lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/)
-   -   [Wampir] Martwe Wody: Sezon 1 (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/19450-wampir-martwe-wody-sezon-1-a.html)

Zell 21-06-2022 16:59




Wszystkie mięśnie Ann napięły się w jednym momencie, gdy stanęła sztywno, całkowicie nieruchomo. Nie chciała zrobić złego kroku w tym momencie. Zakładała, iż przybycie Cyrila oznacza, że zapewne został wysłany do Stillwater w zamiarze poniżenia go. Musiał czuć się fatalnie w tej chwili...

Jak chłopiec na posyłki, pośledni kainita. Nie mogła ryzykować jego złości.

Nie była w stanie odezwać się, patrząc na Cyrila szeroko otwartymi oczyma. Zalały ją emocje zasiane krwią Tremere - wampirza wersja miłości. Nie mogła myśleć trzeźwo, jak zobaczyła tego, za którym tak tęskniła, którego straty tak bardzo się bała...
Po chwili otrząsnęła się na tyle, aby skłonić głęboko przed starym wampirem.
William widział, że Ann nie będzie zbyt pomocna, rażona słodkim uwielbieniem kajdanów. Jej myśl musiała teraz pływać w różowej mgiełce oszukiwanego szczęścia…

Ann poczuła jak czyjaś dłoń mocno zaciska się na jej. Dłoń Blake’a… jakby chciał dopilnować, by nie zrobiła czegoś głupiego. A Cyril… wydawał się jej nie zauważać. Rozejrzał się dookoła z kwaśną miną, uśmiechnął “dyplomatycznie” i ruszył w ich kierunku. Raze tuż za nim, nie bawiąc się w odstawianie limuzyny w miejsce bardziej odpowiednie dla tego pojazdu.
- Witamy w Stillwater. Zapytałbym czy podróż minęła przyjemnie, ale… stąd do Nowego Jorku jest obecnie ledwie parę godzin.- zażartował Toreador na powitanie.
- Parę nudnych godzin. Ściągnęła mnie tu dramatyczna plotka o renegackim Tremere.- odparł uprzejmie Cyril i westchnął. - Nic tu się nie zmieniło, odkąd byłem tu ostatnio.
- No… nic. Z tego co mi wiadomo… zatrzymasz się tu na dwie lub trzy noce? - zapytał William.- W każdym razie na dłużej.
- Na tyle, na ile będę potrzebował, by dogłębnie zbadać sprawę. Czyli co najmniej dwie noce.- przyznał Tremere i westchnął. - Lukrecja nadal gości nas w ołowianych grobowcach?
- Tak. Łatwiej je sprzątać.- przyznał Toreador.- Tak twierdzi.
- Ech… zapłacę za wersję luksusową.- rzekł z wyraźnym żalem Cyril, a William zwrócił się do Ann. - Idź, powiadom Lukrecję.
- Tak, oczywiście. - wydusiła z siebie, z bólem zdejmując spojrzenie z Cyrila. Szybko odwróciła wzrok i usilnie chcąc odciągnąć uwagę od Tremere, skierowała się szybko do Elysium Stillwater.



Przeszła przez główną salę z barem. Obecnie już pełne gości i ruszyła w kierunku schodów. Znała już dobrze każdy “publiczny” zakamarek budynku i kilka “niepublicznych”. Miała jednak świadomość, że lekko paranoiczna Ventrue z pewnością zaplanowała w swoim leżu kilka niespodzianek znanych tylko sobie.
Ann doszła w końcu do drzwi i zapukała. Usłyszała.
- Kto tam?
Paranoiczna Ventrue jest paranoiczna...
- Ann. - odparła wampirzyca ciągl trochę mając Cyrila przed oczami - Gość przybył.
- Mhmm… i co z tego?- odparła beznamiętnym głosem wampirzyca poprzez zamknięte drzwi. Po czym dodała. - Wejdź.
I co z tego?! Cyril to nie jest "nic z tego"! Weszła, starając się panować nad niechcianymi i niepotrzebnymi teraz emocjami.
Lukrecja była zajęta pracą w postaci gapienia się w monitor komputera. Przelotnie spojrzała na Ann dodając. - Coś jeszcze chcesz dodać na temat owego gościa?
- Będzie badał dogłębnie sprawę tego młodego, mówi że co najmniej dwie noce zostanie w mieście.
- Mhmm…- zaś zainteresowanie Ventrue sięgało dna. - Mamy sporo wolnych puszek. To nie tak, że turystyka wśród Kainitów rozkwita.
- Zapłaci za opcję Lux. - spojrzała uważnie na Lukrecję - Gdzie jest ten magiczny?
- Zamknięty i bezpieczny. Bez Joshui Tremere nie ma do niego dostępu. Polecenie naszego księcia. - odparła Ventrue.
- Biorąc pod uwagę, że wysłał tak silnego Tremere, to pewnie Augusto się przejął jednak sprawą. - zahaczyła.
- Najwyraźniej na starość zaczyna robić z igieł widły.- stwierdziła kwaśno wampirzyca. - Ten Panders nie jest warty pakowania się w konflikty.
- Miałaś kontakty z Augusto w Nowym Jorku?
- Oczywiście że miałam. Coś tam znaczyłam. - odparła sarkastycznie Lukrecja.
- To pewnie znałaś też Cyrila Sauveterra?
No i pojawił się tik nerwowy na twarzy Ventrue.
- Czy znałam? Czy znałam? Oczywiście, że znałam… któż go nie znał. - odparła chłodno. - Zginął może?
- Em... To ten wysłannik. - powiedziała krótko, klnąc w myślach.
- Hmmm… to ciekawe. - zadumała się Lukrecja.
- Co w tym ciekawego? - zapytała zdziwiona.
- Augusto dobrze wie, że Cyril od lat próbuje zająć jego miejsce za pomocą różnych intryg. Nie posłałby do ważnej dla niego misji. Bo nie ufa mu w ogóle. - stwierdziła Ventrue.
- Mam mu powiedzieć, żeby przyszedł do ciebie czy sama pójdziesz? Pani?
- Niech się przespaceruje. W jego wieku i profesji, ruch to zdrowie. Czarownicy zwykle nie ruszają się poza swoje pracownie. - odparła z ironicznym uśmiechem Lukrecja.
- Czy nie byłoby jednak lepiej pierwszej stanąć mu na drodze? - Ann kombinowała, jak nie drażnić dalej Tremere.
- Nie. - odparła dumnie i władczo Lukrecja podkreślając ten fakt całą mimiką swojego ciała. To był jej zamek, tu ona była władczynią i z pewnością chciała by petent Tremere to odczuł.
- Dobrze... - wampirzyca poddała się z nietęgą miną. Nawet gdyby to nie był ten wampir, ale inny równie silny... nie uśmiechałoby się jej mu przynosić takich wieści.



Pozostało tylko powiadomić rozmawiających przy barze Kainitów o tej sprawie. To znaczy Williama i Cyrila, bo Raze siedział w milczeniu i popijał “krwawą Mary” szukając wzrokiem potencjalnych zagrożeń dla Tremere pośród miejscowych typków. Na nieszczęście dla niego, jego masywna sylwetka Gangrela odstraszała wszystkich potencjalnych kandydatów do rozróby.
Caitiffka podeszła do stolika i automatycznie skierowała uwagę na Cyrila.
- Pani Lukrecja Borgia przyjmie cię w swoim gabinecie, panie... - mówiąc to zachowywała kontakt wzrokowy z Tremere... a spojrzenie Ann ukrywało w sobie tłumione uczucia.
- Nadal stroi fochy? Po tylu latach mogłaby dać sobie spokój.- odparł ze zrezygnowaniem i wyraźnym brakiem zaskoczenia Cyril, a William wzruszył ramionami.- Ma prawo być zgorzkniała.
- Niektórzy nie potrafią ruszyć z miejsca.- przyznał ironicznie Tremere.- Ciągle tkwią w mentalnych okowach swoich poprzednich zwycięstw i porażek.
- Zaprowadzić cię do niej, panie? - zapytała usłużnym tonem.
- Znam dobrze drogę. Zadbaj o to, by mój pokój był odpowiednio przygotowany. Znasz jej służbę.- Kainita wstał powoli, a Raze wstał wraz z nim. Jedynie William pozostał przy stoliku, wodząc spojrzeniem po miejscowych przystojniakach, zabijając tym czas.
Ann za to od razu skierowała się w stronę jakiejś pracownicy, która skieruje ją do pokoju dla Cyrila. Oczywiście, w pewnym stopniu zignorowała istnienie Williama i Raze'a.

Najlepszym wyborem była to tego Patty. Która, choć teraz awansowała na wampirzycę, nie zmieniła statusu. Nadal była pracownicą tego przybytku i podwładną Lukrecji.
- Wysłannik Tremere weźmie płatną opcję pokojową. - stwierdziła, gdy podeszła do nowego Dziecka Ventrue, które omiotła wzrokiem - Jak ci się istnieje w nowym-starym świecie?
- Cudownie. - odparła z uśmiechem Miracella i skinęła głową, a potem dłonią by Ann podążyła za nią. - Uczę się jak korzystać z moich talentów. Mistrzyni mówi, że mam duży potencjał.
- Mam nadzieję, że twoja nauka nie polega na biciu cię? Za ładna jesteś na to. -stwierdziła z uśmiechem, idąc za dziewczyną.
- Nie. I nie bardzo rozumiem skąd ten pomysł.- zdziwiła się Kainitka prowadząc Ann przez korytarze, po drodze zabrała z kasetki przy drzwiach klucze do jednego z “apartamentów”.
A gdy dotarły na miejsce otworzyła go. Był to schludnie urządzony pokój o lepszym standardzie niż przeciętne hotelowe pokoje. Z żelaznymi żaluzjami na oknach, oraz z solidną dębową trumną w miejscu łóżka ukrytą za masywnymi kotarami otaczającymi ją ze wszystkich stron.
- Jak widzisz… jest tu całkiem ładnie.- rzekła wampirzyca prezentując pomieszczenie przed Ann.
Caitiffka rozejrzała się uważnie, myśląc czy Cyril będzie zadowolony, czy marudny... Z nim nie było pewności.
- Sądzę, że przypadnie do gustu.
Odwróciła się do rozmówczyni.
- Powiedz mi... - ściszyła głos - Zmiana imienia na stałe to ty, czy Lukrecji się bardziej podobało?
- Wiesz… prędzej czy później musisz umrzeć. - “świeżo upieczona” wyjaśniła Kainitka wzruszając przy tym ramionami.- Śmiertelnicy nie żyją wiecznie, więc ty też nie możesz. I wtedy trzeba sobie pomyśleć nad nową tożsamością. Nowym imieniem w mroku. Miracella bardzo mi się podoba, ale pewnie porzucę je po dziesięcioleciu lub dwóch.
- W sumie... jak masz pozycję to wypada... Choć przyznam, że im rzadsze imię, tym ciężej. No i czy masz zamiar zmieniać także dla innych wampirów? Tu nie ma sensu.
- Zamierzam z tego imienia korzystać w Stillwater. W Nowym Jorku będę miała nowe, lepsze imię.- odparła wesoło Miracella.
- Więc już są plany powrotu? - zapytała, zastanawiając się jak wiele Lukrecja jej powiedziała.
- Zawsze są jakieś plany. A poza tym, szefowa może i ma zakaz, ale nie ja. - odparła żartobliwym tonem młoda Ventrue.
- Rasowa Ventrue. Już myśli znaleźć sobie niszę na własny zamek. - pokazała język dziewczynie.
- Cóż poradzić… mam to we krwi.- zaśmiała się wampirzyca i spytała. - A Ann to twoje prawdziwe, czy przybrane imię?
Westchnęła kręcąc głową.
- Używałam go i za życia, choć nie urodziłam się Ann. Tak znajomi skracali moje imię, co poparcia w rodzinie nie miało, więc... zaczęłam go używać. Prawdziwego nie lubiłam nigdy. Zbyt pompatyczne. - machnęła ręką - Annabelle.
- Według mnie… ładne. - przyznała z uśmiechem Miracella i zapytała.- Czy wszystko ci tu pasuje? To znaczy… w tym pokoju?
- Tak, tak. - skinęła głową - Mogę oddać klucz Tremere.
- To chodźmy. - zaproponowała Ventrue kierując się do wyjścia z pokoju, a Ann chętnie podążyła za nią.




Sytuacja przy barze zmieniła się znacznie w czasie gdy obie dziewczyny plotkowały w pokoju wynajętym przez Tremere. Po pierwsze, Cyril skończył rozmowę z Lukrecją i schodził z nią właśnie do baru. Jego ochroniarz podążał tuż za nim. Po drugie, William rozmawiał przez telefon i ta rozmowa nie była chyba wesoła. A przynajmniej tak mogła sądzić Ann obserwując mimikę Toreadora. Nie był może przerażony, ale z pewnością zafrasowany.
Caitiffka podeszła w stronę Toreadora, nie chcąc wyskakiwać przed szereg, jak Cyril schodził tu z nią. Nie odzywała się też do Williama, nie chcąc przeszkadzać w rozmowie.
- Będę za kilka minut, bo już schodzą.- najwyraźniej przyszła już na koniec rozmowy, bo William się rozłączył, schował komórkę i ruszył ku Lukrecji i Cyrilowi z nerwowym uśmiechem.
- Jest taka sprawa.- rzekł zbliżając się do obojga.- Smith dzisiaj się nie pojawi, coś ważnego wypadło nagle i ja też muszę was opuścić.
- Co może być ważniejszego ode mnie… od tej sprawy związanej z jeńcem ? - zdziwił się Tremere, także i Lukrecja była zaskoczona.
- Tego dokładnie nie wiem. To nie była rozmowa na telefon.- wyjaśnił Blake. - Joshua przeprasza i mówi że całą tą sprawą zajmiemy się jutrzejszej nocy. Dziś… Lukrecja może przekazać wszystko co się dowiedziała od Pandersa.
Cyril nie był z tego powodu zadowolony, ale wydawał się też zaintrygowany.
- Więc wybaczcie i do widzenia. - rzekł Toreador, kłaniając się, a Tremere spojrzał na Ann i ruszył głową jakby ją… ponaglając.


Ann tylko na sekundę skrzyżowała wzrok z Cyrilem nim nie ruszyła za Williamem, aby na zewnątrz go dogonić.
- Co się dzieje? - zapytała - Czy coś z wilkołakami?
- Nie… nie wiem. Coś poważnego.- rzekł William wsiadając do swojego samochodu. - Joshua wspominał o dużym problemie.
- Więc jedziesz na komendę z nim pogadać? - zapytała - Mogę z tobą jechać?
- Nie na komendę. Na miejsce wypadku.- wyjaśnił wampir i spojrzał na Ann nieco podejrzliwie. Następnie wzruszył ramionami. - No dobra… wsiadaj.
Nie trzeba było tego powtarzać.
- Zabijać nudę: zawsze. - wsiadła do wozu Toreadora.
- Powiedzmy…- mruknął ironicznie William i ruszył z miejsca.



- ... szeryf Martha Smith dziś ogłosiła wyniki śledztwa dotyczącego pożaru starego tartaku. Znalezione na miejscu zwłoki sugerują zaprószenie ognia w wyniku pijackiej balangi gangu motocyklowego…- ogłaszała spikerka radiowa. Ann już wiedziała, że Martha jest ghulem, oficjalnie szeryfem i żoną Joshui. Książę był dla śmiertelników pantoflarzem i zastępcą szeryfa. No cóż… maskarada na całego.
Ann i Williama przysłuchiwali się radiowym wywodom spikerki na temat zacierania śladów po ich akcji w lesie. Toreador był zamyślony i niechętny rozmowom.
Ann nie naciskała. Niech wydarzenia same się toczą, ona wybierze moment.
Wkrótce dojechali do miejsca wypadku. Niby nic niezwykłego. Ot duża limuzyna rąbnęła w drzewo. Tyle że wrak wyglądał jakby… coś go rozerwało, jakieś zwierzę? Takie było jej skojarzenie, gdy się zatrzymywali.
Gliny się tu kręciły, a Joshua z wyraźną wprawą wydawał rozkazy. Ani William, ani Ann nie byli zatrzymywani przez miejscowych.
Jakiś Lupin zirytował się na warczącą limuzynę? Tylko kto jeździ taką? Snoby z Nowego Jorku?
Dziewczyna była zaciekawiona, ale milczała idąc za Toreadorem.
Podążając za nimi, potknęła się o kawałek metalu… część drzwi. Spojrzała w dół i zamarła.



Na drzwiach było dobrze jej znane logo.
Idąc dalej zastanawiała się, czy znaleźli szkielety w bagażniku…
- Kto to zrobił?- zapytał się tymczasem William zbliżając do Joshui. A ten rzekł wzruszając ramionami. - Miałem nadzieję, że ty mi to powiesz. Niby wygląda na robotę wilkołaków, ale… nawet one chyba nie są w stanie zrobić czegoś takiego. A poza tym, nie powinno ich tu być. To nasz teren.
- I na nas spadnie odpowiedzialność. Giovanni się wkurzą. - podrapał po karku Toreador.- Gdzie Garry?
- Na odlocie. Tak się uchlał krwią swoich wyznawców, że nie kojarzy prawej dłoni z lewą.- stwierdził sarkastycznie Smith. - Dziś na niego nie możemy liczyć.
Spojrzał na Ann. - A ty co tu robisz?
- Jak typowy seryjny wracam na miejsce zbrodni. - sarknęła - Co w sumie tu Giovanni robili? - zapytała, unikając własnej odpowiedzi.
- Byli przejazdem… - stwierdził Joshua.- … to był ktoś ważny. Jego ochrona została przerobiona na mielonkę, ale żaden z trupów nie pasuje mi na potencjalną dużą szychę. Tu zginęły tylko karki.
- Nie poinformowali nas. To możemy wykorzystać jak już wpadną z wizytą.- ocenił William.
- Trudno powiedzieć co zrobią Giovanni. Limuzyna wygląda na drogą i cenną. Nie jechał nią szeregowy Kainita. I właśnie on zaginął. Jego szczątków tu nie ma.
- Postaram się coś pomóc, ale… moje zmysły są niczym w porównaniu z pupilkami Garry’ego.- westchnął William. - Cyrila przysłali.
- Hmmm… ciekawe czy Augusto chce sprawdzić jego lojalność, czy może wpakować na minę. - zastanowił się głośno Smith, gdy William kucnął i przymknąwszy oczy zaczął… węszyć.
Ann nie skomentowała czynów Toreadora. Nie były najdziwniejszym, co się działo wokół.
- Prawdopodobnie i jedno, i drugie. Przyszły…- William wskazał kierunek.- … stamtąd.
- Jesteś pewien? Orientujesz się co to za stwory?- zapytał Joshua, któremu wskazywany przez Blake’a kierunek nie bardzo się podobał.
- Nie jestem dobry w tropieniu. Mało futra w każdym razie. Kilka… zapachy bardzo… podobne.- westchnął cicho Toreador.
- Co tam takiego jest? - zapytała, patrząc we wskazywaną stronę.
- Problemy… - odparł Joshua zerkając na niebo i na księżyc.- … zwłaszcza, że dziś jest pierwsza kwadra.
- Pamiętasz szpital, o którym ci mówiłem? On jest właśnie tam. - wskazał palcem Toreador. Clyde już raz pokazał Ann szpital, ale z daleka… i cóż… dojeżdżali wtedy do niego inną drogą.
- McElroy będzie potrzebny...? Mogło coś... stamtąd... er... wyjść? - zapytała niepewnie.
- Jeśli coś wylazło… mógłby być potrzebny. Z drugiej strony mógłby pogorszyć sprawę.- zastanowił się Joshua i westchnął. - Zadzwonisz do niego William? Niech się tu zjawi. A my się rozejrzymy i miejmy nadzieję, że cokolwiek stamtąd wylazło… ma alergię na ołów. Bo niczym innym nie dysponujemy w tej chwili.
- Ok. Czekamy na niego?- zapytał Toreador wybierając numer.
- Nie. Chcę ocenić sytuację jak najszybciej i musimy mieć pewność, że kreatura… kreatury nie zdążą rozproszyć się po lesie.- zadecydował szeryf. Następnie zwrócił się do jednego z kręcących się po miejscu wypadku policjantów. - Ej Johnesy, przynieś tu wszystkie śrutówki z aut. Ja i moi znajomi robimy rekonesans. Jakbym się nie odzywał przez… dwie godziny, powiadom o wszystkim moją żonę.
Caitiffka zastanawiała się czy Cyril chociaż ruszy dla niej kącikiem ust, za to niebezpieczeństwo, w które ją wkopał...
- Wiadomo jak wyglądają te kreatury?
- Hmm… nie mam zielonego pojęcia. Ale raczej nie spodziewaj się nic ludzkiego. Trudno powiedzieć co wypełznie z czystego absurdu i koszmaru. - wyjaśnił Joshua, a William dzwoniąc wyjaśnił.- W szpitalu rzeczywistość po prostu… pękła jak lustro i przez jej szczeliny czasem przechodzą… istoty z innych wymiarów. Fairfolk, upiory, widma… demony… coś…
- To czemu Tremere nie oblegają tego miejsca, tylko piramidę? - zdziwiła się.
- Z tego powodu… że magia Tremere jest bardzo powiązana z rzeczywistością. Nie radzą sobie w ogóle z innymi wymiarami. I cóż… boją się szpitala. Zresztą słusznie. - przyznał William.- Owszem jakiś głupi Tremere mógłby się zapuścić w lustrzane wymiary szpitala i przekonać, że cała jego magia krwi jest równie użyteczna co pistolet na kapiszony. Piramida kryje w sobie przynajmniej tajemnicę. Szpital… tylko śmierć ostateczną.
- Czy w takim razie nasz Książę ma teraz skłonności samobójcze? - uśmiechnęła się do Joshui.
- Nie idziemy do szpitala. Obejrzmy tylko jego najbliższą okolicę na wypadek gdyby coś stamtąd wypełzło. Nie powinno. Magowie co jakiś sprawdzają i poprawiają nałożone przez siebie bariery.- wyjaśnił szeryf, a William rozpoczął cichą rozmową z McElory’em.
- Stillwater może być nudne, ale jak coś się dzieje to chcesz, żeby nuda wróciła... - westchnęła.
- No właśnie. W Stillwater uczysz się doceniać nudę.- uśmiechnął szeryf, podczas gdy jeden z pomocników wrócił z dwoma mossbergami.

- Wybierz swój oręż pani.- dodał z uśmiechem szeryf, a William zakończył rozmowę.
- Już tu jedzie.- poinformował pozostałą dwójkę.
Ann wzięła jeden z mossbergów, starając nie uśmiechać się jak głupia, że Książę, nawet w żartach, ją nazwał "pani". Zachowa radość dla siebie.
- Po pierwsze, trzymaj mocno broń. Po drugie… nie wdawaj się w walkę wrecz jeśli masz okazję strzelić. Po trzecie… nigdy nie kąsaj i nie pij posoki tego co stamtąd wychodzi. - Joshua wyjaśnił zasady, gdy cała trójka zagłębiała się w las. On miał rewolwer, a ona i Blake śrutówki.
- Po czwarte nie wahaj się strzelać… jeśli oberwę śrutem to i tak zmartwi mnie to mniej niż pazury, macki, język… czy inny organ potwora próbujący mnie zabić.
- Takie przebicia bariery zdarzają się bardzo rzadko.- wtrącił William.- Raz na kilkadziesiąt lat i zazwyczaj podczas pełni.
- Myślałam, że podczas pełni to wilkołaki wariują…
- To mit…. chyba…- odparł szeryf i wzruszył ramionami. - Choć rzeczywiście… bardzo cenią i czczą Księżyc.
- Rytuał, który załamał rzeczywistość, był odprawiany podczas krwawego księżyca. To rzadki rodzaj pełni, gdy światło przechodzące przez atmosferę barwi księżyc na rdzawo. Wtedy jest najgorzej… ale podczas zwykłej pełni też. Oczywiście… jeśli się jest na tyle głupim, by wejść do szpitala.- wyjaśniał William.
Ann pokiwała głową, ale nic więcej nie mówiła. Wolała skupiać się na otoczeniu.

Minęło chyba z pół godziny, gdy cała trójka przemierzała wirgiński las. Wysokie drzewa, nocna mgiełka, porosty zwisające z drzew niczym zielone całuny. Ann czuła się jakby była aktorką w jakimś niskobudżetowym horrorze, co było zabawne zważywszy, że tym razem to ona powinna być potworem polującym na napalonych i głupich nastolatków. Tymczasem, szła z dwójką podobnych do niej potworów i… czuła się jak potencjalna ofiara.
- A pamiętasz tą zabłąkaną duszę… z nią było sporo kłopotów… tylko dlatego, że ty uparłeś się jej pomóc. I te jej… ciało z gluta…- wtrącał Joshua, zajmując ich uwagę wspominkami. Niezbyt głośnymi, bo i on się rozglądał dookoła.
- Nie należy strzelać do wszystkiego, co wygląda nieco… inaczej.- wtrącił William nieco nadąsany tym, że Joshua poruszył najwyraźniej jakiś drażliwy temat.
Ann… nie zwróciła na to uwagi, bo doszli w okolice szpitala, tak blisko jak jeszcze nigdy nie była wcześniej. I to w okolicach pełni… Clyde zawiózł ją gdy Księżyca nie było.
Teraz przyglądając się budynkowi zauważyła, że coś było z nim nie tak. Niby wszystko było w porządku, ale miała wrażenie, że widzi przed sobą trójwymiarowy obraz i to popękany lekko. Jakby ktoś rozbił kawałek świata i mozolnie poskładał go na nowo.. tylko teraz kawałki nie do końca pasowały do siebie. Nie widziała co prawda żadnych rys na tym “obrazie”, ale instynktownie wyczuwała, że być powinny.
Dziewczyna rozglądała się, czując niespokojnie. Trzymała silnie broń w pogotowiu.
- To tak... zawsze jest w pełni?
- Mniej więcej.- przyznał Książę rozglądając się dookoła. - Wystarczy do niego nie wchodzić i będziemy… bezpieczni.
- Ktoś wcześniej już to kiedyś zrobił...? - zapytała.
- To znaczy… wszedł tam? Podczas pełni? Zdarzyło się parę razy.- przyznał Książę.- Nie został po nich żaden ślad.
- To nie oznacza, że ich nie ma... Czy odkryto co się stało z Tremere w Piramidzie?
- Z zewnątrz czasami widać jak… taka osoba… znika. Tam przy każdym kroku można przejść do… innego świata. I niekoniecznie z niego wrócić.- tłumaczył William, a Joshua dodał. - Nie jest aż tak źle. Można zaryzykować wejście i czasami udaje się wyjść. Jeśli księżyc nie jest w pełni… gdy wpływ jego słabszy to i szpital jest bezpieczniejszy… nieco.
- Czemu go po prostu nie zburzyć? - zaproponowała.+
- A co to by dało? To miejsce jest zaburzonym obszarem, a nie sam budynek.- wyjaśnił William węsząc od czasu do czasu.
Nagle cała trójka posłyszała głośny szelest nad głowami i zauważyła jakiś kształt przeskakujący pomiędzy konarami. Coś co miało pękaty tułów, coś jakby szyję bez głowy i… zdecydowanie za dużo kończyn.
Pierwszym odruchem Ann bez zastanowienia wystrzeliła w stwora. Śrut poszarpał gałęzie i liście, ale nie dosięgnął stwora kryjącego się wysoko w drzewach. Bestia zaczęła przeskakiwać z drzewa na drzewo z małpią gracją i nadnaturalną szybkością. William i Joshua też wystrzelili… równie celnie co Ann.
W ten sposób tego stwora nie załatwią...
- Zajmijcie uwagę. - syknęła do wampirów, sama odsuwając się i korzystając z okazji, znikając z widoku.
Nie wiedziała czy usłyszeli, nie miało to jednak znaczenia. Szeryf próbował strzałami z rewolweru dosięgnąć przeciwnika. Podobnie czynił William. Zaś sama bestia, skacząc zwinnie z gałęzi na gałąź, z konara na konar zbliżała się coraz bardziej do nich.
I Ann mogła wreszcie się jej przyjrzeć.


Stwór był dziwaczny i nawet… pocieszny. Z długimi zwinnymi łapami, jedną dziwaczną strukturą nad torsem na którym to znajdowała się “twarz” i z jedną tylko nogą. Co nie przeszkadzało mu być małpio zwinnym. Nie wydawał się szczególnie groźny, dopóki… nie otworzył szeroko paszczy oblizując fioletowym olbrzymi jęzorem rzędów stożkowatych przypominających szpikulce zębów. Wtedy tracił swój urok, no i łatwiej było zauważyć, że każdy z długich palców kończy się pazurem.
Ann wiedziała, że największą szansę da jej strzał z zaskoczenia, gdy stwór będzie się chciał zająć Joshuą i Williamem.. czekała więc w gotowości, by oddać celny strzał w tego pysk.
Pozostałe wampiry nie przemieszczały się widocznie próbując skusić potwora. Wszak Ann wiedziała, że i szeryf i William potrafią być nadnaturalnie szybcy. Bestia też była, ale nie aż w takim stopniu. Wreszcie… zraniona dwoma kulami z rewolweru, odbijając się stopą od pnia skoczyła ku szeryfowi.
To był moment, na który czekała. Nim bestia dopadła Księcia, strzał z broni trafił potworka w dolną paszczę, przy okazji ujawniając Ann.
Chmura śrutu uderzyła w pysk bestii, orając go głębokimi ranami. Potwór pisnął straciwszy impet skoku i uderzając ciałem o ziemię. Zanim zdążył się pozbierać do kupy, William dopadł go i uderzeniem kolby przewrócił, a następnie strzelił. A potem szybko odskoczył unikając pazurów jego dwóch łap. W tym czasie Joshua przeładowywał pospiesznie rewolwer.
Nie przybliżając się, Ann oddała znowu strzał w tors stwora, aby nie miał on szansy skrzywdzić wampirów.
Potwór zapiszczał otwierając szeroko poszarpaną gardziel, w którą to tym razem William wpakował mu garść śrutu. Niebieskozielona posoka spływała z wielu ran bestii, która będąc już w desperacji rzuciła się do ucieczki w stronę szpitala.
Na odchodne, dziewczyna strzeliła stworow w plecy.
Poraniona bestia straciła sporo krwi i dwiema łapami ciągnęła po ziemi. Ale nadal była szybka. Ani Wiliam, ani Joshua nie mieli ochoty za nią podążać.
- Tylko jedna?- zapytał szeryf, a Toreador potwierdził skinieniem głowy i słowami. - Tylko jedną wyczuwam.
- Jesteś zawiedziony, Książę? - caitiffka była zdziwiona.
- Nieco… ale nie z tego powodu co sądzisz. Z drugiej strony… - zamyślił się Joshua. - Nastąpiła przebitka na szpitalu. Parę potworów wyskoczyło z niego i pognało w dół. Przypadkiem natknęły się na jadących Kainitów i zaatakowało pojazd, zabijając ochronę i zabierając szychę Giovannnich na przekąskę. Jak to brzmi?
- Brzmi jak… podejrzanie dużo nieszczęśliwych zbiegów okoliczności. - odpowiedział William odprowadzając potwora spojrzeniem. On zaś dotarł do szpitala, jego sylwetka zafalowała przez moment. Dotarł do zmurszałych drzwi budynku i znikł nagle, zanim je zdążył otworzyć.
- Myślę że Giovanni pomyślą tak samo. - zgodził się z Toreadorem Książę.
- Jak chcą, to mogą przyjść i sprawdzić szpital osobiście. - przewróciła oczami - Fakt, sporo zbiegów okoliczności, ale... Giovanni są dziwni. Może uznamy, że sami chcieli tu być, zdjęcia porobić?
- Obawiam się, że ów klan narobi nam nieco kłopotów w najbliższej przyszłości z powodu tego wypadku na moich ziemiach.- westchnął ciężko Joshua przeładowując rewolwer. - Bywają nieobliczalni i niebezpieczni.
- I są bardzo bogaci. Co ma znaczenie nawet w świecie Kainitów.- dodał Blake.
- Czy to prawda, że sypiają z własną rodziną, myślę o rodzonych krewnych, i mają szkielety w szafach? - zapytała, powtarzając co na ulicach Nowego Jorku usłyszała.
- Szczerze powiedziawszy nie wiem. Są bardzo skryci.- przyznał Blake pocierając podbródek.- Ale te plotki krążą odkąd pamiętam, więc musi być w nich ziarenko prawdy.
- Jest cały worek. To jedna wielka banda kazirodców i zboczeńców. Niewiele klanów jest od nich gorszych. Może ci czciciele węża, albo… Baali. - odparł Joshua wzdychając ciężko. - William ty tu czekaj na czarownika. Ja wracam do swoich ludzi. I tak tu nic nie pomoże, niepotrzebnie go wzywaliśmy.
- Może trzeba coś połatać? W tym mógłby pomóc... - zaproponowała.
- Co dokładnie połatać?- zapytał William.
- Skoro stworek wyszedł, a to nie dzieje się ciągle, to może magiczne mury siadły, o których mówiłeś?
- On w tym nie pomoże. Tu trzeba prawdziwego maga.- wyjaśnił Toreador, podczas gdy Brujah zaczął się oddalać.
- Ciekawe jak Lukrecja i Cyril sobie radzą. Ona go nie darzy sympatią... - mruknęła - Miała nadzieję, że zginął...
- Lukrecja go nie zabije. To że kogoś nie lubisz, nic nie znaczy w naszym małym klubie. Interesy są ważniejsze od osobistych urazów, zwłaszcza gdy jest się ambitną Ventrue. A nasza Lukrecja nie ma interesu w śmierci Cyrila, nawet jeśli podejrzewa go o to, że ją wydał Księciu Nowego Jorku. - wyjaśnił Toreador.
- Więc dlatego tak nerwowo zareagowała jak dowiedziała się, że to on przyjechał! Naprawdę to zrobił? - zapytała zaciekawiona.
- Nie wiem. Może? Jeśli miałby w tym interes uczyniłby to na pewno. Rzecz w tym, że nie wiadomo dokładnie kto wydał spiskowców, do których należała nasza droga Lukrecja. - odparł z uśmiechem Blake.
- Ale skąd by wiedział...? - zastanowiła się. Czy dzięki tej zagrywce, teraz posiada plusy u Księcia? Czy dzięki temu Ann dostała szansę?
- Nie wiem.- wzruszył ramionami Toreador spoglądając w kierunku, z którego szedł już widoczny czarownik. - Ale Cyril ma swoją siatkę agentów.
Ann patrzyła na nadchodzącego czarownika, chcąc wrócić w końcu do Cyrila... tylko wpierw musiała wiedzieć co się stanie dalej.

Toreador podszedł do czarownika i zaczęli cicho rozmawiać. Ogólnie William streszczał wydarzenia McElroy’owi. Ten słuchał uważnie i w milczeniu, od czasu do czasu tylko zadając pytania. Po czym stwierdził, że się rozejrzy i popyta miejscowych duchów. Może nawet coś… przepędzi. Ale na ewentualne szczeliny w barierze nie miał żadnego remedium.
Potem się rozdzielili. William wrócił z Ann do miejsca wypadku, a James został przy szpitalu. Cóż… on mógł przetrwać w świetle dnia. Oni nie…
A dużo już nocy zdołało przeminąć.
- Myślisz, że długo mu zajmie? - zapytała Williama.
- Co zajmie?- zapytał Toreador, gdy dochodzili do pojazdu. - Aaaa… to co ma robić? Nie wiem dokładnie. Może kilka, może kilkanaście godzin.
- Więc wracamy do hotelu?
- Raczej chyba do domu.- odparł z uśmiechem Toreador, otwierając drzwi samochodu.
- No tak... - spojrzała w niebo na chwilę - Wiesz... Mam taką silną chęć... - odwróciła wzrok - Być tam…
- I tak prawdopodobnie szykuje się do snu.- odparł William i dodał z uśmiechem. - Jutro go zobaczysz.
Dziewczyna weszła do samochodu, walcząc z przybitym wyrazem.
- Mam ciągle takie poczucie.... - odezwała się, gdy Toreador też wsiadł - ...że może mnie nie zechcieć widzieć....
- Z pewnością nie będzie chciał, byś mu teraz zawracała głowę. - przyznał Toreador. - Jeśli pojedziemy do hotelu, to i tak niewiele już nam czasu zostanie na… rozmowy.
- To ciężkie, wiesz... ale poczekam do jutra…
- Z pewnością… ale cóż… cierpienie jest też częścią miłości.- pocieszał ją William, jadąc w kierunku swojej willi i oddalając od Ann od Cyrila.



abishai 27-06-2022 19:27


Coś czaiło się w wodzie. Coś lepkiego, oślizgłego, czarnego… potwornego. Coś wyciągało swoje macki ku niej. Coś kryło się w jeziorze rozlewając plamy czerni na powierzchni.
Wiedziała o tym. Ale szła nadal, jakby zahipnotyzowana przez czworo świecących czerwienią oczu. Woda, zimna i lepka objęła już jej kostki, ale szła nadal ku głębi.
Wiedziała co ją czekało, rozrywanie żywcem, pożarcie… niewypowiedziany ból. Ale i tak szła w głąb jeziora nie mogąc wyrwać się woli potwora. Była tylko żywą laleczką podległą jego woli…



Ann obudziła się nagle, wyrywając z tego koszmaru. Była… w dobrym humorze. Wszak nic nie mogło popsuć jej tej nocy. Cyril był w mieście! Więc koszmary nie miały dzisiaj znaczenia. Wszak przywykła do nich, nawet jeśli zazwyczaj śniły jej się inne. Bo ten o wodzie, o potworze w jeziorze zdawał się pojawiać znikąd. W Nowym Jorku takich snów nie miała.
To był jednak detal. Cyril był w Stillwater i ona musiała być przy nim jak najszybciej.

-... mój drogi, fortuna ci sprzyja. Dziewięć monet jest w dobrym towarzystwie, acz widzę burzę na horyzoncie, więc nie przesadzaj z wydawaniem. - jak zwykle słuchali wróżki, gdy jechali do Stillwater. Ta stacja była ustawiona w radiu. - Fortuna to kapryśna pani, wierz mi… Nie należy liczyć na to, że długo będzie ci sprzyjać. Nawet jeśli moje karty.
- A co z miłością? Czy powinienem się teraz oświadczyć?- pytał rozmówca. A Jaine Love odpowiadała.- Możesz spróbować, ale nie pozwól by uczucie cię zaślepiło. - w tle słychać było wykładane karty. - Widzę sekret ukryty pod powierzchnią.
- Hmm… potwór w jeziorze, powiadasz? - zamyślił się William, gdyż podekscytowana ponad miarę Ann przypadkiem wspomniała o swoim koszmarze.
- Nie… nic mi o tym nie wiadomo. - przyznał w końcu. - Może Indianie wiedzą więcej? Możliwe że mają jakieś legendy na temat tego jeziora. Będziesz miała okazję ich spotkać, to możesz zapytać.
Jechali razem, według Ann za wolno ale Blake trzymał się rygorystycznie przepisów drogowych.
- Garry ma się zjawić w hotelu z informacjami na temat robótki dla wilkołaków. - dodał przypominając sobie. - Dzwonił dziś, mówił że są gotowi zapłacić swoimi skarbami. Pewnie jakieś magiczne fetysze. Musi im bardzo zależeć, skoro są tak hojni. Z drugiej strony ich plemię nie należy do bogatych.


Miasto. Hotel. W końcu dojechali. Mimo że droga miała taką samą długość jak co noc, to tym razem wampirzycy droga wyjątkowo się wydłużyła. Niemal wyskoczyła więc z samochodu, gdy już dojechali na miejsce. Po wejściu do “królestwa” miejscowej Ventrue, Ann zobaczyła
znajomą wampirzycę która to śpiewała na scenie, bluesowo-rockowy bardziej energiczny niż ten który Ann słyszała ostatnio. Na sali był też Raze rozmawiający z Patty/Miracellą oraz Clyde’m. Niewątpliwie Gangrel zaimponował obojgu swoją sylwetką i aurą dzikości. Ann nie widziała co prawda jeszcze Cyrila, ale skoro Raze tu był to i stary wampir pewnie też tu był.
- Joshua przyjedzie za godzinę.- poinformował William wchodząc tuż za Ann i chowając komórkę do kieszeni. Musiał zadzwonić do Księcia, gdy Ann pognała do drzwi hotelu.
- Wtedy zajmiemy się za negocjacjami z wysłannikiem Tremere. I… nie będziesz przy tym obecna. Takie negocjacje są delikatną sprawą i nie potrzeba przy tym świadków.

Zell 11-07-2022 18:29




- Uch? - Ann spojrzała na Toreadora, chyba zrozumiawszy o czym mówił... lub nie? - Jasne...
I wróciła do poszukiwania Cyrila, jedynie obdarzając wampirze gówniarstwo niezainteresowanym wzrokiem. W Central Parku by więcej Gangreli znaleźli... i pewnie nie wyszli z niego w jednym kawałku.

Prawie jak po sznurku skierowała się bez zastanowienia, ku pokojowi Cyrila. Wiedziała, że tam właśnie się znajduje.

Nim weszła zapukała do jego drzwi.

- Nie przeszkadzać! - usłyszała wrogie wręcz warknięcie Cyrila zza drzwi.
Serce podskoczyło caitiffce do gardła i odskoczyła od drzwi jak oparzona. Po prostu odsunęła się po ścianie, byle dalej od drzwi. Drżała i gdyby żyła, to łapałaby nerwowe oddechy. Złapała się za głowę, opierając o ścianę plecami. Nie mogła wrócić... nie w tym stanie!
Którego się wstydziła…

- Je teraz… wiesz jak bywają Tremere drażliwi podczas posiłków.- usłyszała za sobą głos Lukrecji. Ta podeszła bliżej i ćmiąc papierosa przez cygaretkę spojrzała trochę podejrzliwie, trochę litościwie na Ann.
Teraz ona tu była...
Ann czuła się w tym momencie poniżona. Wiedziała, że widać po niej reakcję, a jeszcze zobaczyła ją ta Ventrue. Skinęła jedynie głową, obawiając się teraz zmuszać swój głos do opuszczenia ściśniętego gardła.
Jasna cholera!
- Jak skończy to sam wyjdzie. - Lukrecja nie przejęła się sytuacją szczególnie. Większą uwagę poświęcając drzwiom niż samej Ann.- Powiadom go wtedy, kiedy Joshua przyjedzie, jeśli możesz… dobrze?
- Tak, oczywiście... - cicho odparła Ann, w ten sposób maskując rozdygotanie głosu.
- Dziękuję. - odparła beznamiętnie wampirzyca i oddaliła się od drzwi pokoju Tremere.
Gdy Lukrecja zniknęła z pola widzenia, caitiffka położyła czoło na ścianie. Nienawidziła tego stanu, nie chciała by pojawiał się... Poniżające.
...a jednak wciąż czekała kawałek od pokoju.

Tremere w końcu otworzył drzwi ocierając usta chusteczką i rozejrzawszy się dostrzegł Ann.
- Skoro tu już jesteś, wynieś babkę do jednego z pokoi na górze. Niech odeśpi.- wydał rozkaz szerzej otwierając drzwi. Tuż obok łóżka leżała bez czucia jakaś atrakcyjna czterdziestolatka, oddychając płytko.
- Oczywiście... - wampirzyca weszła do pokoju, aby zabrać "talerz" i móc odnieść na odpowiednie miejsce... i wrócić.
- No... rusz się… nie mam całej nocy i ty chyba też. - odparł wampir zerkając do góry.- Już zapomniałem jaka to jest dziura, to Stillwater.
Ann bez ociągania, zaczęła prowadzić półprzytomną kobietę, trzymając w pionie wokół talii. Szeptała do niej uspokajająco, zapewniając że zaraz odpocznie. Zaprowadziła kobietę schodami, do pokoju na górze, gdzie ułożyła ją delikatnie na łóżku i...
...szybko, prawie potykając się na schodach, wróciła do Cyrila.



- Mam nadzieję szybko załatwić tu interesy. Jestem pewien, że regent wykorzystuje moją nieobecność do osłabienia mej pozycji w klanie. - Cyril mówił bardziej do siebie niż do niż do niej, gdy sprawdzał w lustrze ubranie, czy aby nie zachlapało się posoką posiłku.
Caitiffka po prostu podeszła do Tremere i poprawiła jego ubranie tak, aby leżało jak najlepiej na ramionach.
- Książę Stillwater pojawi się niedługo. - zapewniła cicho.
- Jak miło… chodzi tu o jakiegoś sabatnika władającego sztuką, tak? - przypomniał sobie Cyril i westchnął.- Strata czasu. Trzeba było go zabić i byłoby po sprawie. Tyle zachodu z powodu marnego imitatora.
- Jego sprawa jest... dziwna... - odparła zajmując się niechcianymi zagięciami - Nie został wciągnięty w Sabat... nie zdążyli. Wie kto był jego Rodzicem... ale został on unicestwiony od razu po użyciu go jako przymusowego Ojca. Czyli w sumie... ten Charlie jest Tremere? Nim go zakołkowałam odstraszał nas ogniem... - trochę napięły się mięśnie Ann na wspomnienie ognia.
- Jest złamaniem prawa moja droga. On i jego rodzic zgodnie z prawem powinni zostać unicestwieni. Nie ma znaczenia, kto go stworzył… klan go nie uznaje. - odparł chłodno wampir wyjaśniając. - To nie jest tak, że z automatu dziedziczysz przynależność do klanu. Musisz być przez niego uznana za członkinię.
- To nie można go... przygarnąć? - zaryzykowała skończywszy układać ubranie Tremere - Miał umrzeć w jakimś rytuale. Tylko Sfora się wbiła. I uznała, że takie zrobienie wampira będzie zabawne.
- Przygarnąć? Co za absurdalny pomysł.- zaśmiał się Cyril, a potem zbladł rozważając. - To pułapka na mnie. Augusto nie dba o to jak potoczą się negocjacje i jaki będzie ich wynik. Tak czy siak będzie miał okazję wypominać mi efekt tych negocjacji do końca swojego nieżycia.

- Też jest kwestia wczorajsza... Najwyraźniej jakieś rzeczy się wyrwały z naszego magicznego miejsca, otoczonego barierą, i ubiły Giovannich... którzy nie mówili, że tu się zjawią.
- Giovanni? To ciekawe… udało ci się… coś zdobyć z ich zwłok? - zaciekawił się nagle Tremere zapominając o swoim “tragicznym” położeniu.
- Znaleziono tylko zniszczoną drogą limuzynę i ciała ochroniarzy. Nie było szczątków wampira. - pokręciła głową.
- To co się z nim stało? A co z jego rzeczami, zapiskami? - zapytał poirytowany Cyril.
- Zakładam, że Książę może więcej powiedzieć... Jeżeli potwory go nie zabrały... tam... to pewnie zostały zgarnięte przez policję. A on... albo potwory go zjadły, albo miejsce pochłonęło... - patrzyła na Cyrila ostrożnie.
- Hmm… jeśli uda się wysępić rzeczy Giovanniego w zamian za życie tego Pandersa, to Augusto z pewnością pożałuje, że mnie traktował jak chłopca na posyłki. - rozmarzył się Cyril.
- Panders może też być... interesem.... Straciłam całą Koterię, może... Da się odbudować?
- Na tym zadupiu? Na co ci koteria? Nic tu się nie dzieje… Giovanni to wyjątek od reguły.- ocenił Tremere.
- Ale wrócę do miasta... Do tego... Jak tu się nic nie dzieje, to dobrze. Kiedy zacznie to gorzej. - westchnęła - Nie wiemy czemu Sabat się pojawił, bo nie zależało im na Nowym Jorku. Jest Piramida. Jest to... przejście... z którego potwory wychodzą. Wilkołaki. I kopalnia, do której z Nadią idę dla Wilkołaków dane wykraść... Nawet Nosferatu nie chcieli tam gmerać…
- Nosferatu gmerają w sieci. Wy raczej zakradnięcie się do jakiegoś ośrodka dla wilkowsioków. - ocenił Tremere. - To chyba bezpieczniejsze… zresztą Rosjanka się tam będzie bardziej narażała, więc powinnaś wyjść bez szwanku z tej przygody.
Spojrzała na podłogę nim zapytała.
- Kim jest Nadia, panie? Dla klanu? Jest tu w nagrodę? Za karę? - odważyła się.
- Cóż… strażniczką projektu regenta. Nie jest tu ani w nagrodę, ani za karę. Jest z konkretną misją, której natury oczywiście ci nie zdradzę. Aczkolwiek dla niej to równie dobrze może być kara. Tu jest nudno… - wzruszył ramionami stary Tremere. - Większość nocy nie ma co robić.
- Czyli... jest sojuszniczką Regenta? Twoim wrogiem?
- I tym, i tym… aczkolwiek… - odparł Cyril wzruszając ramionami. -... wrogiem ją ciężko nazwać. Wrogów mam w Nowym Jorku, tu jest po prostu przydupaską Augusto, bez znaczenia dla mnie. A i wątpię bym ja obchodził ją.

Ann zawahała się i uklękła przed Cyrilem.
- Ciężko znoszę to, że jestem od ciebie odseparowana... Tęsknię, cierpię... Proszę, zabierz mnie…
- Wykorzystałem moje kontakty, by cię tu umieścić. Z dala od tego… całego cyrku, jaki się teraz odstawia w Nowym Jorku. - burknął Tremere.- Ocaliłem cię, zamiast rzucić cię na pożarcie jak kilka innych moich pionków, a ty narzekasz? Co za niewdzięczność.
To było jakby uderzył ją w twarz otwartą dłonią...
- Nie, to nie tak! - skuliła się na podłodze, kładąc czoło na posadzce - Ja tylko... - głos jej się łamał - To boli... A krew skąpa... - jęknęła.
- Nie mogę co chwila dawać ci mojej krwi. - odparł spokojnie Cyril. - Nie stać mnie na taką rozrzutność. Poza tym… ciesz się, że w ogóle jeszcze daję. Na tym etapie mógłbym sobie odpuścić.
Wampirzyca uniosła głowę, patrząc szeroko otwartymi oczami.
- Jestem przydatna, lojalna... - zadrżała wystraszona. Czy jej koszmary się ziszczają?
- W tej chwili nie jesteś przydatna w Nowym Jorku. Wprost przeciwnie. Byłabyś zawadą i mogłabyś zginąć. - odparł Cyril i westchnął. - Wiem, że Stillwater jest… wioską tylko przez przypadek nazwaną miasteczkiem, ale tu… nie narobisz sobie kłopotów i mnie też. Tu nie zginiesz.
Wsparła czoło obok jego nóg.
- Wybacz... Troszczysz się... - wycisnęła z siebie - Poświęcasz... dla caitiffa... z Lasombry. - wykorzystała po raz pierwszy nazwę, której Cyril jej nie przekazywał wcześniej.
Oblicze wampira nerwowo zadrżało, gdy usłyszał te słowa.
- Będzie dla ciebie lepiej, jeśli nigdy więcej nie wypowiesz tej nazwy. Lepiej udawać głupka przed innymi, niż dać komuś powód do podejrzeń, że nie jesteś caitiffem. Szpiedzy z Lasombry przenikają do Nowego Jorku, czasami. - przestrzegł ją.
- Książę Smith mi o nich mówił... - szepnęła - Nie jestem niczyim szpiegiem... To te cienie...
- Jest różnica pomiędzy wiedzą o Lasombrze, a wiedzą o swoim sabacim pochodzeniu. Też się domyśliłem, jaki klan cię wypluł… wiedziałem o tym od początku. Tyle, że ta wiedza nie była ci do niczego potrzebna. I może być obciążeniem w przyszłości.- wyjaśnił Cyril beznamiętnie.
- Nie byłam w strukturach tej sekty... Nie wiem nic o niej. Pewnie powstałam, aby zginąć szybko... - zacisnęła pięści - Spotkałeś mnie jak miałam z tydzień i błąkałam się. Żaden szpieg ze mnie.
- To nie ma znaczenia. Daj im cień podejrzenia, a chłopcy Grozy wycisną z ciebie prawdę. Taką “prawdę” jaka będzie Pawlukowi odpowiadała. - wzruszył ramionami Tremere.

- Joshua Smith kontaktuje się z Księciem Nowego Jorku... czasem twarzą w twarz. - Ann wyglądała na przybitą wcześniejszymi wypowiedziami - Czyli... czy on pojawia się w Stillwater?
- Rzadko bywa z oficjalnymi wizytami w tym mieście. Teraz gdy mamy erę smartfonów, to już nie musi. - ocenił czarownik.

Delikatnie, wręcz z obawą, ujęła rękę Cyrila, wciąż z dołu patrząc na wampira.
- Pozwól, panie... Skoro jesteś...
- Nie mogę się osłabiać przed negocjacjami. Nie po to jadłem, by tracić siły na ciebie. Może przed wyjazdem stąd… ale nie teraz.- wampir wyrwał dłoń z uścisku Ann. - Powstań i zachowuj się odpowiednio. Nie pozwól, by głód tobą władał.
Bezklanowa nawet nie trzymała silnie, więc bez oporu Cyril zabrał rękę ku tłumionemu smutkowi dziewczyny.
- Wedle życzenia... - szepnęła. Rozmowy z Cyrilem ostatnio powodowały niemały ból emocjonalny.
Ann wstała z podłogi wykonując polecenie.
- Mogę dzień przesypiać w piwnicy hotelu, żeby być na miejscu, by służyć, póki się tu znajdujesz.
- Jeśli chcesz… - rzekł obojętnym tonem Cyril ruszając do drzwi.

Caitiffka grzecznie ruszyła za Cyrilem do wyjścia.
- Jak przebiegają relacje z Lukrecją...?
- Nie lubi mnie, ja nie lubię jej. Oboje udajemy, że nic się między nami nie wydarzyło. Czyli wszystko jest tak, jak być powinno. - zaśmiał się złośliwie Cyril. - Wygnanie trochę utarło jej noska.
- Czemu jej nie lubisz, panie? I czemu ona ciebie? - zapytała.
- Ona jest Ventrue. Ich można szanować, można się ich bać, ale nie można ich lubić. Bo to są zadufane w sobie aroganckie dupki. - wyłożył swoją filozofię czarownik.- A ona… nie wiem i nie obchodzi mnie to, czemu za mną nie przepada.
- Może... sądzi, że miałeś coś wspólnego... z jej wpadką? - zaryzykowała.
- Doprawdy? Może tak było… nie pamiętam… - odparł Tremere nie przywiązując większej wagi do sugestii Ann.
Ann jedynie skinęła głową, nie mówiąc nic i otworzyła przed Tremere drzwi, dając mu wyjść pierwszemu.
- Zorientuję się, czy Książę przyjechał. - dodała zamykając drzwi i bez ociągania, ruszyła do głównej sali.
- Dobrze… ja się nie będę spieszył. Niech wiedzą, że nie jestem byle posłańcem. - odparł Cyril zwalniając kroku.



Sytuacja niewiele się zmieniła. Lukrecji nie było w głównej sali. Raze nadal oczarowywał historyjkami Patty oraz Clyde’a. Toreador przyglądał się temu z boku pijąc krwistą Mary. Joshui nie było widać. Zamiast tego… wkroczył do baru Garry.
- Heeej… jak się masz stary? W końcu Lucius poznał się na tobie i wygonił cię?!- zaśmiał się głośno Gangrel i ruszył ku zdumionemu pobratymcowi.
- Nieee… interesy mój drogi, interesy. Jak wiesz, pracuję jako ochroniarz i pilnuję teraz bogatego tyłka jednego takiego sztywniaka.- rzekł wesoło Raze i oba Gangrele uścisnęły się mocno i serdecznie.
- No i jak tam w wielkim mieście? Robisz karierę, zbijasz kokosy?- zapytał przyjaźnie Garry, już nieco cichszym głosem.
- A gdzie tam. Dziaduję pod drzwiami bogatszych. Lucek tnie moje zarobki zbierając fundusze na kolejne swoje wielkie plany. Z których ostatecznie nic nie wychodzi. Jest z nim coraz gorzej. Popadł w obsesję na temat odrodzenia potęgi naszego plemienia. A prawda jest taka, że betonowe dżungle nie są dla Gangreli i Wilkołaków. - odparł z uśmiechem Raze, podczas gdy jego fanklub przyglądał się temu z zaciekawieniem i lekkim zdezorientowaniem.
- Zabawna sprawa, bo słyszałem o plemionach wilkoła…- zaczął Garry, a Raze mu przerwał. - Cokolwiek słyszałeś to bajki. Są co prawda jakieś… likantropy, ale nazwa jaką sobie przybrali dobrze obrazuje ich upadek. Bo kto przy zdrowych zmysłach nazwałby się Gnatożujami.

Ann podeszła do oczarowanej młodzieży i przesunęła im dłonią po widoku.
- Możecie go o numer zapytać…
- O jaki numer?- zapytał Clyde, gdy tymczasem dwa Gangrele wymieniały się anegdotkami.
- Komórki. Może wam mięśnie pokaże, napręży się bez koszulki…
- To dobry pomysł.- odparł wesoło Clyde, a Miracella pokręciła głową dodając. - Ona cię podpuszcza.
- W samym mieście źle się dzieje… Co prawda plotki nie dotarły jeszcze do ulicy, ale parę prominentnych Kainitów przestało się odzywać. Łatwo się domyślić, co się z nimi stało. Tak sobie myślę, czy by wiesz… nie wybrać się na prowincję na kilka tygodni. Przeczekać całą tą burzę, która zbiera się nad Nowym Jorkiem.- rzekł cicho Raze, ale nie dość by trójka wampirów nie posłyszała.
- Do mnie możesz wpaść. Co prawda wiem, że nie lubisz doprawionych przekąsek, ale zawsze możesz stołować się w mieście.- odparł wesoło Garry, a Raze skinął. - Może tak zrobię wkrótce, dam ci znać i dzięki.

- Jesteście uroczy. - Ann mruknęła do Clyde'a i Miracelli, po czym wskazała tylko na Brujah - A ty wciąż dziecinnie naiwny. - westchnęła. Ventrue się zaśmiała cicho, a Clyde zaperzył wyraźnie urażony tymi słowami.
- Zakładam że Lukrecja każe sobie płacić za posiłki? - zapytał Raze, a Garry kiwnał głową.- Jeśli zamierzasz zatrzymać na dłużej to… tak… bez karty bibliotecznej trzeba płacić pogłówne. Czy jak tam to ona nazywa.
- Nie będzie się Ryze liczyć jako... pracownik Tremere? - zasugerowała Ann i spojrzała na Clyde'a - Nie jeż się na mnie, nie warto w Elysium. - szepnęła.
- Cóż… płaci za mnie klan Tremere tak długo jak dla niego pracuję.- odparł Raze ze śmiechem.- Jeśli przyjadę tu prywatnie, żaden kościsty tyłek nie będzie za mnie opłacał rachunku.
Ann nie wyglądała na zadowoloną z określenia Cyrila.
- Zawsze Larry by się ucieszył, gdyby był ktoś inny, kto bić się może. Zatrudnij się jako najemny umilacz istnienia w Stillwater. Więcej ciekawych rzeczy.
- Larry? Jeszcze żyje? O nie… ja się trzymam z dala od takich czubków jak Dukes.- odparł czarny Gangrel unosząc dłonie w żartobliwym geście poddania. - I wolę nie sprawdzać, jak długo wytrzymam łomot w jego wykonaniu.
- Ja dałam radę przetrwać, to ty też. A zawsze nam się tu przyda kolejny. Stillwater... Ma swój... nieoczekiwany wdzięk. I ostatnio nawet nam Sabat umilał czas. - uśmiechnęła się - A pomoc Gangreli... zawsze dobrze wspominam.
- Nie zamierzam tu zostać. Nowy Jork ma swój syreni śpiew. Po prostu nauczyłem się przez lata wyczuwać skąd wiatr wieje. A ostatnio wieje coraz bardziej śmierdzący wiaterek.- wyjaśnił cicho Raze. - Czuć w nim zagrożenie.
- Co się dzieje? - Ann także głos ściszyła.
- Nie wiem. Ja tylko pilnuję szyszek. A one zrobiły się nerwowe. Możesz Cyrila spytać, jeśli uda ci się wydusić z niego jakąkolwiek informację… co byłoby cudem.- zaśmiał się cicho Raze.
- Co wy, Gangrele, w ogóle macie do Cyrila? - zapytała szczerze zaciekawiona - Nie jest taki... zły.
- Nie powiedział ci nigdy? Cóż… to nie jest taki wielki sekret, Cyril to oszust i złodziej.- wzruszył ramionami Raze. - Ukradł coś, co jest cenne dla każdego klanu.
Wyraźnie caitiffka nie wiedziała co powiedzieć. Zaprzeczyć? Nie... A może powinna?
- Ja... Nie wiem. Po prostu... nie wiem. - widoczne było jej zagubienie.
- Poznał dyscyplinę klanu Gangrel i ponoć uczynił to w sposób nie do końca uczciwy czy honorowy. - wtrącił Garry i wzruszył ramionami wyjaśniając. - Lucius zna szczegóły, bo to są stare dzieje… Cyril jakoś wywinął się od zemsty klanu, spłacając tę zbrodnię przysługami, ale… zarówno na starym kontynencie jak i tu klan Gangrel traktuje go podejrzliwie. Kto raz ukradł wiedzę klanu, ten może zawsze chcieć spróbować powtórzyć ten wyczyn.
Ann zastanawiała się, czy tak samo ten klan Lasombra by widział ją. Jak złodzieja ich dyscypliny...
- Przykro mi... tylko tyle mogę. Nie wiedziałam…
- Nie przejmuj się, ja się nie przejmuję… Raze też nie. - machnął ręką Garry. - To stare dzieje.
- Możecie poopowiadać historie młodym? - szeptem zwróciła się do Gangreli - Są pod wrażeniem.
- Jak to nowoprzeistoczeni. Parę dziesięcioleci… i przekonają się jak nudno być umarlakiem. - westchnął filozoficznie Garry, a Raze dodał.- Przystopuj może z tymi ziółkami we krwi.

Caitiffka zostawiła Gangreli na żer dzieciom i podeszła do Williama.
- Kiedy ma zjawić się Książę?
- Tak za pół godziny… myślę. - zastanowił się Blake, a tymczasem do obojga podszedł Garry.
- Tak się rozgadałem, że zapomniałem wspomnieć. Mamy spotkanie z wilkołakami, Ann skoczysz po Nadię? Bo wkrótce musimy wyruszać.
- Jasne, jasne. Tak zrobię. Mam z nią tu wrócić?
- Tak. - uśmiechnął się Gangrel.
- Załatwię, tylko przekażę o Księciu... - spojrzała na Toreadora, jakby upewniając się, że nie uraczy ją jakimś komentarzem i po prostu szybko wróciła do Cyrila.



- Książę będzie za pół godziny... około. - wyrzuciła z siebie od razu.
- Ech… jak miło, że każą mi czekać. - prychnął zirytowany Tremere zerkając na Gangrela i Toreadora.- No cóż… Blake nie jest zajęty niczym ważnym, albo… nikim?
- Tylko obserwował jakiś śmiertelnych, ale tak to na górze jest. Raze także. Muszę iść teraz po Nadię, misja czeka. Nie wiem ile to zajmie.
- Nie szkodzi. Nie będziesz tu potrzebna. Negocjacje i tak odbywają się w dość ścisłym gronie.- ocenił sytuację Cyril kierując się ku Toreadorowi.

Ann wyprzedziła Cyrila i stanęła przed nim. Nie mogła wytrzymać, musiała zapytać...
- Czy to prawda, co mówią Gangrele? - zapytała, zachowując nieoczekiwaną pewność. Może oskarżycielskość nawet?
- A co mówią zwierzaki? - zapytał Cyril.
- Że jesteś oszustem i złodziejem. - skrzywiła się - Cyril, co ty zrobiłeś?
Ann teraz już rzadko zwracała się po imieniu do Tremere, ale kiedy to robiła... najwyraźniej sytuacja ją na tyle poruszyła.
Wampir zgromił ją spojrzeniem, władczym i bezlitosnym.
- Zamierzasz mi prawić morały? Zapomniałaś czym jesteś? Czym my jesteśmy? Jeśli ktoś jest na tyle nieudolny, że nie potrafi pilnować tego, na czym mu zależy to najwyraźniej nie jest tego godny.
- I teraz cały klan ci nie ufa. Mówią, że ukradłeś moc, poznałeś ją przez oszustwo i bez honoru. Nie zapomniałam czym jestem... - zacisnęła zęby, a jej spojrzenie wyrażało, iż prawdziwość tego oskarżenia ją zabolała - ...ale przynajmniej nie jestem złodziejem.
- Nie jesteś też silna. - Tremere dźgnął ją palcem w obojczyk za każdym razem gdy formułował oskarżenie. - Bo jesteś sentymentalna. Naiwna. Pełna skrupułów. Ludzka.
Cyril spojrzał na nią władczo. - Nas nie stać na humanitaryzm. A honor… tym słowem stare klany Sabatu podcierały sobie tyłki. Tym słowem klany stojące na szczycie Camarilli krępowały słabsze klany. Honor to wydmuszka dziewczyno. Był nią kiedy byłem śmiertelny i tak pozostało do dziś. I co mi ty za bajki opowiadasz. Jesteś złodziejką… w końcu w tym celu wilkołaki cię chcą wynająć, nieprawdaż?

- Jak poznałeś ich moc? - zignorowała słowa Cyrila, nie chcąc mu dać możliwości ucieczki, odwracania tematu.
- Spytaj ich. - odparł krótko Tremere postanawiając wyminąć Ann.
Wampirzyca uparcie stanęła znowu na drodze.
- Ty mi odpowiedz.
- Zejdź mi z drogi. Nie zamierzam tobie się spowiadać z dawnych czynów.- stary wampir powoli tracił cierpliwość, a ciało Ann zareagowało na polecenie ustępując Tremere.
Nie chciała ustąpić... i jednocześnie chciała. Była zirytowana, ale co na to mogła poradzić?
- No tak. Każ mi coś zrobić i sprawa załatwiona. - zgorzkniale rzuciła za Tremere - To fajne, co?
- Na tym to polega. Gdybym chciał być przesłuchiwany przez młodzików… zostałbym ojcem za życia. - warknął poirytowany Tremere przez ramię.

- Gdybyś nie ukrywał wszystkiego przede mną, mogłabym się lepiej przydać. - podeszła chwytając Cyrila za ramię.
- Doprawdy? Mam wrażenie, że im więcej wiesz tym bardziej nieznośna się robisz. - odparł czarownik nie oglądając się nawet. - Jesteś pod moją opieką w zamian za wykonywanie moich poleceń. Nie potrzebuję byś wszystko wiedziała i nie potrzebuję, byś… wypytywała mnie o sprawy, które ciebie nie dotyczą.
- Gdy strzępy informacji mi się nie składają, to jestem nieznośna. - mruknęła - Cały czas zastanawiałam się, o co chodzi z tobą i Gangrelami. Sam nie mówiłeś, więc przypadkowo się dowiedziałam. To było gorsze, nie sądzisz? Jeżeli to byłby inny klan, to może tak miło by nie było dla mnie.
- Czy wiesz, czy nie wiesz… nie ma to znaczenia. Gangrele nie mają mnie na liście celów do ubicia, a ich antypatia nie dotyczy powiązanych ze mną Kainitów. I mnie osobiście ich ból dupy mało obchodzi. - burknął Tremere. - Nie moja wina, że nie umieją przegrywać z klasą.

- Czy jeszcze komuś taką krzywdę zrobiłeś? - przeszła przed niego.
- Wielu osobom, zbyt wielu bym spamiętał każdego robaka, którego rozgniotłem na swojej drodze. - odparł stanowczo Cyril i spojrzał w oczy Ann. - Zadowolona z odpowiedzi?
- Niech będzie. - bezklanowa tylko chwilę wytrzymała spojrzenie Cyrila nim odwróciła wzrok - Traktujesz mnie czasem jak kogoś, przed kim trzeba kryć wszystko.
- Nie zamierzam się przed tobą spowiadać z mojej przeszłości i moich czynów. - Cyril stwierdził obojętnym tonem spoglądając na Ann. - Znaj swoje miejsce. Nie jesteś moim sumieniem, by mnie osądzać.
- Nawet bym nie uważała, że osądzanie by coś dało. - wciąż patrzyła w bok - O sumieniu mi już mówiłeś, jasne. Jesteś za stary na nie i zbyt martwy. - zwróciła w końcu spojrzenie na Cyrila - Pożałuję poruszenia tego tematu, prawda? - szepnęła z rezygnacją i tłumioną obawą.
- Tak. - odparł krótko stary wampir. - I tego nieposłuszeństwa też.
- Nie byłam nieposłuszna... - zaprotestowała ze wzrastającą obawą.
Cyril nie odpowiedział, ale jego zdziwione spojrzenie mówiło wystarczająco wiele Ann.
- Odejdź. - dodał krótko i szorstko.

Ann skuliła głowę i usunęła się z miejsca, kierując do głównej sali. Była jednocześnie wystraszona i zła...
Wyraźnie rozdrażniona przeszła szybko przez salę do wyjścia, jakby chciała uspokoić się chłodnym powietrzem... jednak miała lepszy pomysł. Nie była tak szalona by w Elysium robić pandemonium ani przy wejściu... Były jednak tyły.
A na tyłach był kontener ze śmieciami.
Ann nie zważała na szkody. Wściekle niszczyła metal kontenera, rozrzuciła jego szczątki oraz zawartość po całej tylnej alejce Elysium. Chciała komuś zrobić krzywdę... mogła chociaż tej rzeczy. Dać się ponieść...
Po zniszczeniach, gdy dźwięki zamilkły, wydała z siebie zbolałe wycie zwierzęcia. Zrezygnowane...
Po czym ze spuszczoną głową poczłapała w stronę biblioteki.



Doszła na tyły budynku i doszła do drzwi. Pozostało tylko zadzwonić dzwonkiem przy nich, by bibliotekarka się odezwała.
- Zamknięte na noc. Proszę przyjść rano. I od frontu.- po zadzwonieniu Ann usłyszała znaną formułkę. Ciekawe czy Nadia rzeczywiście ją powtarzała, czy też miała nagraną na dyktafon i tylko wciskała przycisk.
- Nadia, robota czeka. - mruknęła bez cienia delikatności, jaką okazywała normalnie.
- Jaka znowu robota? - odparła bibliotekarka.
- Otwórz. - fuknęła wciąż zirytowana - Garry się dogadał.
- Hmm… z kim dogadał? - zapytała otwierając drzwi.
- Przespałaś tamtą rozmowę? - ruszyła szybkim krokiem do leża wampirzycy.
- Którą rozmowę… prowadziłam wiele rozmów z wieloma osobami. - usłyszała za sobą, gdy drzwi się za nią zamykały. Dalsza rozmowa musiała poczekać, aż Ann do niej dojdzie.
Nadia jak zwykle zajęta była swoimi komputerami i ciągami liczb, na które to tłumaczyła fragmenty starego testamentu.
Caitiffka nie miała w tym momencie cierpliwości, a tym bardziej do Tremere. Nie miała zamiaru czekać na nic, jedynie poszła w stronę komputerów.
- Więc.. z kim to się Garry dogadał? - zainteresowanie Nadii było dalekie od entuzjazmu.
- Z Wilkołakami. O wynajęcie nas dla wykradnięcia informacji. - cierpliwość Ann nie była wysoka.
- No tak. Zapomniałam o tym.- westchnęła wampirzyca i sięgnęła do szuflady wyciągając spośród zgromadzonej tam broni krótkiej duży chromowany rewolwer. Sprawdziła czy w bębenku broni, wszystkie naboje są srebrne i wstała pytając. - Co powiedział Garry?
- Że mamy spotkanie z nimi. Musimy wrócić do Elysium, stamtąd nas Garry zabierze.
- No to ruszajmy.- odparła Tremere pakując rewolwer do torebki. - Ty przodem.
Ann napięcie odwróciła się. Cholerne Tremere, za innymi zawsze się chowają…



Słyszała za sobą jej kroki i nic poza tym. Nadia zajęta swoimi sprawami nie przejmowała się Ann, więc obie szybko dotarły do siedliska Ventrue i dwójki Gangreli wspominających dawne dobre czasy przy browarkach. Otworzyli je, ale nie pili. Clyde’a już nie było, Cyril rozmawiał z Williamem, a Miracella… cóż… pracowała przy barze, wymieniając docinki z piosenkarką, która zrobiła sobie przerwę od grania.

Wampirzyca z wyraźnym bólem, zawodem i urażą, przeszła obok Cyrila, z całych sił panując by nie patrzyć na niego. Wewnętrznie czuła, jakby chciała płakać z bezsilności, więc na siłę skierowała się ku Gangrelom.
- Garry, wróciłam z Nadią.
- Hej… dziewczyny. Gotowe na wycieczkę? - Garry zdecydowanie miał dobry humor, wstał od stolika.
- Tak. Tak. Pospieszmy się. Nie mam całej nocy na duperele. - westchnęła teatralnie Nadia.
- Szkoda, że muszę bawić się w niańczenie. Zawsze chciałem ubić wilkołaka.- wtrącił Raze.
- Tutaj z nimi gadamy. - odparł Garry klepiąc towarzysza po grzbiecie. - Jeśli chcesz ubić coś niezwykłego to pełnia jest już wkrótce.
- Nie marudź. Chciałaś. - Ann rzuciła do Nadii.
- Będę marudzić kiedy będę chciała.- stwierdziła zaczepnie Tremere, a Garry dodał ciszej. - Bądź wyrozumiała, pocięła się z mentorem.
- Z kim?- zdziwiła się Nadia, a Gangrel wstając wskazał kciukiem na Cyrila.
- Acha…no.. cóż… nie ona jedyna. - wzruszyła ramionami Rosjanka.
Tymczasem Gangrel pożegnał się z Razem i ruszył do wyjścia z budynku.
Ann ruszyła za Garrym, wyraźnie zła na świat.



Wkrótce cała trójka awanturników dotarła do vana należącego do Gangrela. Typowo hippisowskiego wozika. Po otwarciu drzwi przez Gangrela, Nadia zakryła nos z odrazą.
- Do diabła Garry… mógłbyś czasem kazać tym swoim niewolnikom posprzątać w samochodzie. Jedzie od niego marychą na kilometr. - dodała, a Garry odparł uprzejmie. - To nie niewolnicy, to moi wierni pomocnicy we wspólnym poszukiwaniu prawdy i nirwany.
- Banda pospolitych ćpunów, ot co. - skomentowała Tremere z nutką odrazy.
- Z tym będziesz lepsze ciągi liczbowe widziała. - mruknęła Ann.
- Nieprawda… takie rzeczy jak zioła odciągają od Boga, narkotyki to narzędzie Szatana. Albo szatanów… to Baali je stworzyły. - burknęła Nadia wsiadając do wozu, a Garry dodał. - To bajki Camy… Starszyzna klanowa uwielbia oskarżać Baali o całe zło. Parę wampirów trafi na widły łowców… Baali, jakaś krwawa orgietka z symbolami satanistów… Baali. Czego nie mogą dolepić Sabatowi, w to wrabiają Baali. A nawet nie wiadomo czy jacyś Baali jeszcze istnieją.
- Zapytaj Williama, w końcu mierzył się z nimi. - mruknęła Nadia.
- Z infernalistą… to niekoniecznie musiał być Baali.- odparł Gangrel podążając za nią.
Zniecierpliwiona Ann po prostu popchnęła Nadię do vana, sama tam wskakując.
- Uważaj kundlu…- warknęła gniewnie Nadia, a Garry siadając za kierownicą rzekł błagalnie do dziewczyn siedzących z tyłu.
- Panie, proszę o spokój. Nie chcemy sobie narobić wstydu.
Ann spojrzała na swoje kolana, wspierając twarz w dłoniach.
- Przepraszam, czarowniku. - mruknęła.



Ruszyli z miejsca kierując się ku nowemu celowi. Minęła godzina, nim dojechali do celu… przekraczając po drodze most na przesmyku dzielącym jezioro na dwie części. Większą po ich lewej, mniejszą po drugiej stronie. Tam już czekały dwie półciężarówki. Jedna z przodu z dwiema osobami, druga nieco dalej. I zawierająca aż sześciu ludzi na pace. Wilkołaki przybyły w dużej liczbie.

Z tej z przodu, wyszedł młody mężczyzna, niewątpliwie członek miejscowego plemienia. W dłoniach trzymał spory obrzyn i gestem dłoni nakazał im się zatrzymać.
- Stare Uktena są rozsądni, ale młodzi… cóż, młode wilkołaki to jak Brujah opite krwią. Bardzo nerwowe i szukające okazji do starcia. Nie dajcie się sprowokować. - poradził Garry.
Na ten moment Ann zdążyła się już uspokoić to pozostał tylko ten smutek, teraz też z napięciem pomieszany.
- Larry by tu chciał być.
- I dobrze, że go tu nie ma. Zginąłby… a my z nim.- przyznał Garry i dodał.- Wilkołak to ciężki przeciwnik w walce wręcz. A jego pazury zadają prawdziwe rany. A tych tutaj jest sporo, więc… bądźcie miłe.
- Ja zawsze jestem miła… i zawsze jestem szczera. Nie moja wina, że nikt nie lubi prawdy rzuconej prosto w oczy. - stwierdziła cierpko Nadia.
- Ognia używasz? - zapytała Nadii - Jeżeli tak, to nie jesteś miła. Z założenia.
- Używam błyskawic, broni i technologii. Nie ognia. - odparła Nadia, a Garry dodał.- Mój znajomy wilkołak płomienie potrafi zignorować. Dar Gai, tak twierdzi.

- Chciałabym zapytać o jezioro... ale nie wiem, czy zdołam odezwać się do wilkołaka. - odparła Ann.
- A o co chodzi z jeziorem? - zapytał Garry, gdy cała trójka ruszyła ku młodzikowi.
- Śni mi się... To koszmary z nim, że coś się tam czai... - szepnęła.
- Hmm… mi czasem też.- odparł z uśmiechem Garry, a Tremere przewróciła spojrzeniem dodając. - Oczywiście że ci śniły koszmary. Dotarły do mnie pogłoski o twoim treningu pod opieką Garry’ego. Jakbym cały tydzień łaziła napruta tymi jego ziołowymi mieszankami to też by mi się głupoty śniły.
- A można by pomyśleć, że Tremere będzie miał mniej zamknięty umysł... - parsknęła.
- Hmmm? Naprawdę wyrobiłaś sobie o mnie tak… błędne wrażenie.- zdziwiła się z ironicznym uśmieszkiem Nadia, a Garry uciszył obie słowami.- Cicho teraz, nie róbmy z siebie błaznów przed pracodawcami.

Po czym głośniej zwrócił się do Indianina z śrutówką.
- Hej… młody, gdzie jest Szept Wiatru?
- Tam, zanim się jednak z nim rozmówicie… pogadacie ze mną. Ja zajmuję się tą misją z poziomu taktycznego i logistycznego. Jestem Śmierć Na Twarzy. - odparł Indianin.
Ann nie odzywała się, dając radość Garry'emu, przy którym też się trzymała.
- Zapewniam, że znam najlepszych speców od… niekoniecznie legalnej roboty. Zresztą Uktena świetnie wie, że zawsze dobrze ubijać ze mną interesy.- odparł radośnie Garry i zagadnął. - Pierwszy raz cię widzę… musisz być jednym z nowo przebudzonych?
- Przybyłem z innego plemienia…- odparł chłodno Śmierć Na Twarzy.- I sam wolę wyrobić sobie opinię.
Zwrócił się do obu wampirzyc. - Co wam wasz wygadany hipis powiedział o zadaniu?
- Trzeba dostać się do kopalni i wykraść z niej pliki dla was, z komputerów. - odezwała się Ann.
- Trzeba pokonać płot z drutem kolczastym, ominąć kamery ochrony, dotrzeć do budynków badawczych, pokonać zamki, wejść do środka… podłączyć się do serwerów, które najpierw trzeba znaleźć. Złamać hasła i skopiować całą zawartość. I przy tym wszystkim zachowywać się relatywnie cicho, bo ochrona kopalni w nocy… nie jest ludzka.- wyjaśnił spokojnie wilkołak.
- Radzę sobie całkiem dobrze z komputerami i ochroną elektroniczną. Kamery staną się moimi sługami.- odparła butnie Tremere.
-Czy… nosferatu nie powinny być brzydkie?- zapytał wilkołak zwracając się do Nadii, która zaperzyła się.- To… pozbawione podstaw stereotypy! Nie tylko nosferatu zajmują się informatyką.
Ann połknęła słowa, które cisnęły jej się na usta.
- Ja przejdę niezauważona i postaram się ogarnąć naszego informatyka, by nie wpadł ślepo na ochronę. - zerknęła na Nadię.
- A co jeśli zostaniecie zauważone?- zapytał wilkołak przyglądając się z powątpiewaniem obu wampirzycom. Na co Nadia dodała, gdy jej dłoń pokryła się wyładowaniami elektrycznymi.- To usmażę każdego kto mi zagrozi. Mam też inne sztuczki w swoim arsenale. I znam wojnę… bo jedną przetrwałam. Nie wiem ile masz lat wilkołaku, ale wątpię byś widział ludzi i nieludzi rzucających się sobie do gardeł jak dzikie bestie. Ja widziałam.
- Czyli poradzimy sobie, chciała powiedzieć. - spojrzała na Nadię z irytacją - Nasz Książę by nas wam oddał, gdybyśmy zaraz zrobiły tu aferę na całe Stillwater.
- O to się on nie musi martwić. Wasz los może być gorszy od śmierci, ale żadne wieści nie wydostają się poza teren kopalni. Kilku naszych tam znikło bez wieści. Dostarczymy wam mapy i wszelkie informacje dotyczące tego miejsca, aczkolwiek nie wiemy wszyskiego. Także i sprzęt musicie sobie załatwić we własnym zakresie.- odpowiedział Śmierć Na Twarzy.
- O jak "nieludzkiej ochronie" mówimy?
- Fomory. - stwierdził krótko Indianin, jakby to coś miało znaczyć.
Ann spojrzała na Nadie. Ta wzruszyła ramionami również nie wiedząc co to są owe… fomory.
Wilkołak spojrzał na nie z politowaniem.
- To potwory w ludzkiej skórze, dosłownie. Wyglądają jak ludzie i zachowują się jak ludzie, ale to tylko pozory. W każdej chwili mogą zrzucić tą… iluzję normalności i odsłonić swoje wynaturzone oblicze.
- Ale co potrafią? - zapytała Nadia.
- Wiele, ale te które napotkacie to bojowy chów, więc większa siła i wytrzymałość i odporność na ciosy gwarantowana. No i dobrze posługują się bronią… ze srebrnymi kulami w magazynkach. - wyjaśnił Śmierć Na Twarzy.
Dzień jak co dzień.... Cyril na to przyzwyczajał.
- Cóż… wyglądacie na pewne siebie i swoich talentów. Jutrzejszej nocy, jeśli dogadacie cenę spotkamy się omówimy atak na kopalnię. A podczas kolejnej ruszycie do akcji. Będziemy was wspierać zza płotu, ale na wiele nie liczcie. Oni wiedzą, jak się przed nami bronić. - odparł Indianin kończąc przesłuchanie.
Ann jedynie spojrzała na Garry'ego.
- No to chodźmy do Szeptu Wiatru. - rzekł wesoło Gangrel i pierwszy wyminął młodego wilkołaka.
Caitiffka przemknęła za Gangrelem, nie chcąc dłużej z młodymi wilkołakami siedzieć.

Z wozu tymczasem wysiadł Indianin o zaokrąglonych rysach twarzy, siwych włosach i nieco ociężałej sylwetce.

Ciężko było sobie wyobrazić tego człowieka jak krwiożerczą futrzastą bestię, przed którą nawet wampir czuł respekt.

- Hej… Dave, co tam u ciebie. Widzę sporo nowych twarzy w plemieniu. - rzekł wesoło Garry witając się wylewnie z niższym od niego wilkołakiem.
- Cóż poradzić, musimy… zadbać o to by krew naszych krewniaków nie wypaczyła się w wyniku chowu wsobnego. Między plemionami z rezerwatów następuje, więc że tak powiem przetasowanie. Billy… przybył do nas ze swojego rezerwatu na północ od nas. Sorki… Śmierć Na Twarzy.- zaśmiał się cicho Indianin i wzruszył ramionami. - Mam nadzieję, że Manitu objawił mu to imię… a nie książki o dawnych wodzach Dakota.
Ann stała spokojnie, nie pytając, a jedynie próbując się domyślać.
- Ta cała sprawa wygląda poważnie. - Garry tylko mówił, bo i Nadia stała cicho w milczeniu. - Jakieś fomory i zagrożenia.
- Pomożecie w ratowaniu świata, na któym żyjecie, to chyba coś warte.- odparł Dave “Szept Wiatru”. A Gangrel wzruszył ramionami.- Wiesz jak jest. Ja bym nawet chętnie pomógł, ale dziewczyny nie będą narażać się za friko.
- Cóż… nie mogę zapłacić w pieniądzach. Nie mamy kasyn na terenie naszego rezerwatu.- odparł ironicznie i nieco sarkastycznie Dave. - Ale możemy dać coś innego. Fetysze. Magiczne przedmioty z duchami powiązanymi do nich lub przysługi, w tym nawet wędrówkę przez Umbrę. Nie jestem pewien czy da się fetysz powiązać z martwą istotą, jaką jest wampir, ale… ponoć obie są powiązane z wampirzymi magami, więc… może to wystarczy? W najgorszym przypadku będą to wyjątkowe przyciski do papieru, którymi można będzie szpanować.- dodał na koniec ze śmiechem.

"Może... Cyril by jej wybaczył, gdyby taki prezent dostał od niej?"

- Interesujące. Dwa fety… albo nie. Niech będzie jeden i ta słynna wędrówka do Umbry. - wyceniła swoje usługi Nadia.
- To samo co pani przede mną. - Tremere wie, co najlepsze z takich rzeczy.
- Hmm… myślę, że moi się na to zgodzą.- odparł z uśmiechem Dave. -Śmierć Na Twarzy przekazał wam szczegóły misji?
- Chyba tak... Dotrzeć do plików dla was. Uważać na Fomory.
- Mniej więcej. Dostarczymy wam wszystko co możemy załatwić, ale całość tego skoku musicie zaplanować same. W moim plemieniu brak członków działających subtelnie.- przyznał Dave.

"O ile Nadia umie subtelnie..."

- Więęęc… to chyba wszystko na dziś.- odparł wilkołak, a Garry zgodził się z nim skinieniem głowy i spytał dziewczyny. - Wracamy?
Ann skinęła głową, starając się utrzymać w ryzach emocje, jakie ją ciągnęły do Cyrila, jednak wtedy coś jej się przypomniało.
- Czy może w okolicy krążą jakieś przekazy o potworze w jeziorze? Że coś niebezpiecznego się w nim czai...? - zapytała wilkołaka.
- Cóż… tak… ale nie w tym jeziorze, które widzisz swoimi oczami. - odparł z uśmiechem stary wilkołak. - Jezioro po drugiej stronie bariery. Tej, która oddziela ten świat od świata duchów. Prastary wróg tam leży, pokonany przez naszych przodków. Ciężko raniony, ale nie zabity. Bo zbyt potężny, by go zniszczyć.
Spojrzał na dziewczynę i dodał.- Nie powiem ci, czym jest ten stwór, bo nikt z nas go na oczy nie widział. Wiem tylko, że ma atramentowe macki, które czasem wynurzają się z wody jeziora.
- To brzmi... jak z mojego snu. - spojrzała na Gangrela pytająco.
- Penumbra jest blisko nas, a bariera w okolicy mocno naruszona przez cały ten cyrk ze szpitalem. Wpływa więc na te umysły, które są bardziej wrażliwe na emanacje płynące ze świata duchów. - wyjaśnił Dave.
- Mówiłeś, że też o tym śniłeś. - zwróciła się do Garry'ego - Też o mackowatym potworze z jeziora, który chciał cię pożreć?
- Moja droga ja mam wiele snów, zbyt wiele by spamiętać wszystko. Aczkolwiek chyba tak… śnił mi się i on. - zadumał się Gangrel.
- Dziękuję... - zwróciła się do wilkołaka i zerknęła na Nadię ze spojrzeniem "a nie mówiłam, że to prawda".
Ta tylko wzruszyła ramionami.
- To chyba już wszystko?- zagadnęła.
- Tak sądzę? - zapytał Garry zwracając się do Dave’a. A ten rzekł.- Tak, chyba tak. Zadzwonimy wieczorem i damy namiary na miejsce kolejnego spotkania.



Zell 11-07-2022 19:15



Jakiś jazzowy kawałek leciał w radiu, gdy wracali razem do Stillwater. Garry gwizdał cicho będąc w dobrym humorze. A Nadia straciła zainteresowanie czymkolwiek milcząc i wpatrując się w widoki przemykające za oknami pojazdu.
Ann natomiast wpatrywała się silnie w Nadię.
- Głupoty, bzdury się nam tylko śnią, co Nadia?
- Co leży za Rękawicą, zostaje za Rękawicą… - odparła Nadia wzruszając ramionami. - Gdybyś wiedziała, co kryje w sobie Umbra. Jakie światy, jakie koszmary. Gdybyś wiedziała, to byś nie mogła spać. A jednak, one wszystkie są za Rękawicą. Trzymaj się z dala od szpitala, to pozostaną tylko marami sennymi bez znaczenia.
- To, co ostatnio ze szpitala wyszło, nie było bez znaczenia. - mruknęła.
- Tak, tak… z pewnością coś okropnego. William napisze łzawy liścik do fundacji i przyślą jakiegoś maga, by załatał dziurę. Zdarza się to od czasu do czasu. Raz na dziesięciolecie, lub dwa. - oceniła wampirzyca.
- Nadia... - westchnęła - Jak na czarownika jesteś nudna, wiesz?
Wampirzyca spojrzała na Ann z politowaniem.
- Ponieważ potwory nie robią na mnie wrażenia? Cóż… widziałam prawdziwe potwory, obleczone dla niepoznaki w ludzką skórę. Widziałam okrucieństwa, od których śmiertelni mogliby osiwieć. Pokraki wychodzące ze szpitala nie robią na mnie wrażenia… nie budzą nawet ciekawości. Za stara jestem.
- I na pewno Stillwater tyle ciekawszych rzeczy ci oferuje, co?
- Nie przybyłam tu dla przyjemności, tylko z ważnym zadaniem. - odgryzła się Tremere.
- Augusto musiał ci chyba mocno ego połechtać, byś tu siedziała. - mruknęła.
- Nikt niczego mi łechtać nie musiał. Znam swoje miejsce i obowiązki.- mruknęła Nadia, a Garry dodał.- I zna swój dług wdzięczności wobec regenta.
- To też. - odparła sucho Rosjanka.
- Nie powiesz mi, że Stillwater to twoje ziszczenie marzeń. - parsknęła Bezklanowa.
- Nie. Nie jest. Niemniej… - odparła cierpko wampirzyca. - Ty jesteś pariasem wśród Kainitów, ja w moim klanie. Stillwater jest bezpieczne dla mnie.
- Więc w tym momencie jesteś w Stillwater na tym samym wózku co parias. - nie mogła się powstrzymać.
- Nie. Nie jest ze mną aż tak źle, jak z tobą drogi kundelku.- odgryzła się Tremere. - Po prostu mi nie ufają. Nie powierzą znaczącej roli, nie dorobię się wpływów… będą zawsze obgadywać mnie za plecami. Banda skostniałych parweniuszy i nieudaczników.
- Więc twoja misja nie jest znacząca. - znowu uderzyła - Lub twoja rola w niej nie jest.
- Zapytaj o to Cyrila czy wie… ale chyba nie zdołał tego wywęszyć, co? Jego też to męczy, że są sprawy które są poza zasięgiem jego łap?- zadrwiła wściekła Tremere, a Garry próbował zażegnać kłótnię.- Uspokójcie się drogie panie, pojutrze przyjdzie wam współpracować. Nie ma więc powodów by się kłócić.

- Czy to twoje życzeniowe zgadywanie, Nadia? - Ann nie posłuchała Gangrela - Sama nie wiesz, co wiedziałby Cyril i możesz tylko się irytować próbując mnie zmusić do podania odpowiedzi.
- Och… znam Cyrila zapewne dłużej niż ty i lepiej niż ty. - odgryzła się Tremere. - Dobrze wiem, jak mu nadepnąć na odcisk i jakie są jego słabości.
- To czemu tego nie zrobisz? - wyzwała Tremere - Czemu nie nadepniesz mu na odcisk? On nie ma o tobie... wysokiego zdania, jak sądzę. Może temu?
- Po co? By popatrzeć jak się nadyma, gdy zranisz jego miłość własną? - zaśmiała się sarkastycznie wampirzyca. - Dla zabawy?
Spojrzała na Ann dodając. - Moja droga, co do Cyrilka, to możesz być pewna. On nie ma o nikim wysokiego zdania, ani o mnie, ani o regencie, księciu… ani o tobie. W oczach tego Kainity nikt nie jest ważniejszy niż on sam, wliczając w to nawet samego Kaina. - podrapała się po policzku. - A dla mnie Cyril nie jest dość ważny bym zdobyła się na wysiłek drażnienia jego ego. To zbyt łatwe i zbyt nudne.
- Mówisz tak, jakbyś sądziła, że świat mi załamiesz, mówiąc o jego niskim spojrzeniu na mnie. Nie tak, jakby był jedyny.
- Nie obchodzi mnie twoje widzenie świata, ani nie sprawia mi przyjemności… poniżanie ciebie. Mówię tylko prawdę, prosto z mostu. A ona jest jaka jest. - odparła obojętnym tonem wampirzyca z klanu Tremere. - Niech ci Toreadory świat kolorują swoimi kwiecistymi kłamstewkami, ja trzymam się faktów nawet jeśli są parszywe.
- Wiem, że nie jestem warta dla niego! - warknęła - I że nie będę warta. Nie trzeba mi kolorować świata.
- Więc po co ja mam następować na jego odciski? Skoro bez trudu następuję na twoje?- zapytała ironicznie Nadia, po czym spojrzała mówiąc z melancholią. - Zresztą to wszystko to marnowanie czasu. Cyril jest mi obojętny, jego opinia o mnie także i twoja o mnie. Są ważniejsze rzeczy na świecie.
- Miło wiedzieć, że najwyraźniej dla kogoś z klanu jestem na tyle ważna, aby mnie drażnić dla zabawy. - mruknęła.
- Cieszę się, że czerpiesz z tego jakąś satysfakcję. - odparła uprzejmie, acz sarkastycznie Nadia.



Powrócili do miejsca z którego wyruszyli, ale to już się zmieniło. Lokal był w zasadzie pusty, było już bowiem późno i pracujący od rana ludzie poszli spać. Zostało tylko kilku miejscowych pijaczków. I wampiry. Był już sam szeryf siedzący razem z Blake’m, był Raze rozmawiający przy barze z młodziutką Ventrue. Była i Lukrecja przysłuchująca się Williamowi i Joshui będąc przy stoliku obok. Acz jej uwaga skupiała się na artystce, która zakończyła już występ na tę noc i siedząc przy stoliku coś tam sobie brzdąkała na gitarze. Jedynie Clyde’a i Cyrila nie było. No i miejscowy Brujah nie raczył się tej nocy w ogóle pojawić.
Ann podeszła powoli, aby móc też posłuchać o czym Joshua i William mówią.
- Myślałem o burgundowym, wiesz… to królewski kolor i ciemny przy okazji. Jakby krew się rozlała to łatwo zmyć, ale żona twierdzi że to nieodpowiedni kolor do sypialni.- rozważał głośno Joshua, a Blake z pobłażliwym uśmieszkiem tłumaczył.- Ma rację, lepiej wybrać jakiś pastelowy kolor do sypialni. Swoja drogą może to jej zostawisz szczegóły remontu? Chyba już się na tym zna.
- Nie… wolę mieć wszystko skonsultowane ze mną. - odparł szeryf.
To było... dziwne. Konsultował z ghulem kolor ścian?
- Dobrze się bawiliście? - Ann podeszła do Lukrecji.
- Kto? Ja i Cyril? Jestem Ventrue moja droga… oddzielam emocje od interesów. - odparła ironicznie wampirzyca. - A propo interesów. Jak wam poszły negocjacje z futrzakami?
- Masa młodych przybyła, a tak to ustaliliśmy co trzeba. I nas nie rozszarpali. To plus. - przechyliła głowę - Czyli negocjacje nie były nieprzyjemne dla ciebie, pani. W końcu jesteś Ventrue. Ale czy były owocne?
Lukrecja zaśmiała się sarkastycznie.
- Ani trochę. Były za to głośne i pełne przerzucania się argumentami. Strata czasu w sumie. Bo Cyril i tak będzie musiał przekazać wszystko Palafoxowi i to regent podejmie decyzję. A nie wysłannik.
- Więc... pan Sauveterr nie ma dobrego nastroju... - westchnęła cicho.
- Raczej nie liczyłabym na spotkanie dzisiaj. Zamknął się w pokoju nakazując by nikt mu nie przeszkadzał.- odparła Ventrue wskazując palcem na Raze’a .- I tylko ten Gangrel ma klucz do jego drzwi oraz sam Tremere.
Ann u skinęła głową nie wymówiwszy słowa na te nowiny.

Wycofała się w stronę Księcia i Williama, wyraźnie będąc w tym momencie przybita.
- Jak było na wycieczce? Nie pogryźli was za bardzo? - Toreador był za to w świetnym humorze, bo przyjaźnie zwrócił się do zbliżającej się Ann.
- Nie, choć chyba spodziewali się czegoś więcej. Na powitanie masa młodych wyszła. - odparła cicho, jakby nie miała sił z głosem walczyć o lepsze brzmienie.
- Najgorsze są właśnie te młode. Stare są potężne i silne, ale z nimi można się dogadać. Młode są fanatykami.- odparł Joshua, a William spytał. - Jak chcesz to możemy już wracać, ja załatwiłem swoje sprawy… a ty ?
- Wszystko... - spojrzała jeszcze na Joshuę i po chwili też Williama - Nie każdy sen Garry'ego to narkotyczny majak.
- To nie sny… gada gdy się naćpa. I nie przykładałbym do tego aż tak dużej wagi, choć… cóż… okolica sprzyja mediom.- przyznał po chwili Blake.- Bardziej zrzucałbym te nadmierne zbiegi okoliczności okolicy, niż samemu Garry’emu.
- Śniłam o zagrożeniu, które znajduje się w jeziorze. Stary wilkołak mówił, że tam, od strony tej... innej przestrzeni, ich przodkowie wygnali wroga, który tam pozostaje. - mruknęła z lekką irytacją na brak wiary.
- Inni też miewają takie koszmary. - przyznał Joshua i wzruszył ramionami.- Z czasem przywykniesz.
- Już przywykłam do koszmarów. Dawno temu. - spojrzała ponownie na Williama - Chyba powinnam tu na dzień zostać... - wzruszyła ramionami.
- Cóż, jeśli chcesz…- odparł Toreador wstając od stolika. - Nie wiem czy to dobry pomysł, ale nie zabronię ci.
- Czemu? Nie mam zamiaru teraz do niego iść. Tylko na miejscu być, jak się obudzi... - szepnęła.
- Pokusa bywa zbyt wielka… czasami.- wyjaśnił Blake równie cicho.
Chciała mu krzyknąć, że nic nie rozumie... ale on niestety rozumiał...
- Wróćmy... - Ann wstała z miejsca, wyglądając, jakby ponownie zabrano z niej życie.



“Sweet dreams are made of this
Who am I to disagree?...”

W radiu leciał muzyczny utwór jakiegoś skandynawskiego zespołu… chyba. William go musiał znać, bo nucił cicho.

“Some of them want to use you
Some of them want to get used by you”

Coś było upiornego w tekście…

“Some of them want to abuse you
Some of them want to be abused”

Coś było upiornego w okolicy, ściany drzew po jednej i po drugiej stronie tworzyły pręty olbrzymiej klatki… a przynajmniej takie złudzenie.
Ann siedziała w aucie i czekała aż w końcu dojadą. Noc która zaczęła się tak obiecująco… teraz wydała się kpić z marzeń wampirzycy.


Melodyjka jej telefonu rozbrzmiała nagle, ktoś do niej dzwonił.

Nawet jeżeli miała taką cichą, głupiutką nadzieję, że zobaczy inny numer... to szybko się to rozmyło.
- Co jest, Garry? - zapytała nijakim głosem, gdy odebrała telefon.
Przez dłuższy słyszała ciche mamrotanie… wreszcie po chwili chrapliwy głos wyszeptał głośniej.
- Nie idź czerwoną drogą, nie idź przez czerwone drzwi, to ścieżka bestii. Tam zagrożenie tkwi!
Caitiffka wyglądała na mocno zaniepokojoną.
- Jakie zagrożenie? Gdzie ta droga? - zapytała uspokajając głos.
- Nie idź czerwonym szlakiem krwi… to droga do zguby… uważaj.. bestia tam czeka! - Garry nie odpowiadał na pytania powtarzając nieskładnie słowa.
Ann zerknęła na Williama.
- Nie pójdę. - szepnęła do telefonu.
- Nie.. idź… uważaj na czerwoną drogę… unikaj….- trudno powiedzieć czy do Garry’ego docierało to co mówiła Ann.

Ann zwróciła się szeptem do Toreadora.
- To Garry... zapętlił się, nie wiem co zrobić.
- Zakończ rozmowę… pewnie i tak za chwilę odleci. To mu się zdarza, gdy przesadzi z krwią wyznawców. - Blake przyjął tą sytuację obojętnie. Zapewne był jej świadkiem wiele razy.
- Odpocznij... - rzuciła jeszcze przez telefon i zakończyła połączenie, ze smutkiem patrząc na komórkę.
- Nie przejmuj się tak tym. Jutro nie będzie nawet tego pamiętał. Tak to jest, gdy się ciągle popija krew narkomanów. - pocieszył ją William.



Pomieszczenie w piwnicy owiane było ciemnością, jedynie rozświetlanym nikłym blaskiem lampki nocnej. Ann patrzyła uważnie na kręcące się wokół niej cienie, niczym przywołane światłem ćmy.
Jak i ona była przyciągana do osoby Cyrila...

Some of them want to use you

Wampirzyca warknęła z irytacją, zrywając z lampki abażur. Światło od razu rozświetlio się w całej przestrzeni, gdy bariera przestała je ograniczeć. Ann patrzyła na pozostałe zacienione miejsca z bezsilną złością.

Some of them want to get used by you

Na granicę światła zaczęły wsuwać się cieniste smugi pozbawione źródła. Bezklanowa położyła się na plecach, na swoim materacu, wpatrzona w tworzące się na suficie cieniste bestie. Wyciągnęła w ich kierunku dłoń, a po chwili cienie zbiły się w dwie istoty, które rzuciły się na siebie we wściekłości i poczęły rozszarpywać przeciwnika na strzępy.

Some of them want to abuse you

Płakała bez łez. Ten dzień mógł jej dać tyle szczęścia... Tyle miała nadziei. Odseparowanie od Cyrila było tym, za co nienawidziła Stillwater. Mogła być bezpieczna, traktowana tu z jakimkolwiek poważaniem, jak wampir... Mogła tu tak wiele się nauczyć, otrzymać... Nie była poniżana z powodu istnienia, którego nie chciała...
A jednak.... pragnęła powrotu.

Some of them want to be abused




abishai 15-07-2022 19:03


Następna noc po dziennym koszmarze wypełniona była niecierpliwością. Ann nie czekała aż William się zdecyduje wyruszyć, tylko sama wsiadła na swój motor i pognała do Stillwater niemal na złamanie karku. I miała okazję go złamać. Przeceniła bowiem swoje możliwości, nie była wszak świetnym kierowcą, a motor na którym jechała nie był idealnym środkiem transportu dla niej. Wypadek zdarzył się jej na zakręcie… nie wyrobiła wtedy na nim, wpadła w poślizg na kałuży i wyleciała jak z procy w krzaki na poboczu. Poobijała sobie żebra, być może złamała jakąś kość… skręciła kark. Nie przeżyłaby tego wypadku, gdyby jeszcze była żywa. Ale nie była. Rany, choć bolesne, goiły się szybko. Gorzej było z motorem. Mocno go chyba uszkodziła. A przynajmniej tak to wyglądało z boku. Podniosła maszynę z ziemi i przyglądnęła się mu. Kierownica poruszała się luźniej nieco, kilka elementów było podejrzanie wygiętych i… zimno przeszło jej po plecach. Odruchowo się skuliła szukając instynktownie drapieżnika który jej zagrażała. I Ann zauważyła go.
Cicho i powoli poruszał się po drodze. Niby nic niezwykłego. Ot duży czarny lincoln, samochód jakiegoś bogacza. Tak mógłby wydawać zwykłemu śmiertelnikowi, ale nie Ann. Było coś złowrogiego w tym samochodzie. Nie kojarzył jej się z limuzyną jakiegoś krezusa, a… z karawanem. Coś co sprawiło, że kusiło ją skulić niczym zając na widok kojota. I odczekać aż samochód odjedzie.

Dopiero gdy ów czarny pojazd się oddalił od Ann, wampirzyca spróbował uruchomić ponownie motor. Odpalił dopiero za trzecim razem. Caitiffka oceniła że jej motor wymaga wizyty u Dukes’a w najbliższej przyszłości. Na razie jednak musiała dotrzeć do Cyrila i jej maszyna powinna sobie poradzić z tym zadaniem. A przynajmniej taką wampirzyca miała nadzieję.
Z duszą na ramieniu ruszyła przysłuchując się krztuszącemu się od czasu do czasu silnikowi maszyny.



Ulga wywołana faktem, że udało się jej dojechać do miasta ustąpiła lękowi gdy zatrzymała się przed “Pąsową Różą”. Limuzyna która minęła wampirzycę na drodze, zaparkowana była teraz przed Elizjum i stał przy niej wysoki mężczyzna w ciemnych lustrzankach na twarzy. Wysoki ochroniarz w klasycznym i dość drogim garniturze od Armaniego. Byle najemnik takiego nie nosił. Przyjechał ktoś bogaty, co było podejrzane zważywszy że obecnie nawet biedni turyści omijali Stillwater szerokim łukiem.

Ann weszła do środka ostrożnie i z obawą pamiętając o tym co poczuła na drodze. W środku zauważyła oprócz znajomych twarzy wśród śmiertelników, tylko kilka Kainitów.
Była tu Lukrecja i był Cyril. Oboje zajęci rozmową z jedynym wampirem którego Ann nie znała. Był wysoki i szczupły, ubrany elegancko i drogo. Był też dość sztywny, w czym przypominał Ann włoskiego mafiosa.
Dwóch wysokich ochroniarzy pilnujących by nikt nie przeszkadzał trójce wampirów w rozmowie, tylko wzmacniało ten imige. Poza nimi jedynym wampirem był tu Raze, siedzący przy barze i obserwujący spode łba całą trójkę Kainitów. Najwyraźniej nie tylko Ann nie podobał się ten “nowy” wampir w mieście.

Zell 24-07-2022 19:21





************************************************** *************************************************
MAKARONIARZE W STILLWATER
************************************************** *************************************************

Bezklanowa ostrożnie stawiała kroki. Możliwie było to spowodowane zaleczającymi się pod ubraniem złamaniami, ale najpewniej wręcz zwierzęcą nieufnością... Skupiona na możliwym zagrożeniu, skierowała się ku Gangrelowi siedzącemu przy barze, aby przy nim być świadkiem sytuacji... tym razem bardziej zwracając uwagę nie na osobę Cyrila, ale na tych, co mogliby mu zaszkodzić. Poprawiła ubranie, które ucierpiało na wyglądzie... i była pewna, że plastry i bandaże trzeba będzie dziś wymienić.
Nikt jej nie zauważył, może poza ochroniarzami pilnującymi spokoju rozmówców, więc zbliżyła się do Raze’a bez większych problemów. Ten uśmiechnął się drapieżnie i zawyrokował.
- Wyglądasz jakbyś spotkała się oko w oko z rosomakiem.
- Przegrałam z zakrętem. - odparła ponuro - Tych zauważyłam na drodze. - wyraźne jeżyła się patrząc na nieznanego wampira - Nie wiesz czy Książę powiadomiony? - szepnęła.
- Chyba Lukrecja posłała swoją po niego. - zadumał się Raze.
- Mam nadzieję... Co się dzieje teraz? Ten wampir jest problemem? - zmrużyła oczy - Bo wygląda na problem.
- Jest bogaty i wydaje mu się że jest ważny. I chyba jest. Nigdy go nie widziałem, ale jego ochroniarze to ghule. - wyjaśnił Raze, a następnie wzruszył ramionami.- A on sam wygląda jak nieboszczyk. Na moje oko to któryś z Giovanni.
- Jest agresywny wobec Cyrila i Lukrecji? - zapytała w skupieniu.
- To dyplomata… może być agresywny uśmiechając się szeroko i odpowiadając grzecznie. Znam takich typków jak on, to węże. Wiją się między słowami i tylko czekają by ugryźć.- odparł Raze i zerknął na Ann.- Twój Cyril nie jest jego celem, bo podczepił się do rozmowy Lukrecji w nadziei… - podrapał się po karku.-... nie wiem na co. Ot, może z ciekawości?
- Lub uważa, że tu trzeba kogoś kompetentnego, bo na pewno za taką nie ma Lukrecji... - westchnęła.
- Nie sądzę, by pchał palce między drzwi z samej uprzejmości. Ten Giovanni wtargnął tutaj jak najeźdźca. Coś musiało go wkurzyć, skoro wypełzł ze swojej dziury w nowojorskich dokach. - tu Raze spojrzał na dziewczynę pytając. - Nie wiesz może co?
- Mogę mieć podejrzenia... - wyciągnęła swoją komórkę - Możesz pouważać by nie zeżarli całego makaronu z Elysium? - mruknęła cicho i wstała z siedziska - Spróbuję z Williamem się skontaktować.
- Nie ma sprawy. - odparł wampir.
Odeszła na bok, aby nie być w zasięgu słuchu obecnych i wybrała numer domowy Toreadora. Może jeszcze nie wie i wciąż siedzi w domu…
Nie dodzwoniła się, co znaczyło że już wyjechał. W takim razie spróbowała zadzwonić na jego komórkę.
- Słucham? Co się stało?- zapytał wampir, a w tle słychać odgłos silnika. Musiał być w drodze.
- Wiesz już, że mamy w Elysium gościa? Powiedz, że dlatego tu jedziesz.
- Słyszałem, Giovanni… spodziewaliśmy się tu jednego z nich, to było nieuniknione. - przyznał Blake.
- Dupek zachowuje się jakby był na swoim... - mruknęła przez słuchawkę - Mam nadzieję, że Cyril go nie zirytuje... potrafi mieć taki wpływ na innych, niekoniecznie umyślnie.
- Giovanni to zimnokrwiści zboczeńcy, nie podlegają emocjom. Kalkulują na chłodno. - westchnął Blake. - Jeśli się gniewa to na pokaz.
- Wiesz, kiedy Książę się zjawi?
- Powinien wkrótce.- ocenił Toreador.
- Dzięki. Uspokoiłeś. Czekamy. -pożegnała się i rozłączyła, wracając do Raze'a.
- I Książę, i William są w drodze. Joshua powinien być wkrótce. - spojrzała na scenę z wamirami - Jakaś zmiana,czy ciągle agresja dyplomatyczna?
- No nie wiem… Giovanni taki ciągle nadąsany.- ocenił Gangrel, a tymczasem do Elizjum wkroczył wesolutki Garry i spojrzał skonfundowany na całą trójkę rozmówców, a następnie na Ann i Raze’a. Ruszył ku nim zerkając ukradkiem na Lukrecję i jej dwóch rozmówców. A gdy dotarł do nich spytał.
- Który to klan wysłał typka z pretensjami?
- Makaroniarze. - szepnęła do Garry'ego.
- Kto?- zapytał Garry drapiąc się po czuprynie, a Raze podpowiedział. - Giovanni.
- Co oni tu robią?- zapytał Garry, a Raze spytał. - A co ty?
- No tak… co ja… otóż, ja zabieram dziewczynki na wycieczkę. - odparł wesoło Garry i spytał. - Ann pójdziesz może po Nadię?
- Jasne... - spojrzała uważnie na Garry'ego - Ale dobrze już z tobą?
- A miało być źle?- zasępił się Garry drapiąc za uchem.
- Więc... nie pamiętasz wczoraj, co? - westchnęła.
- Hmm… miałem kiepski trip, zdarza się czasem. Cóż, nie warto być łakomym i mieszać prochów i krwi… taka to lekcja dla ciebie mała.- odparł mentorskim tonem Garry żartobliwie strofując Ann palcem.
Poklepała Garry'ego po ramieniu.
- Pójdę po Nadię. Będę unikać krwawej drogi, bądź spokojny. - uśmiechnęła się i skierowała do wyjścia z Elysium.



Procedurę już znała na pamięć. Wejście na tyłach biblioteki, przycisk, rozmowa, wejście. Zajęta swoimi sprawami Nadia wymagała przypomnienia wczorajszych ustaleń, nim drzwi się otworzyły i Ann mogła wejść.
- Ty naprawdę jesteś nudna... - mruknęła Ann na wejściu do pokoju.
- Doprawdy? - stwierdziła sarkastycznie Tremerka odrywając się od monitorów. - Powiedz mi w takim razie dlaczego miałabym wysilać się by być… interesującą? Albo dla kogo?
- Wiesz, że niektórych by bardzo zaciekawiło co robisz? Mistyczne? Nie tylko magów.
- Nie robię tego dla innych, tylko dla siebie. Służysz jednemu z nas. Powinnaś więc wiedzieć jak zachłannie zbieram skrawki wiedzy…- odparła Nadia wstając i sięgając po broń, by schować ją do torebki. - … i jak zazdrośnie pilnujemy tego czego się nauczyliśmy, także i przed innymi z naszego klanu.
- Cóż... Zaczynasz być tak sztywna, jak ten Giovanni. Za młodo na to wyglądasz.
- A pewnie jestem od niego starsza.- odparła sarkastycznie wampirzyca poprawiając okulary i westchnęła. - Chodźmy pogadać z tymi futrzakami. W końcu… podjęliśmy się tej fuchy.



Na miejscu był już Joshua i dołączył do rozmowy trójki wampirów. Był też Larry przechadzający się z wielkim kijem baseballowym i drapieżnym uśmiechem na obliczu. Jakby chciał sprowokować ochroniarzy do bójki, albo ich zastraszyć.
- Hej mała… Willie złapał gumę. Chyba oboje dziś macie pecha do pojazdów. Co się stało twojej maszynie? Postanowiła staranować drzewo?- rzekł na powitanie Dukes.
- Przegrała z zakrętem i postanowiła nauczyć mnie latać. - westchnęła - Grozi, że padnie przy następnym zapaleniu.
- Zaprowadź do warsztatu przy najbliższej okazji. Bob lub Luc się nim zajmie. - rzekł przyjaźnie Brujah.
- Dzięki. - uśmiechnęła się - Masz nadzieję, że się coś wydarzy? - wskazała na kij.
- Ponoć Giovanni to niebezpieczne skurczybyki. Niestety… nigdy nie miałem okazji się przekonać czy to prawda. - odparł z bezczelnym uśmiechem Larry, a Nadia westchnęła z dezaprobatą.
- Uważaj. Zombie czy szkielety nie czują nic. - zażartowała Ann.
- No i? Lubię wyzwania. - uśmiechnął się Larry.
- Sprowadził cię to zmysł wykrywania kłopotów?
- Nie. Smith zadzwonił, bym przybył z odsieczą i moralnym wsparciem.- odparł wampir wskazując kciukiem na Księcia. Nadia tymczasem udała się do Garry’ego i Raze’a.
- Jak idzie to moralne wsparcie?
- Nudzę się.- odparł Larry szczerze i spojrzał na ochroniarzy Giovanni’ego. - A oni się chyba boją.
- A ja przegapię wszystko. - mimochodem spojrzała w stronę Cyrila - Baw się dobrze?
Pożegnała tak Larry'ego i poszła do Gangreli i Nadii.

- Gotowe, ruszamy?- zapytał Garry, gdy Ann się zbliżyła. Nadia zaś rzekła. - Ja tak.
- Również. - zgodziła się Ann.



Cała trójka pojechała do siedziby Garry’ego. Tam właśnie czekało kilku Indian, z których część musiała być wilkołakami. Być może wszyscy. Byli młodzi i byli ciekawscy… a sekta Garry’ego, otwarta na nowe doświadczenia (z ładnym panienkami chodzącymi często topless), miała czym przyciągnąć młodych i żywych nadnaturalni. Ciężko im było udawać, że to miejsce ich nie kusi.
Prawdziwe wyzwanie dla samodyscypliny.
Nic więc dziwnego że “Śmierć Na Twarzy” z ulgą przywitał pojawienie się “najemniczek”.
- Jesteśmy. - rzekł na powitanie Garry, a wilkołak rzekł nerwowo.- Jest tu jakieś spokojne miejsce na negocjacje? Bez ćpunów i pijanych nagusek?
- Znajdzie się. - odparł wesoło Gangrel.
- Wedle Garry’ego to wspiera poszukiwanie Nirwany. - odparła Ann.
- Nie szukacie przypadkiem Golgoty?- zdziwił się wilkołak ale ani Garry, ani Nadia nie podjeli tego tematu. Gangrel ruszył przodem budynkowi wyglądającemu jak stodoła. I jak się okazało była to stodoła z kilkoma krowami. Zwierzęta dzięki wpływowi Garry’ego nie reagowały nerwowo na nieumarłych i były zadbane. Na tyłach zaś stodoły wyodrębniona była zagroda wojenna… z dużym drewnianym stołem i z bronią zawieszoną na ścianach. Śrutówki, dubeltówki, obrzyny. Duży kaliber, ale w większości przestarzały.
- Broń dla obrony moich wyznawców. Na szczęście nie było okazji, by z niej skorzystać.- wyjaśnił Gangrel zwracając się do Ann.
- A w którym roku ją tu umieściłeś? - zapytała.
- Hmm…w 77’m? Tak mi się wydaje.- zadumał się Garry. - Może w ’82 ? Od lat sześćdziesiątych moja percepcja czasu zrobiła się bardzo płynna… stałem się bardziej metafizyczny, rozumiesz?
Nadia stuknęła palcem żyłę na szyi sugerując częste… branie w żyłę.
Caitiffka pokiwała głową ze "zrozumieniem", czekając już bez pytania o jego metafizyczność.
Wilkołak nie był zainteresowany rozważaniem tej kwestii, wziął do ręki nóż i zaczął nim ryć udeptaną ziemię pełniącą rolę podłogi tutaj.
Rysowana ostrzem noża mapa nie była dokładna. Wilkołak to przyznawał otwarcie. Służyć jedynie miała ogólnemu zrozumieniu sytuacji.
- Kopalnia jest oparta o wysoką skalną ścianę. Trudno po niej zejść, zwłaszcza w nocy. Ale i tak jest obserwowana przez kamery i będziecie na niej wystawione na odstrzał. Nie oczekujcie też zwykłych kul. Więc lepiej podejść od strony drogi prowadzącej do kopalni i sforsować wszelkie przeszkody od tej strony. Pierwszą jest płot. - mówił “Śmierć Na Twarzy”. - Metalowa siatka, 3 metry wysokości z drutem kolczastym na szczycie. Pod napięciem. Za dnia bardzo niski, ale na noc podkręcają zasilanie tak, że śmiertelnika dotknięcie płotu może zabić, a i garou poczuje takie kopnięcie. Przypuszczam że pij… wampir również. Dwie kamery przy wejściu do kopalni, plus budka strażnicza. Kamery na płocie co pięć metrów. Potem jest duży placyk otoczony przez budynki. Dwa budynki socjalne z kabinami prysznicowymi i stołówką. Potem budynek administracyjny z lewej i budynek ochrony z prawej. Tam siedzą strażnicy, gdy nie patrolują terenu. Około dwudziestu fomorów udających ludzi i z czterech przypominających psy. Może nawet sześć psów. Nie łudźcie… w nocy nie ma na terenie kopalni żadnych ludzi, poza może agentami Żmija. Cokolwiek żywego tam napotkacie będzie chciało was zabić, także i maszyny… one również nie są tylko zwykłymi tworami Tkaczki, lecz nasączone są esencją Żmija. - tłumaczenia wilkołaka były nieco mętno-mistyczne, ale czego innego można się było po nich spodziewać. - Kolejny budynek po lewej to wejście do kopalni … Nas nie interesuje. Waszym celem jest drugie wejście do kopalni i jednocześnie do budynku badawczego. Ogrodzony kolejną siatką pod napięciem i strzeżony przez cztery kamery, oraz czytnik odcisków palców przy zamku. Musicie wejść tam i uzyskać informacje… Niestety nasza wiedza się kończy tutaj. Nie udało się nam dotrzeć dalej. Jakieś pytania?
- Wiecie jak oni sobie radzą z widzeniem, takich, Nosferatu? - zaryzykowała wspomnienie tych wampirów, o których już mówił wcześniej.
- Niektórzy nie polegają tylko na wzroku… także na węchu lub słuchu. To nie są ludzie, nawet jeśli tak wyglądają.- wyjaśnił wilkołak spoglądając na wampirzyce. - Nie nastawiajcie się na łatwe zadanie.
- Wiadomo gdzie jest źródło zasilania kamer i płotu i innych budynków? - zapytała Nadia.
- Przy budynku ochrony, ale wasz cel ma własne niezależne źródło zasilania. - odparł “Śmierć Na Twarzy”.
- Gdzie potrzebujesz być, aby dobrać się informatycznie? - zapytała Nadii.
- Hmmm… w środku? Szczerze powiedziawszy nie sądzę by mieli tam połączenie z internetem. Mówimy o układzie zamkniętym w środku budynku. Sforsowanie tych wszystkich elektronicznych zabezpieczeń nie będzie problemem. Jedynie strażnicy. - zadumała się Tremere i spojrzała na wilkołaka. - Mała dywersja z waszej strony byłaby użyteczna w tej sytuacji.
- Mała… nie zaryzykujemy życia dla was.- zgodził się acz stawiając warunki wilkołak.
- Obronię cię, nie martw się. - Ann szepnęła i słodko uśmiechnęła się do Nadii.
- Po to tam idziesz.- odparła Tremere udowadniając swój brak poczucia humoru.
- Coś jeszcze chcecie wiedzieć? - zapytał wilkołak tymczasem. A gdy nie otrzymał odpowiedzi od żadnej z nich, rzekł. - Garry was przywiezie koło dziesiątej w nocy, myślę że jutro około jedenastej czy dwunastej można wykonać akcję. Nie ma z tym problemu?
- Żadnego. - odparła Ann... choć ciągle myślała o stracie chwil na Cyrila.
- Nie ma.- przyznała krótko Nadia.
- No to do jutra.- Indianin pospiesznie opuścił stodołę.

- Strasznie nerwowe te wilkołaki. Zupełnie jakby gołych bab w życiu nie widziały.- podsumował sytuację Garry, gdy Indianina nie było już w budynku.
- Zaproś tu Clyde'a, to zobaczysz jego reakcję. - podśmiewała się.
- Clyde tu bywa… od czasu do czasu. Częściej bywał, gdy był jeszcze ghulem. Teraz już rzadziej. - zadumał się Gangrel i wzruszył ramionami.- Odwieźć was do miasta?
- Tak.- rzekła krótko Nadia, co i potwierdziła Ann.



- Przepraszam za wczoraj. - Ann odezwała się do Nadii, gdy już były w samochodzie - Nie powinnam tak się zachowywać w stosunku do ciebie.
- Nie powinnaś. - przyznała krótko wampirzyca. Długo milczała nim znów rzekła. - Przeprosiny przyjęte.
Potem znów dłuższa milczenia. - Na jutro przygotuję plan, który wykonamy. Nie do końca ufam kompetencjom futrzaków w kwestii wywiadu… albo zrobienia czegokolwiek poza rzucaniem się na innych z kłami i pazurami.
- Masz już jakieś pomysły? - zapytała.
- Poniekąd… jak już wspomniałam. Całe te elektroniczne w zabezpieczenia mogą być problemem dla futrzaków, ale nie dla mnie. Równie dobrze mogli postawić ściany z papieru. - wyjaśniła Nadia.
- Mam nadzieję, że nie są tak bystrzy, aby szukać czegoś, czego nie widać i czuć, eee.. jak siebie samych? Oni Żmij, my... tak mówią futrzaki.
- Cóż… zbytnia pewność siebie może nas zgubić. Ale nie jesteśmy bezbronne. Przynajmniej ja nie jestem. Wezmę qqod Dukes’a parę pistoletów maszynowych. Tak na wszelki wypadek.- zastanowiła się Tremere głośno.
- Czyli mam szansę zobaczyć magię? - zapytała.
- Tak. Trochę. - odparła krótko Nadia.
Ann wyglądała na naprawde zadowoloną. Wreszcie zobaczy!
- Dojeżdżamy… - odezwał się tymczasem Garry dotąd zajęty słuchaniem wróżki w radiu i prowadzeniem wozu. - Wysadzić was pod biblioteką czy Różą?
- Mogę przejść w razie co. I tak wracam do Róży.
- W takim razie biblioteka. - odparła Nadia.

I tam się zatrzymali.



Przy barze była Miracella, oraz Clyde. Raze także był, tylko siedział przy jednym ze stolików rozmawiając z Lukrecją. I najwyraźniej ta rozmowa była ważna, bo byli blisko siebie i rozmawiali cicho.
Podeszła do młodych.
- Co się dzieje?
- William i Joshua gadają z Giovannim na górze. - rzekła Miracella na powitanie. - Ponoć ów Kainita zostanie tu na czas śledztwa.
- A co z Tremere?
- Nie pogadali dziś długo. Ostateczne decyzje zostały przełożone na jutro. Ale ponoć… Tremere Nowego Jorku chyba zgodzą się zostawić Pandersa przy życiu… - wyjaśniła wampirza barmanka. - Chcesz Bloody Mary, czy krwawego Billa w pokoju numer 10 ?
- Nie mogę teraz. - odmówiła krwi - Tremere w swoim pokoju? - zapytała przejęta.
- Tak. Nie mógł uczestniczyć w rozmowie ze Giovannim. Nawiasem mówiąc nazywa się Pisanob… Gino Pisanob. - wtrącił Clyde.
- Muszę iść... - zaaferowana Ann szybko skierowała się do pokoju Cyrila. Będzie zły…



I był… Na pukanie zareagował poirytowanym tonem i słowami. - Czego?!
Zawsze problemy w tej relacji...
- To ja... panie... - ciężko jej było złożyć słowa, gdy Tremere był wściekły.
Wampir otworzył drzwi i spojrzał gniewnie na Ann i syknął. - No i? Masz dobry powód, by mi przeszkadzać?
Widać było, że dziewczyna ciężko znosiła wzburzenie Cyrila.
- Wczorajsza rozmowa z Wilkami.... Dadzą nam swoje magiczne rzeczy... - lekko skuliła się w sobie - Myślałam, że chciałbyś którąś....
- Hmm… tak… zawsze to coś do badania. Lub sprzedaży. Lub podarowania.- zadumał się Cyril i potarł podbródek. - Acz w tej chwili nic jeszcze od nich nie masz, tak?
- Jutro dopiero z Nadią mam akcję. Po tym mają zapłacić. Jedno ma... pomóc w przejściu przez Umbrę.
- Nie obchodzi mnie Umbra… inne wymiary są… niebezpieczne.- machnął ręką wampir. - Mam nadzieję że obiecali coś więcej niż wycieczkę do Piekła.
Caitiffka czuła się coraz bardziej wystraszona, im bliżej była tematu... wczoraj.
- Słyszałam, że Panders przeżyje?
Zimne spojrzenie Cyrila stało się wręcz lodowate.
- Nie będę omawiać z tobą polityki mego klanu.- warknął.- Jeśli już wszystko co miałaś powiedzieć, powiedziałaś to zostaw mnie samego. Porozmawiamy jutro, przed moim wyjazdem.
Już wyraźnie skuliła się w ukłonie.
- Oczywiście, nie poruszę, to nie sprawy kundla. - spanikowana cofała się tyłem w ukłonie. Nie mogła poruszyć wczorajszego wydarzenia - Jutro o jedenastej idę z Nadią... - dodała.
- Nie muszę znać szcze…- zaczął Cyril, ale potem przerwał i zamyślił się. - Cóż… ta cała szopka z Pandersem może potrwać dłużej, więc może jeszcze będę jak już wrócisz. Jeśli nie, Blake będzie miał kopertę ze wskazówkami dla ciebie.
- Dobrze... Dziękuję... - za co w sumie dziękowała? - Przepraszam za wczoraj. - wydusiła z siebie i rzuciła się biegiem z powrotem do sali w Róży.
Wcześniej taki nie był! Nie często...



Kiedy znalazła się na górze, od razu zajęła jedno z krzeseł pod ścianą i wyraźnie rozbita kuliła się na miejscu i trochę jej zajęło, aby pozbierać się znowu. Powoli wstała po kilku minutach i po prostu przeszła ostrożnie, jakby bojąc się, że upadnie, do Miracelli i Clyde'a.
- Czy pojawił się Will...?
- Pewnie już wkrótce, bo będziecie musieli wracać, gdyż panicz Blake nie lubi sypiać poza domem. - wampirzyca podała Ann kieliszek z krwią. - Napij się.
Złapała kieliszek i na raz wychyliła krew, trzymając ją w drżących dłoniach.
- Ciężka noc. - wyjaśniła.
- Nie wątpię. - odparła Patty po czym zgromiła Clyde’a wzrokiem, gdy ten próbował się odezwać. - Dla niego też, więc… może lepiej poczekać aż będzie w lepszym humorze?
- Kto? - Ann zapytała nerwowo.
- Tremere z Nowego Jorku. - odparła Miracella cicho. - Negocjacje nie poszły zgodnie z jego planem, to było widać. A jego… pojawienie się przyćmiła wizyta klanu Giovanni.
- To... Źle... - szepnęła - Bardzo źle…
- Przejdzie mu jutro. Jak to wszystko przetrawi. - próbowała ją pocieszać Ventrue.
Ann jedynie spojrzała na dziewczynę bez wiary, że czas naprawi bardzo sytuację.
- Na mnie też zły…
- Hmm… gdyby naprawdę był zły, to by… zabił, nieprawdaż?- zapytała retorycznie Patty.
- Może...
Nie lubił marnować interesów... Ale czy wciąż jest jednym?
- Muszę wrócić do Nowego Jorku. - szepnęła zrezygnowana.
- Teoretycznie nic cię tu nie trzyma.- usłyszała za sobą. William pojawił się cicho niczym cień. Uśmiechnął lekko. - Co się stało?
-Wróćmy do domu... - szepnęła w podłogę.
Wampir otoczył Ann ramieniem i oboje wyszli w milczeniu z przybytku.



- Poszło nie po jego myśli... - szepnęła na dworze - Jest zły...
- Ale nie na ciebie. Nie martw się tym.- odparł ciepło William.
- Wczoraj... byłam... - zakryła oczy - Jest zły na mnie...
- Nie sądzę. Jest co prawda małostkowy… ale nie aż tak. - odparł ciepło William i spytał. - Przywołał cię do siebie, by cię zbesztać?
- Nie... Sama poszłam, ale bałam się…
- Jeśli nie wezwał by cię zbesztać, to nie jest na ciebie zły. Po prostu ma dużo na głowie. - wzruszył ramionami Blake. - A wtedy bywa deczko zrzędliwy.
- Cyril zawsze był... ciężki. Wymagający. Czasem zbyt wiele... - przytuliła się do boku Toreadora - Nie jest to miłość, to jakieś... oddanie. I strach przed porzuceniem... - silniej wtuliła się drżąc - Nie chcę by mnie oddalił, nie chcę by porzucił... Nie chcę być sama...
- To uzależnienie… i każdy je przechodzi… na początku.- mruknął cicho bardziej do siebie niż do niej Blake i wyprowadził ją z budynku.
- Ty też tak miałeś? - zapytała cicho.
- Tak… tylko że gorzej. W moim przypadku to naprawdę była miłość i bolało mocniej.- odparł cicho wampir wzdychając i wpatrując się w nocne niebo.
- Ale... skoro to była miłość... To nie powinno tak być... Chyba że druga osoba była dla ciebie... niedobra?
- Jednostronna… nieodwzajemniona miłość. - sprecyzował Blake.
- Mi Cyril praktycznie od razu dał do zrozumienia, że nie będzie to... emm... relacja, jakiej by ktoś szukał. Dopiero dłużej po tym, jak pierwszy raz wypiłam, dowiedziałam się co to jest. - pokręciła głową - Nie informował zawczasu.
- Tak… to coś co jest częstym nawykiem u starych wampirów. Nie tylko u Cyrila. - przyznał z drobnym uśmieszkiem Toreador.
Milczała chwilę.
- On nie traktuje mnie źle. - powiedziała pewnie - Nie cierpię... nie zawsze... Daje mi wiele.
Dotarli do samochodu Toreadora.
- Nawet jak nie wszystko jest mi miłe... to nie ma znaczenia.
- Rozumiem… Cyril nie jest… zły. Tylko samolubny.- odparł William.
- Zależy mi na jego słowach o mnie... ale ciężko oczekiwać lepszych w jego wypadku. Niemniej, przygarnął mnie, dał opiekę, dom…
- To prawda. - zgodził się z nią Blake, gdy wsiadali do samochodu.


- Powiedz mi, jeżeli chcesz... - Ann usiadła na przednim siedzeniu - Jak normalnie wampir jest chowany przez Stwórcę?
- To się może różnić między klanami, ale najczęściej jest wtajemniczany w świat nasz będąc jeszcze śmiertelnikiem. - wyjaśnił Blake ruszając.- Poznaje prawa, reguły i zależności pełniąc rolę sługi lub… kochanka… i zwykle wtedy jest ghulem. Nie wszystkie ghule zostają przeistoczone, ale większość Kainitów zaczynała jako ghule właśnie.
- To znaczy, że są planowane? Chciane?
- Wieczne życie i wieczna młodość… To silne pokusy młoda damo.- odparł ciepło William ruszając samochodem.
- Ale to pokusa dla Przemienianego. Co z Rodzicem?
- Są różne powody dla których się tworzy Potomka. - odparł Blake. - Czasami by zachować kochanka na wieczność, czasami by zyskać sojusznika lub pomocnika.
Ann zasępiła się i ucięła nagle tamat. Czy Cyril po coś ją chciał? Nie wiedziała jaki miał interes... mógł tyle innych wampirów...

A jej prawdziwy Stwórca chciał by zginęła.

Słowa Williama nie uspokoiły Bezklanowej tak, jak tego by potrzebowała. Ann wciąż czuła, że wisi nad nią złość Cyrila, może nawet nadchodząca kara. W końcu obiecał jej konsekwencje... a on nie blefuje...



************************************************** *************************************************
KUNDEL, BULLIES I ZWIERZAKI
************************************************** *************************************************

Nie rozumiała czego od niej chcą, czemu zawsze chcą zrobić jej krzywdę. Cyril mówił, że to dzięki ich szefowi, z pasją nienawidzącego Bezklanowych i tych, o słabej krwi... ale to nie miało sensu! Młoda wampirzyca nic im nie zawiniła! Wyśmiewali i bili bez powodu. Czemu? Była z Camarilli, jak oni!

Zwykle szybko zmieniała drogę, jak tylko na horyzoncie pojawili się ci bullies. Szkoda, że potrafili być tak szybcy... Wcześniej dwa razy dorwali ją i zrobili z niej worek treningowy. Gdyby nie była martwa, zatłukliby ją wtedy na śmierć. Dumni z siebie jebańcy dobrze się bawili, gdy otoczony, zmaltretowany caitiff w końcu tracił przytomność...

Tym razem zmusili ją do ucieczki w nieznany teren; do Central Parku. Miała nadzieję, że tam zdoła zgubić oprawców, ukryć się przed nimi w zaroślach... Wbiegła w park najgłębiej jak mogła, skręcając między drzewa, jednak nie zdołała zgubić pogoni. Rzucony w nią kamień, uderzył Ann w głowę z taką siłą, aż usłyszała kruszącą się kość i upadła na ziemię przed oczami mając krwiste mroczki. Nie zdążyła się ogarnąć, gdy nad nią stanął jeden z grupy, jaka na nią polowała.
- Zostawcie mnie! - przewróciła się na plecy, aby patrzeć na górującego nad nią mężczyznę - Nic wam nie zrobiłam... - jęknęła drżąc, osłaniając się rękoma i kuląc w strachu na porośniętej trawą ziemi, przypominając postawą bezbronne, poddające się zwierzę - Błagam... jestem jak wy...

Wiedziała, że powoływanie się na Cyrila nic jej nie przyniesie...
Próbowała już.

- Nie jesteś jak my… suko! - wrzasnął przywódca tej grupki. Łysy osiłek z tatuażem czaszki na karku. On i jego dwaj kumple powalili ją… on kopał, kumple się śmiali.
- Jesteś odpadem, wypadkiem przy pracy… żałosną parod…
- Jesteście nie na swoim terenie Brujah. - jego wściekłe słowa przerwał inny głos. Coś poruszyło się w krzakach, coś na pierwszy rzut oka przypominającego kupkę szmat zakończoną gęstą czupryną. Dwoje oczu łypnęło spod kudłów.
Żul spojrzał to na Ann, to na trójkę jej oprawców. - Wynocha mi stąd.
Kopnięcia były tylko zapowiedzią.... Oni nie słuchali... choć tego bezdomnego... zaczęli? Caitiffka nie wiedziała kim on jest. Może to zapity biedak lub następny oprawca...
Zwinęła się w kulkę, chcąc chronić brzuch i klatkę piersiową. Wciąż drżała ze strachu i niepewności, patrząc to na Brujah, to na żula.
Cyril mówił by tu nie włazić. Nie pamiętała czemu i dziś nie obchodziło jej to. Miejsce było na drodze ucieczki…
- Nie będzie mi zawszony zwierzak mówił co mam robić! - wrzasnął łysy i błyskawicznie przemieścił się ku niemu… chybiając uderzenie pięści, bo i ów zwierzak przemeścił się tuż obok.
- Testujesz moją cierpliwość Brujah. To teren Gangreli i nie życzymy sobie wchodzenia z butami na nasz teren.- warknął wampir.
- I co nam zrobisz? Może i jesteś szybki, ale jesteś tu sam.- co prawda jej oprawcy nie zwracali na razie uwagi na samą Ann, ale jeden nadal opierał stopę o jej brzuch.
Nie wiedziała co ją czeka... i bała się dowiedzieć. Zaryzykowała skorzystać z okazji i spróbowała wyrwać się spod nogi Brujah. Może jeszcze zdoła dziś nie skończyć dnia rzucona gdzieś w śmieci…
- A ty gdzie…- ryzyko się nie powiodło. Brujah zauważył jak się rusza, pochylił się i chwycił ją za ubranie przytrzymując przy ziemi. Tymczasem dwójka pozostałych próbowała zastraszyć żula.
- Jesteś tu sam, a nas trzech… możesz być szybki jak my, ale w końcu cię załatwimy, więc może zabieraj swoje zawszone szmaty i spier…- żul przerwał im mówiąc ironicznie.- Kto powiedział, że jestem tu sam?
- A kto ci pomoże, co?- zapytał drwiąco szef bandy.
- Ja. - usłyszała za sobą Ann i trzymający ją Kainita. Tuż za nimi pojawił się wysoki łysy murzyn z niewielką bródką.
- Raze…- wydukał nerwowo Brujah trzymajacy Ann.
- Raze. - powtórzył jego kumpel wywołując tym zdziwienie swojego lidera, bo on podobnie jak Ann nie wiedział kto to.
- Ja mu pomogę… lub sam was załatwię… lub z kumplami. To teren Gangreli, jest nas wielu nawet jeśli nas nie dostrzegacie. - mruknął złowieszczo czarnoskóry wampir. - A wy… weszliście bez pozwolenia na nasz teren i urządzacie tu burdel. Radzę wam stąd spadać, zanim wasze szczątki zostaną dostarczone Grozie z przypomnieniem co się robi z takimi żle wychowanymi Potomkami.
Ann spojrzała na czarnoskórego, wyraźnie nie wiedząc kim on jest. Nie wiedziała też czy cieszyć się z jego obecności, czy bynajmniej…
- Jeśli myślisz że się przestraszę, to…- zaczął łysy, a jego kumpel dodał.- Chłopie, to jest Raze. Lepiej z nim nie zadzierać.
- Dallas ma rację.- odparł Brujah trzymający Ann.- Ja się stąd wynoszę.
- Ja też…- odparł Dallas. Trzymający Ann wampir próbował wyminąć Raze’a ale ten zatrzymał go ręką.
- Zdobycz zostaje.
- Ale…- zaczął oprawca Ann, a Raze spojrzał na niego szczerząc kły.


- Zdobycz… zo… sta… je.- powtórzył i Ann została puszczona. Dwaj Brujah rzucili się do ucieczki, a ich łysy przywódca pognał za nimi pomstując głośno na ich tchórzostwo.
To było.... coś nowego. Mogłaby być rozbawiona reakcją Brujah, ale była daleka od tego. Jeżeli oni się kogoś bali...
- Uhm... - szepnęła patrząc na czarnoskórego z ziemi, na której wylądowała tyłkiem i zastanawiała się w jakiej w sumie się sytuacji znalazła. Postawa dziewczyny wciąż wyrażała zastraszoną uległość.
Raze spojrzał na Ann i rzekł.
- Do bramy po drugiej stronie parku jest jakieś piętnaście minut piechotą. Masz dwadzieścia minut na opuszczenie Central Parku.
Po czym spojrzał za oddalającymi się Brujah.
- Myślę że jeśli dwa wyjdą żywe z Parku to wiadomość dla ich Primogena będzie wystarczająco czytelna.
- Też tak myślę. - odparł żul. Najwyraźniej stracili zainteresowanie Ann.
Nie istniało nic szczęśliwszego dla Ann w tym momencie, jak uniknąć prania od Brujah, a do tego nie być na radarze reszty. Caitiffka podniosła się, skrzywiwszy się, gdy jeszcze nie zrośnięte żebra dały o sobie znać, aby skierować się w stronę, którą jej wskazał czarnoskóry. Nie miała ochoty zaczynać z nimi, tak jak i nie miała z Brujah. Jedynie teraz miała nadzieję, że w najbliższym czasie nie trafi na te wampiry, które będą miały jej za złe doznanie poniżenia...



abishai 26-07-2022 18:51


- Telefon. Do ciebie. - tymi słowami powitała ją nowa noc. A słowa te wypowiedział William. Telefon domowy Blake’a… raczej nie Cyril. A może?
Nie. To nie był Cyril, to była miejscowa Tremere. Nadia krótko poinformowała, że Ann ma się ruszyć jak najszybciej do siedliska Larry’ego by dozbroić się przed misją. I jak to było w naturze miejscowej bibliotekarki spodziewała, się że Ann rzuci wszystko i przyjedzie jak najszybciej na stację benzynową. I jak zwykle, nie miała poczucia humoru, czy sarkazmu.
Oschłe przedstawienie faktów i nieznoszący sprzeciwu głos było wszystkim czego można się było spodziewać po Nadii.
A gdy William dowiedział się dlaczego Nadia dzwoniła, zaproponował.
- Podwieźć cię?


Ann oczywiście wiedziała o tym miejscu, ale jakoś nie miała okazji wejść tutaj. Strzelnica i magazyn broni ukryty w wiecznie nieczynnym zbiorniku na benzynę. Wystarczyło tylko wejść przez wejście dla pracowników na tyłach sklepu, zejść po schodach i w końcu znaleźć się na miejscu.
Strzelnica była przestronna, dobrze oświetlona i wietrzona za pomocą cicho pracujących wentylatorów. Choć ciężko tego było się spodziewać po kimś takim jak Larry, to trzeba było przyznać że Brujah miał talenty organizacyjne.
Ann… zdarzało się bywać na legalnych strzelnicach, więc mogła porównać tą Dukes'a z nimi. I cóż, nie było zbyt znaczących wielu różnic. Taka strzelnica mogłaby legalnie funkcjonować w każdy mieście.

Na strzelnicy obecnie trenowała Nadia z pilnującym ją jednym z ghuli Larry’ego. Ann dotąd jeszcze nie zapamiętała ich imion. Niemniej dla nich nie miało to znaczenia.
Nadia strzelała do celów wypróbowując wybrany dla siebie oręż… pistolet maszynowy z tłumikiem i trzeba przyznać, że była w tym dobra zabijając celnymi strzałami kolejne tarcze. Szybko i skutecznie, jakby była członkiem SWAT-u.
Była na tym tak skupiona, że nie zauważyła przyjścia Ann. A po chwili odkręciła tłumik i zamontowała na lufie coś dziwnego. Przypominało to tłumik który ktoś rozciął wzdłuż i zespawał na powrót zostawiając dwie szczeliny. Jedną na górze, drugą na dole.
Nadia położyła dłoń na tym dodatku do broni, gdy zabrała się za strzelanie. Jej dłoń na tym niby tłumiku zaiskrzyła błyskawicami i te łuki elektryczne przeskakiwały na lufę.
Zaczęła strzelać i teraz broń wydawała z siebie dziwne gwizdy przy każdym wystrzale. I kule nie tylko dewastowały każdy cel który trafiały rozrywając go na części, ale też… zmasakrowały wzmocnioną betonową ścianę za celami pokrywając ją gęstą siateczką pęknięć.
Po sprawdzeniu tego nowego dodatku i odkręceniu go Nadia zwróciła się do ghula.
- Lepiej lepiej niż ostatnio. Nie nagrzewa się tak szybko i jest stabilniejsza. Niemniej… nadal nie jest to to czego oczekiwałam.
- Cóż… to najlepsze co mamy. Ciężko zdobyć lepsze metale.- odparł mężczyzna wzruszając ramionami.
- No tak. Jak myślisz ile wytrzyma?- zapytała Nadia.
- Hmmm… Jeden magazynek zanim pęknie. No chyba że będziesz używała go bez przerwy na ostygnięcie. Wtedy może, dwie… trzy serie. - ocenił ghul.
- Obym nie musiała. - zadumała się Kainitka. - Ile już macie gotowych?
- Wraz z tym… trzy.- odparł ghul.
- Biorę wszystkie.- odparła z uśmiechem Nadia, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że Ann już tu jest od dłuższej chwili i mogła podziwiać czarowanie Tremere. Bo to co Nadia zrobiła z bronią musiało być magią, nieprawdaż?


Zell 27-08-2022 18:06




************************************************** *************************************************
MAGIA, WILKI I PAJĄKI
************************************************** *************************************************

Bezklanowa stała jak wryta, patrząc na Nadię. Emocje w niej buzowały. Cyril nigdy nie chciał jej pokazać, a rosjanka teraz...
- To była magia? - odezwała się z ekscytacją - Taka prawdziwa? Zrobiłaś magię?

Usłyszawszy to Kainitka spojrzała na Ann, zmarszczyła brwi w zamyśleniu. Po czym zaczęła odkręcać ów dodatek do broni.
- Cóż… to zależy od tego, kogo byś zapytała. Niemniej to jest forma taumaturgii, zwanej też niewłaściwie magią krwi, gdyż tylko jedna ze ścieżek zajmuje się manipulacją tym płynem. - wyjaśniła w końcu.
- Pokażesz więcej? - podeszła bliżej do Nadii.
- Więcej? Po co?- zapytała Kainitka.
- Więcej magii! Proszę.
- Dawaj swoją komórkę? Zakładam że masz ją zabezpieczoną jakimś hasłem co? - mruknęła w końcu Nadia.
Ann szybko podała komórkę. Cyril nie kupił niczego drogiego.
Nadia podniosła ją na wysokość oblicza Kainitki, tak by ta mogła zobaczyć jak komórka się uruchamia, jak hasło zostaje odblokowane, jak przeskakują kolejne ikonki i jak zdjęcia w jej komórce są jedne po drugim szyfrowane (mimo że komórka Ann nie posiadała odpowiedniego oprogramowania). I to wszystko bez dotykania ekranu.
Dziewczynie wyraźnie to imponowało.
- Jak ty to robisz? - zapytała szeptem.
- Normalnie… to magia krwi… wampirzej krwi. Wygląda to nieco inaczej, ale niczym się nie różni od znikania Nosferatu czy nadnaturalnej prędkości Toreadorów. Taumaturgia pozwala wyciągnąć z naszej krwi różne moce. - odparła beznamiętnie Nadia odblokowując zdjęcia w komórce Ann i podając ją dziewczynie. - Moje talenty nie są szczególnie…widowiskowe. Ale w tej misji niezwykle użyteczne.

- Czyli to to samo co Tremere wzywają ogień?
- Ja potrafię wzywać błyskawice… cóż… ciskać nimi jeszcze nie bardzo. Ale skupiać w sobie już tak. - wzruszyła ramionami Nadia. - I generalnie tak. Manipulacja ogniem jest bardzo popularną sztuczką. I bardzo skuteczną przeciw innym Kainitom.
- Wiem o tym... Za dobrze... - odparła cicho - Cyril nigdy mi nie pokazał magii. Czy wiesz może, jaka jest jego magia? - zapytała ciekawsko.
- Hmm… żadna. Cyril nie potrafi czarować. Opanował co prawda… podstawy kilku ścieżek, w tym i magii ognia… ale nie posunął się dalej poza poziom nowicjusza. - wzruszyła ramionami Nadia. - Cyril to magiczne beztalencie. Za to rozwinął sztukę dominacji umysłem, acz… ten talent nie jest to zaliczany do taumaturgii.
Ann zamilkła w szoku. Dopiero po dłużej chwili się odezwała.
- Żartujesz, prawda? To musi być to. - niezdarne się uśmiechnęła - Cyril jest magiem i włada magią. - zabrzmiało to bardziej jak próba zaklinania rzeczywistości.
- Augusto co prawda nie wtajemniczył mnie w szczegóły, ale wyjaśnił parę rzeczy. Nie można obudzić tego czego nie było od początku. A w przypadku Cyrila, w jego krwi nie było magii… nawet za czasów, gdy był śmiertelnikiem. Ja poświęciłam awatara zostając Tremere. On najwyraźniej nigdy go nie zyskał. - odparła Nadia i stwierdziła krótko. - Ja nie żartuję, nigdy.
- Ale... - dziewczyna spojrzała w podłogę - Klan by go nie przyjął, gdyby nie mógł magii używać... Do tego ma uczniów!
- Przebudzeni magowie nie garną się hurtowo pod skrzydła Tremere, dziewczyno. Ja się nie garnęłam. Do przeistoczenia zmusiły mnie okoliczności. - odparła spokojnie Nadia. - Owszem, magowie są najbardziej cenieni. Ale częściej trafiają tu do nas potencjalni magowie. A że Cyril uczy… to cóż, twój opiekun jest dobrym nauczycielem i posiada olbrzymią wiedzę okultystyczną. Potrafi nauczyć podstaw… resztę jednak uczeń poznaje sam.
Wampirzyca wyraźnie była przybita. Nie takie wyobrażenie Cyrila sobie wyrobiła...
- Lepiej wcześniej się dowiedzieć niż później... - mruknęła z bólem. Zależało jej na nim w końcu.

- Jakoś sobie radzi bez głębszego zrozumienia taumaturgii. No i dominowanie opanował w znacznym stopniu. Więc bezradny nie jest. - spróbowała pocieszyć Nadia i dodała zmieniając temat. - Jak sobie radzisz ze strzelaniem? Jaki arsenał powierzył ci Larry?
Czy powinna pytać Cyrila o ten brak magii?
- Nie najgorzej. Wolę używać broni bezpośredniej, ale strzelać też potrafię. Głównie walczyłam, emm, ukrywając się i zadać cios z zaskoczenia? Larry dał mi niby mniejszy kaliber, ale wątpię by na to coś dało radę. I nie wiem czy da się to też zajść, bo rozbijać czaszki to Larry może, nie mam jego siły.
Wyjęła Desert Eagle otrzymany od Larry'ego.
- To jak radzisz sobie bezpośrednio? Jeśli nie masz siły Brujah czy szybkości Toreadorów?- zapytała Nadia oglądając broń. - Solidny argument. Wilkołaka nie zabije, ale da mu do myślenia… gdy będzie wypychał kule ze swojej czaszki.
- Tak jak powiedziałam. Precyzyjny cios z cieni. Nie walczę twarzą w twarz... tylko atakuję w odpowiednim momencie. Brujah mogliby nazwać to tchórzostwem. - wzruszyła ramionami.
- Wiesz… ja również lubię zadać solidny cios w plecy wrogowi, niż narażać się na uczciwą walkę. Niemniej jak sobie poradzisz, gdy to my zostaniemy zaskoczone?- zapytała Tremere. - I czym chcesz zadać ów zabójczy cios. Nie widzę przy tobie miecza, czy nawet strażackiego topora.
Na te słowa Ann wysunęła spod bluzy schowany w pochwie sztylet z chińskiego rynku za dolara.
- Cyril zabrał mi sztylet magiczny, jak z miasta wyjechałam, ale mag ze Stillwater mi podarował ten z duchem... Duchem zżerającym krew. Bardzo łakomy, to go w zamknięciu trzymam.
Na obliczu Tremere pojawiła się wpierw chciwość, a potem nieufność powiązana ze strachem.
Splunęła mówiąc.
- Sztuczki czarownika. Uważaj na ten sztylet, to zdradziecka magia… na końcu zawsze może się obrócić przeciw tobie.
- Dzięki niemu Pandersa się pokonało. - schowała sztylet ponownie - Czarownik mówił, żebym uważała na to... i jednocześnie zawsze karmiła, jak go wyciągnę. Czyli chciała zabić.
- Cóż… bądź ostrożna z tą bronią. Czarownicy to siedzący na beczce prochu ludzie, którzy bawią się zapałkami. Nie mają tak naprawdę pojęcia z jakimi siłami igrają i jak je opanować.- odparła spokojnie Nadia. I po namyśle dodała. - Niemniej, jeśli futrzaki mówiły prawdę, to każda przewaga nam się przyda… nawet z tak chaotycznego źródła.
- Mogę w pewnym stopniu ciebie skryć... Szczególnie w bezruchu. - stwierdziła po namyśle - I nie wiem ile to pomoże, ale zakręcić w myślach wrogom. Żeby byli przekonani, że znajduje się coś, co da cień, choć nie rozumiem czym te rzeczy są, te fomory.
- Szczerze mówiąc też nie mam pojęcia… brzmi jakby to były jakieś kreatury Technokracji. - zadumała się Nadia i wzruszyła ramionami. - Ale to już nie nasz problem. Tylko wilkołaków. Co do twoich talentów… - znów się zamyśliła spoglądając na Ann, jakby chciała o coś spytać, ale ostatecznie zamiast tego powiedziała. -... zobaczymy co te cienie dadzą. Zamierzasz… się tu dozbroić? Jest ku temu okazja.
- Najchętniej z twoją radą. - stwierdziła z lekkim uśmiechem.
- Czyli to samo co ja. Wraz z dwoma magazynkami do niego.- rzekła do ghula i podała swoją broń.
- Wypróbuj. -zaproponowała.
Ann przyjęła broń, zważywszy ją w dłoniach. Wycelowała w cel i strzeliła ustawiwszy się odpowiednio. Trafiła, orientując się o mocy broni.
- Daje kopa. - stwierdziła.
- Troszkę.- zgodziła się z nią Nadia, podczas gdy ghul przyniósł egzemplarz dla Ann, plus dwa magazynki i tłumik.
- Dobra. Zabieramy się stąd. Pojedziemy moim vanem.- zadecydowała Nadia ruszając przodem wraz z odebraną od Ann bronią i swoimi klamotami.



Nadia załadowała swoje klamoty do tyłu vana i ruszyła by siąść za kółkiem. Poczekała aż Ann usiądzie na siedzeniu obok i ruszyły ze stacji benzynowej. W jutowej torbie obok caitiffki spoczywał jej nowy pistolet maszynowy. Podczas jazdy Nadia nic nie mówiła. Kierowała wozem pewnie, więc chyba wiedziała gdzie ma jechać.
Początkowo Ann milczała i dopiero po dłużej chwili zapytała.
- Mówiłaś, że to mogą być jakieś kreatury technokracji... Czym jest technokracja?
- To ci co rządzą… Technokracja to organizacja magów, która stoi za wszystkim.- Nadia wskazała ręką naokoło. - A przynajmniej tak lubią sobie wmawiać.
- Och... - Ann zmilkła dłużej - To magów tylu jest? Wszędzie?
- Trochę ich jest. Ale nie tak dużo jakby się wydawało. - oceniła Kainitka Tremere wzruszając ramionami.- Każda Fundacja ma trochę wtajemniczonych współpracowników… potencjalnych magów. Obserwuje też kandydatów z potencjałem… Niewielki procent z nich jest w stanie przebudzić swój awatar. Duchowego przewodnika.
- Ja też bym mogła obudzić swojego przewodnika?
- Ty? Nie żartuj. - zaśmiała się gorzko Nadia. - Żeby obudzić swojego przewodnika, trzeba być żywym. Ja musiałam poświęcić swojego… by stać się wampirem.
- Jasne... - kolejna chwila milczenia - Warto było?
- Zastanawiam się nad tym co drugą noc. - odparła enigmatycznie Nadia wpatrując się w zamyśleniu przed siebie.
Spojrzała w swoje dłonie.
- Co wpierw robimy na miejscu?
- Zaczaimy się w krza… - nagle Nadii telefon zadzwonił. Sprawdziła kto to i zaczęła zjeżdżać na pobocze. - Chwila, muszę to odebrać.
Ann jedynie skinęła głową.
Nadia zatrzymała się i wysiadła. Po czym ruszyła w głąb lasu. Sądząc po obliczu i gestykulacji nie była to przyjemna rozmowa.
- Bardzo źle czy typowo źle? - zapytała cicho, patrząc przez przednią szybę.
- Ech… dowiesz się wkrótce. - odparła zrezygnowanym tonem Nadia wyłączając komórkę i wracając, by usiąść za kierownicą samochodu. Ruszyła z piskiem opon.



W końcu dotarły w pobliże kopalni. Ann tu już była. Co prawda nie tak blisko. Będąc z Clydem widziała kopalnię przez lornetkę oddalona od niej o parę kilometrów. Ale jednak…
Dziewczyny zatrzymały się przy kilku vanach. Byli tam Indianie, w tym i parę znajomych twarzy. Oraz Garry.
- Dam wam znać przez Garry’ego kiedy macie namieszać przy głównej bramie.- rzekła Nadia nie bawiąc się w uprzejmości. - Wtedy ruszajcie.
Załadowała już na swoje plecy mały plecaczek wypełniony… cóż, Ann nie miała okazji sprawdzić co on zawiera.
- Czy w plecaku masz granaty? - szepnęła do Nadii - Żywych bym o wódkę podejrzewała…
- Kilka dymnych. Jeden czy dwa zaczepny. - potwierdziła Nadia, a następnie dodała. - Przede wszystkim jednak sprzęt elektroniczny potrzebny do włamania i nożyce do cięcia siatki.
Następnie ruszyła przodem nie czekając na pomocniczkę.
Ann posłusznie ruszyła za Nadią, woląc nie puszczać jej samej... nie tylko dla jej własnego bezpieczeństwa.

Szły tak we dwie jakieś dwadzieścia lub trzydzieści minut zataczając spore koło. Zapewne po to by nie zostać zauważone przez strażników.
- Tu w okolicy jest porośnięta krzakami skarpa, użyjemy jej jako naszej bazy operacyjnej. - wyjaśniła Tremere. Przypominała jej Samsona. Zimnego i bezczelnego Brujah który należał do jej koterii i traktował Ann oraz resztę drużyny jak irytujące robactwo… którym się jednak opiekował i które niańczył na misjach narażając własną skórę dla ich bezpieczeństwa. Mógł nimi gardzić, ale dopóki należeli do jego Koterii “niańczył” nich. I także obejmował przywództwo podczas samej misji i nawet oficjalny lider z klanu Tremere nie miał nic do gadania w tej kwestii. I to ów Kainita że reprezentował samego Cyrila, nie miało dla Samsona znaczenia.
- W którym miejscu chcesz zrobić przejścia? - spojrzała w stronę siatki - Przeciąć siatkę.
- Hmm? A nie… jeszcze niczego nie przecinamy. Nie jesteśmy bandą futrzaków rzucających się na oślep. Nie jesteśmy prymitywami. Najpierw zbliżymy się na tyle, bym mogła podłączyć się zdalnie od ich kamer ochrony. Przyjrzeć się sytuacji i namieszać nieco. - odparła Nadia nieco rozkojarzona.
- Może w takim razie wokół tej skarpy obejrzę, aby upewnić się czy nie będzie tu patroli żadnych.
- Dobra… obejrzyj. - Tremere wybrała już sobie zakątek. Przykucnęła w nim i z plecaka wyjęła mały solidny przenośny laptop. Taki używany przez inżynierów na budowie.

Ann zniknęła z oczu Nadii, jak ta na chwilę zdjęła z niej wzrok. Caitiffka miała zamiar przejść się po okolicy, jak najmniej drażniąc źdźbła trawy, i obejrzeć teren wokół skarpy. Chciała upewnić się, czy nie postawiono żadnych elektronicznych zabezpieczeń oraz że nie znajdzie śladów regularnego patrolowania okolicy.
Na takie nie natrafiła, choć… za siatką dostrzegła jak ktoś się zbliża. Był to patrol. Dwaj ludzie i jeden duży pies. Owczarek. Szli w całkowitej ciszy i poruszali się miarowo niemal synchronicznie.
Cofnęła się tam, gdzie zostawia Nadię i nie zrzucając zasłony niewidzialności, szepnęła.
- Dwaj ludzie i pies. Idąc jak... automaty.
- Hmm… to nie brzmi zbyt ludzko. W torbie jest lornetka z noktowizją. - Nadia tymczasem pracowała na komputerze. Niemniej zamiast jakiś ciągów kodu na ekranie laptopa były dziwne kręgi, a w tych kręgach litery i liczby. Nadia poruszała kręgami i zmieniała ich zawartość mrucząc coś pod nosem.
Młoda wampirzyca wyjęła lornetkę, na siłę zmuszając się do oderwania uwagi z kręgów, aby spojrzeć przez lornetkę w stronę, gdzie ostatnio widziała ochronę.
Teraz mogła przyjrzeć się im lepiej i… widok wcale nie był zachęcający. Pies wydawał się napęczniały od środka. Jakby pod skórą miał dodatkowe zwały mięśni. Jakby… uprawiał kulturystykę. I w ogóle nie machał ogonem. Dwaj jego opiekunowie przypominali ghule Larry’ego jeśli chodzi o masę mięśniową. I twarze miały ostre rysy i wydatne kwadratowe podbródki. I Ann miała nieprzyjemne wrażenie, że obserwuje roboty z naciągniętą na ciało ludzką skórą. Nie widziała dobrze źrenic tych strażników. Bo nosili lustrzanki… w nocy.
- Ci ludzie noszą w nocy lustrzanki.... i są na sterydach jak ghule Larry'ego. Pies też na sterydach.
- No to chyba nie są ludźmi ? Tak mówiły wilkołaki. Umknęło mi jak ich nazywali.- odparła zamyślona wampirzyca. - W co są uzbrojeni?
- Fomory. - przypomniała Nadii -Pistolety maszynowe i granaty błyskowe.
- Pewnie ze srebrnymi kulami. Na szczęście my nie mamy alergii na srebro… prawda? - zerknęła na Ann pytając.
- Nie mamy, oczywiście. - spojrzała uważnie na Nadię - Ty mnie widzisz, prawda?

Na odpowiedź musiała czekaś stosunkowo długo. Bo skupiona na swojej robocie Nadia milczała. W końcu odezwała się.
- Nie.
- Może pójdą w stronę wilków... - porzuciła temat.
- Powinni… dam im znać jak tylko… - zamruczała pod nosem Rosjanka.- … szlag. Eeeem… nie patrzą w naszą stronę, co?
- Nie nie patrzą. Jaki problem?
- Nie udało mi się. Zajmie to dłużej nieco… podłączanie się do nich. - mruknęła cicho wampirzyca. - Teoretycznie wszystko powinno pójść gładko i bezproblemowo.
- Aaaale? - szepnęła blisko ucha.
- Nie wiem… może to rzeczywiście Technokracja i mają jakieś pieczęcie zagrzebane w oprogramowaniu, albo… mam pecha i noc nie sprzyja magii.- burknęła pod nosem Tremere.
- A gdybyś, nie wiem... miała jednego z tych nieludzkich ochroniarzy? Oni są maszyną?
- Nie ściągajmy na siebie uwagi. Od tego mamy futrzaków… potrzebuję tylko odrobiny czasu i hmm… może innego wzoru? - zadumała się Nadia wpisując inne cyfry w obracające się kręgi.
Nagle znikły one, a ekran pokrył się siatką mniejszych ekranów pokazujących widoki z różnych kamer znajdujących się na terenie kopalni.
Ann patrzyła Nadii przez ramię, obserwując jej magię z zaciekawieniem. Czy Cyril naprawdę... nie potrafił?
- Hmmm… obserwuj wartowników i sprawdzaj czy nie zbliżają się tutaj. A… i daj znać Garry’emu że wilkołaki mogą zaczynać rozróbę. - Nadia pozostawiła laptop i wraz z nożycami do cięcia drutu powoli zaczęła się podkradać do ogrodzenia.

- Comme vous le souhaitez, commandant... - szepnęła wyciągając komórkę i wybierając numer do Garry'ego.
- Mogą zaczynać. Na zewnątrz dwóch ochroniarzy z pistoletami maszynowymi i granatami dymnymi plus pies. Wszystko wielkie i pewnie nieludzkie. - po tych słowach określiła pozycję.
- Jasne… już się tym zajmą. - odparł Garry. A gdy Tremere się podkradała do Ann mogła obserwować na laptopie nie tylko ruchy strażników, ale i nadjeżdżającą pod bramę pikietę rdzennych Amerykanów protestujących przeciwko pracom wydobywczym na ich rdzennej ziemi.
“Nie rozkopujcie grobów naszych przodków”, “Święta ziemia to nie miejsce na machanie łopatą” i podobne napisy zdobiły ich transparenty.
Nadia mogła zauważyć jak osłaniające jej cienie nieznacznie się przesunęły, stanowiąc lepszą osłonę.
Wampirzyca z klanu Tremere była zbyt skupiona na swoim zadaniu by to zauważyć. Wyciągnęła rękę w kierunku ogrodzenia. Przebiegły po nim nagłe błyski i po chwili… Nadia zaczęła się brać za cięcie drutu pracując pospiesznie i nerwowo.
Tymczasem protesty wilkołaków przyciągały coraz większą wagę strażników, którzy zbierali się przy bramie.
Ann rozglądała się uważnie, szukając jakiegokolwiek niechcianego ruchu w okolicy.
I ten się pojawił na monitorze laptopa. Dwóch strażników, na szczęście bez psa, powoli zbliżało się w kierunku Nadii. Bez pośpiechu i najwyraźniej podążali dalej, bo nie przyglądali się ogrodzeniu za bardzo, szukając przy ogrodzeniu powodu zwarcia zasilania płotu. A pracująca przy siatce Nadia znajdowała się blisko drogi jaką chcieli przebyć.
Caitiffka odpuściła osłonę, aby przed motorem, w zaroślach, stworzyć humanoidalny cień kogoś, kto skryłby się w zaroślach z drugiej strony od pracującej Nadii. Upewniła się, że ochroniarze zauważą ten ruch.
To rzeczywiście przyciągnęło ich uwagę i ruszyli w stronę zarośli. Zatrzymali się przed siatką i wiedząc że jest pozbawiona zasilania wskoczyli na nią jak koty by pospiesznie się wdrapać. Następnie przeszli po kolczastym drucie umieszczonym na szczycie siatki po prostu ignorując rozrywany na ich ciele materiał oraz skaleczenie zadawane przez drut.
Ann chciała jak najbardziej ich oddalić z miejsca, kierując cień tak daleko, jak tylko wzrok pozwolił.
Tymczasem Nadia przecięła siatkę i gestem dłoni nakazała Ann, by ta przyszła do niej… wraz całym sprzętem.

Westchnęła i zabrała sprzęt zdejmując osłonę niewidzialności, po czym przeszła do Nadii. Cienie "przylepiły się" do niej, jako osłona.
Obie przekroczyły siatkę i znalazły się po drugiej stronie. Nadia sięgnęła po swój pistolet maszynowy i sprawdziła czy tłumik jest luźno przykręcony. Po namyśle całkiem go odkręciła zastepując ową przystawką którą wypróbowała na strzelnicy. Najwyraźniej uznała, że nie ma co nastawiać się na skrytość w konfrontacji z takimi istotami.
Ruszyła przodem szepcząc. - Za mną.
Nadia się spieszyła rozglądając nerwowo, ich pierwszym celem była stróżówka. Nadia zbliżyła się do tyłów budynku. Tam gdzie znajdowały się generatory. Sięgnęła po łom i wyłamała drzwi.
- Korporacje rzadko dbają o takie detale jak zasilanie drugorzędnych systemów. - stwierdziła ironicznie Nadia i wyciągnęła dłoń ku Ann.
- Mój plecak.
Caitiffka posłusznie podała plecak Tremere.
- Co teraz? - szepnęła.
- Teraz zabawimy się w mały sabotaż.- zamruczała cicho Nadia i zaczęła grzebać w plecaku, po chwili wyjmując z niego kilka lasek dynamitu połączonych z drucikami z zegarkiem casio.
Typowa filmowa bomba.
- Gdzie to dasz? - spojrzała zaciekawiona.
- Po prostu to wrzucę. Nie jest to duży ładunek. Ledwo kilka lasek górniczego. Powinno nieco zdemolować pomieszczenie, ale nic poza tym. Nastawię naaa… pół godziny.- mruknęła Tremere wstukując liczbę.
- I co mamy zamiar robić teraz?
- Mamy pół godziny na dostanie się do laboratorium i zrobienie tego co planujemy. - zadumała się wampirzyca. - Pół godziny na samo dostanie. Wątpię by te potwory miały dostęp do samego laboratorium. Po pół godziny zrobi się jeszcze większe zamieszanie co teoretycznie powinno nam pomóc w ucieczce. Teoretycznie.
Po czym wrzuciła uzbrojony ładunek do środka.

Sięgnęła znów do swojego plecaka instruując Ann, by ta zamknęła drzwi. Sprawdziła na laptopie położenie patroli. A następnie dodała.
- Mamy chyba okienko czasowe na dostanie się do celu.
Następnie ruszyła przodem w kierunku najbardziej strzeżonego budynku. Nie dbała o kamery… wszak te już kontrolowała za pomocą magii krwi. Podeszła do czytnika przy siatce odgradzającej budynek. Przyłożyła dłoń i… po chwili drzwi się otworzyły. Podobnie było z czytnikami przy samych drzwiach budynku. Choć tu technologia stawiała dłuższy opór wampirzycy. Ale w końcu drzwi otworzyły się z sykiem.
Wnętrze niewiele miało wspólnego z tym czego się powinni spodziewać po kopalni. Było białe, było sterylne, było zaawansowane technologiczne… i obce. Korytarze były pozbawione okien, sufit i podłogi oraz ściany pokryte metalowymi panelami, delikatne światło z świetlówek w suficie całkowicie rozpraszało mrok i cienie, a dyskretny szum dobrze ukrytej wentylacji wypełniał swoim odgłosem przestrzeń. I to miejsce… wydawało się większe w środku niż na zewnątrz.
- Dorotko nie jesteśmy już w Kansas.- mruknęła ni to do siebie ni to do Ann, Nadia.
- To... - rozejrzała się - Wydaje się większe niż na zewnątrz…
- Manipulacja przestrzenią… lub złudzenie optyczne. - oceniła Nadia ruszając przodem, z bronią w dłoniach. - Znajdźmy te serwery i wynośmy się stąd. Niepokoi mnie to, że mamy tu włączone światło.
Kiedy następny raz Nadia spojrzała na Ann... tej już nie widziała.
- Wyłączyłaś też i to zasilanie? - do uszu wampirzycy doszedł szept Ann.
- Niee… ten budynek ma odrębne systemy, zarówno zasilania jak i własną sieć informatyczną.- odparła Nadia.
- Więc... Kamery mogą działać?
- Mhmm… niestety. Dlatego…- Nadia kucnęła i sięgnęła po swój laptop. Zaczęła szybko stawiać kolejne runy i liczby na magicznych kręgach odświeżanych co chwilę przez monitor komputera. - Tooo… dziwne.
- Co się dzieje?
- Albo coś pomyliłam, ale to niemożliwe… dwójka w opozycji do piątki i czwórka przy siódemce, lamba i delta…hmm… tu nie ma kamer. A w każdym razie nie mogę ich znaleźć. - zadumała się wampirzyca.
- Może coś co wykrywa ruch, ciepło? - zasugerowała.
- Hmm… czujników też nie wykrywa… są jakieś dziwne światłowody i struktury ukryte w ścianach…- zadumała się Nadia i podrapała po karku.- Mogłabym się temu przyjrzeć, ale… nie wiem czy mamy tyle czasu.
- Może przejdę trochę, a ty będziesz sprawdzała czy coś zareaguje? Jakiś sygnał przez światłowody?
- Na razie spróbuję się podczepić… otwórz tamten panel. W plecaku mam łom. - mruknęła Nadia cicho.
Dziwnie to wyglądało, jak "niewidoczna siła" otworzyła plecak wyjmując z niego... coś. Szybko rozmył się widok łomu.
- Co trzeba otworzyć?
- Tamten boczny panel.- odparła Nadia wskazując palcem na żelazną płytę w ścianie. Wcisnęła jeszcze kilka przycisków i zamknęła laptop.

Panel ze zgrzytem otworzył się po chwili.
Za nimi kryły się światłowody, które połączone były w dziwaczne kombinacje. Nie wiedzieć czemu, pomalowane były na czarne i ułożono w kilka spirali. Do tego jeszcze jakieś dziwne elektroniczne urządzenia z dziwacznym logo firm które je zbudowały. Chyba jakaś irlandzka lub walijska firma, bo logo miała bardzo celtyckie.
Nadia podeszła do tego zawijasa kabli, dotknęła dłonią i przymknęła oczy. Potem… zaczęła drżeć, zrobiła się jeszcze bledsza… z jej ust popłynęła stróżka krwi, a sama Nadia się zachwiała, zatoczyła niczym pijana.
- Jesteśmy bandą głupców… my tu się kłócimy o skrawki władzy, o potęgę… o trzodę… a tymczasem nie zauważamy prawdziwego zagrożenia. Światu grozi zagłada… a my się bawimy…- bełkotała przez chwilę po czym opadła na ziemię. - Futrzaki… mają rację… trzeba to miejsce zniszczyć, całkowicie i ostatecznie.
Ann przytrzymała Nadię, by ta się nie przewróciła.
- Co to było? - położyła dłoń na jej ramieniu - Czujesz się dobrze?
- Nie czuję się dobrze…- warknęła wampirzyca.- … właśnie mnie oświeciła nasza małostkowość. Naszego rodzaju…
Zwymiotowała krwią. Usiadła i sięgnęła do torby wyjmując mały termos, a z niego woreczek z krwią do przetaczania. Wypiła pospiesznie.
- To miejsce chorych eksperymentów… te kable służą to wtłaczania…no same kable nie, ale kierują czymś co wtłacza trujące odpady do kopalni. I to nie jest zwykłe cięcie kosztów przez bezduszną korporację. - wyjaśniła pospiesznie wampirzyca.
- Wilki powinny się ucieszyć z twojej chęci ekoterroryzmu.
- Ech… ktoś tu zamierza truć środowisko w celu… trucia go i czegoś jeszcze. Za dużo… informacji się tu kryje. Ruszajmy… do przodu. - Nadia wstała ostrożnie i dodała cicho. - Nic mi nie jest.
Mimo tego co Nadia uzyskała, sytuacja ich nie zmieniła się za bardzo. Tremere nie wiedziała, gdzie dokładnie mieli iść. I była nadal nieco skołowana. Wkrótce dotarli do czegoś co przypominało recepcję. Duży pokój z biurkiem przy ścianie. Komputerem wbudowanym w owo biurko i kilkoma sofami, krzesłami, maszyną sprzedającą kawę oraz różne słodycze. Oraz kilka wyjść, każde zaznaczone linią w innym kolorze wzdłuż ścian. Jedna była żółta, druga czerwona, trzecia zielona, czwarta niebieska.
Ann obchodziła pomieszczenie, aby znaleźć jakąkolwiek mapę pomieszczeń na ścianie.
Bez skutku… nic takiego tu nie zawieszono. Tymczasem Nadia udała się do komputera i zabrała się za jego rozpracowywanie. Tym razem w tradycyjny sposób, mając zapewne uraz po ostatnim podczepianiu świadomości do światłowodów.
Caitiffka stanęła za Nadią, aby móc zaglądać jej przez ramię.
Tremere zajęta swoimi sprawami, nawet nie zwróciła na o uwagi. Od czasu do czasu przeklinała jedynie pod nosem wstukując kolejne linijki kodu i łamiąc kolejne hasła, z pomocą programów, które uruchomiła z pendriva podłączonego chwilę wcześniej.
- Jest kilka zamkniętych obiegów informacji w tym kompleksie. Komuś zależało na zachowaniu tajemnicy. - mruknęła do siebie Nadia.- Naszym celem są serwery, o tu…- wskazała na mapie, którą wyświetliła. -... najkrótsza droga do nich jest przez ten kompleks badawczy. Dojdziemy tam idąc wzdłuż czerwonej linii.
Dziewczyna skinęła głową, aby zaraz się zmitygować, że Nadia przecież tego nie zobaczy.
- Chodźmy więc. Mogę pójść przodem... - zamilkła na chwilę - Słyszałam, że można sprawić, aby dana osoba cię widziała nawet w tym stanie... - kolejna cisza - Chyba cię nie zszokuje, że nie wiem jak to zrobić?
- Nie dbam o to…- wzruszyła ramionami Nadia. I potarła czoło w zniecierpliwieniu. - Mamy inne sprawy na głowie. Idź pierwsza.
- Rozkaz.- odparła i ruszyła za czerwoną linią.
Nadia zaś podążyła tuż za nią i wraz z Ann zagłębiły się bardziej w to miejsce. Korytarz był długi wąski, czerwona linia na ścianie niczym szlak wyznaczała kierunek. Dopisane pod nią oznaczenia, były zrozumiałe chyba tylko dla obsługi. Tej tutaj nie było, więc dla kogo te… światła włączone?
Ann nie komentowała na głos. Może były spodziewane? Czy świateł potrzebowały jakieś istoty strażnicze?
Przemierzając korytarz Ann czuła narastający… smród. Powietrze robiło się gęste i lekko żółtawe wokół niej… jakiś gęsty opar wypełniał korytarz. Co nie powinno być problemem. Wszak były nieumarłe i nie potrzebowały oddychać.
Wampirzyca wyprzedziła mocniej Nadię, stanowiąc teraz linię przednią... lub po prostu jednoosobowy oddział zwiadowczy.

Gdy weszła w opar, czuła lekki opór… przemierzając gazową mgiełkę i widziała tylko rozmyte kształty. Za to nagle coś poczuła jak potężne dłonie zaciskają się na jej szyi, a potem upadła na ziemię pod ciężarem kreatury, która to zmaterializowała się poprzez nagłe kumulowanie się oparu w jednym miejscu tworząc z powrotem jego ciało. Nie przez mgiełkę przechodziła, ale przez gazową postać żywego potwora. Istota była ciężka, z pozoru otyła i bardzo muskularna pod miękkimi zwałami tłuszczu. Przypominała humanoida, ale była od człowieka większa i goła. Pozbawiona organów rozrodczych, włosów, o wyraźnie zniekształconej twarzy i dziwnych oczach. Ann nie wiedziała czy ją widział, gdy przyciskając ciężkim ciałem do ziemi, zaczął uderzać jej głową o podłogę chcą rozwalić jej czaszkę. Jakoś wiedział, że nie jest śmiertelniczką i próby uduszenia byłyby stratą czasu.
Ann szarpnęła się, mając problem w tej pozycji, aby strzelać do stwora, wysunęła więc sztylet (mając nadzieję, że stwór ma krew) i postanowiła wbić go w oczy paskudztwa... Może ją puści i dostanie możliwość strzału?
Nie było to łatwe, sięgnąć mu do twarzy sztyletem. Grube łapska przeszkadzały tym bardziej, że uderzał z olbrzymią siłą i Ann czuła że w końcu jej kości się poddadzą. Ba, zaskakiwało ją że nie jest już tak krucha. Niemniej atak sztyletem się nie powiódł, nie udało jej się dosięgnąć mu twarzy… wbiła w szyję, a sam sztylet uwiązł w zwałach tłuszczu nie dochodząc do naczyń krwionośnych. Na szczęście… nie była tu sama.
Nadia w końcu dokręciła przystawkę do swojego pistoletu maszynowego i strzeliła. Pisk zmieszał się z hukiem broni, śluz, tłuszcz i kawałki tkanki oraz gęsta czerwona posoka ochlapały twarz i biust Ann, gdy broń Tremere odłupało spory kawałek prawego ramienia odsłaniając grubą kość. Prawa ręka potwora osłabła dając nadzieję na uwolnienie. A kawałki mięsa i tłuszczu owej bestii zaczęły dymić.
Dziewczyna wyszarpnęła sztylet uwalniając się z uścisku. Odskoczyła kawałek i wciskając ostrze w jego pochwę, wycelowała w wielkoluda, aby posłać strzał w jego głowę.
Potwór nie zwrócił na to uwagi, zerkając teraz na Nadię, która to krzyknęła głośno po rosyjsku zapewne jakieś obelgi. I strzeliła w brzuch potwora ze swojej broni… kolejna seria rozerwała trzewia rozlewając posokę i flaki. Ale mimo tej dziury potwór szarżował na nią. Ann strzeliła, celnie… większość kul utkwiła w zwałach tłuszczu, niektóre tylko raniły bestię.
Annabelle zaczęła strzelać pod takimi kątami, aby zwrócić na siebie uwagę bestii... koncentrując się na jej nogach. Nie chciała dać jej dotrzeć do Nadii.
Kule wbijały się w ciało, nie powstrzymując bestii. Nadia przestała strzelać, bo musiała odkręcić od broni zużytą i rozgrzaną do czerwoności końcówkę.
- Rany… zaatakuj otwarte ra…- uderzenie łapy posłało Tremere z hukiem na ścianę. “Gdzie jest Samson kiedy jest potrzebny”… przemknęło przez umysł Ann.
Młoda wampirzyca rzuciła się do przodu, aby zatopić sztylet w otwartej ranie prawego ramienia.
Żryj, cholero...!
Teraz ostrze wbiło się w żywe mięso, teraz opijało się krwi i powodowało ból u bestii, która ryknęła… zdrową łapą chwyciła za Ann i zaczęła nią miotać na oślep. Tym razem trudno było się uwolnić. Ale za to Nadia otrząsnęła i się zamontowawszy końcówkę użyła mocy błyskawic, by zrobić w bestii kolejne dziury. Potwór zachwiał się i opadł na kolana. Próbował jeszcze ponownie zmienić się w mgielny opar, ale jego ciało miało wiele dziur, a sztylet wysysał z niego siły. W końcu padł puszczając boleśnie sponiewieraną caitifkę.
Ann leżała na podłodze, próbując opanować karuzelę w głowie.
- Co to.... za... cholera... - spojrzała na Nadię unosząc się do siadu - Jesteś cała...?
- Mam wrażenie, że… niekoniecznie… cała. - syknęła wampirzyca Tremere oglądając swoją poparzoną dłoń. - Przypuszczam, że to był… fomor.

Zell 27-08-2022 18:12



Ann spojrzała na kreaturę. Na czerwoną linię. Na kreaturę...
- Merde! - zasłoniła oczy - Nie idziemy dalej.
- Hmm… teraz wpadłaś na ten pomysł? Trzeba było zrezygnować, zanim podjęłaś się tej roboty. I nie mów mi, że przestraszyłaś się jednej kreatury… bądź co bądź futrzaki mówiły, że coś takiego może nas spotkać.- mruknęła Nadia, oglądając swoją broń, by po chwili zamontować kolejną końcówkę.
- Nie. - fuknęła - Nie wystraszyłam się jednejl kreatury, ale nie możemy iść czerwonym szlakiem!
- O czym ty znowu bredzisz? - burknęła Tremere przyglądając się Ann jakby była z klanu Malkavian.
- To ścieżka Bestii, tam jest zagrożenie. Nie możemy iść czerwoną drogą i przez czerwone drzwi…
- Co? - odpowiedziała krótko Tremere patrząc na Ann jakby nagle odkrywała w niej krew Malkavian.
- Nie idźmy tam. - powiedziała poważnie.
- Zacznij mówić z sensem albo przetestuję mój pistolet na twoim tyłku.- postawiła ultimatum Nadia celując w Ann.
- Ta droga prowadzi do niebezpieczeństwa, merde! - warknęła zirytowana - Dalej będzie gorzej niż ten jeden fomor!
- Skąd to niby wiesz… nagle odkryłaś coś co mnie umknęło, gdy mój umysł stał się autostradą informacyjną? - burknęła Tremere.
- Ostrzeżono mnie dwa dni temu... teraz zrozumiałam sens.
- Zapewne będę tego żałowała, ale spytam. Kto cię ostrzegł i jak? - Nadia potarła czoło w irytacji.
- Zadzwonił do mnie niespodziewanie. - Ann mogła podejrzewać jak Nadia zareaguje - Po pierwszym spotkaniu z wilkami. Garry.
- Jednym słowem… wierzysz majakom… ćpuna? - odparła sarkastycznie wampirzyca. - Pewnie mu jakaś wiewiórka wyszeptała te sekrety na uszko.
- I tylko cudownie to się składa? - fuknęła - I tak, wierzę.
- Nikt nie powiedział, że to będzie spacerek po parku. Potwory miały być, a czerwona farba na ścianach nie jest niczym niezwykłym w centrach badawczych. Więc nie ma co panikować. - stwierdziła sceptycznie Nadia.- Teraz zresztą za późno, żeby wracać.
- A co jeżeli to zła droga, nic nie da? - mruknęła.
- Jak to… zła droga? To najkrótsza droga do naszego celu. Tak wynika z map budynku.- odparła Tremere lekko poirytowana.
- Może powinnyśmy inną wybrać. Ta nas nigdzie nie zaprowadzi, tylko do.... czegokolwiek co trzeba unikać.
- Przestraszyłaś się z powodu jakiejś tam przepowiedni? I co dalej… uciekniesz z podkulonym ogonem właśnie z tego powodu? I zostawisz mnie tu? - zapytała Nadia już spokojniejszym tonem.
- Obiecałam cię chronić, więc to robię i robić będę. Zejście z tej drogi to część ochrony
- Cykor. - stwierdziła pogardliwie wampirzyca i odwróciła się plecami do Ann po czym ruszyła z powrotem.- Pospiesz się cykorze, mamy spory kawałek do nadrobienia.
Ann nie przejmowała się słowami Nadii, idąc obok.

Tremere dość szybko przeszła ze spaceru w bieg, coś tam pod nosem marudząc i zapewne klnąc na upór Ann. Bądź co bądź nie wydawała się wierzyć w przepowiednie Garry’ego.
Dotarły wkrótce do pomieszczenia z którego rozpoczęły…
- To teraz który kolor księżniczko?- spytała sarkastycznie Nadia.
- Wedle planu, gdzie która droga prowadzi?
Wampirzyca Tremere spojrzała na Ann, uniosła lewą brew i uśmiechnęła się.
- Idziemy niebieskim korytarzem. - zadecydowała i ruszyła nie czekając na odpowiedź czy reakcję Ann.
- To twój ulubiony kolor, co? - Ann poszła spokojnie z Nadią.
- 450 do 500 nm, taka jest długość fali. Piątka to moja liczba. - odparła Nadia wzruszając ramionami. - Częstotliwość niebieskiego już taka pozytywna nie jest. Dwie szóstki. A poza tym…-
Spojrzała za siebie dodając. - Jeśli uważasz, że zostawiłabym wybór drogi twojej intuicji, to wyraźnie mnie nie znasz. Droga niebieska jest najkrótsza po czerwonej. Ani numerologia, ani preferencje nie mają tu nic do gadania, ani rojenia Garry’ego… tylko fakty się liczą. I logika. I w działaniu, i w myśleniu i w magyi i w naszej krwi. Liczby i działania matematyczne są zaś literami logiki.
- Oczywiście. - odparła ugodowo - Będzie niebieska.
Nadia poruszała się do przodu energicznie i szybko. Wyraźnie się spiesząc i nie dbając już o skrytość. Starała się nadrobić stracony czas. Ann podążała za nią i obie, gdzieś w połowie korytarza usłyszały dochodzący z oddali huk.
- Nasz czas się kończy. Gdy dywersja miała nastąpić, my powinnyśmy już uciekać z tego kompleksu.- stwierdziła lekko poirytowanym tonem Tremere.
- Improwizuj. - Ann podeszła bliżej Nadii - Chyba umiesz działać i bez planu?
- Improwizuj… aleś wymyśliła. - odparła sarkastycznie Nadia.- Improwizacja to ścieżka desperacji… nie chwal się nigdy, że musiałaś na nią wdep…
Ktoś szedł, słychać było kroki i wkrótce pewnie wyjdzie za zakrętu. Ciężkie, głośne, pojedyncze.
- Przygaś. - syknęła do ucha Nadii.

Tremere wyciągnęła dłoń w górę i skupiła się. Po chwili lampki zamontowane w suficie i w ścianach zaczęły migotać, by jedna po drugiej gasnąć w wyniku zwarć. Na korytarzu robiło się coraz ciemniej i ciemniej.
W tym momencie Ann pociągnęła Nadię do ściany i zastygła w bezruchu, gdy ciemność wokół nich nabrała na mocy, a do samej Ann przyległa. Tremere czuła, że cienie jakie są przy niej wydają się... nienaturalnie zimne.
Wkrótce zaś pojawił się strażnik. Z pozoru ludzki, ale… wydawał się być rzeźbą obleczoną w ludzką skórę. Jego rysy twarzy były ostre i wyraziste, szczęka kwadratowa. Pod ubraniem rysowała się rzeźba mięśni podobna tej u ghuli Larry’ego. Ale wszystko wydawało się takie… lekko kanciaste. Jakby to był golem nie człowiek. Nie pomagały w tym oczy o bardzo małych źrenicach i tęczówkach przez wydawały się niemal białe. Czymkolwiek ów strażnik był, podążał szybko i zignorował awarię świetlówek. Najwyraźniej owa dywersja Nadii go zaniepokoiła i opuszczał ten kompleks badawczy by ją sprawdzić.
Odczekała aż fomor opuści miejsce i dopiero wtedy się poruszyła, sprawiając że cienie po niej "spłynęły".
- Ruszamy dalej. - zadecydowała Nadia i to uczyniły. Przemierzając korytarz, wkrótce dotarły do olbrzymiego pomieszczenia pełnego ludzi siedzących za komputerami i zajmującymi się obliczeniami. Ich palce poruszały się pospiesznie po klawiaturze z nieludzką szybkością i precyzją. Wydawali się nie zauważać dwóch Kainitek. Nie tylko dlatego, że byli skupieni na pracy, ale też z powodu braku oczu. Z ich oczodołów jak i z uszu wystawały wiązki kabli, które były podłączone do komputerów przy których pracowali. Idealni “pracownicy biurowi”.

Ann zatrzymała się skrzywiona.
- Mogłabyś na raz upiec wszystkich... - szepnęła przysuwajac się do Nadii - Tylko czy to warte? Mogą inni zauważyć...
- To tylko trolle…- stwierdziła krótko Tremere. - A właściwie internetowe, płatne czasami, trolle. Ich celem jest głównie zaśmiecanie cyfrowej pajęczyny i wywoływanie rozgardiaszu na platformach społecznych. Czasem są opłacani, by działać w imię jakiejś konkretnej sprawy ale najczęściej po prostu wywołują zamęt. Nie wiem jaki jest tego cel biznesowy.
Machnęła ręką.- Tak czy siak nie widzą nas i nie słyszą.
- Czyli idziemy po prostu?
- Tak. Idziemy po prostu powoli jakbyśmy były pracownicami tego… wariatkowa.- odparła Nadia ruszając pewnie przodem.
Bez obiekcji Ann poszła za Nadią, starając się być "jak pracownica", a jednak uważając na otoczenie.
Kolejny korytarz, również niepokojący jak poprzedni. Tym bardziej, że w pośpiechu Tremere nie dbała o ostrożność. Korytarz rozchodził się na trzy odnogi i Nadia wybrała od razu jedną z nich kierując się ku wysoce zabezpieczonym drzwiom. Było tu kilka zamków elektronicznych i dwie kamery. Nadia się nimi nie przejęła… pstryknęła palcami i po kamerach przebiegły jakieś trzaski łuków elektrycznych, a potem czuć było smród fajczących się obwodów i elektroniki.
- Trochę mi to zajmie.- rzekła Tremere.

Ann zaczęła się przyglądać drzwiom, szukając w nich czegoś czerwonego.
Ku swojej uldze… nie znalazła śladu tego koloru. Nadia zaś w końcu otworzyła pancerne drzwi zza których czuć było wyjątkowo zatęchłe i suche oraz zimne powietrze. Przypominało to trochę piwnicę w domu Blake’a… tylko tu było gorzej.
W środku były rzędy dużych połączonych ze sobą serwerów. Nadia weszła do środka, pociągnęła nosem i mruknęła.
- Hmm… małe stężenie tlenu. Nam to nie przeszkadza, ale wilkołaki pewnie go nadal potrzebują. Sprytne.- wyjęła z plecaka laptop i dodała. - Osłaniaj mnie.
Caitiffka osłoniła cieniami Nadię, sama obserwując otoczenie, w tym mrugające ledy z serwerów i czekała…
- Będę musiała zrobić to normalnie… po ludzku…- rzekła Tremere podłączając laptopa do systemu i biorąc się za hakowanie systemu.- W końcu nie chodzi o sabotaż, a o kradzież… a zważywszy na to, z czym mamy do czynienia, nie sądzę bym zdołała wszystko spamiętać. Już to co wycisnęła z samego światłowodu wycieka z mojej głowy z każdą minutą.
Spojrzała po pomieszczeniu oceniając. - Niestety… trochę to zajmie. Więc bądź czujna. Mam nadzieję, że moja bombka da nam dość czasu.
Czas zaczął się Ann dłużyć, bo zajęta swoją robotą Nadia straciła zainteresowanie otoczeniem skupiając się na stukaniu w przyciski. Z początku nic się nie działo, więc Ann nie zauważyła zmian. Tego że z podłogi powoli zaczęła unosić się mgiełka. Że robiło się dziwnie zimno. A mroku pomieszczenia powoli zaczęły pobłyskiwać… pajęczyny. Coraz więcej pajęczyn zaczęła dostrzegać w miejscach gdzie ich dotąd nie było. I były srebrzyste.
- Nadia... -szepnęła przysuwając się do wampirzycy - Pajęczyny wszędzie...
- Mhmm… to miło…- odparła Nadia zajęta swoją robotą.- Nie przeszkadzaj.
Pajęczyn było coraz więcej i były wszędzie… i zaczęły drżeć. Bo coś po nich chodziło, druże tłuste stawonogi. NIenaturalne kryształowe pająki. Było ich całkiem sporo i zwracały coraz większą uwagę na dwójkę “sabotażystek”.

Ann położyła dłoń na ramieniu Nadii.
- Kry.... Kryształowe pająki... -głos jej zadrżał.
- Fajnie… daj mi wreszcie skończyć. Bo musimy załatwić sprawę nim uwędzę serwery.- odparła zajęta swoją robotą Nadia, gdy Ann patrzyła jak sześć z nich ruszyło ku niej wędrując po mostach z sieci, które otaczały dwójkę wampirzyc. Nagle znalazły się bowiem w środku pajęczego gniazda.
Wampirzyca skoczyła do sieci, które czyniły pomost, aby rozciąć je sztyletem... Jadł dużo, teraz ma dietę…
Ostrze zaiskrzyło z trudem rozrywając sieć, która była… metaliczna? Niezupełnie… wyglądała jak światłowód… zbudowany z metalowej osłony. Coś w niej migotało. A Ann trzymając sztylet musiała walczyć z chęcią… wbicia go w plecy Nadii. Pająki zaś przyspieszyły i kolejne ruszyły ku… Tremere głównie. Najwyraźniej ona była dla nich bardziej widoczna, niż Ann.
Ann odruchowo wbiła w ostrze w dłoń czując jak traci siły wraz z wyssaną krwią, po czym schowała sztylet, wciskając go głęboko w osłonę, klnąc pod nosem. Wyciągnęła zaraz pistolet, aby strzelić do najbliższego pająka. Pierwsza kula odprysnęła się od odwłoka, ale kolejna mierzona niżej trafiła w środek głowotułowia rozbijając pająka. Rozbłysły wszystkie sieci i pająki skupiły swoją uwagę na Ann, parę skoczyło na nią. Jeden trafiając na lewe ramię i próbując wbić kły jadowe w jej ciało. Ann… jakoś nie miała ochoty przekonać się, czy nieumarłe ciało jest odporne na ich jad. Dziewczyna strzeliła w łeb tego, co chciał wbić jej kły, zaciskając zęby w determinacji. Zdążyła przed ukąszeniem, ale kolejne trzy już pełzły po podłodze po części ukryte w oparach mgiełki. Sytuacja jak w jakimś podrzędnym horrorze.
Ann starała się nie przysuwać do Nadii, aby nie zaczęły na nią zwracać uwagi. Kolejny strzał poszedł w najbliższego.
Gineły od jednego… dwóch strzałów. Ale co z tego? Było ich więcej niż Ann miała kul i zaczęły je otaczać. To była kwestia czasu.
- Skończone.- odparła Nadia odłączając laptopa. Rozejrzała się i po chwili milczenia wyciągnęła dłoń w górę sięgając po magię Tremere zapewne. I nagle… serwery zaczęły się dymić jeden po drugim, pajęczyna kruszyć, a pająki eksplodować jak kukurydza na rozgrzanej blasze.
Ten pokaz magii mocno jednak nadwyrężył siły Nadii. Która zachwiała się lekko opierając ciałem o dymiący serwer.

Młoda wampirzyca rozejrzała się po pomieszczeniu, podeszła do Nadii.
- Musimy uciekać... - odparła słabiej - Mogę pomóc ci iść.
- Zaraz mi przejdzie… dziwne że w ogóle się udało. Ale pewnie te pająki i pajęczyny coś łączy… z serwerami i technologią. - odparła Nadia wstając i ruszając do drzwi.- Będzie dobrze… po prostu nigdy nie musiałam aż tak się wysilać.
- Co to było? - ruszyła za Nadią.
- Nie wiem… przypuszczam, że jakaś mistyczna pułapka zawieszona w pomieszczeniu przygotowana na tych którzy potrafią pokonać elektroniczne zabezpieczenia. - przyznała Nadia ruszając przodem i narzucając zarówno tempo jak i kierunek. Była to ta sama droga którą przebyły, więc nie było dla Ann problemem zorientować się gdzie były i gdzie mają iść. - Coś mistycznego z wilkołaczego folkloru. Rękawica wydawała się słaba w tym pomieszczeniu więc… możliwe że nasze działania przyciągnęły uwagę istot z innego świata.
- Jeden pająk mnie ugryzł, ale chyba nie wpuścił jadu... - westchnęła idąc z Nadią.
- Jeśli nic nie czujesz, to znaczy że nie ma problemu. - skomentowała Tremere bez cienia empatii w głosie.

- Czy Tremere na początku są wypierani z empatii? To klanowe?
- Uczucia zostaw śmiertelnym.- odparła krótko wampirzyca nie przejmując się przytykiem. Nagle się zatrzymała, Ann także. Korytarz przed nimi był wygaszony i pogrążony w półmroku, co jednak wcale nie nastrajało pozytywnie żadnej z nich. W owym półmroku ktoś szedł powoli i nonszalancko. Ann nie widziała jego twarzy, jedynie oczy błyszczące w ciemności garnitur i czerwony krawat. To jednak wystarczało… Ann widziała już takie spojrzenie i tak samo jak wtedy, zmieniała się z dumnego drapieżnika nocy w zastraszone zwierzę. Ten… osobnik spoglądał na nie jak Barabas wtedy… tylko był bardziej poirytowany. Na szczęście dla Ann, Nadia chyba poczuła się tak samo.
Ann cofnęła się lekko.
- Czym... to jest? - szepnęła do Nadii.
- Trupem…- syknęła gniewnie Tremere maskując strach i sięgając po pistolet maszynowy z dodatkiem po którym znów przeszły impulsy elektryczne, gdy zaczęła strzelać. I chybiać… w wąskim korytarzu, gdyż przeciwnik zwinnie unikał jej strzałów.
- Chodu… - szepnęła w końcu Nadia w panice, gdy ów przeciwnik zaczął przyspieszać by się do nich zbliżyć. A garnitur naprężał się, jakby na niego napierała rosnąca pod nim masa mięśni.
Nie trzeba było Ann powtarzać. Wraz z Nadią rzuciła się do ucieczki, nawet nie odwracając się, by zobaczyć, jak sobie radzi przeciwnik. Czasem tylko zerknęła na Tremere nie chcąc jej zostawiać.
Nadia pędziła wolniej, bo też przy okazji grzebała pospiesznie w plecaku licząc na to, że znajdzie w nim jakieś cudowne remedium na obecną sytuację, a tymczasem potwór w ludzkiej skórze zbliżał się niepokojąco szybko.

Ann wiedziała, że w arsenale wampirzych mocy nie może się niczym stricte ofensywnym pochwalić, więc bezpośredniej walki unikała... mogła jedynie tego potwora spróbować zdezorientować, oszukać...
Cień Ann oderwał się od niej, rozszerzając na całej posadzce i przylegych ścianach. Zaczął przypominać cienistą bestię o wielkiej paszczy z kłami, która trzymała ją otwartą na drodze biegnięcia potwora, niczym inny potwór gotowy pożreć ofiarę.
Istota została “pochłonięta” przez cień i szamotała się przy okazji rosnąc i stając się mniej humanoidalną. A potem… znikła! Tak po prostu.
Caitiffka nie chciała czekać.
- To ty zrobiłaś?! - krzyknęła przerażona, nie będąc pewna, czy uciekać do tyłu ciągle, czy do przodu…
- Nie… - odparła szybko Nadia ściskając coś w dłoni, wyraźnie przerażona. I pognała za Ann, gdy nagle ze ściany wyłoniła się olbrzymia porośnięta futrem humanoidalna bestia. Wilkołak o czarnym futrze i masie mięśni jak u niedźwiedzia. Gdzieś tam przy karku Ann dopatrzyła się resztek czerwonego krawata.

- Myślicie nieumarłe, że możecie uciec z mojego labiryntu? - warknął potwór, któremu daleko było do pogardliwego określenia… futrzak. Ann widziała zmieniające się gangrele, ale to coś… było znacznie bardziej przerażające.
Ann nawet nie próbowała ukryć przerażenia. Drżały jej dłonie, gdy cofała się, ciągnąc za sobą Nadię, a jej oczy wyrażały prymitywny strach zwierzęcia.
- Tak… - wyrwało się Tremere, a potem rzuciła tym co trzymała. Granat wybuchł… huk był głośny, a towarzyszył temu ostry przeszywający pisk. Od którego bolały uszy, szczególnie mocno dał się jednak we znaki wilkołakowi. Nadia chwyciła dłoń Ann i pociągnęła za sobą. Obie nie miały złudzeń. Ów granat hukowy nie mógł zaszkodzić tej masywnej maszynie do zabijania. Zyskały tylko trochę czasu.
Ann biegła z Nadią, przebiegając obok kolejnych drzwi, w które Ann chciała wbiec ze strachu. Musiała stąd się wydostać!
Słyszały za sobą ryk wściekłości i przez chwilę jego kroki. A potem… nic, co było najgorsze. Bo pewnie znów znikł, by pojawić się przed nimi niczym diabeł z pudełka. I tak się rzeczywiście stało…
Ale tym razem Tremere krzycząc głośno pociągnęła Ann za sobą i ślizgiem prześlizgnęła się pod nogami bestii. Caitiffka niestety poczuła jak jego pazury przejechały po jej boku i żebrach. Niemniej zaskoczony tym wyczynem wilkołak nie zdążył zareagować na ich wstawanie z podłogi i dalszą ucieczkę. Tremere rzucała zresztą co chwila kolejne granaty hukowe i dymne… licząc na wystarczającą dezorientację przeciwnika. Minęły recepcję i cóż… wyjście z tego piekielnego budynku było niemal na wyciągnięcie ręki… niemal.
Pazury wilkołaka... bolały. Naprawdę. Nie spowolniły rany tylko dlatego, że trening Garry'ego pomógł w umocnieniu woli... nie tylko ciała.
Przydało to się jej, bo cóż… obie wiedziały co się stanie. Potwór stanął przed nimi blokując im wyjście.

- Dość już tej zabawy nieumarłe. Jak któraś powie mi po co tu przyszłyście i co zrobiłyście to może nawet uda się jednej z was wyjść…- zaczął im grozić.
- Czy wiesz że tu wszystko jest zrobione z metalu? Ściany, sufit, podłoga? Wszystko obite materiałem przewodzącym prąd. Jak dla mnie…- pięść Nadii rozbłysła piorunami, gdy przerwała wywód potworowi. A następnie uderzyła nią podłogę rozprowadzając błyskawice po całym korytarzu i rażąc prądem zarówno wilkołaka, jak i Ann jak i siebie.-... głupota.
Atak ten zaskoczył potwora, ale Ann już mniej. A Nadia była przygotowana na spodziewany ból i szarpiąc za dłoń pociągnęła Ann za sobą ku drzwiom i po wyrwaniu się na zewnątrz szepnęła.
- Teraz nas ukryj. Nie wiem co to właściwie był za labirynt o którym on paplał ale wątpię by rozciągał się poza budynek badawczy.
Kolejne obrażenia nie poprawiły sytuacji. Zmęczona już Ann, pociągnęła Nadię w kierunku ukrytych w mroku krzaków.
- Całkowicie... Nieruchomo.

Cienie oplotły wampirzyce ukrywając je. Tremere mogła liczyć tylko na brak komplikacji, a sama Ann... zniknęła... bardziej niż Nosferatu?
Tymczasem ich prześladowca wypadł na zewnątrz i rozglądając się gniewnie… zaczął maleć i stawać się bardziej ludzki. Najwyraźniej miał jakiś powód, by nie szaleć w swojej potwornej postaci po kompleksie kopalni. Może się czegoś obawiał, może swoją obecność chciał zachować w tajemnicy, może… Cóż, jakieś powody pewnie miał. Nie było to tak ważne, jak to że chyba nie miał zamiaru się przykładać do ścigania ich poza swoim legowiskiem.
Potwór, obecnie w ludzkiej skórze, zaklął pod nosem. Rozejrzał się, zaczął węszyć i po chwili zawrócił.
- Ech… nie warto.- burknął pod nosem i zawrócił wchodząc z powrotem do budynku. Zapewne by ocenić zniszczenia dokonane przez Nadię.
Chwilę odczekała i poruszyła się chwytając Nadię za ramię i skulona szła w stronę ogrodzenia.
Najwyraźniej wilkołaki radziły sobie z odwracaniem uwagi (a może była to zasługa dywersji Nadii), bo obie wampirzyce dotarły bezpiecznie do dziury zrobionej wcześniej przez Tremere.

Ann przeszła przez dziurę, wyraźnie bledsza niż zazwyczaj i wciąż ranna.
Dotarły w końcu do miejsca z którego zaczęły misję, tam Nadia wykazała się dziwnym poczuciem wdzięczności. Pochwyciła Ann za włosy i przysunęła jej twarz do swojej szyi.
- Możesz trochę dziabnąć, wolałabym żebyś mi tu nie zemdlała.
To był... dylemat. Wiedziała już co robi picie krwi innego wampira, ale...
- Ale... - odezwała się zagubiona - Chyba nie powinnam…
- Wypij teraz, póki nad sobą panujesz. Zanim głód przebudzi w tobie bestię lub popadniesz w torpor. Mnie też to się nie podoba.- burknęła Tremere.- I nie licz, że wypijesz dużo. Nie jestem hojna.
- ...dziękuję. - po tych słowach wgryzła się w szyję Tremere. Nadia zamruczała jak kotka poddając się ukąszeniu i wijąc lekko. Nie puszczała jednak włosów Ann. Chciała pić dalej... ale część jej krzyknęła, by po chwili przestała. Z niechęcią odsunęła twarz od Nadii, wyciągając kły.
- Nie myśl, że kierowałam się jakąś wdzięcznością. Moje działania były przemyślane i całkowicie logiczne. Wolałam cię podkarmić teraz niż później rozwiązywać problem szajby która odbiłaby ci z powodu głodu.- mruknęła krótko Nadia. Westchnęła ciężko. - Czas na nas. Musimy odnaleźć Garry’ego i wilkołaki. A potem wrócić do domu. Wygląda na to że futrzaki nas okpiły. Ta akcja nie była warta magicznego przycisku do papieru i przysługi.
- Tam był jeden z nich.... - mruknęła - W co one pogrywają? Sprzeczki w rodzinie?
- Możliwe. W końcu nasza rodzina głównie się kłóci między sobą. Dlaczego futrzaki miałyby być lepsze od nas?- spytała retorycznie starsza z wampirzyc.
- I środowisko zaśmiecać? - zapytała - Mówiłaś o jakimś cierpieniu, eksperymentach…
- O Żmiju… sile zniszczenia… ech… teraz śmietnik to mam w głowie.- warknęła do siebie Nadia.


abishai 30-08-2022 19:03


Szybko ruszyły do Garry’ego i wilkołaków. Ann była skołowana wydarzeniami w jakich brała udział i… wampirzą krwią, której posmakowała. Krwią Kainity innego niż Cyril, ale równie słodką i równie uwodzicielską. A gdy dotarły na miejsce spotkania, obie zauważyły iż wilkołaki nosiły na ubraniach ślady szorstkiego traktowania przez ochronę. Rany na ich ciałach już się zagoiły, co świadczyło o tym, że te istoty potrafią szybko wylizać się z obrażeń. Możliwe, że nawet dosłownie.
Zauważyły też, że wilkołaki były lekko nerwowe, co niestety stało się kłopotliwe chwilę później.
Nadia bowiem była kiepskim materiałem na dyplomatkę, a Ann była w dość kiepskim stanie emocjonalnym, więc wszystko spadało na biednego Garry’ego.
A pytania caitiffki o wilkołaka, którego obie Kainitki spotkały na miejscu tylko podgrzały atmosferę. Futrzaki uniosły się gniewem i dość opryskliwie “wyjaśniły”, że to nie był prawdziwy szlachetny garou. Że to była abominacja… wypaczona przez Żmija wersja wilkołaka i w ogóle jakiekolwiek sugestie pokrewieństwa między Garou a tą kreaturą są dla nich obraźliwe.
Nadia zaś choć wydawała się być bardziej opanowana niż Ann, szybko zaczęła narzekać na to ile musiały przejść i jakie to zagrożenia musiały pokonać. A wszystko to po, by na końcu ujawnić fakt, iż nie była pewna czy jej pokaz elektryczny podczas walki z tym żmijowym pseudo-wilkołakiem nie zaszkodził plikom, które ukradła. Co prawda była niemal pewna, że jej sprzęt przygotowany na taką możliwość nie ucierpiał za bardzo, ale… zawsze istniała możliwość. I Tremere domagała się zapłaty za wysiłek, nawet jeśli pliki uległy uszkodzeniu.
A wilkołaki, jakoś nie chciały płacić za zepsuty towar. Co oczywiście irytowało Nadię, która dawała upust swojemu gniewowi za pomocą sarkastycznych uwag i złośliwości. Garou zaś nie zważały na jej płeć i odpowiadały jej pięknym za nadobne. Póki co werbalnie, ale jeśli sytuacja miałaby się zaognić…

… Na szczęście Garry’emu udało się namówić wszystkich do kompromisu. Wilkołaki otrzymali dane i nawet jeśli nie nadają się do odczytania, zapłacą za sabotaż wrogiej placówki. Mniej niż za kradzież, ale zawsze to coś. Wypłata zaś miała się odbyć następnej nocy. Ufff… Gangrel z ulgą przyjął koniec negocjacji i obie grupy mogły się rozjechać do domów. W samą porę, bo noc już się powoli kończyła.





Ann trafiła do willi Blake’a. Toreador już tam na nią czekał z kieliszkiem krwi. I tu wreszcie Ann mogła zrzucić z siebie cały bagaż emocji i wyżalić się.
William zareagował zrozumieniem na jej zachowanie. Pozwolił się wypłakać wtulonej w ramię, wysłuchał jej pretensji do świata i Cyrila, jej tęsknot za starym Tremere… wszystkiego. Toreador był cierpliwy i spokojny i chyba miał dużo doświadczenia w tej roli. Niewiele się odzywał, a jeśli już to po to, by ją pocieszyć. Wszak jutro będzie kolejna noc, jutro wszystko może się odmienić, jutro…



… jutro nadeszło po ciężkim koszmarze. Labiryncie po którym błąkała się Ann uciekając przed Bestią. Włochatą, olbrzymią, ociekając krwią której krople spływały po pazurach i kłach. Trochę ludzką, bardzo zwierzęcą… zdecydowanie nieludzką. Ann kulała, jej ciało spływało krwią i było kłębkiem strachu i bólu. Tu w labiryncie koszmarów nie była niepokonanym drapieżnikiem nocy. Tu jej rany się nie goiły, tu cienie były kolejnym wrogiem, a nie sojusznikiem. Tu… była tą samą zastraszoną dziewczyną, którą Sabat zabił, by przemienić w wampira. Jaki był tego cel? Ann nigdy się nie dowiedziała, chyba nawet nie chciała wiedzieć. Cokolwiek Sabat planował względem Ann, nigdy się nie ziściło. Koteria wampirów wiernych Maskaradzie wtargnęła przypadkiem i zrobiła to co zwykło się czynić w takich sytuacjach. Wszczęła walkę zakłócając plany Sabatu i dając szansę ucieczki skołowanej Ann. Tu takiej szansy nie było, tu w labiryntach koszmaru dla niej było ucieczki. Bo kot nie ścigał, a bawił się z myszką. Śmierć, bolesna brutalna i krwawa, była tylko kwestią czasu.



… Jutro było ciężkim przebudzeniem. Ann nie miała dobrych przeczuć dotyczących tej nocy.
I była głodna. Bardzo głodna. Instynkt popchnął ją do lodówki, a głód zmusił do pochłania zawartości kolejnych woreczków z krwią. Raz po raz. Nic innego się nie liczyło. Nawet Cyril.
Tylko głód.
William przyjął to ze zrozumieniem, gdy przyłapał ją na pustoszeniu jego zapasów.
- Trzeba będzie zamówić u Clyde’a kilka woreczków.- skomentował ten widok. A potem telefon zadzwonił i Blake udał się by odebrać zostawiając Ann sam na sam z głodem i krwawą przekąską.
- Cyril dzwoni… i chce z tobą rozmawiać. - te słowa przerwały posilanie wampirzycy i wlały nieco nadziei w serce Ann. Może to będzie udana noc.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:43.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172