Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-12-2023, 19:27   #3
Alex Tyler
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację

Lucretia z bólem opuszczała swoje ukochane Piltover, kierując się ku południowemu wschodowi. Nie dawała sobie szansy na powrót, dopóki nie opracuje lub nie odkryje jakiegoś wspaniałego wynalazku, który pozwoliłby jej odzyskać nadszarpniętą reputację oraz spojrzeć bez wstydu w oczy rodzicom. W jej mniemaniu najlepszą szansę dlań stanowiły Góry Popielate. Ongiś przepastne krasnoludzkie królestwo Ghorezm-Zul ociągnęło się przez większość tego okazałego łańcucha górskiego. Liczne twierdze zostały przez ostatnie milenia utracone i dawno zapomniane nawet przez tak pamiętliwy lud. W tym swoją szansę upatrywała młoda inżynierka. Albowiem taka zapomniana twierdza mogła zawierać zaginione osiągnięcia myśli inżynieryjnej z archaicznych czasów świetności królestwa. A jeśli nawet nie gotowe dzieła, to przynajmniej ich pełne schematy, lub chociaż obiecujące projekty. Bezwartościowe dla większości grabieżców, którzy przez wieki niewątpliwie poważali się plądrować dawne krasnoludzkie włości. Właściwie Góry Popielate należały obecnie do mało zasobnych (z racji wyeksploatowania złóż) i bardzo niebezpiecznych, a przez to najbardziej ubogich w osiedla stanowiącego cień dawnej chwały brodatego ludu, jednak stanowiły dobry punkt wyjścia dla jej poszukiwań. Zwłaszcza że były położone najbliżej Piltover, ledwie 170 kilometrów dalej, przy krańcu księstwa Vales. W razie konieczności dziewczyna była gotowa przenieść swe poszukiwania w Góry Węglowe, Góry Krawędzi Świata, a nawet Góry Centralne (jedna z rozpadających się ksiąg wspominała z nazw dwie z należących do Bregg-Zul twierdz, dokładnie Azarag-Aigh i Azarag-Skyrgg). Przedsięwzięte zadanie wydawało się niezwykle ambitne, choć bez wątpienia zapału i odwagi Immenvale nie brakowało. Pozostawało jedynie mieć nadzieję, by mimo wszelkich przeciwności ten stan się utrzymał.


„Nie ma takiego problemu, którego nie potrafiłaby rozwiązać odpowiednia ilość czarnego prochu”
– Lucretia Rosalie Immenvale.

Z biegiem dni żwawe nogi, a później rączy koń, zaprowadziły inżynierkę głębiej w trzewia księstwa Vales. Niestety dotychczas nie udało jej się zbyt wiele dowiedzieć, mimo że sumiennie rozpytywała każdego napotkanego po drodze wędrowca i krasnoluda. Jednak niezwykle fortunnie (trzeba przyznać, że już od urodzenia doznawała szczególnych łask od losu), mogło to się niebawem odmienić. A to z racji tego, iż podczas podróży niczym z nieba spadła jej zupełnie przypadkowa i niecodzienna sposobność współpracy z wyjątkową grupką poszukiwaczy przygód. Stanowili oni wspaniałą szansę dla młódki, która już wkrótce chciała zabrać się za poważne przeczesywanie niebezpiecznych gór. Jak się okazało i ona sama zdawała się stanowić świetne uzupełnienie dziarskiej drużyny śmiałków. Rosalie nie należała do osób, które miały problemy z przełamywaniem pierwszych lodów, dlatego szybko się ze wszystkimi zapoznała i zaprzyjaźniła, zdobywając w ten sposób sympatię dobrze rokującej i potencjalnie nieocenionej w jej poszukiwaniach grupy bohaterów.

Co prawda gminne wieści przestrzegały przed zagrożeniami wszelakimi nawiedzającymi górskie tereny. Lucretia jednak zdawała sobie sprawę, że większość z nich była przesadzona, dlatego nie dawała im wiary. Zresztą, do trwożliwych osób nie należała, jako że przez swój obiekt zainteresowań nieustannie balansowała na granicy śmierci. Przede wszystkim jednak największą i uzasadnioną wiarę pokładała w potędze rozumu, stawiając racjonalizm i empiryzm ponad dowody anegdotyczne i przesądy.

Ci kompani, którzy poświęcili nieco czasu, by się jej uważniej przyjrzeć, zauważyli, że Lucretia była dziewiętnastoletnią dziewczyną o sylwetce klepsydry. Wzrost i wagę miała w zasadzie przeciętne jak na przedstawicielkę swej rasy oraz płci. Ze zdolnej głowy spływały jej sięgające połowy szyi niesforne jasnoblond włosy przeplatane fiołkowo-różanymi pasemkami. Fiołkową barwę miały również tęczówki jej bystrych oczu. Odziana była w odsłaniającą nagie ramiona białą koszulę z rękawami do łokci, beżowe przylegające spodnie z wytrzymałego materiału i sięgające za kolana miękkie buty. Wąską talię podkreślała brązowym gorsetem ze skóry, a dłonie i przedramiona osłaniała solidnymi rzemieślniczymi rękawicami. Kiedy robiło się zimniej, okrywała się ocieplaną opończą.


Dodatkowo jej ciało oplatały liczne pasy i bandoliery wypełnione narzędziami wszelakimi, różnorakimi częściami zapasowymi oraz fiolkami i woreczkami z niezbyt stabilnymi i mało znanymi w krainach substancjami w różnym stanie skupienia. Nosiła też ze sobą sporo gadżetów własnej konstrukcji, głównie bomby, miny, petardy i granaty. Lecz były też pośród nich okazałe gogle z wymiennymi soczewkami, osobliwy przykład sztućca okrzyknięty przez nią „łyżkowidelcem”, para „flar”, jak zwała dwie tubki z mieszaniną prochu i alchemikaliów odgrywające podobną rolę do zwykłej pochodni, sztylet z chowającym się i wysuwającym na życzenie ostrzem, a także pióro z podłączonym dozownikiem tuszu, do tego jedno z jej ramion pokrywało napędzane pneumatyką skomplikowane oprzyrządowanie służące do operowania ran i iniekcji kojącego ból roztworu z ziół, lecz na tym nie był koniec jej ustrojstw, bo miała przy sobie jeszcze ręczną armatkę wodną przerobioną do ciskania silnie stężonym ługiem sodowym, siatkowany metalowy „parasol” wytwarzający silne (jak to zwała) „pole magnetyczne”, jeszcze dziwniejszy „samoprzylepny generator skondensowanego pola przekierowującego”, czy malutkiego i uroczego metalowego pajączka napędzanego energią parującej wody.

Pośród jej „zabawek” znajdował się też nader wyjątkowy okaz broni. Była to wzbogacona o bagnet wielolufowa rusznica z zamkiem skałkowym.




Znawcy tematu zamek ten znamionowałby dobitnie, że dziewczyna nie była pierwszą lepszą użytkowniczką broni czarnoprochowej a obeznaną w rusznikarskim rzemiośle inżynierką. Nawet w Piltover powszechnie dostępne sztuki broni palnej wyposażane były w mniej zaawansowane zamki kołowe, natomiast poza miastem wynalazków spotykano co najwyżej, i to bardzo sporadycznie, prymitywne samopały o zamkach lontowych.

Do znaków szczególnych Immenvale należały przede wszystkim pamiątki po jej wybuchowych eksperymentach, jak chociażby brak małego palca u lewej dłoni, czy rozsiane po całym ciele mniejsze lub większe ślady po oparzeniach od spontanicznych zapłonów, gwałtownych eksplozji i groźnych chemikaliów.

Inżynierka-wynalazczyni dała się poznać towarzyszom jako osoba o niewyczerpanym zasobie siły witalnej, a także bystrym, twórczym i wnikliwym umyśle. Do tego całkiem przyjemna kompanka podróży. Otwarta, koleżeńska i kipiąca entuzjazmem oraz pogodą ducha. Żywo zainteresowana ludźmi i światem dookoła. Jednocześnie trudno było przeoczyć jej skłonność do ryzyka, brak rozwagi, niezorganizowanie, chaotyczność podejmowanych przezeń działań i niespokojnego ducha. Poza tym z każdym z drużyny koniecznie musiała być w dobrych relacjach. Tak jakby poważny problem dla niej stanowiło to, że mogłaby się z kimś nie dogadywać. Inna rzecz, pomimo swego ekstrawertyzmu wydawała się nie wykazywać najmniejszego zainteresowania relacjami romantycznymi, raczej bujając w obłokach myśli techniczno-inżynieryjnych, a na wszelkie sugestie odnośnie reagując wyraźnym zakłopotaniem. Trudno też było przeoczyć jak dbała o swój wygląd i higienę. Zawsze starała się prezentować korzystnie, trzymając na podorędziu szczotkę do włosów, mydło, lusterko, perfumy i zestaw kosmetyków. Robiła to jednak dla własnego dobrego samopoczucia, a nie by zaimponować komukolwiek.


Pewnego dnia jeszcze przed śniadaniem Immenvale siedziała nad swoim notatnikiem, najwyraźniej zerwawszy się skoro świt z powodu natchnięcia jakimś spontanicznym pomysłem inżynierskim. W istocie dumała nad naszkicowanym schematem granatu odłamkowego wypełnionego gwoździami.


Drapiąc się co chwila po głowie i ssając gorączkowo końcówkę atramentowego pióra dokładnie rachowała wymaganą ilość prochu i wypełnienia, a także grubość ścianek metalowego naczynia, by zoptymalizować jego efekty. Kiedy w końcu doszła do satysfakcjonujących wniosków, nakreśliła na pergaminie wyniki i podkreśliwszy je dwukrotnie, uśmiechnęła się do siebie z satysfakcją. Potem uniosła wzrok znad notatek i przypadkowo zerknęła na budzącą się Olgę, która jakimś cudem nie musiała wcale korzystać ze szczotki, ni grzebienia.
— Zazdroszczę Ci tych włosów, kochana — jęknęła z nutką przyjacielskiej zazdrości. — Zastanawiam się, czy odpowiada za to domieszka orkowej krwi, czy też kwestia w ludzkim przodku o unikatowym morfotypie...
Tym samym zamyśliła się na dłużej.


Rosalie oderwała wzrok od przydrożnego znaku.
— Cokolwiek by nie mieli, będzie stanowiło miłą odmianę od wody i sucharów — stwierdziła z lekkim uśmiechem, po komentarzu półorczycy.
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 18-12-2023 o 10:34.
Alex Tyler jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem