Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-02-2024, 07:48   #148
Cioldan
 
Cioldan's Avatar
 
Reputacja: 1 Cioldan nie jest za bardzo znany
Miejsce: pd-zach Ostland; Lenkster
Czas: 2521.05.02; Bezahltag; świt - ranek
Duivel obudził się bardzo wcześnie, gdyż z samego rana regiment miał wyruszyć w drogę. No, a jeszcze wcześniej mieli stawić się u szefowej aby spisać dokumenty. Jego głowa była jednak zajęta czymś innym. Usłyszał, że już sam Imperator szykuje się do wymarszu, wraz ze swoim wojksiem. Natomiast markgraf Górskiej Marchii na razie gdzieś się ukrywał. Może tak naprawdę jest on fikcyjną postacią i to Petra jest najważniejsza, ale wymyśliła bajkę o kimś ważniejszym aby nie było buntów z powodu władcy-kobiety. Może jest chory, albo stary i niedołężny? Nic nie podbudowuje moralów tak jak obecność głównodowodzącego.
Z zamyślenia wyrwał go głos Leni. Jego koleżanka wołała wszystkich na śniadanie. Kucharka przygotowała ciepłe śniadanie dla całej szóstki. Dobra atmosfera sprawiła, że każdy z nich złapał dobry humor, co było dobrym prognostykiem przed długim marszem.
Duivel nie miał problemu z opuszczeniem ciepłego i suchego wnętrza gospody w Lenkster. Czekał go kolejny dzień wyczerpującego marszu, tym razem do Ristedt. Zapowiadało się, że będzie to przyjemna przeprawa, gdyż wielokrotnie w swoim życiu przechodził tę trasę. Może była błotnista, ale ścieżki Lasu Cieni w tym akurat rejonie znał bardzo dobrze.
Spakowali wszystkie niezbędne rzeczy. Na wózek załadowali cały dobytek. Między innymi kufer, gdzie znajdowały się sakiewki każdego z osobna, a także jakieś pamiątki, które zabrali z domu. 6 plecaków, a każdy z nich miał schowane w środku podstawowe zasoby niezbędne do wędrówki. Oprócz suchego prowiantu, gdyż gdy trzeba będzie to zaopatrzą się w kuchni polowej. Tak samo puste menażki, koc, zestawy ciuchów na przebranie i druga para butów, krzesiwo. Przypięty na zewnątrz był również namiot. Każdy miał też swoje własne specjalistyczne sprzęty. Kargun zabrał swój sprzęt rzemieślniczy, bo w armii zawsze przyda się kowal do bieżących napraw. Leni wzięła swój zestaw kucharski, łącznie z kilkoma ulubionymi przyprawami. Felix na szczęście zabrał swój zestaw medyka, który nabył w nieznanych okolicznościach. Ponoć to Eponia podkradła jakiemuś znanemu lekarzowi z Lenkster, ale nin jej nie udowodniono. Ona sama zaś wzięła ze sobą narzędzia złodziejskie, a jej siostra Lindara w sumie nie miała nic szczególnego ze sobą oprócz starego kota Filemona. Gdyby nie wzięła go ze sobą, ten i tak by ich odnalazł, był mocno przywiązany do mieszkańców posiadłości Manców, szczególnie do niziołki, która zawsze coś mu podrzucała do jedzenia. Felix wskoczył na kozioł, wdrapała się tam też Leni i ruszyli na zbiórkę, dość wolnym tempem, by nie drażnić ich krasnoludzkiego przyjaciela.
Gdy dotarli do "Zająca", Duivel został na zewnątrz z koniem, a cała reszta weszła podpisać dokumenty. Na szczęście poszło gładko i cała piątka mogła już 'cieszyć' się z dołączenia do regimentu. Gdy już formalności zostały załatwione i mieli już grupką ruszać na błonia, Mundo-naru odwrócił się na pięcie i postanowił jeszcze sam zadać jeszcze pytanie, które nurtowało go od kilku tygodni. Jego towarzysze byli już na zewnątrz, więc elf wszedł do karczmy, rozejrzał się. Na szczęście przy prowizorycznym biurku siedziała Petra i Inez, a innych osób akurat nie było. Skinął głową, uśmiechnął się i podszedł bliżej kobiet.
- Szefowo! Wybacz, że zawracam głowę, ale nurtuje mnie pewna kwestia. My już wyruszamy na wojnę, a nasz dowódca się jeszcze nie pojawił. Markgraf wedle Twych słów ma zjawić się gdy przyjdzie na to czas? Co to oznacza? Od początku nie ukrywałem, że walczę za Ostland, ale także wiem do jakiej armii się zaciągnąłem. Myślę, że jego obecność wpłynęłaby budująco, ale przede wszystkim mogłaby bardziej scalić tę … Naszą zróżnicowaną armię. Może szykuje dodatkowe regimenty? Jeśli to poufne, to oczywiście zrozumiem… - na koniec tejże wypowiedzi skłonił się w pas i lekko przechylił głowę, by zaznaczyć, że zachowuje szacunek wobec głównodowodzącej
- Nasz margraf szykuje naszą marchię do wojny. Jest w tym niezastąpiony. Dlatego przybędzie do nas gdy nadejdzie na to odpowiedni czas. Do tego momentu reprezentujemy go my i nasz regiment.- odparła niebieskowłosa szlachcianka patrząc z góry na stojącego niżej elfa, gdyż wraz z Inez zorganizowały to prowizoryczne biurko na małej scenie, której podłoga była podniesiona do wysokości kolan.
Duivel teraz o poranku rozmyślał o tej odpowiedzi. Jak ktoś szykuję marchcię do wojny, jak nie było tej osoby ani przez chwilę przy armii albo rekrutacji. Do tego Petra ostatnio trochę sprawiała wrażenie jakby władza uderzyła jej do głowy. No cóż, to przecież tylko człowiek. Była też inna opcja. Nowy mag mógł swoim zachowaniem wywołać u dowódczyni potrzebę pokazania swojej władzy, stąd często rozmawiała z podwładnymi z konia, bądź stojąc na schodach, czy jakimś podniesieniu by patrzeć na nich z góry.

Miejsce: pd-zach Ostland; droga do Ristedt
Czas: 2521.05.02; Bezahltag; ranek - zmierzch
Niestety nocna ulewa mocno utrudniła marsz całego regimentu. Do tego od rana aura znów nie sprzyjała. Zimny wiatr smagał twarze, a mżawka przenikała do ubrań, wychładzając wszystkich do szpiku kości. Droga była śliska i grząska, a każdy krok wymagał wysiłku. Duivel brnął naprzód, z trudem powstrzymując przekleństwa cisnące się na usta.
Większość drogi spędził razem ze swoimi najbliższymi, którzy dopiero co dołączyli do niego. Jednak w różnych sytuacjach namawiał ich do pomocy reszcie. Leni oczywiście szybko odnalazła się w kuchni polowej, Kargun natomiast odkąd pomógł Eitriemu przy naprawie kół czy wyciąganiu wozów z różnych dołów - które błoto skutecznie maskowało - ewidentnie złapał z drugim krasnoludem nić porozumienia i spędzili razem trochę czasu na rozmowie. Felix natomiast chodził do wszystkich dowódców przedstawiając swoje zdolności i przekazywał im, że gdy ktoś będzie potrzebował usług lekarza, to on chętnie pomoże. Eponia i Lindara nie spoufalały się z nikim. Zdecydowanie wolały własne i Duivela towarzystwo, a gdy zostawali właśnie w trójkę, to rozmawiali w Eltharin.
Szli dalej, a mokre i ciężkie buty obciążały nogi, a każde podejście pod wzniesienie stawał się wyzwaniem. Do tego dochodził wszechobecne błoto, które nie tylko utrudniało marsz, ale też oblepiało ubrania i buty, potęgując przy tym przemoczenie. Duivel czuł, jak lekkie zmęczenie powoli ogarnia jego ciało. Wiedział, że na drugi dzień będzie przeziębiony, bo przecież bez deszczu, taka droga nie stanowiłaby dla niego żadnego problemu
Jedyną pociechą były krótkie postoje na odpoczynek i posiłek. Wtedy można było ogrzać się przy ognisku i osuszyć ubrania. Duivel z niecierpliwością wyczekiwał momentu, kiedy dotrą do Ristedt i będą mogli w końcu odpocząć. Zresztą jego wszyscy towarzysze byli podekscytowani, że zobaczą swój dom po raz ostatni.
Szefowa już na miejscu i po oględzinach zdecydowała, że regiment jednak nie wejdzie do miejscowości. Ta była przepełniona przez innych wojaków, ale też przez uciekinierów ze stolicy. Wszystko to było bardzo płynne i każdej nocy się zmieniało. Kuzynki Duivela w smutku zaczęły przygotowania do rozbicia swoich namiotów i pomocy przy przygotowywaniu kuchni. Opuszając Ristedt zaledwie kilka dni temu, były gotowe zostawić wszystko za sobą, jednak nie spodziewały się takiej nostalgii będąc tak blisko domu. Myślały o chwilowym opuszczeniu grupy, żeby tylko dotknąć ścian posiadłości Manców, poczuć zapach niedawno zgaszonego pieca w środku i nacieszyć oczy. Jednak wiedziały, że ruszyły na misję odnalezienia swojego brata Hal'ila, więc obecnie muszą się podporządkować rygorowi wojskowemu. Pocieszeniem było to, że bezpośrednim przełożonym był ich kuzyn, który nieco lepiej sobie radził w kontaktach między..rasowych. Tymczasem Mundo-naru podczas rozbijania obozu podszedł do szefowej.
- Petro, dowódczyni, proszę powiedz mi czemu nie chcieliście skorzystać z oferty mej kuzynki i pójść do domu mego wuja? Zmieściliby się tam spokojnie wszyscy dowódcy… Z drugiej strony mogłaś Pani odesłać tam tych najbardziej potrzebujących ciepła i nocy przy rozpalonym kominku.
- Dziękuję za propozycję Duivelu ale chciałam być na miejscu razem ze swoimi żołnierzami. A nie zgłaszano mi aby ktoś był obłożnie chory czy nie nadawał się do marszu. Jakbym puściła jednego na miasto zaraz by ruszyło następnych dziesięciu. Bo jak jeden może to czemu nie inni. Chcę mieć wszystko i wszystkich w jednym miejscu skoro jutro ruszamy dalej. Nie chcę tracić pół dnia na czekanie aż wszyscy zejdą się z miasta do obozu. - szefowa odparła bez wahania. I wydawała się podobnie zmęczona i zmarznięta jak i jej wojsko. Może była mniej brudna bo jazda na końskim grzbiecie oszczędzała styczności z podłożem. Elf w sumie w pełni rozumiał tę decyzję. Postanowił jednak zagaić, ażeby szefowa pamiętała o hojnej propozycji, a także niezapomniała jego nowej ogolonej twarzy.


Miejsce: pd-zach Ostland; Ristedt; obóz przy rzece; namioty i obóz
Czas: 2521.05.02; Bezahltag; zmierzch
Wieczorem, gdy Duivel z ulgą rozłożył się w namiocie, po obozie zaczął się rozchodzić zapach kolacji. Elf już przebrany w suche ciuchy, owinął się w koc by się ocieplić. Jego wcześniejsze przypuszczenia się ziściły, tyle, że wcześniej niż myślał. Kichał, charczał, czuł się nieco rozgrzany. Na szczęście to tylko przeziębienie, ale gdy tak dalej pójdzie to pod Grünackeren będzie już mógł miec zapalenie płuc. Opuścił w końcu namiot i udał się na posiłek. Wziął ze sobą też przemoczone ciuchy, które wcześniej wyżął, a teraz miał zamiar prowizorycznie rozwiesić na kilku patykach i swojej drabinie sznurowej. Zresztą było tam dość gęsto od podobnych konstrukcji.
Zauważył w końcu dziwnego mężczyznę. Ubrany jak pustelnik jegomość zaczął przemawiać. Jego płomienne kazanie wywołało wśród żołnierzy mieszane uczucia. Niektórzy z zaciekawieniem słuchali jego słów, inni z obojętnością, ale na pewno rozruszał całe towarzystwo. Ich wspólnie odśpiewaną pieśń było słychać w każdym domostwie w okolicy.
Duivel obserwował Teodeberta z dystansu. Nie czuł się ani poruszony jego kazaniem, ani zniechęcony. Dostrzegał w nim pewną żarliwość i wiarę, ale jednocześnie wyczuwał w nim nutę fanatyzmu. Spodziewał się trudnej relacji z tym człowiekiem, gdyż przeważnie takie mocno wierzące osoby, cechowały się wielką miłością do Boga, ale też równie dużą niechęcią do odmieńców. Nie tylko do heretyków, ale też np. do innych ras.
Po całym zamieszaniu, odebrał swoją strawę i poszukał Sorokiny i jej wesołej kompanii. Dosiadł się jak gdyby nigdy nic i zaczął snuć opowieści o Ristedt i lasach na wschód i południowy-wschód. O potworach, które spotykał w okolicy Kienbaum. Cały ten czas siedział w kapturze, z dwóch powodów. Po pierwsze był przeziębiony, a noc była zimna jak na Sommerzeit, a do tego gdy ludzie nie widzieli jego elfich atrybutów (spiczastych uszu) jakoś zawsze łatwiej było o komunikację, czy też rozmowę. Zbliżający się deszcz skutecznie przegonił ich wszystkich do namiotów, także nie było czasu na dłuższą rozmę. Zdążył jeszcze przed pierwszymi kroplami schować wyschnięte ciuchy i drabinę na wóz pod plandekę.

Miejsce: pd-zach Ostland; Ristedt; obóz przy rzece; namioty i obóz
Czas: 2521.05.03; Konistag; ranek

Poranek nie okazał się miły. Deszcz nadal padał, chociaż teraz już tylko mżył, to jednak biorąc pod uwagę dotychczasową pogodę, to oznaczało, że droga będzie jeszcze gorsza. Oby tylko rzeka Eiskalt nie wylała, bo wtedy to już musieliby iść lasem. Duivel przez przeziębienie czuł się obolały, a do tego spał całą noc skulony i ownięty w koc w taki sposób, że ciężko było się ruszyć. Zdążył się już zebrać w sobie mimo pulsującego bólu głowy, gdy nagle do jego namiotu ktoś podbiegł
- Elfie, wstawaj! Szefowa chce widzieć Ciebie!- Duivel jeszcze słyszał, jak ten osobnik coś podobnego krzyczał do Jaegera, Waldnera i Kolesnikova. Wyszedł więc ze swojego legowiska i chyżo udał się do Petry. Okazało się jednak, że przygotowali już dla niego i innych wybrańców strawę. Na szczęście podano ciepłą zupę, która nieco ożywiła każdego.
Zebrał się w sobie i poszedł do Petry, która od razu przeszła do rzeczy. Gdy wspomniała o przewodniku, zadziała się dziwna rzecz. Wybuchła awantura między dwoma najdziwniejszymi członkami regimentu. Elf postanowił nie reagować, gdyż stał przy szefowej i wolał nie wychylać się przed szereg. Co innego gdyby był w innym miejscu. Tak jak się spodziewał, szefowa szybko ogarnęła towarzystwo. Nie pomogła eremicie, mimo jego okrzyków o atak na sługę bożego. Za pewne Petra tak jak i Duivel widziała w magu potężnego sojusznika. Do tego okazało się, że Teodebert będzie ich przewodnikiem. Elf nie wiedział do końca jak zareagować na tę informację. Kaszel przypomniał mu jednak o pilnej sprawie. Więc gdy tylko Petra skończyła mówić, elf od razu zwrócił się do niej, a ona przeniosła swoje spojrzenie w stronę Mundo-naru.
- Dowódczyni! - zwrócił się podniesionym tonem elf do Petry, przy okazji pociągając nosem - Wiem, że wybrałaś najlepszych zwiadowców, ale z całym szacunkiem, przed wyruszeniem przydałoby się nam jakieś medykamenty. Nie będziemy mieli ze sobą takiego zaplecza, więc przynajmniej może jakiś napar przed wyruszeniem? Widzę, że wszystkich nas ta pogoda sponiewierała, ale jako, że mamy dość ważne zadanie, to ktoś mógłby nas lekko podleczyć, prawda?-
- No tak, weźcie coś teraz i na drogę. Tylko nie guzdrać się. Macie być na drugim brzegu zanim regiment zacznie ją forsować. - zgodziła się z jego pomysłem o ile nie spowodowałby on zbędnych opóźnień w wymarszu.
Duivel wykorzystał chwilę, że Stefan jeszcze zagadał szefową i podszedł do ich przewodnika.
- Chciałem się przywitać z szanownym głosicielem wiary. Mam nadzieję, że nasze różnice nie wpłynął na współpracę, wszak mamy wspólnego wroga. Nazywam się Duivel Mundo-naru, a moje nazwisko z elfickiego oznacza Czerwony byk, czyli symbol całego Ostlandu. Oczywiście lasy cienia nie są mi obce, ale bardziej inna część. W moim krótkim życiu - tu delikatny uśmiech pojawił mu się na twarzy [i]- zwiedziłem dokładnie lasy w północno-wschodniej części prowincji, ale też na wschód od Ristedt. Słyszałem, że świetnie znasz drogi Panie tutejsze tereny i będziesz naszym przewodnikiem. Znajdziemy po drodze jakieś wioski czy osady? Do Wendorf są z założenia dwa dni drogi i idealnie byłoby rozbić się w jakiejś osadzie czy wiosce. Jak dobrze pójdzie to idąc w stronę może dotrzemy do rozdroża. Masz może dobry człowieku jakieś sugestię?
Mężczyzna o surowej twarzy nie odpowiedział od razu. Bez skrępowania obejrzał sylwetkę elfiego rozmówcy z góry na dół. - Elf. Elfy są butne, aroganckie i rozpustne. Wodzą dobrych ludzi na pokuszenie. - wycedził nieprzyjaznym tonem. - Ale ponoć walczycie po naszej stronie. To ci powiem, że po drugiej stronie jest sioło akurat aby tam przenocować w połowie drogi do Wendorf. - Teodebert wydawał się być przesycony niechęcią do elfów jaka cechowała wielu ludzi. I okazał się niechętny do współpracy z elfem. Jednak skoro byli po tej samej stronie to wycedził mu swoją odpowiedź.
- Dziękuję- elf skinął głową jak to miał w zwyczaju i z uśmiechem na ustach odszedł od głosiciela wiary. Już wiedział, że kolejne rozmowy z Teodebertem raczej się nie odbędą. Będzie musiał znaleźć jakieś inne rozwiązanie i przekazywać swoje kwestie poprzez inne osoby, gdyż sam nie chciał wzbudzać niepokojów. Uśmiech mu nieco zrzedł, gdy przypomniał o sobie ból głowy. Doszedł szybko do kuchni i poprosił o jakiś wzmacniający napar. Felix, który był lekarzem, został już tam wcześniej sprowadzony przez Leni, która gotowała bez wytchnienia mimo, iż sama co chwilę kichała. Ta dwójka zaparzyła również odpowiednie ziółka, które miały pomóc przy przeziębieniu. Przeznaczone były dla tych w najgorszym stanie oraz dla zwiadowców, którzy lada chwila mieli ruszać dalej.
Elf wypił w pośpiechu napar w międzyczasie krótko streścił co się dzieje swoim towarzyszom, którzy zebrali się wokół niego. Okazało się, że Eponia i Lindara wyraziły chęć podróżowania razem ze swoim kuzynem. Gdy w trójkę już skończyli pić lecznicze ziółka, pożegnali się z Leni oraz Felixem i pobiegli spakować swoj plecaki. W sumie bardziej rozpakować. Mundo-naru na wyprawę wziął tylko podstawowe rzeczy, ale zarazem niezbędne rzeczy, tak aby nie obciążać się zanadto. Nie zakładał pancerzu, a do plecaka spakował koc, prowiant na dwa dni oraz przypiął namiot i derkę, które w międzyczasie spakował mu Kargun. Oprócz tego wziął swój łuk, dwa kołczany oraz miksturę leczniczą, którą Felix przetrzymywał dla niego u wuja Albwina. Był gotowy do wymarszu. Ubrany w ten sposób na pewno nie zwalniałby grupy, ale spokojnie przetrwałby nawet najcięższą pogodę kilka dni.
Jeszcze przed wyruszeniem w drogę, Duivel, podszedł do Kolesnikova
- Stefanie, znowu nam przypadła ważna misja. Tym razem mamy ze sobą konia wierzchowego. Mam sugestię, żeby najlepszy jeździec z Twojej dzielnej drużyny używał go w sytuacji, gdy będziemy musieli poinformować regiment Petry o zagrożeniu, albo o jakichś innych ważnych wydarzeniach. Tak poza tymi wypadami, fajnie by było wykorzystać go jako konia jucznego. Obładować go strzałami, żarciem, czy jakimś leczniczym zielskiem. Co Ty na to?-
- No tak, przydzieliła nam tego konia. Dobrze, że Stefan się o niego zapytał. - zgodził się herszt hochlandzkich banitów i podrapał się po swojej bujnej, czarnej brodzie jaka nadawała mu bandyckiego wyglądu. - No tak, można go załadować. Niech nie idzie na pusto. Zajmiemy się tym. - zdecydował się po krótkiej chwili namysłu.
 
Cioldan jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem