lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/)
-   -   [Wampir: Maskarada][18+] Warsztaty (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/15604-wampir-maskarada-18-warsztaty.html)

Caleb 16-11-2015 09:29

- Gdybym chciał wybrać przywódcę, już bym to zrobił. Ale nie może to być Tremere...zwłaszcza ci którzy się spóźniają. Wasza decyzja, już! I jazda w drogę!
- Zatem wezmę to na siebie - rzekł David, aby wreszcie zakończyć rozmowę i nie irytować wojskowego - Dźwingiemy to, generale.
Wcale nie podobało mu się to, że został praktycznie wyciągnięty ze swojego środowiska. Wolałby teraz szastać garściami żetonów i zatopić w szumie growych maszyn. Był ponadto zły na owego Treme, którego wspomniał Trevis. Jeszcze dobrze nie zaczęli swojego zadania, a jeden z członków drużyny gdzieś zabawił. Pytanie: po co w ogóle było go wybierać, skoro skrewiał już na początku?
Spojrzał na obecnych z szybko splecionej grupy. Nie byli specjalnie rozmowni i z tego względu postanowił przejąć dowodzenie.
- Zdaje się, że przyjechaliście tu jakimś wozem - zasugerował, gdy wyszli na chłód nocy.
Kiedy kierowali się do samochodu, włożył ręce w kieszenie i nieco konspiracyjnie dodał:
- Wiecie coś? Cokolwiek. Musimy chwytać się każdej, nawet najmniejszej informacji.
Gdy zajął miejsce z przodu, jeszcze raz wyjął zdjęcie Francisa.
- Facet jest albo był gliną. Nie da się łatwo podejść. Ale na sposoby są sposoby. Obadajmy najpierw jak mieszka. Już kiedyś widziałem jego mordę. Może mnie pamięta. Zagadam go, a wy sprawdźcie przez ten czas okolicę jego domu. Wiecie, boczne wyjścia i tak dalej.
Zauważył, że odruchowo mnie rękaw swojej koszuli. Był to nieświadomy odruch, mający zastąpić mu szorstki dotyk kart.
- I depnij tam do gazu - dodał, powstrzymując nerwowy gest.

Okaryna 16-11-2015 10:19

Nie miał zamiaru się z nikim kłócić o przywództwo. To nie jego bajka. W ogóle to wszystko nie było jego bajką.
Ale mimo to władczość obcego wampira go drażniła. Troche zbyt wiele rozkazów jak na jego gust, dodatkowo zamkniętych w tak krótkim czasie.
- A może jakieś "proszę" czy inne pocałuj mnie w dupę? - burknął lekko poirytowany. Jeszcze sobie z niego szofera zrobili.
- Stephen powiedź coś do cholery!

corax 16-11-2015 11:39

Carolina spojrzała spokojnie na Andrew naśladującego gestykulację młodszego z jej potomków. Z niejakim zdziwieniem zaobserwowała również jego reakcję na zachowanie Devona.
- Davidzie, Leonie, zabierzcie Adama do mojego gabinetu. Chcę z nim pomówić. Devonie, zaczekaj na mnie na patio. Davidzie, rozpocznij przygotowania do spotkania. – odesłała najmłodszych członków klanu i zwróciła się ponownie do Andrew:
- Andrew, nie poznaję Cię dzisiaj. Gdzie podziały się Twoje maniery? Czy jest specjalny powód, dla którego obrażasz i prowokujesz swym zachowaniem mojego potomka w mej własnej siedzibie? – spytała niby to lekkim tonem, w którym słychać było nuty lekkiego smuteczku, rozczarowania. Wypowiadając słowa podchodziła bliżej do wampira, by w końcu stanąć naprzeciwko niego. – I proszę – dodała z grymasem niesmaku – oszczędź mi bajeczek na temat czasu. Doskonale wiemy, że przygotowania rozpocząłeś minutę po otrzymaniu rozkazu od księżnej. Cały dzisiejszy teatrzyk w Twym wykonaniu sprawia, że zaczynam sądzić, że masz coś do ukrycia. – Carolina powoli sączyła swą moc zauroczenia Andrew. – Masz... coś ... do ukrycia, Andrew? – z każdym słowem podnosiła głowę nieco wyżej wciągając w nozdrza zapach przestraszonego wampira, by w końcu uśmiechnąć się z wdziękiem. – Czy jedynie liczyłeś na moją niepodzielną uwagę dzisiejszego wieczora? - odsunęła pasmo włosów z twarzy powolnym ruchem dłoni - Wiesz, że możesz liczyć na moją pomoc, jako Starszej klanu. – dodała nieco ciszej.

Przysunęła się do wampira jeszcze bliżej i przeciągnęła palcem po jego policzku w powolnym, pieszczotliwym geście. Brak obiekcji upewnił ją w powodzeniu jej działań.
- Coś Cię niepokoi, widzę to – jej ton był pełen troski, spojrzenie pieściło twarz mężczyzny. - Czego konkretnie się obawiasz, mój drogi? Ktoś Ci zagraża? – ściągnęła brwi w wyrazie obawy - Podziel się ze mną informacjami, a być może będę Ci w stanie pomóc. – dodała kusząco.

Mi Raaz 17-11-2015 09:04

David wstał i podszedł bez słowa do Adama. Poczekał aż ten wstanie. Później gestem dłoni poprowadził go w głąb willi do gabinetu Caroliny. Gdy stanęli przed drzwiami Wheatston przepuścił gościa i wskazał mu pojedyncze krzesło stojące przed biurkiem. Oh, gdyby te meble mogły mówić, to opowiedziałyby wiele ciekawych historii. I to wcale nie z takiej dalekiej przeszłości.

Bez słowa zostawił gościa z Leonem i wyszedł z gabinetu. Wyjął telefon i zadzwonił do jednego ze swoich kontaktów.
- Cześć, tu David. Spotkajmy się dziś w Konfesjonale. Możesz zabrać tego twojego kumpla. Wypijemy coś. Pogadamy. Zrelaksujemy się i pomówimy o rozwiązaniach na ciężkie czasy.

Wheatstone często wybierał ten klub na spotkania. Politycy byli tak bardzo zdegenerowani, że chętnie wybierali takie lokale. Tym bardziej, że mogli się bawić na reprezentacyjny rachunek Ferrostaal. Alkohol wielokrotnie lał się strumieniami. Imprezy branżowe wielokrotnie wyglądały tak, że Berrusconi mógłby pozazdrościć. Właśnie tak David wypracowywał sobie kontakty. Wszystkich można kupić. A jeżeli nie chcą twoich pieniędzy, to chcą czegoś, co za te pieniądze możesz kupić. Jeżeli ktoś tego nie rozumiał, to tak naprawdę nie wiedział niczego o otaczającym go świecie.

Po rozmowie wyszedł przed garaż, gdzie niczym pomnik stał zdewastowany samochód. Przejechał dłonią po kablach wystających w miejscu prawego lusterka. Minęło już trochę czasu a jednak wspomnienia nadal bolały.



Carolina podała mu nazwę dzielnicy - z tego co się orientował w topologii Trinidadu była to dzielnica zdecydowanie należąca do tych “gorszych”.
- Cieszę się, że się podobało i że się zrelaksowałeś. - powiedziała podsumowując sytuację w motelu po czy zamilkła na resztę drogi.
Gdy dojechali pod wskazany prze nią adres, okazało się, że dzielnica pełna jest pustostanów, starych domów, rozkraczonych samochodów. Gdzie niegdzie na stopniach domostw siedziały grupki ludzi podejrzliwie przyglądających się im. Z rzadka gdzie niegdzie były działające latarnie.
W końcu Carolina wskazała miejsce:
- Zaparkuj tutaj - wysiadła z samochodu i zanim zamknęła drzwi wsadziła głowę do auta i dodała- zaraz wracam.
W lusterku David widział jak zadzwoniła do drzwi jednego z biedniejszych domów. Po chwili drzwi się otworzyły, i Carolina zniknęła w środku.

Przez kilka chwil nic się nie działo. David słuchał muzyki klasycznej z samochodowego odtwarzacza. Potem nagle zobaczył, że do samochodu podchodzi kilka osób. Większość z pięcio osobowej grupki stanowili ciemnoskórzy, nieoogoleni faceci, była tylko jedna kobieta, mulatka.
To właśnie ona zastukała w szybę po stronie kierowcy, pochylając się i zaglądając do środka auta:
- Zgubiłeś się białasie?
W między czasie jej koledzy staneli po obu stronach auta, jeden wskoczył na maskę i usiadł dyndając nogami.
-Wiedziałem. Cholera - powiedział David pod nosem.
- Złaź z tego auta, bo jak mi lakier porysujesz, to będziesz musiał zaciągnąć hipotekę. W czym wam przeszkadzam? Co? - rzucił do kobiety.
Mulatka roześmiała się szyderczo i zwróciła do kompanów:
- Patrzcie go jaki mocny w gębie. Nie szczekaj wanilio, bo ci się kuku może zdarzyć.
W tej chwili usłyszał dźwięk uderzenia w samochód i zobaczył, że jeden z kolegów własnie rozwalił prawie lusterko.
- Jak będziesz dalej podskakiwać to będzie problem. A teraz wysiadaj z samochodu i wyskakuj z portfela. Kluczyki zostaw w stacyjce.
Mulatka sięgnęła do drzwi by je otworzyć.
Widząc zamiar kobiety szybko wcisnął centralny zamek. Rozległ się trask zamykających się drzwi.
- Jak myślicie kim jestem, żeby przyjeżdżać do takiej dzielnicy takim autem? Ja pierdole, wiesz ile kosztuje takie lusterko?
David skupił się w sobie.
- Widzisz, jestem kimś bardzo ważnym, kto może zmienić wasze życie w piekło. Dlatego teraz zabierzesz swoich kolegów, bo nie chcecie żeby wam się coś stało. Tak? - spojrzał jej głęboko w oczy i pozwolił, żeby przez jego spojrzenie przemówiła bestia - inaczej was wszystkich pozabijam! - dokończył korzystając ze zdolności, którą do tej pory ćwiczył tylko w willi Caroliny.

Z dzikim zadowoleniem obserwował reakcję agresywnej mulatki. W ułamku sekundy jej oczy rozszerzyły się, usta otworzyły z przerażenia. Zrobiła jeden mały krok w tył a następnie wciąż jakby nie mogąc oderwać od niego wzroku ruszyła tyłem. W końcu odwróciła się i odbiegła gnana przerażeniem. Mogł je wyczuć nawet przez zamknięte drzwi samochodu.
Na ten widok jej kumpel stojący nieco z boku i nonszalanco opierający się o drzwi pasażera doskoczył z jakiś gnatem w ręce i patrząc za nią zaczął machać bronią do Davida:
- Wysiadaj dupku, gadaj coś jej zrobił. Jak nie to odstrzelę Ci tę zadowoloną gębę. - naprawdę był wściekły i przestraszony. Wpadał w desperację.
Jego koledzy stojący z drugiej strony pojazdu zaczęli napierać na samochód by go rozbujać. Murzyn siedzący na masce nagle wyciągnął puszkę farby i zaczął zamalowywać przednią szybę.
David westchną ciężko. Pozbył się jednej, ale zostało jeszcze czterech.
- Widzisz, powiedziałem jej, że ze mną się nie zadziera. - Otwartą dłonią wskazał na pokrywającą się czernią przednią szybę - kurwa, jak chcecie podprowadzić auto z tak ujebaną szybą? Czego ode mnie chcecie? Bo domyślam się, że nie samochodu. Ale tak szczerze?
David patrzył w lufę pistoletu. Denerwował się, ale nie do końca to czuł. Jego serce przecież było martwe od tygodni.
Patrzył w lufę pistoletu i ze zdziwieniem zorientował się, że takie zagrożenie wogóle go nie rusza. Miał wrażenie, że jest otoczony przez bandę małp, która znalazła sobie ofiarę. To było… zupełnie odmienne spojrzenie na świat. Poczuł się jakby coś zaczynał odkrywać. Nową część samego siebie.
Zignorowany mężczyzna z bronią zaczął ją odbezpieczać. David bez namysłu wrzucił wsteczny bieg i ruszył. Niemal natychmiast rozległy się strzały. Jedna kula trafiła w lampę. Wampir natychmiast zmienił bieg i z piskiem opon ruszył do przodu. Nie widział dokąd jedzie, ale delikatnie skręcił celując w miejsce w którym przed chwiłą stał murzyn z pistoletem. Pochylił się za kierownicą i w tym momencie czarna szyba pękła z hukiem, a odłamki posypały się na tapicerkę. Rozpędzone auto uderzyło w napastnika, który odrzucony impetem upadł. Jeden z jego kolegów jakimś kijem rozbił jeszcze szybę po prawej stronie. Na ulicy pojawiło się więcej ludzi. Z tyłu w samochód uderzył jakiś kamień lub cegła. Przez wybitą szybę do auta jeden z napastników wsunął rękę. David zacisnął zęby i przyspieszył. Jakoś przejechał między napastnikami. Po chwili ramię próbujące sforsować drzwi od strony pasażera również zniknęło. Rozległ się jęk bólu. Skromny tłumek wymachujący kijami, rurkami i rzucający kamieniami został gdzieś z tyłu.

David wyjechał z piskiem opon na dwupasmową drogę wyjazdową z “brudnej” dzielnicy. Umysł zaczynał kojarzyć pewne fakty.
Tam na miejscu została Carolina! Zaciągnał hamulec ręczny i skręcił gwałtownie. Miał nadzieję, że auto wykona spektakularny obrót o 180 stopni. Z jakiegoś powodu nie zadziałała większość systemów bezpieczeństwa mająca zablokować niebezpieczny manewr, o których David kompletnie zapomniał. Nie do końca też opanował samochód, gdyż auto obróciło się dwukrotnie zanim zatrzymało się w mniej lub bardziej zamierzonej pozycji.

- Kurwa, auto za pół miliona i nie może drogi złapać - szpetnie zaklnął i rzucił gdzieś w noc.
Na siedzeniu pasażera nadal były odłamki szkła. David poczuł potrzebę wyczyszczenia fotela, choć auto było już w opłakanym stanie. Jednak zamiast zająć się czyszczeniem wyjął telefon komórkowy i wybrał numer Caroliny.
Odebrała po pierwszym sygnale:
- Gdzie jesteś?
David rozejrzał się po okolicy przez rozbitą szybę:
- W zasadzie nie wiem, ale zlazła się banda śmierdzieli i zaczęli tłuc moje auto.
- I co zrobiłeś? - w jej głosie brzmiała ciekawość.
- Stwierdziłem, że co mam być gorszy od nich i najpierw urwałem lusterko, a później przestrzeliłem przednią szybę. - westchnął - a później pojechałem na przejażdżkę, żeby nacieszyć się świeżym powietrzem, którego jest teraz tutaj tak dużo. Daj znać, kiedy mogę po Ciebie podjechać.
Carolina nie skomentowała jego sarkazmu. Być może doszła do wniosku, że zapłaci za niego później, a może wzięła pod uwagę traumę: w końcu jego ukochane cacuszko zostało zaatakowane.
- Spotkamy się w domu. Jedź tam jeśli dojedziesz sam. Za niedługo będzie świtać.
Rozłączył się. Czuł, że przesadził. A jednak nadal był zdenerwowany. W telefonie wrzucił adres willi w GPS. Umieścił smartphone’a w doku i ruszył za wskazaniami mapy. Nie mógł jechać za szybko, więc starał się unikać głównych dróg. Trochę mu zajęła droga powrotna, szczególnie, że jechał właśnie pomniejszymi drogami. W głowie przewijały mu się obrazy z dzisiejszego wieczora. I z jego zakończenia. Wrażenie, gdy potrącił napastnika… komuś co najmniej wybił łokieć jeśli nie gorzej. Tak naprawdę był to pierwszy raz, gdy zadawał ból w taki sposób. Że kogoś celowo skrzywdził. To nie były zagrywki, mające urozmaicić jego życie seksualne. Ktoś realnie został ranny, i nie wiedział jakie będą tego skutki.
I jeszcze to nadchodzące słońce. Powoli czuł, że wschód jest blisko.
David poszukał w schowku okularów przeciwsłonecznych. Założył je i przyspieszył. Przynajmniej teraz wiatr nie bił go tak po oczach. Mógł już jechać dużo szybciej. Ale jego myśli wcale nie oddalały się od potrąconego mężczyzny. Powiedział sobie, że następnej nocy pójdzie w tamtą okolicę i zobaczy co się stało z tymi ludźmi Był zły na siebie i na cały świat. W końcu dotarł do willi Diaz.

Człowieczeństwo -1



Carolina wyszła na podjazd z lekkim zaniepokojeniem odbijającym się na twarzy. Poczekała aż wysiądzie i wejdzie do domu. David jeszcze raz obszedł potłuczone auto. Miał mieszane uczucia. Z jednej strony jego własność była mocno uszkodzona. Z drugiej strony krew na zderzaku była dowodem, że nie pozostał dłużny. Czy on kogoś zabił? Nigdy nikomu nawet nic nie złamał.
- Wszystko w porządku? - spytała raczej jego mentorka grzecznościowo, bo widziała po jego minie, że nic nie jest w porządku.
- Działa ten wzrok… Ten którym mogę przerazić… Ale nie przeraziłem ich wszystkich. On, chciał mnie zastrzelić. I w ogóle zaczęli niszczyć moje auto - wyciągnął dłoń pokazując w jakim stanie jest jego samochód - Ja.. Ja się chciałem bronić. Przecież mogli mnie zabić. Nie wiem… Nie chciałem. Cholera - Miotał się i chodził niespokojnie unikając spoglądania na Caroline. Było to takie niepasujące do wizji stonowanego businessmana, który od kilku tygodni mieszkał w willi Toreadorki.
- Czy mogę jutro tam iść zobaczyć czy z nimi w porządku? - Pierwszy raz spojrzał na Carolinę od początku rozmowy. - Przepraszam. Nie tak miał wyglądać ten wieczór.
Gdy popatrzył w końcu na swoją stwórczynię zobaczył z zaskoczeniem szeroki uśmiech na jej twarzy. Wpatrywały się w niego z jakimś zadowoleniem?
David podejrzewał, że coś jest nie tak. Uniósł brwi jeszcze wyżej.
- Co tam w ogóle robiliśmy?
- Mówiłam Ci, musiałam pojechać w interesach. - powiedziała wymijająco i ruszyła ku barkowi z alkoholem. - Chcesz drinka?
- Tak. Chcę się upić. I kacować. Chcę jutro się obudzić, wsiąść do mojego Audi, pojechać do pracy i zarządzać projektami. Chcę, żeby to wszystko było snem. Nie wiem, czy wykorzystam dobrze twój dar. Jeśli teraz będę krzywdził ludzi?
Wampirzyca nalała niewielką ilość alkoholu do szklanki - chyba bourbon - i dopełniła ją krwią. Podała mu i usiadła na sofie. Poklepała miejsce obok.
- Davidzie - rzadko zwracała się do nich po imieniu, zazwyczaj wykorzystując jakieś hiszpańskie pieszczotliwe zwroty - to czego dzisiaj doświadczyłeś to coś przez co każdy z nieumarłych musiał przejść na początku. Bycie wampirem to niesamowita sprawa. Z resztą nie muszę Ci tego mówić, bo sam doświadczyłeś pozytywów. Ale są też mniej przyjemne aspekty, których żebym się zapluła nie wyjaśnię Ci słowami. Musisz przez to przejść. Przeżyć na własnej skórze. Naprawdę chcesz umrzeć? Wyjść na słońce i przestać istnieć? Albo dać się zabić jakiemuś motłochowi? - podkreślała każde słowo szturchnięciem paluszkiem. - Bo to jest Twój wybór. Istnieć i znaleźć swój na to sposób albo przestać istnieć.
Pociągnęła ze szklanki i popatrzyła na niego.


Jeszcze zanim usiadł obok swojej stwórczyni opróżnił szklankę. Później analizował każde słowo padające z jej ust. Kalkulacja była prosta. Wieczna egzystencja dawała nieograniczone możliwości. Przemiana w popiół na słońcu za to nie dawała ciekawych perspektyw.
- Chciałbym lepiej wpływać na ludzi. Żebym mógł z takich sytuacji wychodzić bez niepotrzebnej agresji. I chciałbym też kontynuować moje badania. Czy można tutaj wygospodarować jakieś pomieszczenie na laboratorium? W końcu może uda mi się coś odkryć w czasie tej mojej niekończącej się egzystancji.
Spróbował objąć kobietę.
- Jestem zmęczony.
Carolina wtuliła się lekko w Davida i pogłaskała po twarzy, przesunęła kciukiem po jego brwi i przejechała dłonią po krótkich włosach.
- Postaram się coś załatwić, aby zorganizować Ci laboratorium. Jak duże powinno być? - jej dłoń zsunęła się na jego kark, zaczęła delikatnie przesuwać palcami kreśląc niewielkie kółka. - Co do lepszej kontroli, musisz ćwiczyć i ćwiczyć. Nie ma skrótów, mi amado. Gdy w pełni opanujesz swoje obecne moce, możemy sprawdzić czy możesz wykorzystywać nakazy. Do tego czasu, jak mówiłam. Idź się połóź. Już dawno czas. - cmoknęła go lekko w podbródek.
Przycisnął wampirzycę do siebie, po czym pocałował ją w czoło i ruszył do siebie.
- Z tym laboratorium, to muszę się zastanowić. Pogadamy jutro.


Leminkainen 18-11-2015 12:07

- Przy generale nie byłeś taki rozmowny. Nie zamierzam o nic prosić. - Mruknął Dawid do Matthew

-Możemy zacząć od naszego policjanta, równie dobry początek jak każdy
. Mruknął Stephen

- Nie byłem, bo mało mnie to wszystko obchodzi, ale teraz jesteśmy w moim samochodzie i jeśli nie chcesz zaraz drałować na piechote to ogarnij nieco kultury - warknął w odpowiedzi Matthew, zaś na słowa Stephena spojrzał na wampira w odbiciu wstecznego lusterka - Nie o takie ‘powiedz coś, do cholery’ mi chodziło, wiesz? Stephen wyszczerzył zęby w odpowiedzi

David poprawił się na siedzeniu i teatralnie ziewnął.
- Mógłbym, ale tego nie zrobię. Widzisz, twój znajomy już ogarnął żeby skupić się na konkretach.

- Kopnę was obu zaraz w dupę - powiedział poirytowany Matthew. Nie przywykł do takiego lekceważenia jego osoby. Co ten cherlak sobie wyobrażał? Zacisnął niemal boleśnie palce na skórzanej kierownicy.
- Konkretem będzie jak was tu pozabijam. Ma być albo kultura albo mam to wszystko gdzieś i wracam do siebie i sami będziecie się bawić w małych śledzczych - pogroził. Mogło się wydawać, że Matt tylko się tak wściekał, ale nic tak naprawde nie miał w zamiarze zrobić. Nie. To było wszystko grą. Budowanie napięcia przed punktem kulminacyjnym przedstawienia. Stephenowi, który nieco już znał iluzjonistę powinna zapalić się ostrzegawcza lampka.

- Bla, bla bla. Gadasz jak moja stara. Na razie nie zrobiłeś nic, czego żałowałbym po twoim odejściu. No chyba że przyjmiemy większą przydatność samochodu niż ciebie.
David zauważył, że ręce kierowcy zaciskają się. Nie krył satysfakcji związanej z tym faktem. Uśmiechnął się drapieżnie, odsłaniając zęby które od kilkunastu dni nabierały przypiłowanego kształtu.
Nie to żeby negował decyzje generała, ale dziwiło go że zgrupował wampiry o tak różnym obyciu. Znaczy, czego się spodziewał?
- Wasz szef zaproponował pomoc. Jesteś więc na mnie skazany, czy tego chcesz czy nie.

- No, kurwa mać! Czy ty masz jakikolwiek instynkt samozachowawczy?! - podniósł głos. Niepotrzebnie. Ten fagas nie był tego wart. Wziął głeboki wdech. Stare przyzwyczajenie jeszcze z czasów kiedy naprawdę potrzebował tlenu do egzystowania.
- Tylko ze względu na mojego mentora nie wysadzę cię tu na tym kompletnym zadupiu - warknął w stronę drugiego wampira - Stephen mi świadkiem, że jestem do tego zdolny. I do paru gorszych rzeczy też - dodał już nieco spokojniej. To nie było tego warte. Ten kretyn nie był wart nawet tej odrobiny gniewu.
- Następnym razem siedzisz z tyłu.

Stephen rozwalił się wygodnie na siedzeniu. i wyciągnął teczkę żeby jeszcze raz przejrzeć zawartość
-Bawcie się dobrze ale mnie do tego nie wciągajcie. - mruknął, po raz kolejny przyglądając się zdjęciom

Nami 18-11-2015 12:50

Lisa miała ochotę zapalić papierosa. Słodki, waniliowy tytoń, kłębiący się dymem w jej ustach i płucach byłby czymś na miarę tabletek uspokajających. O dziwo, nawet znalazła zaczętą paczkę takich fajek w swojej torebce, jednakże szybko odrzuciła ten pomysł. Nie była już człowiekiem, nie wiedziała nawet, czy może sobie pozwalać na takie ludzkie przyjemności. Nigdy nie spytała o to Kasadiana, czy może jeść, pić i palić jak normalni ludzie. Nie miała pojęcia, co może jej zaszkodzić. Niedługo po tym, jak zniknęła z pola widzenia, zza drzwi wyskoczyła grupa mężczyzn. Lisa przestraszyła się tego nagłego działania, gdyż nie spodziewała się jakiegokolwiek ruchu w tejże okolicy. Odetchnęła z ulgą, że postanowiła stać się niewidzialną dla oczu, bała się, że Ci ludzie najzwyczajniej w świecie chcieli ją skrzywdzić i ani na moment nie pomyślała, że wcale nie szli po nią, by jej dać łomot "w imię sprawiedliwości". Ta Hrabina pewnie miała takich dryblasów na pęczki, ale trudno. Nikt tutaj nie będzie tak nieładnie traktować aktorki, trochę szacunku i uwielbienia się jej należy, a Harriet pokazała za mało uwielbienia, toteż należał jej się to, jak została potraktowana.
Och, Lisa miała krzywy tok rozumowania.

Deadline Kiliana pomału dobiegał końca, a blondynka coraz bardziej się niecierpliwiła. Zamykała co chwila powieki, by się uspokoić, by w wyobraźni być gdzieś daleko, gdzie ludzie krzyczą jej imię, aplauz rozbrzmiewał w jej głowie, a wrzaski zachwyconych fanów o fanek ogarniają ją bez reszty, ich pożądliwe dłonie próbują pochwycić choćby rożek jej płaszcza, dotknąć go, musnąć... Tak bardzo ją kochali!

Kiedy ukojenie myśli Lalki zaczynało pomału napływać, ta otworzyła ponownie oczy i wszystko trafił szlag. La Fillette, znana jej twarz, której plakaty zakleiły jej miniony już plakat tyczący spektaklu w którym brała udział... Trudno by było nie zapamiętać tej parszywej mordy. No i to co robił, było po prostu bezczelne! A jakby nagle zbiegli się paparazzi?! Cóż oni by pomyśleli o Lalce, że puszczalska! Ooo nie, do tego dopuścić nie mogła.

Pewnym siebie, twardym i stanowczym krokiem ruszyła szybko w kierunku tej niemoralnej sytuacji, która w normalnych warunkach dyndałaby Lisie koło cycków.
- Ej! - krzyknęła wymachując małą torebeczką i tupiąc swymi obcasami jak wielka dama - Trochę kultury, jak chcecie się obłapiać to w prywatnym miejscu, a nie tak bezczelnie na środku! - burzyła się fukając pod nosem i wciąż się do nich zbliżając.

- A Ty, młoda damo, mogłabyś się pode mnie nie podszywać i nie psuć mi reputacji! Wstydziłabyś się, trochę szacunku, a nie się puszczać na ulicy! - umoralniająca pretensja płynąca z jej słodkich, różowych ust sprawiała, że w Lalce jedynie się gotowało. Jeszcze chwila moment a jej czerwona torebka ze złotą klamrą od Gucciego stanie się narzędziem brutalnego mordu.

TomBurgle 25-11-2015 01:57

Stephen Herman, Matthew Welsh, David Akerman
Osiedle St Claire, numer 16sty. Nieduży, ale elegancki hotelik, a na jego tyle - przynajmniej według dopisku na zdjęciu - dom właścicieli małżeństwa: Mohammed i Alicia James. Zdjęcia obojga były w teczce w rękach na kolanach Stephena - małżeństwo w średnim wieku, na zdjęciach akurat na kortach tenisowych. Osobno, choć może to kwestia kadru. W każdym razie, według tego co powiedzieli im starsi Ventrue, na terenie obiektu powinna być cała piątka spiskowców.

Na ulicy jest spory ruch - to turystyczna, bezpieczna dzielnica. Przy stolikach pod "Normandią" siedzi kilkunastu białych - zapewne turystów, korzystając z przyjemnego późnego wieczora.

Samochód Matthew odstawał o klasę od zaparkowanych dookoła wozów gości hotelowych, ale nie na tyle żeby nie móc zostać uznanym za dostawcę czy spóźnionego pracownika.

Dawid usłyszał znajomy dźwięk. Wiadomość, z obcego numeru. " Macie 45 minut zanim zjawią się tam komandosi. Może więcej, ale nie liczcie na to "

Carolina Diaz

Potraktowany w taki sposób Andrew zupełnie się rozsypał.
- Mogę? Czy może wolisz swoje nowe zabaweczki? - jęknął - Zawsze wychodzi tak samo, czego tylko bym nie spróbował - klapnął na krzesło - Chciałem w końcu zrobić coś samodzielnie. Wybić się. Pokazać z lepszej strony. Być partnerem, nie wiecznie childe - intonacja ostatniego słowa była nietypowa jak na ukochane dziecko panującej księżnej - A na pewno nie będzie tak jeżeli pozwolę jakiemuś stworzonemu wczoraj małpiszonowi ciągnąć mnie na sznurku - na drżące ręce próbujące wydobyć z kieszeni komórkę spadła łza, barwiąc mankiet rdzawym brązem - Nie chciałem...nie mogę...nie potrafiłym Cię obrazić, to tylko ten szczeniak... - w końcu znalazł to czego szukał i odtworzył telefon Davida - A pomoc...zawsze chętnie przyjmę, zwłaszcza od Ciebie, Carolino, choćby tylko po to by być bliżej - mówił dalej, mając w tle zapętlone nagranie.

Leon Bouchard, Devon Ravens, Adam Berevand

Trio w końcu zebrało się w gabinecie Caroliny. Na chwilę, przynajmniej pozornie, poza głównym nurtem wydarzeń mieli chwilę na rozmowę. Aż do chwili kiedy w ciągu kilkunastu minut wysypały się telefony.

Leon rozmawiał najdłużej; rozluźniony, stał na balkonie i przeciągał rozmowę jakoby nigdy nic.

Adam...dostał telefon od swojej matki. Bynajmniej nie ten nadopiekuńczy - z jakiegoś powodu koniecznie chciała się spotkać z panem Cunupii, choć zarzekała się że nie poda powodu przez telefon. A, jak jego rozeznanie w tutejszej polityce mówiło, pan Cunupii był jednym z trójki najważniejszych kandydatów w wyborach, obok prezydenta Carmony i pani Bland. I jednocześnie ulubieńcem elit kraju, i tych politycznych, i tych naukowych. Umiarkowanym w poglądach demokratą któremu za plecami przypisywano motto "z każdym można się dogadać".

przeciwstawny Percepcja + Empatia ST6 = 5 sukcesów na 6 kościach przeciwko sukcesom na Manipulacja + Ekspresja

Matka - córka ambasadora włoch w Trinidad - była obytą w salonach intrygantką. Ale on też, a kogo znał lepiej niż ją? Działała pod przymusem. Niekoniecznie była zagrożona, ale co najmniej miała obiekcje wobec tego spotkania.




Devon też znał numer który do niego zadzwonił - junior menażer Ferrostali, jego powód przybycia na Trinidad. Ten z którym jutro miał mieć spotkanie, jeżeli trzymać się grafika sprzed śmierci.


David Whetstone

Po pierwszym "znajomym" przyszedł czas na kolejnego, a później na jeszcze jednego. Tak więc krótko po 20stej, ledwie trzy godziny po zamachu - może właśnie dzięki temu pośpiechowi - David umówił się w Konfesjonale z dwójką z nich. Trzeci, najwyraźniej nie cenił sobie aż tak wysoko pensji konsultanta Ferrostalu. Nie odbierał.

Półtora godziny do spotkania - z czego co najmniej pół godziny na dojazd, o ile nie zamkną dróg w stolicy - dawało mu mniej niż godzinę na zamknięcie spotkania. I wymiganie się od czegokolwiek do czego będą chcieli go zobowiązać a kolidowałoby z umówionym spotkaniem.

Lisa

- Wiesz, chyba wolę tamtą, ma temperamencik oryginału...- mężczyzna lekko odepchnął towarzyszkę i ruszył w stronę Lisy. Na twarzy własnie opuszczonej dziewczyny było widać wyraźne "Czy ciebie, moja droga, totalnie popierdoliło?" - Chodź, przejdziemy się do środka - zaproponował puszczając do Lisy oko, jakby tylko oni rozumieli żart, i podsuwając łokieć, na drodze tych kilku metrów przechodząc pozorną metamorfozę w szarmanckiego dżentelmena

Percepcja + Spostrzegawczość ST5 = 4 sukcesy na 4 kościach
Scenka przyciągnęła uwagę mężczyzn którzy szukali Lisy - lekko zaskoczeni jak mogli przeoczyć ją na środku placu raźnym krokiem ruszają w jej stronę
Samokontrola ST4, trzy sukcesy na trzech kościach (sytuacja jest obraźliwa i prowokująca, ale nic ponadto)
Do całkowitego opanowania szału potrzebujesz zebrać do kupy 5 sukcesów. Teraz masz kilkanaście sekund w których kontrolujesz swoje działania(jesteś świadoma jak krucha to kontrola, nawet jeżeli nikt ci tego nie wyjaśnił), potem znowu rzucę. Jeżeli w którymś rzucie nie będzie sukcesu, wpadniesz w szał.
Czyli, co będzie wcześniej: nazbierasz 5 sukcesów sumując kolejne rzuty czy oblejesz którykolwiek(



Isobel

Krótka odpowiedź i dwie wskazówki później Isobel stała sama na chodniku - jej pierwsze samodzielne polowanie, cenzura i inicjacja w jednym. Wybrzeże było pełne ludzi. Spacerowali, śmiali się, tańczyli. Jakby byli zupełnie nieświadomi odległego sztormu, który sprowadzi na nich zamach. Ani, tym bardziej, młodego drapieżnika wśród nich.
Z nagłym poczuciem wolności wiatr przyniósł kolejne zapachy - oprócz morskiej soli w powietrzu był ludzki pot, fermony...coś co czuła pierwszy raz tak wyraźnie. I jakby smakując powietrze była w stanie wyśledzić pojedyńcze nitki zapachów, rozchodzące się po klubach wzdłuż wybrzeża. "La Bonita", krzyczał szyld naprzeciwko. "Tabanga", reklamujący się jako ekskluzywny klub taneczny był tuż obok. I tak w dal i w dal.
Była sama. Nikt inny nie podejmie za nią decyzji.

corax 25-11-2015 14:33

- ¡Por el maldito amor de Dios! – Carolina zaklęła w duchu widząc mażącego się Andrew. Nienawidziła słabeuszy, a słabych mężczyzn ukazujących swą słabość chyba najbardziej. Wysłuchiwała jęków młodego Toreadora i kalkulowała czy go spoliczkować czy może jednak pocieszyć. Ta ostatnia opcja wywołała lekkie skrzywienie jej ust. Po chwili słuchania w kółko odtwarzanego nagrania, postanowiła pójść jednak tropem „kochającej matki” stawiając na to, że cierpliwość księżnej w podobnych sytuacjach zazwyczaj była mniejsza niż jej.
Pochwyciła wolną dłoń Andrew i pogładziła ją lekko. Przytrzymała ją i nie puściła.
- Andrew, popatrz na mnie – powiedziała przywołując całą swoją słodycz i urok by pokryć zniecierpliwienie – Oczywiście, że możesz. – stwierdziła kategorycznie, podnosząc twarz mężczyzny za podbródek – w końcu to moja rola, moja odpowiedzialność.
Przerwała i sięgnęła po chusteczki. Podciągnęła mężczyznę za ramiona do pozycji stojącej, otarła krwawe łzy, poprawiła kołnierzyk koszuli i pomogła założyć marynarkę. Poprawiła jej poły. Stanęła za nim i przetarła nieistniejący kurz z jego ramion, mówiąc wprost do jego ucha:
- Nigdy nie traktowałam Ciebie jako zabaweczki, czyż nie? - pozwoliła aby pytanie zawisło sugestywnie w powietrzu.
- Jesteś wampirem już od dłuższego czasu i masz rację. Nadszedł czas na Twoje pięć minut. Czas by sprawić, by Twój potencjał zalśnił. By udowodnić wartość klanu Toreador, by wprawić swą Starszą w podziw i dumę. – pompowała jego ego. – A skoro tak - musnęła palcem kark i ucho Andrew ... - to nie możesz dać się rozpraszać nieważnym szczegółom, prawda? – ton głosu złagodniał. Stanęła na przeciwko Andrew i zaglądnęła mężczyźnie w oczy przemawiając z pasją... no dobrze, z zapałem – Musisz skoncentrować się na wyznaczonym celu. – uśmiechnęła się niemal czule – Jeśli chcesz być bliżej, to nic prostszego. Będziemy współpracować ... blisko. – dłonią pieściła policzek mężczyzny, pozwalając mu wtulić w nią twarz.
- Z Davidem porozmawiamy później, oboje, obiecuję Ci to. Lecz... najpierw najważniejsze sprawy. Powiedz, jakie dostałeś dokładnie instrukcje do wykonania? I co udało Ci się już przygotować. – powiedziała przybierając wyraz twarzy, świadczący o jej gotowości do pomocy i gładząc uspokajająco kark wampira.
„I niech to będą konkrety proszę, bo nie wiem czy dam radę długo ciągnąć tę dramę. Czas leci.” – pomyślała i skoncentrowała się na Andrew.

kanna 26-11-2015 13:56

Powietrze pachniało.

Isobel, upojona zapachami i nagle odzyskaną wolnością, szła powoli nabrzeżem.

Frytki. Wanilia. Truskawki. Czekolada. Te zapachy były znajome, bardzo wyraźne, miłe, ale nic więcej. Morska bryza, woda. Tęsknota. Ludzkie ciała, stare młode, pot. Pot miał różny zapach, u różnych osób. Smakowała te zapachy, bez obrzydzenia, z ciekawością. Potem uwiadomiła sobie, że niektóre kobiety mają okres. Przez chwilę zabawiała się wyławianiem ich z tłumu. W jednym z samochodów zaparkowanych na ciemnym poboczu wyczuła coś jeszcze. Podniecenie. Zapach ekscytacji kobiety. Zapach spermy. Wszystko pachniało. Jak to możliwe, że wcześniej tego nie czuła?

Głód narastał, nasilając się, powoli i nieuchronnie, gdzieś na granicy świadomości. Przygryzła wargę, rozglądając się. Kilka osób przyciągnęło jej uwagę. Dziewczyna – trochę starsza niż ona – o bardzo jasnej skórze i włosach. Starszy facet, o siwych włosach, w modnym garniturze. Elegancka, ciemnowłosa kobieta pachnąca mocno .. piżmem. Zdziwiła się, sądziła że nie wie, jak pachnie piżmo. Przystojny mężczyzna z dyskretnym zarostem, o zimnych oczach, który szybko otaksował jej sylewtkę wzrokiem. Wystarczało by, żeby się uśmiechnęła…

- Isobel! – usłyszała znajomy głos.
Odwróciła się szybko.
Obok niej stał hotelowy busik, dowożący klientów do miasta. Siedzący za kierownica murzyn uśmiechał się do niej szeroko, trochę zdziwiony.
- Co tu robisz? Matka mówiła, ze zachorowałaś.
Po chwili siedziała już w busiku wracającym do hotelu. Bob – kierowca – nie przestawał mówić. Isabel czuła wyraźnie od niego zapach… ropy? Skupiła się, na tym zapachu, szukając źródła. Głowa. Nos. Oczy.. Już wiedziała.
- Byłeś u laryngologa? – zapytała w końcu. – paskudne zapalenie.. musi boleć.

Bus wjechał na teren hotelu, Isobel wyskoczyła i pobiegła w stronę basenu. Zrzuciła buty i ubranie i wskoczyła do wody. Jedno pociągnięcie ramionami, drugie.. zanurzyła się, płynąc szybko pod wodą. Przypomniała sobie, że nie musi oddychać. Rozcinała wodę ramionami nie wynurzając głowy. W końcu uznała, że to nierozsądne, zaczęła miarkować zaczerpnięcia powietrza. Głód narastał. Płynęła szybciej i szybciej, ale to nic nie dawało.


Zatrzymała się i jednym susem znalazła się na brzegu. Głód narastał bolesnym napięciem. Potrzebowała go zaspokoić.

Weszła bocznym wejściem do szatni, w budynku fitness. Zrzuciła mokrą bieliznę i założyła kimono. Sempai nigdy nie pozwalał ćwiczyć bez kimona, hotel udostępniał swoje, jeśli ktoś nie miał. Było wyprane, ale czuła, ze przedtem nosił je jakiś młody chłopak. Pryszcze, pot, hormony. Chłopcy w jej wieku byli tacy niedojrzali i nudni…

Weszła na matę, zaczęła rozgrzewkę, wypady, przewroty, skłony.. Czuła już jego zapach. Zawsze ćwiczył sam wieczorami, wiedziała o tym.
Wszedł do dojo i spojrzał zdziwiony, na dziewczynę.
- Isobel? – zapytał. – Już dobrze się czujesz?
- Bardzo dobrze – uśmiechnęła się.- Poćwiczysz ze mną?

Mi Raaz 01-12-2015 21:38

Młody wampir był zadowolony. Miał czas do spotkania. Mógłby porozmawiać ze swoją mentorką. Mógł też dołączyć do reszty w jej gabinecie. Tyle, że mentorka była zajęta, a nie przepadała za sytuacjami gdy któryś z nich jej przeszkadzał.

Co do ekipy w gabinecie natomiast David przeczuwał, że Devon rozwinie skrzydła swego szaleństwa przed nowo przybyłym. Nie chciał przerywać.

Podszedł do barku w opustoszałym salonie. Napełnił dużą szklankę krwią z paczki, po czym do szklanki wlał kilka kropel rumu. Jego wzrok padł na rozdrapany tynk jednej ze ścian. Nie był pewien na ile Devon żywi do niego urazę, a na ile potraktował eksperyment z przymróżeniem oka. Wiedział natomiast, że Carolina była niepocieszona. David kary nie uniknie. Jedyne na co może to liczyć na jej złagodzenie.

Wypił jednym haustem sporego drinka. Nie wiedział, czy to krew z paczki, czy rum był przyczyną niezadowolenia. Jednak krew pita z kogoś kto pił alkohol jest dużo lepsza. I daje dużo lepszy efekt.

Jego mentorka wypominała mu brak cojones. Teraz był czas żeby pokazać jej, że się myli. Dostał zgodę na uruchomienie swoich kontaktów. Nie była to wprawdzie zgoda na opuszczenie jej willi, ale z drugiej strony nie wejdzie teraz na jej spotkanie i nie spyta:
"Mamo, mogę wyjść do kolegów?"
Może te wszystkie wymogi posłuszeństwa były tak naprawdę testem czy ma jaja?

David znalazł Simona - jednego z ghuli starszej klanu Toreador.
- Możesz mnie podrzucić do Konfesjonału? - zapytał wprost wampir.
- A Carolina wie?
- Oczywiście. To na jej polecenie tam jadę. Zresztą po tym jak się zajmowałem domem poluzowała nam nieco smyczy.


David już wiedział jak przestrzegać maskarady.

Tamtego wieczora, Carolina dała zadania Devonowi i Leonowi, aby ich zająć a sama zabrała Davida
na przejażdzkę.
- Pokażę Ci dzisiaj podział terytorialny Tobago. Każdy z klanów ma przydzielone terytorium polowań. Ważne jest aby nie przekraczać swoich granic, bo to prowadzi do konfliktów.
Przejechali wokół wyspy i pokazała mu granice dla poszczególnych klanów i starszych.
- Ale ważna zasada to to, że jeżeli zdarzy Ci się kiedykolwiek wyjechać poza Trinidad, to najlepiej zrobisz odnajdując miejscowego szeryfa i przedstawisz się mu. Przedstawienie polega na podaniu imienia i nazwiska swojego, klanu, stworcy i miejsca pochodzenia. Nie czekaj aż to ktoś z lokalnych cię znajdzie. Zdecydowanie lepiej rozgrywać jakiekolwiek prośby ustalenia itd gdy inicjatywa wychodzi z Ciebie. Wtedy otrzymasz również informację, gdzie możesz się posilać i trzymaj się wyznaczonego terytorium, tak samo jak na Trinidadzie. Rozumiesz?
- Tak - odpowiedział lakonicznie David - kto jest szeryfem T&T?
- To jeden z klanu Ventrue Casimir Trevis - całkiem przyjemny, jeśli wiadomo jak do niego podejść.
- Te inne klany… Wiem, że mi o nich opowiadałaś, ale jak to jest, że oni posługują się innymi dyscyplinami? Czy można się od nich tego uczyć? Czy trzeba wyssać z krwią?
- Te różne dyscypliny to jeszcze jedna z wielu, wielu opowieści o naszym protoplaście - Kainie. Który miał potomków i każdy z nich miał inne talenty. Bla bla bla. - machnęła ręką - jak było nie wiadomo. Wiadomo jednak, że aby móc się nauczyć albo wogóle poznać inne dyscypliny, należy wypić krew innego wampira. A to z wielu względów nie jest po pierwsze prostą sprawą a po drugie mile widziane. To jest temat tabu. Starsi nigdy nie pozwolą pić z siebie.
- Nie martw się tak mocami. Jesteś dopiero na początku drogi i straszliwy wzrok to nie wszystko.
- Taki już jestem. Analizuję wiele rzeczy. Składam wszystko w całość. A to co wiem od kilku tygodni postawiło cały mój świat na głowie - spoglądał w lusterko samochodu.
- Moglibyśmy podjechać w te okolice, gdzie mi obili auto? W końcu w dresach się aż tak bardzo nie wyróżniam.
Carolina postukała palcami w kierownicę:
- Wiem jaki jesteś, mi amado. Lepiej niż Ty sam. Myślisz, że zużyłabym moje pozwolenie na kogoś, kogo widziałam raz w klubie dla fetyszystów? - powiedziała podirytowana.
Bez słowa zawróciła samochód i ruszyła w kierunku dzielnicy, która wczoraj stała się miejscem jego pierwszego zatargu. z ludźmi.
- Dlaczego zatem wybrałaś mnie? - spojrzał na kobietę z mieszaniną ciekawości i wyrzutu. - Możesz mi szczerze odpowiedzieć?
- Bo jesteś mi potrzebny - wzruszyła ramionami - bo masz to czego szukam: charyzmę i potencjał. Chociaż zaczynasz sprawiać, ze zaczynam się zastanawiać, czy jesteś wystarczająco silny, czy masz cojones.
Rzuciła na niego spojrzenie:
- Chciałeś prawdy…
- Dzięki - odpowiedział obojętnie
Gdy dojechali na miejsce David wysiadł z samochodu i wykorzystał swoją nadwrażliwość. Zaczął śledzić zapachy. Niemal natychmiast pożałował czując zapach czarnych mężczyzn. Zaciagnął kaptur na głowę. Wcisnął ręce w kieszenie i zaczął szukać potencjalnych ofiar wczorajszego zajścia. Szukał śladów krwi wśród potłuczonego szkła.
Znalazł metaliczną woń krwi bez problemu - znany mu dobrze zapach przyciągał jak magnes.
Zaschnięta plama, rozmazana jakby kogoś wleczono.
Starał się nie wyróżniać. Nie chciał na siłę węszyć. Ot, podążył sobie spokojnym, lekko kołyszącym się krokiem za tropem i zapachem krwi rannego napastnika. Czuł, że Carolina go obserwuje, ale on sam nie zwracał na nią już uwagi. Nie chciał być cały czas prowadzany za rączkę, nie chciał też z każdym problemem chować się pod spódnicę matki. W sumie gdy analizował swoje postępowanie, to może faktycznie miała podstawy do tego, żeby myśleć o Davidzie jako o pozbawionym jaj. Nie do końca wiedział co on sam czuje do Caroliny. Ich relacja była co najmniej “specyficzna”. Wszystko wskazywało, że wampiry nie podchodzą do wielu rzeczy tak fizycznie jak ludzie. Ciężko więc było mierzyć Davidowi zaistniałe sytuacje miarą do której przywykł przez trzydzieścikilka lat życia. Szedł dalej za zapachem analizując błędy poprzedniego wieczoru
Ślad był całkiem mocny jeszcze całkiem spory kawałek aż w końcu zaczął zanikać. Miał wrażenie, że chyba skręciłe w zły zaułek. Wrócił do wcześniejszego miejsca i zamiast skręcić za budynek, wszedł do niego.
Tutaj zapachy niemal powaliły go na kolana, głowę rozsadził mu ból jak przy zapaleniu zatok.
Mocz, rzygowiny, kał?, krew, jakieś chemikalia, wszystko to uderzyło jego nadwrażliwy zmysl powonienia.
Ale gdzieś tam była również nitka zapachu, za którą podążał
Ból. Stał się częścią jego egzystencji. Normalnie w takiej sytuacji żołądek wywinąłby się na drugą stronę. Ale żołądek Davida był martwy od tygodni. Oberwało się zatokom. Ból prawie rzucił wampira na kolana. Na chwilę oparł się o ścianę. Musiał zebrać myśli. Zakrył twarz dłonią i tak jak przy swoim przebudzeniu zaczął wyciszać swój węch. Gdy już się otrząsnął postanowił ruszyć dalej w głąb budynku, ale wcześniej zaczął nasłuchiwać.
Skupił się na wyleczeniu i ból ćmiący między oczami odpuścił.
Węch tutaj nie był sprzymierzeńcem. Słuch za to…wyłapał sporo hałasów: ryczący gdzieś telewizor czy radio, czyjeś ciężkie kroki, szepty i rozmowy.
Ruszył dalej wchodząc na piętro znów wyczuł zapach krwi. Jego zmysły reagowały na niego nawet bez użycia mocy. Znalazł zaschniętą plamę przy wejściu na pietro. Podrapał plamę krwi, a później powąchał pozostałość pod paznokciem palca wskazującego.
Carolina nie wchodziła za nim więc był w tej chwili zdany wyłącznie na siebie. Krew pod paznokciem pachniała dużo bardziej metalicznie niż normalnie. Coś w tym zapachu Cię odrzucało i odsunął palec od nosa z lekkim wyrazem obrzydzenia na twarzy. Ktoś, czyja to była krew na pewno nie był zdrowy.
David powoli zaczął badać kolejne pomieszczenia nasłuchując uważnie
Stawał przy drzwiach kilku mieszkań, i szukał tam śladów zapachu. Po dłuższym kluczeniu znalazł się przed drzwiami z nr 7. W środku było cicho, dobiegały stamtąd jedynie sporadyczne dźwięki. Jakby chrapanie…
Wampir delikatnie nacisnął klamkę w nadziei, że drzwi ustąpią. Tak naprawdę nie był pewien, po co tu przyszedł i co chce zrobić. Chciał tylko wiedzieć, czy ci, którzy zaatakowali jego samochód wciąż żyją. Cieszył się, że patronki nie ma z nim.
Drzwi były zamknięte. Ale gdy poruszł klamką, chrapanie ustało i zapadła cisza. Nieruchoma cisza jakby ktoś w napięciu oczekiwał na to co się stanie dalej.
Wampir cofnął się kilka kroków w głęboki cień. Zrobił to możliwie cicho i zaczął się rozglądać za czymś co zrobi sporo hałasu.
Na korytarzu pełno było starych puszek po piwie, papierów po take away, jakieś płaty odłupanej farby, stare rozwalone meble, a nawet szkielet dziecięcego wózka.
David postanowił wywabić kogoś kto nasłuchiwał po drugiej stronie drzwi. Wziął w dłoń kawałek mebla i cisnął na przeciwną stronę korytarza. Tak, żeby źródło hałasu było z dala od niego.
Rzucił w głąb korytarza, i faktycznie narobił lekkiego rumoru. Zza drzwi dobiegły cichutkie kroki, jakby ktoś chodził na palcach. Jakiś nieduży ktoś. Kroki powróciły tym razem nieco cięższe. Do drzwi dostawiony został jakiś przedmiot i wampir usłyszał cichutkie sapanie, gdy nieduży ktoś coś robił, lekkie szuranie i cisza, przerywana wstrzymywanym posapywaniem.
David przeczuwał, że za drzwiami może być kobieta, którą wystraszył poprzedniej nocy. Cięższy był zapewne mężczyzna. Sytuacja była dziwna, bo przyszedł sprawdzić czy facet żyje. Teraz do niego dotarło, że jeżeli żyje, to tak naprawdę przyszedł tutaj szukać guza.

Gdy tak stał czekał, dumając sam nie wiedząc nad czym, usłyszał cieniutki dziecięcy głosik przytłumiony przez drzwi:
- Widzę Cię! Wynocha! Albo wzywam policję!
Głosik drżał ze strachu mimo, że dziecko starało się być dzielne.
David naciągnął mocniej kaptur, żeby nie było widać jego twarzy. Delikatnie się pochylił i zapytał głosem o ton niżej niż zazwyczaj używał:
- Dlaczego od razu policję? Co wam zrobiłem?
- Czego chcesz? - pisnął głosik - Co tam warujesz pod drzwiami, co? Nic nie mamy! Idź sobie - głosik dodał już niemalże płaczliwie.
- Wiem, że nic nie macie. Chcę tylko pogadać z twoim tatą.
- Taty nie ma - odburczał maluch i zaczął kaszleć.
Bobasek słodziutki niewątpliwie kłamał bo wampir słyszał drugi oddech za drzwiami.
- Szkoda. Słyszę, że jesteś chora. Lekarstwa tanie nie są, a miałbym robotę dla tatusia. Można szybko zarobić łatwą kasę.
David wyszedł z cienia i zaczął kierować się do zejścia na niższe piętro.
- Trudno. Więcej okazji nie będzie. Powrotu do zdrowia życzę.
Przez chwilkę panowała cisza a potem rozległo się szuranie za drzwiami jakby odsuwanego mebla. Drzwi się otworzyły a w zasadzie uchyliły i przez szparę wyglądnęło jedno oko.
- Jaką robotę? - dziecko zasiąpało nosem i otarło go rękawem.
- Nie powiem. Za mała jesteś, żeby słuchać o sprawach dorosłych.
- A Ty jesteś głupi - urocza istotka wystawiła w język i smarknęła. Wyglądała może na 6 czy 7 lat. Na głowie miała nastroszoną szczotkę splątanych włosów, a pod nosem zaschniętego gila. Ubrana była w znoszoną piżamkę w króliczki, na stopach kapcie rozmiar 45. Jedną rączką blokowała drzwi. Zza niej pachniało chorobą, krwią i brudem. Dziewuszka była chudziutka i przyglądała mu się poważnymi oczkami. Usłyszałeś szuranie i dziecko drgnęło. Za nią pojawił się facet, którego wczoraj potrącił David. Wyglądał paskudnie. Trzymał się jedną ręką za bok. Twarz miał posiniaczoną z jednej strony.
- Czego chcesz? Jaka robota? - dwie pary oczu świdrowały go na wylot.
- Masz klamkę? Przyda się. Wyglądasz jakby cię potrącił samochód. Chodź, nie chcę gadać przy małej - David ruszył po schodach na parter budynku.
- Nie jestem mała - tupnęła nóżką mała uparciucha.
Facet położył jej dłoń na głowie i mała furknęła i schowała się za drzwiami burcząc coś pod nosem i kaszląc tak, że mało płucek nie wypluła. Facet sięgnął za drzwi, schował broń za pas i zarzucił złechaną bluzę z kapturem. Wyszedł z mieszkania i zamknął drzwi.
- No? - mówi ostrożnie i trzymał się z dala od wampira
David wyszedł z budynku i tuż przy wejściu zatrzymał się. Oparł się o ścianę.
- Jesteś pewny, że dasz radę? Jest do zrobienia jeden szwindel, ale wydaje mi się, że możesz mieć problem ze strzelaniem. A mamy tłustego białasa do urobienia.
- Jaki szwindel? - koleś nie skomentował pytania, ruszył za Davidem dopytując o szczegóły.
- Podobno po okolicy wozi się jakiś biznesmenik. Kumpel mi mówił, że możnaby podpierdolić mu auto. Tylko widzisz, ja zbieram ludzi ale nie mam giwery. Polecili mi, żebym podbił do ciebie, ale kurwa coś kiepsko wyglądasz. Chodź, idziemy do reszty.
David ruszył w strone jednego z okolicznych pustostanów. Z niemałym trudem wspiął się na parapet dawno wybitego okna i dostał się do środka budynku. Stanął obserwując z uwagą, jak ranny poradzi sobie z podobnym wysiłkiem fizycznym.
Idący za nim facet przyglądnął się przez chwilę jego poczynaniom i po chwili podążył za Davidem. Podciągnał się na rękach i wspiął po murku wyszukując stopami miejsc podparcia. Syknął z bólu w pewnym momencie ale stanął obok.
- Nabierasz mnie? - warknął ostro.
Wtedy David uderzył. Spróbował go wytrącić mężczyznę z równowagi. Udało mu się to bez trudu a mężczyzna spadł z zaskoczoną miną:
- Co jest kurwa?! - gruchnął ciężko na ziemię i znieruchomiał na chwilę. A potem wyprostował się i kaszlnął krwią. Spojrzał w górę z przestrachem, krew była widoczna na jego ustach i zębach: - Czego chcesz ode mnie? - wrzasnął
Wampir doskoczył do leżącego mężczyzny i spróbował siłą wyrwać mu broń schowaną za paskiem. Murzyn nie miał siły się opierać więc z zabraniem mu broni nie było problemu.
- Czego chcesz - wycharczał pytająco.
David usiadł i patrzył na charczącego mężczyznę.
- Ta mała to naprawdę twoja córka? Nie szkoda ci jej? Na co chorujesz?
- Ayla? Tak, to moja córka. Czego od niej chcesz? Dotkniesz ją a Cię zabiję! - twarz
mężczyzny rozświetliła prawdziwa wściekłość i strach nie o siebie, ale o dziewczynkę w piżamce w króliczki. - Co Ci do tego, na co choruję? - łypnął na wampira podejrzliwie.
- Wczoraj mierzyłeś do mnie z pistoletu - ściągnął kaptur, ale nie przesunął się bliżej światła księżyca wpadającego przez wybite okno.
- Dziwnie się to układa. Prawda? - Przy swojej wypowiedzi David gestykulował zdobytym pistoletem
- I co? W zamian potrąciłeś mnie i połamałeś mi żebra - koleś próbował odczołgać się dalej od Davida - Przyszedłeś do mojego domu, żeby mnie zabić? - splunął Ci krwią pod nogi.
- Nie. Zastanawiam się czemu ładujesz się w takie rzeczy. Na początek zabiorę ci spluwę, żebyś nie nadepnął komuś innemu na odcisk. Później pomówimy o twoim leczeniu. Widzisz jestem nowy w mieście i potrzebuję kogoś od mokrej roboty. Kogoś kto nie zawaha się dać komuś w ryja jak trzeba. Ale kto będzie dawał w ryja wtedy, gdy JA będę tego chciał.
- Szukasz niańki - wystękał ciemnoskóry - na jak długo?
- To zależy od ciebie. Powiem Ci co teraz się stanie. Jutro pójdziesz o 10:00 do siedziby Ferrostaal. Na rozmowę kwalifikacyjną. To formalność. Zostaniesz magazynierem w fabryce. Kompletne ubezpieczenie zdrowotne, łącznie z pakietem prywatnej pomocy medycznej. Pojutrze pójdziesz na chorobowe. Będziesz dostawał legalny hajs, legalnie płacił podatki. Córke będziesz mógl posyłać do firmowego żłobka. Jak już żebra dojdą do siebie, to się odezwę. Będziesz moimi uszami i oczami w tej dzielnicy. Jak udowodnisz swoją przydatność, to dostaniesz dodatkową wypłatę w kopercie. Twój wybór co z tym zrobisz. Ja wyciągam do Ciebie rękę. Jeśli na nią nasrasz, to Twoja sprawa. Mnie prawdopodobnie osobiście już nie zobaczysz.
David wstał.
- Jeżeli bym usłyszał, że bez mojej wiedzy się wpieprzyłeś w jakieś bagno, takie jak to wczoraj, to wszystkie warunki naszej umowy zostaną anulowane. Więc, przed kolejnym atakiem na białasa pomyśl o żłobku dla córki. Jak się nazywasz?
David schował broń z tyłu za pasek.

Murzyn słuchał przemowy i wampir widział jak oczy mu się robią coraz większe.
Zatkało go całkowicie.
- Czemu chcesz to zrobić? Dla mnie? - spytał z niedowierzaniem i podejrzliwością.
- James… James Norton. - odpowiedział na pytanie o nazwisko i zaczął powoli się ponosić. Ciężko to szło i widać, że brakowało mu oddechu.
- Panie Norton jestem wpływowym człowiekiem, ale niektóre miejsca pozostają dla mnie zamknięte. Miejsca, w których pan może się poruszać dość swobodnie. - David rzucił mężczyźnie banknot stu dolarowy. - Weź prysznic i kup jakieś w miarę eleganckie ubrania.
Wyskoczył przez okno, którym wcześniej wchodzili.
- No i jakby co to ta rozmowa się nigdy nie odbyła.
Nie oglądając się za siebie ruszył w noc. Musiał się napić i musiał znaleźć mentorkę.

Carolina czekała oparta o maskę chevy’ego i stukała coś na swojej komórce.
- Załatwiłeś już co chciałeś? - spytała podnosząc głowę, jej twarz rozświetlona od spodu światłem z telefonu.
- Tak, możemy podjechać coś wypić? - Podszedł od strony pasażera i przed zajęciem miejsca wyjął pistolet, żeby wygodnie usiąść.
Carolina rzuciła okiem na broń i spytała jedynie:
- Maskarada nie złamana?
David jedynie pokiwał przecząco głową.
- Starałem się zaaklimatyzować wśród lokalnej ludności.
- To dobrze. Chcesz polować czy wrócić do domu się napić?
- Naprawdę myślisz, że pojechałbym tak na polowanie ? - złapał na klatce piersiowej swoją luźną bluzę z kapturem
- Jak ty mnie mało znasz moja kochana
- Mi amado, ja ostatnio za szofera tutaj robię - docięła mu kobieta i zmarszczyła nosek. - Przy okazji się wykąp - cuchniesz.
- W życiu mężczyzny są takie rzeczy, o których lepiej, żeby jego kobieta nie wiedziała. - droczył się z nią i spojrzał w szybę po swojej stronie, tak, żeby ona nie widziala jego uśmiechu.
- O! To z szofera awansowałam na Twoją - zaakcentowała słowko - kobietę? - uniosła brwi.
- Nie, no oczywiście się przejęzyczyłem. Nie śmiałbym tak powiedzieć moja Pani - spoglądał na nią z drwiącym uśmiechem, który jednoznacznie wskazywał na to, że się nie przejęzyczył.
- Chyba za bardzo popuściłam Ci smyczkę - powiedziała z kamienną twarzą. Nie wiedział co dokładnie ma na myśli: jego ludzkie apetyty seksualne, satysfakcję z przejmowania kontroli czy może jeszcze coś innego.
- Może naprawię ten błąd już wkrótce - rzuciła mu spojrzenie spod rzęs. Zauważył uśmieszek w kąciku jej ust.
- Cóż, więc jednak musisz mnie związać - uśmiech zniknął z jego twarzy. - Zresztą, seks to już nie taka przyjemność jak kiedyś. Za to kontrolowanie sytuacji, to już coś.
Przyjrzał się Carolinie, jej aura stanowiła mieszankę kolorów. Za każdym razem gdy używał tej mocy miał wrażenie, że ogląda zorzę: plywające kolory mieszające się ze sobą i rozpływające, aby zostać zastąpionymi przez nadpływające barwy. Widział, że aura jest blada, co typowe dla wampirów, sporo było w niej zieleni, nieco srebra, a na obrzeżach ciupka czerwieni.
- Dziękuję, że mnie przemieniłaś. To daje tyle możliwości. Dziękuję, że mnie uczysz. Nie zapomnę tego do końca mojego istnienia. Następnym razem ja będę kierował. Tylko potrzebuję jakiś wóz.
Carolina popatrzyła na niego i wyciągnęła dłoń w jego kierunku, by pieszczotliwie pogładzić po karku i policzku. Nic nie odpowiedziała.

Następne 2-3 dni nie było jej w willi i jej podopieczni zostali sami we trójkę wraz z ghulami. Stwierdziła jedynie, żeby nie wychodzili z domu pod jej nieobecność i że wróci niedługo. Zabrała ze sobą swojego ulubionego ghula, większą torbę i zniknęła.



Skierowali się do samochodu Simona


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:15.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172