Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-02-2024, 19:51   #150
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 33 - 2521.05.03-04; bkt; ranek - ranek

Miejsce: pd-zach Ostland; pd rz. Wolf; wioska Speck; gospodarstwo
Czas: 2521.05.03-04; Angestag; ranek - ranek
Warunki: - ; na zewnątrz: zmierzch, zachmurzenie, łag.wiatr; zimno (-5)


Wszyscy





link: https://i.imgur.com/ODTAlzF.jpeg


Poranek okazał się chłodny. Ale w przeciwieństwie do poprzedniego zamiast monotonnej mżawki dodającej ponurości tej krainie na nieboskłonie widać było słońce. Chociaż w nocy padało. Większość regimentowych zwiadowców to jednak przespała pod suchym dachem stodoły. Było nawet całkiem znośnie jak się można było umościć swoje legowisko w sianie. Może nie było to spanie w łóżku ale lepsze niż na gołej ziemi w namiocie gdzie tylko gruba derka oddzielała od ziemi. A od niej zawsze ciągnął w nocy chłód i wilgoć. A do tego całkiem wygodnego i bezpiecznego noclegu wczoraj przyczynił się Teodebert. Bo banda zarośniętych zbirów Kolesnikova przetykana tu i tam jakimiś elfami nie zrobiła chyba na gospodarzach Speck dobrego pierwszego wrażenia. Jedni za bardzo kojarzyli się z pospolitymi zbójnikami i banitami grasującymi po traktach i lasach a drudzy należeli do obcej a więc z miejsca podejrzanej rasy. W przeciwieństwie do krasnoludów jakich ludzie zazwyczaj darzyli zaufaniem może nawet większym niż do obcych przedstawicieli własnej rasy to elfy dla zwykłych mieszkańców miast i wsi prawie zawsze były elementem obcym.

- Tu mam list od naszej kapitan. Reszta regimentu idzie za nami. - Kolesnikov z widoczną dumą pochwalił się papierem jaki rano dostał od Petry. Nie było pewne czy taki człowiek z leśnej, hochlandzkiej głuszy jak on w ogóle umie czytać. Ale tak samo pewnie było i z tutejszymi chłopami jakim pokazywał ten papier. Kiwali mądrze głowami wpatrując się w tajemne dla nich znaki i pieczęcie ale jakoś radości nie okazywali. Podobnie jak z wieści, że wkrótce reszta wojska ma się przewalić przez ich wioskę. To było normalne. Jeśli wojacy zachowywali się poprawnie i dowódcy byli w stanie utrzymać dyscyplinę to dla chłopów czy mieszczuchów oznaczało to nieplanowanych gości jakich musieli wykarmić i to zwykle całe masy. Im dłużej wojsko stacjonowało w jakimś terenie tym większe były spustoszenia a dla mieszkańców widmo głodu stawało się z każdym dniem bliższe. I to nawet jak to była sojusznicza armia. Ale często oznaczało to żołdacką samowolę. Wojsko zgarniało sobie co chciało. Kury, owce, mleko a nawet i kobiety. Więc mars na twarzy chłopów ze Speck na takie wieści nie powinien nikogo dziwić. Wtedy właśnie objawiła się moc Teodeberta.

- Bracia! Poznajecie mnie?! To ja, Teodebert! Modliłem się tu z wami do naszego pana Sigmara gdy szedłem walczyć z wrogiem! I chwalcie jego łaskę bom znalazł bratnie dusze w tym zbożnym dziele! Ruszamy razem z woli naszego boskiego patrona naszej ojczyzny i rozkazu naszego lorda elektora! Dziś przenocujemy u was a jutro ruszamy dalej! - zawołał donośnym głosem i w końcówce wczorajszego dnia widocznie został przez nich rozpoznany a słowa ociepliły wizerunek przybyszy. Bo pomruczeli coś między sobą i wreszcie jeden z nich zaprosił ich do siebie. No ale, że nie było zbyt dużych szans aby w chłopskiej chacie pomieścić prawie dwie dziesiątki gości to udostępnił im stodołę. Banici Kolesnikova nie mieli nic przeciwko a nawet byli zadowoleni, że nie będą musieli kolejnej nocy spędzać pod namiotem. Gospodarz tylko prosił aby nie rozpalali ognia wewnątrz. Co było zrozumiałą prośbą i ognisko rzeczywiście rozpalono na podwórzu. A póki był wczesny wieczór to można było skorzystać i ze stołu i pieca póki jeszcze chłopska rodzina nie poszła spać.

- No a gospodarzu a gdzieście córki pochowali? No śmiało, nie zrobimy im krzywdy. Może się napijemy? - zaproponował wieczorem jeden z ludzi Kolesnikova. Gospodarz zarzekał się, że nie ma żadnych córek ale banici pomachali mu gąsiorkiem przed oczami siedli razem do stołu to nawet się zrobiło wesoło i domowo. Ktoś wyjął karty i kości aby umilić sobie ten całkiem przyjemny wieczór.

- Ej Ostland! Umiecie grać?! - zawołał Lucas z Hochandczyków trochę wesoło a trochę wyzywająco machając kubkiem z kośćmi do gry. Bo chociaż byli w Ostlandzie to większość ich grupy stanowili Hochlandczycy Kolesnikova. Skoro i tak podróżowali razem to byli skłonni zaprosić kolegów do wspólnej gry.

- Ty Duivel. Tyś chudy co? Weź coś zagraj co? - podobnie elfa poprosił inny. Może z ciekawości a może z plotek i stereotypów o artystycznych talentach ich rasy do tańca i śpiewu. Gospodarz wyciągnął proste skrzypce i od czasu do czasu przygrywał na nich ale gdyby trafił się jakiś chętny to mógł dać na nich zagrać.

- A ty co? Idziesz z nami? - Tobias zaś niejako nadział się na dwóch innych jacy w świetle bijącym z okien chaty szykowali fanty jakimi chcieli obdarować tutejsze panny aby zdobyć ich względy. Bo nie było pewne czy same z siebie by przyszły zwłaszcza, że już zmierzchało a grupa obcych uzbrojonych mężczyzn niekoniecznie musiała przyciągać płeć piękną sama z siebie. Więc ta dwójka miała nadzieję pomóc szczęściu i podziałać na własną rękę. A jak już trafił im się ten trzeci to mu zaproponowali możliwość dołączenia do tej wieczornej eskapady. Kolesnikov właściwie nie zabronił im opuszczać gospodarstwa to z tego korzystali.

A po zmierzchu jak się spojrzało z piętra stodoły na południe widać było liczne ogniska. Hochlandczycy zastanawiali się czy to reszta ich regimentu. Całkiem możliwe bo szli tą samą drogą od Ristedt ale wielka kawalkada piechurów, zwierząt i wozów nie była tak mobilna jak względnie niewielka grupka zwiadowców więc widocznie nie udało im się dotrzeć do Speck. A właśnie w Speck było rozwidlenie drogi. Idąc dalej wzdłuż rzeki Wolf doszłoby się pod koniec dnia do granicznego z Hochlandem Kienbaum. Tak przynajmniej mówił Teodebert jak rozmawiał z Kolesnikovem ale tubylcy twierdzili podobnie. A odnoga jaka wiodła w głąb lasu miała iść do Wendorfu. Gdzie też powinno się dotrzeć pod koniec kolejnego dnia marszu. No i ten kolejny dzień właśnie się zaczynał.

- Czekamy na nich? - zapytał swojego herszta któryś z jego myśliwych. Obaj i nie tylko oni spoglądali na drogę ku północy skąd wczoraj przyszli. Dziś widać było dymy ognisk. Tam pewnie była reszta ich macierzystego regimentu. Ale tak samo jak wieczorem dzieliło ich z dzwon albo dwa marszu w jedną stronę.

- Nieee. Słyszałeś szefową. Mamy dotrzeć do Wendorf. Dała nam konia, dała nam zapasy no to nie ma co jej zawracać głowy, że nic się nie działo i jeszcze nie wracamy z Wendorf. - odparł czarnobrody po chwili namysłu. Potem odwrócił się do reszty ich pstrokatej grupy. - Dobra zbierać się! Za pacierz wszyscy tu mają być na podwórku! Do zmroku musimy być w Wendorf! - zawołał głośno. Towarzystwo bowiem i tak już kończyło śniadanie, poranne ablucje i w większości już pozbierało swoje nocne legowiska. Sam zaś podszedł do człowieka jaki ich noclegował.

- To mówicie gospodarzu do Wendorf dalej tą drogą? - wskazał na wąską przesiekę w mrocznym lesie o jakiej rozmawiali wczoraj.




link: https://i.imgur.com/z8zrONv.jpeg


- A tak. Cały czas tą drogą. Pod koniec dnia powinniście dojść nią do Wendorf. - chłop skinął głową mówiąc mniej więcej to samo co wczoraj. Że jak będą szli tą drogą i nie zlezą żadną boczną odnogę to przed zmrokiem powinni dotrzeć na miejsce. W połowie drogi przy drodze będzie kapliczka Sigmara Wędrowca. No to jak do niej dojdą to mniej więcej połowa drogi będzie. Oni ze Speck czasem udawali się tam na targ ale nie tak często jak do Ristedt albo jeszcze lepiej do Kienbaum. Bo tam można było wziąć łódź a do Wendrof trzeba było iść przez las. No i cały dzień drogi no to z noclegiem tam aby wrócić na drugi dzień tutaj. Więc to kawał drogi był i z byle powodu tam się nie wybierali. A jakby nie zdążyli przed zmrokiem i zamknięciem bram to przed bramą jest Bramna. Karczma. Z bardzo zdrowymi dziewojami. No to ci co nocowali to sobie nawet potrafili chwalić ich uroki.

- Ale mój najstarszy tam poszedł. Już się pożenił, dzieciaki ma. Fachu się nauczył, kołodziejem został. Szacowny fach, dobry brzdęk* robi. Urlich, Urlich ze Speck, tak go tam wołają. Wcześniej był na naukach ale jak wżenił się w kołodziejównę no to mu warsztat wniosła w posagu i teraz na swoim robią. Zaraz za południową bramą go mają, będziecie pewnie przez nią wchodzić. To tam zaraz za nią. A pozdrówcie ich od ojca jak ich będziecie mijać. - ojciec był wyraźnie dumny z sukcesu zawodowego najstarszego syna. Bo dla zwykłego syna chłopa ze wsi zostać kołodziejem w mieście to rzeczywiście było nie byle co. A własny warsztat w pewnie dość młodym wieku to jeszcze bardziej. Ale też nie odwiedzali się zbyt często no bo to cały dzień drogi w jedną stronę i to przez las a wiadomo, że w lesie to raczej nic dobrego poczciwego człowieka nie spotka. Przynajmniej ich gospodarz zdawał się mieć takie poglądy.

A ta wojna pogorszyła to wszystko. Co jakiś czas przez Speck przechodziło jakieś wojsko. Zwykle na wschód, właśnie na Wendorf ale nie zawsze. Za to ze wschodu od tygodni spływali kolejni uchodźcy. Często się zatrzymywali na parę dni aby odpocząć ale, że to małe sioło tylko to potem ruszali dalej. Albo na północ do Ristedt albo na południe do Kienbaum. Ludzie ze Speck zwykle im pomagali nocując po chatach czy stodołach. Ale zdarzali się też wśród nich i złośliwcy bo w zeszłym tygodniu sąsiadowi łobuzy łódź ukradli i odpłynęli nią nie wiadomo gdzie i pewnie już nie wrócą. Ale większość to poczciwa była uciekali przed straszną wojną na wschodzie. Niekiedy to byli Kislevici co parli aż tutaj z ich kraju. Trudno było się z nimi porozumieć o ile nie trafił się ktoś kto choć trochę znał oba języki. Ale wszyscy przynosili straszne historie o tej wojnie. Co rano więc mieszkańcy Speck z trwogą spoglądali na złowrogo ciemną ścianę lasu czy z niej nie wychyla się jakiś tabun strasznych najeźdźców z północy. Na razie jednak nie. Więc dziękowali dobrym bogom i modlili się aby tak było dalej.

Widząc, że stary zaczyna się powtarzać Stefan podziękował mu i sam poszedł przygotować się do drogi. Na podwórku już zaczynali się schodzić jego myśliwi gotując się do dalszej drogi. Byli skorzy pójść jak najdalej aby wykorzystać pogodny początek dnia zanim kapryśny Taal znów nie zrzuci im czegoś na głowy lub pod nogi.




---


*brzdęk - tutaj, lokalne określenie monet
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem