lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/)
-   -   POCAŁUNEK WĘŻA [Horror 18+] (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/14389-pocalunek-weza-horror-18-a.html)

Gryf 18-08-2014 14:12

Peter Price, gdy już postanowił komuś zaufać, zwykle ufał bez zastrzeżeń i tak długo, jak było to możliwe. Dekady doświadczenia w podobnych wyprawach nauczyły go, że tak było zwyczajnie wygodniej, szybciej i efektywniej. Snucie paranoicznych domysłów i polowanie na czarownice we własnych szeregach opóźniało i rozpraszało, bardziej niż potencjalne zagrożenie ze strony zdrajcy. Wystarczył zwyczajowy sen z jednym okiem otwartym, ot tak, zwyczajowo, by nie skończyć z poderżniętym gardłem. Szczur wcześniej czy później stawał się nieostrożny... i wtedy Jednooki zwykł załatwiać sprawę szybko i bez zbędnych ceregieli.

Prawa strona klatki piersiowej. Kiepsko, celował w głowę. Gdyby nie kula z rewolweru Morte, sukinsyn mógłby zdążyć strzelić. Pete posłał pinkertonowi pełne niechętnego podziwu spojrzenie, które miał zarezerwowane dla młodzików, którym czasem udawało się ograć go w karty.

Kolejny strzał, uciszający wrzaski szeryfa nieszczególnie go zdziwił. Ktoś go wyręczył i był temu komuś wdzięczny. Odwrócił się w tamtą stronę, a gdy zobaczył co się dzieje, podszedł do Harrisa i stanął obok przyglądając się zwłokom nieszczęsnego Tiggeta.


- Zrobiłeś co trzeba. Teraz podnieś broń, chłopcze, ludzie patrzą. - szorstkiemu szeptowi Petera Price'a towarzyszył odór przeżutego tytoniu i gnijących zębów. Wciąż liczył że młodzik weźmie na siebie upierdliwy obowiązek prowadzenia watahy, więc powstrzymał się od kładzenia mu ręki na ramieniu czy innych ostentacyjnie protekcjonalnych gestów.

valtharys 18-08-2014 16:46

Wyrwij krzywdzonego z ręki krzywdzącego, a gdy sądzić będziesz, nie bądź małodusznym!

Wielebny zareagował za późno, lecz na szczęście Price i Morte byli czujni, i jednocześnie posłali dwie kule prosto w zdrajcę. Siła pocisków posłała Mullera na glebę, a jego koszula zabarwiła się na czerwono. Kropla potu spłynęła z czoła rewolwerowca, który czuł się powoli lekko zmęczony. Tylko tak mógł wyjaśnić swoją wolniejszą reakcję na toczące się wydarzenia. Gniew i zaskoczenie malowało się na jego twarzy, bowiem wcześniej nie podejrzewał nikogo, o zdradę. Patrzył na umierającego Szopa, i prawie mu było żal tego sukinsyna. Prawie. Człowiek strzela, Pan Bóg kule nosi - powiadają, i można było się przekonać jak wiele było w tym prawdy. Trzeci wystrzał, spowodowany ręką zdrajcy, wymierzony był w Pannę Reed, lecz tym razem kula zamiast sięgnąć celu spudłowała. Wielebny przeżegnał się, w duchu dziękując za opatrzność stwórcy.
Kolejny strzał padł. Tym razem lufa rewolweru Panicza Harrisa, jak lubił o sobie mówić, dymiła. Przy jego nogach leżał martwy szeryf, lecz strzelający sprawiał wrażenie, jakby to co zrobił, zaczynało mu ciążyć na duszy. Wielebny schował pistolet do kabury, sam zaskoczony swoją reakcją, i skierował swoje kroki ku martwemu Tiggetowi. Spojrzał na trupa, i pomodlił się w milczeniu za duszę, tego dzielnego człowieka. Nie odzywał się, bowiem cóż mógł rzec więcej. Pościg stał się klątwą, która zaczynała pochłaniać ich jednego po drugim. Noc, która sprzyjała Diabłowi była tuż tuż, i Jeremiaha miał przeczucie, że wielu z nich nie dożyje świtu. Gniew w nim zawrzał, na samą tą myśl, lecz zdołał rzucił :

-Pamiętaj, proszę, iż uczyniłeś mnie z gliny i sprawisz, że wrócę do prochu.. Oby Święty Piotr osądził Cię sprawiedliwie… - a po tych słowach uklęknął nad Tiggetem i zamknął mu oczy.

Spojrzał na Harrisa twardo, lecz nie dlatego że miał do niego żal o to co uczynił, ale dlatego że teraz Panicz musi pokazać z jakiej gliny jest urodzony. Miał przewodzić temu stadu, a skoro wataha potrafiła jeszcze gryźć, polowanie nie jest zakończone.
Choć Johnston miał doświadczenie, nie nadawał się na lidera czy dowódcę. Całe życie chodził solo, i całe życie był samotnym wilkiem. Umiał się jednak dostosować do sytuacji i poddać pod rozkazy, jeśli ten ktoś był kompetentny. Harris wyglądał na takiego. Kiwnął mu tylko głową, że on stoi za nim i że szanuje to co zrobił. Wymagało to naprawdę silnej woli. Zabić swojego towarzysza nigdy nie jest łatwo.

Nie zamierzał się wycofywać i aby się pobudzić, sięgnął po manierkę schowaną pod połą płaszcza. Otworzył wieko i napił się porządnego łyka. Mocny zapach alkoholu doszedł do jego nozdrzy, a procenty wlane w jego ciało, zaczęły je rozgrzewać. Po raz pierwszy od ranka napił się czegoś mocniejszego, więc wziął drugi łyk. Emocje powoli zaczynały z niego schodzić, choć wzrok nadal miał czujny a i dłoń, niebezpiecznie trzymana była w pogotowiu. Drugi raz zaskoczyć nie da się.

Swoje kroki skierował do Panny Reed i Pana Olsena, którzy zajmowali się ciężko rannym mieszańcem. Rana wyglądała paskudnie, choć Shilah nie wyglądał na takiego, który podda się bez walki. Zapewne nie spieszno mu było do bram raju, choć nadzieja że się wyliże nie była za wielka.

-Trzeba go zabrać stąd...i znaleźć jakieś spokojniejsze miejsce.. - rzucił w stronę reszty pokazując rannego...-Paniczu Harris...co Pan proponuje..? - zapytał na koniec

kretoland 19-08-2014 11:43

Jak się trochę uspokoiło Brian poszedł sprawdzić co z końmi. Widok jaki zastał przeraził go. Ociekające krwią zwierzęta to nie naturalny widok. Zdecydowanie to co ich tu dręczyło dawało się coraz bardziej we znaki. Mieli coraz miej czasu na dorwanie diabła nim sami zginą.
Z otumanienia jakie go dopadło wyrwały go krzyki. Przerażony zaczął się rozglądać, by po chwili skojarzył, że głos przypomina szeryfa. Coś go musiało dopaść i teraz dręczy na potęgę. Jakby to był ból z połamanych kulasów to by pewnie przytomność stracił, a nie tak krzyczał. To było nienaturalne. Wrócił do reszty grupy, akurat trafiając na rozmowę.
- To brzmi jak tortury. Nie uśmiecha mi się iść to sprawdzać, ale jeśli czegoś nie zrobimy, to sami od tych wrzasków potracimy rozumy.

************************************************** ***

Podążał cały czas z grupą. Wolał się nie wychylać zwłaszcza, że zaczął ogarniać go strach. W końcu co jeśli faktycznie to pułapka. Nie raz polował, ale zwierzyna nie zastawia sideł. Ludzie za to by zapewnić sobie bezpieczeństwo robią to. Myślał, że skoro przeżył został wybrany by zabić diabła. Teraz zaczął jednak w to wątpić. To mogło być po prostu zasrane szczęście w nie szczęści. Co by nie było nie miał już nic do stracenia więc należało iść do przodu. Teraz by przeżyć trzeba było podążać za diabłem, bo bez koni już nie mieli jak wracać. Choć i tak pewnie nikt nie miał zamiaru.

Gdy ujrzał rannego kolegę, który przecież niedawno z nimi był, znów się przestraszył stracił czujność i pojawienie się Szopa go przestraszyło. Gdy ujrzał w jego ręce broń ręka powędrowała mu niżej. Ujrzał jednak, że przewodnik opuszcza broń. Pewnie sam nie był pewny kto tu jest.

I kolejne zaskoczenie. Padły strzały. Szop był zdrajcą i teraz chciał ich zabić. Myślał, że uśpił ich czujność, ale nie wszyscy dali się nabrać. Wikebal był teraz całkowicie zmieszany nie miał pojęcia co począć. Najchętniej siadłby gdzieś na bujanym fotelu i się nie ruszał. Po tej myśli przeleciał po nim dreszcz. Jeśli zacznie się teraz tak poddawać to nie zajdzie daleko. Już stracił czujność. Musi się zebrać w sobie inaczej dołączy do tych którzy nie dotarli do tego miejsca.

Bogdan 19-08-2014 13:54

Pismo nie mówi co ujrzała żona Lota. Wiadomo tylko że okropieństwo ginącej Gomory, jakie dane jej było zobaczyć zmieniło ją w słup soli. Domyślać się czego dokazywali aniołowie śmierci w mieście karanym za odstępstwo nijak. Starczy pojąć, że musiały to być sceny potworne.

Egon Olsen był ostrzeżony. Dzięki własnej intuicji i historii niedawnych wypadków spodziewał się, że tam gdzie agonalne krzyki szeryfa Tiggeta, tam zastanie zasadzkę. Spodziewał się i zastał. A jednak wypadki, jakie się nagle potoczyły, a już w zupełności ich przebieg zaskoczyły go, wstrząsnęły nie mniej chyba niż nieszczęsną uciekinierką z Gomory i zmroziły tak, że z trudem ogarniał bieg wypadków, nie wspominając o tym, by zdolny był na nie zareagować.

Strzały

Szop Muller. Cholerny Prusak Szop Muller! Czy go podejrzewał? ...nie... Czy coś w tamtego zachowaniu zwróciło jego uwagę? … kłamał... nie mówił wszystkim o tym co widział wśród skał... i to wszystko.... Czy było w podejrzliwości Olsena coś więcej niż zwyczajowa niechęć Duńczyka ze Szlezwiku wobec Niemca? Nie był w stanie sobie na to odpowiedzieć. Zresztą, i tak było już za późno. Pieprzony szczur leżał martwy dzięki refleksowi i opanowaniu dwóch rewolwerowców. Tylko Olsen stał pośrodku tej makabrycznej sceny niczym słup soli niezdolny wydać z siebie choćby odgłosu przerażenia jakie go ogarnęło i zastanawiał się, czy aby wcale nie chodziło o to że coś przeoczył w zachowaniu Mullera. Gdzieś z tyłu głowy kiełkowała myśl że może nie dostrzegł czegoś, co powinno ostrzec, ale w zachowaniu właśnie tych dwóch, którzy przed momentem jak zgrany zespół posłali tropiciela do piachu... Dwaj doświadczeni mordercy. Jednomyślni, szybcy i śmiertelnie skuteczni.

Trupy

Kolejny wystrzał zakończył obłąkańcze wycie Tiggeta. Kolejny z nich odszedł. Śmierć niczym lawina kosiła wciąż kolejnych spośród nich i nie to było w tej strasznej chwili dla bankiera ważne w jakich okolicznościach, z jakich pobudek, czy w jaki sposób odchodzili. Zimnymi zębami lodu unieruchamiała go myśl, że statystycznie z każdą kolejną śmiercią ich szanse na powodzenie przedsięwzięcia drastycznie się kurczą. Jak wilki, liczne i groźne w dogodnych warunkach ważą się zaatakować bizona, tak nieliczne i słabe muszą zadowolić się marną i byle jaką zdobyczą... Ile jeszcze w nich pozostało sił? Na ile mogą się poważyć? Na jak dużą zdobycz targnąć? A jeśli odważą, jakie były ich szanse na powodzenie? Doświadczenie z cyframi mówiło że niewielkie. Doświadczenia bycia na pustyni nie miał żadnego. Musiał, chciał czy nie chciał, polegać na rewolwerowcach, do których zaufanie, i tak od początku ograniczone, malało z każdą upływającą chwilą.

Odrętwiały, z apatycznym spokojem obserwował usilne starania kobiety z matczynym heroizmem próbującej wyrwać śmierci kolejną ofiarę. Z zadziwiającą obojętnością wysłuchał jak kaznodzieja w zwięzłych słowach wyprawia na tamten, lepszy świat tego, którego jeden z nich dopiero co wysłał śmierci prosto w ramiona. Ze spokojem obserwował jak niewiele obeszła ta śmierć ludzi, którzy dopiero co jedli z jednej miski i grzali zziębnięte kości przy tym samym ogniu. Nie rozumiał. Myśli pędziły, przeganiały się, i zdawały się w coraz mniejszym stopniu jego dotyczyć.

Ze zdziwieniem stwierdził że schylił się i podniósł ze żwiru karabin. Że z zainteresowaniem oczekuje, co też postanowi młody Harris. Po raz pierwszy po zapadnięciu zmroku zapalił przeżute cygaro. Światło zapałki na chwilę wydobyło z zapadającego mroku całą prawdę o sytuacji w jakiej się znajdowali. Ręka nie drżała.

Wycofać się i tak już nie było jak.

liliel 19-08-2014 20:29

Rebecca stawiała męskie długie kroki ograniczane niefortunnie dwoma warstwami spódnic. Rozdzierające krzyki szeryfa działały jednak jak bicz na koński zad, przyspieszała ignorując zadyszkę aż jej oczom ukazał się... ranny czerwonoskóry. W pierwszym odruchu opadła na jedno kolano i już otwierała torbę lekarską sprawdzając stan mężczyzny zapominając niemal o powodzie, który ją tu przygnał.
Szop Muller wyszedł gdzieś zza zarośli i wdowa nie zwróciłaby na niego większej uwagi gdyby nie szept rannego. Szop, jak gdyby usłyszał te słowa, a może domyślił się obserwując tą scenę, niemniej poderwał rewolwer i wycelował w panią doktor. Serce na moment zatrzepotało w kobiecej piersi jak wróbel w ciasnym worku.

Pan Price i Pan Hawkes przyszli wdowie Reed z pomocą i strzelili w błyskawicznej reakcji gdy nikt inny nie zdążył zareagować. Utwierdziło to Rebeccę w przekonaniu, że Price był odpowiednią osobą zatrudnioną do okoliczności. Mimo bajońskiej sumy jaką mu płaciła obiecała w duchu dać mu za to premię. Mortowi kiwnęła ostatecznie głową i wykrztusiła ciche "dziękuję panu".

... I pomyśleć, że Rebecca jako kreta w ich kompanii typowała po cichu Indianina. Shilah leżał teraz na rozgrzanej słońcem ziemi brocząc z rany pod żebrami i desperacko łapał powietrze a ona wróciła z pełnym zaangażowaniem do pracy. Nie zamierzała pozwolić Indianinowi zginąć, za dużo już zostawili trupów po drodze. Ubabrana po łokcie tamowała krwawienie nie odrywając wzroku od ran, działała szybko zachowując w pełni zimną krew.
- Lepiej go nie przenosić dopóki nie opanuję sytuacji. Panowie, potrzebuję więcej światła. Kilka pochodni by nie zaszkodziło. Price... może mógłby pan sprawdzić jak wiele prawdy leży w historii z grzechotnikami wypełzającymi przez gardła i wijącymi się w trzewiach? Myślę, że Szop Muller zatruł nam wodę i padamy ofiarami jakiś zbiorowych halucynacji ale... Mógłby pan zajrzeć do szeryfa Tiggsa i poddać te hipotezy ostatecznej konfrontacji? Panie Harris, pan też mógłby pomóc Price'owi z racji doświadczenia i stosownych narzędzi.

abishai 20-08-2014 20:13

Przewidział to… Tigget był przynętą, Shilah stał się ofiarą, okazał Muller pułapką. Ale to Hawkes miał się śmiać ostatni. Dłoń błyskawicznie "Morte" powędrowała do kabury i po chwili rewolwer Jimmy’ego wystrzelił.
Nie tylko jego kula śmiertelnie ugodziła Mullera.
Ale nie miało to znaczenia. Zagrożenie zostało spacyfikowane.
Choć nie bez strat…
Harris zabił szeryfa. Morte nie odezwał się na ten widok, skinął głową zgadzając się ze słowami Price'a i przeładował bębenek rewolweru. Choć wystrzelił tylko kulę, to i tak wolał na wszelki wypadek wolał mieć nabój w każdej komorze.
Odpowiedział też .- Do usług ma’am.- na podziękowanie wdowy Reed. Krótko, bo i sytuacja nie była na przekomarzania.
Ruszył w kierunku pani Reed i Shilaha. Morte dość się napatrzył na takie rany w gabinecie ojca, by wiedzieć, że metys jest w opłakanym stanie. Taka rana to było kilka tygodni łóżka na piętrze w jakimś saloonie. Tyle że nie mieli tu łóżka i Shilah mógł nie przeżyć podróży do przybytku z takim meblem.
Przykra sprawa, ale cóż… Pustynia do wredna suka, nigdy nie wybacza błędów.

Hawkes wiedział, że polowanie na Harpera pociągnie za sobą trupy. Nie bez powodu nazywano go Diabłem. Niemniej cała ta historia z wężami wychodzącymi z ust i trzewi oraz znikającymi bez śladu ludźmi… tego to się nie spodziewał. Zwłaszcza te pełzające gady wyprowadzały go z równowagi.
Wkrótce odezwała się sama pani Reed po dokonaniu oględzin Shilaha. I Jimmy uznał, że mogła mieć rację, przynajmniej w kwestii trucizny.
-Jeśli Szop rzeczywiście zatruwał wodę, to pewnie i trutkę i antidotum na nią ma przy sobie.- stwierdził głośno i dodał spoglądając na Rebeccę.- Przeszukam naszego zdrajcę, a potem mogę asystować z pochodnią.
Choć nie bardzo wierzył w ratunek dla Shilaha. Nawet jeśli wdowa Reed wyrwie go Kostusze, to na jak długo? Dzień, dwa, trzy? Cóż.. szkoda było dzieciaka. Ale też i Pustynia to wredna bezlitosna suka.
Ruszył w kierunku trupa Mullera, by przejrzeć to stary tropiciel miał przy sobie, a potem zamierzał pomóc lekarce w ratowaniu metysa.

Armiel 20-08-2014 21:45



WSZYSCY

Zrobiło się ciemno i nocny chłód przeszył ich ciała dreszczem. Shilah leżał spokojnie, gdy wdowa Reed próbowała wyrwać go ze szponów szczerzącej swój czerep Kostusze. Kobieta operowała z błyskiem pasji w oczach, mimo że sama czuła się obolała i zmęczona. To był długi dzień, a noc zapowiadała się jeszcze dłuższa.

Zapalili pochodnie. Wystawili czujki. Tylko tyle mogli zrobić w siódemkę. Nie dać się zaskoczyć Diabłu. Mimo, że nikt nie znał myśli Olsena, to bankier miał absolutną rację. Nie było odwrotu. Pościg zmienił się w podchody ze śmiercią. Zdawali sobie z tego sprawę. Z łowców stali się zwierzyną, a poniesione przez nich straty przypominały nie zwyczajową potyczkę, lecz paskudną bitwę. Trup szedł już w dziesiątki.

Masakra.


Rebecca Reed czyściła, tamowała krwawienie, zszywała i bandażowała, a Price oglądał ciało zastrzelonego Tiggeta. Strzał Jebediah Harrisa wyrwał spory kawałek twarzoczaszki ułatwiając jednookiemu rewolwerowcowi zadanie. Pochylony nad trupem szeryfa, obserwował ranę. Długo nie musiał czekać.

Wiele już Peter Price widział w swoim długim, pełnym przemocy życiu, ale wiedział, że tego, co ujrzał w chybotliwym świetle pochodni, nie zapomni do końca życia. Nawet, jeśli rokowania, co do jego długości w tej chwili nie były najlepsze.

Z rany wypełzł wąż. Niewielki grzechotnik. A za nim, z rozdartego ciała wyłoniło się jeszcze kilka sztuk. Węże nie były duże, zaledwie wyrośnięte pędraki, ale kiedy zaczęły rozpełzać się wokół zgromadzeni przy ciele szeryfa mężczyźni nie utrzymali nerwów na wodzy.

Nawet ostra strzelanina, która wybuchła tuż obok, nie oderwała pani Reed od jej próby uratowania mieszańca.



- Przeżyjesz – Reed spojrzała na chłopaka, który przez cały zabieg był wyjątkowo cichy.

Twardziel. Młody, lecz zapewne doświadczony przez życie.

- Do wesela się zagoi – próbowała się uśmiechnąć, ale na zmęczonej twarzy zdołał zagościć tylko cień emocji.

Mężczyźni wokół już nie strzelali. Zajęli teraz pozycje obronne, wpatrując się w pogrążone w ciemnościach ruiny. Pokruszone ściany, sterty kamieni i gruzu były idealnym terenem na podchody. Na brudnych twarzach w ciemnościach nie dało się wyczytać emocji, lecz oczy zdradzały wszystko.

Pierwszy usłyszał to Wielebny. Dziwny dźwięk, niczym odległy syk dochodzący gdzieś spośród ruin. Donośny, jak świst pary wypuszczanej z kotła lokomotywy. Włosy na karku duchownego stanęły dęba po usłyszeniu tego odgłosu.

Potem syk przybliżył się nieznacznie i usłyszała go reszta ludzi.
Potem dało się słyszeć inne odgłosy. Turlanie drobnych kamieni, mniejszych i większych, oraz odgłos czegoś innego. Czegoś, co kojarzyło się z łuskami trącymi o pasek i kamienie.

Wyobraźnia podpowiadała im potworny obraz gigantycznych rozmiarów węża, pełznącego gdzieś, pośród pogrążonych w ciemnościach nocy.

Nagły chłód przeszył ich ciała pradawnym lękiem. Przypuszczenie przerodziło się w prawie pewność.

Pośród tych przeklętych ruin pełzało coś pradawnego, coś potwornego, coś niewyobrażalnie groźnego.

Dźwięk oddalał się jednak od ich grupki, przyczajonej w ciemnościach, jakby to, co go powodowało, odpełzało w sobie tylko znanym kierunku i celu.

- Spójrzcie – szept Hawkesa, niewiele głośniejszy od westchnienia, przerwał pełną napięcia ciszę, jaka zapanowała wśród ludzi.

Jedni szybciej, inni nieco później zobaczyli, o co chodzi łowcy nagród.

Pośród pogrążonych w ciemnościach ruin puebla, gdzieś spory kawałek od nich, na wyższym piętrze jednego z budynków ujrzeli poblask ogniska.

Jeśli to był Diabeł, to mogło oznaczać wiele. Rzucał im wyzwanie? Bał się czegoś na tyle, że postanowił wzniecić ognisko, by się przed tym ochronić? Może to była kolejna pułapka, a światło miało ich zwabić, niczym płomień ćmy? W to, że Harper popełnił błąd, nikt przy zdrowych zmysłach raczej by nie uwierzył.

I nagle ciszę przeszył kolejny dźwięk, dochodzący do nich chyba z miejsca, gdzie palono ognisko. Jakiś krzyk, czy też bardziej wrzask. Męski. Krótki i urwany. A po nim strzały! Huk ciężkich rewolwerów. Szybka kanonada, która wręcz zlała się w jeden długi dźwięk w ich uszach.

A potem i strzały ucichły i nad ruinami ponownie zapadła cisza.

kretoland 22-08-2014 22:28

Przez plecy Briana przeszły ciarki. Czy to w ogóle możliwe by węże były tak olbrzymie. Możliwe, że to zmęczenie, strach i ukształtowanie terenu sprawia, że wyobraźnia dodaje swoje. Nie ważne czy to prawda czy nie na szczęście istota ta oddalała się.
Gdy emocje trochę opadły ujrzał światło gdzieś dalej. Po chwili przyszły kolejne dźwięki dokładające kolejne nieprzyjemne skojarzenia. Czyżby to co słyszeli poszło tam i zaatakowało tego kto tam się znajduje. Czy to jakaś pułapka. Zebrał się w sobie i rzekł przyciszonym głosem:
- Ciężko mi uwierzyć, by węże mogły być tak duże jak mi się wydaje, że słyszałem. Tak więc wydaje mi się, że diabeł wykończył ostatniego ze współpracowników. Możliwe by nas zachęcić do nocnej przechadzki jak to miało miejsce ostatnio. Chyba lepiej poczekać do rana.

Rozejrzał się po zgromadzonych i dodał:
- Jeśli wystawiamy jakieś warty to zgłaszam się do pierwszej. Jak na razie nie czyje, bym dziś szybko zasnął. - Skrzywił się lekko na koniec.

liliel 23-08-2014 12:29

Dobrze, że była tak strasznie zajęta. W ferworze i gorączce tamowania, zszywania, zakładania opatrunków nie miała czasu na myślenie na temat grzechotników wypełzających z ciała Tigetta. Na myśl jej przyszły fantastyczne teorię, że może to wcale nie grzechotniki ale całkiem inny rodzaj węża, pasożyta, który składa jaja w żywych organizmach. Świat przyrody i nauki był otchłanią bez dna, o której tak wiele jeszcze nie wiedziano...

Wytarła wreszcie uwalane krwią dłonie w szmatę, poprawiła szarpie na ranie Indianina i poczuła namiastkę dumy z dobrze wykonanej pracy. I akurat wtedy zaczął się ten upiorny spektakl, który przywodził na myśl gigantycznego węża przemykając gdzieś nieopodal, w mroku nocy.

Wdowa Reed nie była kobietą strachliwą ale ta sytuacja dosłownie ja sparaliżowała. Świat skurczył się do uderzeń jej własnego serca i wstrzymywanego oddechu. Kiedy odgłosy ucichły i Rebecca zaczęła dochodzić do siebie zdała sobie sprawę, że wpija kurczowo dłoń w rękaw pana Olsena, który kucał tuż obok niej, przyświecając jej pochodnią gdy operowała Shiloha. Wzdrygnęła się nieco skonfundowana i cofnęła dłoń zdając sobie sprawę, że musiała nieświadomie zadać bankierowi ból.

Strzały, które padły były tylko dopełnieniem tego wyczerpującego dnia. Rebecca czuła jak w z wysiłku mdleją jej ręce a oczy same się zamykają. Nie miała siły iść nigdzie dalej. Nawet wizja Diabła, czekającego na nich niby zasłużona nagroda nie była w stanie wycisnąć z niej sił.

- Ja nigdzie nie idę. Będę doglądała chłopaka a i jemu przydałby się odpoczynek do rana bez taszczenia go gdziekolwiek.

Jeśli ktoś miał w sobie jeszcze na tyle entuzjazmu by sprawdzać źródła strzałów to wdowa Reed nie zamierzała go powstrzymywać. Ale sama marzyła jedynie aby położyć się, jak stała, na derce w pobliżu pacjenta i choć chwilę się zdrzemnąć. Czekała jednak z tym aż każdy z obecnych wypowie się w temacie. Była jedyną kobietą w zespole i tym bardziej musiała przykładać starań aby nie okazać wśród nich swoich kobiecych słabości.

valtharys 23-08-2014 13:39

A którzy z was zostaną, strachem napełnię serca ich w ziemiach nieprzyjacielskich; przestraszy ich szmer liścia lecącego i tak będą uciekać, jak przed mieczem; będą padać, choć ich nikt nie goni, i padnie każdy na brata swego jakby uciekając przed wojną; nikt z was nie będzie śmiał oporu stawić nieprzyjacielowi.

Węże. Cholerne, pieprzone węże. Wielebny wzdrygnął się od razu, gdy tylko dostrzegł jak kolejne gady wydostają się z martwego ciała mężczyzny. Dłoń samoczynnie sięgnęła po rewolwer, a z lufy Peacemakera zaczęły wylatywać kule. Choć ręka była pewna, to serce Wielebnego biło jak szalone, bowiem to wszystko powoli zaczynało wychodzić poza normalne pojmowanie świata. W głowie rewolwerowca zaczęły pojawiać się setki pytań, czy faktycznie to miejsce było przeklęte, a może to Boska próba wiary, której poddaje go Bóg. A może faktycznie zdrajca podał im jakąś truciznę do wody, i teraz to wszystko było jednym wielkim kłamstwem, stworzonym przez ich podejrzliwe umysły. Pytania się mnożyły, ale odpowiedzi nie ubywało. Mimo iż, Jeremiaha stał pewnie na nogach, jego twarz nie zdradzała prawie żadnych emocji, to w nim samym aż się gotowało. Nie chciał pokazać innym tego co czuje, jak się czuję i co myśli. Nie mógł pozwolić by szaleństwo, niepewność i strach opanowały go do końca. Był człowiekiem Boga i musiał wypełnić swoje zadanie do końca.
Z kołaczącym się do szaleństwa sercem, nerwami wystawianymi na ciężką próbę, zdawało mu się że coś usłyszał. Syk stworzenia, które powoli turlało swoje wielkie cielsko po ziemi. A potem cień mignął mu gdzieś przed oczami, ale to nie mogło być prawdą. Wielkie, gigantyczne węże nie istniały, chyba że w legendach, ale on jako chrześcijanin nie dawał, i nie mógł dawać wiary.
A może… po prostu Bóg postanowił ich ukarać, za ich wcześniejsze grzechy i zesłał swojego anioła śmierci. Wąż… był jednak symbolem szatana.. Przez tą krótką chwilę, czuł się bezradny i bezsilny, bowiem to co widzieli a widzieli na własne oczy, było czymś niezwykłym. Wielebny uklęknął i zaczął po cichu się modlić, choć broń nadal trzymał w ręce. Pragnął otrzymać jakiś znak, choćby drobny, że to co robią jest nadal słuszne i że nie wolno im zawrócić z obranej ścieżki.
Strzały i krzyki przerwały jednak modlitwę dość szybko, i Wielebny spojrzał w kierunku piętra jednego z budynków, gdzie palił się ogień. Huk rewolwerów odbijał się echem w dolinie, lecz po chwili wszystko ucichło. Twarz mężczyzny zmarszczyła się , a jego oczy stały się zimne i chłodne. Znak, otrzymał go. Przeładował rewolwer, sprawdzając czy magazynek jest pełen. Spojrzał na Harrisa, a potem na resztę i rzekł:

-Mrok jest naszym wrogiem. Jeśli mamy umrzeć, zgińmy przynajmniej jak mężczyźni stając twarzą w twarz z naszym przeznaczeniem, a nie umierajmy jak zarzynane owce, przeznaczone na stracenie. Paniczu Harris, widzieliśmy już zbyt wiele niedorzecznych rzeczy, które ciężko wyjaśnić. Diabeł jest przed nami, jeśli żyje jeszcze. Załatwmy to i wynośmy się z tego przeklętego miejsca, tym bardziej że Harpia może rano się pojawić. W porównaniu z nią, grzechotnik może wydawać się, kochanym kotkiem… - rzekł co miał do powiedzenia by na zakończenie dodać:

-Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz… - słowa te były zimny i pewne. Jeśli miał zginąć wolał zginąć jak mężczyzna, a nie jak jagnię. Bowiem on był wilkiem, a Diabeł jagnięciem, przeznaczonym na rzeź.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:52.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172