Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-04-2024, 09:06   #1
Nefarius
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Byle najdalej od mroźnej Północy D&D 5ed.

Byle z dala od mroźnej Północy


Prolog: Nigdy nie ufaj pijanym gigantom


Dwa miesiące temu

Kiedy Verryn otworzył oczy poczuł straszliwy ból, któremu początkowo trudno było przypisać konkretne źródło. Dopiero po dłuższej chwili młody czarokleta zdał sobie sprawę z tego iż tak naprawdę boli go całe ciało. Głowa, twarz, bark, klatka piersiowa, miednica, noga. To było straszne uczucie, nad którym nie był w stanie zapanować. Zwymiotował a skurcze żołądka tylko nasiliły ból.
Jego ciało było dziwnie sztywne i nie był w stanie nim poruszać. W końcu zdał sobie sprawę, że to przez bandaże. W głowie miał pustkę. Jakby ktoś mu najzwyczajniej w świecie wyczyścił pamięć.
~Verryn~ pomyślał, przypominając sobie swoje imię. A to już było coś. I nagle usłyszał głosy. Być może dopiero teraz zwrócił na nie uwagę a może wcześniej były cicho.
-Wiem- odparł męski, gardłowy głos –Miał wielkie szczęście. Tak wielkie, że na jego miejscu udałbym się do największej świątyni Tymory pocałować jej arcykapłana w zadek…-
-Racja. Poślij dwójkę zbrojnych, by odprowadzili go do najbliższej osady i nakaż otoczyć opieką- kobieta miała głos tak przyjemnej barwy, jak złocista pieczeń z dzika oblana miodem –W końcu szedł tu z misją. Tą samą, która nam przyświeca…- dodała. Verryn otworzył oczy i ujrzał zakutą w stal kobietę o smukłej twarzy poznaczonej kilkoma bliznami. Miała czarne włosy i miecz u boku, a jej ciało było otoczone jakby świetlistą aurą, na pelerynie widniał symbol Helma . Stracił przytomność.

~***~

Okres rekonwalescencji trwał kilka tygodni. Na początku Verryn budził się tylko raz dziennie, czasami rzadziej. Przyjmował wtedy kilka łyżek zupy i znów tracił przytomność. Opiekowało się nim starsze małżeństwo, a kiedy odzyskiwał przytomność na nieco dłużej by tylko się napić zaczął powoli zwracać uwagę na więcej szczegółów. Chata, w której przebywał była mała i skromna. Na ścianie znajdowały się różnego rodzaju narzędzia służące łowieniu ryb.
-Obudziło się nam nasze paniątko…- warknął starszy jegomość, lecz solidny kuksaniec od stojącej za jego plecami babulinki zamknął mu usta.
-Witaj wśród żywych…- zwróciła się do Verryna.
Potem poszło już z górki. Ból, który zapamiętał był nieporównywalnie większy do tego, który czuł obecnie. Jego członki normalnie funkcjonowały, a pierś nie doskwierała przy każdym, jednym wdechu. Odzyskał apetyt i powoli wracała mu pamięć.
-Uratowali cię Helmici chłopcze- wyjaśniła staruszka –Mówili, że gdyby przybyli godzinę później już byś u Kelemvora balował…- opowiadała gospodyni. Któregoś dnia Verryn przypomniał sobie tamten dzień, gdy maszerował z Thulzssą i Itkovianem na północny zachód. Czystokrwisty zażartował do towarzyszącego im giganta, który tego dnia pechowo wypił zbyt wiele (albo za mało) ze swego magicznego rogu. Gigant wpadł w szał i postanowił zakończyć wspólną przygodę za pomocą swej maczugi.

Verryn spędził u starszej pary, w rybackiej chacie w Bremen jedenaście dni. W końcu jednak odzyskał na tyle sił, że był w stanie podziękować za gościnę i ruszyć w swoją drogę. Cudem uniknął śmierci i wiedział, że Północ jest ostatnim miejscem, gdzie chciałby przebywać to też postanowił ruszyć na południe.
Nie było łatwo dostać się do Luskan, ale kiedy już przekroczył drewnianą palisadę ucieszył się jak nigdy dotąd. Był to bowiem przystanek zwiastujący kres najmroźniejszej części Północy. Po drodze mijał kilka oddziałów sojuszu Dziesięciu Miast, które maszerowały na wezwanie o pomoc. Byli też najemnicy ciągnący w tamtym kierunku, skuszeni pogłoskami o antycznym, białym smoku, służącej mu armii gigantów i cholera wie co jeszcze.
W Luskan za marną stawkę sprzedał odrobinę kosztowności, które zdobył w trakcie przygody z Iktovianem. Na szczęście nie było problemem znaleźć tutaj dobrego krawca, u którego Verryn zakupił nowe ubranie, oraz płaszcz. Już pierwszego wieczoru, sącząc gęste piwo w jednej z gospód zastanawiał się nad wędrówką do słynnego Neverwinter, lecz niespodziewanie w gospodzie pojawiła się grupa krasnoludów zasiadając przy ławie, nieopodal miejsca, które zajmował on.
-Powiadam wam, to będzie bułka z masłem! krzyknął młody i czerwony na twarzy wojak.
Verryn miał złe wspomnienia z krasnoludami, lecz ucha z ciekawości nadstawiał.
-Wciskają nam złoto do kieszeni niemalże za nic! Od miesięcy trakty w Srebrnych Marchiach nie były tak bezpieczne! ciągnął.

-A orkowie?- spytał któryś.
-Tfu! Horda została wybita, Obuold zniknął, leśnicy od tygodni meldują, że natrafiają na kilkuosobowe grupki, ot co zostało z orczej hordy- odparł.
-To po cholerę karawanie ochrona? zapytał inny z najemników, podpierając się na trzonku swego dwuręcznego topora.
-Jak po cholerę? Żeby dać nam łatwe złoto! odparł wojak i cała grupa z radością zaczęła pohukiwać, wznosić toasty i cieszyć się wizją wypłaty za nic.
Karawana miała jechać do Silverymoon, zahaczając po drodze o twierdzę Mirabar, gdzie do transportowanych skór zwierząt mieli uzupełnić swój zasób o klejnoty i narzędzia krasnoludzkich rzemieślników. Klejnot Srebrnych Marchii – Silvermoon było miejscem, które przyciągało chyba każdego szanującego się czarokletę. Czy to ze względu na dostępność ksiąg i powszechnej wiedzy, czy możliwość handlu rzadkimi zwojami, albo pozyskanie mistrza, czy też ucznia. Było tego bardzo wiele, ale Verryn wybrał ten kierunek ze względu na coś innego – portale, którymi mógł udać się w dowolną stronę świata. Byle daleko od mroźnej Północy.
Nie miał dylematu. Był zdecydowany jeszcze nim udał się na spoczynek. Tuż przed świtem pomaszerował do rekrutera odpowiedzialnego za pobór ochrony karawany. Tęgi człek z futrem na plecach i zabawnym beretem na głowie obrzucił Verryna spojrzeniem od stóp do głów.
-Miecz to ty trzymać potrafisz?- zapytał profilaktycznie, lecz Verryn szybko wyjaśnił iż jego orężem jest magia.
-Dobra, dobra. Takich też nam potrzeba. Jeśli karawana bez odnotowania strat w towarach dotrze do Mirabar otrzymasz wynagrodzenie w postaci dwóch rubinów i mieszka złota. Jeśli dotrzemy do Silverymoon otrzymasz dodatkowo diament. Wyżywienie w naszym zakresie, choć nie licz na dziczyznę (chyba, że sam se upolujesz). Jeśli chceta w namiocie spać, to sam se musisz sprawić. Gra?- zapytał, podsuwając Verrynowi wypisaną umowę, którą trzeba było tylko podpisać.

Karawana wyruszła dnia następnego, a w jej skład wchodziło dwanaście czterokołowych wozów z zadaszeniem, które pociągały silne i zdrowe konie, oraz osiem dwukółek ciągniętych przez woły. W skład ochrony wchodził oddział zbrojnych z symbolem Srebrnych Marchii na opończy, garść najemników, oraz grupka krasnoludów, którzy zajmowali miejsca na krytych wozach, pomiędzy skrzyniami. Całą wyprawą zarządzał zaś mężczyzna z niewielką domieszką elfiej krwi, który zerkał spod byka na brodatych krzykaczy. Po dziesięciu dniach dotarli do Mirabar. Górne miasto sławetnej twierdzy krasnoludów bardziej przypominało warowny fort aniżeli gościnny przystanek na trakcie. Co tu się dziwić, skoro lata orczych najazdów tak ukształtował sposób bycia lokalsów. Z resztą było to miejsce zamieszkania krasnoludów i to już wiele tłumaczyło.
Verryn nie wychylał się zbytnio, mając wciąż na uwadze niedawne wydarzenia z warowni na mroźnej Północy. Krzyki tarczowników i walący się strop czasami wracały do niego w snach, ale przecież to wszystko przez butę Liry – dowódczyni batalionu. Tak sobie tłumaczył.
Ostatnie puste miejsca na wozach zostały załadowane kolejnymi skrzyniami, a półelfi lider wyprawy zatrudnił jeszcze kilkunastu chętnych do ochrony najemników. O dziwo wszystko udało się załatwić w kilka godzin. Uzupełniono zapasy i następnego dnia o świcie karawana ruszyła dalej. Plan był prosty jak droga do kolejnego punktu na mapie, lecz wszystko mogła popsuć pycha dowódcy wyprawy.
-Co ty mi tu waszmość za kity wciskasz za przeproszeniem? Nie taka była umowa…- warczał rudobrody krasnolud, ten sam, który „zainspirował” Verryna w Luskan do dołączenia.
-Spokojnie przyjacielu. Zapewniam cię, że nic nam nie grozi. Las Lookwood od miesięcy jest bezpieczny i spokojny…- odparł mu cierpliwie półelf.

-A ja mam w dupie czy jest tam spokojnie czy nie. Umowa mówiła, że nie zjeżdżamy z traktu. Tak czy nie?- syknął.
-Moi zwiadowcy donoszą, że gościniec jest w świetnym stanie. Gwarantuję, że nic wam nie grozi. półelf pozostawał niezwykle spokojny.
-Co ty, proszę ja ciebie pierdolisz? To my gwarantujemy bezpieczeństwo wam, a nie na odwrót!- krasnolud pogroził rozmówcy palcem, co nie spodobało się kilku zbrojnym z herbem sojuszu na płaszczach. Niektórzy mężowie, położyli dłonie na rękojeściach swych mieczy, choć przelew krwi był ostatnią rzeczą, której mogliby chcieć.
-Spokojnie przyjacielu. Spokojnie- półelf próbował ostudzić emocje –W ten sposób zyskamy jakieś dwa tygodnie…- odparł po czym przyklęknął na jedno kolano i powiedział już zdecydowanie ciszej tak, że usłyszał go tylko krasnolud. Chwilę tak szeptali aż w końcu na twarzy brodacza pojawił się tajemniczy uśmieszek dowodzący temu, że udało im się dogadać.
-Wracamy na wozy!- krzyknął krasnolud do swych towarzyszy a ci bez słowa sprzeciwu usłuchali. Półelf zaś powstał na nogi i krzyknął –Nie oddaliliśmy się od Mirabar! Jeśli ktoś z was uznaje, że nasza zmiana planu łamie umowę, to wypłacę mu pierwszą część należności i możemy polubownie się rozstać!- nikt nie zareagował, choć niektórzy z najemników szeptali między sobą intensywnie.
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!

Ostatnio edytowane przez Nefarius : 13-04-2024 o 08:29.
Nefarius jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem