5 czerwca 1943, Berlin
Waenecke obudziło słońce. Przez szparę pomiędzy zasłonami promienie padały wprost na niego. I było wysoko. Kurt zerwał się na równe nogi... niemal... i stracił równowagę. Całym ciężarem zwalił się w dół, na podłogę, nie zdążywszy się osłonić ręką.
- Aaa... - jęknął czując pulsujący ból w łokciu. Oby nie złamanie.
Do diabła, zapomniał o braku jednej nogi. Kiedyż wreszcie się do tego przyzwyczai?!
Ponownie uświadomił sobie, że słońce jest wysoko, a to znaczy, że było późni i tym razem, już ostrożniej, poderwał się przytrzymując krzesła. Z rana drewniana proteza zawsze sprawiała mu kłopoty.
- Dlaczego nie nastawiłem budzika?! - porucznik złościł się na siebie na głos.
I wtedy sobie przypomniał. Jest sobota. Dzień wolny. 5 czerwca tego roku to weekend! Ten nowy przydział i ekscytacja z tym związana sprawiły, że zapominał chwilami o codzienności.
Kurt uświadomił sobie, że przez dwa najbliższe dni nawet nie ma co się zbliżać do pracy i, że jakoś wolny czas musi spędzić. Oczami wyobraźni ujrzał Lizę i skrzywił się. nawet na chwilę nie umiał zapomnieć o swoim kikucie.