Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-02-2024, 03:40   #147
Dekares
 
Reputacja: 1 Dekares nie jest za bardzo znany
Backertag; popołudnie; Lenkster

Jeager skończył zdawać krótki raport z pannie Inez z tego co udało mu się znaleźć dla regimentu do zakupu i po chwili wahania dodał jeszcze jedna rzecz:
- Chciałem jeszcze powiedzieć o jednej rzeczy Pani… - tutaj uśmiechnął się trochę przepraszająco - Podczas zakupów udało mi się dokonać jeszcze jednego zakupu we własnym zakresie Pani - wyciągnął z kieszeni małą buteleczkę z sugestywnie wyrytym na niej wizerunkiem pająka - To trucizna do smarowania broni, jad wielkiego pająka z okolicznych lasów, mam nadzieje, że bardzo posmakuje naszym “miłym gościom” z północy. Wolałem wspomnieć Panią że coś takiego kupiłem. Zanim znajdziecie to u mnie przypadkiem w plecaku i pomyślicie, że zamierzam Panią albo komuś innemu z regimentu to dolać do jedzenia w ramach “dbania” o wasze zdrowie.

- No to dobrze, że mówisz. Będziemy wiedzieć od kogo zacząć szukanie jeśli zaczną się przypadki trucicielstwa. - odparła szefowa w spódnicy biorąc do ręki buteleczkę z wizerunkiem pająka. Oglądała ją chwilę czytając dość skromnie opisaną etykietę i wzięła ją pod światło potrząsając nieco. W końcu oddała ją włócznikowi. Nie był właściwie pewien czy sobie chciała zażartować z niego czy nie.

- No cóż, uważaj z tym. Nie chcę jakichś przypadków zatrucia pajęczym jadem w naszych szeregach. Jesteś odpowiedzialny za tą buteleczkę. - widocznie nie miała nic przeciwko temu aby posiadał taki sprzęt ale czyniła go odpowiedzialnym za jego przechowywanie i użycie.
- Tak Jest! -odparł Jeager chowając buteleczkę do swojej torby.

Bezahltag, ranek, Lenkster przed wymarszem regimentu


Stefan wyszedł z świątyni Sigmara w której modlił się o odwagę i powodzenia wyprawy wojenne w której brał udział.
Rozejrzał się dookoła szukając wzrokiem widoku pewnej pięknej osóbki… i nie zawiódł się, młoda kapłanka Rhyii czekała na niego w umówionym wczoraj miejscu.
Stefan nie tracąc czasu szybko przeszedł ulicę do miejsca gdzie stała kłaniając się jej nisko i całując ją w dłoń:

- Miło siostrę widzieć - powiedział uśmiechając się do kapłanki, szybko jednak przeszedł do sedna sprawy dla której ściągnął niewiastę w to miejsce o tak wczesnej porze, oczywiście poza okazją do ponownego zobaczenia się z coraz bardziej podobającą mu się dziewczyną:
- Nasz regiment za chwilę wyrusza do Ristedt które jest o dzień drogi na wschód stąd, po tym mamy ruszyć na południe południowy-wschód najpierw do Wendorf a po tym do Grunackeren które ma być oblężone. Jeśli jakoś mógłbym przysłużyć się siostrze w którymś z tych miejsc np. dostarczając jakąś wiadomość to jestem do usług Guen.

- Dziękuję za propozycję. Ale nic nie przychodzi mi do głowy. Nie jestem z tych okolic. Nie znam tu nikogo. Muszę tu czekać na odpowiedź a jak przyjdzie będę zapewne wracać do mojej przeoryszy. Jestem tylko skromną nowicjuszką i winnam posłuszeństwo starszym. - skłoniła lekko głowę gdy wspomniała o owych przełożonych a trochę wcześniej zastanawiała się chwilę nad odpowiedzią. Nim pokręciła przecząco głową posyłając rozmówcy przepraszające spojrzenie.

Stefan uśmiechnął się do niej wyrozumiale, odpowiadając:
- To zrozumiałe, zakładałem że mogłabyś spytać się swoich przełożonych tutaj zanim wymaszeruje czy nie potrzebują dostarczenia jakiejś wiadomości do tych miejsc które wymieniłem, lepiej żeby wysłały tam kogoś takiego jak ja niż narażały inne nowicjuszki albo tym bardziej Ciebie? Oczywiście powiedz jeśli narzucam się zbytnio, potrafię być Dość nadgorliwy.

- Nie znam planów moich przełożonych. Udam się tam gdzie mi polecą. Jednak nic nie wiem aby mieli dla mnie jakieś plany związane z tymi miastami o jakich mówisz. - młoda kapłanka rozłożyła dłonie i pokręciła głową w przeczącym geście. Widocznie stała za nisko w hierarchii aby wiedzieć coś na temat planów stojącej ponad nią w hierarchii.

- Rozumiem, dość już o tym - Stefan uśmiechnął się do niej lekko zniecierpliwiony i zaniechał dalszego indagowania skoro i tak nie odpowiadała na zadawane przez niego pytanie. W końcu nie pytał się jej o to czy coś wie na temat planów swoich przełożonych tylko, że mogłaby się jeszcze o nie spytać o przed jego wymarszem z Lenkster.
- Mogę młodą nowicjuszkę w taki wypadku zaprosić chociaż na krótki spacer do obozu zanim ruszymy na wojnę?

Skinęła głową i ruszyła obok niego. Szli przez poranek i błotniste ulice Podgrodzia jakie błyszczały się w porannym słońcu od wilgotnego błota i kałuż jakie na nich zalegały. Mieszkańcy otwierali swoje sklepy, kramy i warsztaty. Dzień się zaczynał ale dla regimentu górskiego margrafa miał to być ostatni poranek u stóp ponurej, granicznej twierdzy. Zapewne także wewnątrz niej ci którzy decydowali o tej kampanii jeszcze spali lub dopiero zaczynali swój dzień. Więc wątpliwe było aby skromna nowicjuszka odważyła się tam komuś zawracać głowę osobom znacznie ważniejszym od siebie.





Bezahltag ,wymarsz z Lenkster

Jeager raźno maszerował w ulicami Lenkster z resztą swoich towarzyszy kierując się w kierunku wyjścia z miasteczka które pokieruje ich w kierunku na Ristedt. Koło jego nogi wesoło biegał Azur razem z pozostałymi dwoma psami. Właśnie dotarli do miejsca o którym mówił wczoraj z ojcem i zobaczył ich wszystkich. Cała jego rodzina stała tam pod ścianą “Wędrowca” prowadzonego przez Jorga i Katrinę Sommer. Jego rodzice, wuj Hans wraz z żoną Helgą piątką ich dzieci no i jego własne rodzeństwo w skromnej liczbie siedmiu od najmłodszej piecioletniej siostrzyczki Nadii do Franza który przybył pomimo ran które sam odniósł i siedział tam teraz na krześle z małym synkiem na kolanach i żoną u boku. kiedy go dostrzegli zaczęli machać mu i pozdrawiać go w imieniu Sigmara.
Odpowiedział im równie entuzjastycznie śmiejąc się na widok najmłodszych sióstr Agatki i Nadii próbujących się wyślizgnąć rodzicom i przybiec do niego żeby się z nim zapewne bawić.
Zakręciła mu się łezka w oku wiedząc, że może ich widzieć już po raz ostatni. Ale dało mu to tylko większą motywację do tego aby tym mocniej walczyć z wrogami nadjeżdżającymi ich ziemię, ich Ostland.
Kiedy w końcu jego rodzina ostatecznie znikła mu z oczu wrócił myślami do zadania przed nimi, jasnym było, że rozbijając siły wroga oblegające Grunackeren pomogą nie tylko mieszkańca tego miasta ale i oblężonej stolicy jeśli uda im się po za tym rozbić więcej band grasantów łupiących pomniejsze miasta i wioski to może im się udać zmusić wroga do przerwania oblężenia stolicy. W końcu oblegający muszą skądś brać jedzenie a że raczej nie słyszał aby łupieżcy choasu mieli jakieś linie zaopatrzenia przesyłającą im potrzebne zapasy i północnych pustkowi to tylko łupienie okolicy mogło ich wyżywić. Do takiej kampanii jednak trzeba było działać szybko i zdecydowanie. Miał nadzieję że ich dowództwo będzie w stanie narzucić takie tempo działań. kKedy powoli wymaszerowali z granic Lekster miał też nadzieję że sąpiący deszcz da sobie w końcu spokój i pozwoli wyschnąć drodzę, bo z każdym krokiem jaki oddalał ich od jego rodzimego miasteczka coraz bardziej zapadali się w błoto, co nie sprzyjało szybkiemu i zaskakującemu manewrowi.






Bezahltag, gdzień w drodze do Ristedt, początek przerwy na posiłek

Stefan dysząc ciężko przysiadł na drewnianej skrzynce którą chwilę wcześniej ściągnęli z wozu na którym trzymali z resztą ich “zbieraniny’ rzeczy. Po chwili zebrał w sobie siły aby pomimo zmęczenia i przemoczenia ściągnąć z pleców swój wysłużony plecak. Musiał się chyba cholernie szybko starzeć bo ten wydawał mu się niczym z ołowiu po całym dniu w drodze. Miał ochotę najlepiej zwalić się ze skrzynki na ziemię( a raczej prosto w błoto) i od razu zasnąć jednak zamiast tego sięgnął do plecaka po kawałek suszonego mięsa którym miał zamiar podzielić się z Azurem. Zamiast na worek z paskami mięsa jego ręka trafiła na coś znacznie twardszego po chwili ku swojemu zdziwieniu wyciągnął.z plecaka kamień który musiał ważyć z kilogram. Chwile po tym wyciągnął kolejny i kolejny… po chwili Jeager miał przed sobą mały kopczyk kamieni który spokojnie ważył z dziesięć kilogramów jak nie więcej:
Jak do jasnej cholery, to cholerstwo trafiło do mojego plecaka!? -pomyślał Stefan nie wiedząc do końca czy ma być bardziej zły czy skołowany. Pomyślał że takiego numeru nie widział od czasu gdy “Piekielne Łasice” nie załatwiły… natychmiast poderwał wzrok w poszukiwaniu dwójki towarzyszy którzy mieli całą krasnoludzką księgę uraz zapisaną przeróżnymi kawałami wykręconymi członkom ich starego oddziału.
Oczywiście zarówno jeden jak i drugi stali zaledwie kilka metrów od niego wyszczerzeni od ucha do ucha:
- Co tak się patrzysz Stefanie? Przecież nam gadałeś że będzie trzeba treningi robić, no to zadbaliśmy żebyś poćwiczył w drodze zamiast teraz się dodatkowo na ten deszcz wystawiać - rzucił do niego Olaf udając troskę
-W końcu musimy dbać o zdrowie naszego Wodza -dodał z pełnią udawanej powagi jego ojciec.
Stefan poderwał z ziemi największy z kamieni po czym cisnął go w dowcipnisiów tak aby żadnego w żadnym wypadku nie trafić a także upewniając się że nikogo innego ani niczego innego nie ma na wybranej przez niego trasie pocisku.
- Żeby Was demony chędożyły! Przeklęte Piekielne Łasice! - zaczął im złorzeczyć choć widać było, że oczy mu się śmieją. W końcu sam był wspólnikiem w niejednym z ich wybryków.



Bezahltag, podczas przemarszu przez Ristedt



Głodny i zziębnięty Stefan starał się nie złorzeczyć na głos mijanym mieszkańcom Ristadt kiedy zorientował się że Ci nie mają zamiaru ich przenocować.
- Dranie, sami grzeją się w ciepełku przy swoich paleniskach a Ty idź i zdychaj na mrozie, a tylko nie zapomnij się pozbyć tej armii najeźdźców najpierw! - zgryźliwie myślał kiedy opuszczali obwarowanie osady.
Pomimo zmęczenia starał się pomagać jak mógł najlepiej w rozkładaniu obozu choć powolne tempo w jakim się poruszali było dla niego powodem ciągłej irytacji. Wiedział jednak, że ślimaczenie się jest o wiele rozsądniejsze niż pośpiech który jak widział dookoła często kończył się poślizgnięciem się i wylądowaniem twarzą w błocie.
W trakcie tego rozkładania zauważył pojawienie się w obozie kaznodziei, było to dla niego bardzo miłe zaskoczenie choć nie miał czasu ani siły aby rozmawiać z gorliwym krzewicielem wiary teraz, starał się jednak modlić po cichu razem z nim podczas wykonywania obozowych prac i to właśnie dodające sił modlitwy pozwoliły mu zmusić się do tego żeby zamiast wleźć do namioty i zasnąć w nim udać się do punktu opatrunkowego i sprawdzić czy ktoś nie potrzebuje tam jego pomocy.
- Po tym muszę w końcu coś zjeść, bo padnę jak mucha - pomyślał idąc w kierunku namioty nie zapominając zabrać własnej miski do jedzenia na później.




Bezahltag; zmrok; Ristedt

Jeager przez chwilę patrzył na chatkę którą wyczarował sobie czarownik a którą wszyscy z bojaźnią omijali jakby miała ich pożreć. Po chwili zastanowienia prychnął zziębnięty po całym dniu na deszczu i trochę z ciekawości, trochę aby pokazać reszcie że nie boi się czarodzieja, a także ze szczerej uczynności podszedł do chatki i zapukał w jej drzwi wołając:
- Mistrzu Dragorze! Tutaj Stefan Jeager wydają właśnie wieczorny posiłek, może chce mistrz coś zjeść albo potrzebuje jakiegoś naparu z ziół na rozgrzanie od tego zimna?
Stefan z jednej strony szczerze był zainteresowany czy mag czegoś nie potrzebuje, w końcu chyba musi coś jeść i pić jak każdy inny człowiek prawda?
Poza tym jeśli mieli z Tobiasem i resztą przekonać się czy można mu ufać to trzeba było odważyć się na przełamanie bariery strachu jaka otaczała maga.

Przez chwilę nic się nie działo. Stał na chłodzie przy chacie jaka właściwie nawet nie miała drzwi. Dłoń ugrzęzła mu w tej ziemi i nawet nie rozległ się znany odgłos stukania w drewno. Z bliska widział jakby była to konstrukcja zrobiona z pulsującej ziemi. Jaka nieznaną siłą stała w poziomie zamiast opaść na dół. Czuł jak mu włoski na karku stają dęba. Tak samo jak na ramieniu. W nozdrzach poczuł jakiś dziwny zapach. Nie umiał go nawet nazwać. Ani określić co to jest. A jednak wydawało się, że był. Nawet na podniebieniu coś go zaswędziało jakby jakiś nowy, nieznany smak. Widział jak inne głowy żołnierzy spojrzały w napięciu w jego kierunku jak na szaleńca jaki zaraz skończy marnie. I niespodziewanie fala pulsującej ziemi spłynęła w dół jak woda. Utworzyło się regularne przejście i stanął w nich mężczyzna w czerwonym kapturze. Nie widział jego oczu a jedynie dół jego twarzy. Po zebranych rozszedł się pomruk niepewności co się teraz stanie. Zwłaszcza, że gospodarz dziwnego konstruktu chyba się zastanawiał albo oglądał swojego gościa.

- Tak, zjadłbym coś. Czy mogę liczyć na ciebie, że przyniesiesz mi strawę? Jak widzisz trudno mi przejść niezauważonym. - odparł spod kaptura zaskakująco pogodny głos gospodarza.

Stefan uśmiechnął się do maga, po czym odparł kłaniając się z ewidentną nutka żartu ale nie kpiny:
- Do usług Mistrzu Dragorze! Potrzebowałbym tylko jednego niezwykle ważnego komponentu… miski szacownego maga.

- Ah tak, miska. - zakapturzony minimalnie skinął głową co objawiło się jako ruch jego obszernego, czerwonego nakrycia głowy. Zupełnie jakby sobie przypomniał o tej drobnostce. Powiedział coś czego Stefan nie zrozumiał, uniósł do tego dłoń i ponad palcami zaczęła formować się jakaś kula czegoś. Moment później przyjęła okrągły, potem wklęsły kształt wreszcie miska była gotowa. Mag złapał ją i podał swojemu rozmówcy. Była prawie przezroczysta jak z ciemnego, zielonkawego szkła. Widać było przez nią zarys palców i dłoni jakie ją trzymały. Można było spotkać butelki z takiego szkła ale misek czy innych naczyń to Ostlandczyk jeszcze nie widział. Tajemniczy magister wyciągnął ją w stronę rozmówcy.

Stefan po chwili pozbierał mentalnie swojej szczękę z podłogi i z delikatnym wahaniem wziął miskę od maga po czym poszedł przynieść mu posiłek.

Dziwna miska była gładka w dotyku. Jak szkło właśnie. Do tego wydawała się lekko ciepła. Gdy odstał swoje w kolejce to chwilowo wzbudziła zainteresowanie kucharza wydającego kolację. Bo ten obejrzał z zaciekawieniem nietypowe naczynie. Ale, że jeszcze sporo wojaków czekało na swoją porcję to nalał do miski co miał i wydał ją pełną z powrotem. *
Stefan podziękował za wydany posiłek i z pełną miską udał się powoli z powrotem do chatki maga uważając żeby nie ulać z naczynia, zatrzymał się przed wejście i zawołał koncentrują się cały czas na tym aby nie wylać jedzenia.
-Tutaj Jeager. Przyniosłem jedzenie.
Ściana ziemnej chaty pulsowała tak samo jak poprzednio. Dalej wydawała się szczelna i nie mieć żadnych widocznych okien ani drzwi. Po chwili czekania jej frament spłynął w dół ukazując wnętrze. Mag siedział w dziwnej pozycji a nad głową świeciły mu lewitujące kule. Promieniowały ciepłym, pomarańczowym światłem jak jakieś lampiony. Chociaż nie było widać tam żadnych świec ani nawet otworów. Gospodarz wskazał gestem aby postawić miskę na niskim stoliku przy jakim siedział. Ten również wydawał się lekko pulsować podobnie jak ściany chaty.

- Dziękuję ci chłopcze. Masz za fatygę. - powiedział gdy Jeager postawił miskę na stoliku. Po czym wręczył mu coś co wyglądało jak jakiś koralik albo ziarenko. - Jak się trzy razy szybko potrze to zaczyna świecić. Jeśli zacznie gasnąć to znów trzeba potrzeć. - wyjaśnił mu zasadę działania tego drobiazgu.

Stefan przez chwilę przyglądał się święcącemu koralikowi z fascynacją doceniając przydatność takiego małego źródła światła, które mogło okazać się bezcenne. Po chwili jednak zdecydował się odłożyć koralik na stolik.
- Dziękuję Mistrzu Dragorze za tak hojną zapłatę. Ale nie przyszedłem tutaj licząc na zarobek, kierowało mną szczere zainteresowanie czy Mistrz czegoś nie potrzebuje, lubię pomagać innym… nie będę kłamał, że nie korciło mnie także żeby zobaczyć co też w swojej “dziwacznej Chatce z Piekła Rodem” wyrabia “Ten Straszny Mag” do którego wszyscy w obozie po za panną di Lucci boją się zbliżyć - dodał z odpowiednią dawką sarkazmu
- Nie wspominając o tym że pewnie teraz jedna połowa obozu będzie mnie przez tydzień omijała szerokim łukiem co będzie samo w sobie dość zabawne aby być “godną zapłatą” za straszliwy trud przyniesienia miski strawy głodnemu gdybym jej potrzebował. Polecam się na przyszłość gdyby mistrz czegoś potrzebował, tylko z zastrzeżeniem, że mam także inne obowiązki które musze najpierw wykonać i jeśli to jeszcze nie jest oczywiste to jestem strasznym gadułą i pewnie długo nie wytrzymam w towarzystwie kogoś tak intrygującego zanim zacznę zadawać Mistrzowi sporo mniej lub bardziej inteligentnych pytań.





Konistag; ranek; Ristedt

Stefan starał się nie drzeć podczas słuchania szczegółów zadania które przed nimi nakreślała Petra, jednak musiał przyznać sam przed sobą, że pewnie słabo mu to szło.
Kiedy szefowa skończyła swój monolog przerwany sceną konfrontacji pomiędzy kaznodzieją a magiem oraz odpowiedziała na pytanie elfa Stefan podniósł rękę i odchrząknął (a raczej zakasłał) aby zwrócić uwagę Petry, ta spojrzała na niego i skinęła mu głową aby mówił:
- Dziękuje Pani, chciałem poprosić o jeszcze jedną rzecz, jeśli to możliwe to sądzę, że przydzielenie nam z jednego albo dwóch koni byłoby świetnym wzmocnieniem naszego oddziału moglibyśmy wtedy znacznie szybciej dostarczać do regimentu meldunki o sytuacji na szlaku.

- Koń. Dobra przydziele wam jednego wierzchowca. - kobieta stojąca na stopniach swojego wagonu przemyślała przez chwile pytania swoich podwładnych. Skinęła głową zgadzając się na jedną z ich sugestii.

Stefan miał właśnie podziękować Szefowej za przydzielenie konia i zapasów gdy właśnie przypomniał sobie potencjalnie ważną dla przeprawy przez rzekę rzecz. Przezornie obejrzał się za siebie czy nie ma w zasięgu głosu Teodeberta ponownie odezwał się do Petry:
- Przepraszam Pani, ale właśnie przyszedł mi do głowy pomysł jak znacznie ułatwić regimentowi przeprawę przez rzekę, kiedy wracaliśmy z Panną di Lucci do obozu i zatrzymała nas rzeka, nasz nowy mag Dragor użył swoich umiejętności i stworzył bród przez rzekę. Może mógłby to powtórzyć i dzięki temu ułatwić nam wszystkim życie?

- Zrobił bród? - zdziwiła się szefowa. Obracała to chwilę w myślach. Spojrzała w stronę magicznej chatki bez żadnych drzwi i okien. Regularna, ciemna bryła rzucała się w oczy na tle reszty namiotów. Wydawało się, że oficer chwilę walczy sama ze sobą. W końcu minimalnie wzruszyła ramionami.

- Dobra zawołaj go. Zobaczymy. - poleciła Stefanowi. *

- Tak jest! - odparł Jeager z entuzjazmem i odmaszerował poszukać maga, zastanawiając się po drodze nad tym, czy ewentualna pomoc czarodzieja w przeprawie poprawi stosunek reszty regimentu do niego.
- Czaruje takie cuda, że szkoda żeby takie umiejętności się marnowały, chociażby ten dziwaczny rumak którego sobie stworzył… -myślał Jeager zbliżając się do maga aż przystanął mając kolejny pomysł który mógłby pomóc z kolei jego grupie zwiadowców w wykonaniu zadania:
-Skoro stworzył rumaka to może mógłby nam takiego sprezentować jako dodatkowego wierzchowca na drogę, po za tym co tam w końcu słyszałem takie historie na południu o magach, może on potrafi stworzyć takiego wierzchowca który potrafi latać? Gdyby mógł wzbić się w górę mógłby zobaczyć całą okolicę niczym ptak i bardzo nam pomóc w rozpoznaniu! - pomyślał Jeager obiecując sobie że jeśli mag nie będzie zirytowany prośbą w sprawie brodu to zada podobne pytanie magowi.
- Mistrzu Dragorze, przepraszam że przeszkadzam ale…no cóż szefowa Pana wzywa, to moja wina, przypomniałem sobie o tym jak Mistrz zbudował dla nas podczas drogi powrotnej bród przez rzekę i zasugerowałem, że może tutaj byłaby możliwość powtórzenia podobnego wyczynu dla regimentu żeby mógł szybciej i bezpieczniej przekroczyć rzekę.
Proszę mnie nie zamieniać w żabę…ani nic innego
- Słychać było w jego głosie, że stara się aby ostatnia prośba zabrzmiała jako żart ale do końca mu to nie wyszło biorąc pod uwagę jak mag chwilę wcześniej załatwił wrzeszczącego na niego Sigmaritę.

Zastał tą samą ciemnobrązową, gładką ścianę jak wczoraj wieczorem. W dzień wydawała się jeszcze bardziej obca i nienaturalna. Jakby płynna ziemia jaka zamiast spaść na ziemię to trzymała pion wbrew prawom natury. I tak samo jak wczoraj w pewnym miejscu spłynęła tworząc otwór w jakim pokazał się mężczyzna w czerwonym płaszczu i kapturze.

- W żabę? - zapytał jakby właśnie zastanawiał się nad tym pomysłem. Chyba przesunął się spojrzeniem po sylwetce rozmówcy ale ten z powodu kaptura gospodarza nie był tego pewien. - Nie chłopcze. Tego akurat zrobić nie potrafię. Nie moja specjalizacja. Mógłbym cię rozsypać w popiół, zagotować ci krew w żyłach, rozsadzić głowę od środka, zadusić i zmiażdżyć na kilka sposobów, utopić w ziemi jak tego krzykacza. Ale póki mnie nie zirytujesz nie widzę powodu abym miał sobie zawracać tym głowę. Moja moc i wyszkolenie nie są od tego aby marnować je na tak marne, pojedyncze jednostki. - podparł tonem leniwej pogawędki o pogodzie. Biła z niego duma i pewność siebie jakby do głowy nie brał, że ktoś tu w obozie może się z nim równać pod względem potęgi. A zwłaszcza istoty jakie nie dysponują mocą. Tak doszli do wagonu obu szefowych i czekającej przed nim grupki.

- Tak potężna Frau General? Czyżbyś postanowiła wezwać moją majestatyczną osobę na pomoc jakiej sama nie umiesz sobie udzielić? - zapytał czerwony mag z miejsca wywołując wyraz wściekłości na twarzy von Falkenhorst. Zacisnęła usta w wąską linię i widać było, że walczy ze sobą o zachowanie kontroli. Czemu przyglądała się niewzruszona sylwetka w czerwonym kapturze.

- Podobno umiesz robić brody przez rzekę. Przydałoby się. - warknęła sucho ledwo kontrolując swoją złość jaką momentalnie w niej wywołał. Wskazała bokiem głowy na rzekę nad jaką rozbito obóz. Mag spojrzał na przepływające fale. Nawet podszedł bliżej jakby chciał lepiej ocenić sytuację. Więc widzieli głównie jego plecy i tył kaptura.

- Obawiam się, że z brodem byłoby więcej roboty. Nie wiem czy to byłoby takie efektywne. Ten ciągły napór nurtu na mokra ziemię… To by w końcu zmyło taki sztuczny nasyp. Ale mógłbym zrobić most. Tak, most powinien być łatwiejszy do zrobienia. - odrzekł wciąż nie odwracając się do reszty przodem.

- Możesz zrobić most? Taki na druga stronę? Żeby przeszedł cały nasz regiment? I tabory? - Petra chciała się upewnić czy dobrze się rozumieją. Ale mimo wszystko wydawała się trochę zdziwiona takim werdyktem.

- Tak, mogę. Ale potrzebuję czasu na przygotowania. Kilka pacierzy. Bo pewnie będziecie się guzdrać więc zwykła prowizorka nie wystarczy. Trzeba będzie ją wzmocnić. A to wymaga przygotowań. - odparł magister odwracając się do nich w końcu przodem. I mówił jakby chodziło o jakaś błahostkę. Szefowa wciąż stała na schodkach swojego wagonu i trawiła to chwilę.

- Świetnie. Więc zrób co trzeba. Przydałby nam się taki most. - zdecydowała się mimo własnej niechęci skorzystać z pomocy maga. Ten parsknął z rozbawienia i ruszył z powrotem do swojej ziemnej chaty.

- A wy chyba macie coś do zrobienia. - zwróciła się do czwórki zwiadoców przypominając im, że to nie zwalnia ich z otrzymanego zadania.


__________________________
Konistag Poranek w obozie Gebirgsjäger po otrzymaniu rozkazów, przed wyruszeniem na zwiad.

Stefan truchtem podbiegł do namiotu w którym z tego co wiedział nocowała Alezzia di Lucci i zamarł na chwilę łapiąc się na tym, że o mało nie wpadł niezapowiedziany do namiotu śpiącej kobiety, po chwili zawołał przed wejściem:
- Panno di Lucci? Tutaj Stefan Jeager, przepraszam ale muszę z Panią porozmawiać.
Przez chwilę nic nie słyszał ale kiedy miał już zawołać kolejny raz poła namiotu uchyliła się i ukazała się za niej południowa magister jak zawsze odziana w nieskazitelną biel pomimo wszędobylskiego błota.
- Tak Jeager, o co chodzi - powiedziała z wyraźnym akcentem.
- Hmm trochę głupio mi prosić, ale rzecz w tym, że właśnie wyruszamy całym oddziałem z sierżantem Kolesnikovem na rozpoznanie, tylko że szczerze mówiąc zarówno ja Tobias jak i Duviel jak i pewnie z połowa zwiadowców jest porządnie chora od tego całego deszczu i ziombu…i chciałem się spytać czy Pani zdolności mogłyby nas uleczyć? - Stefan zamilkł z widocznym zakłopotaniem tym, że zawraca czarodziejce głowę czymś pozornie błahym.

- Chorzy? No to poczekaj, narzucę coś na siebie. - magiczka uniosła brwi ze zdziwienia po czym schowała się ponownie w swoim namiocie. Jednak zaraz wyszła tylko okryta już solidnym, białym płaszczem. - Pewnie przez tą słotę. To był długi, ciężki i mokry dzień. - rzekła po drodze gdy szli przez namiotowisko. Dotarli do Kolesnikova i reszty. Jasnowłosa zaczęła chodzić między nimi, oglądać ich, badać po swojemu. W końcu jednak pokręciła głową przecząco.

- Nic na to nie poradzę. Nie jesteście ranni. Moja moc głównie pomaga goić się ranom a wy ich nie macie. Mogę jedynie zalecić wam trzymać się ciepło i picie gorących wywarów wzmacniajacych. Ale do tego to już mnie nie potrzebujecie. - postawiła swoją diagnozę patrząc po kolei na otaczające ją twarze.

- Dziękuję Panno di Lucci za szczere starania - odparł Stefan jako ten który przywołał ja na miejsce.
 
Dekares jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem