lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/)
-   -   POCAŁUNEK WĘŻA [Horror 18+] (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/14389-pocalunek-weza-horror-18-a.html)

valtharys 16-10-2014 11:35

I rzekł Bóg: Niech będzie światłość; i stała się światłość. I widział Bóg światłość, że była dobra; i uczynił Bóg między światłością i między ciemnością. I nazwał Bóg światłość dniem a ciemność nazwał nocą; i stał się wieczór, i stał się zaranek, dzień pierwszy.


Szli we trójkę, pogrążając się coraz bardziej w mroku. Wielebny szedł jako ostatni, osłaniając swoich kompanów. Nie mieli świecy, pochodni, ani nawet lampy. Otaczająca ich ciemność coraz bardziej sprzyjała wrogowi, który jak się okazało, nie odpuścił.

-Uparte skurwiele - mruknął do siebie mężczyzna, informując swoich towarzyszy -Te bydlaki idą za nami - by w tym samym momencie do jego uszu dobiegł jakiś rumor.

Odcięci od wyjścia, odcięci od światła i w dodatku mieli ja na karku mroczne, zapewne potępione przez Boga stwory. Powienien zwątpić w Boga, lecz nie potrafił, bowiem wiedział że on jest tylko częścią większego planu Stwórcy. Nawet jeśli przyjdzie mu zginąć, umrze wiedząc, że ostatnie chwile swoich dni spędzil na wypełnianiu woli Bożej. Harper. Niech będzie przeklęty i potępiony na wieczność. Nie dopadną go. O nie!!! Jeśli ma umrzeć, to przed tym chce widzieć trupa Diabła u jego stóp. Kto go zabije, nie miało to znaczenia. Trup to trup. Nie zamierzał poddać się, a ucieczka nie wchodziła w rachubę. Nie był tchórzem, poza tym nie chciał znów każdej nocy śnić o palących się żywcem jego wiernych.

Zapragnął napić się, czegoś mocniejszego niż woda, lecz musiał zacisnąć zęby i odmówić sobie. Choć oczy błędnie szukały manierki z alkoholem, to jednak zacisnął dłonie. Musiał się opanować. Przynajmniej nie widział od kilku nocy umęczonych twarzy, nie słyszał ich krzyków, nie czuł palonego mięsa. Prawie potknął się, lecz jedną ręką oparł o ścianę. Monstra czaiły się gdzieś tam w mroku. Zdawało mu się, że widzi ich czerwone, pełne rządzy mordu, ślepia. Miał wrażenie, że słyszy ich kroki i sapanie. Było coraz bliżej. Sięgnął po manierkę i odkręcił. Podniósł do ust, lecz wstrzymał się. Kropla prawie co doleciała do warg Wielebnego.
Krzyk. Wszyscy usłyszeli go jednocześnie. Pewnie nawet w Texasie był słyszalny, lub zapewne obudził wszystkich zmarłych.

-Co jest, kurwa? - to była jego pierwsza reakcja, choć słowa nie były wypowiedziane głośno

W tym krzyku było coś przerażającego. Jakby kogoś obdzierano żywcem ze skóry, choć nie. Nie było w tym bólu, raczej przerażenie. Jakby ktoś był świadkiem czegoś strasznego, czegoś czego ludzkie oczy do tej pory nie widziały. Groza jaka wydobywała się z tego krzyku zjeżyła włosy na rękach Jeremiaha, który bez zastanowienia pociągnął mocny łyk alkoholu. Tylko jeden, lecz jego ciało zalała fala ciepła. To wystarczyło by jego nerwy, myśli, fantazje uspokoić. Zaczął się rozglądać i znalazł jakąś kość. Długa, dość wytrzymała. Powinna się nadać. Owinął ją szmatami, które wcześniej zabrał i polał alkoholem, by je potem podpalić. Nie będzie się paliło zbyt długo, ale powinno na tyle, że może dotrą do miejsca skąd dochodził ten krzyk.

Kątem oka jeszcze zobaczył, że bestie które ich ścigały, zaczęły uciekać poza budynek. Nie wróżyło to dobrze, choć liczył, że może to coś będzie dla nich ratunkiem a nie kolejnym zagrożeniem. Zaczął modlić się do Boga w myślach, ściskając coraz mocniej Colta.
-Paniczu Harris..trzymajcie” - podał towarzyszowi “pochodnię” -Musimy się spieszyć.. bestie uciekły...na razie przynajmniej - oznajmił, lecz cały czas bacznie obserwował korytarz.

Bogdan 18-10-2014 09:39

Co to była za kobieta?! Ludzie!

On wpadł na nią niczym spłoszony bizon – słyszał o przypadkach kiedy rozpędzone, spanikowane stada takich zwierząt wykolejały całe tabory – a ona, zamiast nawrzeszczeć, zwymyślać, nawet dać mu po gębie pytała o stan jego zdrowia! Anioł! Chodzący anioł! Bez dwóch zdań.

Siedział na zimnej, kamiennej posadzce w towarzystwie anioła, a jednak żałował.
Było mu wstyd. Znowu. Kolejny raz kiedy ich ścieżki przecięły się zrobił coś, czego żałował i nawet nie znał sposobu jak mógłby jej zadośćuczynić. Przez chwilę nawet był wdzięczny losowi za te kompletne ciemności. Nie mógł w nich dojrzeć jej oczu. Nie musiał w nie patrzeć. Nie wiedział nawet czy by potrafił. Cierpienie które słyszał w jej głosie kiedy wypowiedziała doń tych kilka krótkich słów było i tak surową karą. Musiała się nieźle poobijać. Bankier nie potrafił określić z jak wysoka spadli, ale skoro on, niemłody ale w końcu mężczyzna był tak poobijany, to czego musiała teraz doświadczać kobieta?... Bał się nawet zapytać. Wstyd i strach przed straszną prawdą tłumiły w nim ludzkie odruchy i zwyczajną, ludzką poczciwość.

Na własny, paraliżujący ruchy ból w lewym ramieniu starał się nie zwracać uwagi. Było to oczywiście niemożliwe. Każde poruszenie przypominało o obrażeniach jakich doznał, ale brał go, ten ból, za rodzaj kary, swoisty wyrok sprawiedliwości za własną głupotę. Mleko się rozlało. Konsekwencje przyszły szybciej niż by się tego spodziewał, a okoliczności w jakich znaleźli się oboje w wyniku jego błędu nie wróżyły nic dobrego. Byli poobijani, w szoku, na nieznanym terenie, otoczeni wrogami, do tego ścigani przez... wciąż bał się nazwać kreatur które zagnały ich w te jaskinie po imieniu, a przed sobą mieli arcywroga - człowieka który sam siebie zwał Dzikim Diabłem. Jak do ciężkiej cholery w tej sytuacji miał odzyskać swoje dolary nie miał bladego pojęcia.
Dokoła sami wrogowie, żadnych sprzymierzeńców. Do tego nienaturalne zachowanie dziewczyny, którą ku jego ogromnemu zdziwieniu wszyscy na przekór zdrowemu rozsądkowi uparli się ratować wciąż napędzało mu stracha. Czy tylko on widział w niej zagrożenie? Czy nikt poza nim nie wyczuwał w niej fałszu? Podstępnej gry jaką toczyła ona sama, lub ktoś jej osobą? Może nie zauważyli... wszyscy mieli ostatnio mnóstwo własnych kłopotów i ręce pełne roboty. Stykali się z nią na moment by zaraz odwrócić plecami ku własnym problemom. On przebywał z nią najdłużej. Wystarczająco by dojść do wniosku że kryło się w niej... za nią... zło. Zło jakiego jeszcze nigdy w życiu nie dane mu było doświadczyć, a widział straszne rzeczy podczas zamieszek i pogromu w Hedeby. Zło, którego lękał się choć nawet nie widział jego twarzy. Starczyło, że raz zwróciło na niego swe plugawe spojrzenie.
Na wspomnienie tych złotych oczu aż się zatrząsł.


Nigdy nie wierzył w duchy. Opowiadane przez ludzi historie brał z przymrużeniem oka. Fakt, oni sami pewnie święcie w nie wierzyli, ale skoro sam nigdy nie widział żadnego, ani nie znał osobiście nikogo kto tak by twierdził, nie do końca traktował takie rewelacje na poważnie. Ludzie opowiadali przeróżne banialuki. W Karpatach na południu Europy żyły – słowo żyć było w tym przypadku nadużyciem – podobno wampiry... a kanadyjscy Indianie zjadać mieli serca pokonanych wrogich wojowników by przejąć ich męstwo, ale kto wierzy w takie rzeczy? Z drugiej strony ludzie od wieków wieszali pod powałą podkowy, zakopywali pod progiem żelazny nóż by ochronić się od złego... nosili krzyże na sercu...

To co zobaczył, i z całą pewnością nie on sam, na zawsze odmieniło jego stosunek do duchów, zjaw i wszelkiego rodzaju rewelacji na ten temat.
Zjawa pojawiła się, a potem jakby już tego samego było mało wrzasnęła tak przerażająco, że kompletnie stracił nad sobą kontrolę. Prawdopodobnie wrzeszczał ze zgrozy głośniej niż zjawa i skulona obok wdowa Reed razem wzięte. Nie opróżnił pęcherza chyba tylko dlatego że nie miał czym. To było straszne, przerażające przeżycie. Zjawa zniknęła, ale przerażenie pozostało. Już nawet nie myślał o uczuciach wobec kobiety obok. Przez trwającą zdawało się wieki pełnej trwogi chwilę bez zażenowania tulił się do obcej, było nie było, kobiety niczym przerażony Jaś do Małgosi pośrodku ciemnego, obcego lasu. Cały świat rozpadł mu się w jednej chwili na kawałki. Wszelkie wartości zmieniły swoją wagę. Pragnienie odzyskania zrabowanych pieniędzy przestało być tak dojmujące a jego miejsce zajęła chęć pozostawienia Harpera jego przeklętemu losowi i wyniesienia się stąd w diabły. Do Artesia. Do domu. Z dala od tego miejsca, kobiet przebierających się za mężczyzn, indiańskich upiorów, bandytów i głodnych krwi potworów o czerwonych ślepiach.

Zjawa zniknęła. Oni przestali krzyczeć ale cisza jaka zapanowała była nie mniej złowroga niż horror jakiego byli świadkami przed chwilą. Słychać było tylko pełne napięcia, pośpieszne oddechy. Mówić nie było co. Żadne słowa nie wydawały się odpowiednie. Z trudem ignorując ból Olsen wydobył z kieszonki pudełko zapałek i niemrawo potarł jedną o szorstką ściankę. Bał się że w blasku ognia zobaczy przyczajonego nieopodal ducha, ale i tak to zrobił. Czekanie nie wiadomo na co w kompletnych ciemnościach było męką. Ducha nie zobaczył. Właściwie poza piachem i drobnymi kamieniami nie odkrył nic. No, może swój rewolwer cudem ocalały w kaburze na pasie i paskudne, krwawiące rozcięcie na czole miss Reed. Trzymając dopalającą się zapałkę bez słowa podał pudełko pozostałych kobiecie. Na chwilę uchwycił jej wzrok a potem zapałka się dopaliła.

Na szczęście.

abishai 18-10-2014 15:18

Hawkes przerzucił przez ramię bezwładne ciało Lou Zephyr. Dzięki temu mógł w lewej dłoni trzymać rewolwer. W tym miejscu bowiem, bez broni ani rusz. Tym bardziej, że mimo lęków przed budynkiem, żabulce nie chciały odpuścić.
Szlag… utknęli w parszywym miejscu i w parszywej sytuacji, bez nadziei na ratunek i wyjście stąd żywym. A jedyna osóbka, która mogła rozjaśnić mroki ich niewiedzy, leżała nie przytomna na prawym barku „Morte”.
Cudownie, po prostu cudownie.
Dobrze że Wielebny rozświetlił nieco mroki pochodnią z piszczela. Harris ruszył przodem z pochodnią Wielebny zamykał tą procesję. A Jimmy utknął w środku…

"Uparte skurwiele … Te bydlaki idą za nami"


Jimmy skomentował słowa Wielebnego jedynie ospałym przytaknięciem głowy. Oczywiście że potworki szły za nimi. Nie odpuściłyby sobie słodkiej wyżerki z ludzkiego mięska, prawda? No cóż... Obaj wiedzieli, że tak będzie. Jebediah pewnie też wiedział, ale uznał że dopadnie Harpera w tym budynku. A tu gówno. Jak na razie nie natrafili na Harpera, za to utknęli w pułapce. Bowiem nie starczy im kul, by się przebić się na wolność. Utknęli w pułapce, oby wraz z „Dzikim Diabłem”.
Nagły krzyk strachu rezonujący echem przeszył pomieszczenie. Wstrząsnął zarówno mścicielami jak i skradającymi się za nimi żabulcami. Te ostatnie uciekły. Trójki mścicieli nie stać było na taki luksus.
A i sam Hawkes szybko się otrząsnął z grozy tego krzyku. Bądź co bądź widział już postać będąc splecionymi wężami, węże wypełzające z ciał martwych ludzi.
Trzeba było czegoś naprawdę mocnego, by wstrząsnąć nim na dłużej niż chwilę. Krzyk czymś takim nie był.
- Nie ma co czekać, ruszajmy dalej.- stwierdził obojętnym tonem.- Nasi są w kłopotach.
Albo martwi… Należało brać pod uwagę taki rozwój sytuacji. Ale… będąc w tej pułapce bez wyjścia, „Morte” również czuł się jedną nogą w grobie.

killinger 18-10-2014 23:24

Gorzej niż źle. Lepiej niż beznadziejnie. Tak mniej więcej się czuł.
Jeb powoli zaczynał tracić nadzieję, że wyjdą z tego cało. Ze wyjdą z tego nawet nie cało, ale żywi. Żaboludy pełzły uparcie, kule nie odradzały się czarodziejskim sposobem w ładownicach, a w walce wręcz ulegną szybko pokrytym węzłowatymi mięśniami kreaturom.

Ciemność była przytłaczająca, zwłaszcza dla nie najlepszego wzroku Harrisa dawała się we znaki. Bogu dziękować, że znalazł się w grupie istny Prometeusz, który zamienił whiskey w jasne źródło niosącego pocieszenie światła.

Idąc starał się uważnie obserwować ściany i podłogę korytarza. Piekielny krzyk jaki się rozchodził z przodu, mógł oznaczać jakąś ponurą zasadzkę, czy poukrywane pułapki. W hałasie dało się rozpoznać wysokie vibrato głosu lekarki, przebijające przez niezwykły zaśpiew pełnego grozy wrzasku.

W zasadzie, to Jebediah był na krawędzi odpuszczenia sobie polowania na Diabła. Schowa dumę do kieszeni, nie pomści narzeczonej, nie wykastruje bandyty. Da się z tym żyć. Może mniej będzie czuł do siebie szacunku, ale przynajmniej będzie miał okazję sprawdzić, jak z tym sobie radzić w przyszłości. Teraz przyszłość raczej nie zapowiadała żadnych perspektyw.
Co z tego jednak, że wahał się i może by zdecydował o opuszczeniu grupy, skoro w tunelu za nimi czaiły się nie znające litości stwory. Jak wrócić do normalnej rzeczywistości, gdzie Luna nie ma siostry, a węże polują sobie głównie na gryzonie, nie na ludzi?

Wyjścia nie było, trzeba więc podążać z falą wydarzeń. Oby tylko utrzymać się na powierzchni...

Szedł przodem, czujny, skoncentrowany, oświetlając towarzyszom drogę. Pochodnię trzymał w miarę nisko, odsuniętą od siebie, tak by potencjalny strzelec mierzący z ciemności, wybierając sobie za cel źródło światła nie trafił go. Dotarli do rozszerzającej się części, podłoże opadało, a tam, migotliwe światło sprytnie zaimprowizowanej, lecz niezbyt wydajnej pochodni ukazało siedzących na ziemi, przerażonych, lecz nadal żywych, lekarkę i bankiera.

Może Bóg nie prowadzi ich w zbożnym dziele, ale jednak też zupełnie o nich nie zapomniał. Nikt nie zginął, prawdziwy cud. Może... Może nie wszystko jeszcze stracone? Może sflaczały penis Harpera zadynda jednak w skórzanym mieszku, który rzuci do stóp gubernatora, ojca słodkiej Josephine?

liliel 19-10-2014 14:12

Strach jest wrogiem rozumu. Strach pcha ludzi do czynów wstydliwych i niezrozumiałych, mąci w głowie i przysłania rozsądek. Dodaj do tego solidną okrasę bólu i wychodzi ci danie, które nie sposób przełknąć silnemu mężczyźnie, nie wspominając o niemłodej już kobiecie, która jest już zmęczona odgrywaniem właściwej miny do tej ciężkiej przecież gry. Przez ostatnie dni była cała spięta jak postronek, rzeczowa i chłodna, racjonalna i opanowana. Co prawda zazwyczaj taka była ale presja bycia jedyną niewiastą w mnogim męskim towarzystwie zmuszała ją do kontrolowania swojego charakteru, swoich odruchów i słów tak dalece, że zapomniała już niemal co oznacza termin "swoboda" i jak to jest odsapnąć po ciężkim dniu w przyjemnych miękkościach własnej sofy, z dala od oceniających ją spojrzeń.

Tama pękła. Przez upadek z wysokości i silnego zawodzenia bólu. Przez widok zielonkawej zjawy o pobrużdżonej zmarszczkami twarzy. Przez ciemność, chłód, bliskość samego diabła i oddechu kostuchy na zroszonym potem karku.

- Aaaaaaaaaaaaaaaaa - wrzeszczała wdowa Reed bez kompletnego opamiętania, wessana w tę spiralę strachu, bólu i niewiadomej.
- Aaaaaaaaaaaaaaaaa - zawtórował jej spanikowany zaciąg bankiera, do którego tuliła się jak zwykła niegdyś do rodzonej matki, lata temu, w innym życiu prawie.
- Aaaaaaaaaaaaaaaa - wydzierał się pochylający się nad nimi upiór. Aby ich bardziej wystraszyć, by atmosferę tą grobową jeszcze zaostrzyć a może do towarzystwa po prostu, trudno rzec. Niemniej kakofonia tych przerażających treli niosła się po pueblo jak muzyka z samego piekła.

Kiedy wdowa Reed odzyskała pomyślunek? Chyba gdy dostrzegła płomień w rękach jednego z rewolwerowców. W tłumie poczuła się nieco bezpieczniej i wtedy nadszedł wstyd. Poluzowała ramiona, które zaciskała kurczowo na piersi pana Olsena, poprawiła ubranie i zapytała jak bankier się czuje, oboje wszak poturbowali się niezgorzej. Oddech nieco zwolnił. Wdowa Reed z trudem podniosła się do pionu i podała dłoń Olsenowi.
- Przepraszam - wykrztusiła, choć nie sprecyzowała za co przeprasza właściwie. Przycisnęła do piersi swoją lekarską torbę i wskazała korytarz, w który przed momentem wycelowany był ułudny palec Indianina. - Tam, prędko...

Nie wyjaśniała niczego, czas gonił. A przynajmniej wdowa Reed była o tym święcie przekonana. Harper dokonuje swoich zamysłów może nawet teraz, w tejże chwili. Ktoś musi go powstrzymać... W torbie lekarskiej odnalazła maleńką lampę na spirytus. Źródłem światła będzie marnym ale lepsze to niż nic.

Gryf 20-10-2014 03:28

Stary cowboy zginął. Tak po prostu, w jednej chwili był pociesznym grubasem przeciskającym się przez szczelinę... w następnej był mokrą plamą. Zabawa się skończyła.

Price wrzasnął jak mała dziewczynka, ciskając rękę Briana daleko od siebie. Było kompletnie ciemno, ale po odgłosie ciała uderzającego o skałę, Pete wywnioskował, że naprawdę poleciała dość daleko. Dalej niż przypuszczał. Wystarczająco by w nieprzeniknionym mroku dać nadzieję przestrzeni. Korytarz, nie grób.

Z pistoletem w jednej dłoni, drugą nieporadnie macając przed sobą ruszył wgłąb czeluści, nie mając pojęcia dokąd idzie.

Armiel 20-10-2014 09:55


PRICE

Szedł po omacku, powoli macając drogę przed sobą wyciągniętą dłonią. Czuł, że poci się niemiłosiernie. Z trudem łapał oddech i walczył z ogarniającą go paniką. A co, jeżeli umarł! I teraz jego dusza błąka się po korytarzach piekła. Miał powody do obaw.

Price był złym człowiekiem. Może nie tak złym, jak ścigany Harper, lecz na pewno nie dużo mniej. Ile żyć odebrał? Ile bólu zadał? Nie potrafił sobie odpowiedzieć na to pytanie.

W pewnym momencie zdawało mu się, że słyszy gdzieś jakieś wrzaski, lecz nie potrafił określić ani kierunku, ani odległości, ani nawet stwierdzić, że faktycznie słyszy krzyki.

Zatrzymał się jednak i wtedy niespodziewanie wydawało mu się, że dostrzega jakieś światełko, gdzieś z boku. Prawie je minął, ale ujrzał je kątem oka. Najwyraźniej od tunelu, którym brnął w ciemność, odchodziła boczna odnoga. Zerknął w nią i faktycznie, ujrzał nikły poblask światła. Niewielki, jak małą lampka górnicza lub świeca. Niewiele się namyślając, lecz ostrożnie, wybrał nowy kierunek.

Po chwili blask nasilił się, jednak nadal pozostając niczym więcej, jak wątły ogarek. Price poczuł, że opuszcza wąski tunel i wchodzi do jakiejś większej komory lub jaskini. Światłem okazało się być odbicie w czymś, co mogło być kryształem lub wypolerowanym metalem. Postąpił jeszcze jeden ostrożny krok i nagle zorientował się, że pod nogami coś mu brzęczy. Pochylił się, zaintrygowany i poczuł, że stoi w czymś, co było zimne i ciężkie. Podniósł to do oczu upewniając się, że trzyma w dłoni ciężki samorodek.

Złoto!

Trafił do pomieszczenia, pełnego złotego kruszcu! Czyżby natrafił na skarb ukryty przez Indian przed chciwym złota konkwistadorem. Jeśli tak, to nagroda oferowana przez wdowę Reed za pomoc w zabiciu Dzikiego Diabła przestała mieć jakiekolwiek znaczenie.

Zaginiony skarb konkwistadorów musiał być warty dziesiątki jeśli nawet nie setki tysięcy dolarów!

Potrzebował światłą, by się upewnić! W tej jednej chwili nic więcej się nie liczyło.

Nagle ziemia pod jego nogami zatrzęsła się potężnie, a Price wylądował ciężko na czymś, co mogło być hałdą złota!



POZOSTALI

Wdowa Reed ciągnęła ich dalej, ogarnięta jakąś dziwną obsesją. Wszystko inne przestało się liczyć, mieć znaczenie. Mężczyźni szli za nią, ponieważ trudno było wyminąć kobietę w niezbyt szerokim, chociaż wysokim korytarzu, w jakim się znaleźli.

Światło lekarskiej latarenki oraz zaimprowizowanej pochodni z ledwością wystarczało, by nie pogubili się w ciemnościach.

Tunel, którym szli, upstrzony był kawałkami gruzu – pokłosie potężnych wstrząsów ziemi, jakich niedawno doświadczyli. Nie prowadził prosto lecz wił się. Wił się, niczym wąż. Wąż pełznący w głąb ziemi, do samych trzewi Piekła.
Wdowa Reed ujrzała kolejne kawałki kamiennej płyty oznaczonej lśniącym symbolem, takim samym, jak przy wejściu do korytarza ze schodami. Nie zdziwiła się więc, kiedy ujrzała kolejne zejście w dół – kolejne nierówne, prymitywnie wyciosane w skale stopnie. Sufit nad nimi wisiał tak nisko, że kilka razy musieli schylać głowy, by sobie ich nie porozbijać.

Schody sprowadziły ich w dół, na kolejny korytarz. Ten jednak był inny. W ścianach wisiały wmurowane szkielety, ich patykowate ręce wystawały z za[prawy, wyciągnięte w stronę przechodzących korytarzem ludzi. Czaszki również były poza murem. Rozwarte w krzyku żuchwy sprawiały wrażenie, jakby szkielety krzyczały w stronę przechodzących. Na końcu korytarza leżało kolejna zniszczona ściana. Już z daleka wdowa Reed widziała nikły poblask „pieczęci”.

Kiedy ruszyli przez korytarz ze szkieletami nastąpiło kolejne, niezapowiedziane trzęsienie ziemi. Podłoże niemal podskoczyło pod ich nogami, jak miotający się pod siodłem dziki mustang, a oni nie zdołali utrzymać kierunku. Siła wstrząsu cisnęła nimi na boki, na ściany.

Wdowa Reed upadła na kolana, ale nie wypuściła z dłoni cennej lampki – jedynego dla niej źródła światła w ciemności.

„Morte” zdołał zachować równowagę i stał na środku korytarza, kiedy wstrząs ustał.

Olsen poleciał w bok, na ścianę, i zaczął przeraźliwie krzyczeć, kiedy szkielety nagle ożyły! Kościste ręce chwyciły go mocno, zaczęły dociskać do ściany. Bankier z przerażeniem poczuł, że kamień jest … miękki jak kit do uszczelniania okien. Czuł, że jego plecy zaczynają się zagłębiać w tą plastyczną masę, a szarpania tylko przyspieszały ten proces.

Harris też poleciał w stronę ściany, lecz miał odrobinę więcej szczęścia. Ożywione ręce szkieletów chwyciły go za ubranie, rozdzierając drogi materiał i przyciągając w swoją stronę. W stronę ściany.

Wielebny też znalazł się przy ścianie, ale tylko jedna szkieletowata dłoń zdołała zacisnąć się na jego prochowcu, szarpiąc i próbując przyciągnąć go bliżej ściany, gdzie reszta trupich kończyn wymachiwała spazmatycznie, próbując schwytać powietrze.

liliel 20-10-2014 10:38

Szkielety ożyły! Rebecca opadła na kolana zachowując choć tyle równowagi aby nie wpaść na ścianę-pułapkę. Jej współtowarzysze nie mieli tyle szczęścia, może poza panem Hawkesem. Najmniej zaś miał go korpulentny bankier, który miotając się zaciekle niknął w masie ściany niby w ruchomych piaskach.

- Niech się pan uspokoi! - rzuciła autorytarnym tonem wdowa Reed. - Tylko pogarsza pan sprawę!

Ściskała w dłoni rączkę niewielkiej lampki jakby kwestią życia i śmierci było zachowanie jej w całości, i owego ulotnego światełka, którego była źródłem. Przez moment się wahała bo w drugiej dłoni trzymała swoją bezcenną lekarską torbę, uznała jednak, że ludzkie życie ma zgoła większą wartość. Upuściła bagaż i wyciągnęła dłoń w stronę pana Olsena a uchwyciwszy jego szorstką męską dłoń zaparła się butami o podłogę i pociągnęła na ile miała w sobie krzepy. Musiała uwolnić pana Olsena z pułapki nim ta całkiem go pochłonie, a później byle dalej, za kolejną pieczęć w stronę samego Diabła.

valtharys 22-10-2014 12:04

Nie wszyscy zaśniemy, ale wszyscy będziemy przemienieni w jednej chwili, w oka mgnieniu, na odgłos trąby ostatecznej; bo trąba zabrzmi i umarli wzbudzeni zostaną jako nie skażeni, a my zostaniemy przemienieni


Ciemne korytarze sprawiały, że Jeremiaha czuł się coraz nie pewniej, i gdyby nie delikatnie światło z prowizorycznej pochodni, zapewne nie raz i nie dwa wpadał by na towarzyszy. Bestie przestały podążać za nimi, jakby jakaś niewidzialna bariera je powstrzymywała albo strach. Ta druga opcja, wcale mu się nie podobała, więc wyjął kolejne cygaro i zapalił. To go uspakajało. Tak samo jak alkohol, tylko ten musiał oszczędzać. Nie wiedział, jak daleka wędrówka tymi ponurymi korytarzami ich czeka. Głupota Pani Reed, prawie kosztowała ją życie. Głupia baba, jeszcze nie rozumiała, że jeśli mają przeżyć i zrealizować swój cel to muszą trzymać się razem. Tylko od współpracy zależało ich życie.
Rozmyślania te przerwało kolejny wstrząs. Silny na tyle, że Wielebny stracił równowagę i poleciał na ścianę. A z nich zaczęły wychodzić martwe dłonie. Kościste palce próbujące złapać, jakąś swoją ofiarę, i przyciągnąć ją do siebie. Zatrważające zdarzenie, na ułamek sekundy sparaliżowało rewolwerowca, który po chwili zaczął młócić w kościaną dłoń kolbą pistoletu.
Zamierzał skruszyć kość, a ta zapewne miała swoje lata. Gdyby to nie pomogło, zamierzał szybko pozbyć się prochowca. Lubił go, ale nie na tyle, by za niego umrzeć.

Bogdan 22-10-2014 12:25

Zdziwienie. Strach. Niedowierzanie.

No bo cóż innego może odczuwać człowiek ni stąd ni zowąd wciągany przez tworzące makabryczną poniekąd ale jednak dekorację korytarza szkielety wgłąb ściany?!

Jakby już samego faktu nagłego ataku kościotrupich ramion było mało by umysł sam z obrzydzeniem odrzucił myśl o ewentualności takiego zdarzenia, wciągany pomiędzy niecodziennie ruchliwe gnaty bankier ze zgrozą stwierdził, że na samym pochwyceniu się nie kończy! Że szkieletowe ramiona ciągną go i oplatają z jakimś makabrycznym, surrealistycznym zamierzeniem!
Mur, ściana od pokoleń kojarzona przez ludzki umysł jako ostateczna granica, krawędź możliwości, bariera nie do przebycia dla jego pleców była tylko niczym powierzchnia bagna. Lepkim początkiem koszmaru, pajęczą nicią zamiast miejsca, od którego po nabraniu sił można się odbić.

Wszystko stało się nagle. Tąpnięcie ziemi, atak kościotrupich ramion, walka o swobodę, w końcu o haust powietrza. Tak nagle, że w swym zamieszaniu okazało się to dla niego wybawieniem. Gdyby tylko o sekundy wszystko działo się wolniej jego skołatany niedawnymi wydarzeniami, a i obecnymi w szczególności, umysł nie dałby rady długo trzymać się na powierzchni normalności. Gdyby tylko przez moment starał się ogarnąć nonsens tego, co działo się wokół – zwariowałby. Oszalał, przez co mógłby stać się nie mniej niebezpiecznym dla pozostałych niż szarpiące ich trupy, lub by zwyczajnie padł bez zmysłów. Kto wie, może tak skończyli niektórzy z tych, co właśnie na siłę zapraszali go do swego grona?

Na myślenie nie było czasu. Szarpiąc się rozpaczliwie i nieudolnie rozdając kolbą rewolweru razy zmurszałym gnatom do jego ogarniętej histerią świadomości już jakby zza ściany dotarły słowa lekarki.
- ...uspokoi!... Tylko pogarsza pan sprawę!
Nie zaśmiał się, choć w obecnym położeniu jej apel wydał mu się co nieco groteskowy. Bardziej ton niż treść jej słów zrobiły swoje. Do kompletnego opanowania i zaprzestania gwałtownych wierzgnięć było jeszcze daleko - szarpiące go wciąż kościotrupy ani myślały odpuścić dotkliwie raniąc obolałe ramię - ale czując pomocną dłoń jako tako opanował histerię i resztką sił, jaka mu jeszcze została naparł w kierunku lekarki.

Czas był ku temu najwyższy. Dusił się. Nie wiedział czy to któreś z kościstych ramion chwyciło go za gardło i wyciskało z płuc resztki powietrza czy organizm wkładając całą energię w walkę o przeżycie zapomniał o oddychaniu, jednak czuł, że na długo mu nie starczy. Ból z ramienia promieniował na całe piersi. Brakowało tlenu. Brakowało sił.

Jedyne, czego miał w nadmiarze – to wola przeżycia.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:36.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172