-Co to kurwa było?!-powiedział Erik
- Ktoś mi streści co tu się odpierdoliło, bo nie nadążam?
Jarl wzruszył ramionami i wskazał okrwawioną ręką na truchła leżące na trakcie
- Sami se oglądnijcie. -Ktoś tu ma sforę na usługi. Dajcie się przyjrzeć, bo wzrok już nie taki. - odparł Margo gramoląc się z wozu i zerkając spod krzaczastych brwi na Jarla -
Żeby ci to w nawyk nie weszło.
-Szefie, ja tylko dla zdrowotności. - odparł Jarl dostrzegając, że Adelard i Lidia z niepokojem przyglądają się Margo. Uniósł brwi w niemym pytaniu, na które Adelard odpowiedział wskazując brodą „Szefa”. Jarl nie mógł pojąć o co im chodzi, bo że Margo raczej się do bitki nie kwapi wiedzieli wszyscy i nie sposób było mieć doń o to urazę. Taki już był.
-Ktoś powinien obejrzeć twoją ranę. W tych stworach... było coś upiornego. - Lidia powiedziała do Adelarda. Poszarpany przyodziewek łucznika pachniał okowitą, którą Margo
„ja nie mam żadnego problemu z alkoholem” miał pochowaną w wielu miejscach wozu. Rany nie były głębokie na pierwszy rzut oka. Ale ta dziwna, zielona poświata…
-Łojem nasmarowane! Zmieszanym z czymś, bo mi to gówno na ręku zostaje, tfu! Ależ to cuchnie zielachą! - Margo wstał z kucek, gdzie przed chwilą dokładniej oglądał zabite przez trupę wilki. Ricardo, który stał obok aż się wzdrygnął na widok zielenią pałających dłoni Margo. Szef z nieskrywaną odrazą wycierał dłonie o piach przydrożny i krzaki. Znacząc je coraz to bledszą zielenią. Stojąc obok zwierzęcych zwłok Ricardo mógł na spokojnie przyjrzeć im się dokładniej i dopiero teraz uderzył go ich widok. -
To nie wilki. - Powiedział.
Adelard zeskoczył z wozu z wciąż gotowym do strzału łukiem i sam pochylił się nad ofiarami ich wspólnych wysiłków. Widział niejednego wilka w życiu. Niejednego sam ustrzelił, często bez zgody właściciela lasu. To, co leżało na trakcie, rzeczywiście z wilkiem niewiele miało wspólnego, poza czterema łapami i kłami. Na jego rozeznanie były to… -
Wilczarze! To psy pasterzy, górali! - powiedział z niekłamaną ulgą. Margo doczyścił już dłonie i jak na niedoszłego trupa, wyglądał nader dziarsko. Ale Adelard nie odzyskał doń póki co zaufania.
-To by tłumaczyło, czemu konie nie wyczuły zagrożenia. Wilka by poczuły. - powiedział Ricardo, który słyszał o tym, że zwierzęta potrafiły wyczuć zagrożenie drapieżnikiem.
-Przez ten piołun to by nikt niczego nie wyczuł. - warknął Margo, który zdołał jakoś doczyścić dłonie i wrócił do wozu. Widząc mokre ubranie, a przede wszystkim czując woń bijącą od Adelarda, pokiwał głową i mruknął. -
Widzę, że się już poczęstowałeś. Na zdrowie. Dobrze, wszyscy się napijmy dla uspokojenia nerwów. I musimy się zastanowić, czy jechać dalej, bo diabli wiedzą co dalej na nas czycha? A jak nie to co nam robić ostało? Innej drogi na Owingen nie ma, chyba cobyśmy się wrócili. A poza tym co to w ogóle był za napad? Po co? I czemu uciekli? Czyżbyśmy ich... kimkolwiek by byli... nastraszyli?
Pytanie Margo zawisło w próżni. Najwidoczniej chciał on wspólnej rady, by nie narzucać się ze swoimi poleceniami. Taki już był ten Margo, swój chłop, niby Szef, ale jakoś taki przyjacielski. Jak na szefa.
***
Proszę o 5k100
.