Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-04-2024, 10:32   #2
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Dzisiaj

Las Lookwood był bardzo starą puszczą, gdzie zboczenie z gościńca mogło skończyć się tragicznie. Nie ze względu na potwory czy dziką zwierzynę. Las był tak gęsty momentami, że można się tu było zwyczajnie zgubić a w jego południowo wschodniej części liczne występowały bagniska. Verryn nie był zachwycony tą perspektywą, ale z drugiej strony obietnica dotarcia do Silverymoon szybciej o kilka tygodni była bardzo kusząca.
Ostatnie trzy dni drogi pokonali w cieniu drzew a słoneczne promienie oślepiały ich tylko przy silniejszych porywach wiatru, poruszających liściaste korony. No i oczywiście niewielkie wyrębiska stanowiły wyjątek ukazując chwilami polany z porośniętymi mchem pniakami oraz gołym niebem.
Tego wieczoru rozbili obóz dwadzieścia kroków od traktu. Ziemia była twarda i ubita na tyle, że można było zaciągnąć wozy między drzewa, w miejscu gdzie było to w ogóle możliwe.
Las bez wątpienia różnił się od śniegów dalekiej Północy, i to pozytywnie, ale i tak Verryn po raz kolejny zaczął się zastanawiać, co skłoniło Viniciusa do zmiany trasy i pójścia na skróty. Niby wielka oszczędność czasu, ale, jak powiadano, kto drogi prostuje, w domu nie nocuje. A opowiadane w tawernach i przy ogniskach opowieści pełne były historii o przygodach tych, co to zeszli ze szlaku i - dość często - do domu nie dotarli.
Verryn raz jeszcze rozejrzał się dokoła, usiłując wypatrzyć potencjalne niebezpieczeństwo, choć nie sądził, by przy takiej liczbie strażników i ochroniarzy mało kto mógłby się zdecydować na atak. Ale nie takie rzeczy się zdarzały, więc zaklinacz wolał zachować odrobinę czujności.
Pozostawiwszy swoje rzeczy na wozie (którym podróżował, gdy nie miał ochoty na spacer) Verryn ruszył w stronę wozu, z którego kwatermistrz zajmował się wydawaniem prowiantu.

Żarcie nie zachwycało, ale Verryn zdążył do tego przywyknąć. Kilka sucharów, pieczona cebula, plaster boczku, gdzie zdecydowaną większość stanowił stopiony nad ogniem tłuszcz oraz kawał sera. Jadał gorsze rzeczy i w mniejszych ilościach toteż nie było powodu do narzekania.
Ochrona jak zwykle podzieliła się na grupki trzymających się w garści członków. Każdemu przed kolacja przydzielano warty oraz strefy, za które odpowiadał nocą. Czarownik tej nocy miał pełnić ostatnią wartę. Niewielkie ogniska miały dać namiastkę bezpieczeństwa, lecz Vinicius zabronił dokładać więcej drwa niż to konieczne do ogrzania rąk, czy rozświetlenia przestrzeni obok wozu. Pogoda nadal sprzyjała, choć wieczory były mroźne i nieprzyjemne.
Podczas posiłku Verryn zamienił kilka słów z tymi, co w tym samym momencie zabrali się za jedzenie, a potem rozłożył swe posłanie w pobliżu "swojego" wozu. Miał co prawda mały namiot, w którym bez wątpienia byłoby zdecydowanie cieplej i przyjemniej, ale dopóki nie padało, zaklinacz wolał z niego nie korzystać. W razie problemów łatwiej było wysupłać się spod koca, niż wyczołgiwać się z namiotu, który, na dodatek, mógł się wcześniej zawalić.
Ostatnia warta była, teoretycznie przynajmniej, najlepsza, jako że nie trzeba było budzić się w środku nocy, a potem próbować ponownie zasnąć. Z drugiej strony - opowieści głosiły, iż godziny przed świtem to ulubiona pora na napad.
Przez moment Verryn wpatrywał się w rozgwieżdżone niebo, a potem zamknął oczy i zasnął.

~***~

Verryn poczuł jak jego ciało przeszywa tysiąc igieł, szpikulców i noży, które wypełniają bólem każdy skrawek skóry, mięśni i wnętrzności. Z trudem otworzył oczy i pierwsze co ujrzał to biały dym. Nie. To nie był dym. To była mgła, lecz niosła ze sobą mróz tak potężny jakby sama Auril posyłała tutaj swój uśmiech. Verryn próbował się ruszyć, postawić krok, krzyknąć ale całe jego ciało było niemal skamieniałe, ruchy powolne jakby tonął w smole. Świat wokół wirował, jakby był wewnątrz jakiegoś lodowego cyklonu. Z ogromnym trudem spojrzał w bok gdzie sparaliżowany Thulzssa stał w zastygłej pozie, z gestem rąk jakby przed czymś się bronił. Kilka kroków dalej stał Itkovian. Sople zwisały mu z zamarzniętych wąsów. Był też i Płomyk, którego broda szargana wiatrem również zamarzła.
Ziemia pod nogami zadrżała. Verryn coraz trudniej łapał powietrze w płuca a każdy wdech powodował jeszcze większy ból od środka. Nagle jego zmysły wyostrzyły się. W mgle przed sobą dostrzegł wielki kształt, który z każdym kolejnym podrygiwaniem ziemi zwiększał się. Mógł tylko gapić się, bo na nic innego nie było go już stać. Zza mlecznej zasłony wyłonił się ogromny jak wóz smoczy łeb, który uśmiechnął się parszywie do czaroklety i kłapnął paszczami.

~***~

Delikatne trącanie butem skrytego w półmroku najemnika zbudziło Verryna. Młodzieniec zorientował się, że smok był tylko złym snem. Gwiazdy na niebie świeciły pięknie i okazałe a ognisko prawie dogasło. Czuł jak z zimna skostniało mu ciało.
-Wstawaj, twoja kolej…- syknął mu mężczyzna.
- O, dzięki... - równie cicho odparł Verryn. Zdecydowanie szczere słowa, bowiem najgorsza nawet warta była lepsza, niż taki koszmar.
Podniósł się, zwinął posłanie i schował, a potem przeciągnął się, by rozprostować kości i ciut się rozgrzać. A potem stanął przy wozie i sprawdził, gdzie znajdują się pozostali wartownicy. Jak na razie nie zamierzał spacerować wokół obozowiska, pozostawiając tę przyjemność na później. Na razie wolał przyczaić się w cieniu i obserwować, dzieląc uwagę między skraj otaczającego ich lasu a pozostałych wartowników.
Verryn musiał energicznie pocierać rękami żeby nieco się rozgrzać. Z jego ust unosiła się para, która przywodziła na myśl wspomnienie o smoku z koszmaru, który doskonale zapamiętał.
-Chcesz?- syknął jeden z najmitów, z którym Verryn dzielił już niejedną wartę. Mężczyzna trzymał kawałek suszonej wołowiny -Kurwa ale zimno…- dodał, wkładając drugi kawałek do ust.
- Chętnie... - Zaklinacz przyjął kawałek mięsa i, wykorzystując odrobinę magii, podgrzał go. Odrobina ciepła zawsze się przyda. - Nie lubię zimna - stwierdził równie cicho jak jego kompan.
 
Kerm jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem