Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-01-2024, 23:24   #142
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 31 - 2521.05.01; bkt; ranek - zmierzch

Miejsce: pd-zach Ostland; Lenkster; Podzamcze; sąsiedztwo; błonia
Czas: 2521.05.01; Backertag; zmierzch
Warunki: - ; na zewnątrz: dzień, zachmurzenie, łag.wiatr; chłodno (0)


Wszyscy



Dzisiejszy dzień okazał się w pełen wiosennej słoty. A słoneczny poranek wcale tego nie zapowiadał. Później jednak niebo zasnuło się chmurami z których w środku dnia spadła monotonna mżawka mocząc ten ziemski padół i dodając nowych kałuż i błota do tych które dopiero zaczynały wysychać po wcześniejszych opadach. Ale wojakom ten dzień wolny się przydał. Ci co byli miejscowy zwykle udawali się do swoich domów aby jeszcze nacieszyć się ciepłem rodzinnego domu i często zapraszali ze sobą tych z jakimi zdążyli się zaprzyjaźnić. Pozostali odsypiali trudy podróży lub wojskowej służby, bawili w karczmach i burdelach, kupowali coś na drogę. A to zapasy, a to dodatkowe groty, hełmy czy tarcze. Lub przeciwnie w fantastycznym nastroju upijali się do nieprzytomności kiepsko widząc swój żołnierski los lub kupowali jakieś zdawałoby się całkiem zbędne bibeloty. Jeden z nich wzbudził niemałą radość wśród kamratów jak kupił skądś krzykliwą, spiczastą czapkę z jakiej strasznie był dumny a jaką po zażartych targach kupił któryś z jego kamratów a zaraz potem przegrał ją przy grze w karty. Inni starali się flirtować z tutejszymi dziewczętami albo ladacznicami. Wydawało się, że wojacy bez względu na pochodzenie robią co mogą aby skorzystać z tej ostatniej chwili wytchnienia i swobodnej rozrywki. Wszyscy spodziewali się, że wobec takich wieści jakie roznosiły się po karczmach, straganach i ulicach to lada dzień ruszą na wojnę do jakiej się zaciągnęli.

A to, że w kraju szaleje wojna nawet biesiadując z kamratami wewnątrz ogrzanej karczmy nie było tak łatwo zapomnieć. Co jakiś czas widać było jak ulicą przejeżdża konny kurier w krzykliwych barwach znamionującą jego profesje jakie powinny zapewnić mu immunitet. Oni stanowili informacyjny krwiobieg armii zapewniając przesyłanie informacji pomiędzy różnymi dowódcami, obozami i garnizonami. Co jakiś czas słychać było wybuch jakichś lamentów gdy przybywała grupka uchodźców, wozy z rannymi lub pokiereszowane we wcześniejszych walkach oddziały. Zawsze otaczał ich ktoś i wypytywał o wieści ze wschodu. I rzadko były one wesołe. Powtarzało się to, że wróg dotarł wreszcie do stolicy i ją obległ. Zmieniały się tylko nazwy miasteczek i wiosek jakie zostały pochłonięte przez tą obcą hordę najeźdźców. A ich los był nieznany. Padały wieści o straszliwych potworach i okrucieństwach jakie towarzyszą najeźdźcom, płonących ogniskach na jakich palono ciała obrońców, nocnym biciu w bębny jakie snuło się daleko przez leśne ostępy i trwożyło najwaleczniejsze serca. O tabunach konnych maruderów jakie pustoszyły okolicę i czasem potrafiły się zapuścić całkiem daleko od głównej armii jaka właśnie zaczęła oblegać Wolfenburg. Zdawało się, że nie zna się dnia ani godziny gdzie może się pokazać taki czambuł ze sztandarem Gwiazdy Chaosu i ich plugawych bogów.

Te mroczne i trwożliwe wieści zderzały się jednak z kolejnymi regimentami jakie przybywały, obozowały lub przejeżdżały przez Lenkster. Widać już było nie tylko ostlandzką biel i czerń najczęściej zwieńczoną głową byka. Ale też słychać było bratni zaśpiew południowych sąsiadów z Ostermarku. Brązy i zielenie leśnych strzelców z Hochlandu. Pyszniły się pancerze ozdobione żółcią i zielenią Talabeklandu. Ba! Radośc wzbudzili odziani w reiklandzką biel dragoni jacy przybyli z cesarskiej prowincji dając dowód, że imperator nie zapomniał o swoich zaatakowanych wschodnich kresach i zamierza przyjść im z pomocą. A jak sam miłościwie panujący dobrodziej Imperator to przecież na czele całej swojej imperialnej armii a z taką siłą nic nie mogło się równać. Tylko nie tak od razu. Na razie trzeba było wytrwać z tym co się ma na miejscu.

Improwizowany z różnych oddziałów regiment górskiego margrafa von Falkenhorsta skutecznie wmieszał się w ten galimatias panujący na Podzamczu. Do południa gdy rozpadała się mżawka wszyscy mieli wolne. W obiad właściwie też. Do obiadu wróciła część z tych co jeszcze wczoraj wieczorem albo dopiero dziś rano rozeszli się do swoich lub zaprzyjaźnionych domów i gospodarstw jeśli je mieli. A część jeszcze nie. Jednak wspólny z kamratami posiłek stał się okazją do wymiany plotek i wieści. Zwłaszcza, że byli rozbici na różne karczmy i domy i jadali w podobnym a nie tym samym czasie więc jedni mogli dowiadywać się od kolejnych i przekazywać wieści kolejnym. Więc podobno szefowe już wróciły z zamku i wezwały dowódców oddziałów do siebie. Plotki tym razem okazały się prawdziwe bo ze dwa czy trzy dzwony później faktycznie dowódcy oddziałów zaczęli ściągać swoich ludzi tam gdzie obozowali a następnie już grupami maszerować ku błoniom. Czyli sporej polanie jakie zwykle koncentrowało się wojsko a teraz chociaż obrzeża już od dawna były zastawione namiotami a na pobliskich polach i lasach wyrosło całe miasteczko namiotowe i improwizowanych szałasów to wciąż główna część była pusta. Tam było wystarczająco miejsca aby zebrać cały regiment do jednego apelu.

Było już późne popołudnie lub wczesny wieczór gdy tak po kolei wszystkie oddziały regimentu zeszły się na te błonia. Chociaż było już sporo po wiosennej równonocy więc dzień był już na tyle długi, że wciąż panowało światło dnia. Chociaż pochmurne. Południowa mżawka może ustała ale niebo dalej było mocno zachmurzone.

Pierwszy raz regiment wystawiał się jako całość. Stawały obok siebie różnorodne oddziały jakie zdawały się nie mieć z sąsiadami nic wspólnego. W końcu Gebirgsjaeger jacy stanęli w centralnym miejscu wyglądali całkiem inaczej niż miecznicy Theiss czy halabardnicy Meistera. A łucznicy Kolesnikowa wyglądali jak banda leśnych banitów napadających na trakty co mocno kontrastowało z łucznikami Lechlera. Już bliżej im było do morskich zbirów Sorokiny chociaż ci nosili się na pstrokato i żaden nie był podobnie ubrany do drugiego. Tym razem w ramach regimentu stanęli też tileańscy kusznicy porucznika Ferro więc widocznie jakoś się dogadali w tej materii z szefostwem regimentu.

Niejako naturalnym torem przy Alezzii nakazano stanąć tym wszystkim “innym” jacy niezbyt pasowali do któregoś z dość jednorodnych oddziałów. A już dośc znajoma twarz konnej białogłowej i jej lśniący czystością strój był świetnym wskaźnikiem gdzie mają się ustawić. Tu trafiła trójka zwiadowców i Eitri. Ale też ci nowi. Jak choćby Drogon jakiego Alezzja niezmiennie zwracała się z wielkim szacunkiem czasem tytułując go “mistrzem”. Stanął także krajan Eirtiego czyli krasnoludzki topornik ciesząc oko swoją stalową solidnością. Oraz dwoje konnych rycerzy. Z czego jedna to rzeczywiście była kobieta ale gdy siedziała na pięknym, silnym rumaku dało się to poznać tylko gdy miała odkryty hełm. Bo gdy go zamknęła to pewnie trudno było poznać, że to żaden mąż. Podobnie imponująca sylwetka należała do pancernego gwardzisty który wbił ostrze wielkiego miecza przed sobą i na podobnie wielkim jelcu i zdradzał dość nonszalancką pozę. Do tego miał na głowie barwny beret z jeszcze barwniejszymi piórami oraz modny kubrak i spodnie z bufiastymi rękawami i nogawkami. Jednak tak zwykli dumnie i krzykliwie ubierać się gwardziści jacy powszechnie byli uznawani za najlepszą, imperialną piechotę. Dlatego władcy używali ich jako osobistej gwardii lub ciężkiego atutu jaki mógł przeważyć szalę bitwy. I chociaż rycerstwo zwykle nie przystawało z plebsem piechoty to dzisiaj widać było, że tylko jemu oboje rycerzy skłoniło z szacunkiem głowę zdając się nie zauważać reszty jaka nie była szlacheckiego pochodzenia. Alezzię zdawali się ledwie tolerować chociaż to ją szefowe wyznaczyły jako twarz i punkt zborny dla tego improwizowanego oddziału. A na Drogora zdawali się patrzeć z ledwo tajoną niechęcią chociaż powstrzymali się od komentarzy. On zaś wydawał się tak samo niefrasobliwy jak podczas podróży do Lenkster. Spod swojego krwistoczerwonego kaptura spoglądał na świat i nie wydawał się przejmować czymkolwiek i kimkolwiek. Harmider uciszył się gdy na środek tak powstałego placu wyjechała trójka wysłanników górskiego markgrafa. I już chyba znów najwięcej mówiła jego przybrana córka.

- Żołnierze! Czekaliśmy, czekaliśmy i wreszcie ten dzień nadszedł! - zaczęła krzyczeć do zebranych oddziałów z wolna przejeżdżając wzdłuż frontów każdego z oddziałów aby mieli podobną szansę ją usłyszeć. - Jutro opuszczamy Lenkster i ruszamy na wojnę! - tą najważniejszą informację na jaką wszyscy czekali krzyknęła na samym początku. Komentarzy zbyt wielu nie było. Tego większośc spodziewała się od wczoraj conajmniej i jasnym było, że nie będą wiecznie koczować pod Lenkster. Jednak do tej pory były to dość gościnne strony a ruszenie na wojenną kampanię oznaczało znój, głód, choroby, krew, kalectwo i śmierć jakie będą im odtąd towarzyszyć na dobre. Większośc jednak zaciągnęła się z własnej woli albo poczucia obowiązku może też dla wizji bogatych łupów.

- Jutro ruszamy do Ristedt! Tam przeprawimy się przez Wolf i ruszymy na południe do Wendorf! - ogłosiła ta bardziej wygadana z ich szefowych. To już poruszyło zebranych. Zapewne większość zebranych wiedziała, że najprościej jest dotrzeć do Wolfenburga maszerując na wschód, w górę rzeki Wolf. Nad nią leżała stolica ich prowincji. Więc o ile wymarsz do tej pierwszej miejscowości nikogo nie zaskoczył to dalszy kierunek południowy już tak. To wywołało szum rozmów, pytań i komentarzy. Petra dała im chwilę ale znów dała w bok wierzchowcowi i wznowiła swoją przemowę uciszając wszystkich. Dziś była ubrana na galowo. W błyszczące, czarne skórzane spodnie i czarno - czerwony kubrak godny szlachcianki. Spodnie, zwłaszcza tak obcisłe, rzadko nosiły kobiety a zwłaszcza szlachcianki ale dla jeźdźca był to bardzo wygodny wybór. Swoje nietypowe fioletowe włosy miała spięte w gruby warkocz jaki opadał na plecy tego czarno - czerwonego kubraka. Z daleka wyglądał jak niebieska, trochę ruchoma kreska poruszająca się w rytm ruchów głowy.

- Sytuacja w Wendorf jest niejasna! Widziano tam podjazdy chaosytów! Musimy się tam przedostać i wyjaśnić sprawę! A potem na wschód! Do Grunackeren! Miasto jest oblężone przez wrogie siły! Przebijemy się do nich! Przepędzimy wroga albo pomożemy naszym braciom wydostać się z matni! Tak uzgodniliśmy z hrabią Hochbergiem! To jest zadanie jakie może rozsławić nasz regiment i wspomóc inne armie w walce z odwiecznym wrogiem! - ogłosiła jakie decyzje podjęto dziś w zamku podczas narady pułkowników, możnych i generałów. Gdy zamilkła znów zrobił się szum rozmów i komentarzy. Tym razem dłuższy i głośniejszy. Wydawało się, że większośc chce o coś zapytać sąsiadów, wysłuchać ich komentarzy czy dorzucić coś swojego. Ci co nie byli stąd pytali co to za miasta o jakich mowa. Do Ristedt droga wydawała się dość klarowna. Ot, wyjść z Lenkster wschodnia drogą i cały czas iśc prosto mając po lewej rzekę Wolf. Po mniej więcej jednym dniu marszu powinni dotrzeć do miasta. To było jedno z większych miast w sąsiedztwie ponurego, granicznego zamku więc każdy kto stąd pochodził je znał i pewnie tam bywał. Rejony na południe od rzeki były już jednak znacznie mniej znane tubylcom. Były dalej no i za rzeką właśnie. Wendorf był bliżej. Od Ristedt to było dzień, może półtora drogi. Jeszcze zależało od pogody i warunków. Tylko traktu tam nie było może jakaś przesieka przez prastary las. To jednak było powszechne w całym Ostlandzie. Grunackeren było jeszcze dalej. Od Wendorf kolejne dwa lub trzy dni drogi. I to wszystko licząc oczywiście w czasie pokoju. Jak wojna i pogoda wpłynie na te warunki tego nikt nie był teraz w stanie przewidzieć. To jednak nie wszystko co szefowa miała im do zakomunikowania.

- Ale nie jesteśmy w tej walce sami! Spójrzcie kto dołączył w nasze szeregi! - zawołała gromko wskazując dłonią na grupkę jaka stała za świetlistą magister.




link: https://i.imgur.com/duUoX7E.jpeg


- Znamienici rycerze Theodor von Ellingen i Oliwia von Damnitz! Para niezrównanych rycerzy jacy swoimi kopiami zmiotą każdego przeciwnika! - szefowa przedstawiła dwójkę rycerzy którzy pod jej nieobecność zgłosili się pod sztandary margrafa. Owa dwójka dała w bok swoim pięknym wierzchowcom i dumnie wyjechała przed szereg. Na jednym ramieniu mieli zamocowane tarcze w drugiej dzierżyli kopie. I z daleka nie dało się odróżnić które z nich to mężczyzna a która to kobieta. Pancerne płyty jakim byli obleczeni skutecznie zacierał takie detale w ich sylwetek. Gdy oboje zbliżyli się do szefowej lekko skinęli jej głowami w geście szacunku i uznania jej zwierzchności. Oboje potem przejechali bez pośpiechu wzdłuż kwadratowego placu z ustawionych oddziałów po czym wrócili na swoje miejsce obok cierpliwie stojącej Inez i Olega. Ten pokaz rycerskiej wspaniałości spotkał się z oklaskami i uznaniem wojskowej braci. To była pierwsza dwójka rycerzy jaką mieli w swoich szeregach! No i wszyscy zdawali sobie sprawę z potęgi jaką dawała rozpędzona w szarży rycerska kopia. Wzrósł nieco też prestiż do tej pory typowo plebejskich oddziałów. A przecież w większości armii i bitew rycerska szarża miała znaczenie przełamujące a pancerni błękitnokrwiści stanowili ich istotną albo nawet główną składową. W ich regimencie liczebnie byli zaś jak błyszczący stalą rodzynek. No i wreszcie potwierdziło się, że to nie tylko plotki, że przystała do nich kobieta - rycerz. Co było ewenementem samym w sobie bo szlachetnie urodzone damy parały się czym innym niż wojaczką z kopią w ręku. To było typowe męskie zajęcie.





link: https://i.imgur.com/wOqnP7n.jpeg

- Także ten mocarny wojownik przystał do nas! Kurt Landknecht! Tak, ten weteran setki wojen i kampanii teraz będzie walczył razem z nami ramię w ramię! - ogłosiła Petra ze swojego konia wskazując znów na grupkę zebraną wokół świetlstej magister. Z niej majestatycznym krokiem wyszedł odziany w stal i bufiaste rękawy wojownik. Nonszalancko położył ostrze swojego wielkiego miecza na ramieniu i tak podszedł do swojego nowego dowódzcy. Nie wyglądał na młodego. Jednak ruchy miał pełne dostojnej siły i witalności. Finezyjnie zakręcone wąsy i fryzowana woda podkreślała tylko fantazję w jakiej lubowali się gwardziści. Jego przybycie też powitano z radością. Wszystkim zdawało się dodawać otuchy, że przyłączył się do nich tak doświadczony wojownik z formacji powszechnie uznawanej za elitarną. On zaś ku ich uciesze zdjął swój czarno - biały bufiasty beret z wielkimi piórami i wykonał zamaszysty ukłon jak aktor ku swojej widowni. Co niesamowicie rozbawiło wojaków. A w końcu odszedł ku tyłom gdzie już stała pozostała dwójka szefostwa i rycerski duet.




link: https://i.imgur.com/VmSJAjy.jpeg

- Tak samo zaszczycił nas swoją obecnością Hagri Bronzebeard! Ten wspaniały wojownik zacnej krasnoludzkiej rasy będzie nas wspierał swoim męstwem i orężem! - zawołała milady von Falkenhorst wskazując znów w stronę rzedniejącej grupki świetlistej magister. I tym razem na scenę improwizowanego placu wkroczył niski ale krępy wojownik. Szedł z solidną tarczą, toporem za pasem i ćmiąc finezyjną fajkę w ustach. Niemniej starannie zaplecioną miał brodę w trzy, grube solidne końcówki. I rzeczywiście nazwisko pasowało mu do koloru zarostu i włosów. Jak podszedł do szefowej pokiwał głową bez skrępowania rozglądając się po masie otaczającej ich wojska i uniósł w górę solidnie wyglądającą pięść co wywołało falę radości i wesołości. Po czym w milczeniu odkosłysał się na swoich krótkich nogach w tym samym kierunku co poprzednicy.

- Dołączył do nas mistrz wiedzy tajemnej Dragor! Jest wyszkolony w sztuce wojennej i straszliwej magii niszczęcej naszych wrogów! Będzie nas wspierał w sprawach nadzwyczajnych! - ogłosiła szefowa i za odchodzącym krasnoludem wjechał mężczyzna w czerwonej szacie jaka nadawała mu wygląd uczonego lub mnicha. Albo maga. Zbliżył się do Petry ale wywołał znacznie mniej radości i entuzjazmu niż poprzednicy. Jednak magowie zawsze wzbudzali nieufność i podejrzenia więc nie było to dziwne. On też bes skrępowania przyjął te skromne oklaski i dość niechętne mu spojrzenia. Przeczesał oczami żołnierski tłum jakby czegoś czy kogoś szukając. A może tak z ciekawości chciał sie tylko rozejrzeć? Potem uniósł dłoń w geście pozdrowienia, dał w bok wierzchowcowi i dołączył tam gdzie inni czekali już na niego.

- A teraz chciałabym nagrodzić tych co do tej pory się zasłużyli w służbie naszego margrafa! Tak, on do nas dołączy gdy przyjdzie na to czas! Ale na razie przysłał te skromne podarki jako nagrodę za wierną służbę! - zawołała już trochę ochryple szefowa na jaką spadł główny ciężar prowadzenia tej wojskowej uroczystości.

W uznaniu za dotychczasowe zasługi jej i jej ludzi sierżant Renate Theiss, dowódca mieczników dostała oficjalną pochwałę przed frontem całego oddziału oraz awans na chorążego. Co wywyższyło ją na tle dotychczasowych dowódców oddziałów podobnej wielkości. Petra wręczyła jej jakiś papier, mały pakunek gdzie były naszywki chorążego jakie Theiss powinna naszyć na dotychczasową szarfę sierżanta jaką nosiła. I niewielką szkatułkę z niewiadomą zawartością. Sama krótkowłosa blondynka wydawała się być tym zaskoczona ale przyjęła to wyróżnienie z radością. Podziękowała Petrze i obiecała dalej sumiennie wykonywać swoje obowiązki. Zaś od oddziałów, zwłaszcza mieczników, rozległa się wrzawa.

Szefowa nie zapomniała też o innych. Wezwała do siebie trójkę zwiadowców. Pogratulowała im dotychczasowej odwagi i wzorowej służby. I w podziękowaniu za nią wręczyła im złożony papier oraz po przyjemnie ciężkiej sakiewce z brzęczącą zawartością.

Wkrótce apel się skończył. Można było się rozejść do swoich kwater albo karczm. Na 9 dzwon wyznaczono zbiórkę tutaj na błoniach. Stąd regiment miał wyruszyć na wschód do Ristedt. I nie stawienie się na czas miano traktować jako niesubordynację lub próbę dezercji. A póki co wieczór wciąż był młody, właściwie nadal było jasno jak w dzień chociaż ten już miał się z wolna ku końcowi. Do zmroku pozostało jeszcze z dzwon czy dwa.


Duivel



Trudno było powiedzieć aby blond elf z nietypową dla tej rasy brodą miał jakieś doświadczenia względem czerwonego maga. Ale jak mało kto śmiał się do niego odezwać czy nawet zbliżyć to i tak wykazał się ponad przeciętną śmiałością gdy jeszcze w drodze do Lenkster odważył się odezwać do maga. Ten wtedy spojrzał na niego spod swojego obszernego, czerwonego kaptura. Przez chwilę jakby zastanawiał się co odpowiedzieć albo czy w ogóle. Bo brak integracji z pozostałymi jakoś na niego zdawał się nie wpływać.

- Nie. Nie mówi. To tylko bryła błota uformowana moją wolą. Zrobi to co jej rozkażę. - odparł z nonszalancką swobodą. I znów patrzył z grzbietu tego dziwnego błotnego stworzenia na maszerującą przed nim kolumnę albo ponury, prastary las przez który jechali a jaki wciąż skapywał na nich niedawno ustałą ulewą.

Sam Duivel nie odniósł jakichś spektakularnych sukcesów w integracji z innymi. Przystał po drodze do zbirów Kolesnikova. Owszem tolerowali go. Nikt mu niczego nie wyrzucał. A tak się zdarzało względem elfów. Ludzie uważali ich za tajemniczych a przez to w naturalny sposób podejrzanych. Zazdrościli i cenili ich urodę ale też uważali za wyniosłych i aroganckich. Zresztą podobne stereotypy o ludziach panowały także wśród jego leśnego ludu. Według nich ludzi żyli przerażająco krótko, mnożyli się jak szczury byli podobnie brudni i nieokrzesani ledwo o oczko wyżej od ich jaskiniowych, włochatych przodków. Oczywiście stereotypy stereotypami a jednak jakoś obie rasy w miarę koegzystowały obok siebie. Obok. Bo ludzie nie mieli wstępu w leśne, elfie księstwa i nawet podpisano pakty między imperialnymi władzami aby to respektować. A leśne elfy rzadko czuły potrzebę mieszania się z tymi którzy ich zdaniem nie zasługiwali na szacunek. Jednak i elfy były ciekawskie świata, zwłaszcza te młode. Zdarzali się też buntownicy podążający własną drogą czy też przy długowieczności ich rasy nie mogli się doczekać aż ktoś starszy ustąpi z upragnionego stołka. Więc raczej nie było co się spodziewać elfiej enklawy w ludzkim mieście ani na odwrót. Przy morskich wybrzeżach lub miastach położonych przy spławnych rzekach można było spotkać jakieś placówki morskich elfów z Ulthuanu ale leśny odłam elfów rzadko odczuwał potrzebę życia w zatłoczonych, ciasnych, hałaśliwych, śmierdzących ludzkich miastach. Tacy jak on i jego rodzina byli tutaj wyjątkiem a nie regułą. Więc nie było dziwne, że leśnicy Kolesnikova chyba niezbyt wiedzieli co z nim począć, czego się spodziewać, jak zagadać. Zwłaszcza, że do tej pory jakoś nie bratał się ani z nimi ani właściwie z nikim innym z oddziałów. Więc pewnie aby zyskać ich zaufanie musiałby się jakoś wykazać w ich oczach.

Teraz jak stał na tym wieczornym apelu okazało się, że faktycznie należał do nielicznych osób bez stałego przydziału. Nic dziwnego, że na czas tego apelu dostał przydział go mieszanej grupki jaką firmowała tileańska magister podobnych jak on indywidualistów jakich było za mało aby stworzyć własny oddział więc połączono ich w jedną grupkę aby nie pętali się gdzieś samopas. Dało się zauważyć, że Stefan przyszedł z jakimiś dwoma nowymi włócznikami a każdy z nich miał psa podobnego do Azura. I cała trójka wydawała się całkiem dobrze znać.

Nieco lepiej mu poszła integracja z płcią przeciwną wczoraj wieczorem. Elfia uroda dodawała mu zapewne nieco egzotyki w oczach ludzkich kobiet. Ale jeszcze nie przesądzała sprawy. Zapewne nie było im łatwo zapomnieć o ewentualnej różnicy w stopniu czy stanowisku jakie ich dzieliło od szeregowego zwiadowcy. Z Alezzią rozmawiało się całkiem przyjemnie a jej tileański akcent wciąż był wyczuwalny i dodawał jej uroku. Ale poza koleżeńską wymianą zdań nie była zainteresowana czymś więcej. Z Renate miał zbyt wielu konkurentów. Z dzielną panią miecznik każdy chciał zatańczyć, postawić kufel, porozmawiać czy wręcz poflirtować. Co w połączeniu z trudami dopiero co zakończonej podróży sprawiło, że już w połowie wieczoru przybiła swoją krótkoostrzyżoną blond głową gwoździa w stół i jej żołnierze opiekuńczo wynieśli ją z placu boju w bezpieczne miejsce. Siostrę Gwendolinę widział tylko przez chwilę. Nowicjuszka Rhyi szybko się gdzieś ulotniła po wspólnej, żołnierskiej kolacji być może ze zmęczenia a być może niezbyt mając ochotę na uczestnictwo w żołnierskich rozrywkach jakie często były zbyt śmiałe, rubaszne i prostackie dla dam z wyższych sfer. Za to poszczęściło mu się z piękną i swawolną bosman z Kisleva. Sorokina bawiła się bez skrępowania, śmiało szła w tany z tym kto ją poprosił, piła jak na Kislevitów przystało i śmiała się głośno razem ze swoimi marynarzami i towarzyszami. Z nią udało mu się wyjść na podwórze “Zająca” gdzie ona nazywała różne gwiazdozbiory po kislevsku i imperialnemu. Coś tam mu tłumaczyła czego już dzisiaj za bardzo nie pamiętał. Pamiętał jej chciwe usta na swoich i gwałtownie zdejmowane z siebie ubrania a jakiejś mrocznej szopie gdzie dopiero znaleźli chwilę dla siebie. A potem dotyk jej dłoni na swoim ciele i swoich dłoni na jej. Urwane, gorączkowe jęki i sapanie, rytmiczne skrzypienie zakurzonego drewna i przyjemność jaką sobie nawzajem dali. Ale skończyło się jeszcze w nocy. Już ubrana bosman chciała wrócić do oświetlonej i ogrzanej karczmy. A potem jej nie widział aż do teraz gdy wszyscy zebrali się do apelu. I widział jej sylwetkę jaka stała na czele swoich rzecznych, wilków po innej stronie tego improwizowanego placu. Apel się skończył. Wszyscy mieli ruszać jutro na wschód. Na wojnę.



Tobias



Tobias miał okazję się wyspać na piecu. Co prawda nie swoim no ale za to za darmo i wygodnym. Pierwszy raz spał w tak wygodnych warunkach od tych paru nocy spędzonych w Breder. A spanie w namiocie na jednym pledzie i pod jednym kocem było znośne zwłaszcza dla kogoś tak obytego z dziczą jak on. Ale jednak co łóżko to łóżko. Albo piec. Zieglerowe były podobne statusem do zwykłych chłopów więc nie mogły sobie pozwolić na luksus trzymania wolnego łóżka dla gości. Ale jak ten się trafił i to tak mile widziany to z koców zrobiły mu legowisko na piecu. Ten nawet jak już był wygaszony to wciąż trzymał przyjemne dla zmęczonego ciała ciepło. Wydawało się, że przenika ono mimo cegieł, kafli i kocy przez całe zmęczone i wystudzone ciało. Bardzo szybko zrobiło mu się tak błogo, że nie pamiętał nawet kiedy zasnął. Ale jak wstał rano czuł się silny, rześki i wypoczęty jak już dawno nie był.

- Przepraszam, że cię obudziłam. Chciałam napalić w piecu. - przeprosiła go szczupła brunetka jaka była najstarszą z żyjących córek seniorki rodu. Całkiem możliwe, że szczęk drzwiczek piecyka jakie otwarła go obudził. Ale na osłodę dostał jej ciepły uśmiech jaki sięgał zielonych oczu Olgi. - Nagotuję ci wody abyś mógł się wykąpać. - wyjaśniła już normalnym głosem skoro już i tak nie spał. Poprosiła go aby poszedł do studni po wodę na tą kąpiel. Tą balię bowiem jakoś trzeba było napełnić zimną wodą ze studni. A, żeby było przyjemniej dolać zagotowanego wrzątku aby stworzyć chociaż mniej zimną wodę.

Kąpiel i śniadanie w kobiecym towarzystwie okazało się całkiem przyjemne. Wczoraj już się trochę nagadali jak przyszedł późnym wieczorem. Już spały a przynajmniej w oknach ich chaty było ciemno. Szczekanie psów ostrzegło gospodynie o obcym kręcącym się po obejściu. Jak nie chciał się siłować z pół tuzinem solidnych ogarów jakie hodowały to musiał poczekać aż któraś z nich wyjdzie z lampą aby sprawdzić kto to tak późno się tu pęta. Jak się okazało była to Olga jaka przejęła rolę najaktwyniejszej w ich osieroconej z mężczyzn rodzinie i wyręczała matkę w tych najcięższych zadaniach. Ale jak się okazało kto przyszedł to zrobiło się całkiem miło. Najstarsza córka Marthy wpuściła go do środka a potem do chaty. Matka też wstała i zaczęły go gościć ciekawe wieści od niego. Poznał też szczeniaki jakie do nich przyniósł jakiś czas temu. Wydawały się trochę większe niż gdy je widział ostatnim razem. Ale szczeniaki szybciej rosły niż ludzkie dzieci to nie było takie dziwne. Ostatecznie jednak musieli przełożyć te rozmowy na kolejny dzień bo już zbliżała się północ i czas było spocząć. Zresztą w cieple izby Thobias też czuł jak wcześniej wypite w “Zającu” piwo i zjedzony posiłek przyjemnie rozgrzewają go od środka ale też i powieki ciążą mu coraz bardziej.

Ranek więc okazał się całkiem przyjemny i słoneczny. Po kąpieli i przy śniadaniu mogli się nagadać. Olga oprowadziła go po psiarni i dzisiaj w dzień te ogary co tak skutecznie go obszczekały w nocy teraz wydawały się trochę większymi, wesoło merdającymi ogonami psiakami. Ziegler miała do nich rękę i dosłownie wydawało się, że mogą jeść z jej ręki a jak rzucała im patyk to cała sfora rzucała się aby go odnaleźć, złapać i przynieśc w zaślinionym ze szczęścia pysku swojej pani. Po tak miło spędzonej nocy i poranku szkoda było opuszczać tak gościnne progi. Ale jednak musiał wziąć swoje rzeczy i wyjśc. Obie najstarsze gospodynie uściskały go na pożegnanie i miały zatroskane miny gdy go żegnały. Ale życzyły mu jak najlepiej i powodzenia i aby udało mu się wrócić cało.

Jakby zgodnie z tym zmianą adresu zanim wrócił przez las na Przedmurze to się zachmurzuło i zrobiło się ponuro. Jednak odszukał Hansa i okazało się, że to co u niego zostawił nadal tam jest. Na straganie też nie miał większych trudności kupić nowe strzały. Aż za dużo aby je wszystkie wygodnie nieść. Jednak jeśli znów mógłby skorzystać z wozu i tam zostawić ich część podczas podróży to nie byłby żaden problem. A tak przecież podróżowali do Breder i z powrotem. Czasem widywał na ulicach znajome twarze z różnych oddziałów ale większośc była mu całkiem obca. Podzamcza widocznie nie szykowano do obrony. Nie było to dziwne skoro z założenia Zamek Lenkster zbudowano po to aby w niej miała się chronić okoliczna ludność. A ponure mury okalające szczyt niezbyt łagodnego wzgórza wyglądały tak posępnie jak solidnie.

Później wszedł do jednej z karczm na obiad. A także aby schronić się przed mżawką jaka się rozpadała i nie zachęcała do wyjścia na zewnątrz. A gdy skończył jeśc i szukał sobie zajęcia to ktoś z kolegów przyniósł wieści o tym wieczornym apelu jakie szefowe zarządziły. Musiał jakoś znaleźć sobie zajęcie do tego czasu ale gdy ten nadszedł wraz z innymi ruszył ulicami Podzamcza ku jego granicom. Aż trafił na błonia na jakich z wolna ściekali kolejni żołnierze i ich grupy. No a w końcu zaczął się ten apel. Na końcu został nawet publicznie pochwalony przez von Falkenhorst, podobnie jak w Breder. Tylko wówczas były cztery oddziały a teraz cały regiment. No i wręczyła mu jakąś zalakowany list oraz mieszek z monetami jako nagrodę za dotychczasową służbę.



Stefan



Stefan też był dzisiaj na tym wieczornym apelu. Chociaż było jeszcze widno jak w dzień. Widział mieczników Theiss i jasną plamę jej głowy na ich tle gdy stała razem z nimi. Chyba docenili jego wysiłek włożony w przyniesienie i pochowanie ich kolegi Gustawa. Pogrzeb był dość polowy i pośpieszny. Trzeba było uwinąć się odkąd ulewa co trwała z pół dnia wreszcie się skończyła do czasu aż Petra kazała zwijać obóz aby ruszać dalej ku Lenkster. Sama jednak przyszła na pogrzeb i powiedziała parę słów. Chociaż nie tyle co siostra Guendalina. Ale zapewne kapłanka miała więcej wprawy i przeszkolenia w takich ceremoniach nawet jeśli nie była morrytką.

Wczoraj wieczorem jak wrócili już do Lenkster odwiedził świątynię Sigmara na Podzamczu. O tak późnej porze było tam niewielu wiernych i nie odprawiano żadnej mszy. Co zapewniło mu kojący spokój w chłodnym półmroku świątyni z domieszką zapachu płonących lamp i świec. Miał okazję się tam pomodlić wpatrzony w surowe ale piękne i silne oblicze Młotodzierżcy wykute w kamieniu. On właśnie był patronem całego Imperium oraz Ostlandu. Na pomniku siedział w królewskiej pozie na tronie a na kolanach spoczywał mu kamienny młot gotów w każdej chwili do użycia. Sigmar bowiem był patronem wojowników i obrońców Imperium. Tym który założył ten kraj. I wyznawcy o tym pamiętali. Na poręczach kamiennego tronu i wokół nich było mnóstwo świeżych kwiatów, świec, przypiętych modlitw i innych podarków. W tych cieżkich chwilach ludzie pamiętali o swoim obrońcy i śpieszyli mu oddać cześć. Ale niekoniecznie o tak późnej porze jak tam wczoraj zaszedł.

Za to późniejsza rozmowa z obiema szefowymi nie była wcale taka przyjemna. Zwłaszcza Petra wydawała się być w kiepskim humorze i nie wydawała się zbyt szczęśliwa, że zawraca jej głowę. Inez siedziała obok i położyła swoją dłoń na jej dłoni w uspokajającym geście. To pozwoliło ochłonąć szlachciance o fioletowych włosach.

- Rozpoznanie tak? A gdzie ty chcesz iść? Gdzie dojdziesz przez pół dnia? Bo drugie pół będziesz musiał wracać tutaj. Nawet do Ristedt nie dojdziesz. A do Ristedt nie ma wroga. W każdym razie nic większego. - powiedziała starając się pewnie opanować złość jaką właśnie przeżywała. Ale nie do końca jej wyszło. Zamilkła naburmuszona. Musiał przyznać, że pod względem oceny odległości i marszruty miała rację. Ale o wrogu nic nie wiedział poza tym co wszyscy czyli, że jest pod Wolfenburgiem. Skoro ona wiedziała to musiała już się z kimś rozmówić o tym jak wygląda sytuacja.

- Może przyjdź jutro. Po śniadaniu i się dowiedz. - zaproponowała Inez łagodniejszym tonem. I druga szlachcianka na to przystała. Zresztą jak z nimi rozmawiał to już był środek wieczoru, zmierzch przechodził w noc więc i tak wiele już by nie dało się zdziałać. A jeszcze wychodziło mu zmęczenie ostatnich dni podczas tych różnorakich zmagań i trudów podróży, spana w namiocie pod chmurką i tego typu atrakcje jakie skumulowane w dłuższym czasie potrafiły dać w kość. W końcu to miała być jego pierwsza noc pod ogrzanym dachem odkąd wyruszyli z Breder parę dni temu.

Noc spędził w swoim rodzinnym domu. Gdzie jak okazało się czekała go podwójna niespodzanka w postaci starych znajomych. Ranek okazał się słoneczny i pogodny. Więc w dobrych nastrojach poszli we trójkę do Podzamcza i “Zająca”. Zastali dwójkę szefowych przy ich ulubionym stole jaki wcześniej robił im za urząd werbunkowy. Wysłuchały jego argumentów, popatrzyły na dwóch jego towarzyszy, naradziły się krótko spojrzeniami i wyraziły zgodę. Inez zaczęła spisywać jakieś papiery wypytując nowych o podobne detale jak parę tygodni temu Stefana. Gdy skończyli Albrecht i Olaf oficjalnie zostali żołnierzami regimentu górskiego margrafa.

- I zrób zakupy potrzebnych medykamentów. Tu masz 5 weksli. Zrób listę i przedstaw ją mnie. - Inez miała dla niego jedno dodatkowe zdanie. Położyła na stole kilka zapisanych kartek papieru. Jak je wziął do ręki okazało się, że to weksle ze zobowiązaniem do zapłaty i glifem górskiego margrafa odbitym pieczęcią oraz podpisem Inez. Dzięki tym papierom mógł próbować kupić towar od kupców nie płacąc im od ręki. Bo za ten weksel wystawca zobowiązywał się zapłacić w późniejszym terminie. Wiele tutaj zależało od rozpoznawalności i autorytetu tego kto wystawiał ten dokument. On sam miałby pewnie dla obcych dośc niską wiarygodność. Jak to się miało do pieczęci i pisma wysłanników margrafa to mógł się przekonać niedługo potem. Jak już wędrował po sklepach i straganach zielarzy bo apteki na Podzamczu nie było. W ciągu tych paru tygodni urzędowania w Lenkster chyba wysłannicy nie podpadli niczym tutejszym kupcom bo raczej uznawali te weksle. Chociaż dziwili się wysłannikowi bo zdaje się zwykle z przychodził z nimi ktoś inny. Więc stopniowo potrzebne rzeczy wypełniały torby i skrzynie na służbowej furmance.

Przy okazji mógł też zajść do kowala. Bo wczoraj wieczorem już było na to zbyt późno i kuźnia jak i wszystkie warsztaty rzemieślnicze jakie mijał po drodze była zamknięta. A dziś miał okazję wysypać swój gobliński złom na roboczy stół u kowala. Ten skrzywił się bo nie był to cenny łup. Oglądał każdy jeden tasak czy nóż jakie wydawały się tak samo brudne i byle jakie jak ich ostatni użytkownicy. W końcu jednak jakieś żelazo w tym było więc kowal dał za to jak za złom właśnie a nie broń czy narzędzia ale parę monet dał.

To chodzenie po mieście zajęło mu czas do obiadu. W obiad też z tego pochmurnego nieba spadła mżawka co tym bardziej nie zachęcało do wyjścia na zewnątrz. Ale szefowe jeszcze nie wróciły z zamku. Minął jeszcze dzwon czy dwa nim poszła plotka, że wróciły. A jeszcze trochę później o tym wieczornym apelu. Na nim właśnie okazało się, że ruszają na wojnę już jutro. I na wschód tak jak się chyba wszyscy spodziewali. Ale tego skrętu w Ristedt na południe to już nie. Przy okazji można było zobaczyć tych co się zaciągnęli pod sztandary margrafa podczas ich wycieczki do Breder albo dwóch nowych towarzyszy Stefana.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem