Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-02-2024, 23:56   #146
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 32 - 2521.05.02-03; bkt; ranek - ranek

Miejsce: pd-zach Ostland; Ristedt; obóz przy rzece; namioty i obóz
Czas: 2521.05.02; Bezahltag; ranek - zmierzch
Warunki: - ; na zewnątrz: zmierzch, zachmurzenie, łag.wiatr; zimno (-5)


Wszyscy



Regiment von Falkenhorst wyruszył zgodnie z planem czyli kolejnego poranka. Od pogodnego świtu trwała zbiórka na błoniach, tych samych gdzie poprzedniego wieczoru odbył się apel. Zbieranie się oddziałów zajęło cały poranek i gdy trębacz dał sygnał do wymarszu kolejne oddziały ruszały z błoni w kierunku błotnistej drogi prowadzącej na wschód. Mijali graniczne domy Podzamcza i tam mieszkańcy obserwowali ich przemarsz. Niektórzy im machali, krzyczeli coś pokrzepiająco, czasem ktoś wręczył przechodzącemu wojakowi bochenek chleba, pęto kiełbasy czy butelkę wina, medalik z którymś z dobrych bogów. Ale i wielkiej fety nie było. Tubylcy przyzwyczaili się, że w ciągu ostatnich tygodni jakieś oddziały przechodziły przez miasto idąc na wschód więc ten widok im spowszedniał.

Ledwo zostawili za soba już nieco znajome kąty w Podzamczu ponurego zamku Lenkster zanurzyli się w błotnistą, drogę jaka snuła się pod sklepieniem wiecznie mrocznego lasu. Las Cieni nie na darmo miał taką nazwę i nawet w środku słonecznego lata to nie panowała tu sielankowa atmosfera.




https://i.imgur.com/1umbeKa.jpeg


Droga do Rstedt mocno dała im w kość. Niby wiadomo było, że to trasa na około jeden dzień marszu więc nie jakoś strasznie daleko. Jednak pogoda nie sprzyjała. Właściwie był już z miesiąc po wiosennym przesileniu ale dziś Tall i Rhya mieli chyba zły humor bo panowała słota kojarząca się z późną jesienią. Już w nocy spadła rzęsista ulewa bo rano nogi grzęzły w błocie Podzamcza a potem na polnej drodze. Mało komu nie przemokły buty podczas gdy cały dzień musiały zanurzać się w błotnej brei i kałużach. Każdy krok powodował mlaszczący odgłos a przy wyciąganiu jeszcze wyraźniejszy. A w całej kolumnie wojska było to jeszcze zwielokrotnione przez te ponad dwie setki par nóg. Można było zazdrościć tym nielicznym konnym jakich mieli, bo u nich konie i kuce mierzyły się z tym błotem a nie oni sami. Podobnie woźnice na wozach. Te jednak co jakiś czas trzeba było pomóc wypchnąć z jakiegoś błotnego padołu. Raz w jednym koło nie wytrzymało tych przygód i pękło. Eitri jednak z pomocą paru innych całkiem sprawnie nasadził nowe koło na oś i je tam umocował.

Przez cały dzień panowała ta jesienna słota. Wymoczyła, wychłodziła podróżnych mocno. A jak w południe mieli przerwę na popas i posiłek to akurat wyszło słońce. Tyle, że na dno wiecznie zacienionego lasu niewiele tych promieni słonecznych docierało a i tak nie było ono w stanie wysuszyć błota i kałuż jakie imało się tak ludzi jak i nieludzi więc humory niezbyt dopisywali. Wszyscy mieli mokre buty i spodnie a także wierzchnie okrycia na jakie skapywała wilgoć z drzew pod jakimi obozowali czy podróżowali. Do tego co prawda słońce się pokazało ale zerwał się całkiem silny wiatr. Miotał on nawet gałęziami o grubości męskiego ramienia więc otaczające, ponure drzewa szumiały swoją złowróżbną pieśń. W połączeniu z gwarem czynionym przez obóz pełen dwunogów i zwierząt całkiem dobrze mogły zamaskować próby podejścia przeciwnika. Pewnie dlatego Petra rozkazała z każdego oddziały wystawić warty na jego obrzeżach. Ogniska też nie było łatwo rozpalić bo nasycone wilgocią drewno nie chciało się palić. Ale jak się miało czas to można sobie było poradzić i z tą trudnością a czas akurat na to mieli. Ciepły posiłek przyjemnie rozgrzewał żołądki i poprawił humory. Plotki wzbudził barwny herold jaki mijał ich obóz jadąc na zachód. Poprosił o coś do picia bo od rana był w siodle. Porozmawiał chwilę z szefowymi przed ich wagonem. Dostał nawet miskę ciepłego gulaszu i zupy co go bardzo ucieszyło. O czym rozmawiali nie było wiadomo ale jak skończył otarł usta rękawem i prawie od razu wsiadł na siodło swojego wierzchowca i ruszył znów drogą jaką regiment pokonywał wcześniej. Oni sami wkrótce też zaczęli się zbierać a, że była ich cała masa to zabierało to więcej czasu niż gdy chodziło o parę osób czy nawet jeden oddział.

Druga połowa marszu była nie mniej ciężka niż pierwsza. Mokre buty, nogawki do kolan zwykle też, zmarznięte dłonie, co chwila ktoś pokasływał lub spluwał w bok. W marszu próbowano się rozgrzać paląc fajki co zdawało się namiastką ogniska. Ale wyjścia nie było, trzeba było wkładać nogi w to leśne błoto i je wyciągać aby dawać kolejny krok. Nie było więc dziwne, że gdy konni Gebirgsjaeger przynieśli pod koniec dnia wieści, że już widać rogatki Ristedt powitano to z okrzykami radości. zza kolejnego zakrętu dojrzeli rogatki Ristedt powitano to okrzykami radości. Jak się okazało była to radość przedwczesna.

Ristedt było niewielkim miasteczkiem lub jak mawiali złośliwi sąsiedzi nieco większą wioską. Można tak było sądzić bo trzon miejscowości otoczony był wałem ziemnym zwieńczonym palisadą co nadawało mu nieco archaicznego i wiejskiego charakteru. Większość domów też była drewniana. I przepełniona. Miasteczko leżało o dzień bliżej do Wolfenburga więc było tu podobnie pełno różnorodnego wojska i uciekinierów jak w Lenkster. Tylko tam zbierany regigmen górskiego margrafa niejako wyrósł na miejscu i miał już swoje kwatery. Tu zaś zderzył się z podobną sytuacją i odbił jak od ściany. Wszelkie chaty, domy, zajazdy, podwórka, stodoły były już pozajmowane przez takich samych jak oni tyle, że przybyłych wcześniej. Miasteczko pękało w szwach od tych tłumów jakich mogło być nawet więcej niż tubylców.

Kolumna regimentu wtoczyła się w ten galimatias jakim nikt nie zarządzał. I zaległa przed jedną z bram w tym ziemnym wale za jakim było serce Ristedt. Obie szefowe ruszyły do wnętrza aby się zorientować w sytuacji gdzie by można umieścić ponad dwie nowe setki zbrojnego luda jak tu chyba nie było miejsca dla dziesięciokrotnie mniejszej liczby przybyszy. Wróciły z kilka pacierzy później z niezbyt wyraźnymi minami. Rozkazały ruszyć nad rzekę i tam rozbić obóz. Wolały mieć wszystkie swoje siły na miejscu jak następnego dnia pewnie będą ruszać dalej. A zbieranie rozproszonych na po całym miasteczku pojedynczych żołnierzy oddziałów mogłoby zabrać i dobre pół dnia. Jednak przez ich wojsko przeszedł pomruk niezadowolenia. Po całym dniu marszu przez ten ponury las, wciągające błoto i wręcz jesienną słotę wszyscy mieli nadzieję wygrzać się w cieple suchej izby i tam zasnąć na noc. A tu chociaż dotarli na miejsce znów szykował się nocleg pod namiotami jakie trzeba było rozbijać na tej nasączonej wilgocią glebie. Ale rozkaz to rozkaz. Więc dowódcy oddziałów krzykiem i gwizdkami rozruszali swoich wojaków aby zrobić ten ostatni wysiłek. I przemaszerowali przez Ristedt właściwie wychodząc z niego ku rzece Wolf. Tam się zaczęli rozbijać na noc. Gdy skończyli była już końcówka dnia. Do zachodu słońca został dzwon, może dwa i kolejny zanim się zrobi całkiem ciemno. Co więcej zbierały się chmury i niektórzy wieszczyli, że coś z nich zacznie padać. Więc większość czekała aż kuchnia zrobi swoje i zaserwuje kolację i mało kto miał ochotę szukać przygód w samym zatłoczonym Ristedt. Większość próbowała ogrzać się przy rozpalonych ogniskach i odpocząć po całym dniu znoju. Zdejmowali buty, portki, onuce i ustawiali przy ogniu aby je wysuszyć. W samym centrum obozu stał wagon szefowych jaki wpadał w oko swoją regularną bryłą przewoźnego domu. Oraz dwa barwne namioty obojga konnych szlachciców i ich świty. Reszta miasteczka namiotowego była bardziej standardowa bo należała do zwykłych wojaków. Jak zwykle pewne zamieszanie wywołał mistrz Drogon. Nie miał własnego namiotu a do żadnego nie został zaproszony. To mu jednak nie przeszkadzało. Za pomocą swojej sztuki ziemia wytworzyła dla niego coś w rodzaju małej chaty zadziwiając obserwatorów. Mag nic sobie nie robiąc z tej reakcji otworzył ziemne drzwi, wszedł do środka i zniknął im z widoku. Chata nie miała żadnych okien więc nie było widać co tam się dzieje w środku. Za to wydawało się, ze ta ziemia z jakiej uformował ściany i reszty lekko się porusza i faluje. Wywoływało to bojaźń u zwykłych żołnierzy i starali się od niej trzymać jak najdalej. Jak zresztą od samego maga tak samo. Podczas całego dnia podróży nikt nie kwapił się podejść do jego wierzchowca i chyba tylko Alezzia czuła się przy nim swobodnie i najczęściej jechała obok niego.

Jednak gdy nad obozem już rozeszły się smakowite zapachy z kuchni przyszedł do nich ktoś kto wywołał spore zamieszanie. Mimo, że był w samych sandałach i w skromnym odzieniu zdawał się nie zwracać uwagi na otaczającą go marność i słotę.




link: https://i.imgur.com/WxJ5uTs.jpeg


- Witajcie bracia i siostry! Usłyszałem zacne nowiny, że idziecie do boju z naszym odwiecznym wrogiem! Chwała wam! Ja, Teodebert postanowiłem do was dołączyć! Razem rozgromimy naszego wroga w imię Sigmara! Sigmar vult! - eremita płonął ogniem wiary i nie dało się przegapić długiego cepa bojowego jaki dzierżył w dłoni. Chociaż za ubranie służył mu jakiś postrzępiony mnisi habit do jakiego były przyczepione woskowe pieczęcie z modlitwami i symbolami komety, młota i wielu innych o znaczeniu religijnym to wydawało się, że wiara rozgrzewa go wewnętrznym ogniem czyniąc nieczułym na błoto i wiosenną słotę.

- O tak! Sigmar poddaje nas próbie! Ale wytrwajmy! To jest apokalipsa naszych czasów jakiej musimy sprostać! Patrzymy na błogosławionego Magnusa Pobożnego! To jest wzór do naśladowania! Tak właśnie musimy postąpić tak samo jak nasi wspaniali przodkowie! My jesteśmy puchem marnym, nasze życie jest tylko wtedy coś warte gdy oddać je na chwałę Sigmara i w obronie jego Imperium! Ave Sigmar! A teraz zaśpiewajmy razem! Sigmar jest moim mieczem i tarczą… - Teodebert był świetnym mówcą i miał zadatki na ulicznego kaznodzieję. Bo gdy zaintonował psalm pochwalny na cześć boskiego patrona jakiemu postanowił się poświęcić całkiem sporo osób zaczęło śpiewać razem z nim. Dał się słyszeć nowy płomień wiary i nadziei w tym zmęczonym, mokrym, głodnym i wymarzniętym tłumie jaki do tej pory zachowywał się dość apetycznie. Jak skończyli rozległ się gong wzywający na kolację. Więc przy wozie kuchennym ustawiły się długie kolejki z miskami w dłoniach a i zaproszono Teodeberta aby zjadł razem z nimi. Poza tym byli ciekawi kim jest no i czy ma jakieś wieści z wojny.



Duivel



Obie szefowe na wieczornym apelu wydawały się być mocno zdziwione pstrokatą i różnorodną grupą jaką im przedstawił elf. Ale po chwili namysłu przystały na to aby ich zrekrutować. Na papiery jednak miał być czas rano. I rzeczywiście gdy rano przyszli do “Zająca” lady Inez brała każdego z nich na krótą rozmowę i zapisywała coś w swojej księdze. Poszło chyba dość gładko bo żadnego z tej czwórki nie odrzuciła więc oficjalnie zostali żołnierzami górskiego margrafa. Ale wedle słów Inez to Duivel był za nich odpowiedzialny i miał za nich odpowiadać. Wszystko to odbyło się nieco w pośpiechu bo jeszcze trzeba było udać się na błonie gdzie miała się odbyć zbiórka całego regimentu.

Droga z Lenkster do Ristedt okazała się bardzo ciężka ze względu na lepkie błoto jak i wilgotną aurę. Nawet zdarzały się okresy silniejszego wiatru jaki utrudniał albo nawet uniemożliwiałby sensowne strzelanie z łuku. Skoro bez trudu miotał gałęziami grubymi jak udo dorodnego męża to i wypuszczoną strzałę by posłał nie tam gdzie by łucznik chciał. A i wilgoć szkodziła lotkom i cięciwom. Wszystko to stawiało pod znakiem zapytania główną broń wszystkich łuczników. Ale na szczęście nie trzeba było jej używać.

Gdy pod koniec dnia Duivel dotarł do Ristedt miał mokre i ubłocone buty i spodnie do kolan. Był zmęczony i najchętniej zaszyłby się w jakimś ciepłym i suchym kącie. Ale okazało się, że miasteczko nad rzeką Wolf jest niemiłosiernie zatłoczone więc szefowe zarządziły rozbicie obozu obok, nad tą rzeką właśnie. Potem wieczorem spadła na to wszystko ulewa jaka padała aż zasnął. A rano znów padało chociaż mżawka a nie ulewa. Jemu samemu pulsowało w skroniach i czuł początki przeziębienia. Zdawał sobie sprawę, że nie jest w swojej najlepszej formie. A jeszcze wezwano go do wagonu szefowej.


Tobias



Mieszkaniec Smallhof zorientował się dość szybko, że po apelu już było zbyt późno aby chodzić po straganach czy sklepach. Te pierwsze były już zwinięte te drugie zamknięte. Jeszcze tylko w przepełnionych karczmach drzwi stały otworem. Dobrze, że zrobił większość swoich zakupów przed zmierzchem i apelem.

Ostatni ranek w Lenkster odnalazła go Olga. Uściskała mocno życząc mu szczęścia i wręczyła tani medalik z czaszką jelenia jaki był symbolem Taala. A ten był panem leśnej zwierzyny, łowów i łowców. Oraz torbę z solidną wałówą na drogę. Porozmawiali przez chwilę sam już nie wiedział o czym. A potem musiał ją zostawić gdy wojsko ustawiało się do porannego aplelu. Widział ją jeszcze potem jak wychodzili z błoni gdy machała do niego krzycząc coś na pożegnanie.

Potem była długa, mokra i błotna droga do Ristedt. Właściwie dotarli tam przed zmierzchem tak jak to było w planie. Ale byli wszyscy strasznie zmordowani tą drogą. On na pewno. Zresztą te nowe buty miał całkiem mokre i ubłocone. Chociaż w środku były jeszcze suche. Bo jak widział po sąsiednych ogniskach to inni mieli z tym więcej kłopotów. Niemniej jak się rano obudził okazało się, że znów pada tak jak wieczorem tylko mżawka a nie ulewa. Nie wyspał się, był zmęczony i pokasływał co wyglądało na początek przeziębienia. A jeszcze się okazało, że został wezwany do wagonu szefowej. Chociaż nie tak od razu i z przystankiem na śniadanie przy wozie kuchennym. A tam się okazało, że wezwano nie tylko jego.



Stefan



Stefana obudziło potrząśnięcie za ramię. Ktoś przyszedł do jego namiotu i obudził go z wezwaniem do wagonu szefowych. Ale nie tak od razu bo miał wcześniej iść do wozu kuchennego gdzie mieli im wydać posiłek wcześniej niż reszcie. Jak posłaniec wyszedł Ostlandczyk stwierdził, że jest w kiepskim nastroju. Głowa go bolała, czoło miał zbyt ciepłe i spocone i w ogóle po tej wczorajszej przeprawie przez las to chyba zaczynał łapać początek przeziębienia. Ta przeprawa dała mu w kość. Rano odkrył, że spodnie i buty moczone cały dzień w błocie i kałużach przeschły w cieple ogniska ale nie do końca. Nie wkładało się ich zbyt przyjemnie. Gdyby nie padało i miałby chodzić po suchym to by doschły na nim. Ale bez wychodzenia z namiotu słyszał jak mżawka monotonnie o niego łomocze. Znów padało.

Wbrew swoim obawom jakie kotłowały mu się w głowie nie wyartykułowane w rozmowie z szefowymi nic ich nie napadło podczas drogi do Ristedt. Ale też cały regiment liczył jakieś dwie setki zbrojnego luda więc standardowa banda zdolna napaść na kuriera, powóz, kawalkadę uchodźców albo pojedynczy oddział mogła przemyśleć sprawę jeszcze raz widząc tak silnego i licznego przeciwnika. Na miejsce przeznaczenia dotarli nieatakowani. Ale błoto, wilgoć i pogoda dała im w kość. Jemu samemu też co właśnie to odczuwał. Na pocieszenie miał wspomnienie z obiadu ze swojego ostatniego dnia na Podzamczu Lenkster. Siostra Guendalina przyjęła jego zaproszenie na obiad. I popołudnie mógł spędzić w jej miłym towarzystwie. Ona sama jednak zostawała w Lenkster. Musiała być posłuszna rozkazom przełożonych a czekała na jakieś listy jakie miała zawieźć z powrotem do swojej przeoryszy w Hochlandzie.

Za to gdy wrócił do domu ze spotkania z Tobiasem i resztą to domownicy już spali. Ale rano nim wyruszył na apel mógł im się pochwalić listem od szefowych. I wzbudził tym ich szczery podziw i dumę. Cieszyli się, że ich syn tak się zasłużył w nowym regimencie, że nawet w dowództwie to zauważyli i wystawili mu ten papier i to tak przy wszystkich, przed całym regimentem, no no… Rzadko to się zdarzało, chyba pierwszy taki list w ich wsi to było się czym chwalić nawet jak już ich syn i brat odjedzie. No i właśnie pożegnali go też a nawet odprowadzili na te błonie. Tam uściskali go jeszcze i machali na pożegnanie nim stracił ich z oczu wśród sylwetek na tle pierwszych domów Podzamcza.

Od towarzyszy jeszcze w Lenkster wiele się o tej dwójce rycerzy nie dowiedział. Zapewne dlatego, że pospólstwo niezbyt się orientowało w sprawach zakutych w pierwszorzędną stal szlachty a ta niezbyt zwracała na nie uwagę. W każdym razie wychodziło na to, że Herr von Ellingen pochodzi z Middelnheim. Skąd dokładnie to nie było wiadomo. I przybył tutaj ze swoją świtą szukając wojennej sławy no i jakoś dogadał się z lady Inez, że zgodził się dołączyć do regimentu. O Frau von Damnitz było więcej plotek bo w Ostlandzie nie było zbyt wiele dam co przywdziewały zbroję. Ale ród von Damnitz pochodził gdzieś tam z północnego wybrzeża Ostlandu i pogranicza z Kislevem i mieli całkiem sporo morskich tradycji. Jednak chociaż lud morza zwykle był bardziej elastyczny niż tutaj w głębi lądu to i tam rzadko kobiety parły do kariery wojennej chociaż i tak chyba częściej niż w trzewiach kontynentu. I jakieś plotki o kobiecie - rycerzu z północy słyszano ale zwykli wojacy nie byli pewni czy chodziło właśnie o lady von Damnitz czy jakąś inną. W każdym razie rycerski duet przetrwał tą ciężką drogę do Ristedt bez widocznych przygód i uszczerbku i jak nawet któreś się mazgaiło to Stefan tego nie dostrzegł a i nie było takich plotek. Co ich widział to jechali prosto w siodle w swoich zbrojach i chyba rozmawiali ze sobą, czasem z szefowymi bo konnych było w kolumnie tyle co kot napłakał to niejako byli skazani na swoje towarzystwo.




Miejsce: pd-zach Ostland; Ristedt; obóz przy rzece; namioty i obóz
Czas: 2521.05.03; Konistag; ranek
Warunki: - ; na zewnątrz: dzień, mżawka, umi.wiatr; b.zimno (-10)



Wszyscy



Kolejny dzień zaczął się od stukania kropel deszczu o płachty namiotowe i niezbyt dobrym samopoczuciem. Właściwie to żaden z trójki zwiadowców tak najchętniej to by w ogóle nie wstawał tylko pospał jeszcze trochę w ciepłym legowisku ze swoich koców. Siąpili nosami, pulsowało im w skroniach i byli dość zaspani. A jednak to właśnie im zapowiedziano wezwanie do wagonu szefowych. Dlatego kuchnia wydała im posiłki trochę wcześniej nim się zaczęła ustawiać do nich poranna kolejka. Podobnie jak banitom Kolesnikova jacy też jeszcze nic nie wiedzieli o co chodzi ale ich herszta też wezwano.

- Oho! Wojsko przypomniało sobie o naszym istnieniu! Czyli znów władują nas w jakichś syf! - zaśmiał się rubasznie brodaty Hochlandczyk pomiędzy jedną a drugą łyżką zupy. Wkrótce miało się okazać czy miał rację. Obóz właśnie zaczynał zbierać się przy kuchni od Ristedt i sąsiedniej wioski słychać było pianie kogutów a na to wszystko padała monotonna mżawka skutecznie mocząc wszystko i wszystkich co nie było pod namiotami. W nocy zresztą też padało. Tak jak to ktoś mówił jeszcze przed zmierzchem z tych zbierających się chmur lunęło całkiem porządnie. Więc zasypiało się tak samo jak się budziło czyli z łomotem kropel o płachty namiotu. Tylko intensywniejszym niż o poranku. A czwórka mężczyzn stawiła się przed wagonem obu szefowych. Gdy się ozwali drzwi otworzyła szefowa która preferowała spodnie. Przemówiła do nich ze stopni swojego wagonu. Narzuciła na siebie ten czerwony kubrak w jakim często podróżowała a żywy kolor łatwo wpadał w oko.

- Jesteście. To dobrze. Jak wiecie musimy się przeprawić przez Wolf. - wskazała głową w stronę rzeki przy jakiej nocowali. Teraz widać było całkiem wartki nurt na jakim rozbijały się kręgi mżawki.

- Nam to trochę zajmie. Jest mało łodzi. Was przewiezie Wasilij. - wskazała na jakiegoś chłopa odzianego w zużytą kapotę podszytą baranem i kapeluszem o szerokim rondzie jaki chronił głowę przed deszczem ale też zasłaniał sporą część twarzy.

- Na drugim brzegu pomaszerujecie do Wendorf. Pierwszy dzień powinniście iść w dół rzeki, jak na Kienbaun. A gdzieś w połowie jest odnoga na wschód, właśnie do Wendorf. Od tego rozwidlenia to też jakiś dzień drogi. Sprawdzicie dla nas czy da się tam dostać. Tu w Ristedt nie ma wroga, nic co by nam mogło nam na poważnie zaszkodzić. Na pewno są pod Grunackeren ale to jeszcze dalej na wschód. A w Wendorf nie wiadomo. Właściwie po przekroczeniu rzeki wkraczacie w niezbadany teren. Weźcie potrzebne zapasy bo póki się znów nie spotkamy nie będziecie mogli się u nas stołować. Tu macie list, że pracujecie dla mnie i jesteście częścią naszych oddziałów. Może on wam pomóc ale nie wszyscy respektują takie glejty. - Petra von Falkenhorst streściła im ich nowe zadanie. Mieli dołączyć do oddziału Kolesnikova i zrobić rozpoznanie trasy jaką miał podążać regiment. Docelowo miał dotrzeć do Grunackeren aby przerwać jego oblężenie ale z Ristedt to było kilka dni marszu błotnistymi drogami przez pradawny Las Cieni w jakim i bez żadnej wojny nie było bezpiecznie. Co prawda jakieś dwie setki zbrojnych to nie musiało się obawiać ataku przygodnej bandy zbójców, orków czy zwierzoludzi ale na pojedynczy oddział łuczników już ktoś mógł się pokusić nawet jeśli nie poważyłby się na cały regiment. A i wojenny czas powodował zamieszanie i zbieranie się różnych potworności w większe bandy jakie rzadko zdarzały się w trakcie pokoju. Wielką niewiadomą stanowiły bandy grasantów z inwazyjnej armii. Wiadomo było, że gdzieś pewnie są, plądrują i rabują ale jak liczne, silne czy gdzie tego na razie żadnych wieści nie było.

- Dostaniecie też przewodnika jaki zna drogę do Wendorf. - dorzuciła stojąca na schodkach swojego wozu szefowa. Jeśli nawet coś chciała dodać jeszcze to niezdążyła. Bo gdzieś z obozu doszły ich wrzaski jakiejś awantury.

- Herezja! Kultysta! Heretyk! Dobrzy ludzie! Czy nie widzicie tej abominacji!? To przez takich jak on mamy upadek naszych czasów i obyczajów! Tolerowaliśmy tą herezję i to było naszym błędem! Trzeba ją wyplenić z naszej żyznej ziemi! Z naszej wiary i życia! - Teodebert krzyczał na całe gardło wskazując na czerwonego maga. Ten właśnie złożył swoją ziemną, magiczną chatę co wyglądało jakby ta właśnie spłynęła z powrotem na ziemię zamieniając się w kolejną plamę błota. To chyba właśnie zwróciło uwagę wiernego. Pokazywał palcem na mężczyznę w czerwonych szatach. Ten zachowywał spokój i przypatrywał się oponentowi spod swojego obszernego kaptura. Dookoła stali w tej mżawce żołnierze z różnych oddziałów co właśnie szli stanąć w kolejcę na śniadanie albo wracali z pełnymi, parującymi w zimnym powietrzu miskami. Zaskoczeni tym widowiskiem jeszcze nie wiedzieli jak powinni zareagować.

W pewnym momencie mag wykonał ruch ręką. I krzykacz zapadł się w ziemię do połowy sylwetki! To wywołało szmer zaskoczenia i strachu wśród obserwatorów. Zaskoczyło chyba nawet Teodeberta bo na chwilę zamilkł. Ale szybko odzyskał werwę.

- Widzicie?! Widzicie?! Jak podstępnie atakuję sługę bożego?! Będziecie tak stać i na to pozwalać?! Sigmar wszystko widzi! - krzyczał rozgniewany wierny. Przez żołnierzy przeszedł szmer. Zapewne niechętnie naraziliby się na gniew boskiego opiekuna Ostlandu ale też nie byli pewni jak to by było zadrzeć z magiem o niewiadomym potencjale. Przerwał im gwizdek szefowej.

- Starczy tego! Rozejść się do swoich zajęć! Czy mam wam znaleźć zajęcia?! - krzyknęła gromko a to, że była w czerwonym kubraku i na podwyższeniu schodów sprawiało, że trudno jej było nie dostrzec. Słysząc polecenie szefowej sierżanci przejęli pałeczkę i zaczęli rozganiać zbiegowisko do swoich namiotów i ognisk. Bo ci z kolejki nie ryzykowali z utraty w niej miejsca skoro jeszcze mieli puste miski.

- To jest wasz przewodnik. Teodebert. Mówi, że tu nauczał i zna drogę. Wyciągnijcie go z tej ziemi i zabierzcie ze sobą. Bierzcie tylko to co nie będzie was opóźniać, żadnych wozów i ciężkich pakunków tylko to co możecie unieść sami. - lady von Falkenhorst dokończyła przedstawienie zadania jakie miała dla swoich zwiadowców. Wręczyła list i sakiewkę z Kolesnikovowi. - To na noclegi i podobne wydatki. Abyście nie przynieśli wstydu regimentowi. Jesteśmy nowym regimentem i dopiero wyrabiamy sobie markę jaką inne już mają od dawna. Dlatego zależy nam na opinii. Gwałty, rabunki, grabieże nie będą tolerowane. - dodała wyjaśniająco na co przeznacza ową sakiewkę.


---

Mecha 32


Pogodoodporność (ODP + skille)



Tobias ODP 40
Stefan ODP 45
Duivel ODP 40
Surwiwal +10 (Tobias, Stefan, Duivel)
wędrowiec +10 (Tobias, Duivel)
temperatura: zimno -5 (wszyscy)
wilgoć i błoto -20 (wszyscy)

rzut: https://orokos.com/roll/1001291 93


Tobias 40+10+10-5-20=35; 35-93=-58 > du.por = mod -15, lekkie przeziębienie

Stefan 45+10-5-20=30; 30-93=-63 > du.por = mod -15, lekkie przeziębienie

Duivel 40+10+10-5-20=35; 35-93=-58 > du.por = mod -15, lekkie przeziębienie
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem