-Zwiąż go i zaknebluj, mam cholerną nadzieję że przesłuchanie będzie długie i bolesne... Ja zobaczę co mogę zrobić z moimi ranami, pewnie czeka mnie tydzień migreny. Spephen podniósł pistolet i sprawdził ile naboi zostało w magazynku. -I zobacz czy nie ma zapasu |
Kobieta wyraźnie spodziewała się podstępu. Ledwie David wynurzył się z ukrycia, ta odwróciła w jego kierunku zdziwioną twarz. Zauważył że próbuje ukryć swoje emocje, udać iż nic nie widziała. Poruszała się jednak zbyt sztucznie. Coś w jej ruchach zadawało kłam. Wkurwił się. Powinien teraz drylować wśród pustych blondyn w kasynie i obsypywać je żetonami. Albo siedzieć na zapleczu “Last Drink” i obserwować kto dziś będzie na obiad. Tymczasem ganiał za bandą ciepłokrwistych. Nie tak powinni działać drapieżnicy. To co robili, mocno trąciło amatorką. Ale skoro już zaczęli fuszerkę, miał zamiar takową dokończyć. Zwyczajnie zerwał się z miejsca i pobiegł po linii prostej do celu. Kobieta z pewnością miała zamiar krzyknąć, ale nic innego mu nie pozostało. Tak prędko jak tylko mógł, pochwycił ją i zasłonił twarz ręką z kompletem palców. Gdzieś poza jego świadomościa odbywał się drugi pojedynek. Kątem oka dojrzał szamotaninę przy drzwiach. Podłożył kobiecie nogę, próbując sprowadzić ją do parteru. W działaniach Akermana próżno było szukać eleganckich zagrywek. Jeśli udało mu się przewrócić swoją oponentkę, pozbawił ją przytomności mocnym kopnięciem w głowę. |
David wybrał numer swojego znajomego, z którym miał się spotkać. Był już blisko wskazanego adresu, ale chciał się dowiedzieć, czy mijana przed chwilą policyjna dyskoteka ma jakiś związek z koniecznością ucieczki z kraju. Poza tym miał teraz nowy numer. Jeżeli coś się stało, to nie mieli jak się z nim skontaktować. W głowie miał wizję człowieka z bronią, który go śledził. Dopiero teraz docierało do niego, że jest zdany sam na siebie. Nie ma tu jego Sire, która przecież tyle dla niego robiła. Była przy nim we wszystkich trudnych momentach jego jakże krótkiej egzystencji. A teraz jej nie było. David musi pokazać, że umie sam o siebie zadbać. Musi spełnić jej oczekiwania. Przyłożył do ucha telefon. Miał nadzieję, że przez te pół godziny nic się nie stało z jego kontaktem. Nerwowo też rozejrzał się, czy przypadkiem na kolejnym skrzyżowaniu nie przyczepił się następny samochód z uzbrojoną i niechcianą eskortą. ------------------------------------------------------------------------------------- Jak zwykle retrospekcja z wielką pomocą corax |
David, Stephen Gdyby nie wiedziała z czym ma do czynienia, pomyślałaby że znowu trafił się jej jakiś nieopierzony policjant myślący że na wieczornym spacerze złapie sobie jakiegoś dealera. Nie był zły, przyskrzyniłby jakiegoś naćpańca...ale ją przyłapano tylko raz. Na tyle boleśnie, że na pewno nie zapomni jaka jest stawka. Ścisnęła kołek pod bluzą. Niech podejdzie. Niech myśli że ją zaskoczy. Brakło tak niewiele pomyślała, widząc że przeciwnik nie znieruchomiał kiedy tylko dźgnęła kołkiem; tyle ćwiczeń na marne. A chwilę później przyszła chłodna myśl: może to ja tu zginę - A czym ci ja....o, ma kajdanki - Matthew od razu przetrzepał mu kieszenie i zabrał kluczyki - Wylecz się vitae, a jak potrzebujesz...to bezwładny będzie nawet wygodniejszy w obsłudze - wciąż kucał na plecach leżącego. Metodycznie przetrzepywał kieszenie - SHIT - wyciągnał coś na kabelkach z kolejnej kieszeni - Miernik pulsu. To chyba znaczy że - urwał, słysząc hałas za drzwiami |
Stephen szybko włożył magazynek z powrotem do gniazda i przygotował się do otwarcia ognia |
Dziewczyna wrzasnęła przeraźliwie - ostatnie dni, noce właściwie, były dość nerwowe - i odskoczyła w bok. Potem złapała Butchera za ramię : - Mam odjazd - wykrztusiła. - Haluny. Dał mi pan coś, czy to normalne w tym... w tym byciu wampirem? - Niekoniecznie - burknął, kiedy okazało się że wcale nie ma żadnego zagrożenia - Wracaj do laboratorium, Rwallo - odebrał od potwora bukłak jakby nie było to nic nadzwyczajnego - I o ile nie dotknęłaś czerwonej butelki, nic ci nie podałem. - Nie dotknęłam... - zapewniła go, coraz bardziej zdenerwowana. - Pan też to widzi? Co to jest? Nie raczył jej odpowiedzieć, chwilę później skończył rozmowę z Caroliną i obrócił się do dziewczyny. - Mam pół godziny żeby sprawić że nie zostaniesz zabita za coś czego nie rozumiesz. Ile z Tradycji wyjaśnił ci Kasadian? - Z tradycji, w sensie? Są dwa ugrupowania, różne rody… trzeba pić krew, a światło zabija. Już zawsze będę taka - przesunęła dłonią wzdłuż swojego ciała. - Nie chciałam, żeby się to stało! Ale podobno nie ma jak cofnąć… zabita? dzwoniłam na pogotowie, nie uratowali go? Nie chciałam, żeby umarł...na prawdę. Macie sąd, tak? - Dwa ugrupowania…- mruknął do siebie - Nie mamy sądów. Tylko Tradycje. Tylko te 6 zasad. Strona 56, przeczytaj - “...czyli o konsekwencjach niewiedzy”, mówił podtytuł na pierwszej stronie “wydanie dla nie-Tremere”. “Nie może wpaść w niepowołane ręce”. Otworzyła książkę – zanim przeszło do tej całej tradycji, przebiegła szybko wzrokiem tytuły, sprawdzając, czy jest coś o byciu nieziemsko piękną. Wyglądało no to, że z tą urodą wampirów to jednak ściema. Znalazła tylko coś o prezencji - zmianie postrzegania przez innych. Niby to lepsze, niż nic, ale nie o to jej chodziło… Dużo też było wzmianek – praktycznie w każdym dziale - o tym, jak brzydkim się jest kiedy spada człowieczeństwo. Hmm. Jak nie będziesz miła, to zrobisz się brzydka – w skrócie. Bzdury. Przeszła do Tradycji. Pisali to z dużej litery. Jakieś zasady, a niżej, na marginesach, dopisane wyjaśnienia. Przeczytała wszystko. Przebiegła wzrokiem tekst, raz i drugi.. Nie mieli sądów, mieli własne prawo. Tradycję. Zakręciło się jej w głowie, bo wreszcie zrozumiała. - Dlaczego mi tego nie pokazał? - zapytała. - Dlaczego?! - Mówił mi, że powinien mnie zabić zaraz po spokrewnieniu.. - mówiła na wpół do siebie, na wpół do mężczyzny. Starała się ogarnąć tą ich… Tradycję. - Ujawniłam kim jestem, tak? Dlaczego mi nie powiedział? - krzyknęła znów. - Dlaczego?! Dlaczego mnie zabrał, zamiast zabić? I dlaczego pozwolił mi iść samej na polowanie? Przecież musiał wiedzieć… - nagle znów zrozumiała. Zabolało tak bardzo, ze aż się przykuliła. Oparła się o ścianę. - Kasadian zginął. Gdyby żył… Nie pozwoliłby. Nie chcę umierać - wyszeptała roztrzęsiona . - Więc weź się w garść - warknął mężczyzna kiedy, wrócił z pudełkiem - Niebieskie, tutaj - wskazał na puste pudełko. - Ciągle masz szansę, większą niż miałabyś u Kasadiana. Hotel, nazwisko, pokój, godzina? Sięgnęła i podniosła buteleczkę. Była chłodna w dotyku, jak puszka coli z zamrażarki - wydawało się, że powinna być oszroniona, a nie była. - Hotel? - zapytała, podnosząc buteleczkę na wysokość oczu. Opanowała się trochę, ale ciągle nie na tyle, żeby łapać półsłówka mężczyzny. - Nie było przestępstwa jeżeli nie ma dowodów - obsługa rozchwianych emocjonalnie nastolatek najwyraźniej nie była częścią szkolenia - Powiedz mi gdzie to się zdarzyło, a może uda się uspokoić sytuację Była pewna, że nic nie mówiła ani o hotelu, ani o senseiu. A jednak… wiedział. Skąd? -Beach @ Spa Resort Hotel. - powiedziała cicho. - Sensei Chris, dojo w pawilonie z siłownią obok basenu. Nie wiem, może trzy godziny temu? Cztery? - Cztery godziny? - mruknął zniesmaczony - Może nie dać się już zupełnie nic zrobić, Kasadian zapłaci za to głową... - przymknął oczy jakby się nad czymś zastanawiał . - Nie wiem - dziewczyna też opuściła głowę. - Przestałam czuć czas. - Więc tym bardziej mamy go mało - zaczął zbierać zawartość pudełka. - Mój człowiek odwiezie cię do Księżnej, tam przejmie cię Carolina - zawahał się chwilę - Podręcznik możesz oddać mu dopiero na miejscu. I...zgiń. - po kilku sekundach uznał za stosowne wytłumaczyć - Z hukiem i bez żadnych wątpliwości, tak żeby nikt cię nie szukał. Podniosła głowę. - Mam sfingować swoją śmierć? - spytała. - Ale jak.. Moja mama, koleżanki.. Kasadian coś jej zrobił, siedziała bez ruchu, nie reagowała, choć wcześniej przyniosła moje ubrania. Chciałabym po prostu do niej wrócić. - znów zwiesiła głowę. - Jesteś już martwa - podniósł jej brodę i spojrzał w oczy. - Naprawdę chcesz je mieć koło siebie kiedy zrobisz się głodna? Pokręciła głową i nic już więcej nie powiedziała. - Więc jeżeli zdecydujesz się jak to zrobić, możesz się do mnie zwrócić po pomoc - zamknął pudełko. Pokiwała głową, dla odmiany. Wychodził już z malutkiego pomieszczenia, ale w drzwiach obrócił się zirytowany - Masz jakiś problem - ni to zapytał, ni to stwierdził. - I z jakiegoś powodu jest ważny teraz. Podniosła głowę i spojrzała mężczyźnie w twarz. Na jej twarzy była pustka, którą po kilku sekundach przykryła wściekłość. - Mam same problemy! - wybuchnęła. - Mój ojciec okazał się ostatnim złamasem, zabiłam trenera, który w życiu nie powiedział mi złego słowa, moja mama robi za zombie a Kasadian zniknął! - wyrzuciła w końcu , jakby to Butcher był winny wszystkiemu, co ją spotkało. - Mam same problemy! I jeszcze miałyśmy jechać na wiosnę do Europy i też nie pojadę! To nie fair! - A liczyłaś że świat będzie fair? - kpina w jego głosie była nie do przeoczenia - Nigdy nie będzie, ale możesz sprawić że będzie nie fair na twoją korzyść. Spojrzała ponuro, bez wielkiej nadziei. Słyszała szyderstwo w jego głosie, takiego tonu używali nauczyciele, kiedy się powiedziało coś - ich zdaniem - głupiego. Mimo to zapytała: - Jak? - Na początek nie dając się zabić. Później znajdują coś, co ty masz a inni nie - i nie będą mogli ci tego odebrać - ponaglił ją gestem ręki. - Wiedza zwykle jest chodliwym zasobem Przygryzła wargę, z bolesną świadomością, że w ciągu swojego piętnastoletniego życia nie zgromadziła jakiś szalonych zasobów wiedzy. - A poza wiedzą? Co się jeszcze liczy? - Zdolność załatwiania ważnych spraw za dnia, wśród śmiertelnych, dostęp do informacji, technologiczne know-how którego brakuje najstarszym wampirom - zastanowił się - Miałaś kiedyś tablet? - wymówił to słowo z dziwnym akcentem Spojrzała, lekko rozbawiona. - Jak każdy? - nie kryła nawet sarkazmu, ale po chwili zrozumiała - ten Butcher był w wieku jej dziadka. Dziadek w życiu nie tykał tabletu ani lapka. Jeśli te wampiry były przemieniane nie wiadomo kiedy, to dziw, że posługiwały się komórkami. Maili też pewnie nie znały… - Zajęłam drugie miejsce w stanowej olimpiadzie informatycznej. - powiedziała. - Tak, znam się na komputerach, tabletach i tym wszystkim. - Znam...trzy...wampiry starsze niż stulecie które w ogóle wiedzą co to jest - ciągnął tym samym nudnawym tonem. - A ze względu na Maskaradę nie wszystko można zlecić ludziom, więc popyt będzie zawsze. Taka olimpiada...to te które robią za wstęp na uczelnię, tak? - Acha - Isobel była wyraźnie z siebie dumna - Byłam najmłodsza. Jak wystartuje za rok, to przejdę do .. - zamilkła. Ciągle zapominała, że jej dawne życie już nie istnieje. I za każdym razem, jak sobie przypominała, bolało ją w środku. - Nie wystartuję, prawda? - To zależy już tylko od Ciebie - na podziemny parking wjechał kolejny samochód, niepozorne żółte audi - Jeżeli posłuchasz mojej rady to nie, a edukację zdobędziesz w inny sposób - Doktor Bryan, mam nadzieję że wszystko udało się załatwić? - zapytał kiedy w uchylonym oknie pojawiła się głowa jego prawej ręki Dziewczyna powędrowała wzrokiem za jego spojrzeniem. Samochód Caroline miał być biały.. - Co to znaczy harpia? - dopytała. - Nie, nie udało się, złożę raport w stosownej chwili - odpowiedziała kobieta, mrużąc oczy kiedy Isobel wtrąciła się między ich rozmowę - Dobrze; kiedy wrócisz, będę w Klaudiuszu Trzecim- Butcher obrócił się do dziewczyny - Po części mitycznego potwora, uosobienie gwałtu i porywacza ludzkich dusz...a mniej obrazowo, wampirzycę która manipulacji wyniosła do rangi sztuki. A pytasz, ponieważ? - Tak mi się przedstawiła. Byłam ciekawa. - Cóż, z całą pewnością, jeżeli ktoś poza księżną zasługuje tutaj na ten tytuł to właśnie Carolina - otworzył młodej wampirzycy drzwi z tyłu. - Masz umówione spotkanie u Księżnej, a nie wypada się na nie spóźnić. - Ale… - spojrzała zdezorientowana. - Pani Caroline miała kogoś przysłać. - Ma. Tyle że nie tutaj. Co bezpośrednio prowadzi do ostatniego problemu. - Czyli? - znów nie nadążała za jego tokiem rozumowania. - Nie poznałaś lokalizacji tego miejsca wjeżdżając tu, i nie możesz też go poznać wyjeżdżając. - Mam zamknąć oczy? - zapytała, wychodząc z kanciapy. Tym razem to Tremere przez chwilę nie nadążyli za jej tokiem myślenia. Czy też zdążyli zrobić w myślach dwa kółka zanim zrozumieli co Isobel do nich mówiła - Nie, obawiam się że to nie wystarczy - Butcher w końcu, krztusząc się ze śmiechu, odpowiedział.- To nie wydaje się być stosowny środek ostrożności do ochrony inwestycji za miliardy dolarów . Teraz Isobel się spięła. Zaczęło się robić.. dziwnie. - Więc? - zapytała ostrożnie. - Więc na tylnym fotelu leży nieprześwitujący kaptur, a doktor Bryan ma rozkazy zabić cię w momencie stwierdzenia próby zdjęcia go - ton zabrzmiał podobnie jak wtedy kiedy kazał jej wyjaśnić kim jest, ale nie towarzyszył mu ten dziwny zamęt w głowie. Prychnęła, ale po sekundzie pojęła, że facet mówi poważnie. Śmiertelnie poważnie. - Ok - odpowiedziała przykulając ramiona. - Mam nadzieję że się rozumiemy i - przerwał na chwilę - będziemy mieli możliwość współpracy w przyszłości. Zapamiętaj Tradycje; Księżna, jeżeli się pojawi, na pewno to sprawdzi - Zapamiętałam. - podała mu książeczkę. - Dziękuję za pomoc. - Inwestuję w młodzież - uśmiechnął się na pożegnanie. Isobel wsiadła do samochodu i założyła kaptur. Był zwykły, duszny, trochę śmierdział. Dziewczyna dawno nie czuła się tak kretyńsko. |
Kiedy David poczuł że kobieta próbuje dźgnąć go drewnianym bolcem, prócz rozbłysku bólu, w jego świadomości pojawił się jeszcze jeden impuls. Szybka myśl, że spodziewano się ich tu i teraz. Gdyby suka pchnęła go trochę mocniej, wąchałby kwiatki od spodu. Chociaż znając swoje szczęście, jakąś spalarnię śmieci, bo tam trafiłoby jego ciało. - Nie pogardziłbym pomocą! - rzucił w kierunku domu, wiedząc że ich dyskrecja i tak przeszła do historii. Sam skupił się na tym, aby utrzymać oponentkę w ramionach. Chcę wydać po chwili jeden Punkt Krwi na leczenie ran. |
Stephen, Dawid Rozsądek i wola ugięły się ponownie i była narkomanka mogła myśleć tylko o tym co zostało jej polecone. Instynkt samozachowawczy kwilił cicho w kącie. Wyrwała nóż zza paska i zamaszystym ruchem cięła na odlew pierś wampira, rozcinając koszule i znacząc jego pierś krwawym śladem Krótkie zwarcie przyniosło w końcu jakiś pozytywny efekt dla Dawida - informację. Ciężko było oczekiwać żeby ktoś o znikomym pojęciu o walce rozbroił w zapasach nożowniczkę, ale liczył na swoją męską krzepę. I, czego się właśnie dowiedział, przeliczył się: kobieta była silniejsza niż wskazywała na to jej postura. I cholernie zażarta. Chwycił ją, ale... W magazynku Walthera było 12 naboi, 1 załadowany, czyli brakowało trzech lub nawet czterech - jeżeli Borde załadował jeden bezpośrednio do komory. Ilość pocisków wystrzelonych tutaj była Stephenowi doskonale znana. Na ten temat miał informacje...z pierwszej ręki. Kilka kroków w kierunku drzwi odsłoniło szamoczącą się dwójkę; Dawid, z kołkiem wystającym z piersi unieruchamiał jakąś kobietę wymachującą nożem, u ich stóp leżał na chodniczku rozsypany plecak. Oboje pięknie oświetleni światłem hotelu naprzeciwko siłowali się w nienormalnej w takich zmaganiach ciszy. Ale szlag trafi cały dotychczasowy ciąg fuksów i farta jeżeli ktoś spojrzy przez okno do ogrodu. I ciągle czuł zapach Tails'a, te dziwne połączenie smaru i wodorostów. Stephen słyszał że Francis zamknął za sobą drzwi; klucze wisiały w zamku. Ale przecież było też okno. Isobel Biurowiec z widokiem na ujście Świętej Anny był przygaszony; rzeka z głośnym szumem wlewała się do morza. Miasto ucichło - a ona wiedziała już dlaczego. Dziś, o godzinie 17.05, prawie dokładnie cztery godziny temu, dokonano zamachu na prezydenta. Nagle pośpiech Tremere nabierał głębszego sensu: ledwie zdążyli dowieźć ją tutaj zanim wojsko zamknęło ulice stolicy. Wioząca ją wampirzyca i tak musiała pokazać swoje dokumenty na jednym check-poincie, a ze strzępków rozmowy małomównej kobiety z żołnierzami wynikało że jest jakimś ważnym oficerem - lub przynajmniej tak wierzyli. "Dwór Księżnej" zawodził równie mocno jak wcześniejsza kryjówka Butchera - wyglądał obrzydliwie zwyczajnie. Z zwyczajnym grubiutkim cieciem w portierni leniwie zaglądającym na monitory i zwyczajną recepcjonistką za ladą której jedynym wyróżnikiem był wystający spod mankietów koszuli tatuaż. Dawid Taksówka zostawiła stolicę daleko za sobą, pnąc się po górskiej ścieżce. Za trzepanką już nikt się do nich nie przyczepił. Kobieta odebrała telefon niemal natychmiast, ta sama co przedtem. - Dzwoniłam. Czemu cię tu jeszcze nie ma? - nerwy w głosie były dość zasadne, i przy pułapce, i przy potrzebie nagłego opuszczenia kraju. - Ogłosili godzinę policyjną! - Lisa Ta noc była dzika. Jakby dotychczasowych wydarzeń było mało, rozdzwonił się telefon Lisy - dzwonił Kilian. Dzwonił i pisał na przemian. Prosto z z posterunku, na który go wzięto po skardze obitego ochroniarza. Zaklinał się że to nie jego wina, powoływał się na miłość, obiecywał pokutę i poprawę za powodowanie kłopotów... |
Wheatstone chwilę milczał analizując to co powiedziała. Później odpowiedział tak spokojnie, jakby chodziło o zamówienie espresso w kawiarni. - Musiałem wyrzucić telefon, bo tamten był namierzany - głęboki wdech. - Miałem też kontrolę policji. No i potrzebowałem chwilę, żeby zgubić ogon. Ale już dojeżdżam. W zasadzie już prawie jestem na miejscu. Rozejrzał się spokojnie po okolicy. Słuchawka w uchu i telefon w wewnętrznej kieszeni marynarki dawały sporo swobody. Taksówka powoli się zatrzymała. David podał kilka banknotów taksówkarzowi. Dość pokaźny napiwek. Zrobił to na tyle zgrabnie, żeby mężczyzna zauważył dużo więcej banknotów wypychających portfel. Niema obietnica. Taksówkarz miał zaczekać, a wtedy zarobi duuużo więcej. Toreador powoli wysiadł z auta. - Dobra, jestem na miejscu. Wyłaźcie i spadamy. |
|
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:57. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0