lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum rekrutacji (http://lastinn.info/archiwum-rekrutacji/)
-   -   [D&D 3.5 FR] Zmierzch diamentowego smoka (18+) (http://lastinn.info/archiwum-rekrutacji/11284-d-and-d-3-5-fr-zmierzch-diamentowego-smoka-18-a.html)

Gettor 07-05-2012 14:53

Drużyna została rozdzielona szybciej, niż ktokolwiek by przypuszczał - część oddaliła się z własnej woli, część została do tego zmuszona.
A jeszcze niektórzy, a dokładniej Siegfried, po prostu stali w miejscu i patrzyli jak jego nowi kompani jeden po drugim wyłamują się z szeregu. Czterech trafiło do tajemniczej dziury o której prawie nikt nic nie wiedział. Kto wie dokąd trafili jego towarzysze... czy w ogóle są w tym samym miejscu? Czy mają jakąś drogę powrotu? A może od razu zginęli?

Zaproszenie wspólnego posiedzenia przy boku Siegfrieda półelfka odrzuciła twierdząc, że na drzewie widzi więcej i czuje się tam bezpieczniej. A rycerz z wspinaniem się na drzewo w swoich ciężkich blachach miałby co najmniej problem.
Na marudzenie paladyna, że Krieg nic nie wie na temat olbrzymki, smok burknął z niezadowoleniem.
- Jakby miała na sobie jakieś magiczne runy, albo sama była jakąś magiczną istotą to pewnie bym mógł się wypowiedzieć. - ułożył swój wielki łeb na trawie. - Wynajmij sobie czarodzieja, co na zaklęciach się zna, a nie od pisklaka niewiadomo czego wymagasz.
I ucichł. Po chwili zaś ziemia pod nimi zaczęła się trząść. Wstrząsy były tak silne, że nie tylko zrzucały liście z drzew, ale też powaliły Siegfrieda z pozycji siedzącej do leżącej. Krieg natychmiast wstał i wzbił się w powietrze wydając z siebie niepewny ryk. Nawet półelfka spadła ze swojego "bezpiecznego" drzewa z urwanym krzykiem.

Jednak nie to był w tamtej chwili główny problem rycerza.


Kiedy tylko wstrząsy ustały, Siegfried zobaczył że wielka kobieta się obudziła. I patrzyła prosto na niego i jego smoczego pupila. Możliwe było jednak, że dostrzegła tylko tego drugiego.
Wstała, swoją masą powodując wstrząs dookoła siebie podobny do tego sprzed kilku chwil i przeciągnęła się. Rycerz nie docenił jej wzrostu kiedy leżała - sięgał jej ledwie do połowy kolana, zaś najwyższe drzewa co najwyżej do jej pasa. Teraz też rzuciło mu się w oczy, że jest zupełnie bosa.
- Co my tu mamy! - tym razem patrzyła zdecydowanie wprost na Siegfrieda. Krieg w międzyczasie wylądował za rycerzem, spoglądając zza jego ramienia na olbrzymkę.
- Ty się nią zajmij. - oznajmił mu w myślach smoczy pupil, Krieg Zajęcze Serce...
- Kim jesteś, mała zapuszkowana sardynko? - zapytała gigantka siadając na zgiętych kolanach i pochylając się nad rycerzem by lepiej mu się przyjrzeć. Istotnie, czuł się teraz jak sardynka. Miał tylko nadzieję, że przez taką metaforę nie skończy jak sardynka.

W międzyczasie Mezzo nie mógł już podziwiać przebudzenia wielkiej kobiety - był zdecydowanie zbyt daleko w lesie sprawdzając jej ślady. Poczuł natomiast ten sam wstrząs, który ją obudził. Jego tygrysi towarzysz schował ogon pod siebie, nastroszył uszy i wyprężył się niepewnie w obliczu trzęsącego się podłoża. Niziołek również nie był pewien co się dzieje i gdyby nie zachował czujności, przygoda mogłaby się dla niego szybko skończyć, bo jedno z wyłamanych drzew nie wytrzymało konwulsji i spadło w miejsce, gdzie jeszcze chwilę wcześniej stali niziołek i jego tygrys.

Podążanie śladami gigantki na początku było bardzo proste - co kilkanaście metrów był fragment lasu w którym drzewa były albo powalone, albo odgięte, albo przynajmniej pozbawione kilku gałęzi. Niewątpliwie miejsce, gdzie kobieta stawiała kroki. Mimo iż wraz z odległością wgłębienia w lesie były coraz mniejsze (czyli stopy gigantki były mniejsze), to cały czas były większe od Gorana, który przecież sam w sobie był dużym tygrysem.
Ponadto Mezzowi zdarzało się gubić ślad, bo olbrzymka nie chodziła wcale w linii prostej, jednak dzięki zwierzęcemu węchowi jego towarzysza szybko trafiał znów na właściwy trop.
Nie był pewien jaką odległość przemierzył, jednak słońce zdążyło już w większości schować się za horyzontem, kiedy ślady doprowadziły go do zawalonej jaskini.


Ta również znajdowała się na polanie i wyglądała na początek górskiego zbocza. Albo wyjątkowo stromej części jakiegoś wzgórza. Ta polana jednak, tak jak poprzednio, była zajęta. Tym razem jednak był to obóz, który wyglądał na wojskowy i bardzo zainteresowany zawaloną jaskinią. Mimo licznych proporców, niziołek nie wiedział kto to mógł być - dwa skrzyżowane, białe miecze z białym półokręgiem między nimi na czarnym tle niewiele mu mówiły.

Cichy warkot Gorana ostrzegł go przed niebezpieczeństwem, jednak za późno. Za nim stało już dwóch wartowników z kuszami wymierzonymi jedna w niego, druga w jego towarzysza.
- Zejdź z tygrysa i trzymaj ręce tak żebym je widział! - warknął jeden z nich, półork.

Tymczasem w zupełnie innym i zdecydowanie mniej przyjaznym miejscu elfi wojownik Arizair oddawał cześć pokonanemu wrogowi starając się ze wszystkich sił sprawić mu porządną mogiłę w tym dziwnym lesie niczym z sennego koszmaru, mimo iż jego przeciwnik zwyzywał go od czartów i orków.
Zadanie to było nie tylko mozolne, ale i... straszne. Elf już wcześniej miał dreszcze przechodząc przez ścieżkę na której widział różne rzeczy, których naprawdę nie było i słysząc nieistniejące głosy.

Teraz zaś musiał wejść do tego lasu, by poszukać odpowiednich materiałów na mogiłę dla wojownika. Starał się skupić na swoim zadaniu, jednak niemalże widział jak w ciemności czają się na niego potwory - jęczą, syczą, warczą, ryczą i tylko czekają, aż straci czujność chociażby na krótką chwilkę. Jednak nigdy nie przyszły. Arizair nie dał im ku temu okazji.
W końcu po czymś, co wydawało się całym dniem ciężkiej i mozolnej pracy w bardzo trudnym terenie, grób był gotowy i elf mógł odetchnąć.
Był wykończony - nie przez pracę fizyczną, bo nie takie rzeczy już robił, jednak przez wysiłek psychiczny, który zmuszał go do nieustannej czujności w tym nawiedzonym lesie. Chciał się stamtąd jak najszybciej wynieść, więc zaczął podążać ścieżką która wcześniej go przywiodła do lasu po drodze strącając truchło orka na skraj drogi.

Udało mu się wydostać z lasu i dzięki tytanicznemu wysiłkowi iść dalej drogą w kierunku z którego przybył. Poczuł wielką ulgę, ponieważ tutaj, na otwartej przestrzeni, jego elfi wzrok sprawdzał się o wiele lepiej niż w ciemnym, zimnym lesie. Od ostatniego razu, kiedy tamtędy przechodził wiele się nie zmieniło - po jakimś czasie widział nawet w oddali szczątki dopalającego się już wozu, co napawało go pewną otuchą. Znalazł pewien punkt odniesienia.
Jednak wtedy wróciły skrzydlate stwory.


Bestie przypominające wyjątkowo brzydkie, wychudzone i zniekształcone kobiety z ptasimi skrzydłami zaczęły się wokół niego kotłować siadając jedna obok drugiej na drzewach przy drodze. Wszystkie miały łuki i elf zastanawiał się, czy wystarczy mu strzał w kołczanie, by je wszystkie zestrzelić.

Na ziemię obok Arizaira upadło nagle czyjeś ciało. Nie było jednak szare jak wszystko inne w tym miejscu, co wyjątkowo zainteresowało elfa. Po bliższym przypatrzeniu się miał już pewność - to był bard Mazarith, z którym wojownik wcześniej wpadł do dziury. Półelf jednak był nieprzytomny i krwawił z wielu ran.
Arizair nie miał jednak czasu zastanawiać się co powinien zrobić, bo przed nim wylądował stwór jakich było już pełno na drzewach, ale o wiele większy i brzydszy. Może ich przywódca?

- Nie chcemy więcej zabijać. - powiedziała skrzekliwym głosem. - Chcemy świecące rzeczy! Oddaj nam wszystkie świecące rzeczy, a puścimy was wolno!

Tymczasem Rhoudan wciąż znajdował się w niezbyt przyjemnym, szarym świecie Planu Cienia, jak wyjawił mu jego rozmówca. Miał jednak sporo szczęścia, że trafił w nim na kogoś z kim można było się dogadać - słyszał mnóstwo opowieści o tym miejscu, głównie o tym jak ono roi się od widmowych nieumarłych, którzy polują na zagubionych podróżnych nienawidząc ich za to, że żyją.
Idąc za swoim "przewodnikiem" przez las widział inne cienie. Na początku tylko spoglądały w jego stronę ciekawsko i zjadliwie, jednak szybko podjęły próby zbliżenia się do kapłana, by potraktować go swoim śmiertelnym dotykiem.

Jednak żaden z nich nie był choćby w połowie tak duży jak cień, który go eskortował.
- Precz! - mówił czasami, kiedy któryś nieumarły podszedł zbyt blisko. - On jest mój!
To ostatnie zdanie nie napawało Rhoudana zbyt dużym optymizmem.
W końcu jednak doszli do charakterystycznego miejsca, gdzie ktoś zrobił szałas z czarnych jak smoła gałęzi i ich liści. Normalnie kapłan by tego tak nie ujął, ale w świetle wszystkiego co go otaczało w tamtym miejscu, musiał przyznać że szałas wyglądał całkiem przytulnie.
Zerknął do środka...


Mała dziewczynka. Rhoudan był nieco zawiedziony, bo spodziewał się znaleźć zaklinacza, z którym trafił do tego miejsca, a zamiast tego znalazł ją. Ubrana była w ładną, fioletową sukienkę, więc kapłan zgadywał że należała do wyższej kasty niż mieszczaństwo.
Siedziała skulona w kącie szałasu i po prostu patrzyła nieprzytomnie przed siebie oczami, które wyglądały na wysuszone od łez.
Kapłan spojrzał na swojego Cienia pytająco.
- Zabierz ją stąd, to pokażę ci wyjście do waszego świata. - odpowiedział nieumarły.

Qumi 11-05-2012 11:23

Mezzo uśmiechnął się szeroko do dwóch żołnierzy, puszczając oko do jednego - tak dla zabawy,żeby zbić go z tropu. Pogłaskał Gorana.

- Spokojnie, ci mili... ee... ludzie nie stanowią zagrożenia.

Po tych słowach zeskoczył z tygrysa i odezwał się do żołnierzy.

- Spokojnie panowie, przecież was nie ugryzę. - znowu puścił oko, tym razem do drugiego z żołnierzy.

- Śledziłem ślady olbrzymich stóp, które mu mojemu zdziwieniu zdawały się maleć. Czy wiecie może co za stwór je zostawił? Moi druidcy przyjaciele na pewno byliby nimi zainteresowani. - dodał. Nie kłamał, każdy byłby zainteresowany a tymbardziej lokalni druidzi.

- Ah, wybaczcie, że się nie przedstawiłem - jestem Merro. Z kim mam zaszczyt rozmawiać i cóż to za ciekawy herb z dwoma mieczami? - zaczął się przyglądać herbowi.

Żołnierze przez chwilę wyglądali na zdezorientowanych, jednak wymienili porozumiewawcze spojrzenia i znów przybrali groźne miny.
- Ruszaj się, do obozu! - warknął znów półork wysuwając kuszę do przodu, jakby nabitym na nią bełtem próbował coś dźgnąć. Goran również warknął, wyrażając swoje niezadowolenie.

Niziołek westchnął.

- Nie ma potrzeby krzyczeć. Młodym jestem - dobry słuch mam, i nie tylko hehe... - odpowiedział śpiewająco. Pogłaskał tygrysa i razem ruszyli do obozu. Przez całą drogę niziołek pogwizdywał skoczną piosenkę, którą kiedyś usłyszał w pewnej gospodzie. Piosenka była wyjątkowo sprośna, więc wspomnienie o niej tylko poprawiło mu humor.

Warcząc cicho, Goran ruszył u boku swojego pana, zaś dwóch żołnierzy za nimi, wciąż mierząc z kusz w Mezzo.
Obóz z bliska potwierdził przypuszczenia niziołka bycia obozem wojskowym. Wszyscy byli odziani w podobne zbroje z tymi samymi symbolami na piersi, namioty ułożone były w regularne koła wokół ognisk i był oczywiście namiot dowódcy - wielki, wyniosły i luksusowy, obok którego były też dwa mniejsze, lecz również wyróżniające się spośród pozostałych.

Żołnierze w większości siedzieli już przy ogniskach grając w karty, jedząc strawę, lub po prostu rozmawiając. Część z nich jednak miała to nieszczęście, że na wieczór musiała pełnić straż w określonych miejscach, lub patrolować okolicę - jak dwójka, która "pochwyciła" Mezzo. Niziołka zaintrygowała również różnorodność rasowa w obozie - ludzie, elfy, krasnoludy i półorkowie w jednym. Oczywiście wciąż trzymali się od siebie możliwie daleko, najczęśćiej w obrębie jednego ogniska byli przedstawiciele tylko jednej rasy. Zwłaszcza krasnoludy i półorkowie stronili od siebie, co nikogo nie dziwiło.

W końcu Mezzo dotarł do namiotu dowódcy, gdzie straż pełniła dwójka elfów.
- Powiedźcie dowódcy, że znaleźliśmy go, jak węszył przy obozie. - powiedział półork wskazując na Mezzo, na co elf skinął głową i wszedł na chwilę do namiotu. Kiedy wrócił, był z nim mężczyzna w ciężkiej, pełnej zbroi płytowej z licznymi znaczeniami, trzymający w ręku wielki miecz.
- Możecie odejść. - powiedział do eskortujących niziołka półorków, którzy zasalutowali i oddalili się. - A ty... kim jesteś i czemu nas tutaj szpiegujesz? - wbił miecz w ziemię i oparł się o niego.

Mezzo uniósł jedną brew w geście zdziwienia.

- Szpieguję? Gdybym was szpiegował to wątpię, abyście o tym wiedzieli. Nie, tak jak tłumaczyłem to twoim żołnierzom - podążałem za zniszczeniami w lesie i śladami stóp. Wyglądały na humanoidalne, ale co ciekawe z czasem malały, doprowadziły mnie do jaskini nieopodal - tam spotkałem twoich żołnierzy. Przyznam, że byłem nieco zdziwiony - nigdy nie widziałem takiego herbu a i nie słyszałem o żadnej armii w okolicy, a szczególnie tak... urozmaiconej. - odpowiedział wzruszając ramionami.

- W każdym razie, jestem Merro. Druid. A z kim ja mam przyjemność? Wiece może coś o tych zniszczeniach w lesie? - zapytał niziołek.

Kiedy niziołek mówił, mężczyzna przyglądał mu się uważnie, od czasu do czasu dając znak że rozumie. W końcu przemówił.
- Druid? - zmarszczył brwi. - Udowodnij.

- Więc mój towarzysz nie wystarcza? Ehh... może jakieś zaklęcie? Nie chciałbym marnować moich zmian kształtu... pomyślmy...- niziołek rozejrzał się wkoło. - Hmmm... - sięgnął do kieszeni i wyjął pojedynczego żołędzia. Rzucił go na puste miejsce na ziemi, z dala od innych.

- Rośnij! - rozkazał i żołądź natychmiast wykiełkował. Niczym błyskawice pojedyncze pnącza wyrastające z żołędzia zaczęły się ze sobą zlepiać i tworzyć pień gruby na 2 metry. Pnącza rosły coraz wyżej aż zaczęły rozchodzić się na pojedyncze gałęzie, tworząc szeroką na 12 metrów koronę dębu. Sam dąb miał 18 metrów wysokości. Niziołek następnie podszedł do drzewa i zaczął do niego szeptać. Dolna część pnia zaczęła się odkształcać i wyginać. Wkrótce był tam niewielki drewniany fotel, wrośnięty w resztę pnia. Mezzo radośnie pogłaskał gładkie oparcie i rozsiadł się wygodnie.

- Może być? - z uśmiechem odezwał się do dowódcy. - Myślałem o płaskorzeźbie nimfy, a nie to wymagałoby już nieco zdolności artystycznych no i rozpraszałoby twoich podopiecznych. - zachichotał.

Mężczyzna jednak wyglądał na zdenerwowanego.
- Co ty mi tu, drzewo sadzisz w środku obozu wojskowego?! - oburzył się. - Co ja twoim zdaniem mam zrobić z drzewem przed moim własnym namiotem?! - Schował na chwilę twarz w dłoni, mamrocząc coś o niekompetentnych idiotach, po czym zwrócił się do jednego z elfich strażników. - Zawołaj Farena.
- Chciałeś dowód, masz dowód - następnym razem proszę o bardziej precyzyjne wytyczne - wzruszył ramionami. - Poza tym, wiesz co mówią - dobry dąb nie jest zły. - wyszczerzył zęby, na co mężczyzna odpowiedział wrogim warknięciem.

Żołnierz skinął głową, po czym poszedł do jednego z dwóch mniejszych namiotów przy tym dowódczym. Wrócił po chwili z gnomem w niebieskiej szacie idącym u jego boku.


- Mistrzu Farenie. - dowódca skłonił się lekko w stronę gnoma. - Ten tutaj niziołek o imieniu Merro twierdzi, że jest druidem i... - mężczyzna opisał gnomowi ze szczegółami co Mezzo właśnie zrobił, zaś na końcu zapytał:
- Sądzisz, że mówi prawdę?
Gnom, który dotąd jedynie słuchał uważnie, roześmiał się nagle.
- Jasne, że mówi prawdę! Brenylu, mój stary druchu, nie każdy kto nagle pojawia się przy twoim obozie musi być szpiegiem! Chociaż... masz mały, łap! - wyciągnął zza pasa małą, srebrną kulkę i rzucił ją niziołkowi, który złapał ją bez większego problemu.
- Widzisz, nic. - powiedział gnom tryumfalnie.

- Eee... a cóż to takiego? - przyjrzał się dokładniej kulce. - Aha, no tak - trochę mi się spieszy, więc chciałbym was spytać czy wiecie coś o tych zniszczeniach w lesie? Tych stopach co rosną i w ogóle... jeśli mogę wiedzieć, co tutaj robicie? - niziołek spojrzał w niebo próbując ocenić ile czasu minęło po wędrówce słońca.

Dowódca, zwany Brenylem, prychnął wzgardliwie.
- Ty się nim zajmij, ja nie mam na to czasu. - rzucił i zniknął za płachtą swojego namiotu.
Gnom westchnął ciężko patrząc przez chwilę za mężczyzną, po czym zwrócił się do niziołka.
- Tyle pytań, tyle ciekawskości. - uśmiechnął się. - To jest srebrna kulka. Pocisk do procy, jeśli wolisz. Kapitan Brenyl jest przewrażliwiony na punkcie lykantropów, jako dowódca tego obozu zakonu Srebrnej Ręki w sumie ma prawo. Lykantropi, wampiry, nieumarli i im podobne wynaturzenia, tym się właśnie zajmujemy. Tutaj jesteśmy z dwóch powodów. Dostaliśmy informację, że w okolicy jest grupa wampirów na wolności, a ponadto natknęliśmy się na siedzibę wyjątkowo paskudnego nekromanty, możliwe że ze sobą współpracują. - Gnom zauważył, że wzrok niziołka mimowolnie kieruje się w stronę zawalonej jaskini i znów się uśmiechnął. - Tak, dobrze kombinujesz. To o tej jaskini mówię. Musimy jednak zaczekać do jutra, bo nie przygotowałem żadnych zaklęć które mogłyby sobie z tym poradzić.
- A zniszczenia w lesie? Nie, o tym nic mi nie wiadomo. - dodał po chwili.

Niziołek uważnie słuchał gnoma przytakując i rozmyślając.

- W taim razie Mistrzu Farenie mogę ci zdradzić nieco więcej informacji. Nie wiedziałem kim jesteście, więc wolałem zachować minimum ostrożności. Na imię mam Mezzo, nie Merro. Jestem druidem i wraz z towarzyszami byliście w drodze zbadać krater po jakimś stworze, który spadł z nieba. - zaczął.

- Pojawił się jednak pewien problem. Na naszej drodze, na polanie niedaleko stąd - znaleźliśmy olbrzymią kobietę. Nie członka rasy olbrzymów, ale zaczarowaną kobietę. Co więcej, po paru minutach odkryliśmy, że ciągle rośnie - a już teraz przerasta większość olbrzymów, które znam.

- Paru moich towarzyszy chciało do niej podejść i sprawdzić co z nią, ale gdy się zbliżyli wpadli w dziurę wokół niej. Czarna otchłań, z tego co zauważyłem jest portalem - nie wiem gdzie, ale stawiałbym albo na niższe plany albo na plan cienia sądzą po mroku jaki się z niej wydostaje.

- Nie mogąc znaleźć rozwiązania problemu na miejscu i nie wiedząc co znajdę za dziurą, postanowiłem sprawdzić dokąd zaprowadzą mnie ślady gigantki - i tak znalazłem waszych żołnierzy. Jej ślady prowadziły prosto do jaskini waszego nekromanty. - niziołek złapał na chwilę oddech.

- Także myślę, że możemy sobie pomóc - szczególnie, że mam akurat zaklęcie, które może otworzyć wejście do jaskini - Kształtowanie Kamienia. Sądzę, że powinno wystarczyć. - dodał.

- Możesz nam pomóc, powiadasz... - czarodziej pogładził się po gęstej brodzie. - A czego oczekujesz w zamian?

- Pomocy z tą gigantką. Domyślam się, że jest ona eksperymentem waszego nekromanty... - odpowiedział szybko.

- Dziwny eksperyment, jak na nekromantę. - gnom mruknął sam do siebie. - Zdajesz sobie sprawę, że jeśli zaangażujesz w tą sprawę kapitana Brenyla, to tą kobietę czeka najpewniej śmierć? Usuwamy wszystkie ślady nikczemnej działalności czarnoksiężników. Wszystkie.

- Hmm... nie chciałbym aby zginęła, ale nie wiem czy sam dam sobie z nią radę. Poza tym jeśli jest przeklęta przez nekromantę to wypadałoby klątwę zdjąć zamiast ją zabijać? Może być w końcu tylko ofiarą. - spytał.

- A próbowałeś kiedyś ściągać klątwę? - gnom skrzywił się, przymrużył oczy. - Jeśli jej stan jest taki, jaki mówisz, nekromanta najpewniej zabezpieczył ją przed zwykłym zdejmowaniem klątwy, czy rozproszeniem magii. Poza tym jest niebezpieczna dla otoczenia, sam przecież mówiłeś że niszczy las. Wyobraź sobie teraz co się stanie, kiedy dotrze do jakiegoś miasta. Nie, trzeba się z nią rozprawić najszybciej jak się da.

- Jeśli nie można zdjąć klątwy to trzeba będzie ją zabić... chociaż nie wiadomo czy to powstrzyma klątwę, trzeba by było dowiedzieć się od nekromanty - albo jego notatek. Jeśli po śmierci nadal będzie rosła, albo zmieni się w nieumarłego... może to być problem. Porozmawiaj o niej ze swoim dowódcą, ja tu poczekam na waszą decyzję. - niziołek był może i dość dobrą osobą ale był druidem i dla niego dobro natury i świata zawsze było na pierwszym miejscu.

Gnom skinął głową w zamyśleniu i po chwili wszedł do namiotu kapitana. Mezzo zaś w tym czasie rozłożył się na własnoręcznie wykonanym foteliku we wielkim dębie i czekał.

Rozmowa czarodzieja z dowódcą nie była ani długa, ani burzliwa, bo po kilku minutach obydwaj wyłonili się z głębii namiotu.

- Mistrz Faren przekazał mi propozycję jaką dla nas masz. - powiedział mężczyzna. - Przystanę na nią pod jednym warunkiem. Pozbędziesz się tego drzewa sprzed mojego namiotu.

- Niestety, nie mogę tego zrobić. Słyszałeś kiedyś o druidzie, który ścinałby drzewa? - niziołek uniósł wysoko brew. - Nie mam też przygotowanego odpowiedniego zaklęcia, które by je przeniosło. Wydaje mi się jednak, że gdy pozbędziecie się nekromanty to i tak stąd odejdziecie - więc niech drzewo sobie tu zostanie.

Faren roześmiał się i puścił oko do Mezzo, zaś Brenyl zazgrzytał zębami z wściekłości.

- Idziemy. - rzucił krótko po chwili do niziołka, po czym zwrócił się do jednego z elfich strażników. - Idź do grupy Agritha i każ im się przygotować, natychmiast.

Elf zasalutował i odszedł.
- A ty, druidzie, pójdziesz z nami i oczyścisz przejście. Jak będzie udrożnione, damy sobie radę wewnątrz. Tylko nie próbuj zawalać stropu nam na głowy, bo pożałujesz! - wycedził przez zęby do Mezzo.

W odpowiedzi druid się tylko uśmiechnął. Miał on w sumie parę zaklęć, które dałyby radę oczyścić przejście. Kształtowanie kamienia pomoże mu wygładzić i ustabilizować przejście. Samo przejście otworzy dzięki przyzwaniu królowej złowieszczych kretów, wzmocnionej dzięki magii, którą poznał w corymanthorze.

Kerm 12-05-2012 00:03

Rhoudan powinien chyba podziękować Lathanderowi i Tymorze, że znalazł sobie takiego rosłego ‘przyjaciela’. Gdyby nie rozmiary towarzyszącego mu cienia to z pewnością musiałby pokazać kilku mniejszym pobratymcom swego towarzysza gdzie raki zimują. To z kolei mogłoby się okazać pewnym problemem, gdyż tych mniejszych było dość dużo i nie było rzeczą w stu procentach pewną, jak by sobie Rhoudan dał radę z piątym, dziesiątym czy dwudziestym z kolei cieniem.
Szedł więc kapłan za swym przewodnikiem (a raczej wlókł się) z cichą nadzieją, że droga nie jest zbyt daleka - ani do tego kogoś, ani też do przejścia prowadzącego na plan materialny. Zastanawiał się również, co skłoniło Mazaritha do zapuszczenia się w te niegościnne rejony, był bowiem pewien, że to właśnie bard jest ową mniejszą od niego istotą o piskliwym głosie. A jednak okazało się, że kraina cienia potrafi gościom płatać nieliche niespodzianki. To nie był półelf. W prowizorycznym szałasie siedziała zapłakana dziewczynka.
Rhoudan przyklęknął. Po pierwsze - by nie patrzeć z góry na dziewczynkę. po drugie - by móc ją dokładnie zobaczyć.
- Dzień dobry, panienko - powiedział. Jakoś trzeba było zacząć rozmowę. Raczej wolał jej nie wyciągać z szałasu na siłę, a zdawał sobie sprawę z tego, że sama wyjdzie tylko po dobroci..
Panienka wyglądała na cztery, może pięć latek. Zamiast powitania pewnie bardziej by się przydała garść cukierków, ale tym towarem kapłan akurat nie dysponował.

Dziewczynka jakby dopiero teraz dostrzegła Rhoudana. Przerażona, próbowała cofnąć się szamocząc małymi nóżkami, jednak już była w rogu i na niewiele się to zdało. Wszak mężczyzna, mimo iż na klęczkach i z jak najlepszymi intencjami, wciąż był dla niej wielki, a zakute blachy w które był przyodziany zapewne nie pomagały.

Rhoudan ściągnął hełm, przegładził włosy (co niewiele zmieniło), a potem powtórzył:
- Dzień dobry. Jestem Rhoudan. Kapłan Lathandera - dodał.
Dziecko jednak wciąż tylko siedziało i gorączkowo wpatrywało się w Rhoudana wciąż usilnie próbując zwiększyć odległość od kapłana.
- Gdzie są twoi rodzice? - spytał, usiłując znaleźć jakiś wspólny temat.
Wspomnienie o rodzicach spowodowało, że twarz dziewczynki się załamała i wbrew wysuszonym już oczom wybuchła płaczem chowając głowę w kolana.
Zaintrygowany Cień podszedł nieco bliżej.
- Miałeś ją stąd zabrać, nie sprawić żeby zaczęła hałasować. - zganił Rhoudana.
- Sam spróbuj - rzucił przez ramię, a potem ponownie spojrzał na dziewczynkę.
- Czy możesz przestać płakać i powiedzieć, jak masz na imię? - spytał.
- Ma..Ma..Matyyylda.. - dziewczynka z trudem wykrztusiła jedno słowo przez płacz.
- Bardzo ładne imię - zapewnił ją kapłan. - Czemu tu siedzisz?

- Bo.. bo.. tam je.. jest straaasznie.. - mówiła wciąż przez łzy i szlochanie.
- To może poszukamy razem lepszego miejsca? Bardziej kolorowego? Ja właśnie takie chcę znaleźć. - Wyciągnął z kieszeni chusteczkę i podał dziewczynce.
- Ale.. ale.. - w głosie dziewczynki brzmiała nutka pretensji, jakby miała żal do Rhoudana, że ten zupełnie jej nie rozumie. - Ja nie chcę tam iść!
Chusteczkę natomiast zignorowała, zamiast tego regularnie wycierała oczka i nos w swoją sukienkę.
- Jeśli będziesz siedzieć w tym szałasie, to do końca świata będziesz oglądać te szarości - odparł. - Trzeba przejść przez ten brzydki i straszny świat, żeby dotrzeć do lepszego, kolorowego. Poza tym ze mną będziesz bezpieczna.

Wspomnienie o szarości otaczającego ją świata spowodowało ponowny wybuch płaczu u dziewczynki, jednak kiedy kapłan zapewnił ją o bezpieczeństwie, spojrzała na niego swoimi wielkimi, załzawionymi oczami w których nagle pojawiła się iskierka nadziei rosnąca z chwili na chwilę.
Momenty takie jak ten sprawiały, że w Rhoudanie rosło ego i przeświadczenie o byciu wielkim "Obrońcą Uciśnionych", co w tej chwili mogło być nawet prawdą.
- Na.. naprawdę? - zapytała po chwili.
- Wszak tylko dlatego tutaj trafiłem, żeby cię zabrać - oświadczył kapłan. Gdyby mała miała z dwanaście-piętnaście lat więcej, jej spojrzenia zrobiłyby większe wrażenie. Jeśli się pospieszymy, to zaraz nam pokażą, którędy mamy iść. Tylko nie możesz płakać, bo wszyscy uciekną i nasz przewodnik również.

Dziewczynka głośno pociągnęła nosem, po czym raz jeszcze wytarła go w rękaw i ze wszystkich sił starała się przybrać odważny wyraz twarzy. Jednakże drgające wargi świadczyły o tym, że był to naprawdę zacięty bój wewnątrz niej.
- D..Dobrze. - powiedziała.
- W takim razie chodź. - Rhoudan wyciągnął do niej rękę. - Trzymaj mnie mocno i wszystko będzie dobrze.
Matylda skinęła niepewnie głową i chwyciła Rhoudana za zimną, metalową rękawicę, po czym oboje wyszli. Kiedy tylko zobaczyła Cienia, wydała z siebie stłumiony pisk i puściła rękę kapłana, żeby wczepić się w jego nogę tak mocno, że Rhoudanem aż zatrzęsło.
Cień wydał z siebie pomruk niezadowolenia.
- Chodźmy. - powiedział, po czym dodał ciszej. - Im szybciej tam dojdziemy, tym szybciej będzie cisza.
- Bądź cichutka jak myszka, Matyldo - poprosił Rhoudan.

Dziewczynka zaczęła dygotać, jej wargi drżały coraz bardziej. Wyciągnęła do Rhoudana rączki w niemej prośbie, żeby wziął ją na ręce.
- Jeśli cię wezmę na ręce - powiedział - to będziemy szli bardzo wolno. I może się okazać, że się spóźnimy i nam zamkną drzwi przed nosem. A jego nie musisz się bać - zapewnił.

Na twarzy Matyldy pojawiła się mieszanka zaskoczenia i strachu. Powoli opuściła rączki, mając nadzieję że póki są jeszcze choć troszkę w górze to kapłan może zmieni zdanie i jednak się nad nią zlituje.
Pociągnęła jednak noskiem i energicznym skinieniem głowy obiecała, że będzie dzielna.
Ruszyli, znów prowadzeni przez Cienia. Dziewczynka trzymała mocno Rhoudana za metalową rękawicę i kapłan podejrzewał, że w swoim obecnym stanie nie zdołałby się wyrwać nawet gdyby chciał.

Tajemne wyjście z Planu Cieni okazało się być niedaleko, ledwie kilkanaście minut marszu od szałasu z czarnego drewna. Wyglądało jak dziura w szarawej ziemi, którą ktoś wypełnił błękitną mgłą. Matylda chciała natychmiast pobiec do niej, ciesząc się najwyraźniej z widoku innego koloru niż czarny, czy szary.

Jednak Cień-przewodnik powstrzymał ją gestem, przez co natychmiast znów przyległa do kapłana.
- Jest jeszcze jedna sprawa. Widziałem wcześniej takich jak ty. Mówią na was kapłani Lantadera. - nieumarły przekręcił imię bóstwa wskazując łapą na Rhoudana. - Ponoć umiecie leczyć. I zabijać. Wasze leczenie nas zabija, a to co was zabija, nas leczy. Tak mówią. Chcę tego doświadczyć. Użyj tego co rani, żeby mnie uleczyć.
O, jasne. Pewnie, że mógł to zrobić. Wystarczyłby jeden czar, żeby postawić najbardziej nawet słabującego ducha. Problem tylko, że trzeba było go dotknąć, a to była już mniej przyjemna perspektywa. Ostatnie dotknięcie kiepsko się skończyło. Po kolejnym byłoby jeszcze gorzej. Mogłoby się okazać, że nie starczy mu sił, by dojść do wyjścia.
Ale można było spróbować jeszcze coś innego.
- Didesnis tvirtumas - powiedział, dotykając medalionu i zwracając się równocześnie z prośbą do Lathandera o wysłuchanie modlitwy. Równocześnie poczuł, jak jego siła wzrasta.
Cień patrzył uważnie na Rhoudana, kiedy ten wymawiał modlitwę. Po chwili spojrzał na swoje wielkie ramiona i resztę swojego niematerialnego ciała. Warknął cicho.
- Chyba nie zadziałało. - powiedział. - Spróbuj jeszcze raz.
- Już, już - powiedział Rhoudan i gestem pokazał cieniowi, żeby ten się nie ruszał. Ponownie chwycił za medalion i zwrócił się ponownie z prośbą do Pana Poranka o pomoc. - Pakenkti! - powiedział i równocześnie dotknął cienia, natychmiast zresztą cofając rękę.

Efekt był natychmiastowy. Z miejsca w którym Rhoudan dotknął Cienia, zaczął wydobywać się mrok kierujący się ku różnym częściom ciała potwora. Nieumarły urósł znacznie dzięki zaklęciu, wywołując stłumiony pisk małej Matyldy, która znów wtuliła się w nogę kapłana. Rhoudan natychmiast też utracił siły, które dopiero co magicznie sobie zapewnił. Wiedział jednak, że zaklęcie wcale nie zostało rozproszone i jeśli szybko czegoś z tym nie zrobi, to możliwe że nie będzie w stanie chodzić w swojej metalowej zbroi z powodu słabości, jaka go ogarnie za kilkanaście minut.
- Tak, teraz czuję że działa. - Potwór obejrzał swoje nowe łapy z satysfakcją. - Możecie iść.
Rhoudanowi nie trzeba było tego drugi raz powtarzać. Natychmiast ruszył w stronę przejścia, pociągając a sobą swą ‘podopieczną’. Nim jednak przekroczył granicę między planami rzucił na siebie kolejny czar.
Uzdrowienie było w stanie nie tylko wyleczyć wszystkie rany, ale również sprawić, że 'skradziona' przez cienia siła ponownie została odzyskana. Lepiej być zdrowym i sprawnym...

Aegon 14-05-2012 00:34

Wyglądało na to, że sprawy się skomplikowały. Nie dość, że harpii było teraz o wiele więcej, to jeszcze miały nieprzytomnego półelfiego barda. Cóż jednak może być lepszym wyzwaniem, niż banda stworów dookoła? Jedynym problemem była tylko ich zdolność lotu. Arizair postanowił zmodyfikować nieco swoją zwykłą taktykę i zamiast zaatakować wprost, porozmawiać nieco z przywódczynią. Szczęśliwie, elf pozbył się wcześniej efektów zmęczenia, więc nie był to już kłopot.

- Cóż, muszę przyznać, że błyszczących rzeczy trochę mi brakuje. Tam w dali leży ciało orka. - Elf wskazał kierunek, z którego przyszedł – Być może ma coś błyszczącego. Mam natomiast inną propozycję. Stoczmy pojedynek. Ja i ty. Jeżeli wygram, puścicie nas wolno razem z całym dobytkiem. Jeżeli ty wygrasz, to macie prawo ograbienia naszych szczątków.

Stwór dziwnie spojrzał na Arizaira, po czym wybuchł skrzekliwym śmiechem, zaś pozostałe bestie siedzące na drzewach mu zawtórowały.

- Głupia istota. - Powiedział. - Czemu miałybyśmy się zgadzać na coś takiego. Jeśli zechcemy, możemy cię zabić i poszukać świecidełek! Żadnego pojedynku!
- A ile z was zginie, zanim tego dokonacie? Co jeżeli zginiesz ty? -Elf uśmiechnął się drapieżnie.

W przekrwionych ślepiach bestii pojawił się strach. Cofnęła się... i momentalnie wzbiła w powietrze.

- Moje siostry powiedziały mi co zrobiłeś między drzewami! - Zaskrzeczała, unosząc się wysoko nad elfem. - Szybko zabijasz, kiedy się zbliżyć! Ale my się do ciebie nie zbliżymy, więc nas tak nie zabijesz!
- Wszystkich zapewne nie. Czyż nie byłaby to jednak strata, gdyby tylko część twoich sióstr zginęła? Cóż bardziej sobie cenisz, kilka marnych błyskotek, czy ich życie? – Mówiąc to elf nieco zmienił swoją postawę, aby zapewnić sobie nieco przewagi w ewentualnej walce.

Zdeformowana kobieta warknęła coś niewyraźnie, jakby do siebie. Wyglądała na rozwścieczoną, jednak jej siostry najwyraźniej nie podzielały tego poglądu - kilka z nich zerwało się z drzew i odleciało jak najdalej. Po chwili przyłączyło się do nich jeszcze parę i następne...
- Zostać! - Wrzasnęła ich przywódczyni. - Zostać i walczyć!
Nic to jednak nie pomogło. Stwory rozpierzchnęły się na wszystkie strony i najwyraźniej straciły wolę walki.
- Ty... - spojrzała na Arizaira. - Zbuntowałeś moje siostry przeciw mnie! Zapłacisz za to!
- Jeśli chcesz walczyć, nie będę cię powstrzymywał.

Stwór wydał z siebie potworny skrzek, po czym zamiast ruszyć do ataku, rozprostował swoje szpony i wykonywał nimi skomplikowane gesty połączone z niezrozumiałymi słowami. Po chwili strumienie zielonkawej energii wystrzeliły ze szponów kobiety i oplotły Arizaira. W tej samej jednak chwili więzy zaczęły pękać i opadły na ziemię, nie czyniąc mu krzywdy.

Elf uśmiechnął się lekko. Na nic się zdały czary, chociaż był zaskoczony tym, że stwór potrafił czarować. Wyciągnął łuk z fałdów płaszcza i zebrał myśli, aby móc ponownie wyrwać się z podobnych uroków. Przeciwnik elfa przymrużył oczy i zaczął kolejną inkantację - tym razem w jej szponach pojawiły się długie języki ognia. Kobieta wystrzeliła trzy takie pociski jeden za drugim w postaci płomiennych strumieni. Dwa z nich trafiły Arizaira w pierś i brzuch, boleśnie go przypalając, trzeci zaś świsnął mu koło ucha i podpalił czarną trawę obok jednego z drzew.

Nie przejmując się tym zbytnio, elf naciągnął cięciwę i posłał w kierunku harpii cztery strzały, z których niestety tylko jedna dosięgła celu, a reszta odbiła się od niewidocznego dotąd pola magicznego wokół harpii. Elf poczuł zapach krwi wypływającej z rany zadanej w witalny punkt, a to wprowadziło go w stan podobny do szału. Harpia zaś rozpoczęła kolejną inkantację, która miała wpłynąć na umysł elfa, ale stalowa wola uzyskana w trakcie treningu z łatwością przezwyciężyła czar.

Elf ponownie wzmocnił swoją koncentrację pola bitwy i przypomniał sobie inny manewr, który mógł być pomocny w tej walce. Niestety, nie było mu dane użyć nowych ruchów. Kolejna inkantacja sprawiła, że ponownie poczuł się, jakby spadał. Po chwili zakończył tą czynność na leśnej ściółce w miejscu, z którego widać było polanę, na której wpadł do dziury.

Podróż na polanę nie zajęła Arizairowi dużo czasu, a zastał tam jedynie Siegfrieda rozmawiającego z jakąś kobietą oraz nieprzytomną półelfią tropicielkę. Jako że nikt nie raczył zająć się nią, elf postanowił sam udzielić koniecznej pomocy. Potem zaś, no cóż. Miał zamiar wskoczyć ponownie do dziury i znaleźć nieprzytomnego barda, a najlepiej dokończyć potyczkę z harpią.

Sierak 14-05-2012 12:29

W głowie Siega momentalnie pojawiło się kilka epitetów... Zarówno odnośnie smoka, jak i określenia, jakim uraczyła go gigantka. Cóż, nie było co się stawiać...
- Siegfried Jaggerwock, jeżeli nie wchodzę w temat, którego zgłębiać nie powinienem... Kim jesteś, mości pani? Nie co dzień spotyka się w środku lasu kogoś twojego wzrostu, pani... - Zakończył pytaniem, mając nadzieję, że kobieta sama odpowie mu swoim imieniem. Co do jej gabarytów, wolał użyć słowa “wzrostu” niż “rozmiarów”, na to ostatnie większość kobiet reagowała bardzo dziwnie.
- Siegfried Jaggerwock... Brzmi tak rycersko. - zachichotała. - Nazywam się Sesena. Ta mała jaszczurka jest z tobą, sardynko? - spojrzała na Kriega, który zaryczał na nazwanie go jaszczurką i jakby się cofnął.
- Tak jest, ta mała, tchórzliwa jaszczurka roszczy sobie miano odważnego smoka i przy okazji mojego towarzysza. Z tego co owa jaszczurka, Kriegsverrheir’th, Krieg w skrócie wywnioskowała rośniesz... Seseno w zastraszającym tempie. Nietaktem będzie zapytanie o powód tak niecodziennej przemiany?
- Robi wrażenie, prawda? Ale to pozostanie moją słodką tajemnicą. - uśmiechnęła się złowieszczo, po czym wyprostowała się i zaczęła masować sobie szyję.
- Męcząca jest taka rozmowa, chyba będę musiała się zniżyć do twojego poziomu. - powiedziała po chwili i pstryknęła palcami. Zaczęła bardzo szybko się kurczyć, a jej ubranie wraz z nią, aż nie była tylko o głowę wyższa od Siega.
Smok rycerza, nie mając już przed sobą kogoś przy kim wygląda jak mała jaszczurka, nabrał nagle odwagi do obwąchania kobiety, co wyraźnie jej się nie spodobało.
- Trzymaj tą jaszczurkę przy sobie, bo zaraz jej łeb ukręcę! - zagroziła, próbując odtrącić od siebie wielki, wścibski smoczy łeb.
~ Teraz, to możesz nie dać już rady... ~ Pomyślał automatycznie Sieg chociaż trzeba przyznać, że popis magii zrobił na nim niemałe wrażenie.
- W takim razie co tutaj robisz? Jeden z moich towarzyszy poszedł twoimi śladami, pozostali zaś... Są tam - Powiedział rycerz wskazując kciukiem na portal w ziemi.
- W sumie to nie wiem co tu robię. - na dobre odtrąciła Kriega od siebie, który znów przystanął przy Siegu.
~ Nie wyczuwam przy niej działania świerzo rzuconego czaru, ani niczego podobnego. - przekazał swojemu panu telepatycznie. - Może klątwa, albo jakaś wrodzona zdolność...
- Przechodziłam tędy podziwiając widoki z góry. Nieczęsto można patrzeć na las z lotu ptaka, rozumiesz. - westchnęła. Cały czas z jej twarzy nie znikał złośliwy uśmieszek, co rycerzowi się bardzo nie podobało, biorąc pod uwagę jej... możliwości. Po chwili spojrzała za rycerzem.
- Tamta śpiąca królewna jest z tobą? - wskazała na skraj lasu. Kiedy Sieg odwrócił się, zobaczył Mirith leżącą pod drzewem. Półelfka wyglądała, jakby straciła przytomność spadając z drzewa... albo skręciła kark.
- Tia... Miała robić nam za przewodnika więc mam nadzieję, że jeszcze żyje. Nie orientujesz się przypadkiem o co chodzi z tym portalem w ziemi? Wiesz, jeszcze chwilę temu było nas z siedmiu, a teraz jeden poszedł twoim śladem, druga leży pod drzewem, a reszta wpadła do środka...
- Portal, powiadasz... - zaciekawiła się i podeszła do dziury w ziemi, by dokładniej jej się przyjrzeć. Po chwili wiedziała już chyba wszystko, co musiała, bo wróciła do Siega.
- Portalem bym tego nie nazwała. Portal ma tendencję do przenoszenia cię w miarę bezpiecznie na inny plan materii. W tym wypadku na Plan Cienia. To przejście ma się do portalu tak, jak skok z wodospadu do użycia schodów - obie metody są skuteczne, żeby zejść na dół. No i przy tej pierwszej nijak nie można wrócić tą samą drogą.
Przez głowę Siega przewaliło się w tym momencie kilka myśli analizujących słowotok kobiety, cóż nie ukrywał że w myśleniu najlepiej mu szło przewidywanie trajektorii lotu jego własnego miecza.
- Czyli... To oznacza, że... O kurwa - Zaklęło mu się - Jest JAKIKOLWIEK sposób na wyciągnięcie ich stamtąd? Nie orientujesz się przypadkiem, czy na planie cienia wszystkie półelfy nie umierają tak od siebie, automatycznie?
- Półelfy? - Znacząco uniosła brew, patrząc na rycerza z góry. - O ile nie dorwie go watacha cienistych mastiffów, albo jakiś zabłąkany, nocny wędrowiec, powinien sobie poradzić. A żeby ich stamtąd wyciągnąć potrzeba stabilnego portalu, przejść się tam, znaleźć ich i tym portalem wrócić.
- Chyba, że... - dodała po chwili namysłu. - Chyba, że miałbyś na przykład kosmyk ich włosów. Wtedy byłoby prościej.
- Wybacz, ale nie mam nawyku kolekcjonowania kosmyków włosów mężczyzn... Rozumiem w takim razie, że potrafisz taki portal otworzyć i to ja mam ganiać za tymi... Współ... Towarzyszami po planie Cienia?
- Ja? O nie, do tego potrzeba całego zastępu magów. Albo jednego, cholernie dobrego. - parsknęła śmiechem. - Ale uznam to za komplement. Wygląda na to, że bardzo zależy ci na tych twoich towarzyszach, sardynko. Co tu właściwie robicie?
- My? Mieliśmy eskortować jednego takiego barda, dlatego też miałem nadzieję że plan cienia go pożarł... No, ale jak widać zadanie nam chyba szlag trafił. Podobno jakiś wielki mistrz fleta... Jakkolwiek to brzmi - Odpowiedział Sieg zdając sobie sprawę, że reszta wesołej kompanii może już wąchać kwiatki od spodu.
- Bard? Flecista? Kocham muzyków! - klasnęła w dłonie uradowana. - Szkoda że tam wpadł. W ogóle jak to się stało? Takie z was niezdary, że nie widzicie wielkiej dziury w ziemi?
- Pojawiła się znikąd, właściwie pod stopami tych którzy wpadli. Cholera, pewnie z tym moim brakiem zielonego pojęcia o magii i portalach brzmię jak totalnie zielony amator, co?
Sesena zachichotała.
- Może, ale słodki amator. - Spojrzała na szary kawałek ziemi. - Takie dziury są anomaliami magicznymi, są jednym z czynników świadczących o występowaniu w okolicy strefy dzikiej magii. Nic dziwnego, że pojawiła się znikąd. - Skierowała wzrok z powrotem na Siegfrieda. - To co teraz zrobisz?
- Teraz? Skoro i tak ich stamtąd nie wyciągnę, to teraz... Myślę, że poczekam na niziołka, który poszedł twoimi śladami. Zanim jednak wróci, skoro i tak wygląda na to że nie ma nic lepszego do roboty, może usiądziemy? Myślę, że Krieg mógłby upolować coś do zjedzenia, ja rozpalę ogień... Jak Krieg, skusisz się na dziczyznę z rusztu? Tylko proszę cię... Niech ta dziczyzna nie będzie w zbroi i nie ściągnie na nas jakiejś żądnej krwi wioski.
Kobieta znów zachichotała, jednak smok nie podzielał zdania rycerza.
~ Sam działaj w swoich miłosnych podbojach, sardynko. - przekazał mu telepatycznie, po czym wzbił się w powietrze i gdzieś odleciał.
- Jaki entuzjazm w wykonywaniu poleceń swojego pana. - skomentowała Sesena, która nie wiedziała, że Krieg właśnie zdezerterował. Przynajmniej chwilowo.
- Tak... Powiedział, że przy okazji poszuka Mezzo, to ten niziołek z którym tutaj przyszedłem. Chwilę może go nie być, to jak, powiesz mi o sobie coś więcej? Naprawdę nie dasz z siebie wyciągnąć, jakim cudem tak szybko zmieniasz rozmiar? O, i co to za strefa dzikiej magii? Wybacz, ale nie jestem w temacie magii... - Zaśmiał się, chociaż biorąc pod uwagę jego baryton daleko było temu do zalotnego śmiechu.
Sesena usiadła pod jednym z drzew.
- Taka wiedza może być niebezpieczna, po co sobie mieszać w głowie takimi rzeczami. - westchnęła. - A strefa dzikiej magii dotyka tylko tych, którzy się nią parają, więc na ciebie raczej nie ma wpływu, sardynko. W skrócie oznacza ona, że działające zaklęcia mogą mieć inny efekt niż zamierzony. Na przykład gdybym spróbowała wyczarować tu teraz tygrysa, zamiast tego mogłoby wyrosnąć drzewo, albo coś wybuchnąć.
- Niebezpieczna powiadasz? W przeszłości polowałem na metaliczne smoki, wiedza dlaczego rośniesz i się zmniejszasz jest od tego bardziej niebezpieczna?
- Wiedza zawsze może być niebezpieczna, sardynko. Pomyśl o tym w ten sposób, że jeśli nie będziesz wiedział, to na przesłuchaniu nie będziesz musiał kłamać. - westchnęła. - Poza tym, żaden szanujący się czarodziej nie zdradza ot tak swoich sekretów.
- Czarodziej powiadasz? Przypuszczam, że skoro takie sztuczki to dla ciebie drobnostka, powinienem przynajmniej kojarzyć twoje imię, tak? Właściwie rzecz biorąc, jesteś stąd?
- Nie, nie powinieneś kojarzyć mojego imienia. Urodziłam się daleko stąd, w niewielkim miasteczku nad morzem. Ale opuściłam je kiedy tylko byłam w stanie utrzymać się sama w siodle wierzchowca i tyle mnie tam widzieli. - Odwróciła na chwilę wzrok, patrząc się na drzewa. - Moja kolej. Skąd ty pochodzisz i po co eskortujesz tego muzyka?
Rycerz nie do końca wiedział, czy kobieta jest z nim do końca szczera, jednak postanowił dalej uczestniczyć w grze.
- Pochodzę z gór, tam się urodziłem i niedawno tam powróciłem po latach wędrówek po świecie. Po co eskortuję? Eskortuję go, bo dobrze płacą, podobno jest jakimś uznanym mistrzem, autorem jakiejś wyjątkowej pieśni czy coś... Nie znam się na tym. Moje zainteresowania muzyczne kończą się na jej słuchaniu, nigdy nie zagłębiałem się w autorów i tytuły...
- Rozumiem, oczywiście. Masz dużo w rękach, ale niewiele w głowie, żeby móc zgłębiać misterne arkana muzyki. Typowe. - Sesena pokiwała głową, wzdychając.
Sieg przez moment zastanawiał się, czy zareagować na przytyk, ale uznał że lepiej nie drażnić kobiety, która w ułamku sekundy potrafi zamienić się w giganta.
- W okolicach znajduje się coś, o czym powinienem wiedzieć?

Gettor 14-05-2012 13:38

Dzień chylił się już ku nieuniknionemu końcowi, by ustąpić miejsca nocy, kiedy Mezzo wraz z nowymi "towarzyszami" przystępował do zgłębiania tajemnic jaskini nieznanego nekromanty. Wraz z gnomim czarodziejem Farenem i dowódcą Srebrnej Ręki o imieniu Brenyl poszli do zawalonej jaskini, którą niziołek miał "udrożnić", jednak kiedy druid chciał się zabrać do działania...
- Zaczekaj na posiłki, panie Merro. - warknął Brenyl, który wciąż nie został wtajemniczony w jego prawdziwe imię.
Poczekali więc jeszcze kilka minut, zanim od strony obozu z pięknym, dorodnym dębem w samym środku nadeszła czwórka uzbrojonych po zęby ludzi.


- Agrith wraz z towarzyszami meldują się na rozkaz panie komendancie. - zasalutował największy z nich, odkrywszy pierwej przyłbicę.
- Spocznij, żołnierzu. - dowódca skinął głową, po czym dał niziołkowi znak, że może zaczynać.

Mezzo podwinął więc rękawy i zabrał się do udrożniania jaskini zawalonej licznymi kamieniami. Przyzwał w tym celu wielką królową nagich kretoszczurów, której skóra była zielona i upstrzona rzadkimi listkami, zaś na głowie widniał leśny grzybek.
Na widok olbrzymiego wynaturzenia, bo jak inaczej mogli to postrzegać postronni, żołnierze chwycili pewniej za swoją broń i cofnęli się o krok, zaś Brenyl zaczął mamrotać pod nosem coś, co brzmiało jak kolejne przekleństwo pod adresem druida. Jedynie Faren pozostawał niewzruszony.

Kiedy przyzwana istota dostała polecenie, żeby udrożnić wejście do jaskini, przez chwilę zastanawiała się jak najlepiej się do tego zabrać. Rychło jednak zaczęła energicznie kopać w ziemi tuż przed wejściem, rozsypując grudki gleby na wszystkie strony tak, że trzeba było się nagimnastykować żeby nie zostać nimi zbyt obficie obsypanym. Kopanie szło kretoszczurowi dość mozolnie, bo tworzenie tunelu było bardziej czasochłonne niż to do czego był przyzwyczajony - samodzielnego przechodzenia pod ziemią.
Po kilku chwilach jednak królowa zniknęła w głębi własnego wykopu, który prowadził pod zawalonym przejściem. Trwało to prawie minutę, jednak w końcu dało się zobaczyć efekty - kamienie ustąpiły i zawaliły się niżej, na wykopany przez kretoszczura tunel. Przejście zostało udrożnione.

- Wreszcie. - skomentował dowódca, po czym rozkazał swoim ludziom iść do środka, przykazując jednocześnie niziołkowi, żeby nie mieszał się i zostawił resztę "profesjonalistom". Cała szóstka, wraz z ich gnomim magiem, weszła do środka znikając Mezzowi z oczu.

Tymczasem na polanie Siegfried rozmawiał w najlepsze z nowo poznaną czarodziejką Seseną, za nic mając nieprzytomną nieopodal półelfkę. Jeśli zginęła od byle upadku z drzewa, to najprawdopodobniej nie warta była jego towarzystwa.
Kobieta, mimo iż postanowiła się zmniejszyć, by wygodniej jej było rozmawiać z rycerzem, wciąż była od niego o głowę wyższa i Siegfried był pewien, że to nie był jej naturalny wzrost.

Po jego najnowszym pytaniu zamyśliła się przez chwilę.
- To zależy co uważasz za godne swojej uwagi. - rzuciła z przekąsem. - Jako osławionemu łowcy smoków chyba powinnam ci powiedzieć, że w okolicy grasują dwa smoczyska, jeden czerwony i jeden zielony żmij. Widziałam je raz, około miesiąca temu, gdzieś bliżej gór. - machnęła ręką ku północy. - Wyglądali jak znienawidzeni wrogowie i tak też do siebie wrzeszczeli w powietrzu, ale żaden nie odważył się zaatakować drugiego. W sumie to nie wiem, czy nadal tu są, ale jeśli tak to powinieneś uważać, twoja jaszczurka wyglądałaby przy nich jak mały kucyk obok potężnego ogiera. Co by tu jeszcze...

Pstryknęła palcami i znów urosła do swoich wcześniejszych rozmiarów, rozglądając się po okolicy ponad drzewami dając Siegfriedowi ciekawy widok z dołu.
W tamtym momencie nieopodal, w lesie, znikąd pojawił się Arizair. Elfi wojownik zignorował rycerza i pognał z powrotem do szarej dziury w polanie. Po drodze jednak zatrzymał się, bo spostrzegł nieprzytomną półelfkę i postanowił jej pomóc, skoro Siegfried się do tego nie palił.

To okazało się trudne, bo Arizair specjalizował się w zadawaniu ran i bólu, a nie w uśmierzaniu go i doprowadzaniu ludzi do zdrowia. Tutaj raczej przydałby się Rhoudan... elf stwierdził, że tropicielka żyje i to był szczyt jego umiejętności leczniczych. Ustawił ją wygodniej, opartą głową o mech rosnący z boku drzewa i zostawił. W następnej chwili wskoczył z powrotem do dziury i opuścił świat kolorów raz jeszcze.

Jego wędrówka i tym razem była podobna, jak poprzednio - nieprzyjemne dryfowanie w pustce, a w końcu bolesny upadek na coś twardego. Teraz jednak został wyrzucony pod kątem do podłoża. Przeturlał się o kilka bolesnych metrów, by w końcu wylądować na zadku w pozycji siedzącej.
Kiedy po chwili zorientował się, gdzie dokładnie jest, przestraszył się lekko i mimowolnie cofnął. Jego lądowanie zakończyło się na skraju wysokiego klifu nad czymś, co mogło być tylko morzem.


Zaledwie kilka cali dzieliło Arizaira od co najmniej stumetrowego upadku i elf był umiarkowanie pewien, że tego by nie przeżył. Wstał jednak, otrzepał się i rozejrzał dookoła.
Tak, zdecydowanie nie wylądował tam gdzie chciał - nigdzie nie było widać ani lasu, ani drogi, na której spotkał harpie. W najbliższej okolicy nie było nic poza czymś, co przypominało szarą odmianę piasku, a nieco dalej zaczynały się równie ponure łąki.

W międzyczasie, z powrotem na planie materialnym, Sesena najwyraźniej już wypatrzyła, co chciała znaleźć i znów się zmniejszyła.
- Tak jak sądziłam. - powiedziała tryumfalnie wskazując na południowy wschód. - W tamtym kierunku jest wioska, na skraju lasu. Ostatnio jakiś niespełna rozumu czarownik namieszał im coś z bydłem i musieli wszystko wyrżnąć przy pomocy wojsk z okolicznego miasta. Tak słyszałam.
Wtedy z kolei na polanie z hukiem pojawiła się kolejna osoba - tym razem z "wyprawy" powrócił kapłan Rhoudan. Mężczyzna nie miał jednak miękkiego lądowania. Cokolwiek go przywiodło z powrotem do lasu, wyrzuciło go poziomo na spotkanie pierwszego stopnia z dużym drzewem.

Kapłan odbił się od niego z impetem i wylądował na plecach. Rychło się też okazało, że nie był sam, bo rozległ się płacz. To była z kolei mała dziewczynka, która wraz z nim wyrżnęła w drzewo i płakała teraz rozpaczliwie trzymając się obiema rączkami za czoło z którego lała się teraz krew.
Pojawienie się tej dwójki zbudziło też tropicielkę, która również złapała się za głowę i rzuciła kilka nieprzyjemnych komentarzy na temat twardych drzew i hałasujących bachorów.
- Tłoczno się tu zaczyna robić. - skomentowała Sesena wyjmując zza pasa długi, zdobiony klejnotem, metalowy pręt.


- To na pamiątkę. - powiedziała. - Sama zrobiłam tą różdżkę. Ma w sobie współdzielne ładunki dwóch czarów. Kiedy będziesz ją używał od strony klejnotu, powiększy wskazaną osobę, a kiedy odwrotnie - zmniejszy. Proste, prawda? Powinno wystarczyć na jakieś trzy użycia jeszcze. Chociaż możesz chcieć ją dać osobie, która zna się na czarowaniu. - spojrzała ukradkiem na leżącego jeszcze kapłana. - I dajcie tej małej jakieś cukierki. Przeżyła Plan Cienia, to nie lada wyczyn. - Uśmiechnęła się promiennie do Siegfrieda. Odczekała jeszcze chwilę, po czym zaczęła zbierać się do opuszczenia towarzystwa.

Kerm 16-05-2012 18:03

Lądowanie było nader twarde, chociaż poza dzwonieniem w uszach i ogólnym poczuciem dyskomfortu Rhoudan nie odczuwał żadnych dolegliwości. W przeciwieństwie, jak to łatwo było można zobaczyć, do Matyldy.
- Matyldo, zaraz przestanie boleć - zapewnił dziewczynkę. Dotknął dłonią jej czoła. - Su sviesos zaizdu gydymas - powiedział.
Rana na czole dziewczynki natychmiast się zasklepiła.
- Zobacz, wydostaliśmy się już spośród tych wszystkich cieni - dodał. Wyciągnął z plecaka jakąś szmatkę i otarł nią twarz dziewczynki.
Matylda nie od razu zrozumiała, że jej czoło przestało krwawić i szlochała jeszcze przez chwilę. Potem jednak odjęła ręce od czoła, dotknęła go kilka razy i spojrzała na swoje dłonie, nadal nie rozumiejąc co się stało.
Jednak kiedy zobaczyła las dookoła - kolorowy las - uśmiechnęła się promiennie i rzuciła na Rhoudana próbując objąć go swoimi małymi rączkami. Znowu zaczęła płakać, jednak tym razem z radości.
Rhoudan, czego Matylda nie widziała, nie wydawał się uszczęśliwiony okazywanym mu nadmiarem uczuć, ale bohatersko zniósł uściski. Po chwili szepnął do ucha Matyldy:
- Chodź, musimy jeszcze komuś pomóc.
Matylda przestała ściskać kapłana i skinęła główką, wciąż szlochając. Nie puściła jednak ręki Rhoudana. Razem ruszyli w stronę tropicielki. Po drodze kapłan skinął głową nieznajomej, która towarzyszyła rycerzowi.
- Mogę ci w czymś pomóc? - spytał półelfkę, która stale siedziała pod drzewem.
- Nie - odpowiedziała krótko trzymając się za tył głowy. Kiedy odjęła rękę od tego miejsca, na jej dłoni widoczna była krew. Po chwili wstała chwiejąc się na nogach. - Co to za bachor?
Nie, to nie. Bez łaski. Nie należy się narzucać z pomocą.
- Poznaj Matyldę - odparł Rhoudan. - Udało nam się razem uciec z Planu Cienia.
- Słodko. - Mirith spojrzała ponuro na dziewczynkę, przez co Matylda skuliła się i mocniej chwyciła kapłana za rękę. - Nie widziałeś gdzieś tam mojego półmózgiego brata i tego zidiociałego elfa, który go tam zaciągnął?
- Wskoczył tam? - Rhoudan nie mógł uwierzyć w czyjąś aż tak wielką głupotę. - Nie. Tam były tylko cienie, jeden wielki i kilkadziesiąt mniejszych. No i Matylda. - Pogładził dziewczynkę po głowie. - A tobie co się stało? - zwrócił się do tropicielki.
- Tak, wskoczył tam. I zaciągnął Mazaritha ze sobą. - tropicielka znów dotknęła tyłu swojej głowy i syknęła z bólu. - Spadłam z drzewa, kiedy ziemia zaczęła się trząść i straciłam przytomność. Powinieneś porozmawiać z naszym rycerzem i jego nową przyjaciółką, może są lepiej poinformowani o tym co się dzieje.
- Chodź, Matyldo. - Rhoudan zwrócił się do dziewczynki. - Wypada się przywitać.
Dziewczynka wpiła się jednak w nogę kapłana, tak żeby zasłonić się od półelfki i potrząsnęła energicznie główką.
Tropicielka prychnęła jedynie i odwróciła się, podchodząc do swojego wierzchowca.
Rhoudan z przykucnął i spojrzał Matyldzie w oczy.
- Tak nie można, Matyldo - powiedział. - Będziemy przez jakiś czas podróżować z panią Mirith. Nie możesz patrzeć na nią spode łba, moja droga.
- Ale... ona jest straszna! I zła! - powiedziała dziewczynka, wyjątkowo głośno akcentując ostatnie słowa. Półelfka odwróciła nagle głowę w kierunku mówiących, jednak równie szybko wróciła do zajmowania się swoim wierzchowcem i nie dało się stwierdzić jak zareagowała na te słowa.
- Nie, Matyldo. - Rhoudan pokręcił głową. - Ona się tylko bardzo denerwuje losem swego brata, który zaginął w krainie cieni. Nie powinnaś się dziwić, że się nie ucieszyła, że zamiast niego pojawiłaś się ty. Na jej miejscu też byś była zmartwiona.
Te słowa tropicielka również usłyszała i prychnęła tylko.
- Ojej! - oczy Matyldy się rozszerzyły, zasłoniła sobie usta dłońmi. Puściła Rhoudana i podeszła szybko do półelfki, by teraz z kolei przylgnąć do jej nogi.
- Co do... - warknęła Mirith, zaskoczona. Kiedy się odwróciła, zobaczyła małą Matyldę uczepioną jej nogi, co tylko spotęgowało jej zaskoczenie.
- Przepraszam - powiedziała dziewczynka. - Przykro mi, że twój brat tam jest.
Tropicielka spojrzała wściekle na Rhoudana.
- Ja nie... - zaczęła, jednak w pół zdania rozmyśliła się. Powoli położyła dłoń na głowie Matyldy. - No... już... już, nie gniewam się - powiedziała posyłając kapłanowi kolejne mordercze spojrzenie.
Rhoudan odpłacił się jej niewinnym uśmiechem.
- Zaopiekujesz się nią przez chwilkę, Mirith? - spytał. - Albo nie... Chodź, Matyldo, zamienimy najpierw kilka słów z tamtą panią i tamtym panem. - Wskazał wzrokiem rycerza i stojącą obok niego niewiastę.
- Och! Ich bracia też tam trafili? - powiedziała Matylda z przejęciem i pomknęła prędko do Siegfrieda i nieznanej jeszcze kapłanowi kobiety, by ich również pocieszyć.
- Nie, nie... Poczekaj! - powiedział szybko kapłan. - Ponieważ tu się zjawiliśmy, to powinniśmy się przywitać. Nikt im nie zaginął - dodał.
Dzieci miały to do siebie, że bywały uczulone na punkcie słowa "nie". Matylda nie była tutaj wyjątkiem - na dźwięk owego magicznego słowa, próbowała się zatrzymać wpół biegu, ale potknęła się i poleciała do przodu, upadając tuż przed Siegfriedem. Znów rozległ się płacz małej dziewczynki.

Qumi 20-05-2012 15:21

Druid tylko uśmiechnął się na uszczypliwy komentarz.

- Domyślam się, że tak zacne rycerstwo nie potrzebuje mojej pomocy przy nekromancie? Cóż, w takim razie udam się na krótki spacer. – ukłonił się nieco karykaturalnie i zagwizdał.

Tygrys podbiegł do swojego pana i położył się, pozwalając niziołkowi usiąść na nim.

- Do zobaczenia wkrótce i powodzenia! – rzucił na odchodne i pogalopował na swoim tygrysie do miejsca gdzie zostawił Siegfrieda.

Druid zastanawiał się jak ma się sytuacja z gigantką. Miał nadzieję, że jego nowi towarzysze nie przepadli na stałe w innym planie. W tej kwestii liczył na pomoc jego nowego gnomiego znajomego. Nawet jeśli nekromanta okaże się nie mieć żadnej wiedzy na temat portalu i kobiety, to gnom zdawał się być na tyle obyty z magią, że może sam jakoś sobie z tym poradzi. No i zawsze był jeszcze plan B…

Niziołek westchnął na myśl o planie B, miał nadzieję, że do tego nie dojdzie. W każdym razie w miarę jak zbliżał się do miejsca gdzie leżała olbrzymia kobieta coś go zaczęło martwić. Na początku nie wiedział co, nie potrafił tego jasno określić.

- Nie widać jej. – tak, gigantki nie było wciąż widać, mimo jej rozmiaru. Niziołek był tym faktem bardzo zaniepokojony.

- Przyspiesz, musimy dotrzeć tam jak najszybciej. – pogłaskał tygrysa za uchem dając mu znak do przyspieszenia. Nie było chwili do stracenia.

Sierak 20-05-2012 21:30

Siegfried obserwował, jak Rhoudan i jego nowa, mała towarzyszka dochodzą powoli do siebie po nader nieprzyjemnej podróży. Dziewczynka wkrótce też zapoznała się z półelfią tropicielką przy pomocy wielkiego, ciepłego uścisku, po czym pognała co sił w nóżkach na spotkanie opancerzonego rycerza. Jednak...
- Nie, nie, poczekaj...! - krzyknął za nią Rhoudan. Zaskoczona dziewczynka próbowała się zatrzymać, jednak wyszedł z tego jeden wielki upadek na twarz tuż pod nogami Siegfrieda. Znów rozległ się płacz dziecka.
- Czy zawsze muszą otaczać mnie nieudacznicy? - Rzucił Sieg dając upust swojej frustracji - nie bierz tego do siebie Rhoudanie, chodzi mi bardziej o to, że bard którego nam przydzielono to skończony kretyn, tropicielka poszła spać, ten tamten elf, którego imienia nie pamiętam ledwo wylazł z portalu, to prawie się nie potknął biegnąc tam z powrotem na złamanie karku. Na sam koniec wylatujesz i ty... Taszcząc pod pachą dziewczynkę - mówiąc to złapał dziewczę pod ramiona i postawił na proste nogi - nie rycz, to nie przystoi damie - ponownie spojrzał na kapłana - po prostu chyba zbyt wiele emocji na dzisiaj, ah nie widziałeś tam może jeszcze jednego naszego towarzysza? No i Mezzo coś długo nie wraca, może powinniśmy go poszukać?
~ Krieg, wracaj tu jak najszybciej bo ich tu zaraz kurwa pozabijam. My idziemy polować na smoka, a ten dziecko sobie przytaszczył z Planu Cienia. Poza tym dostałem prezent od naszej czarodziejki... Spodoba ci się, aha i uważaj w okolicach mieszkają podobno dwa dorosłe smoki, wolałbym żebyśmy ewentualnie razem stawili im czoła. Jeżeli przypadkiem zauważysz naszego druida i jego tygrysa, daj mi znać gdzie i jak daleko od nas się znajdują.
Przekazując swe myśli smokowi przypomniało mu się coś jeszcze.
- Seseno, jesteś pewna że chcesz już iść? Może przyłączysz się do nas? Zakładam, że nie masz nic do stracenia, a nudzić się z nami... No, jak widać na pewno nie będziesz - nie wiedzieć czemu, przypomniał mu się wpadający do portalu bard.
- Nie marudź tyle, Siegfrydzie - powiedział kapłan. - Chyba nie sądzisz, że mogłem ją tam zostawić? - spytał. - Witaj. - Zwrócił się do towarzyszącej rycerzowi kobiety. - Jestem Rhoudan.
Siegfried całkowicie nie rozumiał rozterek moralnych długowłosego kapłana.
Dziewczynka, postawiona siłą na nogi przez wielkiego, opancerzonego rycerza poleciała natychmiast na ziemię jak szmaciana lalka. I zaczęła jeszcze głośniej płakać, przecierając oczka małymi rączkami. Sesena kucnęła, żeby widzieć swoich rozmówców wyraźniej, odwzajemniła przywitanie się z Rhoudanem i zwróciła znów do Siega:
- Wybacz, mój drogi, ale wasza kompania robi się coraz dziwniejsza z minuty na minutę, nie przywykłam do takich doświadczeń i raczej cenię sobie ciszę i spokój. Jednak jeśli znajdziecie tego waszego barda i zakończycie z nim misję, skontaktuj się ze mną. Przy bardziej sprzyjających warunkach, chętnie cię bliżej poznam.
Zapadła chwila milczenia mącona jedynie intensywnym płaczem Matyldy.
- O, nie omieszkam tego zrobić możesz być pewna, póki co szerokiej drogi - odpowiedział rycerz starając się uspokoić małą, cholera nie miał podejścia do dzieci. Od małego jedyne czym się opiekował, to smok a i w tym był taki sobie.
~ Krieg, gdzieś ty na wszystkie czarty niższych planów się podział, wracaj tu szybko ~ też ci dedykowany wierzchowiec rycerza. To musiał być pechowy dzień, którego póki co jedynym pozytywnym aspektem było spotkanie czarodziejki.
- Rhoudanie, dasz radę ją uspokoić? Zdaje się, że nie ma co czekać na elfa bo temu jak widać spodobało się na Planie Cienia. Myślę, że tropicielka może na nich zaczekać, my może poszukajmy Mezzo, tylko najpierw niech Krieg wróci... Z jego wzrokiem łatwiej go będzie namierzyć.
Czarodziejka uśmiechnęła się raz jeszcze, po czym wstała i odeszła, robiąc iście gigantyczne kroki poprzez las, powodując wstrząsy ziemi i rozgramiając drzewa, które akurat stały jej na drodze.
Kilka chwil później, jak na zawołanie, do Siegfrieda dołączył Krieg lądując na polanie.
~ Skończyłeś już te swoje amory, mości rycerzyku? - skomentował smok, rycząc z przekąsem.
Jednakże...
Widok wielkiego jaszczura w żaden sposób nie mógł wpłynąć dobrze na małą Matyldę - dziewczynka pisnęła wniebogłosy i zemdlała.
- Spokój... I cholerna cisza, wreszcie - podsumował Siegfried - trzeba będzie małą przyzwyczaić do takich widoków zdaje się.
Przez chwilę się zastanawiał, po czym rzucił jeszcze raz spojrzenie na odchodzącą gigantkę. Tsk, to jej zmienianie rozmiarów można by było fajnie wykorzystać w... Sypialni.
- Krieg, widziałeś może gdzieś po drodze Mezzo? Nic tutaj po nas póki co, przynajmniej dopóki tropicielka się nie obudzi i nie dojdzie do siebie. Aha, zapomniałbym... W okolicy kręcą się dwa dorosłe smoki, czerwony i zielony żmij, tak że powinniśmy uważać z tym rozchodzeniem się na boki. Chyba, że... - zatrzymał się nagle ~ ...Chodźmy na nie zapolować ~ dokończył w myślach spoglądając na Kriega, przekazując mu tę wiadomość.
- Rhoudanie, nie sądzisz że dwa dorosłe smoki mogły by coś wiedzieć odnośnie diamentowego? Może to jest jakiś trop?
- Nie mogę jej tu zostawić - powiedział Rhoudan, nawiązując do pierwszej części wypowiedzi rycerza. - Zabiorę ją ze sobą i oddam w czyjeś dobre ręce. Jeśli takie znajdziemy. A jak nie... Trzeba będzie z niej zrobić zabójcę smoków - stwierdził. - Do twojego smoka się przyzwyczai, jestem pewien. Jeśli zaś chodzi o te smoki... Najpierw by trzeba znaleźć Mezzo, no i jest jeszcze problem z bardem i elfem. Nie wiem, czy możemy się stąd ruszyć gdzieś dalej. Wrócą i trafią na smoki... To by nie było zabawne.
~ Niziołka nie widziałem, ale widziałem jakiś zbrojny obóz na wschód stąd. Może ten wasz gnom tam jest. - odparł rycerzowi w myślach jego smoczy pupilek.
Chwilę później rozległ się cichy dźwięk, który mógł być tylko strzałem z łuku - wszyscy zebrani skulili się odruchowo, na wypadek gdyby skrytobójcza strzała była wymierzona akurat w niego.
Rychło jednak okazało się, że to ich tropicielka postanowiła zapolować - wyszła z lasu jakby nigdy nic niosąc na ramionach okazałego dzika. Wyraźnie ciążył jej na barkach.
- Co? - spytała widząc zdziwiony wzrok zebranych. - Przypałętał się, to go ustrzeliłam.
- No to jest tak jak mówię, elfa wyrzuciło z portalu... Po czym poleciał tam z powrotem na złamanie karku. Może był pod wpływem jakiegoś uroku, może jest idiotą, w każdym razie wolałbym się nie pakować tam do środka, żeby to sprawdzić. Gorzej z bardem, chociaż akurat jego to bym tam chętnie zostawił... Nawet gdybym w zamian sam miał się nauczyć grać na flecie. Chociaż chyba masz rację - sprostował, słysząc co Krieg miał mu do powiedzenia - z tego co mówi Krieg i z tego co powiedziała mi Sesena, okolica jest strasznie... Rozrywkowa. Na wschód od nas znajduje się obóz zbrojnych, oprócz tego mamy dwa żmije pląsające sobie po okolicy... Bardziej w kierunku gór, na północ. Na sam koniec, na południowy wschód od nas zaś jest wioska, której jakiś czarownik namieszał w głowie z bydłem czy coś... W każdym razie musieli wszystko wybić. Dalej jestem zdania, że najlepszym rozwiązaniem będzie zapytać któregoś ze smoków... Celowałbym w zielonego, są słabsze... Tak na wypadek, gdyby okazał się niezbyt rozmowny.
- Dobra, dobra - powiedział Rhoudan. - Ale stale pozostaje sprawa tych trzech, co to odwiedzili Plan Cienia. Trzeba by pomyśleć, co z nimi zrobimy. Raczej nie wypada ich tam zostawić.
- Proponuję sposób stary jak świat... Jest wieczór, i tak po nocy nie ma co podróżować, bo o ile Krieg świetnie widzi w ciemnościach, tak ja na przykład nie bardzo. Kto do rana nie wróci, zostaje. Póki co proponuję rozłożyć obóz i coś zjeść, Krieg, jadłeś coś czy... O cholera, nie mów, że ta wioska w której wybili całe bydło, nie jadłeś tam przypadkiem obiadu?
Tropicielka rzuciła dzika na ziemię i zaczęła go oprawiać, jednak usłyszawszy pytanie Siegfrieda do swojego smoka znieruchomiała wpół ruchu i spojrzała na nich. Smok mruknął głęboko, jakby potulnie.
~ No wiesz, żarcie tam było praktycznie podane na tacy... - zaczął się tłumaczyć rycerzowi w myślach.
- Nie, nic wydawało mi się... Chociaż ta wioska to i tak marne źródło informacji. Krieg nie zjada bezbronnych wieśniaków - gdyby kłamstwo manifestowało się w jakiś sposób, Sieg byłby w tej chwili istną faerią barw.

Aegon 21-05-2012 01:57

Arizair podjął kolejną już wędrówkę po nieprzyjaznym planie cienia. Natychmiast ruszył w stronę przeciwną do klifu, by po pewnym czasie dostrzec w oddali mur. Ściana ta, niemałej wysokości, rozciągała się w obie strony tak daleko, jak elf mógł sięgnąć wzrokiem. Podchodząc bliżej, zobaczył też coś na kształt bramy - proste przejście w murze zastawione przez wielką zbroję, dzierżącą równie dużą włócznię.

Arizair zmienił swoją postawę i podszedł ostrożnie do zbroi. Kiedy zbliżył się na dwa metry, pancerz nagle się poruszył - całkiem sprawnie i szybko - chwytając broń w obie ręce i celując nią w elfa.
- Witam. Co znajduje się za murem? – Zapytał elf.
Zbroja stanęła w tej samej pozycji, co poprzednio, ale na chwilę wskazała włócznią na bok muru. - Arizair dostrzegł tam jakąś metalową tablicę z wyrytymi słowami. Nie znał jednak tego języka, choć alfabet był mu znajomy.
- Nie rozumiem tego. Czy jest gdzieś napis w innym języku?
Zbroja jednak już się nie poruszyła. Przy próbach komunikacji w innych językach jedynie wskazała ponownie na tablicę. Próby interakcji z tablicą zdały się na nic. Najwyraźniej nie była magiczna i nie była w stanie przekazać informacji w innym języku.
- No tak. W takim razie, czy możesz mi wskazać drogę do jakiejś ścieżki? - Spytał Arizair.
Zbroja, jakby celowo i złośliwie, wskazała kawałek ziemi przed sobą, który akurat był ścieżką która prowadziła od bramy do wybrzeża.

Elf machnął tylko ręką i ruszył wzdłuż muru w prawo. Po pewnym czasie doszedł do lustrzanego odbicia pierwszej bramy - elf aż rozejrzał się dookoła, żeby sprawdzić czy nie zatoczył kółka, jednak niektóre elementy krajobrazu były tu inne więc nie mogło być o tym mowy. Nie wyglądało na to, że sytuacja będzie tutaj wyglądać inaczej, więc elf ruszył dalej w prawo i jakiś czas po minięciu kolejnej bramy trafił na koniec muru. Ściana co prawda kończyła się w wodzie, ale obejście jej okazało się niemożliwe, gdyż drogę blokowała Arizairowi jakaś siła powodująca niewidzialny opór.

Elf ruszył zatem w stronę, z której przyszedł, jedynie po to, aby natknąć się na podobny koniec muru z drugiej strony. Próby wspinaczki zakończyły się jedynie wielokrotnymi porażeniami prądem, co wojownik wykorzystał i uleczył część ran dzięki swej determinacji. Pozostała mu jedna metoda do wypróbowania, zanim uznałby tą sytuację za dość niebezpieczną. Podszedł do najbliższej zbroi i rzekł w piekielnym języku:
-Witaj. Czy mogę przejść na drugą stronę?
Zbroja przez chwilę stała niewzruszona, po czym postąpiła krok do przodu i stanęła bokiem, udrożniając przejście.

Arizair śmiało przekroczył bramę i zobaczył znajomy widok - pojedyncze drzewa między którymi znajdowała się ścieżka i bardzo daleko - las. Elf jednak nie zdążył się zbyt głęboko zastanowić nad tym, co dalej robić, bo ktoś na niego wpadł i oboje upadli. Tym kimś okazał się poszukiwany przez Arizaira bard.

- Gdzie leziesz baranie, nie widzisz że tu uciekam?! - Oburzył się muzyk.
- Teraz widzę. Te harpie dalej tam są?
- Jedna jest! I goni mnie! - Schował się prędko za elfem, trzymając go obiema rękami za barki. Elf szybko zorientował się w czym rzecz. Ta sama jędza, która wcześniej z nim walczyła przy pomocy czarów, właśnie nadlatywała znad ścieżki.

Elf wydobył z torby łuk, po czym odbył chwilę medytacji i przygotował się do powitania bestii strzałami. Niestety, jedna strzała chybiła zupełnie, zaś dwie pozostałe odbiły się od niewidzialnego magicznego pola.
- Znowu ty?! - Skrzeknęła pokraczna istota zatrzymując się w powietrzu. – Won mi stąd, nie staniesz między mną a moim smacznym kąskiem! -To mówiąc rzuciła zaklęcie, które jednak nie było wycelowane w elfa. Przynajmniej nie wprost. Przed elfem pojawił się duży, złowieszczy wilk który sam w sobie nie był dla niego wyzwaniem, ale komplikował mu strzelanie do wielkiej harpii.
Bestia natychmiast przystąpiła do ataku, wywołując tym pisk Mazaritha, który odbił się od muru i został przezeń porażony. Sam atak potężnych, wilczych szczęk udało się elfowi uniknąć. Elf postanowił na to odpowiedzieć w najlepszy sposób, w jaki umiał. Upuścił łuk na ziemię, a bliźniacze kukri praktycznie same wskoczyły w ręce elfa, kiedy ten rozpoczął swoje natarcie na wilka. 5 ciosów spadło na przeciwnika, niczym błyskawice i, pomimo jednego potknięcia o kamyk zakończonego pudłem, powaliło go bez najmniejszego problemu. Dwa trafienia w witalne punkty natychmiast zwiększyły zapał elfa do walki.

Jednak nie było dane elfowi długo cieszyć się z tego małego zwycięstwa, gdyż harpia już wyczarowała kolejną rzecz - pięć kul świetlistej energii, których nie dało się uniknąć. Jedna po drugiej boleśnie wdarły się w ciało elfa.
- Przydałąby się jakaś pomoc! - Krzyknął do barda elf chowając kukri i sięgając po łuk.
- Eee... co... że ja...?! - Mazarith wydawał się bardzo zestresowany. – Eee... no dobra, dasz radę! Dasz radę! Wierzę w ciebie! - Zaczął dopingować Arizairowi, wywołując tym śmiech harpii.
- Zaraz cię przysmażę, to nic nie stanie między mną, a moim kąskiem! - Harpia jakby puściła oczko do barda. Samo wyobrażenie tego, co to mogło oznaczać wzbudzały w Arizairze odrazę.

W szponach potwora pojawiły się znajome już języki ognia, które momentalnie wysłała w stronę Arizaira i tak jak poprzednio tylko dwa z nich go trafiły - trzeciego uniknął cudem, gdyż przemknął mu tuż przed oczami. Elf ponownie sięgnął w zasoby swojej dyscypliny i zregenerował część obrażeń, po czym posłał kolejne trzy strzały, by ugodziły harpię. I ponownie jedna strzała chybiła, a dwie odbiły się od magicznego pola.

Harpia z dzikim śmiechem znów wyczarowała magiczne ognie przewidując dzięki nim rychłe zwycięstwo - los się jakby na nią uparł, że nie może Arizaira trafić wszystkimi trzema naraz, jednak i tym razem dwa takie ataki ugodziły elfa.
- Poczekaj, jestem genialny! - Krzyknął nagle bard, który już zdążył przejść z dopingowania w bezmyślne bełkotanie. – Zajmij ją czymś, ja użyję swojej pieśni!
Arizair z początku nie wiedział, o co Mazarithowi chodziło, jednak kiedy zobaczył znajomą u barda zmianę w kolorze oczu, zorientował się, co się szykowało. Elf niestety nie był przygotowany na potrzebę leczenia, wobec czego użył amuletu, który zwisał mu z szyi, aby wyleczyć część ran i zabrał się do odwracania uwagi potwora. W momencie jego twarz przybrała tygrysie cechy, a na dłoniach pojawiły się szpony. Arizair nie oczekiwał, że to coś pomoże, ale dodatkowo krzyknął:
- Teraz zjem cię, ptaszku!

Harpia zachwiała się na chwilę w powietrzu zaskoczona, po czym gorączkowo zaczęła skandować kolejne zaklęcie, które polegało na wyczarowaniu kolejnych pięciu kul magicznej energii. Świetliste pociski jeden za drugim bezbłędnie trafiły boleśnie tygrysiego wojownika.

Okazało się, że tyle czasu wystarczyło. - Mazarith zaczął po chwili dąć w swój flet, wydobywając z niego te same potępieńcze jęki, co wcześniej. Harpia przestała się ruszać i, co ważniejsze, machać skrzydłami. - Po chwili spadła i rozbiła się o ziemię jak wielki kamień. Bard zaś znów był wyczerpany magiczną pieśnią, którą wykonał już drugi raz tego samego dnia - padł jak długi na ziemię bez przytomności.

Arizair, nie myśląc długo, zabrał się do dobijania sparaliżowanej harpii. Gdy już z tym skończył, udało mu się odzyskać jedyną prawdopodobnie użyteczną rzecz, która była w jej posiadaniu: pierścień z zielonym klejnotem. Aby go zdjąć, elf musiał odciąć szpon, ale nie zajęło mu to dużo czasu. Arizair zabrał się potem do cucenia barda, co zabrało mu dobrą minutę, po której półelf i tak nie był w stanie samodzielnie iść. Nawet marudzić nie miał sił.

Aby temu zaradzić, Arizair wyjął ze swojej sakiewki racje żywnościowe i manierkę z wodą, aby trochę odświeżyć barda i przygotować do dalszej drogi. Efekt był z jednej strony zaskakujący, a z drugiej możliwy do przewidzenia. Półelf bez słowa przyjął jedzenie i napój. Po kilku chwilach zaczął już mamrotać coś pod nosem o niekompetentnych idiotach, zaś po kilku kolejnych minutach wydawał się już mniej więcej zdrów.
- Zmęczony jestem. - Oznajmił. - Poniesiesz mnie przez resztę wędrówki do wyjścia z tego paskudnego miejsca.
- A wiesz, gdzie możemy takowe znaleźć? - Spytał elf. Bard skinął głową przeżuwając kawałek wędzonego mięsa.
- Kiedy ta jędza mnie próbowała złapać, mijałem obiecująco wyglądającą dziurę w ziemi, z której dochodziły kolory. - Powiedział. - Wskoczyłbym w nią żeby uciec przed tym czymś, ale za późno się zorientowałem co to jest.
- Wskazuj zatem drogę. Pójdziesz jednak sam, chyba , że chcesz spędzić tu więcej czasu.

Mazarithowi na chwilę szczęka opadła, po czym ze złością w oczach wyciągnął zza pasa swój ulubiony batog i zaczął nim energicznie okładać elfa.
- Jak... śmiesz... mi... się... sprzeciwiać! - mówił w rytm uderzeń.Arizair zbliżył się do barda i chwycił jego rękę z batogiem.
- Słuchaj. Nie wiem, za kogo się uważasz, ale jesteśmy teraz dość nieprzyjaznym miejscu, więc jeżeli chcesz się stąd wydostać, to radzę ci, żebyś współpracował. Powinieneś też nieco zmienić swe nastawienie do innych, bo następnym razem wylądujesz w podobnej dziurze i nikt nie wróci po to, by cię ratować, zrozumiano?! – Powiedział elf próbując zastraszyć barda.

Bard po chwili wahania wyrwał się z uścisku elfa i prychnął na niego.
- Ty sam mnie tu wepchnąłeś. To był twój uświęcony obowiązek, żeby mnie wybawić! - Cofnął się o krok i zaczął nucić magiczne pieśni. Po chwili coś się pod nim zmaterializowało i uniosło go niego do góry, by po chwili uformować dorodnego wierzchowca. Półelf natychmiast chlasnął wodze i zwierzę ruszyło galopem.
- Teraz ty sam jesteś w nieprzyjaznym miejscu! - powiedział będąc już w ruchu.

Arizair wyjął łuk i próbował ustrzelić wierzchowca, jednak tylko jedna strzała trafiła w cel. Strzał był nader celny, pod żebra, ale niewystarczający, by powalić stworzenie. Potem Mazarith był już zbyt daleko, aby strzelać. Elf puścił się za nim biegiem, jednak nawet jego szybkość, która w tym momencie była nieco większa, niż zwykle, nie dorównywała tej, którą mógł osiągnąć magiczny rumak.

Gonienie magicznego wierzchowca było z góry skazane na porażkę, jednak nie trwało długo - po kilkuset metrach Mazarith zatrzymał się przy jednym z drzew, zszedł ze swojego konia i zniknął Arizairowi z oczu. Ten zaś postanowił jak najszybciej dotrzeć do tego samego miejsca i zorientować się w sytuacji.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:14.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172