Jehan Amelien Baudelaire
(Bordenoir, Aro)
13 sierpnia 2595, port rybacki w Perpignanie
Przywiązane do masztów kutrów mosiężne dzwonki wypełniły donośnym stukotem i tak już hałaśliwą przestrzeń portu. Tłoczący się na nabrzeżu ludzie czekali, aż terkoczące silnikami kutry przycumują do drewnianych pomostów. Wszyscy przekrzykiwali się wzajemnie pokazując rękami na dużego rekina ostronosego przywiązanego za ogon do dziobu największego kutra, ale Jehan nie zaszczycił martwego drapieżnika większą uwagą. Nie czekając aż jeden z najmniejszych stateczków przysunie się do odbijaczy młody mężczyzna zeskoczył na jego pokład i uścisnął dłoń brodatego szypra.
- Jakieś kłopoty na morzu? - zapytał wodząc spojrzeniem po ogorzałych od słońca półnagich rybakach układających przy relingu wypełnione srebrzystymi kształtami skrzynie - Długo wam zeszło.
- Martw się o siebie - odburknął szyper, ale szorstkość jego odpowiedzi wcale Jehana nie ubodła - Stado rekinów porwało nam parę sieci. I to nie były takie ostronosy jak ten tam, tylko białe żarłacze. Jacques musiał wrzucić do wody laskę dynamitu, bo inaczej by nam skurwysyny wybiły dziurę w burcie.
Ciągle mamrocząc coś pod nosem, brodacz wyciągnął ze sterówki brezentowy pakunek, z którego sterczały głowy i ogony zielonkawych wargaczy.
- Sam sobie wypatrosz - szyper podał młodzieńcowi pakunek - A co masz dla mnie?
- Kwatermistrz Rezysty przyjechał dzisiaj rano, będzie dwa dni zbierał prowiant. Zatrzymał się w „Złotym Koźle”. Gaspar obiecał wepchnąć twoje ryby przed resztą oferentów, za tę samą prowizję, co zawsze. Tylko musicie dostarczyć towar jeszcze dzisiaj.
- Czy ja się kiedyś spoźniłem, Jehan? - prychnął szyper, ale Baudelaire już wspinał się w górę relingu. Wskoczywszy na nabrzeże wmieszał się pomiędzy hałaśliwy tłum zainteresowanych kupnem ryb Perpignańczyków. Na szczycie szerokich kamiennych schodów prowadzących na ulice Kwartału Szkutników - gdzie mechaniczne piły i hydrauliczne wkrętarki pracowały przez dwanaście godzin dziennie - odwrócił się na chwilę i obrzucił uważnym spojrzeniem rozległą przestrzeń portu.
Tuziny żaglowych i motorowych łodzi rybackich przecinały spokojną toń w cieniu rzucanym przez artyleryjski bastion Kashki i wysokie ściany Sipho. Ich czerwono-czarne bandery łopotały dumnie na wietrze; jeden z wielu symboli rosnącej potęgi Bordenoir. Na redzie, obok kilku opalanych węglem kryp z Montpellier i Tulonu, stały na kotwicach trzy duże łodzie motorowe Fauconów. Kręcący się na ich pokładach załoganci konserwowali rozmontowane wyrzutnie harpunów wymieniając się docinkami z obsadą czwartego ścigacza, stojącą w pogotowiu na wypadek jakiegoś alarmu na otwartym morzu.
Jehan pociągnął wzrokiem aż po linię widnokręgu, za którym w lazurowej toni kryły się jasne szczyty Półwyspu Balearskiego.
Grupka rozchichotanych dziewcząt w powłóczystych białych szatach i wplecionych we włosy kolorowych wstążkach minęła młodzieńca posyłając mu skrzące się ciekawością spojrzenia. Pilnujący ich mężczyzna w sile wieku i czerwono-brązowym stroju natychmiast podążył wzrokiem za swoimi podopiecznymi, zmarszczył czoło posyłając Jehanowi nieme ostrzeżenie. Baudelaire odwrócił głowę w drugą stronę nie chcąc prowokować publicznej sprzeczki - konserwatywni wyznawcy Jehammeda przykładali ogromną wagę do cnoty swych córek i wierności żon, więc kiedyś już sobie coś uroili, przed ulicznymi przepychankami z nimi z trudem chronił nawet noszony na szyi talizman Bordenoir.
Podróż do „Czerwonego Młyna” zajęła mu dobre dwa kwadranse i tylko dwukrotnie się po drodze zatrzymywał, chociaż po wyłożonych brukową kostką ulicach Górnego Miasta płynęły prawdziwe rzesze ludzi. Według obliczeń rachmistrzów Rady w Perpignanie żyło prawie pięćdziesiąt tysięcy dusz, ale Jehan wiedział, że liczba ta szła mocno w górę w dniach poprzedzających wizyty ciężkich neolibijskich statków. Za dziesięć dni do Perpignanu miał przypłynąć Mufasa, frachtowiec należący do konsul Elani. Wyczekujący jego wizyty kupcy, brokerzy, rzemieślnicy i farmerzy już zaczynali ściągać do miasta wypełniając swoim gwarem ulice, zaułki, tawerny i domy gościnne; powściągliwi w emocjach Frankowie z Tuluzy, hołubiący krwistą czerwień strojów Sanglierowie z Montpellier, wiecznie roześmiani Tulończycy, czasami nawet posępni anabaptyści z górskich enklaw przybywający do Perpignanu z białymi opaskami na czarnych rękawach i z pustymi pochwami przy pasach.
Prześlizgując się poprzez ten tłum z wprawą człowieka nawykłego do życia w tłocznym mieście, Jehan przystanął za pierwszym razem przy wejściu na schody wiodące do Ogrodu Czarnego Lwa - wzniesionego z białego kamienia pałacowego kompleksu, w którym zamieszkiwała neolibijska konsul Elani. Najbardziej wpływowi brokerzy w Perpignanie bez mrugnięcia oka poświęciliby rękę albo nogę - albo nawet życie pierworodnego dziecka - aby poznać tajemnice omawiane we wnętrzu tych murów, w słynących z przepychu ogrodach na centralnym dziedzińcu rezydencji, gdzie regularnie bywali Veracq i Bariel; Pięść i Pasterz Perpignanu, charyzmatyczny regent Bordenoir oraz najwyższy kapłan kultu Jehammeda.
Pilnujący kutej z żelaza bramy harapowie nie tolerowali gapiów przyglądających się zbyt długo wejściu do rezydencji. Potężnie zbudowani czarnoskórzy mężczyźni w ceramicznych kamizelkach i hełmach spoglądali na świat spod skrywających ich twarze ceremonialnych masek. Wszyscy obserwowali przelewający się w dole schodów tłum z niesłabnącą podejrzliwością nie zdejmując rąk z przewieszonych przez ramiona matowoczarnych i lśniących czystością automatów. Widząc jak jeden z nich odwraca głowę w stronę intruza, Jehan czym prędzej ruszył w dalszą drogę w myślach wyobrażając sobie ekstazę któregokolwiek z perpignańskich rusznikarzy, gdyby w ich ręce trafił choćby jeden egzemplarz tej zamorskiej broni.
Za drugim razem Baudelaire stanął w cieniu marmurowego pomnika Pasterza, na skraju dzielnicy iberyjskich imigrantów we wschodniej części Górnego Miasta. Chociaż uwagę większości przechodniów przykuwała piękna srebrna biżuteria wystawiana na sprzedaż w okolicznych pracowniach jubilerów, wzrok Jehana pobiegł w stronę wąskiego zaułka na tyłach jednego z warsztatów. Brutalne morderstwo Hygienika Ralfa Schaffera wstrząsnęło na chwilę całym Perpignanem, choć po czterech tygodniach nie było już dominującym tematem w towarzyskich rozmowach - nie oznaczało to jednak, że władze zaprzestały dochodzenia w tej sprawie. Okrutne zabójstwo kładło się oczywistym cieniem na relacjach Bordenoir z Bastionem czerwonokrzyżowców w Montpellier. Zwabiony w ustronne miejsce, Szpitalnik został następnie zamordowany i okaleczony, a ponieważ sprawca odciął jego genitalia wpychając je do ust zabitego, a także wyłupił oczy, podejrzenia padły natychmiast na miejscowych jehammedan. Wśród zamieszkujących Perpignan wyznawców Rogatego Boga żyło wielu religijnych mężczyzn obsesyjnie podchodzących do moralnej czystości kobiet i honoru rodziny, łatwo było zatem przyjąć, że przybyły z Protektoratu Schaffer mógł nieumyślnie urazić ich uczucia i z tego powodu postradał życie.
Bariel i jego zausznicy oczywiście wszelkim sugestiom publicznie zaprzeczyli, wyznaczając wysoką nagrodę za wskazanie mordercy i odprawiając liczne ceremonie w intencji pamięci zamordowanego Szpitalnika. Żądza szybkiego zarobku z miejsca skusiła licznych konfabulantów, lecz napływ fałszywych tropów ustał w chwili, gdy konsul Elani nakazała, aby świadkowie składali zeznania w obecności jej anubiańskich doradców. Jehan słyszał jedynie dzikie spekulacje na temat tego, co działo się za zamkniętymi drzwiami regenckiego dworu, ale kilka par obciętych publicznie uszu, nosów czy języków wystarczyło, aby oszuści zaprzestali dalszych prób wyłudzenia nagrody. Dochodzenie władz wciąż trwało, lecz chociaż Jehan dałby wiele, aby poznać ustalenia śledczych, dwór regenta milczał w tej sprawie jak zaklęty.
Wpatrzony w nakreślone węglem na ścianie zaułka znaki straży Bordenoir, blednące już i rozmyte wilgocią, Baudelaire poczuł mimowolny dreszcz na wspomnienie czarnoskórych czcicieli Anubisa. Wyznawcy Szakala stanowili w Perpignanie wielką rzadkość, ale widywano ich czasami poza Ogrodem Czarnego Lwa. Przechadzając się po ulicach miasta, wzbudzali konsternację i wielką nieufność zarówno swoim odzieniem - albowiem nie tylko ich mężczyźni zwykli odsłaniać naznaczone kręgami białych tatuaży torsy, ale i kobiety bez śladu zażenowania obnosiły się z nagimi piersiami - jak i dziwacznym zachowaniem. Czego by jednak nie czynili, choćby i w obecności ortodoksyjnych jehammedan, nikt nie ważył się podnieść na nich ręki ani nawet złorzeczyć. Wszyscy wiedzieli jak wielkim szacunkiem wśród harapów cieszyli się Anubianie i że sama konsul Elani pochodziła z lędźwi kapłana Szakala.
Jehan nie potrafił już zliczyć, ile razy słyszał w tawernach opowieści o tym jak Anubianie potrafili hipnotyzować swych rozmówców wzrokiem, jak czytali w ich myślach i zmuszali do wyjawiania kłamstw. I chociaż nie miał pojęcia, ile w tych opowieściach było prawdy, a ile konfabulacji, starannie wystrzegał się spotkań z wyznawcami Szakala na ulicach Perpignanu.
Pascal Moulin kręcił się po zapleczu “Czerwonego Młyna” czyszcząc w towarzystwie kilku pomywaczy naczynia i zastawę. Złapał ciśniętą mu przez Jehana paczkę ryb i odłożył ją do szafki z osobistym prowiantem.
- Jest dla ciebie robota - powiedział wracając do wycierania kufli - Wyjazd do Pradesu.
- Do Pradesu? - skrzywił się Baudelaire - Z pocztą?
- Za przewodnika. Jakiś bogaty czarnuch, który niedawno przypłynął z południa. Był tu posłaniec z domu gościnnego Abdulkirka. Gość płaci złotem, ale chce dobrą usługę. Już mu powiedziałem, że pojedziesz. Zbieraj swoje graty, za godzinę musisz być w hotelu.