- Gdybym chciał wybrać przywódcę, już bym to zrobił. Ale nie może to być Tremere...zwłaszcza ci którzy się spóźniają. Wasza decyzja, już! I jazda w drogę! - Zatem wezmę to na siebie - rzekł David, aby wreszcie zakończyć rozmowę i nie irytować wojskowego - Dźwingiemy to, generale. Wcale nie podobało mu się to, że został praktycznie wyciągnięty ze swojego środowiska. Wolałby teraz szastać garściami żetonów i zatopić w szumie growych maszyn. Był ponadto zły na owego Treme, którego wspomniał Trevis. Jeszcze dobrze nie zaczęli swojego zadania, a jeden z członków drużyny gdzieś zabawił. Pytanie: po co w ogóle było go wybierać, skoro skrewiał już na początku? Spojrzał na obecnych z szybko splecionej grupy. Nie byli specjalnie rozmowni i z tego względu postanowił przejąć dowodzenie. - Zdaje się, że przyjechaliście tu jakimś wozem - zasugerował, gdy wyszli na chłód nocy. Kiedy kierowali się do samochodu, włożył ręce w kieszenie i nieco konspiracyjnie dodał: - Wiecie coś? Cokolwiek. Musimy chwytać się każdej, nawet najmniejszej informacji. Gdy zajął miejsce z przodu, jeszcze raz wyjął zdjęcie Francisa. - Facet jest albo był gliną. Nie da się łatwo podejść. Ale na sposoby są sposoby. Obadajmy najpierw jak mieszka. Już kiedyś widziałem jego mordę. Może mnie pamięta. Zagadam go, a wy sprawdźcie przez ten czas okolicę jego domu. Wiecie, boczne wyjścia i tak dalej. Zauważył, że odruchowo mnie rękaw swojej koszuli. Był to nieświadomy odruch, mający zastąpić mu szorstki dotyk kart. - I depnij tam do gazu - dodał, powstrzymując nerwowy gest. |
Nie miał zamiaru się z nikim kłócić o przywództwo. To nie jego bajka. W ogóle to wszystko nie było jego bajką. Ale mimo to władczość obcego wampira go drażniła. Troche zbyt wiele rozkazów jak na jego gust, dodatkowo zamkniętych w tak krótkim czasie. - A może jakieś "proszę" czy inne pocałuj mnie w dupę? - burknął lekko poirytowany. Jeszcze sobie z niego szofera zrobili. - Stephen powiedź coś do cholery! |
Carolina spojrzała spokojnie na Andrew naśladującego gestykulację młodszego z jej potomków. Z niejakim zdziwieniem zaobserwowała również jego reakcję na zachowanie Devona. - Davidzie, Leonie, zabierzcie Adama do mojego gabinetu. Chcę z nim pomówić. Devonie, zaczekaj na mnie na patio. Davidzie, rozpocznij przygotowania do spotkania. – odesłała najmłodszych członków klanu i zwróciła się ponownie do Andrew: - Andrew, nie poznaję Cię dzisiaj. Gdzie podziały się Twoje maniery? Czy jest specjalny powód, dla którego obrażasz i prowokujesz swym zachowaniem mojego potomka w mej własnej siedzibie? – spytała niby to lekkim tonem, w którym słychać było nuty lekkiego smuteczku, rozczarowania. Wypowiadając słowa podchodziła bliżej do wampira, by w końcu stanąć naprzeciwko niego. – I proszę – dodała z grymasem niesmaku – oszczędź mi bajeczek na temat czasu. Doskonale wiemy, że przygotowania rozpocząłeś minutę po otrzymaniu rozkazu od księżnej. Cały dzisiejszy teatrzyk w Twym wykonaniu sprawia, że zaczynam sądzić, że masz coś do ukrycia. – Carolina powoli sączyła swą moc zauroczenia Andrew. – Masz... coś ... do ukrycia, Andrew? – z każdym słowem podnosiła głowę nieco wyżej wciągając w nozdrza zapach przestraszonego wampira, by w końcu uśmiechnąć się z wdziękiem. – Czy jedynie liczyłeś na moją niepodzielną uwagę dzisiejszego wieczora? - odsunęła pasmo włosów z twarzy powolnym ruchem dłoni - Wiesz, że możesz liczyć na moją pomoc, jako Starszej klanu. – dodała nieco ciszej. Przysunęła się do wampira jeszcze bliżej i przeciągnęła palcem po jego policzku w powolnym, pieszczotliwym geście. Brak obiekcji upewnił ją w powodzeniu jej działań. - Coś Cię niepokoi, widzę to – jej ton był pełen troski, spojrzenie pieściło twarz mężczyzny. - Czego konkretnie się obawiasz, mój drogi? Ktoś Ci zagraża? – ściągnęła brwi w wyrazie obawy - Podziel się ze mną informacjami, a być może będę Ci w stanie pomóc. – dodała kusząco. |
David wstał i podszedł bez słowa do Adama. Poczekał aż ten wstanie. Później gestem dłoni poprowadził go w głąb willi do gabinetu Caroliny. Gdy stanęli przed drzwiami Wheatston przepuścił gościa i wskazał mu pojedyncze krzesło stojące przed biurkiem. Oh, gdyby te meble mogły mówić, to opowiedziałyby wiele ciekawych historii. I to wcale nie z takiej dalekiej przeszłości. Bez słowa zostawił gościa z Leonem i wyszedł z gabinetu. Wyjął telefon i zadzwonił do jednego ze swoich kontaktów. - Cześć, tu David. Spotkajmy się dziś w Konfesjonale. Możesz zabrać tego twojego kumpla. Wypijemy coś. Pogadamy. Zrelaksujemy się i pomówimy o rozwiązaniach na ciężkie czasy. Wheatstone często wybierał ten klub na spotkania. Politycy byli tak bardzo zdegenerowani, że chętnie wybierali takie lokale. Tym bardziej, że mogli się bawić na reprezentacyjny rachunek Ferrostaal. Alkohol wielokrotnie lał się strumieniami. Imprezy branżowe wielokrotnie wyglądały tak, że Berrusconi mógłby pozazdrościć. Właśnie tak David wypracowywał sobie kontakty. Wszystkich można kupić. A jeżeli nie chcą twoich pieniędzy, to chcą czegoś, co za te pieniądze możesz kupić. Jeżeli ktoś tego nie rozumiał, to tak naprawdę nie wiedział niczego o otaczającym go świecie. Po rozmowie wyszedł przed garaż, gdzie niczym pomnik stał zdewastowany samochód. Przejechał dłonią po kablach wystających w miejscu prawego lusterka. Minęło już trochę czasu a jednak wspomnienia nadal bolały. |
- Przy generale nie byłeś taki rozmowny. Nie zamierzam o nic prosić. - Mruknął Dawid do Matthew -Możemy zacząć od naszego policjanta, równie dobry początek jak każdy. Mruknął Stephen - Nie byłem, bo mało mnie to wszystko obchodzi, ale teraz jesteśmy w moim samochodzie i jeśli nie chcesz zaraz drałować na piechote to ogarnij nieco kultury - warknął w odpowiedzi Matthew, zaś na słowa Stephena spojrzał na wampira w odbiciu wstecznego lusterka - Nie o takie ‘powiedz coś, do cholery’ mi chodziło, wiesz? Stephen wyszczerzył zęby w odpowiedzi David poprawił się na siedzeniu i teatralnie ziewnął. - Mógłbym, ale tego nie zrobię. Widzisz, twój znajomy już ogarnął żeby skupić się na konkretach. - Kopnę was obu zaraz w dupę - powiedział poirytowany Matthew. Nie przywykł do takiego lekceważenia jego osoby. Co ten cherlak sobie wyobrażał? Zacisnął niemal boleśnie palce na skórzanej kierownicy. - Konkretem będzie jak was tu pozabijam. Ma być albo kultura albo mam to wszystko gdzieś i wracam do siebie i sami będziecie się bawić w małych śledzczych - pogroził. Mogło się wydawać, że Matt tylko się tak wściekał, ale nic tak naprawde nie miał w zamiarze zrobić. Nie. To było wszystko grą. Budowanie napięcia przed punktem kulminacyjnym przedstawienia. Stephenowi, który nieco już znał iluzjonistę powinna zapalić się ostrzegawcza lampka. - Bla, bla bla. Gadasz jak moja stara. Na razie nie zrobiłeś nic, czego żałowałbym po twoim odejściu. No chyba że przyjmiemy większą przydatność samochodu niż ciebie. David zauważył, że ręce kierowcy zaciskają się. Nie krył satysfakcji związanej z tym faktem. Uśmiechnął się drapieżnie, odsłaniając zęby które od kilkunastu dni nabierały przypiłowanego kształtu. Nie to żeby negował decyzje generała, ale dziwiło go że zgrupował wampiry o tak różnym obyciu. Znaczy, czego się spodziewał? - Wasz szef zaproponował pomoc. Jesteś więc na mnie skazany, czy tego chcesz czy nie. - No, kurwa mać! Czy ty masz jakikolwiek instynkt samozachowawczy?! - podniósł głos. Niepotrzebnie. Ten fagas nie był tego wart. Wziął głeboki wdech. Stare przyzwyczajenie jeszcze z czasów kiedy naprawdę potrzebował tlenu do egzystowania. - Tylko ze względu na mojego mentora nie wysadzę cię tu na tym kompletnym zadupiu - warknął w stronę drugiego wampira - Stephen mi świadkiem, że jestem do tego zdolny. I do paru gorszych rzeczy też - dodał już nieco spokojniej. To nie było tego warte. Ten kretyn nie był wart nawet tej odrobiny gniewu. - Następnym razem siedzisz z tyłu. Stephen rozwalił się wygodnie na siedzeniu. i wyciągnął teczkę żeby jeszcze raz przejrzeć zawartość -Bawcie się dobrze ale mnie do tego nie wciągajcie. - mruknął, po raz kolejny przyglądając się zdjęciom |
Lisa miała ochotę zapalić papierosa. Słodki, waniliowy tytoń, kłębiący się dymem w jej ustach i płucach byłby czymś na miarę tabletek uspokajających. O dziwo, nawet znalazła zaczętą paczkę takich fajek w swojej torebce, jednakże szybko odrzuciła ten pomysł. Nie była już człowiekiem, nie wiedziała nawet, czy może sobie pozwalać na takie ludzkie przyjemności. Nigdy nie spytała o to Kasadiana, czy może jeść, pić i palić jak normalni ludzie. Nie miała pojęcia, co może jej zaszkodzić. Niedługo po tym, jak zniknęła z pola widzenia, zza drzwi wyskoczyła grupa mężczyzn. Lisa przestraszyła się tego nagłego działania, gdyż nie spodziewała się jakiegokolwiek ruchu w tejże okolicy. Odetchnęła z ulgą, że postanowiła stać się niewidzialną dla oczu, bała się, że Ci ludzie najzwyczajniej w świecie chcieli ją skrzywdzić i ani na moment nie pomyślała, że wcale nie szli po nią, by jej dać łomot "w imię sprawiedliwości". Ta Hrabina pewnie miała takich dryblasów na pęczki, ale trudno. Nikt tutaj nie będzie tak nieładnie traktować aktorki, trochę szacunku i uwielbienia się jej należy, a Harriet pokazała za mało uwielbienia, toteż należał jej się to, jak została potraktowana. |
Stephen Herman, Matthew Welsh, David Akerman Osiedle St Claire, numer 16sty. Nieduży, ale elegancki hotelik, a na jego tyle - przynajmniej według dopisku na zdjęciu - dom właścicieli małżeństwa: Mohammed i Alicia James. Zdjęcia obojga były w teczce w rękach na kolanach Stephena - małżeństwo w średnim wieku, na zdjęciach akurat na kortach tenisowych. Osobno, choć może to kwestia kadru. W każdym razie, według tego co powiedzieli im starsi Ventrue, na terenie obiektu powinna być cała piątka spiskowców. Na ulicy jest spory ruch - to turystyczna, bezpieczna dzielnica. Przy stolikach pod "Normandią" siedzi kilkunastu białych - zapewne turystów, korzystając z przyjemnego późnego wieczora. Samochód Matthew odstawał o klasę od zaparkowanych dookoła wozów gości hotelowych, ale nie na tyle żeby nie móc zostać uznanym za dostawcę czy spóźnionego pracownika. Dawid usłyszał znajomy dźwięk. Wiadomość, z obcego numeru. " Macie 45 minut zanim zjawią się tam komandosi. Może więcej, ale nie liczcie na to " Carolina Diaz Potraktowany w taki sposób Andrew zupełnie się rozsypał. - Mogę? Czy może wolisz swoje nowe zabaweczki? - jęknął - Zawsze wychodzi tak samo, czego tylko bym nie spróbował - klapnął na krzesło - Chciałem w końcu zrobić coś samodzielnie. Wybić się. Pokazać z lepszej strony. Być partnerem, nie wiecznie childe - intonacja ostatniego słowa była nietypowa jak na ukochane dziecko panującej księżnej - A na pewno nie będzie tak jeżeli pozwolę jakiemuś stworzonemu wczoraj małpiszonowi ciągnąć mnie na sznurku - na drżące ręce próbujące wydobyć z kieszeni komórkę spadła łza, barwiąc mankiet rdzawym brązem - Nie chciałem...nie mogę...nie potrafiłym Cię obrazić, to tylko ten szczeniak... - w końcu znalazł to czego szukał i odtworzył telefon Davida - A pomoc...zawsze chętnie przyjmę, zwłaszcza od Ciebie, Carolino, choćby tylko po to by być bliżej - mówił dalej, mając w tle zapętlone nagranie. Leon Bouchard, Devon Ravens, Adam Berevand Trio w końcu zebrało się w gabinecie Caroliny. Na chwilę, przynajmniej pozornie, poza głównym nurtem wydarzeń mieli chwilę na rozmowę. Aż do chwili kiedy w ciągu kilkunastu minut wysypały się telefony. Leon rozmawiał najdłużej; rozluźniony, stał na balkonie i przeciągał rozmowę jakoby nigdy nic. Adam...dostał telefon od swojej matki. Bynajmniej nie ten nadopiekuńczy - z jakiegoś powodu koniecznie chciała się spotkać z panem Cunupii, choć zarzekała się że nie poda powodu przez telefon. A, jak jego rozeznanie w tutejszej polityce mówiło, pan Cunupii był jednym z trójki najważniejszych kandydatów w wyborach, obok prezydenta Carmony i pani Bland. I jednocześnie ulubieńcem elit kraju, i tych politycznych, i tych naukowych. Umiarkowanym w poglądach demokratą któremu za plecami przypisywano motto "z każdym można się dogadać". Devon też znał numer który do niego zadzwonił - junior menażer Ferrostali, jego powód przybycia na Trinidad. Ten z którym jutro miał mieć spotkanie, jeżeli trzymać się grafika sprzed śmierci. David Whetstone Po pierwszym "znajomym" przyszedł czas na kolejnego, a później na jeszcze jednego. Tak więc krótko po 20stej, ledwie trzy godziny po zamachu - może właśnie dzięki temu pośpiechowi - David umówił się w Konfesjonale z dwójką z nich. Trzeci, najwyraźniej nie cenił sobie aż tak wysoko pensji konsultanta Ferrostalu. Nie odbierał. Półtora godziny do spotkania - z czego co najmniej pół godziny na dojazd, o ile nie zamkną dróg w stolicy - dawało mu mniej niż godzinę na zamknięcie spotkania. I wymiganie się od czegokolwiek do czego będą chcieli go zobowiązać a kolidowałoby z umówionym spotkaniem. Lisa - Wiesz, chyba wolę tamtą, ma temperamencik oryginału...- mężczyzna lekko odepchnął towarzyszkę i ruszył w stronę Lisy. Na twarzy własnie opuszczonej dziewczyny było widać wyraźne "Czy ciebie, moja droga, totalnie popierdoliło?" - Chodź, przejdziemy się do środka - zaproponował puszczając do Lisy oko, jakby tylko oni rozumieli żart, i podsuwając łokieć, na drodze tych kilku metrów przechodząc pozorną metamorfozę w szarmanckiego dżentelmena Isobel Krótka odpowiedź i dwie wskazówki później Isobel stała sama na chodniku - jej pierwsze samodzielne polowanie, cenzura i inicjacja w jednym. Wybrzeże było pełne ludzi. Spacerowali, śmiali się, tańczyli. Jakby byli zupełnie nieświadomi odległego sztormu, który sprowadzi na nich zamach. Ani, tym bardziej, młodego drapieżnika wśród nich. Z nagłym poczuciem wolności wiatr przyniósł kolejne zapachy - oprócz morskiej soli w powietrzu był ludzki pot, fermony...coś co czuła pierwszy raz tak wyraźnie. I jakby smakując powietrze była w stanie wyśledzić pojedyńcze nitki zapachów, rozchodzące się po klubach wzdłuż wybrzeża. "La Bonita", krzyczał szyld naprzeciwko. "Tabanga", reklamujący się jako ekskluzywny klub taneczny był tuż obok. I tak w dal i w dal. Była sama. Nikt inny nie podejmie za nią decyzji. |
- ¡Por el maldito amor de Dios! – Carolina zaklęła w duchu widząc mażącego się Andrew. Nienawidziła słabeuszy, a słabych mężczyzn ukazujących swą słabość chyba najbardziej. Wysłuchiwała jęków młodego Toreadora i kalkulowała czy go spoliczkować czy może jednak pocieszyć. Ta ostatnia opcja wywołała lekkie skrzywienie jej ust. Po chwili słuchania w kółko odtwarzanego nagrania, postanowiła pójść jednak tropem „kochającej matki” stawiając na to, że cierpliwość księżnej w podobnych sytuacjach zazwyczaj była mniejsza niż jej. Pochwyciła wolną dłoń Andrew i pogładziła ją lekko. Przytrzymała ją i nie puściła. - Andrew, popatrz na mnie – powiedziała przywołując całą swoją słodycz i urok by pokryć zniecierpliwienie – Oczywiście, że możesz. – stwierdziła kategorycznie, podnosząc twarz mężczyzny za podbródek – w końcu to moja rola, moja odpowiedzialność. Przerwała i sięgnęła po chusteczki. Podciągnęła mężczyznę za ramiona do pozycji stojącej, otarła krwawe łzy, poprawiła kołnierzyk koszuli i pomogła założyć marynarkę. Poprawiła jej poły. Stanęła za nim i przetarła nieistniejący kurz z jego ramion, mówiąc wprost do jego ucha: - Nigdy nie traktowałam Ciebie jako zabaweczki, czyż nie? - pozwoliła aby pytanie zawisło sugestywnie w powietrzu. - Jesteś wampirem już od dłuższego czasu i masz rację. Nadszedł czas na Twoje pięć minut. Czas by sprawić, by Twój potencjał zalśnił. By udowodnić wartość klanu Toreador, by wprawić swą Starszą w podziw i dumę. – pompowała jego ego. – A skoro tak - musnęła palcem kark i ucho Andrew ... - to nie możesz dać się rozpraszać nieważnym szczegółom, prawda? – ton głosu złagodniał. Stanęła na przeciwko Andrew i zaglądnęła mężczyźnie w oczy przemawiając z pasją... no dobrze, z zapałem – Musisz skoncentrować się na wyznaczonym celu. – uśmiechnęła się niemal czule – Jeśli chcesz być bliżej, to nic prostszego. Będziemy współpracować ... blisko. – dłonią pieściła policzek mężczyzny, pozwalając mu wtulić w nią twarz. - Z Davidem porozmawiamy później, oboje, obiecuję Ci to. Lecz... najpierw najważniejsze sprawy. Powiedz, jakie dostałeś dokładnie instrukcje do wykonania? I co udało Ci się już przygotować. – powiedziała przybierając wyraz twarzy, świadczący o jej gotowości do pomocy i gładząc uspokajająco kark wampira. „I niech to będą konkrety proszę, bo nie wiem czy dam radę długo ciągnąć tę dramę. Czas leci.” – pomyślała i skoncentrowała się na Andrew. |
Powietrze pachniało. Isobel, upojona zapachami i nagle odzyskaną wolnością, szła powoli nabrzeżem. Frytki. Wanilia. Truskawki. Czekolada. Te zapachy były znajome, bardzo wyraźne, miłe, ale nic więcej. Morska bryza, woda. Tęsknota. Ludzkie ciała, stare młode, pot. Pot miał różny zapach, u różnych osób. Smakowała te zapachy, bez obrzydzenia, z ciekawością. Potem uwiadomiła sobie, że niektóre kobiety mają okres. Przez chwilę zabawiała się wyławianiem ich z tłumu. W jednym z samochodów zaparkowanych na ciemnym poboczu wyczuła coś jeszcze. Podniecenie. Zapach ekscytacji kobiety. Zapach spermy. Wszystko pachniało. Jak to możliwe, że wcześniej tego nie czuła? Głód narastał, nasilając się, powoli i nieuchronnie, gdzieś na granicy świadomości. Przygryzła wargę, rozglądając się. Kilka osób przyciągnęło jej uwagę. Dziewczyna – trochę starsza niż ona – o bardzo jasnej skórze i włosach. Starszy facet, o siwych włosach, w modnym garniturze. Elegancka, ciemnowłosa kobieta pachnąca mocno .. piżmem. Zdziwiła się, sądziła że nie wie, jak pachnie piżmo. Przystojny mężczyzna z dyskretnym zarostem, o zimnych oczach, który szybko otaksował jej sylewtkę wzrokiem. Wystarczało by, żeby się uśmiechnęła… - Isobel! – usłyszała znajomy głos. Odwróciła się szybko. Obok niej stał hotelowy busik, dowożący klientów do miasta. Siedzący za kierownica murzyn uśmiechał się do niej szeroko, trochę zdziwiony. - Co tu robisz? Matka mówiła, ze zachorowałaś. Po chwili siedziała już w busiku wracającym do hotelu. Bob – kierowca – nie przestawał mówić. Isabel czuła wyraźnie od niego zapach… ropy? Skupiła się, na tym zapachu, szukając źródła. Głowa. Nos. Oczy.. Już wiedziała. - Byłeś u laryngologa? – zapytała w końcu. – paskudne zapalenie.. musi boleć. Bus wjechał na teren hotelu, Isobel wyskoczyła i pobiegła w stronę basenu. Zrzuciła buty i ubranie i wskoczyła do wody. Jedno pociągnięcie ramionami, drugie.. zanurzyła się, płynąc szybko pod wodą. Przypomniała sobie, że nie musi oddychać. Rozcinała wodę ramionami nie wynurzając głowy. W końcu uznała, że to nierozsądne, zaczęła miarkować zaczerpnięcia powietrza. Głód narastał. Płynęła szybciej i szybciej, ale to nic nie dawało. Zatrzymała się i jednym susem znalazła się na brzegu. Głód narastał bolesnym napięciem. Potrzebowała go zaspokoić. Weszła bocznym wejściem do szatni, w budynku fitness. Zrzuciła mokrą bieliznę i założyła kimono. Sempai nigdy nie pozwalał ćwiczyć bez kimona, hotel udostępniał swoje, jeśli ktoś nie miał. Było wyprane, ale czuła, ze przedtem nosił je jakiś młody chłopak. Pryszcze, pot, hormony. Chłopcy w jej wieku byli tacy niedojrzali i nudni… Weszła na matę, zaczęła rozgrzewkę, wypady, przewroty, skłony.. Czuła już jego zapach. Zawsze ćwiczył sam wieczorami, wiedziała o tym. Wszedł do dojo i spojrzał zdziwiony, na dziewczynę. - Isobel? – zapytał. – Już dobrze się czujesz? - Bardzo dobrze – uśmiechnęła się.- Poćwiczysz ze mną? |
Młody wampir był zadowolony. Miał czas do spotkania. Mógłby porozmawiać ze swoją mentorką. Mógł też dołączyć do reszty w jej gabinecie. Tyle, że mentorka była zajęta, a nie przepadała za sytuacjami gdy któryś z nich jej przeszkadzał. Co do ekipy w gabinecie natomiast David przeczuwał, że Devon rozwinie skrzydła swego szaleństwa przed nowo przybyłym. Nie chciał przerywać. Podszedł do barku w opustoszałym salonie. Napełnił dużą szklankę krwią z paczki, po czym do szklanki wlał kilka kropel rumu. Jego wzrok padł na rozdrapany tynk jednej ze ścian. Nie był pewien na ile Devon żywi do niego urazę, a na ile potraktował eksperyment z przymróżeniem oka. Wiedział natomiast, że Carolina była niepocieszona. David kary nie uniknie. Jedyne na co może to liczyć na jej złagodzenie. Wypił jednym haustem sporego drinka. Nie wiedział, czy to krew z paczki, czy rum był przyczyną niezadowolenia. Jednak krew pita z kogoś kto pił alkohol jest dużo lepsza. I daje dużo lepszy efekt. Jego mentorka wypominała mu brak cojones. Teraz był czas żeby pokazać jej, że się myli. Dostał zgodę na uruchomienie swoich kontaktów. Nie była to wprawdzie zgoda na opuszczenie jej willi, ale z drugiej strony nie wejdzie teraz na jej spotkanie i nie spyta: "Mamo, mogę wyjść do kolegów?" Może te wszystkie wymogi posłuszeństwa były tak naprawdę testem czy ma jaja? David znalazł Simona - jednego z ghuli starszej klanu Toreador. - Możesz mnie podrzucić do Konfesjonału? - zapytał wprost wampir. - A Carolina wie? - Oczywiście. To na jej polecenie tam jadę. Zresztą po tym jak się zajmowałem domem poluzowała nam nieco smyczy. David już wiedział jak przestrzegać maskarady. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:15. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0