“(…) – Słuchaj młodzieńcze – głos Afrei stał się teraz pełnym strachu szeptem, a broda łowcy dotknęła ucha Randala. – Plemionami nawiedzających nas potworów kieruje chaos. Dopóki tak jest, nie stanowią one większego zagrożenia dla Kamienia Grzmotów. Jednak tu i ówdzie pojawiają się pogłoski o czarnym magu, przesiąkniętym dawno już zapomnianym złem, który żyje w szalonym bluźnierstwie, mieszkając z leśnymi straszydłami w kanionie, a pewnie nawet płodząc niektóre z tych stworzeń. To może być coś więcej niż tylko plotka wieśniaków. Widziałem już w głębi boru rozumne, złe drzewa i takie, których korzenie wydawały się sięgać otchłani. Dobrze wiesz, że ciągłe używanie potężnych zaklęć pobudza czasami moce, od których może zatrząść się cały wszechświat. Boję się nawet myśleć, do czego może dojść, jeśli czarownik zjednoczy te bestie – wuj popatrzył na młodego druida z troską. (…)”
Autorem tych słów był myśliwy Afrei, który 25 Mirtula Roku Księcia spotkał w strażnicy swego siostrzeńca, świętej pamięci młodego druida Randala. Słowa te, pełne trwogi przed nieznanymi zakątkami Boru Hullack, miesiąc później zostały przekazane przez elfie usta elfim uszom, gdy spotkały się dwa zupełnie niepodobne do siebie indywidua - Varis Nailo i Kruk. Czarodziej po raz pierwszy w tych gorzkich dniach, gdy po pogrążonej w żałobie rodzinie Mansanas nie było już ani śladu, a w kasztelanii Kendricka było więcej zuchwałych awanturników niż gdziekolwiek indziej w Faerunie, poczuł gdzieś w głębi duszy coś z lekka przypominającego nadzieję. Druid zaś - obcy, którego znajomość tych rejonów ograniczała się do jednej czy dwóch gospód - czuł, że znalazł zarazem i godne wyzwanie, i godnych towarzyszy, którzy, mimo że zasługiwali na szacunek, to jednak budzili lęk, a przynajmniej kierujące nimi motywacje, tak zgoła odmienne od pobudek młodego elfa - Varisem kierowała chorobliwa ambicja, Liadonem błysk złota. Natomiast dla czarodzieja i łucznika druid niepokojąco przypominał Randala - oby tylko dane mu było nie skończyć tak samo, ze strzałą drżącą w sercu.
Minął zaledwie miesiąc od pechowej wyprawy, a w Kamieniu Grzmotów zaszło tyle zmian, zupełnie jakby zbierała się burza, ogromna, ciemna, rycząca nawałnica przecinana błyskawicami. Według zarządzenia króla Azouna IV, licencje na organizowanie zbrojnych band zostały terytorialnie ograniczone do niespokojnych ziem kasztelanii Kendricka Hardcastle'a. Dotąd nieskrępowani awanturnicy wybierali albo poszukiwanie przygód z dala od Leśnego Królestwa albo wybierali się na wschód, na mniej lub bardziej fortunne wypady do nawiedzanego boru. Natomiast tutejsi mieszkańcy - dotąd mili i uprzejmi względem podróżników - zaczęli sprawiać wrażenie, jakby chcieli znaleźć się zupełnie gdzie indziej. Niektórzy nawet wyjechali, wyprzedając swój majątek. W taki właśnie sposób "Korbacz i Kołacz" oraz "Pod Halabardą" stały się "Smoczym Legowiskiem", własnością Ondavera Sarlatha, przedsiębiorczego weterana ze strażnicy, właściciela kilku kopalni w Grzmiących Wierchach i dowódcy prywatnej kompanii Kamiennych Ostrzy. Wraz ze zmianą właściciela zmieniła się też klientela - niepurpurowy mógł liczyć co najwyżej na ciężkie ciosy. Jednak popytowi musiała w końcu odpowiedzieć podaż - poszukiwacze przygód z bliska i daleka pozbywali się okupionych krwią monet w przybytkach też za krwawy łup wzniesionych, takich jak "Smutny los krzesła", "Pod błyskawicą" i "U niedźwiadków".
Lecz te oberże, jak i miecze zamieszkujących je chełpliwych awanturników, nie będą stanowiły centrum naszego zainteresowania, przynajmniej nie teraz, gdyż nieopodal Kamienia Grzmotów, w oddalonym gospodarstwie prowadzonym przez prostodusznego Josdiaha i korpulentną Elisath pojawiło się, zupełnie jakby zesłane przez troskliwe o narratora muzy, tworzywo na historię godną przekazania kolejnym pokoleniom, a może raczej zaczątek takiej opowieści, niespodziewany jak grom z jasnego nieba. Otóż Josdiah, chłop już od dawna zramolały, musiał wykopać studnię, czego nie podjąłby się bez pomocy kilku silnych mężów. A trzeba przyznać, że ci trzej, którzy chwycili za szpadel, byli wręcz sforami twardych niczym żelazne struny muskułów i grubych kości, a imiona ich brzmiały: Orr i Kargar. Trzeci zaś, najdzikszy pośród nich, nie legitymował się żadnym imieniem.
Zdesperowani podróżnicy, jakimi wówczas byli - awanturnikami bez licencji i z niemal pustymi sakiewkami - chwyciliby się każdej okazji, która gwarantowała wkroczenie w świat ciepła i zapachu jedzenia, nawet gdy wiązała się z niekończącymi uwagami puszystej Elisath na temat sensu poszukiwania przygód, tym częstszymi i bardziej kąśliwymi, im większego draba sobie upatrzyła. Jak nie trudno zgadnąć, przez calutki ostatni tydzień rolę tej strzeleckiej tarczy pełnił Orr. W odpowiedzi pół-ork tylko uśmiechał się kwaśnie (co by widelec z kawałkiem befsztyka nie zatrzymał się w drodze do ust), ale w uśmiechu tym czaił się cień autentycznego humoru.
Jednak naiwnym byłby ten, kto sądziłby, że tygodniowa dorywcza praca zespoliłaby ze sobą losy takich groźnych łotrów na dłużej niż do ostatniego przerzuconego szpadla ziemi. Prawdziwym powodem był błysk prawdziwego złota - branzoletki ukazującej skrzydlatego smoka zawiniętego trzykrotnie, z trzema rogami z rubinów na łbie, o którą prawie się pozabijali. Któremuś z nich do głowy przyszedł pomysł, że być może wykopane cacuszko było magiczne lub - co gorsza - przeklęte, stąd też pojawiła się potrzeba konsultacji z dyskretnym badaczem wiedzy tajemnej, a takim właśnie był ten spiczastouchy, na którego widok zwykli ludzie odwracali wzrok i czynili zabobonne znaki - Varis Nailo.
Cofając się chwilę wstecz, w momencie, gdy pazerna i brudna łapa Orra ściskała świeżo znaleziony skarb, w siedzibie kasztelana rozbrzmiewał dźwięk instrumentu w tych okolicach niespotykanego - szałamaji. Przed Kendrickiem - mężczyzną postawnym, przystojnym, o godnym, poważnym obliczu - koncert dawał przybysz z odległej Zakhary. Lokalny władyka poświęcił podróżnikowi blisko jedną wartę - zaprosił na obiad i obchód po wewnętrznym dziedzińcu strażnicy, do którego dostęp miała wyłącznie rodzina szlachcica, urzędnicy i Purpurowe Smoki. Zorganizowano nawet krótkie zawody w łucznictwie i fechtunku. Kasztelan dał się poznać jako mąż wysportowany, osiągający doskonałe rezultaty w strzelaniu z łuku, uprawiający również, choć w tym nie celował, szermierkę; zawsze zainteresowany żywo książkami i pisarzami, mimo że mowy układali mu sekretarze, wreszcie jako człowiek bolejący z powodu postępów łysiny i okazujący pod tym względem drażliwość wręcz chorobliwą.
Hassan chłonął jak gąbka wszelkie ciekawe nowiny. Między innymi dowiedział się, że strażnica w założeniu nigdy nie miała stanowić pogranicznej fortecy, tylko osobistą siedzibę Kendricka, centrum jego ziem, lecz Bór Hullack pozostawał nieposkromiony. Zasłyszał też plotki o ściągających do kasztelanii krasnoludzkich górnikach, którzy trzymali się na uboczu, jakby skrywając jakiś sekret, a jednocześnie dopraszali się audiencji u władcy. Pożegnanie z gospodarzem było nadzwyczaj miłe - na cały czas pobytu wędrowca Hardcastle kazał traktować wojownika jak jednego z tutejszych żołnierzy, co dla losu tego poszukiwacza przygód nie było bez znaczenia, gdyż właśnie w "Smoczym Legowisku" poznał Liadona Galanodela, swego przyszłego kompana.
Mimo że cenne znalezisko ze studni nie skrywało w sobie magicznych mocy, pojawiła się perspektywa zawiązania zbrojnej bandy - i to jakiej! Varis Nailo oddał błyskotkę pół-orkowi. Elf jadł powoli, smakując każdy kąsek, pozwalając, by krzepiące ciepło pomieszczenia "U niedźwiadków" i starannie wybrane (choć tanie) wino poprawiały samopoczucie, nawet jeśli nie wpływały na uspokojenie umysłu czy nerwów, a te czarodziej miał dosyć napięte. Zebrał tutaj towarzyszy, aby wskazać kierunek ich wspólnym przygodom.
Oto mroczne sztuki, jak się zdawało, same upominały się o uwagę czarodzieja, pojawiając się niemal w zasięgu ręki. Podobno nocami śmierć powstawała z grobów i zabierała tych zuchwałych awanturników, którzy próbowali stawić jej czoła. Doprowadzeni do ostateczności mieszkańcy gotów byli chwycić za widły i dorwać pustelnika, w którym upatrywano winowajcy. Purpurowe Smoki nie angażowaly się w aferę tak długo, jak szczątki ich kompanów spoczywały spokojnie w odosobnionej od Ogrodu Kelemvora Alei Zasłużonych.
I tak nad tym niewielkim światem zawisła kolejna ciemna chmura, która dla poszukiwaczy przygód miała być pierwszą ciężką próbą.