Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-12-2023, 20:20   #421
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 106 - Koniec i epilog (2/3)

Vivian von Schwarz






https://i.imgur.com/0FGvXvw.jpg


Kobieta w czarno - czerwonej sukni stanęła pośrodku pomieszczenia. Te ściany zbudowane z ociosanych bali, z cienkimi siatkami w oknach jakie przepuszczały powietrze ale nie wpuszczały większość insektów było tym czym nazywała swoim domem przez ostatnie kilka lat. Łóżko ze zmyślnie połączonych kawałków drewna jakie trzymały się razem bez użycia jakiegokolwiek gwoździa czy wiązania. A do tego można je było złożyć aby zajmowało mniej miejsca. Utkany gobelin jaki tam wisiał przedstawiał widok schodkowej piramidy na tle zachodzącego słońca i dżungli. Tajemniczy, romantyczny i majestatyczny. Od razu dało się poznać egzotykę tematu i wykonania. Dlatego już tu nie wisiał. Spakowała go aby zabrać jako pamiątkę. Podobnie oczyściła biurko jakiego dotąd używała do prac nad zapiskami i różnymi papierami. Zwłaszcza te dziwna lampa z umieszczonym świecącym, solarnym kryształem. Wystarczyło go wystawić w dzień na słońce aby potem mógł jarzyć się subtelnym, bladym światłem przez większość nocy. Też ją spakowała do swoich bagaży. Spojrzała na nie.

- Kiedy to się uzbierało? A jak tu przybyłam miałam jeden kufer. - zaśmiała się pod nosem widząc, że teraz czeka do zabrania zdecydowanie więcej bambetli niż jeden kufer. Ten oryginalny wydawał się ginąć pośród stosu różnych pakunków. Same czaszki i szkielety tutejszych stworzeń zabierały całkiem sporo miejsca. Miała nadzieję, że przetrwają podróż w jednym kawałku i się nie połamią ani nie pokruszą. Bo poza Lustrią trudno będzie je zastąpić. O samo taszczenie bagaży się nie martwiła. Królowa Aldera obiecała pomoc aż do samego Portu. Odwróciła się do wyjścia gdy usłyszała zbliżające się kroki. Lekkie i pełne gracji. Wszystkie Amazonki poruszały się z gracją tancerek. Po chwili do środka weszły dwie najważniejsze kobiety w tym plemieniu. Królowa Aldera i wyrocznia Lalande. Coś co odkryła już na dość wczesnym etapie swoich badań w tej egzotycznej krainie nadal do jakiegoś stopnia ją bawiło i jawiło się jako fascynujące. Amazonki naprawdę dziedziczyły trudną do pojęcia wiedzę od samych Pradawnych. Do tej pory nie wiedziała jak wielką. Jedną z ich licznych tradycji było nadawanie imion od gwiazd. Każda z Amazonek mogła nocą podnieść rękę do góry i wskazać gwiazdę od jakiej wzięła swoje imię. I wymienić związane z nią legendy i dziedzictwo. Zwykle też całkiem dobrze znały się na gwiazdach nawet jeśli łączyły je w inne konstelacje niż uczeni zza oceanu. To było tym bardziej zabawne, że oni uważali te półnagie dzikuski za prymitywne plemię godne pogardy za swoje zabobony i niezrozumiałe, często krwawe obrzędy i zachowania. Tymczasem Vivian była pewna, że gdyby porównała wiedzę o gwiazdach przeciętnych mieszkańców tej wioski na palach i jakiegoś miasta czy wioski Imperium, Kisleva czy Estalii to te “dzikuski” wygrałyby taką konkurencję w cuglach. Tak, to był fascynujący, egzotyczny i nieznany świat na jaki by mogła poświęcić kolejne, długie lata badań. Ale zew przygody ją wzywał dalej. Poza tym czuła, że “to już”. Czas zamknąć jeden rozdział i otworzyć nowy. Zająć się nowymi badaniami i tajemnicami.

- Gotowa do drogi? - zapytała królowa uśmiechając się przyjaźnie i pogodnie. Podobnie jak usta wyroczni skrytej za swoją półmaską. Ale na znak przyjaźni i szacunku do swojego długoletniego gościa zdjęła ją. Oczywiście ukazała się już znana von Schwarz młoda i atrakcyjna twarz. Do tej pory tak do końca nie rozgryzła jak to się dzieje, że one wszystkie są takie piękne i zgrabne jak aktorki czy tancerki. Przypuszczała, że to efekt rytuału przez jaki przechodzą. Ale chociaż w końcu odchyliły przed nią rąbka tej swojej największej tajemnicy to nadal nie była w stanie wskazać palcem co za to odpowiada. Ale efekt końcowy był godny podziwu. Wieczna młodość, gracja i uroda. Aż ją zżerała zazdrość. Ona musiała zapłacić o wiele większą cenę za ten sam efekt. Wciąż ją płaciła. Codziennie. A wojowniczkom Aldery wystarczyła jedna kąpiel na rok w basenie życia aby odsunąć starość i jej zmartwienia na kolejny rok. Ten sam basen jaki znajdował się w wielkiej piramidzie. Bez niego nie byłoby Amazonek. To w gruncie rzeczy to było ich największe dziedzictwo i tajemnica. Źródło wiecznego piękna i młodości. Źródło zdolne zregenerować największe obrażenia póki ciało było jeszcze żywe. Właśnie. Przygryzła wargi z leciutkiego powiewu złości. Póki ciało było żywe. Bo jeśli nie to nawet ten cudowny staw nie mógł nic poradzić. Dlatego gdy na początku roku walczyli tam ramię w ramię z Carstenem to jemu poleciła napić się tej magicznej aqua vitae i mu pomogło. Ale na nią to nie działało. Musiała sobie radzić w inny sposób. Właśnie ta mieniąca się żywą wodą sadzawka była prawdziwą ojcem i matką Amazonek. Pozwalała przedłużać życie w nieskończoność. Dlatego wojowniczki Aldery mogły zginąć tylko nagłą śmiercią zanim siostry zdołały je przyciągnąć do wielkiej piramidy. Bo gdy to się udawało to prędzej czy później aqua vitae stawiała je na nogi.

- Tak. Trochę wzięło mnie na sentymenty na koniec. Ale tak, nie ma co dłużej zwlekać. Bardzo wam dziękuję za gościnę. Będę waszą dozgonną dłużniczką. - imperialna milady skłoniła się dostojnie przed królową i wyrocznią jakie od paru lat udzielały jej schronienia i gościny. Powoli nabierały zaufania i zdradzały skrawek swoich pradawnych sekretów, tradycji i wiedzy. Ależ to były fascynujące badania! Chyba jeden z najciekawszych fragmentów świata jaki zdarzyło się jej odwiedzić w ciągu długiego nieżycia!

- Nie wyganiamy cię. Jeśli sobie życzysz możesz z nami zostać jak długo zechcesz. - odezwała się Lalande uśmiechając się przyjaźnie do bladolicej kobiety zza oceanu. Początkowo jej nie ufały. Jak każdemu obcemu. Wszyscy oni przychodzili tylko rabować, gwałcić, niszczyć i zabijać. Napuszeni wyższością swoich cywilizacji traktowali jej lud z góry. Jak prymitywne dzikuski z bronią z drewna i kamienia. Nie znali tego świata jaki dla Amazonek był domem i otwartą księgą w jakiej znały większość kartek. Ale nie wszystkie. Nawet ona, najwyższa kapłanka i wyrocznia swojej królowej była świadoma, że ta kraina jaką stworzyli bogowie nie odkryła przed nią i jej ludem wszystkich swoich tajemnic. A co dopiero jakieś nacje. Jasne, morskie elfy uważały się za bardzo mądre i butne, wydawało im się, że bez nich cały świat by się zawalił i wszyscy powinni im być wdzięczni. Ich mroczni kuzyni przybywali śmierdząc krwią i śmiercią aby nałapać niewolników do swoich haremów i wydrzeć skarby pradawnej wiedzy o jakiej miały mgliste pojęcie. W przeciwieństwie do Amazonek. Ale i też uważali je za głupie dzikuski dobre tylko do zarżnięcia czy zniewolenia. Czasem przybywali też niscy, pancerni brodacze ufni w swoją nowoczesną broń i ciężkie, solidne pancerze. Lub towarzyszyli wyprawom ludzi. Też cechowali się ignorancją i wyższością wobec ludu który nie znał obróbki metalu ani prochu. Wiedziała, że często porównują jej wojowniczki do elfek. Tylko takich podróbek elfek, takich gorszego, głupszego sortu. Nic dziwnego, że nie potrafili oprzeć się dżungli i jej wojowniczek jakie były siostrami dzikich trzewi tej dżungli. Podobnie ludzie zza oceanu. Różnych nacji, języków i wierzeń. Pod różnymi sztandarami i hasłami. Ale zawsze kierowali się tu aby łupić i chędożyć. W końcu im skąpo odziane młode kobiety kojarzyły się z ladacznicami z zamtuzów. I nie byli nawykli, że kobiety mogą stanowić trzon wojska nie mówiąc już o ludzie złożonym głównie z kobiet. Ich pycha, głupota i nieznajomość warunków często były źródłem ich klęski. Dżungla robiła swoje a w połączeniu z magią i zasadzkami jej sióstr mogły utopić w tej zabójczej dżungli całe armie.

A dżungla była zabójcza. Nawet jak się było jej siostrą i umiało się mieszkać, walczyć i polować pod jej wiecznie zielonym dachem. I umiało się rozpoznać wiele zagrożeń na czas. Ale była ich tak wiele, że nie zawsze było się dostatecznie szybkim, bystrookim czy wytrwałym aby się przed nimi ustrzec. Ale tak miało być. Taki był plan Pradawnych. Kiedyś, w złotych czasach gdy Amazonki żyły u boku swoich bogów bawiąc ich i ucząc się od nich, wtedy było inaczej. O tym mówiły starożytne pieśni i legendy. Ale potem nastąpiła Wielka Katastrofa. Obcy wymiar zalał ten świat. I Pradawni przemienili te rajskie ogrody w zabójczą pułapkę jaką na każdym kroku miała zabijać innowymiarowe poczwary. A swoje ukochane córki o gracji tancerek zmienili w strażniczki przekazanego dziedzictwa. Bo to one a nie te dwunożne wykluwające się całymi miotami gady były ich ulubieńcami i to im powierzyli swoje największe sekrety. I tak mijały milenia i do dziś wiele się nie zmieniło. Piekielna horda z dawnych dni została w końcu pokonana i odesłana w niebyt. Te przemądrzałe elfy z oceanicznej wyspy oczywiście sobie przypisywały ten sukces. Całkowicie pomijając wysiłek gadów jakie wtedy rządziły o wiele większymi połaciami południowych kontynentów niż teraz. I Amazonek które broniły swoich kluczowych piramid nie pozwalając na ich przejęcie czy zniszczenie przez demoniczną hordę. A wtedy walczyli ramię w ramię, nawet jeśli na innych frontach. I zarówno pradawni, żabokształtni kapłani gadów jak i potężne wyrocznie Amazonek dołożyły swoje rytuały aby te zadufane w sobie elfy mogły ukończyć swój wir. Ale zachowują się jakby o tym nie pamiętały lub nie chciały pamiętać. Co zawsze dodawało u Lalande jakąś szczyptę niechęci do tej długouchej rasy.

Dlatego kobieta jaka do nich przybyła kilka lat temu też była od razu podejrzana. Jak każdy obcy. Ale była nietuzinkowa. Przybyła sama. Bez armii popleczników. No i była młodą kobietą co tym bardziej zaintrygowało jej siostry. Obserwowały ją z ukrycia i szybko odkryły, że posługuje się magią. Potrafiła zmieniać się w chmurę i tak przemieszczać się bez większego trudu na spore odległości nie przejmując się zabójczą dżunglą. A zmierzała wprost do piramidy. Tu przywitała ją Lalande. Zapytała po co przybyła. “Aby się uczyć.” Wyrocznia szybko odkryła nieumarły sekret tamtej, jej nadnaturalne pochodzenie i potrzebę spożywania żywej, ludzkiej krwi. Zapytała ją o to ale tamta nie zwodziła. Przyznała się kim jest. Była skromna i oczekująca. Co stawało w mocnym kontraście z tymi co zwykle tu przybywali. Więc wyrocznia musiała się naradzić z królową jak powinny postąpić z tak nietypowym gościem. W końcu uznały, że nawet z nieumarłą krwiopijcą to w razie potrzeby sobie poradzą. A ciekawość do tej obcej zwyciężyła. Do jej pokory i okazywanego “dzikuskom” szacunku. I tak pozwoliły jej zostać. Ale trzymały na nią oko i dystans. Jednak kolejne dni, tygodnie, miesiące wreszcie lata mijały. A uczona nieumarłych coś nie dawała powodów do wzbudzania podejrzeń. W końcu więc została ich przyjaciółką. Chociaż obie strony wiedziały, że nigdy nie stanie się jedną z nich. Chociaż miała wszystkie niezbędne ku temu cechy charakteru.

- Bardzo dziękuje Lalande. Ale ptaki wiedzą kiedy czas rozwinąć skrzydła i lecieć dalej. Tak i ja czuję, że na mnie już pora. Jestem zaszczycona waszą przyjaźnią i gościnnością. Zawsze będziecie mieć ciepłe miejsce w moim sercu i pamięci. Z przyjemnością tu kiedyś wrócę. Jeszcze nie udało mi się dowiedzieć wszystkiego co bym chciała. Ale wiem już dość aby napisać kilka grubych tomiszczy! - Vivian roześmiała się na koniec a tak to mówiła wesołym, pogodnym tonem jaki przystoi między przyjaciółmi z jakimi można swobodnie rozmawiać. I co tu nie mówić… Miała to! Wreszcie! Ta pomoc Amazonkom w odbiciu ich piramidy to był przełom. Mogły jej odmówić mimo wszystko. Ale chyba te wszystkie spędzone wśród nich lata przyniosły skutek i wreszcie dostała to czego pragnęła od początku! Aqua Vitae!

Ta boska woda miała niesamowitą moc! Stworzona w tak pradawnych czasach przez tak potężne istoty jakie dziś byłyby równe bogom. A ci mają moc kreowania rzeczywistości wedle własnej woli. I taka woda była ich narzędziem stworzonym w tym celu. Mogła zwalczyć śmierć i upływ czasu na żywe ciało. Ale mogło też zwalczyć klątwę czerwonego głodu i wiele wampirzych słabości. A w zamian nic nie ujmując z ich mocy. Jasne znała legendę o wypiciu całego smoka. Ale niby gdzie miałaby znaleźć smoka aby dał się wypić do cna? Zresztą ta aqua vitae wydawała się mieć o wiele większe możliwości. I dawała jej nadzieję jakiej nie miała od stuleci. Aż spojrzała na swoje pakunki. Nie widziała tego teraz ale wiedziała, że tam jest. Niewielki kuferek starannie obłożony ubraniami i zabezpieczony tak mechanicznymi jak i magicznymi zamknięciami. Cenniejszy dla niej niż cała reszta skarbów jakie zamierzała stąd wywieźć. Dla tego kuferka bez mrugnięcia okiem posłałaby całą resztę w ogień aby tylko go uratować. Tam, w tym kuferku był niewielki czajniczek a w nim właśnie owa magiczna woda. I jak zapewniała Lalande czajniczek był magicznie połączony z sadzawką życia z piramidy. Sama wykonała ten rytuał wiążący. Więc póki to połączenie istnieje a w stawie jest aqua vitae to w czajniczku nigdy jej nie zabraknie. Na jej prywatne potrzeby to było w sam raz aby przemóc własne słabości wynikłe z przeklętego żywota.

Zaczęły rozmawiać we trzy w języku Amazonek jakiego w ciągu pobytu czerwonowłosa zdążyła się nauczyć. I w wesołej atmosferze wyszły na balustradę jaka otaczała chatę na palach jaką jej udostępniły kilka lat temu. Rozmowy umilkły gdy odruchowo spojrzały w dół. Wśród czerwonego klepiska jakie po deszczu zmieniało się w głębokie do kostki błoto a jakie zdaniem zamorskich przybyszy było dowodem prymitywizmu i ubogości kulturowej tubylców widać było dwie sylwetki. Obie były ubrane na zamorską modłę więc nie pasowały do półnagich kobiet jakie widać było dookoła. Ciemnowłosy mężczyzna w trójgraniastym kapeluszu i ognistowłosa kobieta z szablą u boku. Trójka kobiet z balustrady obserwowała chwilę tą scenę. Ale nie były nią zaskoczone. Wiedzieli, że tu są. I jaki będzie przebieg wydarzeń gdy tylko ten mężczyzna stanął z tą kobietą trzymając ją wiotką i bezwładną w swoich dłoniach. Prosił o pomoc. Dla niej. W imię niedawnego sojuszu i wspólnie przelanej krwi. Ponieważ królowa Aldera nie była krwiożerczą dzikuską co tylko dybie z kamiennym nożem aby wyrwać serce z klatki piersiowej każdego przybysza to uszanowała jego i swoje słowo. A przynajmniej nie przyjaciołom i gościom. I kazała otworzyć bramy i przyjąć ich jak gości i sojuszników. Oczywiście mówiły mu co się stanie. On kiwał głową i mówił, że się zgadza. Ale widocznie inaczej to sobie wyobrażał. Chociaż teraz było dobitnie widać, że stało się dokładnie tak jak mu mówiły.




https://i.imgur.com/uFquXWI.jpg


- Zoja… Musisz gdzieś tam być… Obudź się. Obudź się proszę. To ja, Carlos. Twój kapitan. Twój kamrat. Musisz mnie pamiętać do cholery! One musiały coś ci dać, że zapomniałaś ale to minie. Albo to jakaś ich magia. Chodź ze mną. Wrócimy do Portu. Na statek. Pamiętasz? Wiatr we włosach, morska sól na ustach, pościg za tłustymi kupcami, walka z piratami, elfami, chaośnikami i wszystkimi kto ośmielą się stanąć nam na drodze. Chodź ze mną, tam sobie wszystko przypomnisz. - tłumaczył gorączkowo jak do dziecka. Jak do ukochanej. Jak do siostry. Nie pierwszy raz. Robił to za każdym razem gdy się sptokali gdy tylko wyszła z piramidy. Wyszła i nie poznała go. Myślał, że to efekt tych zabiegów ozdrowieńczych. Bo od razu widział, że te paskudne rany przeklętej broni Druchii jakie już prawie ją zabiły znikły. Znów Zoja Glebowa szła śmiało, prosto i pewnie siebie. Z naturalną gracją jaką zawsze się cechowała. Tylko, że to już nie była Zoja Glebowa. Poza ciałem nic z niej nie zostało. Ta sama twarz, oczy, usta, sylwetka ale tam w środku nie znalazł nikogo znajomego. Nawet w reikspiel ani estalijskim nie mówiła. Próbował tych paru zdań i zwrotów po kislevisku to go zdołała nauczyć ale też nic. Tylko w tym dziwnym języku Amazonek. Jakiego wcześniej przecież nie znała! Jak się poznali dość dobrze mówiła w imperialnej mowie ale estalijskiego to się uczyła od początku. I chociaż teraz mówiła w nim płynnie to nadal rozpoznałby w jej mowie obcokrajowca co się bardzo dobrze nauczył jego ojczystej mowy. Jednak to był proces liczony w latach ciągłych przygód. I nie mieli wcześniej styczności z Lustrią i Amazonkami więc nie mieli okazji nauczyć się ich języka. A teraz w parę dni w trzewiach piramidy o jaką na początku roku tak zażarcie walczyli i mówiła tylko w tym dzikim języku. Potrzebował tłumacza aby z nią rozmawiać! Włosy. I włosy jej się zmieniły. Zawsze miała śnieżnobiałe a teraz płomiennorude.

- Ona mówi, że nie rozumie co do niej mówisz. Chce zostać z nami, swoimi siostrami. Nie zna cię i nie chce iść z tobą. - odparła ciemnoskóra Majo jaka znów pośredniczyła w rozmowach między swoim plemieniem a przybyszami.

- Kłamiesz! To niemożliwe! Spędziliśmy razem w portach i statkach prawie dekadę! Tego się nie zapomina! Braterstwa krwi i morza! Tylu przygód w tawernach i burdelach! Kłamiesz! Nie mówisz mi prawdy! I źle tłumaczysz moje słowa! Pewnie wszystko przekręcasz aby wyszło na wasze! Chcecie mi ją zabrać! - estalijski kapitan wybuchnął gniewem. Rzucał ostre, krótkie zdania prosto w wymalowaną twarz tłumaczki. Ta zacisnęła usta ale powstrzymała się od komentarza. To nie była ich pierwsza taka rozmowa i wiedziała, że tego właśnie powinna się spodziewać. Obcy nie rozumieli siostrzeństwa i wyjątkowej więzi jaka ich ze sobą spaja. Znała opowieści o podobnych sytuacjach gdy czasem przyjmowano jakąś nową siostrę w ten sposób a jej dawne otoczenie awanturowało się w ten właśnie sposób. Ale mimo gorzkich słów to wciąż był kapitan jaki pomógł im odzyskać skarby starożytnego dziedzictwa więc należał mu się szacunek i pomoc. Sama królowa i wyrocznia tak powiedziały.

- Ona nie kłamie Carlos. - do rozmowy włączyła się czarno - czerwona milady jaka zdążyła zejść na poziom czerwonego gruntu. Odwrócił się w jej stronę przeszywając ją złym spojrzeniem.

- Kłamie. Musi kłamać. One wszystkie kłamią! Oszukały mnie! Nie mówiły, że to tak będzie wyglądać! A ty! Ty też! Byłaś tam razem z nimi! Tam w piramidzie! Widziałaś co robią Zoji! I nic nie zrobiłaś! - wykrzyczał jej w twarz rozjuszonym tonem jakby jego gniew znalazł sobie nowe ujście.

- Mówiłyśmy ci co się stanie. Możemy jej pomóc i Zoja przeżyje. Ale stanie się jedną z nas. Taka była cena. Zgodziłeś się. - Vivian odparła spokojem zgodnym z jej bladym licem. Jaki mocno kontrastował z ogorzałą na morskim wietrze twarzą kapitana dodatkowo zaczerwienioną z gniewu. Ten przez moment miał grymas jakby żyłka na skroni miała mu pęknąć.

- I co z tego, że się zgodziłem?! To nie miało być tak! Oddałem wam moją Zoję i chciałem ją z powrotem! A nie kolejną Amazonkę! - zawył zrozpaczony Estalijczyk wznosząc swoją skargę ku błękitowi równikowego nieba. Po tym wybuchu jakby oklapł. Przygarbił się, usiadł na jakimś pieńku do rąbania drewna i ukrył twarz w dłoniach. Vivian obserwowała go i zastanawiała się czy płacze. Nawet jeśli nie to wydawał się być tego bliski. A i bez tego wyczuwała ogrom jego osobistej tragedii i poczucia straty. Przez te parę dni dość dobrze poznała jego historię jaka doprowadziła go ponownie pod bramy wyspiarskiej osady króliowej Aldery z bezwładną, konającą Zoją w ramionach. Wrócili jako zwycięzcy do Portu Wyrzutków. Wydawali fanty na lewo i prawo. Oświadczył się wicehrabinie Limie a ona przyjęła jego oświadczyny. Potem ślub i wspólna inwestycja w nowy, piękny statek. Pierwszy rejs do Starego Świata i powrót. Ogromny sukces i jeszcze więcej złota i fantów. Początek prosperity. Aż przy którymś kolejnym rejsie ostry dziób statku Druchii przeciął się z “Skarbami Lustrii”. Manewry, próba ucieczki, ostrzał z armat, radość z połamanych masztów mrocznego okrętu. Ale w końcu ich dopadli. Brutalna walka na pokładzie. Ale udało się odeprzeć mrocznych korsarzy. Ale walka była krwawa. Także Zoja oberwała jakimś przeklętym ostrzem. Jeszcze się sama śmiała, żartowała że to nic takiego. Jak to ona. Zawsze taka żwawa i wesoła. Ale marniała w oczach. Gdy wrócili do Portu była już ciężko chora. Jakieś przekleństwo zżerało ją od środka. Płacił złotem. Przeklętym, krwawym złotem Lustri. Magom i uczonym, kapłanom i cyrulikom, szarlatanom i cudotwórcom. Wszyscy brali ciężkie sakwy ale efektu nie było. Zoja zapadła już w trupi sen i mogła zemrzeć z każdym kolejnym oddechem. Ostatnią deską ratunku o jakiej pomyślał były Amazonki w głębi dżungli. One z ich tajemnicami i dziwnymi rytuałami. W końcu rozstali się w przyjaźni. Zapraszały ponownie. Więc zorganizował konie i małą grupę śmiałków głównie z własnej załogi. I ruszyli znaną już trasą z przewodniczkami z miasta. Tak stanęli znów u wrót królowej Aldery prosząc o pomoc. A życie już ledwo, ledwo kołatało się w białowłosej szablistce. Oddał ją im aby ją ratować i wierzył, że przywrócą ją do zdrowia skoro mają takie cuda, magię i w ogóle. I właściwie tak się stało. Tylko, że…

- Jeśli chcesz mogę poprosić królową. Wyda jej polecenie to pójdzie razem z tobą. - zaoferowała Vivian stając obok siedzącego, przygnębionego mężczyzny. Rzeczywiście była świadkiem przemiany Zoji w Amazonkę. Pierwszy raz. Ale nie uważała aby coś mogła poradzić. Widziała agonalny stan w jakim była. Przywiózł ją dosłownie w ostatnim momencie póki coś jeszcze dało się zrobić. Znała się na medycynie śmiertelników na tyle aby to rozpoznać. Ona sama mogła jeszcze przemienić ją w wampirzycę. Ale czy to byłoby lepsze wyjście? Czy na to kapitan by się zgodził? Czy nie próbowałby jej z miejsca zabić? Przecież był Estalijczykiem. A ci wieki temu byli ciemiężeni przez nieumarłych tyranów i do dziś pałali do nich nienawiścią. Co prawda de Rivera wydawał się nietuzinkowym Estalijczykiem ale czy miał aż tak otwarty umysł i serce aby wybaczyć jej to “plugastwo” i skazać na tą samą dolę swoją przyjaciółkę? Więc może i lepiej, że została Amazonką. Nie będzie jej doskwierać wieczna samotność nieśmiertelnych. Będzie miała swoje siostrzeństwo jaka będzie jej wielką rodziną. Poza tym była tam na prawach gościa i obserwatora. Pierwszy raz Lalande i Aldera zgodziły się aby mogła to obserwować. Ale nie więcej. Zdawała sobie sprawę, że gdyby coś przedsięwzięła to by ją wyprosiły. A bez pomocy Amazonek Zoja by umarła. Powinna umrzeć już wcześniej. Ale wedle wyroczni ziarno zasiane przez Smoczą Wojowniczkę pomogło jej przetrwać tak długo. Co też uznawała za omen i wyraz woli Rigg aby czerwonowłosa szablistka dołączyła do rodziny. Podczas rytuału bowiem te charakterystyczne, śnieżnobiałe włosy Glebovej zmieniły się w krwawoczerwone. A to był kolor włosów Rigg. Amazonki miały dla niego wielki szacunek i tylko potwierdzało to w ich mniemaniu, że ich bogini - matka od początku upatrzyła sobie Kislevitkę na swoją wybrankę i championa. Taka przemiana podczas rytuały zdarzała się wedle ich słów bardzo rzadko i zawsze znamionowała wyjątkowe osoby.

- Nie chcę. To już nie jest moja Zoja. Teraz to jedna z nich. Chodźmy stąd. Nie chce tu dłużej przebywać. - mężczyzna milczał ale przerwał w końcu jej rozmyślania. Chyba w końcu pogodził się z porażką chociaż na tyle aby spróbować żyć dalej. Otarł dłonią twarz, trzepnął się dłońmi w kolana i ciężko wstał z wysiłkiem. Ale gotów już ruszyć w dalszą drogę.

- Poczekaj. Masz. - bladolica milady wyciągnęła coś z sakiewki i podała mu w wyciągniętej dłoni. Zaciekawiony wziął to i przyjrzał się im. Warkocz. Pukiel włosów spleciony w mały, cienki warkoczyk. Śnieżnobiałe i krwistoczerwone. - Poprosiłam je aby mi pozwoliły obciąć pukiel jej włosów. I dodałam część tych jakie ma teraz. Ale to też jej. - usłyszał głos imperialnej uczonej gdy odruchowo pocierał palcami po znajomych, białych kosmykach. I tych nowych, całkowicie czerwonych. Dla kontrastu splecionych ze sobą w jedność.

- Dziękuję. Dziękuję ci Vivian. - powiedział gdy ledwo opanowane przed chwilą wzruszenie znów ścisnęło go za gardło. Wbrew zasadom dworskiej etykiety objął ją mocno i przytulił. Czy też może to on wtulił się w jej ciało. Przez chwilę trwali tak czerpiąc z siebie otuchę z tej bliskości. Nim się wzięli w garść i puścili. Spojrzał potem na tak znajomą twarz młodej Kislevitki okolonej od paru dni płomiennymi włosami. Przez chwilę ból ścisnął mu serce i gardło. Ale się przemógł. Musiał to zakończyć teraz inaczej nigdy się z tego nie wywinie.

- Ahoj marynarzu! Niech bogowie wiatru i oceanu zawsze będą ci sprzyjać! Oby twój statek zawsze trafił do właściwego portu! - krzyknął do niej jak miał nadzieję dziarsko. Na jej twarzy nie dostrzegł ani uśmiechu ani zrozumienia. Patrzyła na niego niepewnie co powinna zrobić czy powiedzieć. No tak. Nie rozumiała już jego języka. Teraz była jedną z nich. Dodatkowo kopnęło go to prosto w serce. Majo zaczęła tłumaczyć jego słowa ale już tego nie słuchał. Odwrócił się i ruszył w stronę bramy.

- Mam dość tej cholernej dżungli i tych cholernych piramid. Nie mam zamiaru tu więcej wracać. - warknął z zaciętym wyrazem twarzy gdy wsiadał na łódź i czekających na niego towarzyszy. Zaczekał jeszcze aż dołączy do nich bladolica milady i jej bagaże po czym niezwłocznie dał znak aby odbijać. Aby nie robić sobie dodatkowych cierpień nie odwrócił się ani razu aby spojrzeć na oddalającą się palisadę i wystają poza nią chaty stojące na palach.



Norsmeni






https://i.imgur.com/McgJHlX.jpg


- Cisza! - mocarna pięść uderzyła w stół aż podskoczyły kufle, kielichy, talerze i półmiski. W połączeniu z męskim, zdecydowanym głosem przyniosły spodziewany efekt. Zwłaszcza jak właściciel pięści był tu jarlem. Ale miał już dość tych wzajemnych kłótni i złośliwości swoich doradców. Wezwał ich aby uradzić co robić dalej w tej zmienionej sytuacji. A ci gadali jeden przez drugiego byle nie poprzeć sąsiada. Te ich sprzeczności bywały pomocne ale też i bywały zawalidrogą. Teraz raczej zżymał się bo było bliżej tego drugiego.

- Pytałem co radzicie. I na co się mamy zdecydować. Nie damy rady zrobić wszystkich posunięć na raz. Więc? Co radzicie? - warknął gdy obdarzył ich rozeżlonym spojrzeniem aby dać wyraz swojemu niezadowoleniu.

- Ja bym postawił na południowców. Nas mało. Ich dużo. Norska daleko. Mało kto teraz przypływa. Wielu naszych zginęło podczas ostatniej wojny. Lepiej się dogadać z nimi i żyć w pokoju. Handlować i wynajmować za złoto naszych wojowników. Jak urośniemy w siłę to się pomyśli. Ale na razie to pokój. Zwłaszcza jak jarl sam wydał swoją córkę za jednego z nich. - Krzyworogi odezwał się pierwszy. Od początku był za pokojem z południowcami. Nawet jeśli wcześniej inaczej bywało. Chociaż tutaj, na dalekim południu w egzotycznej krainie choćby z racji odległości i dużo mniejszej proporcji ludności niż w ich ojczyźnie to wojowali z nimi dużo rzadziej niż tam na Morzu Szponów i okolicach.

- No pokój można. Lepiej mieć plecy czyste jak się weźmiemy za te lubieżne suki. Tylu naszych zabiły i zrobiły z ich czaszek trofeum! Wypruwały im serca na swoich krwawych ołtarzach! To wymaga krwawej zemsty! - Arnulf był wojowniczo nastawiony zwłaszcza do dzikusek z dżunlgi. Ale stracił już brata, wuja i jednego z synów na walce z nimi więc miał osobisty motyw. Jednak wielu jego kamratów również więc ich jarl, Harald Chyży Topór zdawał sobie sprawę, że jest jakby ich przedstaiwielem nawet jeśli tu jest sam na tej naradzie.

- Ale po co? Już tyle razy próbowaliśmy. Wcześniej była okazja jak one siedziały okrakiem między nami a tymi jaszczurami z piramidy. A teraz to znów mogą w pełni koncentrować się na nas. A aż tak wiele ich nie zginęło w tych walkach aby liczyć, że będą osłabione. I wysłały swoje ladacznice do miasta południowców. Pierwszy raz. Sam je widziałem jak tam byłem. Nie wiadomo jakie pakty podpisali między sobą, że się tak przyjaźnią. - Krzyworogi nie ustępował w sceptycyzmie co do wznowienia działań wojennych.

- To prawda, tak to prawda. Ale przecież nawiązaliśmy kontakty z naszymi nowymi sprzymierzeńcami. Oni też ich nienawidzą. I mogą nas podprowadzić wprost do ich piramidy. Albo w środek ich patykowatej wioski. Wyskoczymy na nich w środku nocy z naszymi toporami i zrobimy im rzeź! - Arnulf uśmiechnął sie chytrze przypominając o nowych kontaktach jakie ostatnio zawarli. Z ich pomocą mogli w końcu zdobyć przewagę nad tymi kusymi ladacznicami. Bez krwawych bitew czy długotrwałych oblężeń. No i bez przedzierania się przez tą cholerną dżunglę jaka była domem tych dzikusek i zawsze było to ryzyko.

- No nie wiem czy to taki pewny sojusznik. Ja znam sagi jeszcze z naszej ojczyzny. Tam też są takie podziemne stworzenia. I słynął ze swojego podstępnego i zdradliwego charakteru. Na pewno nie są naszymi przyjaciółmi tylko chcą nami się posłużyć. To już pewniej jest się umawiać z południowcami. - zaoponował Krzyworóg wcale nie przkeonany do wniosków kolegi. Harold widząc, że zaraz znów się zacietrzewią i rzucą na siebie w kolejnej fali kłótni uniosł dłoń aby zwrócić na siebie uwagę.

- Właściwie to się ze sobą nie kłóci. - zauważył chytrze i to przykuło uwagę obu jego doradców. - Moja córka jest w mieście i my też możemy. Nic nie szkodzi na przeszkodzie aby oczernić te dzikuski przed południowcami. W końcu te ladacznice biegają prawie nago co naszemu Snarlowi jest bardzo miłe no ale ich bożkom niekoniecznie. Wcale nie jest przesądzone, że to one przeciągnął ich na swoją stronę. W końcu z nami mają dłuższe relacje sąsiedzkie niż z nimi a do niedawno ich też rozpruwały na swoich krwawych ołtarzach i warto im o tym przypomnieć. Kto wie? Może jak się sytuację podgotuje to sami zrobią z nimi porządek? Trzeba mieć tam sprawy na oku i dopilnowac aby zawsze ktoś od nas tam był. Zwłaszcza z głową na karku i niezbyt szybkim toporem. - zauważył jarl i widział, że obaj jego doradcy ze zrozumieniem kiwali swoimi kudłatymi głowami. Pomysł od razu kupił ich serca i rogate dusze.

- A z tymi podziemnymi pewnie. Czemu nie? Możemy z nimi negocjować nadal. Niech nam pokażą te tunele abyśmy sami się przekonali czy jest jak mówią. W końcu i tak byśmy mieli nimi iść aby wyjść gdzieś w piramidzie albo ich wiosce na wyspie. Bo jakby się udało to byśmy je wyrżnęli bez żadnej bitwy gdy nie będą ustawione w regimenty albo kitrać się w tej cholernej dźungli. Wybralibyśmy je jak ryby z saka! - zaśmiał się chrapliwie na koniec a Arnulf i Krzyworogi zawtórowali mu podobnie. Tak, to właśnie była norsmeńska chytrość! Nie tylko samym toporem i murem tarcz Krwawego Ogara wygrywało się bitwy i wojny. Paktami i negocjacjami spod patronatu Dwugłowego też można było wiele ugrać. Zostało jeszcze zastanowić się komu przydzielić jakie zadanie w tym rozdwojonym planie.



Skaveny



Diakon Zarazy zakaszłał dostojnie i uroczyście splunął flegmą na swojego niewolnika. Ten przyjął ten dar z pokorą nie ośmielając się na żadną oznakę sprzeciwu. Słusznie! Tak właśnie powinno być! Taki jest porządek rzeczy zgodnie z wolą Rogatego Szczura! Usatysfakcjonowany Diakon przeniósł spojrzenie na swojego asystenta. Oczywiście wiedział, że ten podkrada jego notatki starając się zdobyć więcej wiedzy niż powinien. Skaban był ciekaw jakie wrzaski będzie wydawał jego podstępny uczeń gdy już będzie myślał, że skompletował całość i przystąpi do rytuału. Aż zachichotał tyleż piskliwie co złośliwie na taką radosną myśl. Uczeń spojrzał na niego zdziwiony i niepewny jak to interpretować. I dobrze-dobrze! Niech się tak niepewnie czuje! Może dłużej pożyje zamiast knuć jak pozbyć się swojego pana i mistrza!




https://i.imgur.com/UReguq4.jpg


- Nędzny robaku-nędzny-nędzny! Niżej łeb bezczelny! Niżej-niżej! Co za podłe wieści przynosisz! Kłamiesz-kłamiesz! Jesteś bezużyteczny! Nakarmię tobą moje piękne robaki! Tak-tak, będziesz karmą-karmą! - Skaban rzucił ze złością do swojego asystenta. Od razu wyczuł, przerażenie tamtego. I zawistną uciechę młodszych następców cieszących się z upokarzania starszego konkurenta. Może faktycznie już czas go wymienić na któregoś z nich?

- Panie-lordzie-mistrzu-władco-władco! Pomiłujcie! Ja nędzny robak-robak korzę się przed twoją wspaniałością-wspaniałością-wspaniałością! Ale przynoszę wieści cóżem się dowiedział! Tylko przynoszę! To nie są moje wieści wstrętne-wstrętne tylko od tych gładkich z powierzchni! - załkał rozpaczliwie Srik rozpłaszczając się w uległej pozie tak bardzo jak tylko mógł. Miał ochotę wpić się w ziemię aby udobruchać swojego pana. Tak przypuszczał, że mistrz może nie być zadowolony z takich wieści a wtedy skupiłoby się to na nim. Ostatnio coś pan często wybuchał na niego gniewem. Czyżby wyczuł ten nowy proszek co mu zaczął dosypywać do jadła?! Próbował na swoich szczurach i niewolnikach i żaden się nie połapał! Ale teraz chodziło o Skabana, nie na darmo dochrapał się rangi diakona zarazy i utrzymał pozycję tak długo.

- Powiedzieli powierzchniowcy tak-tak? Dobrze-dobrze, pomyślimy-pomyślimy. Knują-knują ale ja ich oknuję bardziej! - Skaban był mile połechtany całkowitym podporządkowaniem swojego sługi. Zwłaszcza to trzykrotne wspomnienie własnej wspaniałości wydało mu się jak najbardziej na miejscu. Właściwie to powinien już od dawna wymagać od sowich sług takiego podkreślenia swojego autorytetu. Aby się nie zapomnieli i łby z ogonami im się nie pozamieniały. Tak-tak, tak właśnie trzeba będzie zrobić. Ale na razie wrócił myślami do spraw wyżej-wyżej.

Wedle tego co ten nędznik wymamrotał to ci głupi-głupi z północy zgodzili się. To dobrze-dobrze bo dało się ich wciągnąć w intrygę i usunąć przeszkodę ich rękami. A nie cennymi łapami Skabana. Bo oczywiście pomocników i sług w ogóle nie było mu żal no ale on był bezcenny. Niemniej gdyby wytracił ich zbyt dużo a inni diakoni nie to by osłabiło jego pozycję. A tak można było do tego użyć powierzchniowców aby usunęli innych powierzchniowców. Dobrze-dobrze!

Te powierzchniowe samice były twardsze niż początkowo przypuszczał. To znaczy przypuszczali! Bo oczywiście inni diakoni zarazy też-też tak mówili na początku! Skaban aż się spocił przez moment gdy pomyślał w jak naiwny błąd by wpadł nawet przed samym sobą. Tak-tak! To właśnie on ich ostrzegał, że nie bedzie z nimi łatwo-łatwo! Ale ci głupcy go nie posłuchali! Tak-tak, tak trzeba będzie teraz mówić. I jeszcze rozesłać szpiegów aby to powtarzali tak-tak.

W każdym razie wciąż to tam było. Serce mroku. Osłabło od paru cyklów księżycowych ale wciąż było tam wiele-wiele spaczkamienia! Oh, cudowny, wspaniały spaczkamień! Jedyna prawdziwie wartościowa rzecz na tym plugawym, kłamliwym świecie! Tam na górze, musiało być tego sporo. Cudownie odmieniona materia jaka może się przydać w eksperymentach i zebraniu wielkiej mocy! Tylko trzeba było się do niej dostać. A te powierzchniowe samice zapieczętowały wejście. Nic-nic już raz się udało tam dostać mimo, że zimne-ogony broniły-broniły tego miejsca. Ale trujący gaz i zatrute ostrza pomogły się tam dostać. A potem było wielkie tąpnięcie! Jakby sam Wielki Szczur tupnął swoją szponiastą stopą w posadę nory! Straszne-straszne! Skaban nawet teraz przeskoczył nerwowo z łapy na łapę w oznacze zniecierpliwienia czy niepewności. Tak, tam musiała przybyć potężna istota. Z innego świata. Ale już poszła.-poszła. Uspokajał sam siebie nie chcąc się poddać strachowi. No poszła to dobrze, że poszła. Zostawiła spacz-kamień w spokoju. W sam raz dla nich. Dla niego! Dla niego oczywiście! On-on był tu najważniejszy i jemu się wszystko należało! Tylko te niedojdy-samice znów to zamknęły. Ale to nic-nic. W swojej przebiegłości wyśle na nie tych z północy. Niech się nawzajem pozabijają-zabijają. Ile i kto by nie zginął to cena jego klanu i frakcji będzie niewielka a tamci oczywiście osłabną. Tak-tak, tak to właśnie będzie musiał załatwić. Kazał wstać precz-precz sługusowi i pognać z powrotem z odpowiedzią. Tak-tak zawrzemy pakt. Niech przyjdą ze swoimi toporami i wyrżną te samice z powierzchni co blokują-blokują drogę do spacz-kamienia, cudownego spacz-kamienia!

Srik przebierał łapami wędrując po kolejnych korytarzach skrytych w wiecznym, podziemnym mroku. Ledwo mu się udało! Już myślał, że mistrz go ciach-ciach! Ale nie. Jeszcze nie. A więc nie mógł się poznać na tym nowym proszku w jadle. Inaczej zabiłby go tam na miejscu. Dobrze-dobrze! Czyli proszek działa-działa! Tylko trzeba zachować ostrożność! A może jednak coś przyspieszyć? Czyżby mistrz zaczął go o coś podejrzewać? A jakby tak… Przecież będzie gadał z tymi kudłaczami z powierzchni… Będą podążali tunelami… A gdyby tak… poprosić-kupić aby jakiś topór przypadkiem zahaczył o kark diakona? Tak-tak! To jest prawdziwa przebiegłość! Tak właśnie trzeba-trzeba zrobić-zrobić!

Ucieszony tym odkryciem Skirk nie spostrzegł, że nie jest jedynym podróżnikiem przez ten tunel. I pradawna groza, prawie bezszelestnie zaczęła w podziemnym mroku sunąć za swoją nową ofiarą.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline