Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-02-2024, 18:11   #145
Dekares
 
Reputacja: 1 Dekares nie jest za bardzo znany
__________________________________________________ __________
W zajeździe po rozmowie z Szefowymi

Stefan, słuchając ciętej odpowiedzi Petry na jego propozycję co do rozpoznania terenu, przez sekundę zastanawiał się czy ma jej odpowiedzieć kontrargumentami, ale natychmiast z tego zrezygnował, widząc jej nastawienie:
Szanse mam do niej dotrzeć mniejsze niż gdybym chciał zburzyć mur miejski rzucając w niego grochem! - pomyślał wściekły.
Z ulgą przyjął interwencję panny von Muller i dziękując jej za możliwość przybycia po zadanie w dniu następnym, ukłonił się obydwu i wycofał z karczmy. Po tym wrócił do stołu, przy którym czekała na niego miska z jedzeniem, starał się, aby nie okazywać żadnych emocji, kiedy mechanicznie jadł zapewne całkiem smaczny posiłek. Zapewne, ponieważ był zbyt skupiony w swoich myślach na odbytej przed chwilą rozmowie, aby zwrócić na to uwagę.
- Oczywiście, że daleko by nie zaszedł wyruszając jutro z rana! - pomyślał zły. Byłby gotowy ruszyć na to rozpoznanie choćby natychmiast dymając przez gościniec i las całą noc, wtedy zaszedłby znacznie dalej.
Kiedy służył pod kapitanem Steinerem szybko zorientowano się, że jest człowiekiem obytym z lasem i tropieniem, więc był z grupką sobie podobnych bezlitośnie wykorzystywany do wszelkiego rodzaju działań zwiadowczych. Nie chciał nawet próbować zliczyć liczby dni, kiedy ich oddział po dniu marszu w mrozie i deszczu ( z nim i innymi zwiadowcami zawsze zasuwającymi przed, po bokach i z tyłu oddziału, co było znacznie bardziej męczące niż zwykłe maszerowanie drogą) zatrzymywał się na zasłużony postój, ale zwiadowcy natychmiast dostawali polecenie spenetrowania terenu dookoła, a po tym przynajmniej najbliższego odcinka jutrzejszego przewidywanego marszu oddziału, jeśli nie całej trasy! Jak to możliwe, że przebywali całą trasę?
- No cóż droga Petro, trzymaj się krzesła, żebyś z szoku nie spadła ze stołka słysząc tę tajemną wiedzę wojskową - pomyślał jadowicie.
Mianowicie, zwiadowcy dostawali konie, żeby mogli poruszać się znacznie szybciej niż maszerujący piechurzy, oczywiście nie zawsze i nie wszyscy, ale było to dla niego tak oczywistym, że wywód jego przełożonej o tym, jak to daleko nie zajdzie piechotą, o mało nie przyprawił go o spazmy śmiechu, kiedy go usłyszał. Jeszcze żeby nie mieli koni, to by mógł zrozumieć jej połajankę, ale mieli ich teraz całkiem sporo i do tego właśnie powinny być wykorzystywane!
W swojej wściekłości podarował już nawet kwestię tego, że Ich Wielka Przywódczyni założyła, że to zadanie chce wykonywać sam, co byłoby oczywiście głupie. Stefan założył, że wyśle pewnie na zwiad grupę, jeśli nie wszystkich Gebirgsjägerów. Wtedy nie tylko mogliby stale wysyłać gońców z meldunkami o sytuacji, ale także mogliby być oddziałem osłonowym z prawdziwego zdarzenia, zdolnym do odganiania bądź rozbijania wrogich grup zwiadowczych, aby uniemożliwić im obserwację siły i zamiarów ich pułku. Jeszcze bardziej martwiła go informacja o tym, że Petra”wiedziała”, że na drodze do Ristedt wroga nie spotkają. Miał nadzieję, że się myli i to wcale nie oznacza, że ich szefowa wierzy raportom z innych źródeł bez wysyłania własnych zwiadowców.
Nie kwestionował profesjonalizmu ewentualnych zwiadowców, pewnie ludzi hrabiego von Hochberg, ale doświadczenie nauczyło go, żeby zawsze polegać w tych sprawach na sobie w pierwszej kolejności.
Raz już zaliczył sytuację, gdy drogę oddziału przeczesali świetni zwiadowcy z innego oddziału i ich grupa przeszła dany odcinek bez problemu, ale ich oddział dotarł w dane miejsce bez rozciągniętego zwiadu (bo pewnemu “mądremu” oficerkowi się spieszyło i nie chciał tracić czasu na “głupoty”) i wpadł w zasadzkę zwierzoludzi ściągniętych w międzyczasie na miejsce przemarszem tego pierwszego oddziału…
Stefan skarcił się w myślach za ciągłe czarnowidztwo i przypomniał sobie, że miał dać Petrze szansę jako ich dowódcy.
Obiecał sobie więcej wiary w Nią… po czym odmówił krótką modlitwę do Sigmara, żeby głowa rodu von Falkenhorst jak najszybciej przybył i objął dowództwo.

Skończył szybko jeść i zebrał się do ruszenia w drogę do domu, gdy zobaczył siedzącą na uboczu siostrę Guendalinę. Przez ostatnie dni odkładał próby bliższego poznania jej pomimo szczerych chęci zrobienia tego. Teraz niejako z pewną dawką dodatkowego animuszu, wywołanego kiepski efektem rozmowy z szefową, ruszył raźno w kierunku kapłanki siedzącej na uboczu grupy zakładając, że gorzej już być nie może, więc teraz bogowie się do niego uśmiechną, prawda?
Siostro Guen - odezwał się przywołując na twarz jak najlepszy uśmiech, co wcale nie było trudne, biorąc pod uwagę do kogo się uśmiechał - Chciałem spytać co teraz siostra ma zamiar zrobić, skoro dotarliśmy już do Lenkster? - Na chwilę wstrzymał oddech zbierając się na odwagę, po czym ze znacznie bardziej nieśmiałym uśmiechem dodał - Pytam, bo chciałem zapytać, siostro , czy sprawiłabyś mi i mojej rodzinie ten honor i zechciałabyś przyjąć zaproszenie na obiad jutro w moim rodzinnym gospodarstwie? Jeagerowie mają najlepszą dziczyznę w całej okolicy, więc nie pożałujesz! - dodał puszczając do niej oko.



_________________________________________
Następny dzień w drodze na Apel

Stefan po tym jak skończył pracę nad przygotowaniem zapasów medykamentów i popołudniu spędzonym na odpoczynku z rodziną, w dobrym nastroju maszerował na zapowiedziany apel.
W sumie w dobrym nastroju to było źle powiedziane, Jeager był pijany ZE SZCZĘŚCIA!!!
- ONI ŻYJĄ! - chciał krzyczeć niemal przy każdym kroku.
Nie mógł przestać radować się z wczorajszego spotkania, nie dość że jego dwaj bliscy towarzysze dołączyli do niego i chcieli iść z nim w bój, to jak tylko zapytał ojca i wuja o swojego brata i siostrę to ci zaprowadzili go do domu, gdzie po hucznym powitaniu spotkał swoje rodzeństwo Franza i Erykę bezpiecznych! Długo słuchał o tym jak jego starszy brat został ciężko ranny w walkach i dzięki oddaniu kolegów trafił do szpitala w Wolfenburgu…pod opiekę Eryki i o tym jak ta zdecydowała, że musi jak najszybciej wywieźć brata ze stolicy, zanim tą oblegnie Wróg oraz o trudnej i niebezpiecznej drodze, jaką przebyli, aby w końcu trafić do rodzinnego domu.
W tym euforycznym stanie ustawił się z resztą “luźnego” towarzystwa dookoła Alezzi, wpierw pozdrawiając uprzejmie zarówno znanych, jak i nowych członków grupy, po czym przedstawił swoich dwóch towarzyszy:
- Przedstawiam moich kolegów, którzy zdecydowali się do nas dołączyć, Albrechta i Olafa Wieselów z Talabeklandu. Służyliśmy razem na południu w regimencie włóczników, są wybornymi tropicielami, świetnie walczą włócznią, poza tym kunsztowi Albrechta w zakładaniu przeróżnych pułapek może tylko dorównać sprawność jego syna w odnajdywaniu podobnych “prezentów” na szlaku… - prezentację przerwało mu wesołe szczekanie trójki psów tej samej rasy siedzących posłusznie przy ich nogach:
- Tak Azurze, jak mógłbym zapomnieć, przedstawiam także Harpię i Gryfa - dodał wesoło wskazując na parę psów bojowych.

Po krótkiej prezentacji Jeager skupił swoją uwagę na wymienianiu uwag na temat pozostałych nowo przybyłych. Plejada nowych towarzyszy Duivela była więcej niż ciekawa i cieszył go szczególnie obecny wśród nich medyk, ale gros jego uwagi skupiła na sobie dwójka przybyłych rycerzy.
Miał co do nich mieszane uczucia, nie miał jakiegoś wielkiego doświadczenia z walki ramię w ramię z zakutą w blachy szlachtą, ale to, co wiedział, kazało mu być do nich sceptycznym, dopóki nie pokażą na polu bitwy, że znają się na wojaczce, a nie tylko na zadzieraniu nosa i mówieniu o tym jacy to nie są wspaniali.
Nie był w stanie rozpoznać barw tego całego von Ellingena, co pewnie oznaczało, że nie był Ostlandczykiem. Natomiast barwy ich nowej Oliwki i nazwisko von Damnitz obiło mu się już o uszy kiedyś i brzmiało mu znacznie bardziej znajomo.
Choć nie na tyle, aby powiedzieć o tym rodzie coś więcej poza tym, że chyba powinni się bardziej zainteresować, co też ich córki wyprawiają po gościńcu.

- Zobaczymy, czy nada się do czegoś to dziewczę w walce, czy będzie trzeba jej pomagać błękitne łzy przerażenia ścierać z policzków, jak zobaczy pierwszego goblina i leczyć odparzony przez siodło szlachetny tyłeczek jak pojeździ parę dni non stop w siodle? - pomyślał zgryźliwie.
Natomiast dołączenie do nich gwardzisty i krasnoluda przyjął niezwykle pozytywnie. Sam nie miał co prawda okazji walczyć u boku elity piechoty Imperium dotąd, ale to, co opowiadali mu inni, a przede wszystkim jego wuj, kazało mu spodziewać się wiele dobrego od weterana, choć czuł, że pewnie nie obejdzie się też bez niepotrzebnej pompy z jego strony, no i kolejek, które będą musieli mu stawiać wszyscy w regimencie.
W każdym razie zanotował sobie w pamięci, aby po apelu rozpytać wśród innych członków oddziału oraz w domu, co wiedzą o wszystkich nowych nabytkach regimentu.
Sam kierunek ich marszu wielce go nie zbulwersował, szczególnie teraz, gdy nie śpieszyło mu się aż tak bardzo do Stolicy, aby ratować siostrę. Jasnym było, że aby pobić siły wroga, będą potrzebowali znacznie większych sił niż te, które grupowały się w Lenkster. Do czasu ich skomasowania znacznie lepiej będzie podgryzać mniejsze oddziały wroga, osłabiając go w ten sposób, zamiast rzucić się na oślep na główny element wrogiej armii i dać wybić.
Bił wszystkim nowo przybyłym brawu po równo, nie wyłączając maga, widział, co ten potrafi robić swoją magią i choć nie ufał mu, nadal czuł, że jeśli ten okaże się jednak godnym zaufania, to niewątpliwie stanie się najbardziej istotnym dodatkiem do ich regimentu.




Równie entuzjastycznie wiwatował na wieść o awansie Renate Theiss, choć miał nadal mieszane uczucia co do tej postawy podczas starcia na bagnach… z drugiej strony sam nie miał czym się chwalić, jeśli chodzi o tamten dzień, a o sprawie porzucenia jednego z mieczników słyszał tylko od innych nie będąc bezpośrednio na miejscu, więc dawał jej o wiele więcej kredytu zaufania niż Petrze. Nagrodę z rąk dowództwa przyjął z mieszanką zaskoczenia, ale i pewnego zadowolenia. Szczególnie mieszek srebra, choć nie zapomniał też o karcie papieru, którą miał zamiar oddać na przechowanie rodzicom na dowód, że się tylko w tej armii nie obija.
Pogratulował oczywiście wyróżnienia obydwu towarzyszom po czym widząc, że Tobias chce z nim porozmawiać, z chęcią dołączył do jego wieczornych zakupów, jako, że Duviel ze swoją wesołą gromadką ulotnił się z placu szybciej niż Stefan zdążył do niego podejść i zaproponować mu i Tobiasowi wspólny wieczór w Jeagerym gospodarstwie jako próbę zażegnania wcześniejszej wrogości.

-Masz rację Tobiasie, musimy uważać na tego czarownika, ale z drugiej strony uważajmy, abyśmy zbytnią podejrzliwością nie zmarnowali okazji do posiadania potężnego sojusznika. Żeśmy też nie dokończyli tej sprawy w tym piekielnym zagajniku! Trzeba było dopaść tę wiedźmę, co Cię zaatakowała i na włóczni przynieść jej łeb do Lenkster. Podejrzewam, że wtedy nie mielibyśmy wątpliwości kto zamordował Gustawa.
Po skończonych zakupach sam bądź w towarzystwie Tobiasa ruszył do domu aby dobrze się wyspać umyć, przygotować wszystko co tylko będzie potrzebne i z dobrym zapasem udać się jutro do kaplicy aby pomodlić się jeszcze przed wymarszem o pomyślność w polu.
 
Dekares jest teraz online   Odpowiedź z Cytowaniem