Anathem z pewnym żalem opuszczał komunę. Było to na razie jedyne miejsce na powierzchni, gdzie nie był witany z podejrzliwością, czy jawną wrogością. Można się było nawet pokusić o stwierdzenie, że było wręcz przeciwnie. Niestety, pozostanie z resztą wyznawców Mrocznej Dziewicy nie było dobrym rozwiązaniem. “Na zewnątrz” mógł zdecydowanie bardziej mógł przysłużyć się swojej nowej społeczności. Nie miał żadnych wątpliwości, co do swojej roli w komunie i bez wahania, choć z pewnym smutkiem ruszył wraz z towarzyszami w dalszą drogę.
Podczas podróży, nie mógł przestać myśleć o dziwnej “przepowiedni” o niewzruszonej świątyni, ale na razie nie był w stanie dojrzeć jej znaczenia. Liczył na to, że w odpowiednim momencie, wszystko stanie się jasne.
Wypadek Oberika wyrwał półdrowa na chwilę z zamyślenia, ale zanim zdążył zaoferować swoją pomoc w uleczeniu urazu, Profesor zdążył już zaradzić problemowi. Anathem nie był też do końca pewny, czy jego zdolności pozwalały na nastawienie skręconej kostki. Mógł co prawda leczyć rany, czy prostsze choroby, ale uraz towarzysza nie wydawał się być ani jednym, ani drugim. Paladyn wciąż niewiele wiedział o tym, jak działają jego nowe zdolności. Elistraee była szczodra jeśli chodzi o dary, ale nie zostawiła szczegółowej instrukcji, jak się z nimi obchodzić.
***
W czasie spotkania z Shandarem, trzymał się jak zwykle na uboczu, z kapturem nasuniętym na głowę. Pokazywanie swojej ciemnoszarej, niemal czarnej skóry, rzadko okazywało się być dobrym pomysłem. Zainteresował go jednak pokonany olbrzym.
- W podmroku dosyć ciężko trafić na kogoś z ich rodzaju. Najłatwiej natknąć się na Fomorian, ale w czasie jednego z patroli wokół miasta, jeszcze w Melee-Maghtere mieliśmy nieprzyjemność trafić na dwójkę Verbeegów. - wtrącił się - To twardzi i ciężcy przeciwnicy. Macie mój szacunek mości krasnoludzie. - Skinął głową w geście wyrażającym uznanie. - Wiele takich biega po dolinie?