„Powinno się izolować to nieletnie matolstwo!” – pomyślała wściekła, sprawdzając jednocześnie językiem , czy aby wszystkie zęby są na swoim miejscu. Nie miała jednak czasu, aby wychować gówniarzy, bo spieszyła się do Johnny’ego – miała mało czasu, zaraz zacznie odsiadywać swoja karę. Zacisnęła zęby, żeby nie jęknąć – jak nic miała połamane żebra, a co gorsza – będzie mieć siniak na buzi! - i dopadła kumpla brata. Złapała go za ramie. - Wszystko wiem – nie traciła czasu. – Simon się przyznał, że jesteście podmienieni. Musisz to powiedzieć Willowi i innym.. rozumiesz? Kelly też – rozejrzała się, szukając wzrokiem dziewczyny. – Poczekamy na nią, zaraz powinna tu dojść.. nie musisz jeść, prawda? Oddaj mi swoje pieniądze na lunch! – zażądała. Z jednej strony szkoda było marnować okazję, ale z drugiej – chciała sprawdzić, czy to Johnny, czy jego podróbka. Lepsza wersja, znaczy. |
"Johnny" mechanicznie obrócił się i spojrzał Britney w oczy. Na jego twarzy wykwitł promienny uśmiech. -Nie będę niczego mówił Willowi ani nikomu innemu - oznajmił. - Po co? Jestem jedynym Johnnym, jakiego macie i którego będziecie mieli. Na zawsze. Simon jest teraz młodszy ode mnie. O kilkanaście minut, ale jednak. O kilkanaście minut krzyków i jęków, wypalania skóry i dostrajania się. O tak, dostrajania się. Chcesz pieniędzy, Britney? Nie mam pieniędzy. Oddałem starszym chłopakom, którzy dotychczas znęcali się nad biednym Johnnym Sandersem. Ale wiesz co? Mam dla ciebie coś innego. Pewnie docenisz. Jak drapieżnik drapieżnikowi - wyciągnął z kieszeni garść gwoździ i wcisnął je w ręce Britney.-Zostały z nocy. Mnie się na razie nie przydadzą. Albo załatwię sobie więcej. Pewnie kupię. Wiesz, ja mam pieniądze. Ty jesteś biedna, Britney. Drzwi kozy otworzyły się, stanął w nich pan Edwards, w swoich nierozłącznych ciemnych okularach. -Sanders, wchodź - wycedził. "Johnny" pokiwał głową. -Pewnie Simon chciał, żebyś poszła do fabryki, co, Britney? - spytał. - Nie mogę się doczekać. Podszywająca się pod młodego Sandersa kukła poszła posłusznie do kozy. |
Po dłuższej chwili, obtłuczona Kelly doczłapała do Britney. Stęknęła na wstępie z bólu, chociaż starał się po sobie nie poznać, że przed chwilą prawie zwichnęła sobie nogę, rękę i kart. Wytarła szybko krew z palca o czarną koszulkę, zanim ta cokolwiek zobaczy. |
- Te zwierzaki to Johnny - Britney pokazała koleżance (w znaczeniu: osobie z tej samej szkoły) gwoździe. - Dał mi to i się przyznał.. Ale wiesz: to nie jest Johnny. Podmienili ich, Simona też. Tylko Simon to dobrze przyjął, a Johnny jest agresywny. Podobno właśnie w fabryce to wszystko się dzieje. - Sam z nami jedzie? - dopytała jeszcze. - Ostatnio go zaniedbywałam, nie będzie zadowolony że znowu go spuszczę... - Kto to jest Sam? - zapytała Kelly, jakby nie kontaktowała ze światem zewnętrznym. - Wiesz co, nie ważne. Ty znowu o tych kosmitach? Chyba w to nie wierzysz? Poprzetrącało im się w głowach, trzeba coś z tym zrobić, zanim zrobią sobie krzywdę. Lub komuś innemu. Chodź wreszcie, Tom zawiezie nas samochodem. Będzie też Nancy... chyba ich nie znasz... Britney przewróciła oczami. - Sam Johnson, kapitan drużyny, mój chłopak? Hellou, w jakim ty świecie żyjesz? Jak mam jechać na spotkanie z istotami z innych wymiarów, to tylko w towarzystwie kogoś, komu ufam. Poniekąd. - To może powinnaś poprawić makijaż? - padła sarkastyczna odpowiedź ze strony wyrzutka. - Ja im nawet nie mówiłam, że ktoś jeszcze pojedzie. Chodź wreszcie. - W sumie dobrze mówisz - Britney spojrzała na koleżankę z niejakim uznaniem, a potem wyciągnęła kompaktową puderniczkę i błyszczyk. - Masz rację, koszmarnie wyglądam - poprawiła makijaż, nie zwalniając marszu. - No - usatysfakcjonowana wrzuciła rzeczy do plecaka. -Przewodnicząca cheerleaderek musi dawać dobry przykład i nie może wyglądać jak jakiś kocmołuch.. bez urazy, oczywiście. Sam pewnie będzie na parkingu, czeka na mnie. Możemy pojechać jego samochodem, chcesz? - To może od razu pojedziemy całym konwojem? - Kelly nie kryła irytacji, do jakiej doprowadzała już ją ta rozmowa. Wybałuszyła oczy, jakby miało zaraz jej odbić. - To nie jest szkolna wycieczka! Twój brat przybija zwierzaki do drzew! Czy nie Twój brat... - pogubiła się w tym, który chłopak był którym. - Nie ważne! - gestykulowała energicznie, idąc przed siebie. - Dobra, zrób jak chcesz! Britney podążyła za Kelly. - Mój brat jest miły i normalny.. i to bardziej niż zwykle. Oddał mi pieniądze na lunch i obiecał nie utrudniać mi w końcu życia i kariery. Podmiana wyszła mu na dobre. To Johnny’emu odbiło. Może źle zniósł proces przejścia? - zastanowiła się głośno. Doszły na parking. Britney rozejrzała się, szukając samochodu Sama. Sama znalazły na miejscu, akurat, zgodnie ze wcześniejszymi ustaleniami mocował na dachu rower Britney. Z ironicznym uśmiechem na twarzy przyglądał się temu Tom: -Sammie, jeszcze sobie tym złomem lakierek zetrzesz - samochód Toma był dużo starszy i gorszy od pojazdu Sama. Sam podniósł wzrok na wyrzutka i zupełnie obojętnym tonem człowieka, który ma wszystko zwrócił się do gościa niemającego nic powiedział: -Spierdalaj. Składak Britney rzeczywiście był kiepskim egzemplarzem do przymocowywania, w pewnym momencie, gdy kapitan drużyny za mocno ściągnął łańcuch przytwierdzający pojazd, odpadło siodełko. Tom i Nancy wybuchnęli śmiechem. Na widok dziewczyn cała trójka spojrzała zdziwiona w ich kierunku. Co by nie patrzeć, Kelly i Britney stanowiły zupełnie niedopasowaną parę jak z różnych światów. -To co, Kelly? - zawołał głośno Tom. -Gotowa spuścił łomot zwyrolom w fabryce? - Słuchaj Tom... - zaczęła nieśmiało Kelly - Britney może się z nami zabrać? Z Samem czy bez... To o jej brata chodzi. Britney zrobiła nieszczęśliwą i zagubioną minę, na użytek Sama, ale też trochę Toma. Podeszła do kapitana i przylgnęła do niego całym ciałem. Po chwili powiedziała : - Jesteś taki kochany.. Pamiętałeś o tym moim złomie… a ja teraz nie wiem, co zrobić. - podniosła na niego oczy, w których prawie pojawiły się łzy - Nie mogę znaleźć Simona. Mama mnie zabije. Podobno poszedł do tej starej fabryki. Nie powiedziała nic więcej, aby pozwolić Samowi na samodzielne podjęcie decyzji. Faceci lubili decydować. Znaczy - lubili mieć poczucie, że decydują. Sam i Tom wymienili spojrzenia, które pomimo różnic dzielących ich światy (a były to różnice analogiczne do różnych światów widzianych przez Johnny’ego i Simona), wyrażały podobne odczucia. Sam przytulił Britney. Chociaż jej nagłe uczucia do brata bardziej rozumiał na zasadzie unikania bury od matki, to… w sumie dziewczyny nie są od tego, żeby je rozumieć, prawda? Z pewnością Britney zupełnie czasami nie rozumiał. -No… to chyba powinniśmy go poszukać w tej fabryce, co? - zasugerował. Tom uśmiechnął się krzywo na tę scenę, spoglądając z pogardą na cheerleaderkę i kapitana drużyny. -Jakbyś coś takiego wymyśliła, to bym cię najpierw wyśmiał, a potem skopał ci dupę - rzucił do Nancy, która spojrzała na niego wyzywająco i bez ostrzeżenia rąbnęła go pięścią w ramię. -Wsiadaj do tego rzęcha, zanim ja cię skopię. Mają samochód, nie? - zwróciła się do Kelly. - Niech jadą za nami. Wizja wspólnej jazdy samochodem raczej nie zagościła w żadnym z umysłów uczestników tej kuriozalnej pod każdym względem sceny. Sytuacja nie wymagała odpowiedzi, pytanie Nancy było retoryczne. Kelly bez słowa, wskoczyła do samochodu. Wolała nie sprawdzać, czy drzwi działały, może był to gruchot, tak Tom był chociaż trochę przeczulony na jego punkcie. Britney rozpromieniła się, zarzuciła Samowi ręce na szyję - ten objął ją i lekko uniósł, wsuwając dłonie pod jej pośladki - i pocałowała chłopaka. - Zawsze mogę na ciebie liczyć - wyszeptała otaczając go nogami w pasie i liżąc po uchu Po chwili siedziała już w samochodzie Sama. Chłopak usilnie starał się skupić na prowadzeniu auta. |
Scena VI: Stara fabryka Gładki asfalt szybko się skończył, gdy wyjechali poza główne ulice miasteczka. Najpierw zmienił się w chropowatą, żwirowaną mieszankę, a potem w zbieraninę popękanych, betonowych płyt. Po jednej i drugiej stronie drogi wznosiły się pordzewiałe, siatkowe płoty. Farba z nich odpadała łuszczącymi płatami. Wiele z nich już oplótł bluszcz i inne wijące się chwasty. Gdzieniegdzie jeszcze metalowe tabliczki z napisem "Zakaz wstępu, teren prywatny" albo nawet "Obiekt wojskowy, wstęp wzbroniony" przypominały czasy, kiedy rzeczywiście coś się działo tutaj i było czego pilnować. Za płotami dostrzegali ruiny zabudowy, chociaż większość kompleksów już rozebrano. Niewiadomego przeznaczenia stalowe maszyny stały przy nieczynnych od lat bocznicach kolejowych. Kilkakrotnie samochód podskakiwał, gdy taka linia kolejki wąskotorowej przecinała drogę, by połączyć nieistniejące hale i zakłady. Wiosna pokryła wiele tych ruinek świeżym pokoleniem chwastów i porostów, a nawet niedawno obudzona pszczoła wleciała przez otwarte okno samochodu Toma, powodując atak paniki u Nancy. W końcu dojechali do skrzyżowania i skręcili w prawo. Gdyby pojechali w lewo bądź prosto, w końcu dojechaliby do dróg stanowych, ale po przeprowadzeniu autostrady na południe od miasteczka praktycznie nikt tędy nie jeździł. Nieczynna, o wybitych przez dzieciarnię szybach stacja benzynowa świadczyła o tym, jak bardzo wymarły był to teren. Tom wjechał na parking stacji, a Sam podążył za nim. Wiatr zrywał się silnymi podmuchami, zasypując drogę oraz samochody drobnym, siekącym piachem i pyłem. Gdy wysiedli z samochodów, mogli zobaczyć jedyne, co zostało nienaruszone z całego kompleksu, który trwał przez dwie wojny światowe, a nie przetrwał zimnowojennych założeń gospodarczych. Właściwie to, co się ostało, to były magazyny i jakaś hala produkcyjna. Dlatego jeszcze co jakiś czas ktoś wynajmował te pomieszczenia, dając pracę staremu Whateleyowi. Wejście na teren znajdowało się jakieś trzysta metrów dalej, od ulicy odchodzącej od skrzyżowania, byli więc niewidziani z białej, drewnianej cieciówki Whateleya. Prawię na pewno głównym wejściem nie mogli przejść. Ale przecież wychowali się tutaj i w fabryce bywali, wprawdzie jako dzieci. Ale wiedzieli, gdzie znajdowała się dziura w drucianej siatce. Tom z bagażnika wyciągnął łom i chyba zabrany ze szkolnego schowka kij baseballowy. Wyciągnął papierosa i zapalił, poprawił przeciwsłoneczne okulary, zmierzwił sobie włosy. -To co, idziemy skopać dupsko jakimś zwyrolom? - uśmiechnął się Tom, swoim olśniewającym, białym uśmiechem. Sam, który akurat wychodził, zrobił bardzo zdziwioną minę. Nikt mu nie mówił, że ta misja miała być niebezpieczna. Wysiadając z samochodu, Britney od razu zwróciła uwagę na inny szczegół, który na razie umknął pozostałym. Niedaleko dziury w płocie stały cztery rowery. Najbliższy, oparty o betonowy wspornik, z całą pewnością należał do Simona. |
|
Britney wyskoczyła z samochodu. Miała nadzieję, ze Sam nie słucha durnego gadania Toma i innych chłopaków.. Mieli przecież szukać Simona, a nie naparzać wyimaginowanych dilerów. - Zobacz Sam! – wskazała dłonią. – Tu jest rower Simona! Wejdziesz ze mną? Nie wiem, czemu Simon tu przyjechał, on przecież nic nie bierze, pewnie starsze chłopaki go namówiły… Idziemy? – spojrzała błagalnie. |
Czy można było oprzeć się błagalnemu spojrzeniu Britney? Zapewne można, wystarczyło należeć do tych, których siostra Simona uznawała za tę beznadziejną część gatunku ludzkiego. Sam jednak był zupełnie bezradny, zwłaszcza, że do wyboru miał co - wziąć na poważnie to, co mówią ćpuny wypluwające płuca z wysiłku po przebiegnięciu stu metrów? Przeszli przez dziurę w drucianej siatce. W miejscu, gdzie rozebrano większość zabudowań, widniały betonowe fundamenty, trochę potłuczonych cegieł i odłamków szkła. Co jakiś czas stary Whateley przechodził tu z kosiarką, więc wysokie chwasty wyrastały jedynie w trudno dostępnych miejscach. Wokół ostatniego zachowanego budynku stało osiem blaszanych baraków. Niechlujnie namalowano na ich drzwiach numery. Na prawo od nich, wystając zza jednego z blaszaków, stał zaparkowany pordzewiały pick-up starego Whateleya. Nie wiedzieli, czy gruchot w ogóle był jeszcze na chodzie - za ich pamięci ostatniego weterana wojny secesyjnej widywano w miasteczku głównie na rowerze. Za pick-upem stał biały, murowany budynek cieciówki, gdzie, na czterech metrach kwadratowych, mieszkał i pracował stary Whateley. Nad terenem górował budynek "starej fabryki". Składał się z dwóch części: hali produkcyjnej oraz części magazynowo-biurowej. Pamiętali wygląd hali - gigantyczne, zupełnie puste pomieszczenie, jeśli nie liczyć walających się śmieci i odpadków. Można było do niej dostać się albo głównym wejściem, albo bocznym, mniej więcej w połowie. Za czasów ich młodości Whateley w końcu się poddał, bo kłódki ciągle niszczono, i można było swobodnie się do tam dostać. Po drugiej stronie korytarza wiedzieli, że znajdowały się dawniej pomieszczenia biurowe. Równie wybebeszone, straszyły teraz wybitymi szybami, z wyjątkiem parteru zabitego deskami. W dalszej części fabryki, gdzie nigdy nie byli, znajdowały się magazyny. Widząc postrzępiony od wiatru paskudny, żółty banner "Magazynu manekinów Braci Knight", przedstawiający z jednej strony manekin, a z drugiej stare, zabytkowe lustro, Kelly i Britney od razu skojarzyły historie o oglądaniu w lustrach innych światów. |
Straszne miejsce i jeszcze gorsze skojarzenia. Kelly miała stracha, ale próbowała tego po sobie nie poznać. Tak samo, jak próbował Tom, bo przecież był twardzielem. Tak samo, jak próbowała Nancy, bo przecież przy Tomie nie mogła być gorsza. Tak samo, jak próbował Sam, który musiał wypinać muskuły dla dziewczyny. A Britney? Ta miała taryfę ulgową, gdyby chciała, mogła się wlepiać w Sama do woli i nikt by jej nie zwrócił uwagi. Bo to delikatna dziewczyna, nie to, co Kelly, która grała przecież kiedyś w baseball, zadawała się ze starszakami i ćpała narkotyki; i wszystko to było prawdą, co najgorsze. |
Britney pożałowała, że nie wypytała porządnie „Simona” jak wygląda to całe miejsce, gdzie go podmieniono. Wiedziałaby teraz, dokąd iść. Nie była specjalnie przestraszona całą sytuacją, raczej zaciekawiona, dlatego zgodziła się tu przyjechać z Kelly. Rozejrzała się dookoła. No tak, lustra mogły być tym, czego szukali. Manekiny.. Simon i Johnny zachowywali się trochę jak manekiny, lub inne androidy – byli sztuczni. Tak w każdym razie się wydawało. - Chyba nie ma co oglądać tych pustych hal – powiedziała w końcu do Sama. – Pewnie młody wlazł do tych starych magazynów, tam maja szanse pomyszkować i coś znaleźć. Coś, co może być „wartościowe” – wykonała manualny cudzysłów – dla takich małolatów. To co, idziemy? Nie czekając na odpowiedź Sama – a raczej nie dając mu na nią żadnej szansy – ruszyła w stronę magazynu z bannerem. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:10. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0