Odjazd. Nie mieli co do tego wątpliwości. Chwilę zajęło nim udało się odnaleźć kota Lidii. W sumie znalazł się sam, choć jego pojawienie się pobudziło ich ponownie. Kudłata bestia, która wychynęła z lasu i rzuciła się, zdawało by się do krtani dziewczyny, sprawiła że Adelard już napinał łuk do strzału i powstrzymał się w ostatniej chwili. Pan Fryderyk gromkim pomrukiem obwieścił jednak, że dobrze mu tu gdzie jest i pomysły z warczącymi i ujadającymi przygodami uważa za nieco chybione. Nie on jeden zapewne. Po sprawdzeniu zaprzęgu i poprawieniu wodzów na których szły zwierzęta Margo wskoczył na kozła i zaciął lejcami zmęczone zwierzęta. Adelard, wciąż w napięciu, obserwował go skrycie nie rozstając się z łukiem. Lidia tonęła w mruczącej miłości a reszta rozlokowała się w wozie. Nikt jakoś nie brał się za komentowanie ostatnich wydarzeń.
Pierwszy po dłuższym czasie, widać musiał przemyśleć to i owo, odezwał się Margo.
-Myślę, że chyba lepiej będzie zachować dla siebie to co nas tu spotkało na szlaku. W Owingen jest posterunek Strażników Dróg. Jak tam zajedziemy i zaczniemy opowiadać o napadzie mogą paść pytania co po nocy robiliśmy na szlaku a nie widzi mi się opowiadać o naszym nieudanym występie. - powiedział wyraźnie dając do zrozumienia pozostałym co sądzi o ewentualnych plotkach, których mogli by się stać przyczyną.
-Ludzie powinni wiedzieć, że na szlaku ktoś się zasadził. W kaplicy prosić o błogosławieństwo nam trzeba, grzechów odpuszczenie. - Ricardo czuł, że ktoś powinien się dowiedzieć. Ufał kapłanom i wierzył, że ich modlitwa może odmienić zły los, który najwyraźniej upodobał sobie ostatnio trupę.
-Może i ktoś powinien o tym poinformować kapłanów, straż a nawet pana na Owingen i okolicznych włościach, ale nie my. - Margo splunął na drogę kręcąc głową. -
Co im powiemy? Że napadnięto nas nocą? To spytają czego się po nocy po trakcie wałęsamy? Skąd nam droga? Po nitce do kłębka i wnet będziem musieli przyznać, żeśmy chłopa ubili i zaraz się ktoś o pogłówne upomni. I żeby tylko o to!
-Ale ludzie muszą wiedzieć…
-Może i muszą, ale ja nie zamierzam odpowiadać na te pytania! Dobrze wam radzę, lepiej trzymać gęby zamknięte. Każde słowo wzbudzi pytania a te kolejne słowa. Ani się obejrzymy jak będziemy wszyscy śpiewać i tłumaczyć się z wszystkiego… -To może ustalmy jakąś wersję, której będziemy się trzymali?
Tak zrobili…
***
Owingen nie przywitało ich o świcie zamkniętymi bramami. Z tej prostej przyczyny, że Owingen jako takie bram wcale nie miało. Okolone polnymi pagórkami i lasem miasteczko przycupnęło na brzegu Eising, rzeczki która wypływała bodaj z samych sztolni krasnoludzkiej Khazid Grimaz. Kryte gontem dachy kilkudziesięciu murowanych chat wyraźnie wskazywały na to, że nie należy ono do biednych, ale mur jeszcze nie powstał, więc i bramy nie było w czym stawiać. Gdzieniegdzie płot grodził wejście na teren miasteczka, ale bardziej był on ogrodzeniem okalających go pastwisk niźli strażnicą dobytku. Nad wszystkim górowała kamienna wieża rycerska i przybudowany do niej kościółek, centrum administracyjne miasta. Sporadyczne słomiane chaty położone były z dala od „centrum”, które przylegało do przyszłego rynku. Dziś ogrodzone zagrodą było zastawione rozłożone stoły i ławy na brzegu zaś przycupnęło kilka kolorowych wozów.
-Tfu! Diable nasienie! Strigany, kurwy nie myte! - zaklął siarczyście Margo na widok kolorowej zbieraniny czterech zaprzęgów.
Nazwa ta nie była im obca. Nie miała prawa być obca dla kogokolwiek, kto wiązał się z trupą o cyrkowej konotacji. Banda złodziei, oszustów i dziewek wyłudzających ostatni grosz za wizję pokazania przyszłości poprzez wróżbę z dłoni, kart a czasem i wnętrzności ofiarowanych zwierząt. Połowa się kurwiła, druga połowa kradła a wszystko to w ramach rodziny, którą otaczała sfora psów i dzieciaków tak brudnych, że nie do odróżnienia od zwierząt. I też kradnących. Od małego swołocz rosła na złodzieja. Ale jedno trzeba było im przyznać, na cyrkowych sztuczkach znali się jak mało kto.
-Co robimy szefie? - Jarl czuł się w obowiązku. Może przez to, że odespał i wstał rześki, jak to w zwykle po dobrej bitce. A tamta na szlaku z całą pewnością była dobra, przeżył.
-Rozejrzymy się. W końcu jesteśmy legalną trupą cyrkową, mam glejt! - warknął zły na konkurencję Margo i ponaglił zmęczone zwierzęta do ostatniego wysiłku. Było to zbędne, czuły że w końcu nadchodzi zasłużony odpoczynek.
Miasteczko było małe, ale raczej z tych schludnych. Kaczki nie kąpały się w błotnych kałużach na drodze a w swoich zagrodach. W bajorkach. Kury łaziły wszędzie nie gonione przez liczne burki, które obszczekiwały przybyłą trupę zza płotów. Dwa wyjątkowo natrętne posuwały się za wozem trzymając się z dala od zaprzęgu i bata Margo, który od razu dał im go posmakować. Kilka obsmarkanych szczylów szło krok w krok za trupą jadącą na rynek. Mijali zadbane gospodarstwa odkłaniając się wieśniakom ściągającym na ich widok kapelusze i pozdrawiającym ich dobrym słowem. Dosyć szybko udało im się dotrzeć na rynek zastawiony pustymi póki co ławami. Gotowymi na planowane zrękowiny o których wspominał Margo. Rycerska wieża i przylegająca doń kaplica bieliły się kamieniem granitu, widać niedawno pobudowana. Kilku żołdaków stało przy żelaznych wrotach wiodących na dziedziniec podpierając halabardy i ospale pełniąc służbę. Przylegająca do rynku oberża ziała pustką, choć z jej komina snuł się już dym a wrota były zachęcająco rozwarte.
Na uboczu stała ustawiona w krąg kolumna pięciu wozów o jaskrawych, kolorowych, poszytych z różnych kawałków płótna burtach i dachach, posklecanych też i z desek równie pstrokatych. W środku kręgu kopciły trzy ogniska na których grzały się gary. Przy ogniu i przy wozach krzątało się kilka bab. Ciemnych, kolorowych, otoczonych chmarą obsmarkanych, bosych dzieciaków. Kilku starszych siedziało przy jednym z wozów dyskutując o czymś zajadle. Wszystkiemu przyglądała się armia kotów siedzących na żerdziach, zdawało by się że wszystkich przedstawicieli gatunku w osadzie.
-Dobra, tu się zatrzymamy. Rozprzężcie wozy i rozejrzyjcie się po osadzie, tylko niech dwójka cały czas pilnuje dobytku, bo nas te kurwie syny rozkradną. I pamiętajcie jakeśmy się zmówili! Ja pójdę na zamek zaoferować nasze usługi panu. - Margo wydał proste polecenia i wnet po zatrzymaniu wozu po drugiej stronie rynku, z dala od Stryganów, ruszył ku żołdakom stojącym na warcie. Po kilku słowach zamienionych z nimi zniknął wpuszczony na dziedziniec przez małe, uchylone dlań wrota.
***
Proszę o 5k100
.