed tym, przed czym uciec się nie da.

JOEL

Zostawili go, ale nie miał im tego za złe. Sam ich o to prosił. Joel wcisnął się, instynktownie szukając ciepła w małej budce u szczytu wyciągu.

Został sam.

Było mu zimno. Coraz zimniej. Obserwował wirujące w szaleńczym tańcu strzępki śniegu, nie będąc pewnym czy faktycznie je widzi, czy to mroczki przed jego oczami urosły do takich gargantuicznych rozmiarów.

Nagle przestało mu być zimno. Zapomniał o lodowatym wietrze świszczącym w stalowych linach. Zasypiał. Powoli, z utraty krwi i wychłodzenia organizmu.
Słyszał kiedyś, gdzieś, że śmierć przez zamarznięcie nie jest taka zła. Że człowiek po prostu zasypia i już się nie budzi. To nie brzmiało jakoś specjalnie strasznie.

Joel uśmiechnął się i zasnął.

I już nigdy nie obudził.

NATHANIEL

Odwrócił się i ujrzał czerwone niczym krew oczy, które pochwyciły go w swoje szpony. Dosłownie.

Drżał na całym ciele, mięsnie zesztywniały mu, jakby ktoś wypełnił je cementem lub ołowiem. Nie był w stanie zrobić niczego, poza łapaniem spazmatycznie oddechu.

Krwisto-oka demonica mówiła coś, ale słowa były dla niego odległą pieśnią.
Echem.

Walczył z tym spojrzeniem, ale nie potrafił uwolnić się spod wpływu bestii.

Nie czuł już, jak jeden z kultystów zachodzi go od tyłu. Poczuł jednak ostrze noża opierające się lodowatą stalą na jego szyi. A potem poczuł ból, kiedy broń przecięła jego gardło głęboko.

Kiedy trysnęła krew Ithaqua uwolniła go ze swojego uroku.

- Ze mną się nie układa – widział usta Ewy.

Broń wypadła z dłoni Nathaniela, kiedy obiema rękoma próbował – bez skutku – zatrzymać krew buchającą z przeciętej szyi. Krwotok był tak obfity, że po kilku sekundach opadł na kolana.

- Mnie się wielbi i słucha. Z oddaniem.

Obrazy rozmazywały się, kiedy Nathaniel zapadał w czerń śmierci.
Ithaqua coś jeszcze mówiła swoim lodowatym, pozbawionym jakichkolwiek uczuć głosem.

A potem śmierć pochwyciła Nathaniela w swoje objęcia. A śmierć miała twarz lodowatej demonicy i uśmiechała się okrutnie i szyderczo.

ANDY i IVA

Drzewa! W końcu!

Gdy już myśleli, że nigdy do nich nie dotrą, gdy Iva była bliska poddania się i pozostania tam, pośród śniegów, aby dać się dziać losowi.

Drzewa oznaczały schronienie od wiatru.

Oznaczały bezpieczną odległość od pensjonatu.

Oznaczały częściową ochronę przed burzą.

Dalej nie mieli już sił uciekać.

Zapadli więc gdzieś, pod jakąś rozłożystą gałęzią, tworząc prowizoryczne schronienie, ogrzewając się swoją bliskością. Szczękając zębami czekali.

Czekali na śmierć lub na ocalenie. Andy wiedział, że marsz dalej byłby zbyt wyczerpujący, póki trwała burza śnieżna.

Wpatrywał się w czerń i w wirujące płatki śniegu, aż do bólu oczu.

Iva nie miała siły patrzeć, ale musiała – bo kiedy zamykała powieki, widziała tylko bladą, smutną twarz Joela. Łzy zamarzały jej na policzkach.

ICHIKA

Wiedziała, że nie może zasnąć. Że nie może poddać się zimnu. Że musi wstać. Ale nie miała siły. Zbyt wyczerpana, zbyt poturbowana.

A potem usłyszała kroki. Ktoś tutaj był.

Chciała zawołać o pomoc, lecz z drugiej strony bała się odezwać.

I tedy go zobaczyła. W świetle, jakby ktoś zapalił na niebie wielka latarkę i skierował jej snop na nią.

To był mężczyzna.

Znała go.

Widziała, jak leżał na schodach, poturbowany, z zakrwawioną twarzą czekając na jej pomoc. Na pomoc, która nie nadeszła. Zamiast pomóc mu uciec, wydostać się z pożaru, Ichika zrobiła to, co w danej chwili uznała za najlepsze rozwiązanie. Okradła go i uciekła.

A teraz właściciel pensjonatu stał nad nią i patrzył.

Bolały ją żebra, którymi uderzyła w pień drzewa, bolały płuca, gdy wciągała mroźne, lodowate powietrze.

Mógł jej pomóc. Wygrzebać z zaspy, dociągnąć do jakiegoś schronienia, ale tylko stał i patrzył.

A za nim pojawiały się kolejne osoby. Postacie w śnieżnych anorakach – mordercy z pensjonatu, kobieta, której Ichika poderżnęła gardło, inni goście, których imiona lodowaty wiatr i mróz wyszarpywały z jej pamięci kawałek po kawałku, szarpniecie po szarpnięciu.

Stali patrzyli, a kiedy Ichika zamknęła oczy na chwilę, a potem je otworzyła, już nich nie było. Udało się jej wstać.

Prosto, bez bólu, w snopie światła, a kiedy spojrzała w dół, ujrzała siebie samą – swoje własne, skulone ciało, zamarznięte, skulone przy pniu drzewa.

To był ostatni majak, jakiego doświadczyła, nim umarła z upływu krwi i wyziębienia.

IVA i ANDY

Czas zacierał się w śnieżycy i mrozie.

W zimnie i w ciemnościach. W wietrze i w bólu.

Siedzieli w prowizorycznym schronieniu, przysypiając i budząc się nawzajem. Doświadczając majaków i zimna tak przenikliwego, jak nigdy dotąd.

W pewnym momencie wydawało im się, że ziemia zatrzęsła się gdzieś niedaleko, a w mroku ujrzeli iskierkę światła i ognia.

Andy wiedział na co patrzy. To był „Czysty śnieg” – budynek musiał zawalić się pod wpływem pożaru.

Znaleźli ich nad ranem, w chwilę po tym gdy pogoda poprawiła się wyraźnie.

Helikopter ratowniczy, który usłyszeli oboje, wylądował na stoku.

A potem przyjechali ratownicy wezwani z miasteczka u stóp gór.

Dla Ivy i Andyego to było wybawienie.

Ratownicy zaopiekowali się nimi, dali goręcej herbaty, koce termoizolacyjnej, uchronili przed hipotermią. Zawieźli pogotowiem lotniczym do pobliskiego szpitala.

Kiedy unosili się w powietrze, widzieli ubranych w jaskrawe kurtki ludzi przeszukujących rumowisko i pogorzelisko.

Koszmar zakończył się, chociaż wiele jeszcze musieli wyjaśniać w przyszłości, próbując przekonać władze i policję, że to oni byli ofiarami.

EPILOG

Gdzieś, pod spalonymi szczątkami pensjonatu, w jaskini, o której nie wiedział nikt stała kobieta o skórze bladej, niczym śniegu i włosach czerwonych niczym krew. Nie miała już co jeść. Dwaj słudzy zostali doszczętnie wyssani z krwi, podobnie jak jej marionetka.

Durni ludzie zasłużyli na to. Ofiarę trzeba było pozbawić życia rytualnie, by w pełni przywrócić jej siły.

Przez to uwolniła się tylko z więzienia, ale była słaba i coraz bardziej głodna. Gdyby była w pełni sił, mogłaby wygrzebać się z rumowiska, przez zawalony tunel. Być może nawet przesączyć się, jako krew. Przez szczeliny.

Ale była słaba. Jedyne co zdołała zrobić, to posłać mentalne wezwanie do swojego potomstwa, licząc że przybędą do niej i wyciągną z pułapki. Jeśli nie, zaśnie tutaj, w śnie podobnym do śmierci. I będzie czekała, aż przybędzie ktoś, kto napoi ja krwią.

Ale nikt nie przychodził i Ithaqua mogła tylko drapać szponami zimne skały i miotać się w jaskini a gasnącą w każdą noc furią.

KONIEC PRZYGODY
 
Armiel jest offline