lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/)
-   -   CZAS HORRORU [Horror 18+] (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/11675-czas-horroru-horror-18-a.html)

Gryf 10-04-2014 21:30

Kościół stal cichy i milczący. Było w nim lodowato, ale nadal pozostawiono kilka pierwszych rzędów ławek - reszta zapewne poszła na opał.
Każdy szmer, każde kaszlnięcie, powracało do uszu zwielokrotnione dzięki akustyce. Z kościoła zrabowano wiele cennych rzecz - obrazy, ikony, cenniejsze dewocjonaria. Zapewne posłużyły Niemcom do napędzania machiny wojennej. Tyle po sobie zostawiał najeźdźca - spustoszenie, strach i śmierć.

Sprawdzali kościół już kolejny dzień, ale wiadomości od Izabeli nie było.

Dzisiaj jednak stalo się to, na co oczekiwali tyle dni. Do spodu ławki przyczepiono niewielką karteczkę. Napisano na niej tylko jedno zdania: jutro, samo poludnie, na placu zamkowym, gdzie król.

Szpicla zobaczyli wychodząc z kościoła.

Niewysoki, w okrągłych okularkach, zgarbiony, za wszelką cenę starający się pozostać niezauważonym. Nie był profesjonalistą, ale się starał. To było widać. Szedł za nimi w niewielkiej odległości, udając zmarzniętego przechodnia próbującego dotrzeć w jakieś miejsce.

Ulicami Warszawy nie chodziło dzisiejszego dnia zbyt wielu ludzi, ponieważ mróz ostro zaatakował miasto. Do tego wiał przenikliwy, lodowaty wiatr, wysysając z ludzi resztki drogocennego ciepła.

Wymienili tylko jedno spojrzenie, wystarczyło by upewnić się że oboje go widzieli. Nie zwolnili tempa marszu, niczym nie dali poznać że zauważyli ogon.
- Za tępy na hitlerowca i AK, za dobrze ubrany na Żyda, może komuch. - powiedział Beniaminek po minucie marszu. - Jakieś pomysły?

- Kartkę zniszcz - mruknęła cicho Lonia łapiąc Beniaminka pod ramię. - Albo się rozdzielamy i go gubimy albo… można przydybać i… wycisnąć kto nam założył ogon i dlaczego.

- "Albo" podoba mi się bardziej. Kartkę zjadłem, gdy wychodziliśmy.

Lonia cofnęła lekko głowę jakby chciała zerknąć na Beniaminka z dalszej odległości albo szerszej perspektywy. Na jej chłodnej zazwyczaj twarzy odbiło się podszyte rozbawieniem niedowierzanie.
- Zmieniłeś się. Po tej jatce w lesie.
Odpowiedziało jej tylko wzruszenie ramion i jakieś nieartykułowane mruknięcie w którym można by się domyślić “bo ja wiem”. Wygładziła klapy płaszcza Beniaminka nie puszczając jego ramienia.
- Pójdziemy spacerkiem, żeby nas nie zgubił. A jak odbijemy w jakiś odludny zaułek odłączysz się i zajdziesz go od tyłu.

Skinął głową.
- Tylko bez żadnych nadprzyrodzonych numerów. Prosty manewr, stara AKowska szkoła, może nie będzie trzeba go zabijać.
Jak postanowili, tak zrobili. Pięć minut później obserwator został przyciśnięty do muru. Dosłownie, majtając nogami kilkanaście centymetrów nad ziemią, dociśnięty żylastym ramieniem Beniaminka.
- Pan tu w jakiej sprawie? - warknął wiarus niemal uprzejmie wzmacniając uchwyt.

- Idę sobie ... - z trudem wykrztusił mężczyzna.

- Kpisz ze mnie? - twarz Piotra przybrała bardzo nieprzyjemny wyraz. - Nie strugaj greka, ten statek odpłynął, gdy skręciłeś za nami krok w krok w trzecią przecznicę w niezamieszkanej dzielnicy. Dlaczego za nami lazłeś? Dla kogo węszysz?

Lonia rozglądała się za ewentualnymi nieproszonymi gośćmi. Beniaminkowi nie przerywałą przesłuchania jednocześnie przysłuchując się treści.

- Szukam. Kontaktu - wyharczał z coraz większym trudem. - Z podziemiem.

Ulice były prawie puste. Nawet jeśli ktoś przechodził obok, nie zaglądał w zaułki, nie zawracał uwagi. Póki nie natrafią na patrol niemiecki wszystko powinno być w porządku.

- Najgłupsze kłamstwo, jakie w życiu słyszałem. Tracimy czas. - Beniaminek podniósł rękę do ciosu który prawdopodobnie wgniótłby głowę szpicla w betonowy mur. Gdyby nie Lonia, która wślignęła się w ciasną przestrzeń między dwoma mężczyznami zasłaniając przed atakiem.
- Oszalałeś? - zniżyła głos do szeptu spoglądając w roziskrzone gniewem oczy dowódcy. - Może jest głupcem. I to powód żeby... co? Zatłuc go? Z zimną krwią zabić? Ponosi cię - wczepiła palce w wychudzone ramiona Piotra i pchnęła nieznacznie w tył. - Ochłoń.
Beniaminek wycelował palcem na lewo od jej ramienia w podnoszącego się obcego.
- Jeśli teraz uciekniesz dogonię cię i zabiję. Czy to jest jasne? Dobra już, wracaj młoda na stanowisko. A ty mów. Możliwie szybko i do rzeczy: czego chcesz od podziemia?
Złapany zatrząsł się.
- Chcę walczyć. Za Polskę. - powiedział.

Beniaminek zmierzył faceta od stóp do głów.
- Skąd pomysł, że akurat my mamy coś wspólnego z podziemiem?

- Widziałem jak wczoraj dziewczyna podczepiła coś pod ławką w kościele. Jakąś wiadomość. Wiem, że tak działają w konspiracji. Pomyślałem, poczekam. Zobaczę kto przyjdzie, upewnie się, że to nie kolaborant.

- Nie wiemy o czym pan mówi. Nie widzieliśmy żadnej kartki, nie mamy nic wspólnego z podziemiem - Lonia potrafiła wiarygodnie kłamać. - Proszę wracać do domu i zająć się pożytecznymi sprawami. Na przykład jak przeżyć tą wojnę - Beniaminkowi posłała minę w stylu “szkoda na to czasu”.


- Chcę walczyć. Proszę. Nie odprawiajcie mnie. - Mężczyzna nie chciał ustąpić.
Lonia przeniosła na natręta roziskrzone spojrzenie.
- Dlaczego, hm? - podniosła nieznacznie głos. - Niby dlaczego chciałbyś walczyć? - wycelowała palcem w pierś mężczyzny i pchnęła bez finezji. - Po cholerę? Jeśli masz w zanadrzu jakąś łzawą historyjkę jak naziści zabili ci rodzinę, pozbawili nadziei i wszelkich złudzeń to śmiało, wyduś ją z siebie - głos miała zimny, podobny do syku. - Ale ostrzegam cię, jeśli wyczuję cień kłamstwa to nie wyjdziesz z tego zaułka żywy. Rozważ więc raz jeszcze czy chcesz ciągnąć te brednie czy grzecznie się odwrócisz i znikniesz nam z oczu?

- Za moje dzieci i moja matkę - warknął niemal. - Zabite podczas akcji odwetowych. Za tych Żydów, co to ich ponoć bolszewicy z transportu uwolnili.
Lonia przyglądała mu się chwilę. Przenikliwie i bacznie. W końcu wyjęła z kieszeni niewielki notes, podała mężczyźnie i dodała już spokojnie.
- Napisz tu. Imię, nazwisko i adres. Ale nic nie obiecuję.
- A mogę zostawić tylko kontakt? - zapytał.
- Imię, nazwisko i adres - powtórzyła stanowczo Ludwika.
Wziął notatnik i napisał.
Jan Węgrzyn. Ogrodowa 12/4.

- Kenkarta. - rzucił Beniaminek nie patrząc na rozmawiających. Odkąd Lonia przejęła inicjatywę lustrował wzrokiem otoczenie, wypatrując patroli. Cieszył się że nie musiał patrzyć obcemu w oczy gdy wspomniano napad na pociąg. Nie mógł najlepszy w ukrywaniu emocji. - Sprawdź mu papiery. Jeśli dane się zgadzają, może odejść. I czekać na kontakt.
Lonia skinęła i wyciągnęła dłoń po dokumenty Węgrzyna,

Mężczyzna podał dokument. Dane zgadzały się z tym, co napisał, a zdjęcie z twarzą.

Rozeszli się. Przez jakiś czas Beniaminek z Lonią krążyli by zgubić potencjalny ogon. Później wrócili na kwatery.

Beniaminek miał fatalny nastrój. Już pal sześć duchowego spadkobiercę ich niedawnych decyzji. Od początku okupacji zdarzył nawyknąć do akcji odwetowych. Odwety hitlerowców bolały, cholernie bolały za każdym razem jednak stały się już stałym elementem upiornej codzienności okupacji. Ale w czasie tego spotkania dowiedział się czegoś jeszcze: ich nowi współpracownicy byli fatalnymi konspiratorami. Co gdyby zamiast tego młodego-gniewnego przyklejanie koperty wypatrzyło gestapo... albo Thule. A bez "gdyby"? Co jeśli WYPATRZYŁO?

Cała akcja wisiała na włosku. Postanowił jednak ją kontynuować. Wcześniej dadzą znać odpowiednim ludziom w AK o potencjalnym rekrucie. Potem we wskazanym czasie i miejscu spotkają się z żydowskim kontaktem. Będą mieć oczy dookoła głowy i będą gotowi na wszystko. Bo wbrew hitlerowskiej propagandzie Żydzi okazali się miernymi spiskowcami.

Armiel 11-04-2014 20:55

BENIAMINEK, LONIA


Nie otrzymali żadnych rozkazów. Ani od ludzi z AK, ani od Legionu. To był wyraźny i czytelny znak, że stracili zaufanie. Ich decyzja o uwolnieniu Żydów z transportu zasiała ziarno wątpliwości na podatnym gruncie. Tak było pewnie i lepiej. Mogli robić swoje nie skrępowani trudnymi rozkazami. Jednak wbijało w dusze drzazgę zwątpienia.

Następnego dnia, w południe, znaleźli się na placu zamkowym, tam, gdzie kiedyś stał wyniosły król Zygmunt na strzelistej kolumnie. Paskudniejszego miejsca na spotkanie nie można było zaplanować. Wszędzie wokół pełno było Niemców, a wokół większość gmachów i budynków służyło okupantom jako ważne obiekty o znaczeniu propagandowym, militarnym lub represyjnym.

Rakiem zima jakby lekko odpuściła. Zbliżał się koniec lutego, za trzy dni miał się rozpocząć marzec, ale do zimy. Sami nie wiedzieli, jak szybko uciekł im czas od akcji i powrotu do życia. Jakby czas również był iluzją.

Plac Zamkowy w południe pełny był ludzi. Lonia i Beniaminek z niepokojem obserwowali Niemców, ale również Polaków.

W końcu go zobaczyli. Był niewysoki, szczupły, wzbudzający dziwną litość w sercu. W za długim połatanym płaszczu, w dziurawym bucie, zsiniały z zimna.

- Wy od kuzynki Izabeli – zapytał spoglądając na nich szarymi, jak kawałki lodu, oczami.

- A kto pyta? – zapytał Beniaminek nadal doszukując się pułapki.

- Ja od Szymona Hanjemana. Chodźcie za mną. Ale nie przy mnie.

Nim ktoś zwrócił uwagę na zsiniałego żebraka ten podszedł do kilku innych ludzi, aż w końcu, wyraźnie zrezygnowany, opuścił Plac Zamkowy jedną z ulic.

Poszli za nim, starając się nie wzbudzać podejrzeń i trzymać dystans, uważając również, czy nikt za nimi nie idzie.

Żebrak prowadził powoli, nie śpieszył się, grał swoją rolę, aż w końcu wprowadził ich na podwórze kamienicy, której fronton poznaczyły dziesiątki odprysków po bombardowaniach.
Jak się okazało, to nie był koniec ich wędrówki.

Na podwórku stała mała komórka, taka w której kiedyś trzymało się drewno, rowery lub inne klamoty. Teraz pomieszczenie służyło wyraźnie, jako mieszkanie, czy też bardziej norę. Metalowe, szpitalne łóżko przykryte brudnym materacem, na którym narzucono stertę postrzępionych kołder i koców, zajmowało prawie połowę komórki. Drugą połowę zawalały różnego rodzaju rupiecie i graty: koła do rowerów, pompki do rowerów, stare żelazka, wieszaki, polutowane garnki.

- Ciasny, ale własny – zaśmiał się żebrak, zamykając za nimi zbite z dykty i szmat drzwi, gdy już weszli do środka.

Potem przyłożył dłoń do drzwi szepcąc kilka słów w języku, który słyszeli kiedyś, dawno temu w żydowskiej gminie. Drzwi rozbłysnęły lekko a oni poczuli nagłą zmianę ciśnienia.

- No. Teraz nikt nas tutaj nie namierzy. – Żebrak podszedł do łóżka, pogmerał w sienniku i wyjął ciemny, rozsypujący się chleb.

- Spor w nim trocin, ale połammy się nim, jak Słowianie.

Chleb był zmarznięty, lekko zalatywał pleśnią, ale dało się go zjeść.

-Izabela mówiła, że można wam zaufać. Że macie serca, które nie biją, lecz czują. Że pomogliście i najpewniej pomożecie. Szymonowi i naszej sprawie.

- Naszej? – zapytał Beniaminek. – Czyli czyjej?

Żebrak się zaśmiał pokazując zepsute zęby.

- Właśnie – pokręcił głową Żebrak. – Ja się pytam, kto może mieć pewność, czyjej. Sami pewnie nie wiecie, za którą sprawę warto przelewać krew, za którą warto zabijać, za którą warto ginąć.

Żebrak zamemłał, połknął kawałek skisłego chleba i spojrzał na Lonię i Beniaminka z niezwykłą powagą.

- A panienka, co powie? Za co warto zabijać, przelewać krew i ginąć, hę? A starszy pan, kawaler? Co mi powie?

- Daj spokój, Danielu – sami nie wiedzieli, kiedy drugi mężczyzna wszedł do komórki i którędy. Po prostu nagle wyłonił się z boku, jakby był cieniem przyklejonym do ściany. – Nie czas na twoją tanią filozofię.

Mężczyzna był niewysoki, lekko łysiejący i równie szczupły, wręcz chudy. Dłonie miał tak blade, że bez trudu widzieli żyłki pod jego skórą. Wyglądał na kogoś, kogo trawiła choroba. Aż żal było patrzeć.

- Jestem Szymon Hanjeman. Możecie mi mówić, Symeon. Pewnie jesteście ciekawi, czemu Izabela skierowała was do mnie. Chyba, ze potraficie sami sobie odpowiedzieć, na moje pytanie?

Wbił w nich wzrok. Jego oczy miały złociste tęczówki okolone karmazynową aureolą, a od drobnej, niepozornej postaci biła jakaś dziwna, prawie wyczuwalna moc.

Gryf 22-04-2014 14:13

- Do rzeczy, panowie. - Uciął filozoficzne zgadywanki Beniaminek.
- Najpierw odpowiedzi. Potem wyjaśnienia.
Beniaminek przewrócił oczami, po czym zwrócił się kolejno do "żebraka" i Symeona.
- Zabijam tych złych, by ocalić niewinnych. By pozbyć się Niemców i siły, która za nimi stoi. By ocalić swoich, by przywrócić w tym kraju normalność. To cała moja "sprawa" i tak, jest warta zabijania. Oko za oko, jeśli ktoś przelał niewinną krew, jego krew musi być przelana, czy nie tego uczy wasza Tora? - nie czekając na odpowiedź przeniósł wzrok na Szymona. - Izabela skontaktowała nas, bo mieliśmy okazję z nią... pracować i uznaliśmy się wzajemnie za użytecznych i w miarę godnych zaufania. Tyle wiem. Tyle mnie interesuje. Nie jestem człowiekiem słów. Czy taka odpowiedź was satysfakcjonuje?
- Satysfakcjonuje. Bardzo satysfakcjonuje.
Przyznał Symeon.
- Izabela doskonale wybrała. Legion nie przejął jeszcze nad wami pełnej kontroli. Jesteście bardziej ludźmi niż sługami. Więcej w was ludzkiej dumy i uczuć, niż posłuszeństwa graniczącego z poddaństwem. Dlatego zapewne was zamordowano.
Lonia przez cały czas bacznie przyglądała się Symeonowi i jego tęczówkom. Moc bijąca od mężczyzny omiatała ją jak wiatr od morza.
- Ty… nie jesteś człowiekiem, prawda? - nie była pewna czy to w ogóle pytanie.
- Ty już też nie - powiedział spokojnym głosem mężczyzna. - A czy to coś zmienia?
- Niekoniecznie… - odparła przenoszą wzrok na Beniaminka i znowu na Żyda. - Czyli, po co właściwie tu jesteśmy?
- By powstrzymać Shoah. Nie przebudzić, nie dać kontroli nad nim jakiemukolwiek Legionowi. Ale powstrzymać. Zniszczyć wszelkie wskazówki prowadzące do niego. Przerwać składnaie ofiar. Zainteresowani?
- Zainteresowani - Lonia rzuciła lakoniczną żołnierską odpowiedź. - Jak się chcemy do tego zabrać?
- Nim zacznę wyjaśniać, muszę usłyszeć odpowiedź od obojga z was. I muszę przestrzec, że kiedy wtajemniczę was w szczegóły, nie będzie już dla was odwrotu z tej drogi. Poznając je staniecie się częścią planu i spisku. Na dobre i na złe. Odejście lub wycofanie się nie będzie mozliwe. Zagrozi wyjawionym planom, a tego chcielibyśmy uniknąć.
- Zainteresowani. - Odparł Beniaminek krótko. Z pokerową trwarzą wytrwał całe pięć sekund po czym nie wtrzymał. - Choć mnie osobiście najbardziej interesuje czemu właściwie chcecie go powstrzymać? Co może zrobić gorszego niż to co dzieje się już teraz? Niemcy mordują na skalę przemysłową. To już nie wojna, to pieprzona eksterminacja. Zagłada. Pieprzone Shoah dzieje się już na naszych oczach. Skoro istnieje siła, która może ich powstrzymać i ukarać, wyniszczyć do gołej ziemi, czemu do diabła, jej nie użyć?
- Bo Shoah nie zatrzyma się tylko na jednym. Pójdzie dalej. Zniszczy wszystko. Zacznie sie mścić. Nie tylko na ludziach, ale również na tych, którzy strzegą Wielkiego Więzienia. Z malej wojny rozpęta się jeszcze większa, która wstrząśnie światem w niewyobrażalny sposób. Rozumiecie to?
- Jest wielu, którzy uważają inaczej i są skłonni zaryzykować. Skąd wiesz? Czy to się już zdarzyło?
- Znam go. Znałem osobiście. Służyłem pod jego sztandarem, dawno, bardzo dawno temu. Wiem, jaką istotą był, jaką jest i jaką będzie.
Słowa wywołały długą, złowieszczą ciszę, którą w końcu przerwał Beniaminek.
- Więc opowiedz mi o nim. Przekonaj mnie. Bo na razie im dłużej mówisz, tym bardziej upewniasz mnie, że mamy do czynienia z właściwą istotą do tej roboty. - Beniaminek spojrzał w oczy Szymona. - Ja naprawdę chciałbym podzielać wasz radosny pacyfizm, pobawić się w ratowanie świata przed apokalipsą, ale nie umiem być ślepy, na to co dzieje się tu i teraz. Przegraliśmy, Zachód ma nas głęboko w dupie, konsekwentnie od 39go i zakończy wojnę, gdy tylko ostatni nazista opuści ich terytorium. Jesteśmy w rozsypce, póki żyjemy robimy po prostu cokolwiek, dla przyzwoitości, by umrzeć z twarzą, ale to ich nie powstrzyma. Zabiją wszystkich Żydów na okupowanych terenach, Polaków i resztę zmienią w niewolników, jedyna siła, która będzie w stanie się im postawić to Czerwone Gwiazdy, które są jeszcze gorsze niż Thule. Nie każ mi myśleć w skali globu, gdy każdy scenariusz prowadzi do starcia Polski i jej mieszkańców z powierzchni ziemi. Jeśli nie On, to co?
- On to ostateczne rozwiązanie. Zniszczenie, rzeź i chaos na skalę większą, niż jesteś w stanie to sobie wyobrazić. Służyłem pod jego sztandarem. Wiem, jakich okropności dopuścił się jego Legion. Zagłada całych narodów. Całych ras. To jemu składali ofiary starożytni zwąc go Quetzalcoatlem. To on pożerał serca wrogów na ołtarzach spływajacych ludzką krwią. Nie twierdzę, że nazisci są lepsi. Są nawet gorsi, bo znaleźli sobie gorszych od Shoaha panów, ale kiedy przebudzą Shoaha, kiedy sprzymierza się z jego siłą nic, żaden Legion, żaden Anioł lub Demon nie będzie w stanie ich powstrzymać. Jedynym rozsądnym rozwiazaniem jest pogrzebać jego imię na koleje ludzkie tysiąclecie.

- Dość - wtrąciła się wreszcie Lonia, która przez cały czas słuchała ze względnym spokojem wymiany zdań między mężczyznami. Jej wzrok spoczął na Beniaminku. - Rozumiem cię. Twój gniew jest uzasadniony i jesteś skłonny zaryzykować. Ale nie możemy i nie powinniśmy ryzykować za całą Polskę. Poza tym mamy nad wyraz marną pozycję do negocjcji. Nasi nas odsunęli poza nawias. Izabela przynajmniej pozwala nam się w coś zaangażować. Spójrzmy na to realnie. Nie wiemy jak wybudzić Shoah, nie mamy dziennika, nie znamy się na piekielnych rytuałach nawet jeśli sami jesteśmy teraz częścią piekła. Możemy więc pozwolić obudzić go Thule albo Czerwonym Gwiazdom. Albo dopilnować by nie obudził go nikt. Z tych dwóch opcji tylko druga jest dopuszczalna. Skończmy więc gadanie i przejdźmy do rzeczy. Co mamy zrobić aby zapobiec pojawieniu się Shoah?
- Shoah już tu jest. Byłaś tam ze mną. Słyszałaś co mówiła Izabela. Wy dwaj też nie możecie nie wiedzieć. W Treblince i pewnie setce innych miejsc nie trzymają nikogo, poza ludźmi do wynoszenia popiołów. Mordowanie narodów odbywa się tu i teraz na naszych oczach. Są do tego zdolni beż demona z innego wymiaru. - Odparł posępnie patrząc w podłogę. Nagle poczuł się bardzo stary i zmęczony. Miała rację, gdyby Omael ufał im teraz o jotę bardziej niż generał Nil, już dawno by się skontaktował. Sami, bez mocodawców, byli jedynie dwójką nieumarłych dziwadeł, wojennych maruderów, upiorów straszących po lesie. - Chcę zatrzymać ten koszmar. To wszystko.
- Każdy z nas chce. Ale oni mają rację Piotrze - Ludwice nie do końca podobał się ten plan, który nie załatwiał przecież problemu nazistów w Polsce, ba, nawet się o ten problem nie ocierał. - Zakładając, że by się nam nawet udało. Sprowadzilibyśmy bestię aby pożarła mniejszą bestię. Ale co potem? Bestie mają to do siebie, że nie odchodzą gdy już posmakują krwi… - westchnęła, przetarła brudnymi rękami zmęczone oczy. - Z drugiej strony nie wyobrażam sobie aby miało być jeszcze gorzej niż jest teraz… - spojrzała na Szymona. - Mówiłeś, że już raz byłeś świadkiem przebudzenia Shoah. Przebudził się, siał strach, śmierć i terror. A jednak teraz znów śpi. Czyli da się go ponownie uśpić. Jak? *
- I tutaj dochodzimy do sedna. Wiem, kto jest pomazańcem.

Spojrzał na nich i uprzedzając pytania dodał.

- Shoah potrafi dotrzeć do ludzkich umysłów. Zagnieździć się w nich, jak kleszcz. I sączyć swoją magię, swoją moc. Jest słyszalny tylko przez nielicznych. Z początku jest to tylko szept, który ludzie interpretują najpierw jako objaw choroby psychicznej. Takiej, która karze niszczyć wszystko wokół. Jeśli jednak człowiek taki podda się tym podszeptom, jeśli ma dodatkowo naturalny dar, wtedy staje się Pomazańcem. Niemalże wcieleniem, awatarem Upadłego w Więzieniu. Z czasem zyskuje nowe moce, nowe zdolności, przy których siła legionistów wydaje się być dziecinną kpiną. Ale takiemu człowiekowi nadal mało. Demon w jego sercu chce więcej i więcej. Kolejnym etapem jest gromadzenie innych, którzy mają moc, mają w sobie magię, zdolności nadnaturalne. Specjalny rytuał, którego uczy się Pomazaniec pozwala mu tą moc spijać, odbierać, zabijając bez litości.

Symeon spojrzał na Beniaminka.

- Wiesz, o kim mówię, prawda?

- Domyślam się Człowiek z willi, ten który uwięził Sybillę... to było życie temu, nie pamiętam już jego imienia, ale wciąż mam jego zapalniczkę.

- Dokładnie o nim mówię, Jest teraz ludzkim przywódcą Legionu Thule i odpowiada za większość udanym akcji przeciwko polskim i żydowskim organizacją zbrojnym. Zabranie mu życia zamknie ostatni rozdział związany z Shoah. bez niego ci, którzy próbują przebudzić Quetzalcoatla będą bezsilni. Ale odebranie istnienia komuś tak potężnemu, jak Pomazaniec nie będzie proste. Nawet zniszczenie ciała, spalenie, rozdarcie na fragmenty niczego nie zmieni. Diw noce później on wróci. Tyle. Trzeba dokonać rytualnego morderstwa. W jeden zapomniany czy też raczej znany nielicznym sposób. Ale by to zrobić, potrzebna jest pułapka. My ją zastawimy. Wy nam pomożecie. Czy taki układ wam pasuje?

- Cóż, wystarczyło zacząć od tego, że wcielenie Shoah to szara eminencja w obozie nazistów. - Beniaminek uśmiechnął się jakoś smutno. - To zasadniczo zmienia postać rzeczy. I wiele wyjaśnia. Oczywiście, piszę się.

- Czy potraficie jeszcze znaleźć sojuszników, którym możecie zaufać? Najlepiej takich, którzy wiedzą o tym, co jest poza Iluzją. Izabela wam ufa, zatem i ja wam ufam. Jeśli macie kogoś, komu wy możecie zaufać i kto wspomoże naszą sprawę, przekonajcie go do tego. Dacie radę?

- Sprzęgło? - Lonia zerknęła kątem oka na dowódcę. - Zginął podczas akcji w lesie ale… pewnie już wrócił? I musiał popaść w podobną co my niełaskę wobec czego doskwiera mu bezczynność. Myślę, że cel uzna również za szczytny i się zaangażuje.

- Może. Jeśli w ogóle wypuszczą go z Wieży. To samo możemy założyć na temat Doktorka… - Westchnął - Mam jeszcze jeden pomysł, ale tak czy inaczej to nie będzie długa lista, panowie.

- Każda pomoc się przyda. Macie tydzień czasu. Za tydzień plus jeden dzień, o tej samej porze, spotkamy się tutaj. Tylko z wami. Przedstawicie nam na jaką pomoc możemy liczyć, a my nakreślimy wam plan działania. W porządku?

Beniaminek skinął głową.
- W porządku - dodała dla formalności Lonia.

- Cieszę się. do zobaczenia za tydzień i jeden dzień.

Armiel 22-04-2014 22:21

BENIAMINEK, LONIA


Wypłynęli na szerokie wody. Czuli to, chociaż na razie nie widzieli tego efektów.

Kilka lat działań operacyjnych w podziemiu doprowadziło ich do tego momentu, w którym mieli szansę zakończyć sprawę Shoah.

Za całą sprawą stał ich wcześniejszy wróg Rüdiger Korbinian Fürst. Pomazaniec Shoaha. Jego wcielenie na tym nienajlepszym ze światów. Teraz przynajmniej wróg miał twarz i miał imię. Raz już go pokonali. Wtargnęli do siedziby Thule, zlikwidowali jego ludzi i uprowadzili stamtąd Sybilę. Co prawda akcja nie zakończyła się pełnym sukcesem, jednak można ją było uznać za udaną.

Beniaminek zabrał się do sprawy ostrożnie, a Lonia pomagała mu, jak tylko była w stanie. Tydzień dany przez Symeona z jednej strony wydawał się znacznym terminem, z drugiej jednak strony w okupowanej Warszawie. Ograniczonej godzinami policyjnymi, nie stanowił aż takiego zaplecza czasu, jakby sobie życzyli.

Beniaminek rozpuścił grypsy znanymi jego oddziałowi kanałami dostępu. Do Skrzydła, do Sprzęgła, do Doktorka i nawet Stryja. Nie liczył specjalnie na odzew, ale wyznaczył enigmatycznie miejsce i godzinę spotkania. Na tyle enigmatycznie, ze tylko ludzie z jego dawnego oddziału byli w stanie zrozumieć przesłanie. Nie obawiał się, że nawet jeśli informacja trafi w niepowołane ręce, to komuś uda się ją deszyfrować. Bo nie użył klucza, tylko prostego wskazania miejsca odnosząc się do dawno zapomnianej akcji i miejsca zbiórki, jakie wtedy wyznaczył.

Potem zabrali się za Margaret. Z sił, które zdawały się mieć jakiekolwiek przebicie na świat „nadnaturalny”, ta dziwna kobieta i współpracujący z nią Tadeusz wydawali się być nie tyle najbardziej godni zaufania, co najbardziej naturalnym sojusznikiem w szykującej się akcji.

Margaret nie powiedziała nie, nie powiedziała tak. Paląc papierosa za papierosem obserwowała ich zza kurtyny tytoniowego dymu, zza której jej oczy lśniły jak dwa wypolerowane onyksy, lecz były od tych kamieni zdecydowanie bardziej ciepłe.


SPRZĘGŁO

Dla Sprzęgła strzał w czaszkę, na ośnieżonym polu obok domu sympatyków AK był niczym wybuch gwiazdy. Najpierw lśnienie, potem ciemność.

Przebudził się gdzieś w lesie, z głową opatrzoną zmarzniętą, zesztywniałą od śniegu szmatą. Pierwsze, co poczuł to zapach dymu i wędzonki. Nie musiał jeść, ale od woni jedzenia zaburczało mu w żołądku.

Leżał w jakimś szałasie, bo sufit był dość nisko i zrobiony z sosnowych, iglastych gałęzi. Obok niego leżał jeszcze jeden ranny żołnierz z twarzą rozpaloną od gorączki i zapadniętymi policzkami. Z trudem uniósł się z posłania i na czworaka opuścił szałas.

Był w lesie, na jakiejś zaśnieżonej polanie, pośród partyzantów.

- Wszelki duch Pana Boga … - na jego widok jeden leśnych przeżegnał się zamaszystym znakiem krzyża. – Wołajcie felczera.

Dwa kroki później zachowując pozory Sprzęgło upadł twarzą w śnieg.

* * *

Dochodził do siebie kolejnych kilka dni, ciągle wysłuchując, jakie to miał szczęście, bo felczer oddziału, sierżant Brzoza, nie dawał mu szans, podobnie zresztą jak Zielarzowi, chłopakowi, obok którego Sprzęgło się ocknął. Co do Zielarza Brzoza nie pomylił się – ranny w pierś młody AK-owiec zmarł dwa dni później, mimo usilnych prób ratowania mu życia. Niestety. W puszczy brakowało wszystkiego – lekarstw, jedzenia, ciepłego schronienia, a czystka, jaką zrobili Niemcy po uwolnieniu transportu z jadącymi na śmierć Żydami spowodowała, ze względnie bezpieczne do tej pory kryjówki i szlaki przerzutów stały się śmiertelnie groźne.

Pięć dni po przebudzeniu Sprzęgło dostał nowe rozkazy i konno, ku zdumieniu partyzantów i Brzozy, przeniósł się do małego, wiejskiego domku, w którym ukryto Goldenschitza. Zakrojone na szeroką skalę działania nazistów uniemożliwiały dalszy przerzut rabina i jego ucznia.

Na miejscu, poza ukrytymi Żydami, byli jeszcze dwaj ludzie z AK – Przeprawa i Wiesiek, obaj znani Sprzęgłu dość dobrze.

- Naczelne dowództwo zdecydowało, że zostajecie tutaj. Opiekujesz się pejsami, do czasu, aż dostaniesz inne rozkazy, Sprzęgło.

Przyjął polecenie, zabrał pistolet i dwa zapasowe magazynki.

- Nie wychylajcie się z domu, nie ogień palcie tylko nocą, nie kręćcie się po obejściu. Co prawda najbliższe domostwo jest pół kilometra stąd, ale szczerzonego Pan Bóg strzeże – Przeprawa, mężczyzna niski, barczysty, z prostą, twardą twarzą spojrzał na udającego, że nie słucha rozmowy Izaaka. – Chociaż diabeł jeden wie, kto tam strzeże tych zabójców Chrystusa.

- Zamknij się, Przeprawa – ostrym tonem zwrócił się do podkomendnego Wiesiek. – Gadasz jak hitlerowcy.

- Bo co? Nie można mieć własnego zdania?

- Jeśli mądre, można. Jeśli niemądre, lepiej trzymaj jęzor za zębami.

- Bo co? – powtórzył buńczucznie Przeprawa.

- To rozkaz, kapralu – uciął gadaninę starszy stopniem Wiesiek. – Zbieramy się. Panowie – zwrócił się do Żydów. – Zostawiam was w dobrych rękach. Bywajcie.


* * *

Dni mijały podobnie. Śnieg za oknami, ziąb w chacie i ograniczone zapasy żywności. Oraz nuda. Co prawda obaj Żydzi byli inteligentnymi ludźmi, lecz różnice w kierunkowym wykształceniu ucinały wszelkie dłuższe rozmowy i dyskusje.

Izaak Goldenschitz był człowiekiem małomównym, wręcz skrytym, co nie ułatwiało budowania relacji. Niemniej jednak Sprzęgło teraz potrzebował po prostu odpoczynku i ciszy, więc towarzystwo dwóch milczących Żydów było mu na rękę.


BENIAMINEK, LONIA

Wezwanie od lictora Elsafbeta, znanego im jako Janusz Kowalskiego dostali dwa dni później. Nagłe zainteresowanie bezpośredniego nadzorcy w Iluzji wzbudziło ich niepokój. Czy było to związane z ich działaniem, czy też przypadkowym zrządzeniem losu?

O tym mogli się przekonać tylko udając na spotkanie.

Elsafbet wybrał na miejsce małe podwórko, w którym pracował zakład krawiecki przerabiający płaszcze na grubsze, bardziej nadające się na mroźną zimę.

Elsafbet czekał na nich w środku, popijając kawę zbożową, której przyjemna woń wypełniała chłodną budę przerobioną na pracownię.

- Przejdziemy się – zdecydował dopijając kawę, dziękując kilku zniszczonym przez wojnę, milczącym kobietą, które zajmowały się swoją pracę. Było w nich coś, co przykuwało uwagę. Jakieś … owadzie działanie. Przypominały robotnice z Cytadeli, stwory, które przypominały ludzi skrzyżowanych z maszynami i owadami. Tam służyły, jako bezimienna armia dbająca o to, by korytarze i ściany twierdzy pozostawały w należytym stanie. Tutaj, najwyraźniej, pracowały w małym szopie krawieckim.

Ruszyli ulicą, blisko siebie.

- Thule ma was na celowniku – powiedział lictor, kiedy już znaleźli się poza szopem. – Namierzyli was i są coraz bliżej. Omaelowi nie podoba się to. Zagraża naszym planom.

Wiedzieli, że nie ma sensu pytać. Nadzorca powie tylko tyle, ile będzie mógł lub chciał.

- Dostaliście nowe zadanie. Jutro rano, na rogu Wilczej i Kruczej, o ósmej, będzie czekała na was mleczarka. Dostaliście zadanie. Macie pojechać do kryjówki Goldenschitza i zlikwidować jego oraz jego ucznia. Będzie tam na was czekał Sprzęgło. Spalicie dom razem z trupami i wrócicie do Warszawy. Kierowca dopilnuje, byście wykonali zadanie jak należy.

Spojrzał na nich twarzą pozbawioną ciepła.

- To wasza ostatnie szansa na rehabilitację w oczach naszego Pana. Uwolnienie wszystkich Żydów zmusiło Omaela do podjęcia innych decyzji. wydał mi jasne i stosowne instrukcje. Ani Thule, ani Czerwona Gwiazda, ani Rebelianci nie mogą dostać się do Izaaka. ten Żyd i wiedza, jaką posiada, są zbyt niebezpieczne. Mleczarz - wasz brat z Legionu, nosi pseudonim Karpacz. Będzie miał broń, którą zlikwidujecie starego Żyda. Młodego możecie zwyczajnie zastrzelić. Lona jest w tym doskonała. Prawda.

Alaron Elessedil 02-05-2014 16:09

Obudził się. Powoli otworzył oczy, przed którymi latał natłok nieuporządkowanych, nieprzypisanych do niczego cyfr. Dopiero po kilku chwilach zyskały głębszy sens.

Czterdzieści stopni. Kąt nachylenia dwóch ścian prowizorycznego szałasu względem podłoża. Ile to radianów? Dwa pi dziewiątych.
Dwa do czterech stopni. Temperatura powietrza wokół. W Celsjuszach. Która z tych latających liczb to Kelviny? 275,15 do 277,15.
Bardzo proste równanie różniczkowe. To też temperatura, a raczej jej zmiana odwrotnie proporcjonalna do odległości.
Trzy i pół. To metry w przybliżeniu do źródła ciepła - ogniska.
Obok niego jeden człowiek z gorączką, bandaż na własnej głowie, opatrunek u jego towarzysza, sosna, polana. Kampinos?

Wsparł się na uginających się rękach i powoli podźwignął do pozycji stojącej.
Jeden z żołnierzy wykonał jakiś ruch posuwisto zwrotny ręką.
Góra - zatrzymanie przy głowie. Może wstanie nie było tak dobrym pomysłem?
Dół - zatrzymanie przy klatce piersiowej. Świat zaczął się obracać z irytującą nieregularnością. Raz w jedną stronę, raz w drugą z różną amplitudą, prędkością i przyspieszeniem.
Lewo pod kątem do ramienia. Postawił pierwszy krok. Chyba jednak podniesienie się na nogi było złym pomysłem. Świat nieco pociemniał. Noc się zbliżała? Tak szybko? Może wpadł w dziurę czasoprzestrzenną? Niemożliwe, zostałby zmiażdżony przez grawitację, a nie znajduje się w szybko poruszającym się ośrodku.
Prawo równolegle do ziemi, do drugiego ramienia. Interesujący kształt. Trochę jak wszystkie przekątne rombu z tylko jedną ścianą boczną. Postawił drugi krok. Wstawanie było zdecydowanie złym pomysłem.

Nagle poczuł, że nogi zbuntowały się. Tułów chciał iść dalej, ale stopy zostały w miejscu. Świat pociemniał jeszcze bardziej, a ziemia zbliżała się z zadziwiającą szybkością jak na względnie nieruchomy obiekt.

Wszystkie światła zgasły.


***


Szybko wracał do zdrowia. Niezbyt go to dziwiło w przeciwieństwie do ludzi, którzy go przygarnęli i opatrzyli.
Zupełnie przeciwnie sytuacja wyglądała w przypadku drugiego rannego. On nie miał zdolności błyskawicznej regeneracji i już dwa dni później umarł.

Również to nie wywołało u Sprzęgła zaskoczenia biorąc pod uwagę ranę oraz brak zaopatrzenia medycznego w okolicy.

Już piątego dnia z nowymi rozkazami siedział w siodle po raz ostatni dziękując i żegnając się z ludźmi, którzy go przygarnęli i opatrzyli.
Niedługo później znajdował się już w chatce, gdzie ukryto Goldenschitza i jego ucznia, zaś pilnowali ich starzy, dobrzy Wiesiek i Przeprawa.

Po przekazaniu instrukcji oraz broni z dodatkowymi magazynkami również oni pożegnali się z Wilgą, który został sam z rabinem oraz uczniem.

Kilka najbliższych dni było niezwykle interesujących. Pomimo niskich temperatur, skromnych zapasów żywności oraz małomówności towarzyszy Sprzęgło miał pełno roboty dzięki swojemu notesowi.

Wojna, poza tym, że była źródłem zbrodni i zbrodnią samą w sobie, była również niezwykle interesującym obiektem badań matematycznych choćby pod względem analizy pola bitwy.
Było to zagadnienie, którym właśnie się zajmował. Dla bezpieczeństwa założył konfrontację z przeciwnikiem i analizował jej przebieg w zależności od strategii oraz liczebności wroga przy danym polu bitwy wraz z jego elementami.

liliel 05-05-2014 15:08

- To wasza ostatnie szansa na rehabilitację w oczach naszego Pana. Uwolnienie wszystkich Żydów zmusiło Omaela do podjęcia innych decyzji. wydał mi jasne i stosowne instrukcje. Ani Thule, ani Czerwona Gwiazda, ani Rebelianci nie mogą dostać się do Izaaka. ten Żyd i wiedza, jaką posiada, są zbyt niebezpieczne. Mleczarz - wasz brat z Legionu, nosi pseudonim Karpacz. Będzie miał broń, którą zlikwidujecie starego Żyda. Młodego możecie zwyczajnie zastrzelić. Lonia jest w tym doskonała. Prawda.

- Moment! - wtrącił się Beniaminek. - Decyzja o ratowaniu Żydów miała na celu nakłonienie Obiektu do współpracy. Nie było czasu na kontakt z górą, improwizowaliśmy i podjęliśmy decyzję optymalną dla Wieży. Myślałem że kto jak kto, ale Omael zrozumie potrzebę poświęcenia kilku ludzi i kryjówek dla wyższej sprawy. Teraz jest nasz, ufa nam, a przynajmniej ma solidny dług wdzięczności - najpewniej zgodzi się działać dla nas, jedyne co trzeba zrobić to go przetransportować do stolicy. Jak trudne może być przewiezieni dwójki Żydów? Naprawdę trudniejsze od likwidacji przebudzonego?

- Trudniejsze, ponieważ ten Żyd nie ma zamiaru zmienić swojego wyglądu. Jest ortodoksyjnym judaistą. Omael wydał rozkaz. Nie mi oceniać jego decyzje. Naszym zadaniem jest wypełnić wolę naszych władców. Na tym polega rozkaz.

- Rozkaz jest rozkaz. Nie kwestionuję go i wykonam bez mrugnięcia powieką. Po prostu proponuję optymalizację rozwiązania. Co jeśli przekonam rabina do zgolenia swoich pejsów?

- Nie wiem czy to coś zmieni. Myślę. że Omael podjął już decyzję. Wycofujemy się z sojuszu z Żydami i Legionami, które wspierają działania syjonistów. Współpraca nie układa się tak, jakby sobie tego życzył nasz pan. Oni mają inne cele niż my i trudno nam będzie spotkać się w pół drogi. Ale zapytam. Na razie działajcie, jakby rozkaz obowiązywał.

- Tak jest.

Lonia trwała obok w formalnej pozie i pozostawiła gadanie dowódcy.

* * *

Poranek był mroźny. Ulice lśniły lodem, nieliczne szyby pokrywały lodowe kwiaty, piękne na swój zimny sposób.

Na rogu Kruczej i Wilczej faktycznie stał samochód mleczarza, kojarzący się nostalgicznie z okresem między wojnami. Przy nim, przytupując i co jakiś czas zacierając ręce kręcił się niemiecki żołnierz. Jeden. Wyglądało na to, że na kogoś czeka. Obok niego przeszedł patrol. Niemiec stanął na baczność i zasalutował starszemu rangą żołnierzowi, tamten oddał salut, zatrzymał się, przez chwilę o czymś rozmawiając, Na koniec żołnierz przy mleczarce podał ludziom z patrolu po papierosie., odpalił go i po chwili niemiecki patrol ruszył dalej, a żołnierz, paląc papierosa, dalej kręcił się wokół samochodu.

- Niemiec? Teraz mamy w Legionie faszystów? Jaja sobie robią? - mruknął Beniaminek chowając ręce głęboko w kieszenie bezkształtnego wełnianego płaszcza.

- Chyba aż tak nisko Legion na szczęście nie upadł - uspokoiła go szeptem Lonia i podeszła do “Niemca” przy mleczarce nie wyciągając rąk z kieszeni. Wtedy oboje z Beniaminkiem rozpoznali pod przebraniem znajomego żołnierza AK, Pawła. - No to jesteśmy.

- Czołem - powiedział cicho, by nikt go nie usłyszał. - Wsiadajcie na pakę. znajdziecie tam ubrania i dokumenty. Przebierzcie się i siedźcie cicho. Udajecie polskich pomocników z dostawą mleka.

Z tyłu małej ciężarówki było ciasno i lodowato zimno, ale znaleźli grube płaszcze oraz wożone w teczkę papiery - przepustki poza miasto na ich fikcyjne nazwiska. Przepustki opatrzone były taką ilością pieczątek z gapami i swastykami, że musiały być autentyczne. Znaleźli też broń. Dwa niemieckie lugery - broń przyboczną oficerów, z jednym tylko magazynkiem.

Kiedy się przebrali Paweł zajrzał do środka i zachowując ponurą minę powiedział:
- Rozkazy nie ulegają zmianie. Wchodzicie do środka i robicie, co do was należy. Potem wracamy.

Beniaminek skinął głową. Gdy Paweł zniknął z pola widzenia, jego wzrok na chwilę spotkał się z wzrokiem. Zapadła jakaś decyzja. Furgonetka zakaszlała jak stary gruźlik i ruszyła w stronę swojego przeznaczenia.

Wzrok Loni odzwierciedlał konsternację Beniaminka.
- I… co robimy? - zapytała cicho.

- Jeśli to zrobimy już niczym nie będziemy się różnić od Nich. To chyba koniec naszej kariery w Legionie. Pozostaje pytanie jak to rozegrać, na które na razie nie znam odpowiedzi.

- Jeśli już jesteśmy skreśleni to spróbujmy jak najwięcej zrobić zanim się nas pozbędą - Ludwika rozważała sprawę nad wyraz spokojnie. - Za chwilę zostaniemy postawieni w sytuacji gdzie coś zrobić będziemy musieli. Możemy powiedzieć Pawłowi, że odmawiamy. Możemy też Pawła ogłuszyć i zwiać zostawiając wszystko za plecami i ukrywać się przed Omaelem, o ile to w ogóle możliwe. Możemy też zabrać Żyda ze sobą skoro jesteśmy zgodni, że zabijanie go nie wchodzi w rachubę. Myślę, że jeśli ktoś jest w stanie go ochronić to Izabela. Oddamy go im i wykonamy dla nich tę ostatnią robotę aby Shoah usnął na kolejne wieki. A później… cóż, później Omael pewnie skaże nas za zdradę na wieczne tortury w piekle.

- Nie sądzę by ktokolwiek z nich miał władzę wtrącania do piekła. Taką władzę ma tylko ten, którego uznali za zmarłego. Jak na mój gust przedwcześnie. - Beniaminek zapatrzył się w ciemny kąt furgonetki. - I tak, też uważam, że mamy przechlapane. A piekło mogą zafundować nam tutaj.

- No dobrze, ale odkładając na bok dywagacje jaki jest plan?

- Nie mam bladego pojęcia. - odparł Beniaminek z rozbrajającą szczerością. - Twój wystarczy na początek. Musimy tam dotrzeć, przynajmniej ze względu na Sprzęgło. Rabin może okazać się cennym sprzymierzeńcem w nowym sojuszu, wiec najlepiej byłoby wziąć go ze sobą, ale znając upór tego starego... cóż będziemy improwizować.

- Improwizować… - powtórzyła za nim Lonia nie do końca przekonana ale ostatecznie kiwnęła głową.

Wyjazd z Warszawy nie był ławty. Nie dość, ze w samochodzie panował przejmujący ziąb, nie dość, że koła ślizgały się na każdym zakręcie i Paweł musiał jechać dość wolno, to jeszcze, nim wyjechali poza miasto, trzykrotnie zatrzymywały ich patrole niemieckie.

Zawsze wygadało to tak samo. Paweł mówił oni pokazywali dokumenty nie patrząc wrogom w oczy, by nie wzbudzać niepotrzebnych podejrzeń. Ale w końcu wyjechali z Warszawy.

Dalej też nie było prosto.

Za stolicą podbitej Polski drogi były zaśnieżone i mleczarka poruszała się po nich jeszcze wolniej. dwa razy musieli wysiąść i popchnąć pojazd, kiedy ten ugrzązł w śnieżnej zaspie. Przy ich nowej sile nie robiło to jednak problemu.

Za miastem też były patrole i posterunki. Tutaj zatrzymano ich do kontroli kolejne cztery razy. W końcu jednak wjechali na boczne drogi, by w końcu wjechać do jakiejś opuszczonej lub wymarłej wsi. Paweł zjechał w bok, zaparkował za jakąś szopą, by auto nie rzucało się w oczy z drogi i wyszedł z szoferki każąc im zrobić to samo.

- Cel ukrywa się w chacie od lasem - wskazał ręką samotny dom, stojący w oddali, jakiś kilometr od miejsca, w którym się zatrzymali. - Omael wydał jasne rozkazy. Żyd wam ufa. Musicie wciągnąć go w pogawędkę, ustalić z kim podzielił się informacjami o rytuale i Shoahu, a gdy upewnicie się, że już więcej nic się nie uda wyciagąć. zlikwidujecie i jego i jego młodego ucznia. Sprzęgło pomoże wam spalić dom i wracamy do Warszawy. Ja zaczekam tutaj. Jakby działo się coś podejrzanego, zatrąbię. Wszystko jasne?

Beniaminek skinął głową.
- Broń. Miałeś dać nam coś co zabije Goldenschitza.

- Macie pistolety. Kule są runiczne.

Piotr od niechcenia wydłubał kulę z magazynka, przyjrzał się jej pod światło po czym bez słowa przeładował i schował pistolet.

- Zatem do zobaczenia niebawem.

Lonia bez słowa odebrała pistolet, sprawdziła magazynek.

- Będziesz na nas czekał? - zapytała Piotra i nie czekając na odpowiedź dorzuciła drugie pytanie. - Runiczne kule zabijają nadnaturalnych? Takich jak my? Ostatecznie?

- Nie znam się - Paweł wzruszył ramionami. - Jestem tylko legionistą, jak wy. Niczym więcej. I tak, będę tutaj czekał. Beze mnie nie dotrzecie do Warszawy bez wzbudzania niepotrzebnej sensacji lub zamieszania.

Ludwika i Beniaminek ruszyli w kierunku osamotnionej chaty. Śnieg trzeszczał im pod butami, w konarach nagich drzew świstał lodowaty wiatr przywodząc złe przeczucia. Zatrzymali się przed wysłużonymi drzwiami, które niemal huśtały się w swoich przerdzewiałych zawiasach. Ludwika wyciągnęła przed siebie pięść, chwilę się zawahała jakby chciała odwlec wszystko w czasie ale w końcu energicznie zapukała.

Armiel 05-05-2014 18:50


BENIAMINEK, LONIA, SPRZĘGŁO


Niedaleko od domu na skraju lasu krakały wrony. Duże zgrupowanie, sądząc po dźwiękach niesionych wiatrem. Nagie konary drzew, na pół zrujnowane domostwo i blade słońce przedzierające się z trudem przez ciężkie chmury dopełniało ponury obraz.

Sprzęgło widział ich, jak się zbliżali. Wiedział, że przyjadą po Goldenschitza już od wczoraj, kiedy łącznik z lasu przyniósł informację. Widok Loni i Beniaminka przedzierających się przez głęboki śnieg w stronę domu ucieszył go bardziej, niż sądził. Byli częścią nie tylko jego życia, lecz również częścią jego śmierci. Nawet po gwałtownym zgonie ich losy sprzęgały się ze sobą na dobre czy na złe, chociaż przeczucie mówiło mu, że raczej na złe.

Kiedy Lonia zapukała był już przy drzwiach i wpuścił ich do środka bez zbędnej zwłoki.

Na dole stał też Albin, który na widok Loni wyraźnie się uradował.

- Cieszę się, że was widzę całą i zdrową, psze pani.

To „psze pani” było takie miłe i ciepłe, że Lonia przez chwilę poczuła coś miłego pod sercem, jakieś dawno zapomniane uczucie.

Izaak Goldenschitz siedział w kuchni, przy niewielkiej kozie, na której buzował ogień. W pomarszczonych dłoniach ślepy Żyd trzymał parujący, obtłuczony kubek z czymś, co pachniało miętą.

- To nasi wybawiciele – pokryte bielmem oczy skierowały się na wchodzących.

Lonia i Beniaminek znów odnieśli to dziwne uczucie, że starzec mimo swojego kalectwa jakoś ich widzi.

- Jak zawsze, głowy pełne zmartwień, serca pełne niepokoju. Jak zawsze, na rozdrożu. Jak zawsze zagubieni pośród kłamstw i cieni. Jakże bowiem znaleźć światło w ciemnościach i prawdę wśród tylu kłamstw, prawda?

Nie odpowiedzieli otrzepując buty i nogawki spodni ze śniegu.

- Może ziołowej herbaty – zaproponował Albin.


DOKTOREK

Ostatnie, co pamiętał Doktorek to pościg za tajemniczym, skaczącym po dachach mężczyzną.

Potem była tylko czarna dziura, jakaś luka w pamięci, którą wypełniały jedynie rozmazane obrazy czy też raczej jakieś chaotyczne migawki, których jego zdezorientowany umysł nie potrafił ogarnąć.

Był też ból. Jakby jakieś ostrza rozcinały jego ciało, jakby ktoś przypalał je żywym ogniem, polewał kwasem. Potężny, paskudny ból.

A potem było przebudzenie w płytkim grobie, gdzieś pod lasem. Komuś, kto go tam złożył, nie chciało się kopać zbyt głęboko w zmrożonej na kość ziemi. Wygrzebał się, niczym potwór z gotyckiej powieści grozy, na zewnątrz, zdając sobie sprawę, że wygląda koszmarnie. Obdarto go z ciepłych rzeczy pozostawiając tylko w podartych, zniszczonym ubraniu. Przez podartą koszulę i spodnie widział swoje ciało, pokryte siecią sińców, wybroczyn, blizn i czarnych plam pośmiertnych. Paznokcie miał czarne, połamane, jak u trupa. Pięknie. Nie dość, że był martwy, to jeszcze wyglądał na martwego. To na pewno nie ułatwi zadania.

Zastanawiał się, czemu żyje i co się stało, że wylądował w tej płytkiej, nieoznaczonej mogile, ale na teraz pytania te musiały poczekać na swoje odpowiedzi.

Adam Wierzbicki, którego nazwisko nosił, umarł. W stanie, w jakim się znajdował, nie mógł udać się na kwaterunek.

Kierunek wybrał bez wahania. Czuł Warszawę. Czuł, jak miasto przyciąga go.

Niedaleko znajdowała się jedna z dawnych kryjówek AK. Tam mógł ukryć się, przeczekać, może znaleźć jakieś ubranie, może informacje od reszty ludzi z Legionu.

Na miejsce, wypalonych ruin dawnej manufaktury, dotarł bez problemu. Tam też natrafił na informację od Loni. Wyznaczono kontakt, na miejscu, które dobrze pamiętał. Na godzinę 11, któregoś dnia. Doktorek nie miał pojęcia, którego, bo nie wiedział, jaki dzisiaj jest dzień.

Nie stanowiło to większego problemu. Po prostu uda się na miejsce spotkania dzień po dniu, aż mu się znudzi, lub trafi na swoich.

Szamexus 12-05-2014 20:40

***
Sztywność. Jego ciało scalało się z otaczającą zimną, zmrożoną ziemią. Gdy powoli świadomość wracała, gdy zaczynał czuć ciężar właściwy przykrywającej go masy nie miał pojęcia, nie miał żadnych wspomnień … jeszcze nie. Jedyne, pierwsze co wróciło to obrazy, niezrozumiełe maszyny, żołnierze z karabinami jakich nie widział, dzieci jakie widział ale jednak inne, ludzie, mężczyźni w nieznanych mu ubraniach, krzyk i rozpacz … ale nowe, inne a jednak podobne do czegoś co powoli powracało. Napełniało głowę, mózg niczym napływająca strużka wspomnień. Jednak obrazy które widział, śnił zapewne były … jakieś. Miał wrażenie wizji, krótkiej, niezrozumiałej i niejasnej ale niosącej ze sobą przesłanie strachu, rozpaczy, krwi, apokalipsy … Shoah!

https://www.youtube.com/watch?v=tL8sbyu8cZg

Otworzył oczy. Ciemność. Odruchowo zaczął się szarpać. Wydostał się na zewnątrz, na ziemię. Wstał. Stał i patrzył na otaczając go świat. Zbierał myśli, przypominał sobie kim jest. Pamiętał mało.

***

Wszedł do środka. Najpierw ostrożnie, dokonał rekonesansu pomieszczeń. Bezpiecznie. Pusto, żywej duszy.
- Kiedy to było? - zagadnął sam do siebie. Gdy dowiedział się jaka jest data, był zdziwiony. - Tyle czasu. Tyle czasu leżał w grobie … - dlaczego jest tu i teraz. - Co go “obudziło”? - zastanawiał się. Ale sam na te pytanie nie odpowie sobie. Zresztą niewiadomo czy w ogóle ktoś odpowie mu na te pytania. Wiedział, że musi tu czekać, przychodzić dzień po dniu. Liczył, że wreszcie się pojawią …

Gdy patrzył na ściany, zwaliska cegieł starej fabryki wracały obrazy. Obrazy z ostatniej akcji w iluzji .. a może jednak … zresztą co za różnica. Z miejsca emanowały ciągle ogromne przeżycia. Stoczyli tu wojnę, razem, oni przeciw nierównym zastępom zła …

Było zimno, ale on tego nie czuł. W upatrzonej kryjówce pod kawałkiem blachy siedział godzinami obserwując manufakturę. Czekał na swoich. Wieczorami oddalał się, pod osłoną cienia i nocy odwiedzał miejsca w których bywali, kamienice które obserwowali, miejsca wspólnych akcji … ale nic. Nic i nikogo nie spotkał poza Niemcami. Jedyny trop i ślad to manufaktura. Trwał przy swoim instynkcie. Wracał ….

Gryf 19-05-2014 22:40

post wspólny
 
- Jak zawsze, głowy pełne zmartwień, serca pełne niepokoju. Jak zawsze, na rozdrożu. Jak zawsze zagubieni pośród kłamstw i cieni. Jakże bowiem znaleźć światło w ciemnościach i prawdę wśród tylu kłamstw, prawda?
Nie odpowiedzieli otrzepując buty i nogawki spodni ze śniegu.
- Może ziołowej herbaty – zaproponował Albin.
- Ja poproszę - Lonia zdjęła rękawiczki i chuchneła w dłonie, bardziej odruchowo niż z rzeczywistego zimna. Stanęła przed Sprzęgłem i wahała się czy podać mu dłoń czy uścisnąć. - Dobrze cię widzieć.
- Serwus. - Beniaminek przywitał Sprzęgła niedbałym salutem, jakby nie wrócił zza grobu, a z toalety. Bez choćby otarcia butów przeszedł przez izbę i usiadł naprzeciw Izaaka. - Bardzo celna uwaga. Z tym że w ostatnich dniach światło rozświetliło ciemności i wcale nie podoba mi się to co ujawniło. To nie skończy się dobrze dla nikogo z nas, ale musimy działać razem i mamy na to bardzo mało czasu. Domyślasz się, dlaczego tu jesteśmy, rabbi?
Albert uśmiechnął się szeroko widząc w progach Lonię i Beniaminka.
- Ciebie też - odparł z niesłabnącym uśmiechem, zaś widząc wahanie Loni uścisnął ją serdecznie.
- W szczególności, że rozdzieliliśmy się w dość nieciekawych okolicznościach - dodał odpowiadając Beniaminkowi uniesieniem dłoni na wpół w salucie, na wpół w powitaniu towarzysza, po czym zamknął drzwi za dwójką przybyszy.
Rabin spojrzał na Beniaminka. Pokiwał głową.
- Mamy zostać przeniesieni. W inne miejsce. Ale ty się wahasz, ona się waha. Rozkazy walczą z tym, co możemy nazwać człowieczeństwem i honorem. Co wygra?
- Skoro pan tak dużo wie rabbi, to pewnie zna i odpowiedź na to pytanie - Lonia spoglądała kolejno na każdego z mężczyzn. - Dowództwo nie jest zadowolone z współpracy z Żydami. Chcą… - zamilkła na moment. - Musimy pana przenieść do Izabeli, gdzie będzie pan bezpieczny.
- Więc Izabeli udało się nawiązać sojusz. Kto by pomyślał. Wyszła doskonalsza, niż sądziliśmy. Przerosła mistrzów, którzy ją stworzyli. - W jego głosie dało się słyszeć dumę. - Kiedy nas przewozicie?
- Sojusz jest, choć w nieco węższym gronie, niż byśmy mogli sobie wymarzyć. Należymy do niego my, ale facet czekający na nas na zewnątrz i ten który wydał nam rozkaz by tu przyjechać już nie. Oni mają plan zakładający naruszenie wspomnianych przez ciebie granic człowieczeństwa, którego realizacji wolelibyśmy uniknąć. Stąd pomysł z Izabelą. - Powiedział wolno Beniaminek - Jest nas być może dość, by powstrzymać Shoah, ale nie tyle byśmy potem żyli długo i szczęśliwie.
- Życie jest tylko tańcem pomiędzy snem i jawą. Niczym więcej. Wiesz to najlepiej. Więc, można powiedzieć, że macie inne plany względem mnie, niż wasi dowódcy? Dobrze to rozumiem?
- Tak. Będzie dużo improwizacji, i koniec końców prawdopodobnie wszyscy skończyny martwi lub gorzej. Jednak zanim to nastąpi możemy razem zrobić coś ważnego, co byćmoże utrzyma ten świat w kupie. - Mówił do Izaaka, ale co chwila spoglądał w stronę Sprzęgła, nie mieli kiedy go wtajemniczyć, a za chwilę mogło już nie być na to czasu.
- Ryzykowna decyzja. - Stary Żyd pokiwał głową w zamyśleniu - Dobrze ją przemyśleliście?
- Podjęliśmy ją. - sprostował uczciwie Beniaminek. - Za dużo zmiennych, za mało czasu, do tego ten mądry w oddziale był tutaj z wami. O tym, że dowództwo postawiło nas pod ścianą dowiedzieliśmy się przed chwilą. Żeby mieć cień powodzenia, będziemy potrzebowali bezwzględnej współpracy z waszej strony.
- To znaczy?
- Sam jeszcze nie wiem, ale do końca tej akcji chciałbym na was polegać jak na swoich żołnierzach, nie eskortowanych cywilach. Bez względu na to kto i co będzie musiał zgolić, albo czy akurat jest szabat. - To nie był moment na dyskusję o goleniu brody, ale kwestia cisnęła się Beniaminkowi na usta. - Możemy też potrzebować twoich umiejętności… na czymkolwiek polegają, zdajesz się dużo widzieć i wiedzieć. Od tego momentu ze stron konfliktu wyróżniamy nas, zgromadzonych w tym pomiesczeniu i pewnego zaplecza w mieście, oraz… cóż, całej reszty, która uznała twoją wiedzę za zbyt niebezpieczną. albo chciałaby cię zgładzić za samo pochodzenie. W tej sytuacji potrzebujemy każdego atutu jakim dysponujemy.
Lonia wyczekująco spojrzała na Żyda.
- Proszę, niech pan się się zgodzi rabbi. Tu nie chodzi już tylko o pana życie ale o Shoah. Jeśli będzie pod kontrolą nieodpowiednich osób… - zacisnęła usta nie chcąc wypowiadać drugiej części zdania. - Chcemy żeby to wszystko zakończyło się możliwie najlepiej. Niech pan z nami współpracuje.
- A czego konkretnie oczekujecie od tej współpracy, moi drodzy?
- Program minimum to dostarczenie waszej dwójki w bezpieczne miejsce pod skrzydłami Izabeli. Wyzwanie samo w sobie. Później możemy się rozstać albo, jeśli wyrazisz wolę dalszej współpracy, widzę dla was miejsce w inicjatywie mającej na celu zatrzymanie istoty imieniem Shoah.
- Shoah - westchnął Żyd ciężkim głosem. - To ...
Dźwięk klaksonu dobiegający od strony samochodu i Pawłą przerwał mu w pół słowa.
- Thule - wyszeptał Żyd. - To Thule. Musieli iść za wami.
- Niech to jasna cholera. - warknął Beniaminek dobywając broni. - ubierzcie się i przygotujcie do wybiegnięcia stąd jakby was stado diabłów goniło. Lońka, jesteś najlepszym kłam… dyplomatą jakiego mamy: biegniesz do Karpacza, powiedz mu, że do wydobycia informacji potrzebujemy więcej czasu, niech tu podjedzie, zrobimy co trzeba w drodze do Warszawy. Sprzęgło… musimy zachować jakieś pozory posłuszeństwa, rzuć inżynierskim okiem i powiedz jak w paru ruchach podpalić tą chatę.
Loni dwa razy powtarzać nie było trzeba. Skinęła pośpiesznie dowódcy i pobiegła na tył domu szukając drogi na zewnątrz i dalej, prosto do wozu, którym przywiózł ich tu kolega z AK. Pod płaszczem odszukała znajomy chłód pistoletu, tak na wszelki wypadek.

- Jest zimno, ale powino się udać. Bardzo dużo łatwopalnych materiałów - powiedział spoglądając na drewnane elementy i materiały.
- Najlepiej podłożyć ogień w kilku najbardziej łatwopalnych punktach. Tak mała powierzchnia powinna zająć się bardzo szybko - dodał wskazując na drewnianą podłogę i ściany.
Od strony samochodu doszły do nich odgłosy strzelaniny. Słyszeli ostre serie z niemieckich karabinów maszynowych, wystrzały z pistoletów i pojedyńcze strzały z karabinów. Najwyraźniej Paweł miał kłopoty.

- Za późno. Dobra, pieprzyć palenie chaty. Lećcie do samochodu, będę was osłaniał.

Armiel 22-05-2014 22:29

Cytat:

Tylko umarli widzieli koniec wojny
Platon
https://www.youtube.com/watch?v=hOB4q01VCVg

BENIAMINEK, LONIA, SPRZĘGŁO

Nie mieli wyjścia. Czekała ich walka. Dla trójki legionistów starcie z demonicznymi sługami Thule stanowiło wyzwanie, a walka mając u boku dwójkę ludzi – prawdziwy hazard. Nie mieli jednak wyjścia. Musieli postawić wszystko na szali.

Wyszli tylnym wyjściem ignorując coraz ostrzejszą wymianę ognia. Wyszli we czworo: Lonia, Sprzęgło i dwóch Żydów – wiekowy starzec i jego młody uczeń. Beniaminek natomiast zajął pozycję przy oknie, skąd mógł asekurować uciekinierów.

Ich jedyną szansą na ocalenie był samochód. A to właśnie przy nim Paweł ostrzeliwał się z niemieckim patrolem.

Lonia i Sprzęgło wyszli na mróz, na głęboki śnieg, wiodąc za sobą ludzi. Lonia prowadziła ten krótki wąż zapadających się w zaspach ludzi, uzbrojona w pistolet, Sprzęgło zamykał grupę, co jakiś czas doradzając, którędy iść, gdzie – jego zdaniem – śnieg był najtwardszy, a zaspy najpłytsze.

Beniaminek widział ich z okna, przy którym zrobił sobie pozycję strzelecką. Widział też samochód i ukrytego jakieś dziesięć metrów od niego Pawła. Ich kompan, co jakiś czas wychylał się zza pozbawionego liści pnia drzewa i oddawał kilka strzałów w stronę odpowiadających ogniem Niemców. Skuteczność Polaka potwierdzał jeden trup – trafiony w głowę, co łatwo było poznać po koronie rozlanej krwi wokół czaszki. Niemcy strzelali dużo gorzej, ale i tak mieli znaczną przewagę liczebną. Było ich przynajmniej jedenastu. Zapewne Legioniści Thule.

Beniaminek przeżegnał się – stare przyzwyczajenie – złożył się do strzału i z odległości ponad czterystu kroków precyzyjnym strzałem przedziurawił czaszkę kolejnego wroga, który próbował oflankować Pawła. Potem starannie poszukał kolejnego Niemca. Nie strzelał bez pewności, że ma szansę trafić. Miał mało amunicji i każdy pocisk mógł być bezcenny.

Lonia i Sprzęgło szli tak, aby nie od razu rzucić się w oczy Niemcom i nie wejść na linię ognia Beniaminka. Musieli dostać się do samochodu. Stary rabin nie miał szans na przeżycie w lesie. Zbliżając się jednak do samochodu zbliżali się także do strefy zagrożenia.

Dowódca Niemieckiego patrolu podjął decyzje i kilku Szwabów ruszyło bokiem w stronę chaty, z której strzelał Beniaminek. Snajper zdążył trafić jednego z nich, lecz pozostała czwórka znalazła sobie dobrą ochronę idąc za linią drzew i trafienie któregoś graniczyło z cudem. Skoncentrował więc ogień na tych, którzy zasypywali gradem kul Pawła. Skutecznie, bo w pewnym momencie ich kompan przestał odpowiadać ogniem, gdy ciśnięty w stronę drzewa granat wybuchł mu prosto w twarz.

Lonia i Sprzęgło widzieli wybuch i to, co zrobił z Pawłem. Byli na tyle blisko, trzymając się ściany małego zagajnika. Otworzyli ogień w stronę wroga, torując sobie przejście do samochodu.

Beniaminek pomógł im kładąc jeszcze jednego, nieostrożnego wroga, a potem – korzystając z mocy ciała Legionisty – popędził w przeciwną stronę od nadchodzących Niemców.

Sprzęgło i Lonia przebili się, dając znak Żydom, by ruszali do samochodu. Przykucnięci przy maszynie trzymali w szachu niedobitków z Thule. Kiedy jeden z nich zaryzykował, a kula Loni rozwaliła mu twarz, Niemcy zdecydowali się na pozycję defensywną.

Kiedy Żydzi byli tuż przy samochodzie Lonia i Sprzęgło zasypali niemieckie pozycje ogniem zaporowym. Stary rabin wsiadł do samochodu, młody Żyd miał jednak mniej szczęścia. Jakiś Niemiec zdołał oddać celny strzał trafiając Albina w szyję. Z rozwalonego ciała krew siknęła żywą, karminową strugą.

Niemiec nie cieszył się długo swoim sukcesem, bo Sprzęgło posłał mu kulkę prosto w środek czoła i nazistowski żołdak wpadł w zaspę.

Korzystając z chwili przerwy w wymianie ognia Sprzęgło i Lonia wskoczyli do szoferki, a kiedy beniaminek wdarł się do tyłu, tam gdzie siedział stary rabin. Samochód nabrał prędkości i opuścił miejsce potyczki. W śniegu zostały zwłoki Pawła i Albina oraz siedmiu Niemców.

Do Warszawy jechać nie mogli, ale Beniaminek i Lonia znali kryjówkę we wsi blisko Warszawy. Tam mogli spotkać się z Izabelą.

* * *

Samochód porzucili kilka kilometrów od nowej kryjówki, by nie ściągać uwagi, a podpalenie pojazdu zatarło ewentualne ślady. Stary rabin był przybity śmiercią swojego ucznia, jednak pozwolił się zanieść do kryjówki, która była ziemianką w lesie. Ziemianka była dobrze zaopatrzona w koce, ciepłe ubrania, zapas drewna, a nawet oliwne lampy – noc mogli przetrwać niej bez trudu, nawet z leciwym Żydem.

Izabela pojawiła się wieczorem, jakby wyczuła, że ktoś korzysta z jej kryjówki. Przybyła niespodziewania, jakby wynurzyła się prosto z cieni. Przywitała się z Lonią, Sprzęgłem i Beniaminkiem dziękując im za podjęty wybór.

- Świat wam tego nie zapomni – powiedziała.

Potem zaczęła rozmawiać z rabinem w ich ojczystym języku. Rozmowa była długa, a oboje mówili spokojnymi, cichymi głosami, niemal szeptem. Widać było jednak, że układają jakiś plan i omawiają jakieś sekrety przeznaczone jedynie dla wąskiego grona zaufanych. A oni, mimo pomocy udzielonej Żydom i tego, co zrobili dla rabina, najwyraźniej jeszcze do grona zaufanych nie dali rady dołączyć.

- Pojutrze wieczorem bądźcie w szopie. Wszyscy zainteresowani. Dokończymy sprawy, o których rozmawialiśmy wcześniej.

To był dobry czas. Nie za długi, tak by Omael i reszta Legionu jeszcze nie podjęła podejrzeń, i nie za krótki – pozwalający im zgromadzić zespół, o ile ktoś stawi się na ich wezwanie do boju.

- Lonia – Beniaminek ustalił plan. – Ty jutro rano odwiedzisz Margaret i zapytasz, jaką podjęła decyzję. Sprzęgło – zajmiesz się sprawdzeniem sprzętu w warsztacie i ostatnimi przygotowaniami zapasów. Weź te runiczne kule i zobacz, czy dasz radę zrobić podobne. Może zadziałają na wrogów z Thule, bo strzelanie w głowy podczas ostrej wymiany ognia może być kłopotliwe. Ja sprawdzę punkty kontaktowe i zobaczę, kto odpowiedział na wezwanie.

- Ja ukryję Goldenschitza – zawyrokowała Izabela. –A pojutrze ostatecznie położymy kres Thule i pomazańcowi Shoaha.

Chcieli być takimi optymistami, jak ona.


DOKTOREK

Dwa dni pozwoliły Doktorkowi poprawić swój wygląd. Udało mu się zdobyć stary płaszcz, jakieś w miarę ciepłe buty i zdezolowany kapelusz oraz znaleźć kryjówkę na noc w ruinach, gdzie nie zapuszczały się niemieckie patrole.

Codziennie pojawiał się na wyznaczonym punkcie kontaktowym, jak na razie bez rezultatu. Aż do mroźnego przedpołudnia kilka dni po jego ”powrocie”.

Ukryty w ich starym punkcie kontaktowym usłyszał, jak ktoś odsuwa przerdzewiałą blachę maskującą dziurę –wejście do kryjówki i po chwili Doktorek ujrzał znajomą postać w słabym, szarym świetle przeciskającym się przez dziury w dachu i pęknięcia w ścianach. To był Beniaminek!

Martwe serce Doktorka zabiło szybciej na widok dowódcy.

Po tych kilku latach wspólnej walki, po tym wszystkim, co razem przeszli, byli bardziej jak
bracia, niż towarzysze broni.

Na widok zaginionego Doktorka na twarzy Beniaminka zagościł dawno zapomniany uśmiech. To wydarzenie było pierwszym jasnym promykiem od kilku dni.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:22.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172