lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/)
-   -   [Slasher Story] - Bill (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/11579-slasher-story-bill.html)

Charm 03-10-2012 18:44

To, co wydarzyło się wewnątrz chaty, wywróciło pogląd Terlnisa na całą tą sytuację do góry nogami.
Zanim czerwona posoka zalała całą szybę, odcinając chłopaka od szokującego widoku, ten zdążył zauważył, jak kobieca sylwetka zostaje skracana o głowę. Kto zginął? Dlaczego? Kim jest morderca? Nie widział, nie miał pojęcia. Billi? Bynajmniej, nie była to jego pierwsza myśl. Zapomniał o historyjce przy ognisku, zapomniał o wariacie i jego rodzince. Nie skojarzył tych faktów w ogóle. Zresztą, trudno myśleć o takich bajkach, gdy na twoich oczach ktoś komuś odrąbuje głowę!
Washington. Wszedł do chaty. Był ostatnią osobą, którą Terlnis tam widział. Do tego znał okolicę, był wysportowany i pewnie silny. Był do tego zdolny fizycznie. A jego zachowanie podczas podróży tutaj... Tak, to z pewnością on. Był mordercą. Chłopak był tego pewien.
Szok odrzucił go w tył, przez co potknął się o konar i przewrócił na ziemię. Poczuł strach. Opanował go całego, od palców u nóg, po czubek głowy. Nareszcie. Sparaliżował ruchy i odebrał dech w piersi razem ze zdolnością rozumowania. Na szczęście paraliż szybko puścił, dzięki czemu mógł wycofać się, orając nogami ściółkę leśną. Podniósł szaleńczo na nogi i ruszył gwałtownie przed siebie, tam, skąd przybył. Zdolność rozumowania powróciła chwilę potem, dzięki czemu mógł nieco spowolnić i wyciszyć swoje ruchy. Oddychał głęboko, bezskutecznie próbując opanować oddech.
W tej chwili w jego głowie krążyło tak wiele myśli, że nie był w stanie żadnej wyłapać. Chaos. Śmierć, mord, obóz, las, Robert, Sam, Washington, jezioro, wyspa, autobus, wypadek... Wszystkie obrazy przelatywały mu przed oczyma, podczas gdy on oddalał się od tego pieprzonego domu. Nie znał drogi, z pewnością się zgubi. Miał jednak nadzieję, że odwzoruje z pamięci drogę powrotną do obozu, przynajmniej na tyle, na ile pozwoli mu jego stan. Kierował się nieco w lewo, na wszelki wypadek, gdyby miał jakoś wyminąć obóz. Z lewej powinno znajdować się jezioro, a jeśli do niego dotrze, brzegiem będzie mógł pójść dalej. To najlepszy sposób.
Starał się nie myśleć o tym, że wszędzie wokół panował mrok, a różne dziwne odgłosy starały się go wytracić z równowagi. Nie mógł jeszcze o tym myśleć. Wystarczająco bał się tego, że Washington będzie podążał za nim. A co, jeśli widział? Co, jeśli słyszał? Musi uciec jak najdalej.
Biegnał, jak najszybciej, nie zważał już na odgłosy, jakie wydawały łamiące się gałęzie. Starał się omijać drzewa. Nie świecił latarki - mimo wszystko nie chciał być widoczny.
Nie liczyło się to, dokąd dojdzie. Oby tylko oddalić się jak najbardziej od mordercy.

RoboKol 03-10-2012 20:16

Kathy nic nie widziała, póki nie wpadła na Richardsa. Coś powiedział, ale sens słów dotarł do niej dopiero po chwili. Zaraz, zaraz. Bezpieczna?! I jak to do tamtego domku? Przecież zebranie się w jednym miejscu takiej ilości potencjalnych ofiar to wręcz zaproszenie dla tego psychopaty!
A jednak głos nauczyciela zabrzmiał na tyle przekonująco, że zdecydowała się wypełnić jego rozkaz. Zresztą nie miała specjalnego wyboru. Mogła uciekać w stronę lasu, albo do innych domków, ale to niemal pewna śmierć.
I niech ktoś spróbuje wmówić coś Kathy o pierwotnych instynktach, o odwiecznym dylemacie "walczyć czy uciekać"! W takich sytuacjach dominuje przerażenie, szare komórki spalają się tysiącami tylko po to, by określić najlepszą drogę ucieczki, a i tak głupi człowiek biegnie przed siebie, a każda komórka jego ciała pragnie się wyrwać w stronę życia.
Kathy też chciała się wyrwać w stronę życia. Chciała żyć. Pobiegła w kierunku wskazanym przez nauczyciela.

Sileana 05-10-2012 22:26

- KURWAAAaaa...!

Jakim cudem to pieprzone drzewo spadło na jej pieprzone plecy?! Dlaczego?! Pieprzyć to, pieprzyć to wszystko.
Gówno, gówno, gówno!
Spasiony gnój na pewno ją teraz dorwie, na pewno. Już czuła jego oddech na plecach, słyszała jak podnosi siekierę, pewnie uśmiecha się obślizgłym uśmiechem zboczonego świra i czeka aż ona się poruszy, spróbuje podnieść...

Leżała tak dłuższą chwilę w szoku po uderzeniu, zanim w końcu nie poczuła bólu promieniującego przez całe ramię. Znała taki ból. Na początku kariery cheerleaderskiej spadła z piramidy i połamała sobie dwa palce. A teraz złamała pieprzoną rękę. Złamała. Pieprzoną. RĘKĘ! Teraz to już na pewno nie przeżyje. Nie ma mowy. Kaleki przed wieprze. Albo jakoś tak.

Hell Hound On My Trail

- Uspokój się, kretynko skończona i podnieś cztery litery. - Powiedziała w końcu, zepchnęła z siebie konar i usiadła. Obejrzała się na nauczycielkę, ale ta chyba nie żyła, a na pewno była nieprzytomna. Maddie nie chciała się o tym przekonywać, za to bardzo zależało jej na opatrzeniu ręki. Nie mogła jej przytrzymywać, bo nie dałaby rady biec. Nie miała czym jej przewiązać, chyba że zdjęłaby bluzkę. Trudno. Musi poczekać, aż ktoś będzie umiał jej pomóc, albo zginie.
Spaślak jeszcze nie pojawił się na horyzoncie, mogła więc zakładać, ze przynajmniej kawałek do jakiegoś schronienia zdąży przebiec. Ktoś jeszcze musi żyć, jeszcze się nie zdarzył taki tłuścioch, co mógłby wyrobić normę biegu nastolatków, zwłaszcza że Richards śrubował na wf-ie jak najmocniej.
Wstała w końcu, wydawało się to wiecznością, ale nie mogło minąć więcej niż pięć minut, i ruszyła powoli w stronę chaty Washingtona, najkrótszą drogą, cicho, starając się nawet oddychać bezgłośnie.
Dotarł do niej wtedy krzyk „on tu idzie!”, ale nie rozpoznała głosu. Chyba jakiś chłopak, nie widziała go, ale głos dobiegał jakby spomiędzy budynków...? „Onym” musiał być knur. To znaczy, że najpewniej właśnie lazła prosto na niego!
Zrobiła tył zwrot, zaciskając mocno oczy, jakby to miało sprawić, że każdy krok postawi idealnie.
Co robić, co robić, co robić? Nie mogła pójść całkiem naokoło, grubas nie był skończonym frajerem, zdaje się, i całkiem nieźle znał obóz, trafiłby wszędzie przed nią. Boże, co za pieprzona bzdura! Chyba tylko na jeziorze by jej nie dorwał. Chociaż taki knur to nawet by nie tonął, tylko dryfował, dzięki szczęściu pewnie szybciej niż ona. O czym ona w ogóle myślała, przecież nigdzie nie powiosłuje jedną ręką!
Pieprzyć to, nawet z chorą ręką musi być w lepszej kondycji niż ten palant. Nie da się złapać i tyle. Ale też pchać mu się w łapy nie będzie, o nie.
Ruszyła biegiem dookoła świetlicy, by dotrzeć do domku Washingtona od strony placu.

Anonim 07-10-2012 15:58

- Jestem imbrykiem. - pomyślałem przywodząc na myśl scenę z Arszenik i stare koronki. To dobry film, a sytuacja doskonale nadawała się, żeby tak właśnie stwierdzić. Dodatkowo teraz już dokładnie wiedziałem co się dzieje i kim jest Bill. Przed setkami lat w okolicach jeziora dokonano masakry indiańskiej sekty czcicieli zła. Byli na tyle źli, że szatan pozwolił im opuścić piekło i w dalszym ciągu gwałcić zdrową tkankę rzeczywistości. Bill pewnie był jakimś leszczem, który był do tego stopnia podobny do sekty, że ci zbiorowo podnieśli jego truchło do życia. Cholerny żywy trup! Na szczęście nie robi naboru jak to zazwyczaj robią żywe trupy w filmach.

Jest źle... jest nawet gorzej, bo przecież uciekając z obozu weszłoby się na teren duchów złej indiańskiej sekty rodem z innego wymiaru. Napewno zabezpieczyli się na wypadek, gdyby ktoś miał ujść z życiem. Jakbym uciekł drogą to pewnie zawiadomiłyby Billa, a ten uderzyłby mnie w głowę z taką siłą, że i dolna prawa jedynka ukruszyłaby się. Nie, to jest zła wizja. Zbytnio jestem przywiązany do swoich zębów. Jak i mózgu. No, ale gdy się człowiek spieszy to i się diabeł cieszy. Postanowiłem wejść na dach jednego z niezawalonych budynków, ale tak, żeby obserwować budynek, do którego właśnie wszedł Bill. Potem pewnie pójdę spać i poczekam na świt albo cios siekierą, bo aktualnie nie ma innego wyjścia.

- Wszyscy tu zginiemy. - powiedziałem na koniec wszystkich tych myśli i planów jakie mi się pojawiły w głowie. Jedyne logiczne rozwiązanie tej sytuacji. Sytuacja jednak jest dynamiczna i może coś się zmieni. Narazie trzeba wejść na dach i tam chować się przed Billem. Może duchy indiańców nie widzą obozu, a tylko las. Może porozumiewają się z nim telepatycznie. A może mylę się? Może to nie jest starożytna indiańska sekta czcicieli zła, a po prostu kosmici upadabniający się do indian? No przed UFO nie ukryję się, bo dach to w tym momencie jedyne bezpieczne miejsce - a gdyby jeszcze z powietrza coś nas zaatakowało to nie ma bata, żeby mieć jakiekolwiek szanse. Wyjście z obozu to śmierć, bo indiańce pewnie mogą teleportować Billa. Chowanie się gdziekolwiek nisko nawet za okutymi drzwiami nic nie da, bo Bill jest koksem i takie rzeczy to dla niego nic... dach natomiast... z dachu w ostateczności można zeskoczyć, a wygląda na to, że oprócz telepatycznych przekazów pseudoindian prawdopodobnie Bill nie ma pomocników. Złe gówno się tu dzieje i tyle.

Po wejściu na dach i o ile się da usunięciu wejścia na dach obserwuję co się dzieje plus staram się chować przed Billem nie schodząc z dachu. Jeżeli Bill mnie dostrzeże i będzie zmierzał w moim kierunku to krzyczę do niego:
- Przybywam z Interstrefy jako wsparcie zwiadowcze!

Pinhead 08-10-2012 19:16

Indiańskie bębny stawały się coraz głośniejsze i słyszeli je już wszyscy obozowicze.
Tam-tam tu-tum-tum tam-tam
Tam-tam tu-tum-tum tam-tam
Tam-tam tu-tum-tum tam-tam


Dźwięk ten dominował i zaczynał z każdą chwilą być coraz bardziej natarczywy. Jego jednostajne i monotonne tempo sprawiało, że wszyscy stawali się jeszcze bardziej poddenerwowani i rozkojarzeni.

Kathy Brown
Pan Richards zebrał grupkę ocalałych z zawalonej świetlicy w jednym z bungalowów. Wbrew pozorom nie było tych osób tak wiele, jakby można było przypuszczać. Większość niestety została przygnieciona dachem i albo już nie żyła, albo była w ciężkim stanie i miała problemy z wydostaniem się na zewnątrz.
Nauczyciel policzył ocalonych i powiedział:
- Słuchajcie mnie uważnie. Jak wiecie wydarzył się poważny wypadek. Wy jesteście już bezpieczni, ale wasi koledzy potrzebują pomocy. Zostańcie tutaj i pod żadnym pozorem nie opuszczajcie tego domku. Ja idę sprowadzić pomoc.
Po tych słowach pan Richards zamknął drzwi i pobiegł w kierunku domku wychowawców.

Zebrani na małej przestrzeni uczniowie byli w większości w głębokim szoku, po tym co się stało. Każdy z nich otarł się właśnie o śmierć, a na domiar złego niektórzy z nich zdawali sobie sprawę, że niebezpieczeństwo wcale się nie skończyło. Jakiś szaleniec grasował po obozie.

Nie minęły dwie minuty od wyjścia pana Richardsa, a jedna z dziewczyn wpadła w panikę. Najpierw zaczęła kiwać się rytmicznie w przód i w tył, niczym autystyczne dziecko. A już po chwili bełkotała coś pod nosem, by za moment wrzasnąć:
- Ja tego nie zniosę. Uciszcie te cholerne bębny. - krzyczała kiwając się i łapiąc się za głowę - Uciszcie je! Słyszycie! Ja tego nie zniosę już dłużej! Uciszcie je!
Ci, którzy byli najbliżej nie zaczęli się cofać z lękiem. Także Kathy cofnęła się o krok widząc co się dzieje. Oczy dziewczyny zaczęły płonąć czystym szaleństwem.
- Uciszcie je! - wrzasnęła ponownie i nagle i zupełnie niespodziewanie rzuciła się na stojącego tuż koło niej.
Mimo swej wątłej postury obaliła go na ziemię i zaczęła drapać paznokciami po twarzy.
- Ucisz je! Słyszysz! Ucisz je!
Krew zaczęła spływać z rozdrapanych ran na twarzy chłopaka. Próbował się on bronić, nie miał szans z rozwścieczoną i pełną szaleńczej siły dziewczyną.
Reszta ocalałych cofnęła się przerażona pod ścianę i w trwożliwym milczeniu obserwowała mękę chłopaka.

Carter
Carter wspiął się na dach uznając, że to jest to najbezpieczniejsze miejsce w tej sytuacji. Strach i obawa o własne życie sprawiły, że kompletnie zapomniał o Terry. Leżąc na dachu wypatrywał, czy to Bill, czy to innego potencjalnego niebezpieczeństwa. Dźwięk bębnów, który wypełniał cały obóz, także i jemu działał na nerwy. Było w tym rytmie coś szaleńczego, coś co przywodziło na myśl prastare, zakazane i bluźniercze kulty. Oczami wyobraźni widział półnagich mężczyzn i kobiety tańczących przy ognisku na którym ustawiono wielki kocioł. W kotle tym gotowało się ludzkie mięso.
Krzyk bólu przerwał jego rozmyślania. Przez pierwszą chwilę myślał, że to Bill upolował następną ofiarę. Okazało się jednak, że było to coś zupełni innego. W sąsiednim domku do którego wuefista zapędził ocalałych ze świetlicy, jakaś rozwścieczona dziewczyna szarpała się z jakimś chłopakiem. Carter nie widział wiele, ale sądząc po wrzaskach to chłopak mocno obrywał.
- Pomocy! - usłyszał nagle krzyk Terry.
Zaczął szukać jej wzrokiem i na szczęście udało mu się ją szybko dojrzeć. Pojawiła się na końcu alejki domku. Na dodatek nie była sama. Szedł obok niej pan Newman i ciągnął ją za ręce, by szła z nim.

Roxie Heart
Roxie udało się dotrzeć do składziku, ale niestety drzwi zostały zamknięte na kłódkę. Dziewczyna jednak nie poddała się i nie zrezygnowała. Mimo świadomości, że szalony morderca może być w pobliżu. Postanowiła za wszelką cenę dostać się do środka. Zabranym z ziemi kamieniem rozbiła szybę. Dźwięk tłuczonego szkła został na szczęście zagłuszony przez coraz głośniejsze i coraz bardziej upiorne bicie bębnów. Z każdym uderzeniem Roxie czuła, jak ciarki przechodzą jej po plecach. W tej prymitywnej muzyce było coś, co pobudzało wyobraźnie i przywodziło na myśl z sceny z makabrycznych horrorów.
Dziewczyna wspięła się i przez okno weszła do środka.
Wewnątrz było dość ciemno i tylko blade światło z zewnątrz pozwalało jakoś rozejrzeć się po pomieszczeniu.
Znajdowały się tutaj zepsute rakietki do badmintona, uszkodzone kamizelki ratunkowe, na ścianie wisiało wiele różnych narzędzi od młotka, poprzez obcęgi, na piłach kończąc. Roxie interesowało jednak zupełnie co innego. Ono potrzebowała jakiegokolwiek środka transportu.
Przedzierając się przez stertę starych kijów na ognisko dostrzegła w rogu pomieszczenia stary rower. Miał przerdzewiałą ramę i wykrzywioną kierownicę, ale wyglądało na to, że nadaje się do jazdy.
Wtedy jednak Roxie usłyszała dźwięk, który zmroził jej krew w żyłach i odebrał oddech. Głuche uderzenie ciężkiego przedmiotu w kłódkę. Nawet przez chwilę nie miała wątpliwości, kto to może być.Miała niewiele czasu na reakcję.

Luther „GoGo” Cottonfield
Luther słysząc zbliżającego się mordercę nie zwlekał, ani nie namyślał się ani chwili. Zadziałał instynktownie i choć dopiero, gdy wspinał się na dach zdał sobie sprawę z ryzyka, to nie zawahał się. Wiedział, że w tej sytuacji było to najlepsze z możliwych rozwiązań.
Dość sprawnie wszedł na dach, by później wolno przejść po nim na drugą stronę. Podróż ta trwała zdecydowanie dłużej niż zakładał. Raz, że w pewnym momencie zahaczył o coś nogawką, a dwa dziwny rytm wybijany przez odległe bębny sprawiał, że czuł się strasznie nie pewnie. Jego ruchy były niezdecydowane i chwiejne. W tej muzyce było coś dziwnego, co sprawiało, że jego umysł nie w pełni kontrolował swoje ciało. Przez chwilę nawet zastanawiał się, czy to nie wpływ trawy jaką wypalił kilka godzin wcześniej.
Gdy znalazł się w końcu po drugiej stronie dachu zauważył niemal jednocześnie kilka rzeczy. Najpierw dostrzegł pana Richardsa, który biegł w stronę domku wychowawców. A chwilę później jego uwagę przykuł krzyk dobiegający z jednego z bungalowów. Niestety był zbyt daleko, by dostrzec co się dzieje w środku, ale był jak najgorszych myśli.
- Pomocy! - krzyknęła jakaś dziewczyna kilkanaście metrów od niego.
Znał ją z widzenia, podobnie jak jej chłopaka. Oboje stanowili dosyć wyjątkową parę, jak na warunki ich szkoły. Zawsze milczący i zawsze trzymający się razem.
Dziewczyna krzyczała, wzywała pomocy i co najbardziej przeraziło Luthera próbowała wyrwać się z uchwytu pana Newmana. Uroczy pan kierowca i woźny w ich szkole, znany ze swoje dobroci i uczynności, zachowywał się zupełnie irracjonalnie. Jego ruchy były drapieżne i strasznie agresywne.
Ciągnął on dziewczynę nie zważając na jej krzyki i szamotanie.

Magdalene „Maddie” Colt
Ból był potworny. Ręka pulsowała, jakby pod skórą wszyte zostało jakieś żywe zwierze. Maddie ruszyła wolno w kierunku domku wychowawców. Wiedziała, że dotarcie tam jest jedyną szansą dla niej i dla reszty obozowiczów. Jeżeli nie skontaktuje się z cywilizacją, to ten szaleniec zabije ich jednego po drugim. W tej głuszy, nikt nie usłyszy choćby ich najgłośniejszych krzyków.
Narastające dudnienie bębnów wwiercało się w mózg dziewczyny. Prymitywna muzyka miała w sobie jakąś dziwną siłę oddziaływania, która sprawiał, że jej czaszkę wypełnił potworny ból. Maddie instynktownie zamknęła oczy i uklękła na jedno kolano. Ból nie ustępował. A w zamian za to pod powiekami pojawiły się obrazy, których nigdy w życiu nie chciałaby zobaczyć.
Zmasakrowane i rozczłonkowane ciała półnagich Indian leżały w stertach na kamiennej plaży. Dziewczyna słyszała jakieś stłumione głosy, ale nie potrafiła rozróżnić słów. Widziała jak ktoś kopie zbiorową mogiłę do której wrzucono poszatkowane ciała.
Gdy otworzyła oczy, ból lekko ustąpił, ale nadal czuła kołowanie w skroniach. Przełamując fizyczne słabości ruszyła na przód niepewnym krokiem.
Zrobiła zaledwie kilka kroków i zatrzymała się przerażona.
- Pomocy! - wrzeszczała wniebogłosy Terry, dziewczyna Cartera.
Ku zdziwieniu Maddie nie zaatakował jej wcale Bill, tylko... pan Newman. Przemiły kierowca szkolnego autobusu szarpał ją i ciągnął z wielką siłą i agresją. W ogóle nie zważał na jej opór i nieprzerwanie szedł naprzód.

Terlnis
Las był przerażający. Terlnis nigdy nie przypuszczał, że pogrążone w mroku drzewa mogą być tak straszne. Szedł powoli i ostrożnie. Każdy krok kosztował go wiele sił i ciągle wydawało mu się, że gdy stawia stopę to słychać go w promieniu wiele mil.
Cały czas oglądał się za siebie i poszukiwał potencjalnego niebezpieczeństwa. Każdy cień, każdy dźwięk sprawiał, że ciarki przechodziły mu po plecach.
Drzewa przybierały potworne kształty i napawały go instynktownym i wręcz pierwotnym lękiem. A myśl, że za każdym z nich może czaić się morderca sprawiała, że serce podchodziło mu do gardła.
Mimo to szedł naprzód, bo cóż innego mu pozostało. Mógł tylko usiąść i rozpłakać się licząc na litość, potęg które bawiły się jego losem.
Jednak chęć przeżycia była większa niż sam mógł przypuszczać. Szedł, więc ciągle naprzód.

Nie wiedział, jak długo szedł. Czas przestał dla niego istnieć. Słyszał tylko w uszach szum własnego serca i odległe bicie w bębny. Gdzieś w oddali usłyszał upiorny jęk.
To chyba Lambert - pomyślał i przyspieszył kroku.
Lambert nie miał szans, ale on ma musi tylko iść szybciej. Pot lał się po całym jego ciele. Czuł smród własnego strachu. Nie było to nic przyjemnego.
I wtedy go dostrzegł. Stał kilkanaście metrów przed nim. Za jego plecami widać było już światła obozu. W pierwszej chwili Terlnis go nie rozpoznał. Dopiero po głosie uświadomił sobie, że to pan Washington:
- Chodź idziemy! Czekają na nas w obozie. - głos kierownika drżał jakby ze strachu lub z zimna lub... z podniecenia.

Anonim 08-10-2012 20:53

Kolejne fragmenty układanki pasowały idealnie do wcześniejszego obrazu, który wykreował się w mojej głowie. Satanistyczne dźwięki bębnów przemycały podprogowo rytm z samego pałacu sułtana nicości, bezrozumnego bóstwa o niewyobrażalnej potędze, pana zniszczenia i rozkładu: Azathotha. Melodia musiała działać niczym wzmacniacz zła w każdym kogo dotknie. Już dawno rozgryzłem, że Newman jest psychopatą. Dowody na to były zatrważające i zupełnie nie mam pojęcia czemu wychowawcy nie zareagowali widząc, że ten debil zwalnia przy ofiarach wypadku. Typowe zachowanie zboczeńca. Ale oni wszyscy byli dziwni i tak naprawdę żadnemu z nich nie należy ufać. No chyba, że ktoś w końcu odpali wóz i będzie chciał wywieźć wszystkich z tego chorego miejsca - wtedy i tylko wtedy zgodzę się współpracować. Ale z pewnością nie w pojedynkę. W pojedynkę to można dostać toporem przez łeb jak ten biedny skurwiel Curtis. Wracając jednak do Newmana to prawdopodobnie dźwięki zmusiły go, aby odsłonił swoje mordercze zamiary. Trochę wkurwiało, że akurat dopadł Terry. Prawdpodobnie będzie chciał ją zgwałcić i prawdopodobnie jak tylko zacznie to robić to wszystko dopadnie moich uszu, a przesył z sułtanatu Azathotha sprawi, że popełnię samobóstwo.

- Taki chuj. - powiedziałem po cichu do siebie i jeżeli nie ma nikogo kto by pomógł Terry to sam zejdę z dachu jeśli jest jeszcze taka możliwość (no i możliwość powrotu na dach, bo pewnie jak tylko uratuję Terry z przebrzydłych i oślizgłych łap Newmana to Bill ją zabije, a może mnie, ale wtedy nie muszę martwić się o powrót na dach). Jeśli zdaję sobie sprawę, że po zejściu z dachu już na niego nie wejdę to pozostanie tylko znaleźć coś czym się zatka uszy. W ekstremalnym przypadku trzeba będzie się czegoś przytrzymać łokciem i palcami zatkać uszy. No dobrze, ale to jest plan B. Planem A jest pomoc Terry, żeby dręczoce wyrzuty sumienia nie spowodowały nagłej chęci samobójstwa. Na szybko ułożyłem sobie plan działania.







Następnie uderzam gnoja w plecy.


Jak mam ostrze to dziabię go w plecy kilka razy. Może Billa tak nie załatwię, ale Newmanowi już podziękujemy. Natomiast bez ostrza to uderzam go z dużą siłą w tył głowy. Trzeba będzie uważać na ewentualnych dobrych rycerzy, więc trzeba będzie zrobić to szybko i tak, żeby postronni za bardzo nie widzieli do czego zmierzam. Tak czy inaczej ratuję Terry, a potem krzyczę jej, żeby biegła za mną i szybko tup tup tup znów na dach. Jeśli w równanie wejdzie Bill to trzeba gruntownie zmienić ten plan... zaczynając od samego początku: w ogóle nie schodzić z dachu i zatkać sobie uszy polegając jedynie na wzroku.

Sileana 09-10-2012 22:28

Nigdy wcześniej muzyka nie powaliła jej na kolana. A przynajmniej nie dosłownie. W tym wypadku, zesłała jej nawet wizje, jak na wyjątkowo mocnym tripie. Spróbowała kiedyś takich tabletek, po których przez jakiś czas, nie umiała dokładnie określić jaki, cały świat mienił się kolorami tęczy, a po suficie nieba galopowały ślimaki. Potem kilka godzin spędziła gwałtownie wymiotując, i przysięgła sobie wtedy, że już nigdy nie tknie tego świństwa. Oczywiście wiedziała, że to tylko majaki z bólu, podkarmione wspomnieniami obrzydliwego „Evil dead”, ale i tak wystraszyło ją to jak cholera.
Poziom adrenaliny oscylował mniej więcej na „Rambo level” i czuła, że jeżeli szybko czegoś nie zrobi, czegoś konkretnego, to albo zwariuje, albo umrze.

Prawie przeoczyła atak Newmana na Terry, zbyt zajęta sobą. Zanim zdążyła się jednak zastanowić, co z tym fantem zrobić, już nadszedł bohater. Na szczęście, inaczej miałaby na sumieniu także i tę dziewczynę, jako że nie zamierzała zbaczać z raz obranej drogi. Telefon był najważniejszy. O tak, może i brakowało jej inteligencji, ale na pewno nie uporu. Zresztą, co innego miała robić? Biegać dookoła i próbować się chować? Zamknąć się w jakiejś pułapce, jak wtedy w domku, czekając na grubasa i jego siekierę? Nie. W domku Washingtona na pewno będzie przekaźnik, a może i nawet jakaś broń. Cokolwiek.

Pobiegła tak szybko, jak potrafiła, obrzucając jedynie przelotnym spojrzeniem otoczenie. Miała nadzieję dopaść domku, którego drzwi, jak się modliła („Panie Jezu, nie pozwól... nie pozwól... nie zabijaj...”), nie będą zamknięte.

kanna 11-10-2012 16:19

Roxie wskoczyła do środka, i obijając się o porozrzucane sprzęty przedarła się do stojącego pod ścianą roweru. Był nieco zardzewiały, ale opony były napompowane, wyglądał na całkiem sprawny.

Bębnienie nasilało się, miała wrażenie, ze dźwięk wwierca się jej w umysł, obezwładnia. Przypomniała sobie filmy o szamanach, o ziołach, które palili i o muzyce bębnów, której używali żeby wprowadzać się w trans. Może o to chodziło? Ktoś chciał ich otumanić, żeby potem łatwiej wyrżnąć, jak stado bezbronnych królików w norze? Nie myśląc przyskoczyła do zetlałej kamizelki ratunkowej i szarpnięciem oderwała dwa stopery zamocowane do linek. Wcisnęła je do kieszeni jeansów. Na razie potrafiła się jeszcze przeciwstawić muzyce, a będzie bezpieczniejsza, jeśli będzie mogła używać słuchu. Stoperów użyje później, jeśli bębnienie stanie się nie do zniesienia.

Jakby na potwierdzenie jej słów, ktoś walnął w kłódkę, zamykająca składzik. Nie sądziła, że to jakiś przyjaciel, który postanowił otworzyć drzwi, żeby mogła pojechać rowerem.

Stłumiła krzyk, skoczyła na powrót w stronę okna, potykając się o poniewierające się kije na ognisko. Jej wzrok padł na porozwieszane na ścianie narzędzia. Chwyciła młotek i obcęgi i wcisnęła je za pasek jeansów.
Wspięła się na okno, stanęła na ramie i spróbowała wejść na dach. Jeśli jej się nie uda – pobiegnie w stronę ogrodzenia, a potem dalej, w las.

RoboKol 11-10-2012 21:40

Że CO?!
Było ich tylko tylu?
Czyli, że... Że albo cała reszta została zmasakrowana przez kretyna, któremu ktoś przez przypadek dał do ręki topór, albo zginęła, gdy dach się zawalił. Choć Kathy ich nie żałowała. Niemal im zazdrościła, bo perspektywa pozostawania przy życiu przy całym tym obłędzie nie napawała optymizmem, a raczej świadomością, że najbliższe kilka lat spędzi się wędrując po różnych gatunkach psychiatrów, szukających domniemanych lęków w dzieciństwie ocalałych... To się dzieje na żywo, do cholery! Tu giną ludzie. Czy w ogóle ktoś wezwał pomoc? Ktokolwiek z zewnątrz wie, co tu się dzieje? I co z tymi, co poszli na poszukiwania? Może... Może ten szaleniec zostawił sobie ich na później? Może...
"Wydarzył się poważny wypadek"... Kathy zacisnęła szczęki, nie chcąc wtrącić swojego "no co pan nie powie?" W normalnych warunkach tak by powiedziała, ale, cholera, to nie były normalne warunki! "Ja idę sprowadzić pomoc!" No fajnie, jedyny w miarę nie roztrzęsiony, nie połykający własnych połamanych od ścisku zębów i to do tego dorosły człowiek rusza w pojedynkę po pomoc. Gdzie mu wykopać grób?
Cholera, cholera, cholera... Następne dwie minuty były dosłownie wiekami. Brown już dawno przemyślała to, że czas jest względny, ale że może się tak wydłużyć? Dwie minuty, podczas których nic się nie działo. A potem jakaś wariatka wpadła w szał z powodu jakichś... bębnów?
- Co ona ro... - Wyrwało się Kathy, gdy tamta rzuciła się na chłopaka.
Brown patrzyła na jego mękę. Opętany przez przerażenie chłopak nie miał szans w starciu z tym krwiożerczym potworem. A inni mogli tylko patrzeć na jego mękę. Nikt nie chciał się wychylać, zostać następnym celem. A jednocześnie trzeba mu było pomóc!
- Pomóżcie mu! - Zawołała do reszty Kathy. Ona już przeżyła swój koszmar, wiele, wiele lat temu. I nie mogła jej wystraszyć byle kretynka pozbawiona mózgu!

Armiel 11-10-2012 21:54

Luther miał lat piętnaście. Od kilku miesięcy. Widział jednak w tym swoim krótkim życiu sporo gówna.

Bębny rozdzierały mu czaszkę. W jakiś sposób gwałciły mu mózg. Miał teraz straszna ochotę zapalić. Bynajmniej nie papierosa, chociaż nim też by nie pogardził.

Newman chciał chyba zgwałcić jakąś laskę. A może chciał ją wyciągnąć z tego bajzlu, a dziewczynie odwaliła szajba i darła mordę. Szkoda jej trochę. Jak spaślak z siekierą ją usłyszy, na pewno przyjdzie się przywitać.

Przez chwilę się wahał, czy nie ruszyć panience na pomoc. Ale potem ochłonął. Co on, jeden chudy, drobny smarkacz mógł zrobić takiemu wyrośniętemu kierowcy jak Newman. Sprzedać gumkę? No, to pewnie by pomogło biednej lasce. Przynajmniej nie załapała by jakiegoś trypla, czy innego gówna. Zresztą, co go to. Walić ją! Biała, wyniosła lalunia. Niech pomoże jej któryś z tych cwanych białasów. A co!

Panikował! Czuł to. Nie myślał racjonalnie. Musiał się otrząsnąć. Wywalić muzykę z głowy. Tylko tak miał szansę przeżyć.

Wpadł na szalony pomysł.

Stanął na dachu, a potem z całych sił wrzasnął tak, by słyszało go jak najwięcej osób.

- Łodzie! Uciekajcie do łodzi! Na jeziorze będziemy bezpieczni!

Nie czekał na reakcję. Szybko zsunął się z dachu na ziemię i ruszył pędem w stronę przystani, gdzie - jak pamiętał - zostały łodzie po wycieczce na wyspę.

Po drodze miał zamiar zgarnąć jeszcze kilka osób. Kogokolwiek. Tylko razem mieli szansę schronić się na wodzie, gdzie ani spasiony morderca z siekierą ani oszalały Newman nie mieli szans ich dopaść.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:18.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172