lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/)
-   -   CZAS HORRORU [Horror 18+] (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/11675-czas-horroru-horror-18-a.html)

liliel 02-06-2014 15:33

Kolejnego dnia, podług rozkazów Beniaminka, Lonia wyruszyła do Margaret. Długo kluczyła po mieście upewniwszy się, wpierw że nikt jej nie śledzi.

- Powiedz jaką podjęłaś decyzję - nie było czasu na powitania i subtelności, od razu przeszła do sedna.


Margaret zapaliła papierosa, Zaciągnęła się nim.


- Powiedzmy, że jesteśmy z wami - odpowiedziała uśmiechając się do młodszej kobiety zmęczonym uśmiechem. - Powiedzmy, że staniemy u waszego boku. Musimy jednak wiedzieć coś więcej. Jaki macie plan? Kiedy zaczynamy? Kto jest tak naprawdę celem? Wszystko, co możesz mi powiedzieć.


Wydmuchała kłąb dymu przez chwilę skrywając swoje oblicze za oparem tytoniu.


- Celem jest Shoah. A w zasadzie uśpienie go na kolejne stulecia. Co do reszty… na razie nie jestem w stanie więcej powiedzieć. Ale kiedy tylko góra ustali konkretniejsze działania szybko cię poinformuję.


- Jeśli celem jest Shoah, wchodzimy w to. Niezależnie, jakby to było niebezpieczne czy ryzykowne. Ilu ludzi potrzebujecie?


- Ilu możecie dać. Ale tylko tych absolutnie zaufanych.


- Jasne. To się rozumie samo przez się. Kto od was wchodzi?


- Beniaminek, ja, Sprzęgło, Doktorek - wymieniła rzeczowo Ludwika.


- Niewielu. Ktoś obcy. Spoza waszego oddziału? - dociekała Margaret.


- Żydzi. Podzielają nasze przekonania co do Shoah.


- To dobrze. Bardzo dobrze. Gdzie spotykają się ochotnicy, jaką broń mamy wziąć?


- Jeszcze nie znam szczegółów. Ale jak tylko plany zostaną dopięte na ostatni guzik ktoś cię poinformuje, najpewniej zresztą ja. Na razie jestem tu aby upewnić się co do waszego udziału w przedsiewzięciu.


- Możesz na nas liczyć. Na mnie i Tadeusza. Zależy nam na tym, aby Shoah pozostał tam, gdzie jest.


- Doskonale to słyszeć. W takim razie czekajcie na kontakt - Lonia uśmiechnęła się odrobinę, skinęła w lakonicznym pożegnaniu i opuściła budynek. Miała wieści do przekazania Beniaminkowi. Czas pchnąć całą machinę w ruch i zakończyć, jeśli nie wojnę, to sprawę Shoah.

Szamexus 02-06-2014 19:30

BENIAMINEK I DOKTOREK

- Doktorek. - Twarz poznaczona bliznami i zmarszczkami wykrzywiła się w szczerym uśmiechu. Wyciągnął przed siebie żylastą dłoń. - A już zaczynałem tracić nadzieję.
Zygmunt nie spodziewał się, że jego ciało może tak reagować- w oczach miał łzy. Miał wrażenie, że nigdy się nie doczeka tej chwili, powątpiewał ale nie miał pojęcia co innego poza wracaniem na miejsce potencjalnego spotkania może robić, i doczekał się. - Piotr ! - wyrwał z gardła chrapliwym głosem. Podał dłoń, ale nie potrafił powstrzymać się i drugą objął Beniaminka za szyję i uścisnął przyjacielsko. Jak łza w oku, tak i takie zachowania pokazywały, że dusze są w nich, są emocje. Po krótkiej chwili zapytał - A … gdzie reszta? Wszyscy - zająknął się nieco - hmmmm są? A Ludwika ?

- Niedługo ją spotkasz. - za życia zrugałby Doktorka za "rozklejanie się jak cholerna pensjonarka", teraz z rozumiejącym uśmiechem niezręcznie poklepał go po plecach i uwolnił się z uścisku robiąc krok w tył. Na jego standardy to był to szczyt wylewności. - ze starej gwardii jest z nami jeszcze Sprzęgło. Pozostali... cóż na wezwanie stawiłeś się jak dotąd tylko ty. Nie tracę nadziei, ale czasu nie zostało już wiele.

- Czasu? - powtórzył to słowo. - A do czego? Czasu do czego? Czy Ludwika złapała Jasierskiego? - miał wiele pytań, nie wiedział i nie znał historii kolejnych wydarzeń. - Co w ogóle teraz robimy, mamy jakieś zadanie? Musisz mi opowiedzieć co mnie ominęło. Wiesz, że z grobu powstałem …. - skonkludował, zdając sobie sprawę, że zadaje pytanie za pytaniem na które zapewne Beniaminek nie jest w stanie odpowiedzieć jednym zdaniem.

Beniaminek mimowolnie uśmiechnął się.
- Brakowało mi tego. Jak Boga kocham. Jasierski i parę innych tropów straciło na znaczeniu lub kompletnie się zdezaktualizowało. To dłuższa historia i może kiedyś będzie na nią czas. Teraz mamy jedno proste zadanie, które być może zakończy całe to piekło. Problem w tym że wykonujemy je bez wiedzy góry. Pamiętasz Fursta?

- Korbiniana Fursta? - Doktorek powtórzył nazwisko, zamyślił się. Jak w filmie przez głowę przebiegły obrazy, samotnego domu, ciemnej piwnicy, nastrojowej muzyki, Martyny, Tuni, strzelaniny … dreszcz przeszył jego ciało. Pokonał w sobie nieprzyjemne odczucia i starając się nie pokazać nieprzyjemnych emocji dowódcy odparł - Och tak, znam, ten co go już ze dwa razy zabiłem. Doskonale pamiętam …
Beniaminek poważnie skinął głową.
- Ten sam. - Piotr milczał przez dłuższą chwilę, układając w głowie słowa. To co zamierzał powiedzieć, było dla niego trudne. Zbyt groteskowe i przerażające nawet jak na warunki ich obecnego życia po życiu, każde zdanie które przychodziło mu do głowy brzmiało niedorzecznie, sztucznie, patetycznie… a jednak taka właśnie była przerażająca prawda. W końcu podjął tonem tak rzeczowym na jaki mógł się zdobyć. - Żydzi, którzy nam o tym powiedzieli używają wielu trudnych słów, ale w największym skrócie sprawa ma się tak: Korbinian Furst to pieprzony Antychryst, pomazaniec najgorszego z bytów duchowych jakie istniały, oni nazywają to Shoah, z ichniejszego “Zagłada”, choć miał parę innych imion. Z dnia na dzień Furst staje się potężniejszy, aż w końcu przyzwie swojego Pana, albo sam stanie się jego wcieleniem. To co się dzieje wokół to w dużej mierze jego zasługa. - Zrobił pauzę jakby chcąc się upewnić, czy znaczenie słów dotarło do rozmówcy, po czym dodał: - Chcemy go zabić. Tym razem na dobre.
Gdyby nie to co przeżył i widział w ostatnich miesiącach wojny, gdyby nie to co teraz potrafi, gdyby to nie był Beniaminek, gdyby to był rok 1940 roześmiał się temu człowiekowi w twarz i zaproponował leczenie w specjalnym zakładzie. Ale, Doktorek wysłuchał każdego słowa z uwagą, w każde wierzył i zdawać sie mogło, że rozumiał. Świadomość, że jest wśród ludzi którzy walczą o … no właśnie … o ludzkość, tak mu się przynajmniej wydawało, powodowała, że był gotów wrócić do piekła. - Do trzech razy sztuka- mruknął cicho i z powagą, powoli kiwając głową - Masz mój miecz, przyjacielu. - skonkludował. - Ruszamy się stąd? Czy może rozpalimy ognisko? -wysilił się na żart. - Jaki plan Szefie?

- Sam jeszcze nie wiem. Mamy człowieka, który wie jak zabić Fursta… że się tak wyrażę na śmierć. Ostatecznie. To powinno utrzymać Shoah z daleka od naszego świata na minimum tysiąclecie. I, daj Boże, zakończy ten koszmar dookoła. Szczegóły poznamy wszyscy na najbliższym spotkaniu, póki co staramy się zebrać zaufanych ludzi i jakieś zasoby. Co najważniejsze na chwilę obecną: nikt nie może się o tym dowiedzieć. Nawet, a nawet zwłaszcza, nasi przełożeni z AK i Wieży. W tej chwili współpracujemy z paroma Żydami w tym rabinem, który był celem akcji z pociagiem i Izabelą. Pracujemy jeszcze nad małą grupką przebudzonych wewnątrz Armii Krajowej, nie wiem czy w sumie uzbiera się nas dziesiątka. W każdym razie żadne informacje nie mogą się wydostać poza ten krąg, dopóki nie zrobimy swojego. Do czasu spotkania… cóż, chyba nie mam zadań. Nie wychylać się, przygotować do akcji, czekać na wezwanie. Wszystko rozstrzygnie się w ciągu najbliższych dni.

Zastanowiło i nieco zaniepokoiło Doktorka stwierdzenie, że robią coś w tajemnicy przed Wieżą i AK, w skupieniu nieco zmarszczył czoło. Słuchał. Ufał Beniaminkowi, przez ostatnie miesiące zdołał nabrać do niego zaufania, zaufania które trudno byłoby podważyć … nie myślał do tej pory gdzie jest granica. Nie zastanawiał się, bo chyba byli od niej zawsze daleko, ale teraz? - Jasne. - odrzekł krótko. Oczywiste było, że na tą chwilę nie ma innego zadania, nie ma innej drogi, nawet nie do końca znanej. Choć z dozą niepewności, z dozą strachu i lęku przed znanym nieco już Złem zdecydował się iść razem. - Wierzę, że nie pakujemy się w coś gorszego niż trzeba, rozumiem, że wiesz co robisz. - podsumował, nie zdołał ukryć pierwiastka niepokoju …

- Nie mogę zaręczyć jak zareaguje góra. - opowiedział Piotr na częściowo tylko wypowiedziane wątpliwości. - Robimy to, co wydaje nam się konieczne. Co być może zakończy wojnę. Nie wiem jednak co zrobi dowództwo, gdy w końcu się dowie. Niewykluczone że pod koniec dnia wszystkim przyjdzie za to przypłacić życiem. Albo i gorzej, bo nie żyjemy już od jakiegoś czasu. Jeśli chcesz zawrócić, to to jest ostatni moment.
- Masz mój miecz. - zwięźle wyraził swoją decyzję. Sprawy wydawały się skomplikowane. Nie było raczej czasu na zbyt dogłębne analizy i pytania. Zresztą Beniaminek to wyraził jasno. To był czas próby, naturalnej próby. Podniósł wzrok na swojego dowódcę, tak cały czas traktował Piotra. Spojrzał wymownie w oczy. Nie powiedział nic więcej. Nie musiał.

Alaron Elessedil 06-06-2014 14:43

Albert natychmiast zabrał się do pracy w pierwszej kolejności koncentrując się na stworzeniu kul runicznych.

Bardzo dokładnie przyjrzał się wzorowi na powierzonym mu przedmiocie. W pierwszej kolejności zwrócił uwagę na kształt symboli dokładnie kopiując je w powiększeniu do swojego notatnika w odpowiednich proporcjach zachowując odpowiednie kąty, szerokość oraz kolejność.
Kolejna kopia runy powstała w stosunku 1:1.

Następnym przedmiotem analiz stało się położenie run na pocisku, co również skopiował maksymalnie dokładnie.

Początkowo chciał stworzyć szablon mający pomóc w seryjnej produkcji run na kulach, ale wzór był bardzo prosty i szybki do wykonania, co sprawiło, że potencjalny szablon tylko nieznacznie przyspieszyłby produkcję.
Na dłuższą metę może byłoby to korzystne, ale na ich potrzeby mijało się to z celem.

Metodycznie nanosił kolejne nacięcia na kule, lecz pomimo całkiem niezłej, rzemieślniczej roboty czuł, że nie zadziałają tak jak powinny. Oprócz jednej.

Może kolejność tworzenia elementów składowych runy miała znaczenie? Naniósł w notesie ponumerowanymi strzałkami kierunek oraz kolejność tworzenia.

Z uwagą wyrył runy na kolejnej kuli uwzględniając dodatkowe dane. Efekt był taki sam jak przy większości. Symbol wyglądał dobrze, lecz bez nie nabrał pożądanych właściwości.

Prychnął ze złości odrzucając pocisk na stół i odszedł na bok. Zaczął od pistoletu najlepszego strzelca jakiego znał - Beniaminka. Z uwagą rozebrał broń na części dokładnie czyszcząc i konserwując każdy element. Następna była własność Loni swoją zajmując się w ostatniej kolejności. W końcu był najsłabszym strzelcem w ich zespole.

Gdy zakończył ponownie spojrzał na stół. Jednym, szybkim nacięciem oznaczył wszystkie wadliwe sztuki wyprodukowanej runicznej amunicji i z kolejnym pomysłem udał się do starego żyda.

-Jak należy właściwie kreślić runy? - zapytał bez zbędnych słów wstępu.

-Moje oczy nie widzą runów, ale wiem, o jakie ci chodzi. To nie precyzja lecz moc tworzącego, jego wewnętrzna siła determinują ile i jak często takich znaków da radę wykreować - odpowiedział Izaak.

-Co zatem mam zrobić, by osiągnąć właściwy poziom tej "siły"?

-To przyjdzie z czasem. Samo. Powiedzmy, że zależy to od tego, jakim stworzeniem jesteś, jakim byłeś. Od tego i niczego innego. W dużym uproszczeniu.

Albert zmarszczył brwi w zastanowieniu i skinął głową w wyrazie podziękowania zapominając całkowicie, że rozmawia z niewidomym.
Gdy wracał do stołu miał wrażenie, że niewiele pomogła mu rozmowa z Izaakiem. Dalej nie wiedział co ma robić.

Chciał spróbować jeszcze jednego - skopiować runę na pocisk z tymi samymi emocjami, które towarzyszyły mu przy tworzeniu jedynej udanej kuli.
Dopóki będzie miał czas będzie tworzył runy. Może uda się stworzyć jeszcze kilka udanych.

Armiel 07-06-2014 22:03

WSZYSCY

Tydzień i jeden dzień.

Osiem dni. Tyle wyznaczył Symeon do kolejnego spotkania, do zgromadzenia zapasów, sojuszników.

Tydzień i jeden dzień.

Aż tyle i tylko tyle.

Było ich czworo ze starego oddziału: Beniaminek, Lonia, Sprzęgło i Doktorek. Co z resztą – mogli się tylko domyśleć? Do tego dwójka dziwnych, nie do końca pewnych sojuszników: Tadeusz i Margaret. No i Izabella, Symeon i ich żydowscy sojusznicy.

Tydzień i jeden dzień.

Zima nadal trzymała mocno Warszawę w swoich mroźnych objęciach. Nocne transporty nadal opuszczały getto wywożąc Żydów w nieznanym nikomu kierunku. Nadal w dzień organizowano łapanki. Nadal słychać było salwy plutonów egzekucyjnych w podwarszawskich lasach. Nadal ludzie umierali z mrozu, chorób i głodu. Nadal malowano na ścianach znaki i symbole, mówiące, ze Polska walczy, że duch nie umarł, nie zamarzł.

Nadal pod tą nieludzką, okrutną wojną toczoną przez ludzi, trwała inna, toczona przez siły stokroć mroczniejsze, stokroć okrutniejsze, stokroć paskudniejsze. Nadal legioniści tropili się, jak dzikie zwierzęta, próbując wyłowić w ludzkim tłumie wrogów swoich panów. Legion Thule, Legion Skrwawionej Gwiazdy, Legion Nieustępliwych i inne siły, o których ie mieli nawet pojęcia.

Obie wojny splatały się ze sobą, przenikały wzajemnie, a ich ofiary trafiały na jedną, rosnącą w ogromne stosy, górę trupów. Bezimiennych, zapomnianych, nieszczęśników, których wojna pochłonęła, niczym nienasycony Moloch.

* * *


Spotkali się w szopie, na zdewastowanym podwórku, jednej z warszawskich kamienic. W tej samej szopie, w której Beniaminek i Lonia pierwszy raz spotkali Symeona. Tej szopie, w której przestrzeń zdawała się być niedopasowana do jej zewnętrznych rozmiarów. Zapewne w szopie, która stanowiła jedną z licznych ścieżek z Warszawy do Metropolis, bocznych furtek strażniczych więzienia Iluzji.

-Symoen – Margaret uśmiechnęła się na widok starego Żyda. – Mogłam spodziewać się, że to będziesz ty.

- Mora, czy też wolisz by mówić na ciebie Marzanna, a może Śmiercicha.

- Wolę, by mówić na mnie Margaret – odpowiedziała kobieta, którą Symeon wziął za pradawną, słowiańską boginię.

- Niech będzie. I ty, Alchemiku. Jakie teraz przybrałeś imię.

- Tadeusz- odpowiedział Tadeusz, ściskając podaną przez starca dłoń.

- Nie sądziłem, że jeszcze istniejesz.

- My, śmiertelnicy, mamy swoje sposoby, by was zaskoczyć, strażnicy więzienia. Chociaż ta konspiracja świadczy o tym, że postępujesz wbrew swoim panom.

- Panowie się zmieniają, Alchemiku. Podobnie, jak punkty interesu.

Tadeusz pokiwał głową, akceptując słowa starego Żyda.

- Potężnych sojuszników nam przywiedliście – Symeon spojrzał na Baniaminka. – Nie wiem tylko, czy można im zaufać.

- Oni zaufali, Symeonie- zauważyła Margaret.- Powiedzieli nam, że chcecie powstrzymać przebudzenie się Shoaha. Chcecie powstrzymać Thule przed znalezieniem morderczego, niepowstrzymanego sojusznika, który wspomoże sprawę nazistów. To nam wystarcza.

- Equi donati dentes non inspiciuntur – dodał Tadeusz z lekkim uśmieszkiem.

- Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem – również odpowiedział sentencją Symeon. – Zatem, zaufam wam, skoro oni wam zaufali.

- Pytanie, Symeonie – Margaret wydmuchnęła kolejną porcję dymu – czy ty zaufałeś im?

Przeniosła swoje nieodgadnione spojrzenie na legionistów.

- Owszem. Są z Legionu Niezłomnych, który daleki jest od tego, by zrobić to, co planujemy zrobić, ale … myślą sercami.

- Legioniści nie mają serc – odpowiedziała Margaret. – Mają jedynie rozkazy.

- Bellum omnia contra omnes? – zapytał się Tadeusz Symeona. – Chyba nie o to chodzi w tym spotkaniu.

- Nie o to – Izabela, jak to miała w zwyczaju, pojawiła się znikąd.

- O proszę – uśmiechnęła się Margaret. – Kogóż my tu mamy.

Na widok Izabeli Tadeuszowi rozbłysły oczy. Przyglądał się pięknej kobiecie, jak objawieniu.

- Exegi monumentum aere perennius, jak powiedział Horacy – Tadeusz podszedł do Izabeli, która nie odrywała od niego wzroku. – Uczeń przerósł mistrza. Jesteś … idealna. Doskonała. Precyzyjna. A jaki shem. Niepowtarzalny. Kto cię stworzył?

- Uratowali mu życie – spojrzała na Baniaminka i jego oddział. – Jesteście tutaj, dlatego, że oni tego chcą.

- Jesteś niezależna! Masz … wolę.

- Ma coś więcej. Dużo więcej Tadeuszu - uśmiechnął się Symeon. – Jest golemem doskonałym. Dzięki temu, że nie jest przypisana Iluzji, nie jest tworem z Metropolis, nie jest żywa, nikt jej nie widzi, nie podlega prawom Więzienia. To nasza najpotężniejsza broń.

-Wiele ich stworzyliście? – zaciekawiła się Margaret.

- To pytanie pozostawię bez odpowiedzi – w głosie Symeona pojawiła się nuta, która kazała zaprzestać tego tematu.

Zarówno Margaret, jak i Tadeusz wyczuli, gdzie są granice.

- Więc jaki macie plan? – Tadeusz postanowił przejść do celu spotkania.

- To, co zrobimy za trzy dni, tutaj, w Warszawie, może zmienić losy wojny. Nie tylko tej pośród aniołów i archontów, ale również tej bliższej nam wszystkim, dziejącej się tutaj, na ulicach Warszawy. Zrobiliśmy zwierciadło Cotritio.

- Niemożliwe! – zdziwili się jednocześnie Margaret i Tadeusz.

- A jednak – uśmiechnął się Symeon. – Zrobienie takich golemów, jak Iszhabel, też wydawało się niemożliwe. Prawda.



* * *


Plan pozostawiał wiele do życzenia, ale nie mieli wyjścia. Musieli zaufać Symeonowi. Musieli zawierzyć, że to, co robią, robią jak należy.

Wszystko opierało się na dwóch kluczowych punktach.

Pierwszym – była przynęta. Przynęta złożona z Izaaka Goldenschitza i ich grupki.

Mieli przerzucić starego Żyda na teren getta. Do wskazanej przez Symeona kryjówki w małej kamienicy, przy jednej z ulic.

Przerzut miał być tylko wabikiem. Miał być przynętą. A oni robakami na haczykach.

Miał się nie powieść. To znaczy nie w pełni. Izaak musiał przeżyć. Dotrzeć do celu żywy. A ich działania musiały być na tyle spektakularne i skuteczne, aby wieść o tym dotarła do Thule.

Plan ułożyła Izabela.

Ciężarówka z częściami do jednego z półlegalnych szopów – warsztatów krawieckich, w których żydowscy niewolnicy, – bo inaczej wykonywanej pracy nie można było nazywać – wykonywali futra dla grupki SS-manów dorabiających w ten sposób do żołdu Niemców. Oni mieli znajdować się na tej ciężarówce. Lonia, Beniaminek, Sprzęgło i Doktorek oraz Izaak. Czwórka Polaków uzbrojona – w broń, którą uda się im zdobyć. Będą mieli papiery – oczywiście podrobione, ale istniała szansa, że Szwaby wpuszczą ich na teren getta bez problemów. Bardziej pilnowali tego, co opuszczało getto.
Oczywiście przeprowadzą rewizję. I wtedy mają otworzyć ogień, przebić się przez posterunek, pojechać prosto do wskazanego celu.

Sprzęgło zapamiętał trasę.

Reszta miała proste zadanie. Przebić się, utrzymać przy życiu Izaaka.

Nie mieli ukrywać swoich nadprzyrodzonych zdolności. Wręcz przeciwnie. Musieli pokazać kilka sztuczek. Ostro. Tak, by ktoś zameldował o tym Thule, a Legion przysłał swoje monstra.

Do kamienicy. Prosto w pułapkę.

Tam ich rola się zmieni. Staną się osłoną dla magicznych działań ich sojuszników.

Będą musieli dać im czas. Liczył się tylko Pomazaniec. Korbian Furst. I to, by go zlikwidować. Raz na zawsze.

Szamexus 16-06-2014 13:43

POST WSPÓLNY

Ich cel był jasny. Korbian Furst. Zwabić jego i żołnierzy Thule do warsztatu kuśnierskiego, po drodze narobić zamieszanie z jak największym rozmachem i utrzymać posterunek.
Lonia nie miała złudzeń, że najpewniej żadne z nich nie wyjdzie z tego cało. Ale przecież świadomie podejmowali ryzyko. Stawka była znacznie wyższa niż ich pojedyncze dusze. Chodziło o Polskę. A może całą ludzkość? Jeśli Shoah się przebudzi nastąpi łańcuch tragedii i dramatów. Ludwika miała wrażenie, że jeszcze nigdy tak wiele od niej nie zależało. Ta myśl zarówno ją uskrzydlała jak i ciążyła jarzmem odpowiedzialności.

Stłoczeni na pace ciężarówki mijali uliczki stłamszonej wojną Warszawy. Przechodnie płynęli gdzieś wartkim nurtem codzienności, śpieszyli się bóg jeden wie dokąd, pochłonięci swoimi sprawami, nieświadomi żyjących pośród nich nadprzyrodzonych bytów i zbliżającej się batalii o losy świata. Ci, którzy leżeli na chodniku zdawali się bardziej uważni, jakby coś dostrzegali. Może to piętno kostuchy, która pochylała się już nad ich wygłodzonymi okaleczonymi ciałami otwierało im szerzej oczy? Uwrażliwiało na prawdę?

Ludwika odnalazła pod płaszczem chłód krótkiego pistoletu ale pozwoliła by dłoń ześlizgnęła się niżej, odszukała ciepłe palce siedzącego tuż obok Doktorka. Ich niedawne spotkanie jak i widok żywego Zygmunta bardzo ją ucieszyły. Choć nie rzuciła mu się w objęcia, jej twarz pozostała stężała a emocje trzymała krótko na wodzy to chłopak mógł dostrzec radosny błysk w jej chłodnych zazwyczaj oczach. Stali naprzeciwko siebie i oboje myśleli o tym samym. O słonecznym dniu w parku, spadających jesiennych liściach i kropli beztroski, kto wie, może jedynej jaką podarowała im ta wojna.

Ciężarówka zatrzymała się na rogatkach opatrzonych tablicą informacyjną. „Judenviertel”. „Dzielnica Żydowska”.
Kilku niemieckich żołnierzy snuło się leniwie wzdłuż przejazdu. Kilku stłoczyło się wokół przysadzistego motocykla i najwyraźniej dobrze się bawiło sądząc po wtórujących sobie śmiechach. Jeden z nich odstąpił od grupki i skierował się w ich stronę aby przeprowadzić rutynową kontrolę. Był właścicielem wyjątkowo paskudnej aryjskiej gęby o lodowatych małych oczach i szyderczym uśmieszku zarezerwowanym dla siedzącej z brzegu Loni. Ta wyjątkowo ładnie się dziś wyszykowała. Matka zawsze jej powtarzała, że kobieta powinna wyglądać najpiękniej dwa razy w życiu - na swoim weselu i pogrzebie. Pierwszego, była pewna, że już nie doczeka.
Miękkie pukle świeżo umytych włosów w kolorze platynowego blondu opadały luźno na ramiona. Usta podkreśliła czerwoną szminką, w której oprawie połyskiwała biel zębów wabiących lepkością pajęczych sieci, w które miał zaraz wpaść zbliżającego się żołnierz niepomny, że został obrany na pierwszy trybik, który wprawi w ruch potężną machinę.
- Wy jedźcie – Ludwika szepnęła w stronę Beniaminka. - My z Doktorkiem zrobimy zamieszanie na tyle sensacyjne by wezwano Thule. Dogonimy was prędko. Wy dopilnujcie by Izaak dotarł bezpiecznie na miejsce.

Zygmunt już nie miał wątpliwości które pojawiły się przy spotkaniu Beniaminka. Wszystko umknęło szybko, jak zawsze, można by przyznać wybory Piotra gdzieś tam miały ten wymiar który odpowiadał Doktorkowi. Generalnie, oni wszyscy byli ciągle żołnierzami tej samej armii, armii ludzkiego sumienia. Jak to się stało, że mieli być Legionem, posłusznym swemu wodzowi a w każdym z nich gdzieś pozostała jakaś iskra, ogień … ogień samodzielności i ogień człowieczeństwa. Tego ostatniego można było szukać ze świecą w tych czasach. Ulice pełne smrodu, brudu i ciał czasami na wpół żywych, a czasami jak po wiwisekcji, wiwisekcji ciała i duszy … a ciągle z bijącym, choć co raz wolniej sercem. Dzieci, to było najtrudniej znieść … najtrudniej na nie patrzeć.
Lonia, ona, kobieta … wyglądała pięknie. Nie mógł przestać, nie mógł oderwać od niej wzroku, a spotkanie ich oczu było jak wlanie paliwa w serce i ciało. Czuł jak staje się silny, czuł jak chęć, nieludzka chęć, podniecająca chęć zemsty narasta w nim wyostrzając wszystkie zmysły. Zaczyna się - pomyślał - gdy dostrzegł zbliżającego się strażnika. Już chciał, już nie mógł się doczekać. Cokolwiek i jakkolwiek miało to się skończyć. Gdy ten zbliżył się do samochodu z wlepionymi oczami w Lonię, Zygmunt spoglądając w kierunku Ludwiki i z dyskretnym uśmiechem na twarzy krótko rzekł - Pokażę mu jak jest w środku. W tej sekundzie, niczym jaszczurka język wyrzucił obie ręce w kierunku szyi strażnika zaciskając je w stalowym chwycie, zmiażdżył tchawicę i nie dając szansy krwi płynąć w tętnicach szyjnych ofiary wciągnął jego wiotczejące ciało na pakę. - Czas na nas. Wyskoczył pierwszy na ulicę. Zwrócił jego uwagę motocykl, spojrzał porozumiewawczo w kieruku Loni.

Beniaminek przyglądał się scenie stalowymi oczyma, nie zdradzając żadnych emocji. Nie ruszył się na centymetr od Izaaka z pistoletem w głoni gotów odstrzelić łeb każdemu, kto choćby wyceluje w stronę rabina. W pacyfikacji posterunku nie był potrzebny - Doktorek i Lonia byli jednymi z najlepszych strzelców, z jakimi miał okazję pracować.

- Niech któreś złamie szlaban.- To jedyne, co powiedział, nim dwa młode wilki ruszyły dać upust długo tłumionemu gniewowi. W całym tym cyrku musieli z Wilgą pilnować dwóch rzeczy: życia Izaaka Goldenschitza i mobilności ciężarówki, która ułatwiała punkt pierwszy, a także stanowiła centrum, scenę ich przedstawienia. Nonszalanckie taranowanie ciężkiego szlabanu, mogło już na wstępie udupić całą zabawę. - Sprzęgło, ruszasz, gdy tylko będziesz miał wolną drogę, szybko, ale tak, żeby mogli nas dogonić.

Atak był brutalny i skuteczny. Nim Niemiec, któremu Doktorek zmiażdżył krtań, upadł na ziemię, on był już przy motorze.

Zarówno naziści, jak i kręcący się po drugiej stronie Żydzi, jeszcze nie zdawali sobie sprawy z tego, co się wydarzyło. Jeszcze nie wiedzieli, że niemiecki okupant otrzyma za moment krwawą zapłatę, za swoje okrucieństwo.

Te kilka cennych sekund dawało im przewagę, nim Niemcy sięgną po broń. Ale i wtedy nie mają szans z grupą zdeterminowanych, nieumarłych legionistów.

Ludwika zdawała się przyjąć śmierć pierwszego Niemca za symboliczny sygnał do startu. Wyskoczyła z wozu kieunjąc się od razu w stronę stłoczonych przy motocyklu Niemców. Była nieludzko szybko i już sam ten fakt starczył aby przykuć uwagę postronnych i wzbudzić niemałą sensację. Ale to był dopiero początek. Musieli wezwać Thule a do tego trzeba było mordować z pompą i fafarami.
Pierwszemu wyrwała serce gołymi rękami. Drugi zamarł w panicznym bezruchu otwierając usta jak wyciągnięta z wody ryba. Zdążył zaczerpnąć jeden krótki oddech bo zaraz po nim jego głowa odłączona od tułowia poszybowała wysoko sikając obficie strugami krwi. Trzeci sięgnął co prawda po broń ale ta, wraz z trzymającym ją ramieniem, wylądowała spory kawał od reszty żołnieża, w pobliżu budki strażniczej.
Ludwika nie czuła wyrzutów ani obrzydzenia. Ciepła krew wrogów wsiąkająca w skórę dodawała animuszu, potwierdzała wszem i wobec, że to żaden sen ale dzieje się to naprawdę. Historia tego kraju właśnie pisze się na ich oczach, ich własnymi rękami.

Zygmunt nie patrzył na Lonię, wiedział, że szybko się “podzielą” rolami. O ile pierwszego wroga załatwił gołymi rękoma, teraz sięgnął po pistolet. Strzał musiał paść, ten pierwszy. Z na razie wydawać się mogło stoickim spokojem, pewną ręką, wziął na muszkę najbliższego strażnika, strzelił prosto w głowę. Widział jak krew rozbryzguje się, potem przeniósł broń na tego stojącego po przeciwnej stronie. Chciał aby Ludwika miała czystą drogę aby otworzyć szlaban. Miał zamiar odpalić motocykl, zabrać za szlabanem Lonię i przynajmniej czasowo poruszać się z jego użyciem.

Gryf 17-06-2014 14:21

post zespołowy.
 
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=TqvhgS00UdA[/MEDIA]

Gdy tylko padł szlaban Albert ruszył z prędkością nieco mniejszą niż prędkość biegnącego Legionisty. Trasę znał na pamięć i najprawdopodobniej zdołałby ją przebyć z zamkniętymi oczami, ale wątpił jednocześnie, by była właściwie zoptymalizowana przez Izabelę.
Trzymał kierownicę obiema rękami, lecz w jednej z nich był również pistolet gotowy do naciśnięcia spustu.

Kiedy ciężarówka przekroczyła granice dzielnicy żydowskiej Lonia i Doktorek niewiele później podążyli za nią na motocyklu, ustaloną wcześniej trasą.
Za sobą pozostawili zdewastowany szlaban i kilka trupów dosłownie rozniesionych na strzępy. Ich rozczłonkowane ciała leżące w kałużach krwi miały być sygnałem do wezwania Thule i Korbiana Fursta. Do tego czasu powinni zdążyć okopać się w zakładzie kuśnierskim.

Przejechali przez zmasakrowany posterunek prowokując sygnały gwizdków i reakcję niemieckiego patrolu na ulicy. Okrzyki halt! halt! rozbrzmiewały za nimi w mroźnym powietrzu, lecz oni ignorowali je wbijając się samochodem w getto.

Ulice getta nie nadawały się do szybkiej jazdy - zatłoczone, śliskie, nieodśnieżane, zdradliwe. Za nimi pierwsi Niemcy wyszli z szoku i otworzyli ogień. Żydzi, niczym ledwo stojące na nogach zjawy, próbowali rozproszyć się, ukryć w bramach.

Śladem ciężarówki ruszył jakiś motocykl z dwoma nazistami, dwóch kolejnych - z pieszego patrolu na terenie getta - zajęło pozycje strzeleckie z boku ulicy, którą się przemieszczali. Przed ciężarówką uciekali ludzie.

Albert niedaleko przed jednym z Niemców skręci w jego kierunku i znacznie przyspieszy do czasu potrącenia lub minięcia.

Lonia, trzymająca się jedną ręką prowadzącego motocykl Doktorka, sięgnęła wreszcie po pistolet. W ruchu i do poruszającego się celu nie strzela się łatwo ale przecież byla wytrawnym strzelcem. Musieli ochraniać ciężarówkę aby bezpiecznie dotarła na miejsce.

Padły strzały z pędzącego motoru i nim naziści ostrzelali ciężarówkę, padli trafieni kulami Polaków. To było takie łatwe! Takie proste! Zabijanie nazistów nie nastręczało najmniejszych problemów.
Ciężarówka ostro skręciła w bok, w węższą ulicę, za nią motor.
Żydzi pierzchali przed jej kołami.
Ich mały konwój pozostawiał za sobą szlak spanikowanych ludzi, pośród których chaotycznie biegali nazistowscy strażnicy i porządkowi zrekrutowani spośród Żydów mieszkających w gettcie.
Kolejny zakręt z optymalną prędkością i kolejna ulica.

Tutaj, jak spod ziemi, na środku ulicy wyrosła mała dziewczynka -góra sześcioletnia. Sprzęgło wiedział, że nie ma szans wyhamować. Mógł skręcić w prawo, by minąć dziecko, ale wtedy wjechałby w grupę Żydów siedzących na ulicy, lub stojących obok ściany. Mógł też skręcić w lewo - ale wtedy narażał samochód i pasażerów na kolizję ze ścianą kamienicy. Szansa na to, że przy tej prędkości jedynie otrą się o ścianę była jak jeden do sześciu.
Kierowca musiał podjąć błyskawicznie decyzję. Oczywiście Beniaminek mógł wydać mu rozkaz!

- Na latarni w lewo! - Mazur wyrósł za plecami Wilgi jedną ręką zrywając część plandeki, drugą dzierżąc zakrzywiony pręt.- Rabbi, na podłogę! Sprzęgło, mów kiedy! - stalowy element, który Beniaminek porwał ze stosu części zamiennych, był długi, zakończony jakimś wykrzywionym cylindrem pełnym śrub. Nie miał pojęcia co to, ale zdawał się stworzony do tego co zamierzali. Piotr uniósł żelastwo w celu zahaczenia nim o stojącą przy skrzyżowaniu, solidną żeliwną latarnię, mającą stać się osią obrotu szalonego manewru.

*


Jadący za samochodem na motorze Lonia i Doktorek nie zdawali sobie sprawy z tego, jak trudną decyzję muszą podjąć ich przyjaciele z samochodu.
Mieli swoje problemy.
Zza zakrętu wyjechał - pędząc ich śladem - kolejny motocykl z przyczepką. Siedzący w niej niemiecki żołnierz szykował się do otworzenia ognia z karabinu maszynkowego zamocowanego do przyczepki.

Doktorek pomimo nadnaturalnych zmysłów miał ogromne trudności z omijaniem stłoczonych ludzi. W jednej chwili, z powodu szybkości z jaką wszystko się działo dosłownie kilka metrów przed kierownicą wyrosła przed nimi pewnie rodzina. Żydowska rodzina, mężczyzna, kobieta i wtulona wychudzona dziewczynka. Nie było szans ich ominąć, zatrzymanie równoznaczne byłoby z wystawieniem się na celowniki Niemców. Zygmunt nie myślał długo, - Boże wybacz! - jedynie krzyknął skręcając nieco w lewo kierownicę i zwalniając odrobinę. Wypchnął przed siebie nogę mocno godząć mężczyznę w plecy. Odepchnął go z takim impetem, że trzy wychudzone ciała z impetem upadły na bruk, popychając ze sobą jak klocki domina kilka stojących obok.
Pomimo wszystkiego co się działo wokół czuł z tyłu oddech Loni, jej uścisk. Odruchowo, w chwili usunięcia najbliższej przeszkody zapytał - Co za nami? Lonia, co za nami?

- Karabin maszynowy… - oznajmiła Ludwika widząc Niemca w przyczepce szykującego się do strzału. Wiedziała, że nie mogą sobie pozwolić na ostrzał. Może nie byli już ludźmi ale istniało spore zagrożenie, że tego nie przeżyją, a to było równoznaczne z niewykonaniem zadania.
Ludwika nie myślała długo. Doktorek poczuł za swoimi plecami jak Lonia gibkim ruchem staje tuż za nim, jeszcze chwilę podpierała się o jego ramię aby jednym zdecydowanym susem skoczyć na przyczepę ścigającego ich motocykla.

Zygmunt nie mógł jechać dalej, już raz zostawił towarzysza- przed oczami stanęła mu Tunia. Sprawnie zatrzymał motocykl gdy zorientował się, że Lonia wyskoczyła z pojazdu. Nieco skręcił, tak, że jedną nogą się podpierał, sięgnął po pistolet i przymierzył w kierującego motorem Niemca. Prosto w czoło, widział struktury mózgu przez które przejdzie kula, a gdy dotrze do ośrodków zawiadujących oddychaniem nastąpi szybka śmierć

Armiel 19-06-2014 21:05

To było szaleństwo. Nieprawdopodobne szaleństwo!

Ciężarówką szarpnęło, kiedy wykonali nią zdawałoby się niemożliwy do wykonania manewr. Zarzuciło nimi straszliwie, wpadli na przeciwległe ściany, na siebie, rzuceni siłą odśrodkową. Krawędź samochodu minęła stojącą dziewczynkę dosłownie o centymetry, a ciężarówka wjechała w boczną ulicę, rozbryzgując kołami błoto pośniegowe.

Doktorek zatrzymał motor na krótką chwilę i zaczął strzelać do Niemców pędzących na nich swoim motorem. Lonia także otworzyła ogień w kierunku wrogów. Pociski były niezwykle celne i po chwili znów mogli ruszać za ciężarówką.

Sprzęgło wziął zakręt i zaraz za nim zwolnił. Musiał dostosować prędkość do nowych warunków.

Jechali teraz boczną ulicą, gdzie pod murami siedzieli wyczerpani Żydzi. Zaskoczeni nieszczęśnicy próbowali zejść z drogi ciężarówce, ale niektórzy nie mieli sił wstać – może nawet byli martwi, bowiem leżeli na zmarzniętym, zbrylonym śniegu, nie próbując nawet uniknąć zagrożenia. Sprzęgło trzymał się jak najbliżej środka drogi i szybko wybrał kolejny zakręt, tym razem na szerszą aleję. Doktorek jechał w tuż za nim, utrzymując na tyle bezpieczną odległość, by zdążyć wyhamować, gdyby to samo zmuszona była zrobić ciężarówka.

Kamienica, którą wybrała na pułapkę Izabela, okazała się być jedną ze skrajnych budowli, opartą o mur, za którym znajdował się już owiany złą sławą Pawiak.

Przed budynkiem stała Margaret. Miała na sobie zniszczony płaszcz i opaskę z gwiazdą Dawida na ramieniu, tak, że z trudem ją rozpoznali. Słowiańska boginka zamachała w ich stronę ręką, wskazując bramę, do której mieli wjechać. Szybko wypełnili jej polecenie wjeżdżając na obskurne, zniszczone podwórze.
Na nim czekała na nich Izabela, przebrana podobnie do Margaret, oraz jakiś nieznany im mężczyzna z zarośniętą twarzą i w zniszczonej jesionce.

- To Syjon. Syjon, to legioniści, o których cię informowałam.

Syjon powitał ich krótkim, ponurym kiwnięciem głowy.

- Naziści? Gdzie są? Mieli być tuż za wami.

Faktycznie. Ta część planu nieco zawiodła. Zbyt dokładnie pozbyli się pogoni.

- Trafią. Bez obaw – uspokoiła Syjona Izabela.

Chcieli podzielać jej entuzjazm, ale mieli co do tego pewne wątpliwości. Jeżeli zadali Niemcom zbyt poważne straty, ci zaczną poszukiwania, które różnie mogą się skończyć.

- Mam taką nadzieję. Macie broń? – pytanie Syjon skierował do żołnierzy AK.

Potwierdzili krótkimi gestami wyciągając zabrany oręż samochodu. Dwa karabiny maszynowe, dwa karabiny wyborowe, sześć granatów, cztery pistolety i spory zapas amunicji.

- Macie dwa punkty ogniowe do opanowania – Syjon wskazywał miejsca palcem. – Stanowisko ogniowe na strychu – pierwsza linia oporu. Będziecie z niej mogli ostrzelać wrogów, którzy przybędą od strony ulicy. Drugie jest tam – wskazał naprędce wzniesioną barykadę na podwórzu. – Pozwoli ono związać walką tych, którzy przejdą bramą i tamten mur – kolejny ruch palcem. – Niemcy mogą próbować przejść przez niego na podwórze. Musicie być cholernie skuteczni, tak, by sięgnęli po swoje oddziały specjalne, czyli Thule.

Spojrzał im w oczy, jakby chciał wejrzeć w głąb ich duszy.

- Margaret i Izabela będą pilnowały tamtej bramy – wskazał ręką ostatni punkt oporu. – Nie wycofujecie się szybciej, zanim one tego nie zrobią. Cofacie się tam, do tego kanału. To jedyne wejście do miejsca, w którym znajduje się zwierciadło Cortritio i tam zastawiliśmy pułapkę. Izabela wskaże wam drogę, ale ważne jest, by Thule wiedziało, gdzie się cofnęliście.

- Tadeusz, Goldenschitz, Symeon i ja będziemy już na dole. Zajmiemy się rytuałem, który zwabi tutaj Pomazańca. Wszystko jasne?

Pokiwali głowami.

- Powodzenia. I do zobaczenia w piekle, lub po drugiej stronie – Syjon ruszył w stronę włazu.

- Ja i Sprzęgło idziemy na poddasze. – Beniaminek dokonał podziału drużyny najlepiej, w jego odczuciu, jak to było możliwe. - Doktorek i Lonia – bierzecie barykadę.

Gdzieś, niedaleko, słyszeli nadjeżdżające pojazdy – nie było już czasu.

* * *

Stanowisko ogniowe na poddaszu okazało się dwoma okienkami, z których widok na ulicę był całkiem dobry. Sprzęgło i Beniaminek zajęli pozycje w samą porę, kiedy przed kamienicą zatrzymała się ciężarówka, a z niej zaczęli wysypywać Niemcy.

Otworzyli ogień jak tylko przeciwnik dostał się na ich linię ognia od razu kładąc większą część oddziału trupem. Skutecznie ciśnięty granat podpalił ciężarówkę zmuszając do rejterady kryjących się za nią niemieckich żołnierzy. Opuszczając osłonę od razu padli skoszeni ogniem Beniaminka i Sprzęgła.

Nadjeżdżały kolejne samochody i pierwsze kule zaczęły rozbijać się wokół ich stanowisk ogniowych.

Po chwili Niemcy dostali kolejne posiłki i kolejne, atakując raz za razem. Jednak tym razem natrafili na naprawdę twardych przeciwników.

Pierwsi do opuszczenia punktu obrony zmuszeni zostali Beniaminek i Sprzęgło, kiedy jakiś sprytniejszy Niemiec wystrzelił w ich stronę z pancerfausta, zmieniając poddasze w rumowisko cegieł i desek. Tylko nadnaturalna szybkość Legionistów pozwoliła Polakom wyjść z tego cało. No, niemal cało, bo uciekający przed pociskiem Sprzęgło oberwał sporym kawałkiem drewna, które przebiło mu plecy i wyszło przez pierś z kawałkiem płuca. Beniaminek ogłuchł na jedno ucho, co nie przeszkodziło mu zdjąć serią dwóch Szkopów wdzierających się schodami na górę.

Lonia i Doktorek też nie próżnowali. Zasypywali ogniem zarówno bramę, zmuszając do odwrotu dwa kolejne szturmy, jak też murek, na którym szybko zawisło kilku niemieckich żołnierzy. Trzeba było przyznać nazistom, że strzelali całkiem nieźle. Doktorek oberwał dwa razy, oba postrzały dla zwykłego człowieka byłyby końcem walki. Lonia – raz, prosto w serce. To jednak nie zatrzymało ich obrony, a przerażeni Niemcy zwyczajnie uciekli.

Do barykady dołączyli Beniaminek i Sprzęgło. Ten ostatni oparł się o meble i szczątki, a potem przy pomocy przyjaciół wyciągnął z ciała odłamek.

Pokrwawieni, śmiertelnie ranni czuli się niemal jak bogowie. Nieśmiertelni i niezniszczalni.

- Minęła godzina i piętnaście minut – Lonia spojrzała na zegarek. – Nasz popis musiał dać im do myślenia i Thule powinni już wiedzieć.

Ostrzał od strony pozycji Margaret i Izabeli też już ucichł.

- Przegrupowują się – zauważył Beniaminek, ścierając krew z ucha, które rykoszet niemieckiej kuli zmienił w strzęp mięsa. – Albo idzie po nas Thule.

- Amunicja się kończy – zauważył Sprzęgło, który podczas walki dokładnie liczył pociski. Zarówno te wystrzelone przez nich, jak i przez Niemców. Taki trening matematyczny – pożądany odciągacz uwagi od brutalnego procesu eliminacji wrogów.

- Zostały nam raptem trzy granaty, i sto dwadzieścia kul, z czego siedemdziesiąt dwa koma pięć procenta do pistoletów - poinformował towarzyszy broni.

- Kule nie będą miały znaczenia, jeśli pojawi się tutaj Legion – powiedział ponuro Doktorek.

Miał rację.

* * *

https://www.youtube.com/watch?v=ASj81daun5Q

Zaatakowali z trzech stron jednocześnie. Odziani w czarne mundury SS-manów wybiegali z bramy otwierając ogień w stronę obrońców, przesadzali przez mur, przy którym kilku Niemców położyła trupem Lonia i Doktorek, a nawet pojawili się na dachach, z karabinami wyborowymi w rękach. Thule. Zezwierzęcani, dzicy, nie dbający o swoje bezpieczeństwo naziści.

To, że mają do czynienia z Legionem, rozpoznali bardzo szybko, kiedy – mimo kul rozdzierających ich ciała - naziści nadal pędzili przed siebie odpowiadając ogniem, zmuszając ich do szukania schronienia za prowizoryczną osłoną.

Jeden z wrogów padł z przestrzeloną czaszką. Trzech zatrzymali celnie rzuconym w bramę granatem, jednego zdjął Beniaminek z dachu, sam jednak oberwał przy tym w szyję od innego strzelca wyborowego. Kolejny granat – przedostatni – zatrzymał kilku napastników przy murze, chociaż nie na długo. Jeden z oficerów Thule wstał z oderwaną ręką i ruszył w ich stronę strzelając z pistoletu.

Rzucony przez Niemców granat wybuchł niebezpiecznie blisko – było pewne, że nie zatrzymają wrogów zbyt długo.

I wtedy zobaczyli Izabelę. Pędziła w stronę włazu, dając im znaki, że mogą się wycofywać. Za nią podążała Margaret ostrzeliwując z morderczą skutecznością czarno umundurowanych SS-manów z Thule.

Beniaminek wydał rozkaz, ale lejąca się przestrzelonego gardła krew skutecznie to utrudniła. Nie musiał jednak nic mówić. Reszta drużyny doskonale pojęła jego intencję.

Ruszyli dwójkami. Pierwsi Sprzęgło i Lonia – podczas gdy Beniaminek i Doktorek strzelali do Niemców dając biegnącym osłonę ogniową i skupiając uwagę Thule na ich dwójce. Nie do końca jednak. Biegnąca Lonia oberwała raz w plecy, krew polała się jej ustami, zalała płuco. Sprzęgło oberwał postrzał w nogę i końcówkę dystansu pokonał nieludzkim susami.

Drogę Izabeli i Margaret zagrodziła czwórka nazistów z Thule – ze zwierzęcymi ciałami i głowami – podobnych do takich, z jakimi sprawę w ruinach Warszawy miała ich grupka. Widzieli, jak Izabela ciosem pięści dosłownie zrywa głowę jednego z wrogów z karku, a Margaret szybkim jak myśl ruchem wyrywa serce drugiemu. Kolejny legionista z Thule, trafiony pięścią Izabeli poszybował w górę.

Sprzęgło i Lonia dotarli do włazu. Przykucnęli, starając się być jak najmniejszym celem i otworzyli ogień z pistoletów – bo tylko w nich pozostała im amunicja – do nazistów, dając osłonę Beniaminkowi i Doktorkowi.

Wrodzy legioniści byli tuż obok. Jeden tak blisko, że Doktorek zmuszony był wystrzelić do przeciwnika z bezpośredniej odległości – precyzyjnie pakując mu cały magazynek pistoletu w czaszkę. To zatrzymało wroga, lecz spowolniło Doktorka.

Beniaminek rzucony granat zauważył zbyt późno, pakując kule w pierś i głowę okaleczonego oficera. Eksplozja poderwała go w górę. Przez chwilę nie bardzo wiedział, gdzie jest ziemia, gdzie powietrze, a kiedy runął na podwórze kamienicy, poczuł się, jak worek ziemniaków.

Doktorek oberwał od jakiegoś snajpera w plecy, kolejny pocisk świsnął mu koło czaszki. Kątem oka ujrzał, że Margaret upadła na ziemię, a z jej ust wypadł tlący się papieros.

Beniaminek chciał wstać, lecz okazał się, że nie ma takiej możliwości. Granat, który wybuchł mu pod nogami, najzwyczajniej w świecie urwał mu obie nogi w kolanach.

Izabela dopadła go po drodze, chwyciła, niczym okaleczoną zabawkę i z zapierającą dech w piersiach szybkością pociągnęła za sobą.

Margaret poderwała się z ziemi i na czworakach, niczym drapieżne zwierzę, popędziła w stronę studzienki.

Lonia wskoczyła do kanału pierwsza, za nią Sprzęgło, obrywając przy okazji postrzał w twarz – przeciwnik uzyskał zdecydowaną przewagę. Izabela i niesiony przez nią Beniaminek znaleźli schronienie w kanale dość szybko, a tuż za nimi do studzienki wskoczył Doktorek, seria jakiegoś Thule zmieniła plecy Doktorka w jedną wielką, poszarpaną ranę.

Margaret nie wskoczyła za nimi, lecz zatrzasnęła nad nimi właz.

- To część planu – wyjaśniła Izabela.

Spojrzała na pokrwawionych, okaleczonych żołnierzy AK. Musieli przyznać, że sama odniosła – w porównaniu do nich – niewielkie rany.

- Nadciąga Korbian Furst. Czuję go. Sięgnął po swoje moce. W konfrontacji z kimś takim, nie mamy szans, ale musimy trzymać się planu. Musimy dać czas tym, którzy robią rytuał. Przynajmniej tak to musi wyglądać. Marzanna da nam kilka chwil. Potem jednak my musimy opóźnić Pomazańca. Potrzebuję jednej lub dwóch osób, które zostaną tutaj ze mną. Najpewniej tego nie przetrwamy. Ci, którzy nie zdecydują się na manewr opóźniający muszą iść dalej, pozorować paniczną obronę, by Korbian niczego się domyślił. Inaczej całe poświecenie i trud na nic. Szybko. Kto z was, poza beniaminkiem, decyduje się nam pomóc. Pozostała dwójka niech pędzi przed siebie, tunelem, aż do drzwi – tam macie wytrwać tyle czasu, aby to wyglądało realistycznie.

Klapa nad nimi zgrzytnęła przeraźliwie poderwana do góry niesamowitą siłą.

- Szybko! Kto z was zginie u naszego boku?

Beniaminek uśmiechnął się i popatrzył na kikuty swoich nóg. Wiedział już, że dla niego walka skończy się w tym tunelu. Mógł zdecydować, kto podąży w tą ostatnią podróż z nim, a kto będzie miał szansę na przetrwanie tej konfrontacji. Mógł wydać ostatni rozkaz lub … pozwolić wybrać temu komuś samemu.

liliel 25-06-2014 18:28

Doktorek chciał się odezwać, ale zamiast słów wylała się szklanka krwi z jego wnętrzności. Cała sytuacja była zaskakująca, niby wiedzieli, że są inni, że Legion i tak dalej, ale te wszystkie obrażenia i rany … Boże, Beniaminek miał urwane nogi i żył. Głęboko schowane emocje, ludzkie czucie odzywało się w Zygmuncie. Chciało mu się płakać, było mu żal tych wszystkich ludzi, żal samego siebie. Czuł się zagubiony, czuł, że z każdą sekundą myślenia nad losem swoim i przyjaciół co raz bardziej błądzi w labiryncie bez wyjścia. Spojrzał nerwowo w kierunku klapy … - Zbliża się. Nie wiedział co zrobić, spojrzał w kierunku Loni, potem przeniósł wzrok na Piotra … - Nie zostawię go tu … - pomyślał.

- Razem zaczęliśmy. Głupio byłoby kończyć oddzielnie - wzruszył ramionami Wilga i zaczął rozglądać się za optymalizacją stanowiska. Poszukiwał jakichkolwiek osłon mogących wytrzymać ostrzał. Mogły być kawałki gruzu lub rozwidlenia kanalizacyjne. Dodatkowo dopasował odległość od włazu zaostrzając nieco kąt tak, by oni widzieli przeciwników bez większych problemów, a żeby tamci musieli pomęczyć się trochę bardziej, by ich zobaczyć.

- Bzdura. Plan zakłada dwóch zostaje, dwóch idzie dalej. Nie mędrkujcie żołnierzu - Lonia zdawała się nie tracić zimnej krwi. Jej oczy pozostały chłodne i spokojne kiedy przeładowała magazynek. Na środku jej burego trenczu ziała rana rozlanej czerwieni ale Lonia tylko potarła materiał palcem jakby bardziej niż dziurą we własnym sercu przejęła się plamą. - Sprzęgło, Doktorek, idziecie dalej. Ja zostaję tutaj z dowódcą. I bez dyskusji, czas nam się kurczy. Nie chcemy protestów ani łzawych pożegnań - chciała powiedzieć coś o tym, że są młodzi, że lepsi, że powinni dostać przynajmniej szansę na życie bo dla siebie takiej już nie widziała. Ale słowa te wydały jej się zbyt ckliwe i małostkowe szczególnie w obecności Izabeli i Margaret. - Lekarz i inżynier. Polska będzie potrzebowała takich jeśli ta wojna się skończy. Poza tym to ja przez ostatnie tygodnie towarzyszyłam Beniaminkowi w tej walce. I zostanę z nim do końca. No już, idźcie… To rozkaz - wbiła twarde sugestywne spojrzenie w leżącego w kałuży krwi dowódcę. - Prawda, że rozkaz?

- Dobre z was dzieciaki ale, na litość boską, nie możecie zostać wszyscy. - w czasie wymiany zdań Beniaminek podczołgał się pod ścianę zajmując najwygodniejszą pozycję strzelecką. Może to kwestia zbliżającego się zgonu, może częściowo przestrzelonej tchawicy, ale w jego głosie dało się wyczuć autentyczne wzruszenie. - Nie czarujmy się: umrzemy wszyscy, druga grupa zyska najwyżej parę minut, może godzin. Jeśli nie załatwi nas Thule, zrobi to nasz własny legion. Lońka zostaje. Głównie dlatego że nie chce mi się poświęcać ostatnich minut życia na kłótnię z upartą babą. - krzywy uśmiech, śmiech przechodzący w krwawy kaszel. - Sprzęgło, Doktorek, służba z wami była zaszczytem. Zdążyliśmy się przekonać, że śmierci nie ma więc... cóż, do zobaczenia po drugiej stronie. Załatwcie sukinsyna.

Podzielili się na dwie grupy. Izabela, Lonia i Beniaminek zajęli pierwszą linię obrony - pozostali pośpiesznie udali się wgłąb tunelu.

Niemcy uderzyli zapobiegawczo. Kiedy tylko klapa odleciała w bok, cisnęli w dół dwa granaty. To Izabela zajęła się nimi pierwsza. Nim dotknęły ziemi, złapała oba i wyszkolonym, precyzyjnym ruchem wyrzuciła w górę.

Nad nimi przetoczył się wybuch strącając z sufitu zmarznięte kawałki lodu, zasypując ich odłamkami drobnych okruchów.

- Szaise - jakiś cień przesłonił wejście i na dól zeskoczył, z gracją łasicy, niemiecki oficer.

Izabela rzuciła się w jego kierunku, rzucając hitlerowcem w tył, uderzając złoskotem o ścianę. Szwab uderzył golema w twarz, ale Izabela wcisnęła mu palce w oczy. Nazista wrzasnął z bólu. Z góry zeskoczył kolejny przeciwnik.

Lonia nie zamierzała pchać się do prymitywnej młócki, przynajmniej dopóki miała jeszcze naboje w magazynku. Przy Niemcu znalazła się szybciej niż mrugnięcie oka aby z przyłożenia posłać mu pocisk w skroń, raz za razem aż będzie pewna że wyłączy go z walki.

Beniaminek kątem oka obserwował poczynania kobiet, większość swojej uwagi koncentrując jednak na wlocie kanału. Kul nie zostało wiele, musiał działać z precyzją maszyny - natychmiast likwidować wszystko, czego Lonia i Izabela nie są w stanie w danej chwili rozszarpać.

Alaron Elessedil 26-06-2014 00:10

Szli szybko, chociaż serca mieli ciężkie.
Byli prawie pewni, że nie zobaczą już swoich towarzyszy. Że plan pochłonie ich istnienia. Zabierze kolejnych przyjaciół.
Margaret prowadziła jednak szybkim marszem i jeśli chcieli dotrzymać kroku prasłowiańskiej bogini musieli nieźle wyciągać nogi.
Za nimi coś huknęło, potem dało się słyszeć pierwszy krzyk - rozpoczęła się walka.

Nie odeszli daleko. Drogę przegrodziły im metalowe, rdzewiejące drzwi. Ktoś namalował na nich mnóstwo dziwnych znaków. Część z nich wydawała się Doktorkowi znajoma - widział je w domu Korbiana, kiedy pierwszy raz przecięły się ich drogi - zdawało się wieki temu.
Margaret popchnęła je lekko, a te otworzyły się z cichym jękiem.

Za drzwiami ujrzeli komorę retencyjną oświetloną sporą ilością świec i lamp oliwnych. Płomienie zdawały się żyć własnym życiem, skakać niczym żywe, krnąbrne istoty.

W środku był Tadeusz - ubrany w dziwny strój, pasujący raczej do czasów rozkwitu Polski szlacheckiej - Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Obok niego stał wspierając się na lasce stary Goldenschitz i dwóch pozostałych Żydów - w tym poznany dzisiaj Syjon. Wyglądało na to, że pochłonięci są jakimś rodzajem modlitwy.

- Pilnujemy wejścia. Nie przeszkadzamy reszcie. Zatrzymujemy tych, co przedostaną się przez ochronę Izabeli i waszych ludzi.

Doktorek słyszał odgłosy walki. Oglądał się za siebie, do momentu gdy doszli do drzwi. Znaki robiły na nim wrażenie. Dreszcze przebiegły po ciele. - Czy on naprawdę musi jeszcze mu odbierać kolejnych przyjaciół - myśli krążyły po głowie. Cofnął się, uchylił drzwi chcąc dostrzec co się dzieje na zewnątrz. - Stojąc za drzwiami nie wiemy co się dzieje. - spojrzał porozumiewawczo na Sprzęgło, rzekł i wyszedł na zewnątrz, chcąc znaleźć dogodne miejsce do obrony. Przywoływał myślami towarzyszy, ściągał ich do siebie. Chciał ujrzeć ich w komplecie wycofujących się tutaj … do niego .. chciał być razem.
Albert z ponurym spojrzeniem rozejrzał się po pomieszczeniu szukając pozycji najdogodniejszej do obrony. Wyjrzał też na zewnątrz, by ocenić gdzie lepiej się rozlokować. Szukał wzrokiem czegokolwiek, co mogłoby pomóc w obronie.

Armiel 28-06-2014 11:32

Polacy podczas tej wojny stoczyli wiele krwawych bitew, mimo przeważającej przewagi wroga. Wiele z nich przeszło czasem do legendy, stając w szranki z spartanami w Termopilach.


O walce w tunelu pod gettem nikt nie wiedział, nikt nie miał prawa wiedzieć i nikomu nie zależało, aby opowieść o niej wyszła poza miejsce starcia. Ale była to walka krwawa, walka straszna i walka równie chwalebna, jak ta, którą stoczyli polscy żołnierze.

I podobnie jak walki wrześniowe, równie pozbawiona szans na zwycięstwo.


LONIA I BENIAMINEK

Początkowo wąski tunel dawał im przewagę i zapewne we trójkę zatrzymaliby wszystkich przeciwników, gdyby nie fakt, że ich wrogiem byli nie ludzie, lecz inni Legioniści. Równie odporni na zranienia, jak oni, równie trudni do zabicia, do unicestwienia. Jednak Izabela, Lonia i Beniaminek wytrwali długo, bardzo długo.

Lonia zabijała wrogów ze swojej broni, aż zabrakło w niej pocisków, bronią podniesioną z ciał Thule, a jeśli trzeba było – gołymi rękoma, odrywając kawałki ciał, wyłupując oczy, gryząc, roztrzaskując czaszki o ściany tunelu, podobnie jak czyniła to Izabela. Obie kobiety były niczym demonice wojny, oszalałe z żądzy krwi walkirie, dzikie bestie w pięknych ciałach. Ale każdy powalony wróg pozostawiał na ich ciałach kolejną ranę, kolejny krwawy znak stoczonej walki.

Beniaminek nie miał tyle szans na pokazanie swojej skuteczności. Unieruchomiony, mógł tylko udzielać się w boju strzelając do tych wrogów, którzy przez ułamek sekundy wychylili się z krwawego kłębowiska, czynionego przez obrońców. Ale Beniaminek robił to z wirtuozerią mistrza, idealnie wykorzystując prawie każdą sposobność, trafiając precyzyjnie, w każdy wybrany cel.

Przez chwilę wierzyli, że będą niepokonani, że nie da się przejść przez ich linię obrony, że sterta wrogów odgrodzi tunel i uniemożliwi jego zdobycie. Prze chwilę wierzyli, że…

Ale celnie rzucony granat pozbawił ich złudzeń. Czy też może wysadził się przy nich jeden Legionistów Thule, nie mieli pojęcia.

Po prostu nagle coś wokół nich wybuchło, rozrzucając szczątki wrogów , ciskając nimi w tył, o ścianę, rozrywając bębenki w uszach.

Kiedy otworzyli oczy ujrzeli rozmiar zniszczeń. Z wypełnionego dymem korytarza spadały kawałki wrogów – skapując z sufitu i ściekając ze ścian. Beniaminek nie stracił niczego, siedząc nieco za główną linią obrony. Został jedynie obryzgany kawałkami ciał, a kilka paskudnych odłamków podziurawiło mu i tak pokiereszowane ciało. Lonia ocknęła się na ziemi, próbując podnieść, ale eksplozja była tak potężna, że urwała jej prawą rękę, na wysokości ramienia, poszarpała do nagiej kości prawą nogę, zmieniła w krwawą miazgę prawą stronę ciała i twarz.

Po wybuchu, na korytarzu, stała jedynie Izabela. Z jej ubrania pozostały jedynie dymiące strzępy, ukazując światu bezwstydnie piękne, kobiece ciało – kształty warte zapamiętania, podziwiania. Faktycznie, ktokolwiek ją stworzył, uczynił dzieło sztuki. Piękne, niebezpieczne, warte podziwiania, wielbienia, niemalże czczenia.

Izabela spojrzała na nich – okaleczonych, pokrwawionych i w jej oczach pojawiło się ciepło, którego dawno nie widzieli podczas tej wojny. Ciepło, które kojarzyło się tylko z beztroskim dzieciństwem, matczynym spojrzeniem, bezgraniczną, prawie nieludzką, nadnaturalną miłością. To było tak wzruszające i piękne, że przez chwilę Beniaminek i Lonia zapomnieli o tym, gdzie się znajdują i jakie koszmary stały się ich udziałem.
A potem, piękna twarz Izabeli pękła, rozsypała się na kawałki, a za nią , z łoskotem, w pyle, posypała się reszta ciała, a po chwili, na ziemi leżało tylko coś, co można było nazwać pokruszoną, wypaloną gliną tu i ówdzie pod wpływam żaru garncarskiego pieca, zmieniona w lśniącą ceramikę.

W tunelu pojawili się nowi Legioniści Thule. Czarne, znienawidzone mundury SS i wilcze, drapieżne, zwierzęce oblicza – prawdziwa natura Legionu, jaki reprezentowali - nieludzkiej, okrutnej siły, która dominowała w tej wojnie.

Beniaminek wystrzelił w stronę wrogów, ale pistolet odpowiedział mu cichym trzaskiem pustej komory. Pierwszy z Thule doskoczył do niego, wskoczył mu na pierś i pchnął bagnetem, przebijając ciało i mięśnie. Ostrze weszło w brzuch, Legionista z Thule pociągnął je wyżej, przeciął mostek, wypuścił na ziemię czarne, parujące wnętrzności i zagłębił ostrze w sercu powalonego Beniaminka. Mimo obrażeń polski Legionista żył jeszcze, ale mógł jedynie obserwować to, co wokół nich się dzieje.

Kolejny legionista z Thule, uzbrojony w karabin maszynowy pojawił się w zadymionym korytarzu i posłał długą serię w leżącą na ziemi Lonię. Pociski
rozerwały jej korpus, połamały kości, zrobiły sieczkę z organów wewnętrznych.

- Nain! – ostry głos powstrzymał legionistę, który uniósł karabin wyżej, celując w głowę dziewczyny. – Jedno z nich chcę żywe, na wypadek, gdyby coś poszło nie tak. Dziewczynę.

Wybór był oczywisty.

Baniaminek uśmiechnął się krzywo, splunął w zezwierzęconą twarz wroga z Thule pozostawiając na wilczym pysku krwawą pamiątką, a potem zacharczał, kiedy bagnet nazisty wbił mu się w gardło. Nie widział już, jak Legionista z Thule użyna mu głowę, podnosi ją ociekającą krwią za brodę, pokazuje Loni warcząc.

- Twój żydowski przyjaciel jest mój. Ty będziesz następna.

- Pilnuj jej – pojawił się właściciel głosu, w którym Lonia rozpoznała ich cel. Pomazańca.

Korbian przeszedł obok niej obojętnie, nawet nie spoglądając w stronę pozostawionych na korytarzu trupów, poprzedzony przez kilkunastu swoich żołnierzy. Po chwili usłyszała strzały. Trafili na drugą linię obrony.


DOKTOREK, SPRZĘGŁO

Najgorsze było wsłuchiwanie się w odgłosy z tunelu. Strzały, warkoty, krzyki, ryki. Cała gama dźwięków wracała do nich, odbita przez ściany kanału, przywołując w wyobraźni niechciane, krwawe obrazy.

Potem, po kilku minutach, nastąpił potężny huk. Po nim kilkanaście sekund było cicho, aż w końcu usłyszeli pojedynczą serię z karabinu maszynowego. Kojarzyła im się jednoznacznie z dobiciem kogoś rannego.

- Idą - powiedziała niepotrzebnie Margaret, kiedy na ścianach tunelu zadrżały niespokojne cienie, a potem ujrzeli pierwszych Legionistów Thule wyłaniających się z ciemności.

- Ognia! – rozkaz Margaret był zbędny.

Otworzyli ogień, jak tylko wróg wszedł w linię strzału.

Byli doskonale rozstawieni. Jak zawsze Sprzęgło potrafił wycisnąć s terenu to, co tylko dawało się wycisnąć. Ale mieli tylko pistolety, przeciwko karabinom i nie mieli już przewagi taktycznej w postaci zejścia do kanału, które utrudniało organizację sił wroga.

Owszem, położyli kilku legionistów trupem – pięciu, może sześciu, ale potem pojawił się Korbian. Pomazaniec.

Ujrzeli go, jak wychodzi z mroku, nie bacząc na kule, które zwyczajnie mijały jego ciało.

Marzanna „Margaret” pierwsza rzuciła się do walki wręcz. Z dymiącym papierosem w ustach, odrzucając iluzję – pradawna boginka dopadła wroga, ścisnęła go za gardło.
Reszta Legionów Thule rzuciła się na Doktorka i Sprzęgło i walka zmieniła się w starcie wręcz, w którym brutalna siła wroga, z jaką mieli okazję zetknąć się już w ruinach Warszawy, musiała zatryumfować. Ale w końcu taki był plan. Mieli opierać się jak najdłużej, lecz Korbian musiał wejść do środka. Musiał stanąć przed tym tajemniczym zwierciadłem – od tego wszystko zależało. Od początku musieli przegrać, by plan się powiódł. To było oczywiste i nie tylko Sprzęgło rozumiał wynik tego równania.

Margaret wrzasnęła z bólu. Jej ucisk na gardle Korbiana Fursta został złamany. Teraz Pomazaniec sam trzymał boginię za gardło, unosząc jej wierzgające ciało tak, że głowa dotykała sufitu kanału. Margaret płonęła! Jej ciało trawił zielony, żarłoczny ogień. Z rozwartych do krzyku ust wydobywały się kłęby czarnego dymu, jakby z płuc Margaret naraz zdecydowały się wypłynąć wszystkie wypalone papierosy. Kobieta szarpała się dziko, szaleńczo, aż w końcu Korbian złamał jej jednym ruchem kark i cisnął drgające, płonące ciał w bok, do kanału w którym płynęła zmarznięta woda. Płonące ciało boginki zanurzyło się w brudnej cieczy, ogień zasyczał i Marzanna znikła pod wodą. Nieco wcześniej, niż zazwyczaj. Nieco wcześniej, niż nakazywała to wiosenna tradycja.

- Zabić ich! – zmotywował Pomazaniec swoich legionistów a sam podszedł do stalowych drzwi, zagradzającym mu wejście. Z rozwartych ust nazistowskiego oficera wydobył się niespodziewanie strumień ognia, podobnego do tego, jaki spalił Margaret.

W jedną chwilę drzwi rozżarzyły się do czerwoności i roztopiony metal zaczął spływać w dół. Korytarz wypełnił się ciężkim, metalicznym, dławiącym dymem, pośród którego Doktorek i Sprzęgło nadal walczyli z kilkoma Legionistami Thule jednocześnie, spychani w coraz gorsze położenie, poranieni coraz liczniejszymi ranami. Niezłomni. Jak Legion, z którego pochodzili.

LONIA


Odcięta głowa Beniaminka zdawała się wpatrywać w nią z wyrzutem. Leżała na korytarzu, pilnowana przez pozostawionego strażnika, wściekle przeklinając swoją bezsilność. Karabinowe kule poraniły ją tak, że nie była w stanie wstać – chyba uszkodziły kręgosłup, a na regenerację takich obrażeń, potrzebowała więcej czasu. Legionsta z Thule odrzucił już resztki człowieczeństwa i teraz wpatrywała się w nią nieludzka, demoniczna twarz.

A potem, bez ostrzeżenia, jego głowa spadła z karku, a za jego plecami pojawiła się jakaś postać, w której Lonia rozpoznała twarz Janusza Kowalskiego – liktora Elsafbeta. Za nim pojawiali się … legioniści z Legionu Nieustępliwych.

Mimo, że Lonia nie znała ich, wyczuwała ich przynależność, jak zapewne oni wyczuwali jej przynależność. Piątka, szóstka, siódemka żołnierzy. A za nimi, spowity w całun, którym maskował jego obecność, zamazywał jego prawdziwą postać stał Omael.

Anioł podszedł do Loni. Przez chwilę ujrzała jego jarzące się światłem oblicze i poczuła strach. Paniczny. Potworny strach. Miała wrażenie, że ich przywódca zajrzał w głąb jej duszy, poznał jej sekrety, czyny, ujrzał zdradę, jakiej się dopuścili. Osądził ją.

A potem ruszył korytarzem, w stronę, gdzie słychać było jeszcze odgłosy walki.

Elsafbet zatrzymał się przed Lonią i spojrzał na nią z góry.

- Przykro mi – powiedział z prawdziwą szczerością w głosie. – Ale w Legionie zawsze wykonujemy rozkazy.

Chciała odpowiedzieć, że tak właśnie tłumaczą się Niemcy, lecz nie zdążyła.
Elsafbet strzelił jej prosto w głowę, jak kiedyś ona strzelała wybranym przez dowódców nazistom i kolaborantom. Runiczna kula eksplodowała jej w głowie, posyłając tam, skąd przybyła i dokąd przed chwilą poszedł Beniaminek.


DOKTOREK, SPRZĘGŁO

Doktorek wyszarpnął sobie wbity w pierś bagnet i wbił go w szyję przedwcześnie tryumfującego Legionisty Thule, lecz w tym samym ułamku sekundy, drugi przeciwnik doskoczył do niego z boku, jak zwierzę, i obalił na ziemię, z wprawą przygniatając i rozdziawiając pysk do ugryzienia. Nim zdążył jednak dobić Doktorka, jakaś kula przedziurawiła mu czaszkę, zrzucając z Doktorka.

Sprzęgło stracił oko – tak przynajmniej sądził – kiedy pazury jednego z Thule przeorały mu twarz, kiedy on ładował resztki kul w ciało innego wroga eliminując go z dalszej walki. Kolejny cios, tym razem bagnetem, przebił mu trzewia i inżynier osunął się na ziemię, po ścianie, znacząc ją swoją krwią.
Spojrzał na tryumfującego Thule, ostatniego z trójki napastników – przynajmniej tanio nie sprzedał skóry – który wznosił bagnet do pchnięcia w czaszkę. A potem ujrzał ostrze przebijające mu ciało, krew bryzgającą z rany i osuwającego się, pozbawionego życia przeciwnika.

W tunelu pojawili się nowi ludzie. Legion Niezłomnych prowadzony przez samego Omaela.

Doktorkowi i Sprzęgłu starczyło sił jedynie na to, by powitać go skinieniem głowy – namiastka okazania szacunku. Anioł zignorował ich jednak i ruszył prosto przez stopione drzwi, którymi kilkanaście sekund wcześniej przeszedł Pomazaniec.

Doktorek i Sprzęgło spojrzeli na siebie.

Byli to winni reszcie tych, którzy stracili życie. Podnieśli się z trudem i ignorowani przez swoich kompanów z Legionu poczłapali, wspierając się jednego o drugiego, za aniołem.


* * *



W sali, w której reszta ich grupy spiskowców czyniła swój rytuał, przelano krew.

Wchodząc do pomieszczenia Doktorek i Sprzęgło ujrzeli zwęglone szczątki jednego z obrońców. To musiał być Syjon, bo tylko jego brakowało.
Tadeusz, stary Goldeschitz i Symeon byli na miejscach. Na ich twarzach widać było wyczerpanie, ale nie przestawali recytować jakiś dziwacznych słów.

Korbian znikł. Chociaż może nie do końca. Widzieli go w zwierciadle, które stało oparte o ścianę komory. Wcześniej w tym miejscu widzieli jedynie ciemną płachtę skrywającą jakiś kanciasty kształt.

- Zwierciadło Cotritio – głos Omaela nie ukrywał podziwu. – Sprytne. Zmyślne. Szkoda, że nie znałem tej części planu. Myślałem, że chcecie go przebudzić, podporządkować sobie.

Spojrzał na taflę lustra, w którą z drugiej strony, z wściekłą bezsilnością, uderzał Korbian. Tafla szkła wybrzuszała się, jakby była czymś plastycznym, łatwo odkształcalnym i równie łatwo wracającym do pierwotnej formy.

Omael odwrócił się w stronę Doktorka i Sprzęgła, którzy właśnie stanęli w wejściu do pomieszczenia, jakby poczuł ich wejście. Za nimi pojawił się również Elsafbet w ciele Janusza Kowalskiego.

- Legion Thule i Czerwonej Gwiazdy zbliżają się tutaj. Myślę, że przez chwilę będą zajęci sobą nawzajem, panie – liktor skierował słowa w stronę Omaela.

Anioł spojrzał w stronę Tedeusza, Goldenschitza i Symeona. Uśmiechnął się, a potem Elsafbet strzelił Goldenschitzowi prosto w głowę. Stary Żyd padł martwy na ziemię, znacząc swoją krwią twarz stojącego w pobliżu Symeona. Ten otarł twarz z krwi i spojrzał z żalem na starego Żyda, którego Beniaminek i Lonia ratowali z takim poświęceniem. Może, gdyby mieli więcej sił Doktorek i Sprzęgło zaprotestowali by jakoś, wyrazili sprzeciw, ale jedyne, co byli teraz w stanie zrobić, o stanie na drżących nogach i podtrzymywanie się wzajemnie.

- Rozumiesz, czemu trzeba było to zrobić? – zapytał Omael Symeona.

- Tak. Rozumiem. Jako jedyny znał słowa. Mógł przekazać je dalej.

- A przekazał? – Omael spoglądał prosto na Symeona i Tadeusza.

Sprzęgło i Doktorek wręcz czuli wirującą w powietrzu energię.

- Nie – odpowiedział Symeon. – Nie Omaelu.

- Nie – zawtórował mu Tadeusz.

Anioł skinął zadowolony głową.

- Zaryzykujesz, panie? – zdziwił się Elsafbet. – Wierzysz im?!

- Wiem, że nie kłamią. Zabieramy zwierciadło z tym z Thule. Chyba domyślam się, kim był i podziwiam was, że rozgryźliście to pierwsi. Pewnie Beniaminek i jego grupa pomogli wam.

- Nie obwiniaj ich, Omaelu – powiedział Symeon. – Nie byli świadomi tego faktu. Wykorzystaliśmy ich.

- To normalne. Byli jedynie narzędziami.

Słowo „byli” nie umknęło percepcji Sprzęgła. Miał już pewność, co stało się z Beniaminkiem i Lonią i co zapewne stanie się z nimi.

- Byli bohaterami, za pozwoleniem, panie – wtrącił się Tadeusz. – Gdybyś miał w swoim legionie więcej takich jak oni, jak Lonia, jak Beniaminek, jak Doktorek i Sprzęgło, miałbyś do dyspozycji najpotężniejszych wojowników, jakich możesz sobie wyobrazić. Potężnych nie dlatego, że złamałeś ich wolę, że przygiąłeś ich ciosem knuta, że nałożyłeś na nich kajdany i chomąta, lecz potężnych dlatego, że wierzyli w swoje ideały i byli gotowi za nie umierać. Nie raz, nie dwa, lecz powielekroć. Ecce homo!

Anioł wpatrywał się w Alchemika z niespodziewaną uwagą.

- Dobrze ich wyselekcjonowałeś, Elsafbecie. Może nawet zbyt dobrze. Dzieło przerosło mistrza.

Tadeusz stanął teraz prosto, z rękami złożonymi na piersiach.

- Zdradzili nas – mruknął liktor. – Więc jednak niezbyt dobrze, Alchemiku.

- Pewna przyjaciółka powiedziała mi kiedyś, że jak wychylę nos, zjecie mnie w mgnieniu oka, że jedyną szansą na przetrwanie jest ukrywanie się w tej iluzji normalności. Nie posłuchałem jej i teraz ona zapewne jest martwa, a ja być może zginę za chwilę. Lecz, Omaelu, byłem tutaj dłużej, niż większość ludzi. Krążę po świecie od blisko pięciuset lat. Jestem już zmęczony tym krążeniem, tym ukrywaniem się, tą biernością. Postanowiłem coś zrobić, kiedy tylko poczułem Shoah. Poczułem, jak bliski przebudzenia jest. Oni zrobili to samo. Postanowili coś z tym zrobić. Walczyć, wbrew rozsądkowi, wbrew temu, że nie liczyli na zwycięstwo. Ale postanowili zginąć, jeśli tak będzie trzeba. Amicus certus in re incerta cernitur. Dlatego, Elsafbet uważam, że wybrałeś ich doskonale.

Liktor pokiwał głową.

- Pozwolę wam żyć – Omael spojrzał na Symeona i Tadeusza. – Zabiorę zwierciadło i …

- Nie – wtrącił się Symeon przyciągając gniewne spojrzenie anioła, które mówiło wyraźnie „zapominasz się”, lecz drobny, chudy, łysy Żyd nie przejął się tym spojrzeniem. – Nie. Niech Alchemik zabierze lustro. Tam Thule nie będzie go szukało. Ani Czerwona Gwiazda. Niech zabierze, ukryje się z nim, tak by nikt z nas, ani twój pan, Omaelu, ani moja pani, ani władcy Thule czy Czerwonej Gwiazdy nie potrafili go odszukać. Co ty na to, Alchemiku?

- Ubi concordia, ibi Victoria- odpowiedział Tadeusz sentencją, jak to miał w zwyczaju.

Omael zastanawiał się przez chwilę. Nagle jego wzrok powędrował w stronę kanału.

- Elsafbceie. Zbliżają się wrogowie. Chyba zawarli kruchy sojusz. Zbierz legionistów i stawcie im czoła.

Liktor skinął głową i skierował się ku wyjściu.

- Wy nie – głos Omaela zatrzymał Doktorka i Sprzęgło w miejscu. – Skoro Alchemik uważa, że jesteście tacy wyjątkowi, zdam się na was osąd. Jednak podejmijcie się go z rozwagą, bo od tego zależy życie wielu milionów ludzi i los wielu dusz. Czy uważacie, że należy oddać zwierciadło z Pomazańcem Shoaha w ręce kogoś, kogo intencji nie znamy. Czarownika, który sprzedał kiedyś swoją duszę, by uzyskać nieśmiertelność. Nawet, jeśli jego intencje są czyste, czy obroni zwierciadło. Jego zniszczenie w odpowiedni sposób uwolni Pomazańca, w nieodpowiedni sposób, spowoduje jeszcze straszniejsze rzeczy. Nasi wrogowie dowiedzą się, co wydarzyło się tutaj, dowiedzą, kto stworzył zwierciadło Cortritio i zaczną go szukać, jak wcześniej notesu. Teraz ten przedmiot stanowi klucz do Legionu Shoah. Stanowi drogę do wiedzy na jego temat. A wiecie, jakie konsekwencje będzie miało uwolnienie Pomazańca.

Anioł spojrzał na dwóch ocalonych z walki legionistów. Jego oczy zapłonęły wewnętrznym blaskiem. Wiedzieli, ze ich decyzja zostanie przez niego zaakceptowana, lecz może przypieczętować lub odwrócić ich los.

Symeon i Tadeusz wpatrywali się w nich spokojnie i tylko nieruchome, jak maski twarze, zdradzały, co dzieje się w ich sercach i duszach.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:01.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172