Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-12-2023, 01:01   #341
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
W porównaniu do innych łowczyń demonów, a na pewno do jednej o włosach barwy kwiatu wiśni, Maruiken Leiko była kobietą elegancką i dobrze ułożoną, nawet jeśli często zdarzało jej się łamać etykietę do osiągnięcia swoich celów. Sama podchodziła do mężczyzn prawie każdego statusu, choć… najbardziej lubiła wysyłać im subtelne sygnały zapraszające, aby to jednak oni mieli wrażenie, że wykonują pierwszy krok.
Z Sofunem sytuacja była… inna. Ale i tak wyszłaby mu naprzeciw oraz powitała go najdelikatniejszym ze swoich uśmiechów. Ale nie Asano Mizuki. Iye, ona musiała być skromna, grzeczna. Szczególnie, kiedy postawny mężczyzna przyciągał tak wiele zainteresowania, które sięgało również córki samuraja.

Poczekała, aż pupilek Sakusei do niej podejdzie. Wtedy opuściła spojrzenie i pochyliła się przed nim w ukłonie.
- Konnichiwa, Sofun-san - powitała go łagodnym tonem, w którym tylko ktoś bardzo uważny rozpoznałby nuty jej własnego głosu. Ten był nieco wyższy, delikatniejszy. Pozbawiony tego przyjemnego, kociego pomruku, który tak lubił się czaić za jej słowami. - Cieszę się, że znalazłeś mnie bez żadnego problemu. Rozumiem, że moja droga przyjaciółka dotarła już bezpiecznie do Miyaushiro?

Sofun spojrzał z góry na mniejszą od siebie kobietę. Milczał przez chwilę. Wzruszył ramionami. No tak… z powodu swoich fizycznych “ułomności”, nie był specjalnie rozmowny.

- Zatem nie powinniśmy kazać jej dłużej czekać, ne? - zapytała Mizuki, choć tym razem już nie spodziewała się odpowiedzi.
Prostując się z ukłonu, zerknęła przelotnie w poszukiwaniu szpiega. Zainteresował się Sofunem, co nie było wcale takie zaskakujące ani specjalnie podejrzane. Jeśli jego zainteresowanie zaczęło teraz obejmować również i ją, to o ile sam pod tą twarzą nie ukrywał spojrzenia bestii, nie mógł dostrzec łowczyni Oni ukrytej za tymi sarnimi oczami. Wygodne było ukrywanie się pod tak niewinną maską.

Ruszyli razem, on z przodu. Ona nieco z tyłu. Nieśmiała. Cicha. Niezdarna. Mizuki potykała się na nierównej drodze prowadzącej do Miyaushiro. Te potknięcia podejrzliwa osoba mogłaby uznać za zbyt regularne, ale kto mógł podejrzewać tak niewinną twarzyczkę o podstęp? Tylko naprawdę paranoiczna osoba, dostrzegłaby, że Mizuki podczas każdego potknięci, zerka za siebie. Leiko miała więc okazję przekonać się, że są śledzeni. Najpierw przez osiłka, który zamienił się zadaniem z niską pulchną wieśniaczką. Potem był szczupły tragarz z podejrzanie wyglądającą blizną. A na końcu znów osiłek. Trzymali się z dala i nie przyciągali uwagi. Byli doświadczonymi shinobi, a zatem niebezpiecznymi.

Mizuki i jej yojimbo szli w milczeniu drogą prowadzącą do miasta. Sama obecność Sofuna sprawiała, że wieśniacy odruchowo schodzili na drugą stronę drogi. Także kupcy starali się trzymać jak najdalej, nawet bushi. Ci ostatni wpierw spoglądali na maczugę na plecach Sofuna, następnie na swoje miecze. A potem starali się nie dostrzegać obojga. Jej opiekun odstraszał także potencjalnych bandytów, dla których delikatna i nieśmiała Mizuki byłaby łatwą ofiarą. Aż w końcu dotarli do osób, których Sofun odstraszyć nie mógł. Nie dlatego, że chcieli z nim konfrontacji, ale dlatego… że nie mieli wyboru.

Przy bramie do miasta stało dwóch bushi z kilkoma ashigaru. Sprawdzali oni ładunki na wozach i przepytywali wchodzących. To było coś nowego. Leiko nie przypominała sobie, by takie środki ostrożności były tu wcześniej. Porażka w Shimodzie musiała klan mocno zaboleć.

- Kim jesteście i po co tu… przybyliście? - zaczął samuraj starając się butnym tonem głosu zamaskować lęk, jaki budziła w nim przytłaczająca postać Sofuna. Zwracał się oczywiście do niego, nie wiedząc, że ten odpowiedzieć mu nie może.

- Konnichiwa. Nazywam się Asano Mizuki. - I znowu pochyliła się w ukłonie, zdecydowanie głębszym niż ten, którym powitałaby mężczyzn jako łowczyni Oni. - Przybywam spotkać się z moją drogą przyjaciółką, ale również odwiedzić to cudowne miasto. Słyszałam o nim wiele niezwykłych opowieści…

Ośmieliła się podnieść spojrzenie, jednak nie na samuraja, ani nawet nie na towarzyszących mu ashigaru. Mizuki objęła spojrzeniem bramę, a potem widoczne za nią budynki i sam zamek górujący w oddali nad całym miastem. Ukryta za maską Leiko wzbudziła w sobie zachwyt, który odbił się wyraźnie w sarnich oczach.

- Czy to prawda, że każdego dnia Amaterasu przystaje dłużej nad Miyaushiro niż nad innymi miastami, ponieważ tak bardzo ulubiła sobie tutejsze ogrody pełne barwnych i egzotycznych kwiatów? - zapytała z niewinnością w głosie.

- Prawda - odezwał się jeden z ashigaru i skulił się pod złowieszczym spojrzeniem swojego dowódcy. Samuraj zaś zwrócił się uprzejmie do Mizuki. - Twój powód jest bez znaczenia. Jego pytam.

No tak… nowa maska Leiko nie rzucała się tak w oczy, jak ona sama. Mizuki była ładna, ale w subtelny sposób i nie skupiała na sobie uwagi otoczenia. I kto by podejrzewał o podstępne zamiary tak kruchą i delikatną kobietkę? Sofun to co innego. Jego sama postać emanowała niemą groźbą.

Maruiken na krótką chwilę objawiła się w uśmiechu posłanym temu z ashigaru, który tak ochoczo potwierdził jej słowa. Był to jednak uśmiech tak subtelny, tak nieśmiały i przelotny, że równie dobrze ktoś mógłby go uznać za złudzenie w słońcu igrającym na jej twarzy.

A Mizuki zerknęła z uznaniem na swojego towarzysza, mówiąc - To jest Sofun-sama. Jeden ze strażników mojej przyjaciółki, którego w swej dobroci posłała ze mną w tę podróż. Bez niego droga do miasta byłaby zbyt niebezpieczna dla samotnej kobiety.
Przyglądała mu się chwilę, po czym ponownie pochyliła pokornie głowę przed samurajem klanu - Sumimasen, ale nie mylcie jego milczenia z grubiaństwem. Podczas jednej ze swych dawnych bitew odniósł ciężkie rany twarzy oraz krtani, teraz mówienie sprawia mu wielką trudność.

- Ach… aaa… niemniej nie może po mieście chodzi tak obciążony orężem. To budzi… niepokój. Możecie wejść
- stwierdził po chwili samuraj i jego ludzie ochoczo odsunęli się, pozwalając im przejść. Zapewne odetchną z ulgą, żeSofun zniknie im z oczu i stanie się problemem kogoś innego.

- Arigatou gozaimasu - podziękowała im Mizuki, tym razem już z o wiele wyraźniejszym uśmiechem wdzięczności wobec samuraja i ashigaru.

Przekraczając bramę wstrzymała oddech w obawie, że każde wejście do miasta zostało naznaczone przez mnichów ich magicznymi talizmanami, które obnażą jej prawdziwą twarz. Ale… nic takiego się nie wydarzyło. I Leiko odetchnęła po tej krótkiej chwili napięcia.

- Możemy teraz poszukać Sakusei - powiedziała cicho do Sofuna. - Och, ale nie musimy się spieszyć. Chętnie po drodze trochę rozejrzę się po Miyaushiro.

Obce oczy widziały niewinnie dziewczątko rozglądające się z zainteresowaniem po mieście, ale to łowczyni przyglądała się wszystkiemu, aby zobaczyć jak wiele się zmieniło w stolicy od jej ostatniej wizyty.

Z pozoru wszystko wydawało się takie samo. Miasto było nadal bogate, głośne, gwarne… takie jak je opuściła. Kupcy handlowali, służki załatwiały sprawunki, tragarze przenosili towary. Lektyki przemieszczały się środkiem drogi.
Z pozoru… wszystko było takie samo. Ale Leiko potrafiła zajrzeć pod pozory i dostrzec prawdę. A prawda była taka, że obecnie w mieście było wiele ciekawskich oczu i wścibskich uszu. Niektóre były profesjonalne, niektóre amatorskie. Niemniej pod wesołymi rozmowami słychać było nerwowość i napięcie. I strach.
A osiłek nadal ich śledził.

Nagle do uszu Leiko dotarł głośny i beztroski śmiech. Pozbawiony podtekstu i fałszu. Znała ten śmiech i gdy zajrzała w boczną uliczkę rozpoznała śmiejącą się osobę. To był oczywiście Kunashi Marasaki. Łowca siedział na schodach jakiejś karczmy i przyglądał się walce żuków. Insekty walczyły ze sobą zagrzewane do boju przez otaczające je dzieciaki. A starsze z nich przyjmowały zakłady.

- Chodźmy zobaczyć co tam się dzieje - zadecydowała Mizuki skręcając w uliczkę. Może i była dobrze wychowaną córką samuraja, ale także dzieckiem zrodzonym z chwilowego i jakże skandalicznego porywu namiętności, więc czasem i jej mogły się zdarzać drobne… bardzo drobne odstępstwa od etykiety. Jak na przykład takie momenty niefrasobliwej ciekawości.

Przystanęła w przyzwoitej odległości i po uniesieniu się w swoich geta dostrzegła przyczynę tego zamieszania.
- Oooch, w Miyaushiro nawet żuki są większe, ne? Myślisz, że i one są trenowane przez klan do walki? - zapytała swojego strażnika, tym razem nie spodziewając się odpowiedzi z jego strony. Krańcem rękawa zasłoniła swoje usta rozchylające się w wesołym uśmiechu. - Cóż to byłby za widok.

- Trenowane są… przez dzieciaki. Czy większe? Widziałem większe gdzie indziej.
- wtrącił się Kuma, sięgając po gliniany dzbanuszek zapewne z sake albo winem ryżowym.
Dzieciarnia przez chwilę przerażonym spojrzeniem przyglądała się potężnemu bushi, który towarzyszył Mizuki, ale po chwili wróciła do swoich zabaw.

Kobieta speszyła się odrobinę. Postać łowcy nawet na Leiko robiła wrażenie, a przecież widziała w życiu więcej różnych mężczyzn niż zwykła córka samuraja wychowana na dalekiej wsi.
Powiodła spojrzeniem od niego, do żuków zamkniętych w bitwie podsycanej przez dzieciaki, a potem z powrotem do postawnego Kumy.

- Gomen nasai bushi-sama, ale nie potrafię sobie wyobrazić, aby jakikolwiek, nawet największy żuk mógł zrobić na Tobie wrażenie - odezwała się ostrożnie żartobliwym tonem. - Chyba, że byłby wielkości niedźwiedzia i stanął przed Tobą na tylnych łapach. Może wtedy?

Łowca zadumał się, napił trunku, otarł brodę ręką. I zawyrokował. - Nawet wtedy nie. Ale twoim przyjacielu pewnie też nie. Ta maczuga na jego plecach… - wskazał palcem uzbrojenie Sofuna -…nie wyszła z ludzkiej kuźni, ne?

No tak. Marasaki może i nie był tak bystrym i inteligentnym osobnikiem jak jego przyjaciel, Ginamoto Sageru. Niemniej nie czyniło go to głupim. I od razu spostrzegł oraz rozpoznał zdobyczny oręż Sofuna.

- Nie wiem z czyjej kuźni pochodzi, ale wcześniej znajdowała się w łapach prawdziwej bestii - powiedziała młoda kobieta, w zamyśleniu przyglądając się tej pamiątce po walce z dwoma Oni. - Kreatura od niedawna zaczęła nawiedzać nocami jedną z wiosek, w której się zatrzymaliśmy na odpoczynek. Biedni mieszkańcy…
Oparła dłoń na swym dekolcie, który w przypadku niewinnej Mizuki był dobrze zasłonięty kimonem i nie pobudzał męskiej fantazji. Westchnęła posępnie - Ale pewnie to nie jedyna taka wioska. Słyszałam, że wiele tych bestii rozpierzchło się po okolicznych ziemiach, a niektóre mają nawet czelność podchodzić pod mury Miyaushiro. Zdaje się, że wcześniej nie było ich tutaj aż tak wiele…

- Były, tylko bardziej… rozpierzchnięte po okolicy. Teraz wędrują grupkami.
- wyjaśnił Kuma uprzejmie i wzruszył ramionami. - Ale tu, za murami Miyaushiro, niebezpieczeństwo te ci nie grozi. Za dużo bushi i łowców w mieście… za wysokie mury.

- Ach, prawda. Nawet na naszą prowincję dotarły wieści o tym, że daimyo najął wyjątkowo dużą armię łowców. Jednak nie pamiętam za dobrze powodu…
- Nie było to łatwe do dostrzeżenia pod kurtyną długiej grzywki nadającej jej tak dziewczęcego uroku, ale młoda kobieta zmarszczyła brwi w próbie odzyskania tego szczegółu, który tkwił głęboko w zakamarkach jej pamięci. - Chyba… mieli wesprzeć plan klanu i nareszcie oczyścić te ziemie od wszystkich demonów…?

- W sumie…
- zadumał się łowca wspominając. - Mieliśmy bronić opuszczonej wioski, nie wiem po co… Hmm… dużo się tam Oni zebrało. Cała armia, a może nawet dwie. To była długa i z czasem desperacka obrona, gdy bariery zawiodły.

Dzieciaki zajęte pojedynkiem żuczków, nie zwracały uwagi na wypowiedź Kumy. Zapewne już słyszały tę opowieść, także z jego ust.

Sarnie oczy Mizuki rozszerzyły się na moment, kiedy uświadomiła sobie, że ma do czynienia z jednym z łowców. Ale czy to naprawdę byłoby aż takie zaskakujące? Kuma ze swoją potężną sylwetką oraz beztroskim podejściem do sztywnej etykiety, mógł być tylko łowcą albo najemnikiem. Bądź jednym z tych wędrownych osiłków, którzy zabawiają ludzi swoją siłą.

- W okolicznych wioskach opowiadają, że Miyaushiro przez wiele dni było pogrążone w żałobie, a nie w uroczystościach i zabawach świętujących zwycięstwo nad demonami. Te nadal nawiedzają okolice… - zawahała się. Palcami założyła za ucho kosmyki włosów, zanim powiedziała cicho - A zatem… ta obrona nie zakończyła się powodzeniem?

- A bo ja wiem? Udało mi się przeżyć. Wiele Oni poległo, reszta się rozproszyła. Dla mnie to sukces. Dla tych co zginęli… porażka.
- odparł łowca filozoficznie, wykazując, że tak nisko postawiony w hierarchii osobnik nie został wtajemniczony w intrygi klanu. Kazali bronić miejsca, to go bronił… nie pytając się po co.

- Moja przyjaciółka napotkała po drodze pewnego młodego łowcę demonów. Podobno nie był w najlepszym stanie, sprawiał wrażenie zagubionego i nie wiedział, co mu się przytrafiło. Też mamrotał coś o hordzie Oni, a także o swojej żonie, która wedle jego słów również była łowczynią. Oh, a może narzeczoną…? - zadumała się Mizuki, ale szybko stwierdziła, że ten szczegół nie był zbyt interesujący, a już na pewno nie dla Kumy. Dlatego wzruszyła ramionami, po czym dodała - Niewykluczone, że ten łowca także brał udział w tym polowaniu, ne?

- Może…
- zadumał się mężczyzna drapiąc się po czuprynie. - Nie przypominam sobie żadnego żonatego łowcy, aczkolwiek… było kilka kobiet wśród łowców.
Wzruszył ramionami. - Zbyt wielu nas było, bym znał każdego z nich. Niemniej całkiem sporo z nas przetrwało tę noc. Cóż… jeśli z czymś potrafimy sobie radzić, to właśnie z potworami.

- Jeśli jeszcze nadarzy się okazja, to chętnie posłucham opowieści z Twoich polowań, łowca-san. Twoich i innych łowców demonów - powiedziała Mizuki z uśmiechem łagodnie rozchylającym jej wargi. Nic zbyt śmiałego, oczywiście że nie.

- Ale my powinniśmy ruszać już dalej, prawda? Nie chcę, aby długo nas nas czekano - zwróciła się do swojego milczącego towarzysza, po czym obejrzała się przez ramię, na wejście do uliczki. To, co ktoś uznałby za lekką nerwowość dziewczęcia, było tak naprawdę uważnym rozglądaniem się Leiko w poszukiwaniu niepozornej twarzy tragarza. Albo kolejnego zainteresowanego nimi shinobi. Cóż, może nie młodą córką samuraja, ale na pewno jej rzucającym się w oczy strażnikiem.

Jej strażnik milcząco skinął głową, a łowca roześmiał się, dodając. - Obawiam się że kiepski ze mnie gawędziarz, lepiej poszukać kogoś bardziej wygadanego.

Te słowa mogły umknąć młodej dziewczynie, bo jej doświadczone oczy zauważyły znajomego tragarza, mającego “przypadkiem” problem z obuwiem. Bo pochylony na nim, właśnie go “naprawiał”.

Od niego powiodła spojrzeniem z powrotem przez dzieciaki i ich żuki, przez pijącego Niedźwiedzia, i dalej w głąb uliczki. Dobrze wiedziała, że jej towarzysz za bardzo rzucał się w oczy, aby zdołała się z nim zgubić na dłużej w mieście. Nie oznaczało to jednak, że nie mogła odrobinę utrudnić zadania temu ciekawskiemu shinobi.

Zza pasa obi wyciągnęła niewielki woreczek. Rozsupłała jego wiązanie i wsunęła palce do środka.
- Chętnie dorzucę się do waszego zakładu. Czy tyle wystarczy? - zapytała dzieci i otworzyła dłoń, aby pokazać kilka błyszczących monet. Potem pochyliła się nieco i głos obniżyła w chęci podzielenia się z nimi tajemnicą. Tajemnicą wartą kilka dodatkowych monet - Dorzucę więcej, jeśli wyświadczycie mi drobną, bardzo drobną przysługę. Co wy na to?

Dzieciaki oderwały się od swojej rozrywki. Najstarsze młodziki spojrzały podejrzliwie na Sofuna, nie widząc jednak z jego strony żadnej reakcji. Jeden z nich, z wąsem sypiącym się pod wąskim nosem, zapytał. - A co to za przysługa?

- Widzicie tamtego tragarza? Tego naprawiającego swoje buty?
- Nie odwróciła się, ale skinęła głową mniej więcej w kierunku mężczyzny. - Chciałabym, abyście odwrócili jego uwagę, kiedy ja z moim towarzyszem będziemy odchodzić w drugą stronę. Potraficie zrobić odpowiednie zamieszanie, ne?

Palce Mizuki znów wślizgnęły się do woreczka, po czym położyła na jej dłoni dodatkowych kilka monet. Więcej niż warte były zakłady o zwycięskiego żuka, ale jednocześnie na tyle mało, aby żadnemu z dzieciaków bogactwo nie uderzyło do głowy. Wystarczy na kilka lepkich i cudownie słodkich wagashi. Albo na tryskające iskrami temochi hanabi.

- Duże zamieszanie, ne? - dopowiedziała z wesołym uśmieszkiem igrającym na jej wargach.

- Da się zrobić - odparł dorastający przywódca uliczników, łakomie patrząc na monety.

- Arigatou. A kto wie, może jeśli spiszecie się wyjątkowo dobrze, to przy kolejnej okazji mój towarzysz pozwoli wam obejrzeć z bliska swoją niezwykłą broń - mruknęła Mizuki z psotnym błyskiem w oczach i wręczyła monety dzieciakowi. Następnie lekko pochyliła głowę przed Kumą, żegnając się z nim. - O genki de, łowca-san.

Kolejny ruch jej głowy, tym razem w krótkim skinieniu, przeznaczony był dla Sofuna i dawał mu znać, że jego podopieczna jest już gotowa do dalszej drogi. Co też zrobiła, powoli ruszając dalej uliczką.

Kuma jeszcze zdążyć odpowiedź pożegnaniem, nim oboje się oddalili. Co potem się stało, tego Leiko nie wiedziała. Ważne, że tragarz za nimi nie podążył. Niemniej łowczyni nie miała złudzeń. Prędzej czy później znów zyskają ogon.

Kiedy tak szli, Sofun nagle zatrzymał ją chwytając za ramię. Gdy na niego spojrzała, pokazał na zdobyty na ograch oręż, a następne zaprzeczył palcem. Najwyraźniej pomysł z pokazywaniem dzieciakom jego broni zdecydowanie mu się nie spodobał.

- Nie? - zdziwiła się nieco kobieta i powiodła spojrzeniem po broni, próbując dostrzec powód takiej decyzji Sofuna. Ale przecież niekoniecznie problem musiał leżeć w orężu, a w jego niechęci do bycia otoczonym przez zgraję dzieciaków. Co było całkiem zrozumiałe.
- Och, podejrzewam, że Twoja pani i tak będzie wolała Cię gdzieś ukryć, abyś nie przyciągał tak wielu spojrzeń. Jednak tak na wszelki wypadek… - Uśmiechnęła się delikatnie i, choć nie miała pewności czy Sakusei obdarowała swojego pupilka poczuciem humoru, pokusiła się nawet na lekko żartobliwy ton. - Być może powinieneś zacząć nosić ze sobą zapas słodyczy do odwracania uwagi dzieciaków?

Sofun energicznie zaprzeczył gestem głowy. Wskazał kciukiem na siebie, po czym gestem dłoni “nastraszył” łowczynię. I splótł ręce na swoim torsie w postawie samozadowolenia.

Mizuki przechyliła pytająco głowę, próbując odnaleźć znaczenie ukryte za gestami swego towarzysza.

- Nie jestem pewna, czy w naszej… delikatnej sytuacji, straszenie dzieci będzie najlepszym rozwiązaniem. Ale muszę się zgodzić, że milczący i tajemniczy mężczyzna, zakrywający twarz hełmem i rozdający dzieciom słodycze, też może przyciągnąć zbyt wiele uwagi - stwierdziła po krótkiej chwili namysłu. Jednak nie trapiło jej to zbyt długo. - Och, ale może Sakusei-san zgodzi się, aby i Tobie nadać jakąś bardziej niewinną postać?

Jej tymczasowy yojimbo wzruszył powątpiewająco ramionami.

Kobieta obejrzała się za siebie i zmierzyła wzrokiem uliczkę.

- Chodźmy, póki nasz cień jest zajęty. Wątpię, aby dzieci były w stanie odwrócić jego uwagę na dłużej - zadecydowała i nie czekając na odpowiedź swojego milczącego towarzysza, ruszyła nieśpiesznie przed siebie.

Radość nie trwała długo. Ledwie minęli kilka ulic, a już podążał za nimi owy ogon, tym razem w postaci pulchnej wieśniaczki.
 
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem