lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/)
-   -   [Autorski] Triarii: Die Mauer (18+) (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/5626-autorski-triarii-die-mauer-18-a.html)

Gantolandon 13-03-2009 22:14

Nowe pluskwy były jeszcze bardziej paskudne od starych pluskiew. Ich ugryzienie wydawało się powodować gnicie tkanek. Gdyby któraś go ukąsiła, to byłby koniec jego testu. Spędziłby resztę swojego mizernego, fałszywego życia z ramieniem wielkości piłki do kosza - w najlepszym razie. Tak, jak Katrina. Jego duch opiekuńczy opiekował się nim przez stosunkowo krótki czas. Tak to już jest z simulacra.

Lauch miał niewielkie nadzieje na spotkanie kogokolwiek innego, kto mógłby okazać się pomocny. Z tym większym zaskoczeniem natknął się na leżącego w rumowisku Kirschner. Który jednak zdołał jedynie bardziej namieszać mu w głowie.

- Nie widziałem - odparł krótko Siegfried.
- Jak to, kurwa, nie widziałeś!? Przecież... - jęknął Kirschner.
- Nie sądzę, żebym był w stanie przegapić kobietę. Zwłaszcza tutaj.
- Nie... niemożliwe. Dorwę ją jeszcze...
- Mogę wrócić i jej poszukać. Chyba, że bardziej wolałbyś jednak się uwolnić - zasugerował uprzejmie Lauch. Naprawdę jego test musiał zbliżać się ku końcowi, skoro simulacra zachowywały się coraz dziwniej...
- Co? - Kirschner najwyraźniej miał lekkie problemy z powrotem do swojej roli - A... Tak. Możesz to zrobić?
- Sam? Nie. Poszukam kogoś.
- To zrób to, do cholery!

Siegfried nie chciał się kłócić z tak wzruszającym przykładem stanowczości kogoś, kto tak naprawdę wcale nie istniał. Kiwnął głową i ruszył przez drzwi. Na moment przeszło mu na myśl, żeby dać Wernerowi jakąś broń, żeby miał się czym oganiać przed pluskwami. To dowodziło, że stanowczo nie jest z nim najlepiej. Zaczynał tracić priorytety, co nie wróżyło nic dobrego. Jak tylko czas nie będzie go tak gonił, będzie musiał się ogarnąć i pomedytować nieco.

Wzmianka o kobiecie zaciekawiła go nieco. Kirschner z jakiegoś powodu mu o niej powiedział. Miało to sens. Skoro jakimś cudem znalazł się tutaj, to co mówił, musiało być ważne. W sumie wszystko, co związane było z Murem, wydawało się ważne. Lauch nie mógł się jednak oprzeć wrażeniu, że coś nazbyt łatwo trafia na swoich znajomych - dawnych i obecnych. Może jednak byli oni zawadą, a nie potencjalną pomocą?

Jako, że nie miał teraz jak tego ustalić, zaczął szukać lekarstw. Było trochę tego, trochę tego. Głównie środki odkażające, przyspieszające krzepnięcie krwi, jakieś bandaże. Klauge zapakował sobie do kieszeni również kilka fiolek, których działania nie znał, ale wyglądały dość ciekawie. Być może później mu się przydadzą, o ile spotka jakiegoś medyka.

Jego poszukiwania jednak znowu zostały przerwane. Klauge zerknął przez szparę w ścianie i dostrzegł toczącą się walkę. A raczej rzeź, bo ludzie nie mieli chyba za wielkich szans. Jeden szczególnie wielki lew piaskowy stał na boku i przypominał dowódcę nadzorującego przebieg walki.

Klauge podrapał się po głowie. Nie miał zamiaru włączać się do walki, ale na oddanie kilka strzałów do Generała Lwa mógł sobie pozwolić. Kosztowało go to jedynie kilka pocisków, a żaden z tych stworów i tak nie mógł się przedostać przez ścianę. A personel Muru mógł wiedzieć coś o projekcie Wunderkinder. I być może będą w stanie podzielić się tymi informacjami po dobroci...

...jeśli nie, trzeba będzie wykorzystać wyposażenie szpitala. Dopiero teraz Klauge dostrzegł wyłożone na jednym ze stołów narzędzia. Wśród nich bardzo ostry skalpel i jakąś piłę do kości.

Hellian 13-03-2009 22:50

Przejechała palcem po skórze Katji, wodząc delikatnie, samymi opuszkami po linii rysunku.
- Skąd go masz? – zapytała

Na deklarację pomocy wyciągnęła do Grabera rękę. Uścisnęli sobie dłonie. Poważnie bez uśmiechu. Zawiązali chwilowy sojusz, delikatny niczym bańka mydlana, drżący napięciami, z przyczyn fizycznych niemożliwy do dłuższego zaistnienia.
Chociaż może się myliła. Może fizyka obcego wymiaru mogła zapewnić trwanie nawet bańkom mydlanym.
- Eksperymentowaliście tu na psychoplaźmie? – zapytała – Przydałby mi się czysty kawałek. Boże jak ja tęsknię do laboratoryjnej roboty – nieoczekiwanie mrugnęła do Nowego.
- A Ty czym się zajmujesz? Gdzie Cię ciągnie? do Berlina czy Warszawy? Skoro nasze furtki prowadzą tylko tam.

- Jak myślisz Ys, pozwiedzamy, a potem kierunek Berlin? Do domku? – roześmiała się. – Może odwiedzimy dawnych znajomych, wyściskamy Barka.
Osobiście wolałabym Warszawę - zamilkła na dłuższą chwilę, patrząc w okna Sal Lamentu.

- Zdecydowanie warto spróbować dotrzeć do tego Ma'da Mufarrija – kontynuowała - albo chociaż Kupffera, czyli niestety do Hoffnunghausu. Tylko, że to było centrum dowodzenia Korporacji. Znaleźć dojście nie będzie prosto. Konrad miał jakieś, ale mu nie mogę zaufać. Ale gdybyśmy w Berlinie skontaktowały się Axelem i może przez niego z Konradem? Może uda nam się uzyskać jakieś informacje od mojego brata? Jest jeszcze Erica. I z Tollem mam do pogadania.

***

Kiedy do sali wpadła Matka obie klęczały wśród papierów. Obie miały broń. Jakieś zabawki Buchty, zapewnie interesujące i rzadkie, o nazwie składającej się z tylu symboli, co wzór chemiczny. Stalowoszare, większe od tego, co miał Graber a mniejsze od tego, co deformowało pasek Nowego.
Wiedziały, którą stroną i jak strzelać.
Zastanawiające, że nie miała odruchu uciekania. Zrobiła krok do tyłu i pociągnęła za sobą Yseult. Od Matki oddzielała je zbrojona szafa na dokumenty. Tanja nie zamierzała wystrzelić pierwsza.
Siłą ducha wpływać na niematerię, czyli chyba wszystko tutaj. W jakimś absurdalnym odruchu dziecka Ghandiego, zastanawiała się czy można pokonać Potwora wewnętrznym szczęściem.

Gob1in 29-03-2009 19:36

Kiedy grupka wymieniała doświadczenia ze swoich "podróży" Nicolas milczał. Wyglądało mu to na jakąś porąbaną psychoterapię dla ćpunów. Owszem, przejście przez portal we Frankfurcie było dziwne. Chociaż słowo "dziwne" nie najlepiej oddawało to, co się działo w czasie przejścia.
Rzecz jednak w tym, że jego psychika niezbyt dobrze radziła sobie z takimi "hokus-pokus", czy też zaawansowaną technologią, na co wskazywała placówka badawcza na Externusie.
"Wszystko jedno" - stwierdził. Nie zamierzał rozmyślać nad tym wszystkim, bo groziło to zfiksowaniem, jak ci tutaj - spojrzał po pozostałych.
Klonowanie, jakieś dzieci, DNA, portale - bełkot dla naukowców, a Neumann z pewnością się do nich nie zaliczał. A te głodne gadki o ratowaniu świata - pieprzenie w bambus. W swoim życiu nie spotkał ani jednej osoby, która oddałaby życie dla ideałów. I która miałaby na uwadze cokolwiek więcej, niż swoją dupę. No, może jeszcze butelkę zimnego piwa... - roześmiał się w myślach.

Hahn zadała mu pytanie.
- Ja? Nie wiem - zastanowił się przez chwilę. - Chwilowo nie planuję wracać do Frankfurtu - wyszczerzył się. - O ile wiem, w Berlinie też nie jest zbyt spokojnie, więc może później - podrapał się po czole.
- Zostaje Warszawa - nie byłem tam, może mi się spodoba i gdzieś się zaczepię?
- dodał. Zaczął się zastanawiać, ile na tym wszystkim mógłby zarobić. Inne światy, technologia, dokumenty - to mogło być sporo warte dla odpowiednich ludzi.
- Mogę z wami poszukać tego Araba - chwilowo nie mam nic pilnego do roboty - wzruszył ramionami.

* * *

Na ryk tego czegoś, co spotkali wcześniej w korytarzu wzdrygnął się. Koszmar powracał. Z jedną małą różnicą - dzięki odrobinie szczęścia, ostatnio udało im się to coś przegonić. Może tym razem poślą cholerę do piachu.

Przewrócił jeden z pokrytych warstwą pyłu stołów i wycelował lufę wiszącego na ramieniu granatnika w demona.
- Na ziemię! Teraz! - krzyknął do pozostałych, naciskając spust. Z głośnym odgłosem eksplozji mikroładunku stanowiącego napęd granatu pocisk opuścił krótką lufę i poszybował w stronę potwora.
Bęben granatnika obrócił się i Nowy odpalił kolejny granat, tym razem kilka kroków bliżej, by uwzględnić pęd Matki.
Zanim schował się za blat stołu ze stali nierdzewnej zauważył, że pierwszy pocisk odbił się od jej cielska i koziołkując upadł pod nogami stwora. Kolejny ładunek wyrzucił cylinder granatu w górę i ten eksplodował za plecami Matki, wzbudzając chmurę kurzu, pyłu i co tam jeszcze zalegało na pokrytej gruzami ziemi.
Gdy ukryty za przewróconym stołem odbezpieczał MP7 usłyszał wybuch drugiego granatu i towarzyszący mu ryk demona. Wstał i skierował wytłumioną lufę pm'a tam, gdzie powinien znajdować się potwór.

Irrlicht 30-03-2009 22:31

# Axel Heintz
- Co jeśli zgubisz trop tej całej Sary? W sumie czemu jej jeszcze szukasz, świat się kończy a ty ganiasz za starym kontraktem. Jest w tym coś więcej?
Malak był zaskoczony tym pytaniem; być może dlatego, że nie miał zbyt wielu okazji do przebywania z Heintzem sam na sam, a może dlatego, że sam nie chciał zbyt wiele o tym myśleć.
- Coś ci powiem, Heintz. Masz rację, świat się kończy, ale.. Ale ja nie potrafię inaczej. Nie wiem, może uznasz, że jestem dziwny. Fakt, nie miałem wiadomości od tego całego Connora już od pewnego czasu, ale...
Zamilkł na chwilę, potwierdzając przypuszczenia Axela, że być może nie chciał myśleć o celu swojej misji.
- Jest coś jeszcze, w każdym razie. Wiesz, Connor. Robiłem dla niego tą robotę, nawet, kiedy wybuchła wojna. Chodzi o to, że przez pierwsze stadium tego... Śledztwa... Dowiedziałem się, że Sara Connor miała jakieś powiązania z projektem Wunderkinder i portalami. Zanim wybuchła wojna, mało było wiadomo o portalach, właściwie to ledwo co wyciekało z die Mauer. Po burzach, które wybuchły po Dniu Zero dopiero to, że istnieje coś takiego jak portale doszło do świadomości wielu... Naprawdę wielu ludzi. Słyszałem coś o portalach wcześniej, ale po tym, co się stało parę dni temu... Naprawdę zacząłem się tym interesować. Wertowałem książki, dokumenty.
Tak, wiem, to była mania, jednak okazało się, że skoro jedziemy na tym samym wozie, dowiedzenie się czegoś o projekcie to także mój priorytet.
Co do Sary Connor...

Machnął jej zdjęciem przed nosem Heintza; ten dojrzał czarnowłosą chłopczycę w kompletnie nie pasującym do niej, białym kitlu laboratoryjnym.
- Parę lat temu, kiedy doszło do Incydentu Bremeńskiego.
Axel pamiętał, czym był ten incydent; parę lat zanim wybuchła wojna nuklearna Neoberlinem wstrząsnął skandal, kiedy to pół ulicy znikło z powierzchni ziemi po przejechaniu ciężarówki z wielkim napisem BREMEN na przyczepie. Incydentu nie wyjaśniono nigdy, a opinia publiczna oskarżała zarówno SD, jak i GSA. Cóż z tego, kiedy całe zajście nazwano wyciekiem chemikaliów, a o wszystkim zapomniano, wypłacając rodzinom ofiar spore odszkodowania. Były to dobre czasy, lepsze w każdym razie od tego, co nadeszło teraz – wojna. Jednym z pokręconych oblicz Korporacji było to, że dbała o swój wizerunek i unikała buntu, łożąc wszystkim niezadowolonym stypendia, fundy albo po prostu łapówki.
(Dwieście pięćdziesiąt lat temu z hakiem Hitler robił podobnie).
- Znam Sarę. Oprócz tego całego gówna z Wunderkinder możesz powiedzieć, że to wszystko to parada dla damy mojego serca.
Zaśmiał się, wsadzając kluczyk do stacyjki.
- Taki se frauendienst.

*

Gorzej było, gdy Malak nagle zniknął w ciemnościach, a Axel został zaatakowany przez Bóg wie kogo. Sztuczka z latarką zadziałała. Częściowo. Oślepiony jasnym światłem przeciwnik zachwiał się, a Axel poprawił kopem w krocze. Tamten zacharczał, jednak nie zachwiał ciosu, który ześlizgnął się na polu OHU. Gdyby Heintz był bez kombinezonu, skończyłby z rozciętym policzkiem. W uszach Chemika rozbrzmiał głos OHU.

Wykryto uszkodzenia mechaniczne na segmencie A-1 – głowa. Uprasza się o szanowanie sprzętu korporacyjnego i ostrożne obchodzenie się z materiałami anomalnymi. Niewłaściwe stosowanie OHU może doprowadzić do zaburzenia pola elektromagnetycznego mózgu, trwałych urazów szkieletu, uduszenia, depresji, bulimii albo anoreksji, a także do trwałej bezpłodności.

Głos brzęczał w uszach Axela. Krav Maga działała, a przynajmniej działała na tyle, że zyskał trochę czasu. Podbił rękę gorylowi, a ten stracił oparcie, które miał na nożu. Runął cielskiem na Axela, który w międzyczasie zajmował się jego żebrami i brzuchem. Efekt był taki, że pole elektromagnetyczne OHU zadawało dodatkowe obrażenia. Heintz nie widział rezultatów, jaki dał ten zabieg – jednak przyspieszony oddech i gulgotanie w gardle tamtego wydawały się być dobrymi oznakami.
Przewrócił się na plecy, po omacku szukając Heintza. Ten miał dość oleju w głowie, by odsunąć się szamoczącego się cielska. Wziął nóż. Tamten wydawał się być więcej niż oszołomiony – Axel pomyślał, że ostatecznie trafił w oczy. Czarny skoczył nagle – markował więc oszołomienie, a Heintz odskoczył, tnąc nożem na wyciągnięte, spocone łapska. Było lepiej, niż sądził. Ostrze ześlizgnęło się po dłoniach, tnąc ścięgna. Napastnik skrzywił się, cofnął ręce, niby od ognia. Zatoczył się. Tyle wystarczyło Axelowi, by dźgnąć go pod żebro. Przebił płuco.
Usłyszał dziwny, ssący dźwięk połączony z nagłym kaszlem tamtego. Powietrze uchodziło z płuca, które nie chciało się napełnić. Tamten złapał ranę poranioną dłonią, rzężąc i chrząkając, więc Heintz skorzystał z okazji i rozciął ramię. Udało mu się kopnąć go w podbrzusze. Kopnięty stracił dech, poprawił go drugim kopniakiem, powalając na kolana.
Heintz nagle poczuł, jak jego czaszka eksploduje z bólu; iskry zatańczyły mu przed oczami wraz z napływem mdłości. Poczuł kwaśną treść żołądka, splunął flegmą. Drugi napastnik, tego się nie spodziewał, zajęty pierwszym. Musiał być drugi, przyglądając się w ciemności, kiedy Heintz zamierzał skończyć pierwszego lub przynajmniej przepytać. OHU straciło swój poziom energii, a Heintz zaczynał otrzymywać realne obrażenia. Prawdopodobnie, gdyby nie OHU, czaszka Axela pękłaby.
Z niejaką ironią stwierdził, że ten drugi używa łomu, który zwędził z jeepa Axela. Był długi i czerwony(przez chwilę w mgle i iskrach łom kojarzył się Axelowi kretyńsko z penisem). Zamachnął się na oszołomionego na chwilę Axela. Minął głowę, ale poprawił w klatkę szpicem. Pancerz kombinezonu wytrzymał, jednak klatka żeber Axela nie do końca. Usłyszał chrupnięcie, wypuścił powietrze z impetem. Z braku tlenu i szoku wywołanego atakiem w potylicę Heintz coraz mniej panował nad nogami. Wreszcie potknął się o tego pierwszego, którego omal nie zabił. Zarył nosem w miękkie i zimne błoto, blrfff, wypluł muł i wodę, widząc coraz mniej. Walczył o świadomość.
I przegrał tę walkę.

*

Maligna. Mgła. Gorączka. Świadomość Axela walczyła nawet w nieświadomości, wydostając się czasami w palący ocean ciała. Przez tępe odgłosy dochodzące do jego uszu słyszał urywki rozmów, krzyki.
- Kim oni są, kurwa? ...nie zabiliście, do pieprzonej ...olery?
- ...poracja. Być może, ...atrz, co oni ...ją. ...chodzi?
- Dla... więc ...takowaliście, ...oro ...iście, ... na sobie OHU?
- Mieliśmy...
- Pieprzę to. ...imi ...jąć, ...li któryś ....ginie, ...den z was pójdzie ...robu ...im.

Świadomość, tak jak wahadło, czasem wypływała na powierzchnię zmęczonego umysłu Heintza, były to rzadkie chwile. Później znowu pogrążyła się w ciemności.

*

I znowu wypłynęła. Jednak nie w świecie, który Axel znał. Tak właściwie to Axel znał tą sytuację tylko z opowieści Malaka, który przedstawił mu je w bunkrze. Ale to była halucynacja w portalu.
A teraz było teraz.
W nieprzeniknionej ciemności z wolna, jak w kiepskim filmie, wyłoniła się postać kobiety siedzącej na tronie; tron był stary, drewniany i, jak zauważył Heintz, ktoś zadał sobie trud, by wbudować w niego paski mogące krępować nadgarstki, ręce, tors, nogi i stopy. Skórzane pasy były odpięte, jednak na tronie siedziała dziwna postać.
Siedząca kobieta miała czarne, proste włosy, spływające delikatnie na jej bladą twarz i kark, tworząc gdzieniegdzie kędziory i drobne loki zroszone kroplami potu. Miała czarne oczy, a makijaż, choć rozmyty, podkreślał ich węglowy kolor. Ostro zarysowany nos rzucał cień na skrzywione w lekkim uśmiechu usta.
Reszta ubrania kobiety tonęła w mglistym mroku, choć tu i ówdzie ten, który śnił, mógł rozróżnić poszczególne pasy upinające spocone ciało. Pot i lateks błyszczały w ciemności, tworząc dziwny, czarno-biały obraz. Axel zauważył że kobieta, kimkolwiek była, przegryzła sobie dolną wargę w kąciku ust, z którego sączyła się lekka strużka krwi.
Przemówiła.
- Axel Heintz, jeden z ludzi zaangażowanych w projekt, nie mylę się? Mam na myśli – założyła nogę na nogę, błysnąwszy pełnymi udami – jest pan w projekcie dopełnienia ludzkości, nie mylę się?
Proszę nie mówić, panie Heintz. Zresztą, i tak pan nie może. Musi mi pan wybaczyć tą... Mmm... Niedogodność. Co prawda dotychczas zdołaliśmy się skontaktować tylko z panem Malakiem – którego pan zna osobiście, prawda? - jednak muszę przyznać, że znajdowali się państwo w bardzo wczesnej fazie projektu. Można powiedzieć, że gdy jedna z naszych podwładnych rozmawiała z panem Malakiem, znajdowali się państwo w stadium... Amm... Wstępnym. Nie wiedzieliśmy, czego się od państwa spodziewać i jaka może być państwa rola w Murze. Pana rola, panie Axel.
Zrobiła efektywną pauzę.
- Nie możemy pozwolić na pana śmierć, przynajmniej nie w tym momencie. Dotychczas nie zawiódł nas pan, jak i pana towarzysze. Ja, a także moi... Pracodawcy... Tak, to dobre słowo... Chcielibyśmy rozjaśnić pana wiedzę dotyczącą tego, co się dzieje wokół kompleksu G-41, zwanego zwyczajnie Świebodzinem. Upoważniono mnie do udzielenia panu kilku... Newralgicznych... Tak, newralgicznych... Informacji...
- Cenimy sobie to, że próbuje pan dotrzeć do prawdy tak daleko, jak sięgają pańskie interesy. Musimy jednak pana zasmucić... Mhm. Zasmucić. Jeżeli Mur zostanie zniszczony... A proszę mi wierzyć, pewne siły podejmują już pewne działania, by zniszczyć Mur... Być może nigdy nie dowie się pan, o co tak naprawdę wybuchła wojna, jeśli główny reaktor czarnej materii zostanie zdetonowany. W istocie, byłaby to wielka szkoda, jeśli człowiek pańskiego pokroju zaprzepaściłby szansę poznania wielu zatajonych faktów dotyczących jego narodzin, a także jego rodziny, miasta i przyjaciół... A-cha.
Wiemy, że wojna nie została wywołana przez ludzi i bynajmniej nie jest to wojna mająca na celu zapaść gospodarczą Polski. Przeciwnie, wojna jest prawdopodobnie kwestią eksperymentu pewnych istot z innego wymiaru. Nasze informacje wskazują, że znajduje się pan blisko informacji z nimi związanymi, zarówno i ich samych... Proszę podjąć wysiłek, by dowiedzieć się czegokolwiek o tego typu stworzeniach. Sądzę, że nie będzie to specjalnie trudne, jako że cel tej misji jest zbieżny z celem pańskiego kolegi, Franka Malaka.
Obecnie znajduje się pan równo dwadzieścia kilometrów, cztery metry, dwa centymetry i dziewięć milimetrów od pańskiego jeepa. Jest pan niewątpliwie jednym z bardziej szczęśliwych ludzi, którzy z nami współpracują – niedaleko pańskiego chwilowego miejsca... Przechowania, tak? Przechowania. Znajduje się tam nasz tajny współpracownik, który chętnie panu pomoże. Jestem pewna, że rozpozna go pan ze swoją wrodzoną inteligencją... Proszę nam wierzyć... O resztę informacji proszę zapytać jego.

Wizja wirowała, mgliła i bulgotała, gdy Axel znowu tracił świadomość, opadając w ciemną próżnię.

*

- A gdy otworzył pieczęć siódmą, zapanowała w niebie cisza jakby na pół godziny. I ujrzałem siedmiu aniołów, którzy stoją przed Bogiem, a dano im siedem trąb. I przyszedł inny anioł, i stanął przy ołtarzu, mając złote naczynie na żar, i dano mu wiele kadzideł, aby dał je w ofierze jako modlitwy wszystkich świętych, na złoty ołtarz, który jest przed tronem. I wzniósł się dym kadzideł, jako modlitwy świętych, z ręki anioła przed Bogiem. Anioł zaś wziął naczynie na żar, napełnił je ogniem z ołtarza i zrzucił na ziemię, a nastąpiły gromy, głosy, błyskawice, trzęsienie ziemi... I... I...
- Och, zamknij się, do kurwy nędzy.

Obudził go przede wszystkim ból głowy i rwanie w kręgosłupie, które wzmogły się nieznośnie. Rzeczywistość niewątpliwie wzywała.
Zorientował się, że jest w jednej klitce razem z Malakiem i dziwnym, długowłosym jegomościem o rozbieganych oczach. Heintz stwierdził, że o ile Malak nie wyglądał normalnie, ten drugi wyglądał jak psychopata.
Malak miał obwiązaną głowę, całą w sińcach. Prawe oko zakrywał mu bandaż, część bandaży zwisała także luźno z prawej strony jego głowy. Być może nie potrafił dobrze założyć opatrunków, pomyślał Heintz. Siąkał co minutę.
Nieznajomy za to bredził. Jego długie, białe jak mleko, jednak brudne włosy skrywały lśniące złotem oczy. Poza spodniami nie miał na sobie nic, a jego ciało wyglądało jak zbitek ran. Bredził. Heintz niewiele z tego rozumiał, czasami mówił po polsku, czasem po angielsku, czasem po niemiecku. Czasami nawet po arabsku, niekiedy dodawał wtręty w jidysz, zaprawiając swoje prorocze brednie siarczystymi przekleństwami.
- A-cha! - syknął, zoczywszy, że Axel się przebudził. - A oto i kolejny syn marnotrawny, który wrócił z otchłani pełnych szaleństwa, szamocząc się i siurpając swoje własne szczyny, tylko po to, by skończyć w tych lochach ciemności? Cha! Jesteś niczym Rosynant, mój rumak, który wybawi mnie z...
- Zamknij się, Faust. Mówiłem. Nie potrzebuję twojego pieprzenia. Mamy swoje kłopoty.
- Profanie! Nie wiesz...
- Nie. I nie chcę. Axel? Chyba nie muszę ci mówić, że jest źle. Chociaż, z drugiej strony, dziwię się, że nie jesteśmy martwi. Mam dziwne wrażenie, że jesteśmy przetrzymywani w tej dziurze tylko z powodu twojego kombinezonu... Wiesz, robisz wrażenie
– zakończył cierpko.
- Nie, nie myśl, że jest tak źle – Malak znowu wciągnął kapiącą krew do nosa. Zirytowany położył się w końcu, przyciskając gazę do jednej z dziurek. - Trochę podsłuchałem. Naprawdę wygląda na to, że żyjemy, bo wyglądasz jak E.T. Wygląda na to, że w końcu dostaliśmy się do bunkrów. Ten kompleks jest o wiele bardziej rozległy, niż myśleliśmy. To plus, oczywiście. Minus jest taki, że ten kompleks nie jest taki opuszczony. No i nie jestem pewien, czy ta ćma to nie zwykła ściema przed turystami, żeby się nie zapuszczali.
- I jest, kurwa, zajebiście, powiadam wam...
- Nazywa się Faust –
powiedział, wskazując na długowłosego. - Jest popierdolony. Chyba go złapali w pobliżu. Nie chce powiedzieć, czemu go nie zabili. A może...
- W każdym razie, co godzinę strażnik robi obchód, czasem co dwie, jak mu się nie chce. Te kraty? Solidne, ale nie są zrobione najlepiej. Próbowałem je wyłamać, ale jestem chyba zbyt słaby, żeby to zrobić – ciągnął Malak. - Opatrzyłem cię, bo jak tu trafiłeś, ciekło ci z głowy. Teraz też, ale nie aż tak. Nie, Axel, nie znam się na tym.
- Pfch! -
włączył się Faust. - Myślicie, że potraficie się stąd wydostać? Ja...
- Zamknij się, Faust.
- ZAMKNĄĆ SIĘ? To nie cisza, ale dźwięk sprawił, że runęło Jerycho! Ale jak tam sobie chcesz, ty ciemny niedowiarku. Nie jesteś bodajże pierwszym, który odrzucił mnie w tych lśniących czasach, w tych złoto-żółtych czasach pełnych czerni, która rozlewa się niczym prawda... Sam bym stąd uciekł, idioto...

Odwrócił się do siebie i zaczął bredzić szeptem.
Axel zauważył, że w celi nie było wiele więcej: Jedyne źródło światła dawała migocząca lampa na korytarzu. Na posadzce dojrzał ślady krwi – być może swojej własnej, choć stan Malaka także nie był zachęcający. Spojrzał na apteczkę – Malak co prawda nie był najlepszy w tamowaniu krwawień i zmarnował sporo bandaża, jednak udało mu się osiągnąć to, co trzeba było: Zatamować krwawienie. Głowa i żebra bolały, ale Axel mógł myśleć w miarę jasno.
Spojrzał na apteczkę. Poza tym, że znajdowała się tutaj garść czystych opatrunków, były także opaski uciskowe, było co nieco środków przeciwbólowych i odkażających, w tym także Leidengeist stosowany leczniczo. Znajdowała się tutaj także latarka czołowa, światła chemiczne i koc termiczny, a także – co dziwne – skalpel i dwa ostrza na wymianę. W drugiej apteczce znajdowały się także środki przeciwbólowe i, mimo to, zostało jeszcze dużo, dużo bandaża, na około pięć metrów. Luźno odstający kamień spadł na podłogę, Malak zaklął, Faust mruczał.
Ironią losu działo grawitacyjne znajdowało się zaledwie dwa metry od krat, za cienką szybą.
- Jakieś pomysły? Jeśli nie, to strażnicy gadali coś, że jeszcze dzisiaj mamy być przesłuchani. I... Wspominali coś o Sarze Connor. Chyba jest tutaj, ostatecznie.

* * *

# Siegfried Klauge

DIE DEUTSCHE ARZNEIEN
GEMACHT UND GEPACKT:
DROHNENFABRIKKOMPLEX,
NEOBERLIN SUDEN, SEKTOR K-21

Szybkie przeszukiwanie zrujnowanego skrzydła szpitalnego dało takie efekty, jakie mogło dać szybkie przeszukiwanie: Siegfried nie znał się na chemii i medycynie, za co płacił teraz, znajdując głównie środki przeciwbólowe i apteczki z antytoksynami przeciwko H-3404, numerowi pluskiew. Niewiele więcej mógł zrobić.
Wypuścił parę kul w stronę matki lwów piaskowych. Niewątpliwie ten wybór okazał się o wiele mądrzejszy. Siegfried, mimo tego, że bardziej znał się na infiltracji, to potrafił się posługiwać bronią. Nie wiedział, w jakie miejsce właściwie strzelać w rachitycznym ciele matki; wybierając, raczej instynktownie, miękką część ciała, trafił. Pozostałe lwy zatrzymały się na chwilę, co pozwoliło broniącym się rozpaczliwie rebeliantom przejąć inicjatywę. Już po chwili chitynowe ciała połowy lwów leżały, zmasakrowane karabinami pulsowymi.
Matka roju nie dała za wygraną. Wielkie, robacze cielsko pochyliło się do przodu i naparło na dwóch żołnierzy rebelii, zabijając ich na miejscu. Pozostali nie byli jej dłużni, tak, że wkrótce matka stanęła w krzyżowym ogniu.
Nie mieli jednak zbyt wiele czasu, atakowani przez inne mrówkolwy. Z grupy około trzydziestu ludzi zostało osiemnastu. Tymczasem matka biegła prosto na Laucha. Biegłaby. Gdyby Lauch nie znajdował się po drugiej stronie ściany. Widząc, że wielkie cielsko zbliża się, odsunął się od ściany i szczeliny. Niewiele pomogło.
ŁU-BUUMM.
Poszycie ściany pękło, sprawiając, że półka z medykamentami przewróciła się. Trzask rozbijanego szkła. Powietrze nagle ostro zapachniało chemią. I znowu.
ŁU-BUMM.
Matka roju przedarła się przez ścianę. Opancerzone odnóża chrupnęły o rozsypane szkło, wprawiając Klaugego bardziej w zdumienie, niż strach. Miał szczęście. Jeden z partyzantów rzucił granat rozpryskowy w stronę matki-lwa, odwracając na chwilę jej uwagę tak, że Lauch mógł oddać jeszcze kilka strzałów w nieopancerzone miejsca. Jego broń nie była automatyczna, jednak jej siła wystarczała, żeby wyrządzić matce rany. Wybuchł kolejny granat, raniąc chitynowe odnóże, które przeszyło brzuch jednego z partyzantów. Lew piaskowy złościł się, zadawał ciosy na oślep, jednak na tyle mocno, by odrzucać ludzi. Ci, niczym szmaciane lalki, lądowali na ścianach. Wkroczył Klauge. Nafta eksperymentalna, która rozlała się na ciele stwora, zapłonęła, gdy ten wystrzelił kolejny raz z pulsu. Zaskakująco, lew piaskowy zawył i zaczął się wycofywać.
A potem ktoś wyjął rdzeń pulsowy i wymierzył. I chwilę później matka roju uciekała, poważnie zraniona, w stronę północną.
Jakiś żołnierz dostał się przypadkiem w miejsce eksplozji rdzenia. Opatrywano rannych. Ten, co dostał z pulsu, krzyczał, bo zamiast prawej dłoni został kikut dymiący białymi iskrami. Odpędzono lwy piaskowe, a Klauge nie odniósł obrażeń. Wreszcie, zwrócono na niego uwagę.
- Kameraden! - wrzeszczał jeden z nich, który miał implant zamiast oka. - Kameraden! - z tonu głosu i wyrazu twarzy Klauge już z daleka poznał, że ten, co go wołał, miał Leidengeist w żyłach. Jego dłonie i wargi lekko się trzęsły, miał też małe źrenice i lekko przekrwione oczy, nie mówiąc o nabiegłej krwią twarzy. - Kameraden! Kurwa, toś nas poratował! No, może nie aż tak, ale złączyliśmy ogień, ha, ha! Keidlitz, Grüber! Ruszcie dupy i dajcie mu coś do żarcia, albo co tam... Nie wygląda mi chłopak na najlepiej odżywionego, ha, ha!
- Że co? Że pytasz, kim jesteśmy? Rebelia Nowej Polski, kurwa! Cytrynowy Pluton Egzekucyjny Markusa Kriegera, kiedyś niechlubnie oficera sił SD, teraz bojownika o słuszność, sprawiedliwość, czy co tam, amen. Szwadron psychopatów, śmiercionośne cytrynki, piraci siedmiu czołgów. Wybacz, tylko jeden nam został i to w dodatku ukryty za Murem.
- Ke? Potrzebujesz opieki medycznej? Grüber, ty szumowino! Nie słyszałeś, czego potrzebuje? Opieki... Nie dla siebie? A może mi powiesz, w którą stronę idziesz? Hmm-hmm, wyładunek, stacja metra? Do diabła, to nam po drodze! A ty, kim jesteś? A zresztą, potem mi powiesz, kim jesteś i czego szukasz w tym gównianym miejscu. Ale żebyś mi powiedział, hie, hie... Keidlitz! Pilnować mi pana, pomagamy mu, a nuż to szpiegunio SD się przyplątał i pomaga, żeby się wkręcić? Dobrze, pilnuj... W razie czego, krzycz.

Keidlitz, wychudły żołdak o nalanej twarzy uśmiechnął się przymilnie.
- Wybacz. Jak sobie stary zapoda Leidu, to potem sobie gada. Zazwyczaj jest w gorszym humorze.
- Co mówisz, Keidlitz? A zresztą... Tamten mówił, że ma kogoś do poskładania, kogo zostawił na wyładunku. A to peszor, co nie? Ale i tak...

Nie dokończył, gdy do skrzydła szpitalnego wkroczył Kirschner. Chciał coś powiedzieć, gdy zobaczył parunastu ludźmi z bronią. Wycelowano w niego karabiny. Podniósł ręce, gdy wykrzyknął:
- Ja go znam – powiedział, wskazując palcem na Laucha. - On! On! Przecież to mój kumpel, do cholery! Znacie się z nim? Ja też go znam, ku...
Nie dokończył przekleństwa, jakby nagle przeklinanie zostało zakazane.
- A więc znasz go, hmm? - zapytał się tamten. - No dobrze, możesz iść z nami, nie wyglądasz na specjalnie groźnego... - wzrokiem potwierdził, czy tak jest w istocie.
- Coś wielkiego i ciężkiego musiało uderzyć ten segment muru, w którym byłem uwięziony – wyjaśnił Kirschner. - Bo kiedy ciebie nie było, Lauch... Mur się osunął. Myślałem, że mi to wszystko spadnie na głowę, ale tylko ten kawał żelaza, który mnie zablokował, odpadł.
Wziął oddech. Tymczasem Cytrynowy Szwadron Śmierci podążył dokładnie tą samą droga, którą Lauch przyszedł do skrzydła szpitalnego. W międzyczasie Grüber, w istocie gruby medyk polowy, pokazał Lauchowi, jak używa się zestawów przeciwko jadom pluskiew, a także wytłumaczył przeznaczenie innych, które udało mu się unieść ze skrzydła szpitalnego – po ataku lwa piaskowego większość wartościowych medykamentów została rozbita. W każdym razie Lauch miał to szczęście, że wziął ze sobą silny specyfik przeciwbólowy, który co prawda kompletnie niwelował poczucie bólu, jednak powodował zmniejszenie świadomości tego, który go zażywał. Specyfik wyglądał i śmierdział jak jodyna. Poza tym Lauch wziął także wodę królewską, kwas solny i ekstrakt z Leidengeist w płynie, ostatecznie działający jak sam Leid.
Lauch widział już wcześniej tych, którzy byli uzależnieni od zioła zwanego Geist des Leidens; cokolwiek można było o nich powiedzieć, to chyba tylko to, że wpadając w szał bitewny stawali się niemal niezwyciężeni, jeśli niezwyciężonym można nazwać napalonego fanatyka z przekrwionymi oczami i czerwoną twarzą. Leidengeist uzależniał, dlatego też Korporacja, wprawiona w dozowanie narkotyku swoim wojskom ograniczała się tylko do Leidengeistu medycznego, zubożonego w swoje właściwości, lecz bezpiecznego. Rebelia Nowej Polski miała zupełnie inną politykę, produkując wojska berserków podobne do SS sprzed dwustu pięćdziesięciu lat. Takim berserkiem był niewątpliwie Krieger: Choć oszczędnej budowy, czego można się było spodziewać po byłym oficerze SD, Lauch nie wątpił, że będący na rauszu Krieger zniósł pewne blokady normalnego. Były oficer SD uśmiechał się, lecz był to uśmiech psychopatycznego mordercy nie widzącego wielkiej różnicy w potrząsaniu dłonią a jej odcinaniu. Lauch wiedział to, co przejawiło się w nagłym rozstrzelaniu człowieka, któremu dłoń urwał wybuch rdzenia pulsowego. Jedynie Grüber, tłuścioch łatający rannych żołnierzy i zaopatrujący Kriegera w Leid wyglądał na trzeźwego.
Cały oddział wyglądał, jakby był naszprycowany Leidem – żołnierze, pomimo nierzadko ciężkich ran, otwartych żył i zranień toczących gangreną śmiali się i dowcipkowali. Lauch na jednym z nieśmiertelników partyzantów dojrzał napis:

GOTT MIT UNS

Zdobyczny pewnie. Doszli w końcu do Tojtownej.
Podniosła swojego Glocka, jednak gdy zobaczyła Laucha, opuściła broń. Krieger zaordynował, obstawili wyjścia, Grüber postawił torbę, poprosił Laucha o specyfik przeciwbólowy. Wziął dozownik, nabrał parę kropel i spuścił na język dziwki, a później oddał Lauchowi.
- Będzie trochę boleć, ale wyzdrowiejesz – fuknął małymi ustami Grüber. - Dobrze, że przyszedłem tak prędko, enzymy powodujące gnicie tkanek nie zdążyły działać. Pluskwy mutują się, ale pewne... Pewne elementy są w nich stałe, dzięki czemu serum pozostaje w swojej oryginalnej strukturze takie samo... No.
Przekłuł pęcherz i zaczął powoli wypuszczać nagromadzoną ropę. Gdy wypłynęła cała, usunął szczątkowe ślady postępującej nekrozy i wstrzyknął serum.
- Tutaj kończą się doraźne metody. Muszą minąć dwadzieścia cztery godziny do czasu pełnego odzyskania jej zdrowia. Więcej zrobić nie mogę – ruszył brwiami.

*

Minęła godzina. Przyszedł Kirschner.
- Rozejrzałem się nieco... No, może nie za dużo, oni wszyscy wydają się ufać ci bardziej niż mi, jednak ta banda żołdaków kompletnie ma gdzieś to, że mają tutaj nas. Gdyby Krieger wydał rozkaz... Może się tego domyśliłeś... Zaszlachtowaliby nas bez pytań. Wygląda na to, że zainteresowałeś tego całego ich przywódcę... Dobrze, mamy atut, pytanie, czy go zdołasz utrzymać?
- Jest coś jeszcze – dodał, wysłuchawszy jego odpowiedzi. - Krieger interesuje się nie tylko tym, kim jesteś i co tu robisz... A, a tak przy okazji, co tu robisz? W każdym razie maszynka, którą ma twoja dziewczyna, też go zainteresowała. Jeśli jest to broń, to wpadłeś, bo Krieger wygląda na jakiegoś pieprzonego ubermensza, który zamierza zbawić świat gołymi rękami. Chyba nie muszę cię co do tego przekonywać.
I ostatnia sprawa. Leid. Oni się tym spalają prawie codziennie, oprócz Grübera... Nazywa się Hans Grüber. Dojczer, ale wzięli go ze sobą, gdy odkryli, że to medyk i ma ze sobą narkotyk. Nie wiem, skąd wytrzasnął tyle tego zioła, ma tego od cholery... Jak mówił mi, poukrywał to też w Murze. Grüber jest z nami, jeśli chcesz się wydostać od tych psycholi. Chyba, że nie chcesz. Bo ty czasami jesteś taki, że nie chcesz.

- Grüber mówi, żeby uciec, kiedy się spalą. Dokąd chce on uciekać, nie wiem, ale chyba zna Mur. Możesz z nim pogadać, ale wygląda na takiego, co zgodzi się na byle co, byle od nich uciec. Jakieś pytania?
Umilkł, a odezwała się Tojtowna. Ta, pomimo tego, że przywołała go słabym głosem, wydawała się rzeczywiście nabierać sił.
- Cholera, znowu ratujesz mnie –
powiedziała, przewidując odpowiedź Laucha. - Muszę ci coś powiedzieć – Lauch zauważył, że Kirschner nadstawił uszu, kompletnie niezauważony przez wyczerpaną Tojtowną. - Chodzi mi o projekt Wunderkinder.
- Nie, nic o nim nie wiem – zmarszczyła brwi, zirytowana. - Mówiłam przecież. A może ty coś wiesz o tym? W każdym razie, Miller nie wie. I szuka tego. Mój ojciec... Mój ojciec, jak mi powiedział Miller, był zaangażowany w projekt Wunderkinder, ale nie powiedział mi, jaką rolę odgrywał w całym projekcie. Dlatego mój ojciec jest związany z Sarą Connor. Dlatego, oprócz odnalezienia mojego ojca, muszę odnaleźć Sarę Connor. To ważne – spojrzała na Laucha. - Rozumiesz to? Nie musisz teraz... Chodzi o to, żeby dotrzeć do bloku E jak najprędzej. Obojętnie, czy ze mną, czy beze mnie, chodzi tutaj o mojego ojca... Musisz go znaleźć, Sieg, nawet nie wiesz, ile dla mnie znaczy choćby plotka o mojej rodzinie. To wszystko, co mi na tym świecie pozostało... Dlatego posłuchaj, jeśli to ma w czymś pomóc.
A później wyłuszczyła Lauchowi dokładnie, krok po kroku, jak używa się XWP-02, jak przenieść się z jednego miejsca na drugie, nie rozrywając zanadto materii rzeczywistości. Mówiła długo, a Kirschner starał się słuchać, odpędzając jednocześnie żołdaków, którzy czasem przyszli. Mówiła o Externusie i o tym, jak tam jest i na co powinno się uważać, pociągając za spust broni portalowej. Wreszcie, zmęczona, zasnęła znowu.
Kirschner palił papierosa, kiedy nadszedł wreszcie Krieger. Według zegarka Laucha zbliżał się wieczór. Krieger nie wyglądał na szczególnie zadowolonego, gdy ujrzał Siegfrieda raz jeszcze.
- Spiskujecie! - rzucił półżartem. - Niedobrze, niedobrze. No, ale ja wielkoduszny człowiek jestem więc na drobne spiski pozwalam, dopóki nie krążą wokół mojej dupy – zakończył poważnym tonem. - A więc, nie miałem wcześniej czasu, bo zamierzaliśmy wynieść się z Muru i skierować się w stronę Berlina centralnego... No, ale zanim to załatwimy, musimy przejść przez tą nudną część... Więc, ty, jak ty się właściwie nazywasz i co masz za interes, że chodzisz sam po die Mauer? I, co najważniejsze... Co, do!?
Rozległo się coś, jakby chrząknięcie. Bardzo grube i bardzo chrapliwe. Lauch słyszał to chrząknięcie przed paroma chwilami, które zidentyfikował bez problemu: To matka roju wróciła razem ze strażnikami. Krieger rzucił tylko spojrzenie na resztę. Piaskowy lew nie przedarł się jeszcze przez barykadę naprędce skleconą z rupieci i rumowiska, które walało się na stacji metra. Były oficer SD zaklął, ale skinął tylko na resztę, by kontynuowali ostrzał. Rozbrzmiał terkot karabinów pulsowych, a Krieger stał przed Lauchem. Podniecenie walką spowodowało, że mimowolnie sięgnął po pistolet do kabury. Sugestywnie.
- Więc...?

* * *

# Tanja Hahn - Nicolas Neumann
Pytanie o tatuaż sprawiło, że Katja zamilkła na parę chwil.
- Nie... Pamiętam – zamknęła oczy i potrząsnęła głową. - Nie. Chodzi o to, że czasami jestem inna. Inna, rozumiesz? Może nie rozumiesz. Czasami zasypiam, a potem budzę się z rękami unurzanymi w krwi. Budzę się wśród trupów, zazwyczaj dwóch, trzech, rzadziej więcej. Ściany zbryzgane, ludzie wybebeszeni jak zwierzęta. Nie wiem, kto to robi i dlaczego macza moje ręce w krwi. Może to ja robię. Widzę, jak nóż, który mam ze sobą, jest cały czerwony.
To stąd mam ten tatuaż. Kiedyś się po prostu pojawił, kiedy obudziłam się w jakiejś dziurze razem z innymi trupami i już go miałam. To wszystko.


- Eksperymentowaliście tu na psychoplaźmie? – zapytała – Przydałby mi się czysty kawałek.
Tot zaciągnął się papierosem.
- Niewiele pracowałem w laboratorium, kiedy byłem z Finneasem. Właściwie... To dla mnie należała bardziej ochrona naszego miejsca pracy i infiltrowanie tych, którzy mogliby jej zagrozić.
Nagle Tanja przypomniała sobie zdjęcia, które oglądała nie tak dawno w magazynie halucynogenu: Bez wątpienia rozmawiała z Dürerem, człowiekiem o tysiącu twarzy. Być może sądził, że pokazując jej swoją prawdziwą uzna to za oznakę zaufania. Jakkolwiek, wydawało się, że miała szczęście, że w ogóle pokazał się jako on sam, a nie jako kolejna, spreparowana osobowość albo maska.
- Tamta ma rację. To prawdopodobnie Kula jest tym, co może przynieść nam odpowiedzi. Cokolwiek w niej znajdziemy.
Tanja tymczasem przeglądała fiszki i papiery, które leżały na podłodze. Dürer i Neumann niewiele z nich by się wywiedzieli; Tanja, owszem, wiedza fizyczki procentowała z nadwyżką.
Przede wszystkim dokumentacja obejmowała Cerc w Salach Lamentu, jednak z papierów jednoznacznie wynikało, że nie jest on jedyną maszyną portalową w tym miejscu – bynajmniej, jeszcze jedna znajdowała się w Kuli i Przystani(jakkolwiek Tanja nie mogła zlokalizować tej ostatniej na mapie). Rzecz druga, maszyna portalowa pokazywała – zasilana źródłem energii znalezionym przez Dürera – sześć innych stacji do których można było się dostać przez portal otwarty w tym miejscu. Była to Przystań, Neoberlin, blok E Muru, Warszawa, a także zrujnowane miasto Kerschneburg koło Hoffnunghausu, wreszcie, maszyna wykrywała także nieznany portal w przybliżeniu niedaleko Frankfurta. Co to jednak był za portal, nie było wiadomo.
Było jednak coś jeszcze. Maszyna co prawda posiadała podstawową funkcję łączenia się z innymi urządzeniami typu Cerc, jednak nie był to jedyny sposób przedostawania się w inną przestrzeń. Buchta w swoich zapiskach dotyczących otwierania bram wspominał, że ten typ Cerc ma wbudowane tworzenie tuneli „jednorazowych” - jak to Finneas ujął w swoim dzienniku. Różnica naturalnie polegała na tym, że ten typ tunelu zamykał się po przejściu, pozostawiając podróżnika bez drogi powrotu. Sam Zeit-Raum Zerstörer miał wbudowany system lokalizujący wszystkie punkty w atmosferze ziemskiej, a także Externusa. Jedyną kwestią było tylko to, jakie parametry przestrzeni trójwymiarowej wpisać, by nie znaleźć się przypadkiem w jądrze ziemi albo na poziomie stratosfery. Finneas wspominał, że znał koordynaty z punktem zerowym zlokalizowanym w jądrze ziemi: 000;000;000, jednak sam Buchta omieszkał wspomnieć, na jakiej wysokości znajdują się poszczególne miejsca na ziemi – na ten temat notatek po prostu brakowało.
Zachowało się jednak sporo informacji o samym Externusie i jego właściwościach. Jak donosił Buchta, Externus nie jest tylko wymiarem, ale tą samą nazwę nosi quasi-planeta, na której znajduje się ten, który czyta te informacje. Te kule materii są zawieszone w kompletnej nicości, czy też raczej – próżni, która wykazuje właściwości podobne do wszechświata znanego ludziom, to jest: Niekończącej się. Pomimo tego, że owe „planety” nie tworzą żadnego układu – lub też jest to układ o strukturze jeszcze nie znanej badaczowi – posiadają one swoją własną atmosferę, dzięki której można było oddychać, a także własne pole grawitacyjno-magnetyczne, które sprawiało, że kule nie zderzały się. Z badań Buchty wynikało, że w tym systemie istnieje co najmniej jeszcze pięć kul-planet o odmiennych właściwościach – odkrył to teleskopem, obecnie kupą żelastwa smaganą przez wiatry w Salach Lamentu. Zresztą, spoglądając w fioletowe niebo unoszące się nad tą planetą można było zobaczyć także jeszcze inną, także zawieszoną w próżni.
Te planety – ciągnął Buchta – mają inną strukturę i są zbudowane z różnych struktur. Ta planeta, na której wylądowała Tanja – o ile można mówić o planetach w tym kontekście – to pewien system krążących wokół siebie wysepek przyciąganych i odpychanych siłą grawitacji, przypominających ruiny. Kompletna ciemność rozpościerająca się pod horyzontem kryła tylko wielki ocean. Ruiny kryły czasami źródła, z których można było wnioskować, co było tutaj przedtem. Źródła te były jednak szczątkowe i niewiele Finneas mógł powiedzieć poza tym, że to, co znalazł w Salach Lamentu i „Świątyni” – jak wspominał – mogło sugerować tylko o katastrofie, która wydarzyła się wieki temu. Jakby ktoś zadbał o to, by wszystkie materiały, które umożliwiały identyfikację tych miejsc(pustych i samotnych) zostały zniszczone, skazując wszystkie rzeczy na zapomnienie.
Tanja znalazła pewne wyjątki z dziennika, które mówiły o istotach zamieszkujących tą część Externusa:

24.03.2210
Irrlicht odszedł, do stacji, a nasza robota polega na tym, by zabezpieczyć te Sale. Nazwałem je Salami, jednak to nie mój pomysł – ten napis znajduje się przed wyjściem do nich. Mam mgliste podejrzenia, czym mogło to być.
25.03.2210
Podobno tam u nas są wojny. Jestem chyba szczęśliwy, że mogę być tutaj, na Externusie i prowadzić badania. Szczerze mówiąc, boję się wojny, jak każdy inny, jednak wódka i piwo całkiem nieźle przytępiają strach. Więcej alkoholu.
26.03.2210
Irrlicht mówi, że za Cmentarzyskami znajduje się jakiś kompleks świątyń. Chciałem to dodać do tej małej mapki, którą zrobiłem, jednak wolę poczekać, aż sytuacja się wyklaruje. Dodał, że jest tam o wiele więcej ruin, jednak nie chciał się w nie zanurzać. Bał się, że coś w nich może być, z czym nie dają sobie rady i poprosił Naszych Dobroczyńców o wsparcie.
28.03.2210
Tak! Korporacja zareagowała błyskawicznie, przysyłając nam oddział GSA-Elitär. Postanowiłem jednak zostać tutaj i badać Sale Lamentu, życząc Irrlichtowi szczęścia. Dürer znowu przeszedł przez portal na stronę ziemską. Pewnie ma robotę od Starców.
29.03.2210
Znalezione na jednej z płyt w grobowcu. Pismo prawie było zatarte, jednak udało mi się przetłumaczyć pewne ustępy z łaciny:

TUTAJ LEŻY WIELKA MATKA...[zatarte]...ZA SWOJE GRZECHY POKUTUJĄC, W PÓŁPAMIĘCI...[zatarte]...MORDERCZYNI WŁASNYCH DZIECI, POTWÓR BEZ PAMIĘCI, UWIĘZIONA PRZEZ D[zatarte]... KU WIECZNEJ JEGO CHWALE LAMENTUJĄC NAD NICZYM, NIEPOMNA WŁASNEJ PORAŻKI

Intrygujące. A więc te miejsca mają swoje własne historie? Tajemnice? Co za ludzie i jaka kultura musieli wybudować coś takiego? Odwaliwszy wieko grobowca natrafiliśmy na pokaźnej wielkości kości kobiety dwa razy większe od zwykłych. Pomiar radiowęglem wskazał na to, że leżą tutaj od co najmniej dwóch tysięcy lat. Zachowały się zaskakująco dobrze. Zespół badawczy zbada wilgoć i warunki, które mogły doprowadzić do tak dobrej konserwacji zwłok.
31.03.2210
Nie ma żadnych informacji od Irrlichta. Co do mnie, jestem chwilowo w Kuli. Na stacji jest bezpieczniej, a w każdym razie tak się czuję. Ludzie, którzy pozostali w Salach Lamentu donoszą o dziwnych cieniach przemykających między oknami. Kühl mówił przez radio, że widział dokładnie „czarną postać o wysokości około dwóch metrów. Była ona podobna do ludzkiej, jednak jej skóra była całkowicie czarna”. Nie stwierdził rasy negroidalnej. Właściwie to niewiele stwierdził, skoro coś, co widział, uciekło na sam jego widok.
Nie jesteśmy tutaj sami.
04.04.2210
Dalej w Kuli. Nasi Dobroczyńcy proszą mnie, bym wrócił do labu dać ćwiczenia teoretyczne. Nie mówię nie. Niespecjalnie pociąga mnie to miejsce.
05.04.2210
Na Ziemi. Ostatnią moją czynnością na Externusie było zaraportowanie, że straciliśmy kontakt z grupą badawczą w Salach Lamentu. Wcześniej donosili, na złej zresztą częstotliwości, że obserwują fenomen rekonstrukcji tkanek szkieletu, który wykopali w tej krypcie. Irrlicht także dał mi swoją wiadomość: Znaleźli kompleks świątynny za cmentarzyskami, a w nim manuskrypty dające sporo światła na to, co stało się tutaj. Irrlicht nawet stwierdził, że manuskrypty posiadają pewne wzmianki o ludzkości z Ziemi. Mówił, że nie ma wątpliwości, że ten świat jest światem równoległym do naszego. W swoim podekscytowaniu stwierdził nawet, że otarł się o „Stwórców ludzkości”. Przypisałbym to bardziej jego wyobraźni.


Reszta z kartek dziennika była nieczytelna.
Natomiast znalazła Tanja jeszcze wzmiankę w dokumentacji, jak ekstraktować psychoplazmę z materii Externusa; proces był skomplikowany, jako że było to dosłowne pobieranie materii, z której składała się rzeczywistość. Pomimo tego cały proces mógł być załatwiony poprzez maszynę Zeit-Raum Zerstörer. Proces pozyskiwania trwał godzinę i uzyskiwało się kawałek materii mierzalny w normalnych jednostkach wagowych, to jest pięć gramów. Dla tego celu powinna być dostarczona gruda ziemi, albo jakiegokolwiek innego materiału, który został znaleziony na Externusie. Cerc podczas procesu kompresuje i niszczy wiązania energetyczne zawarte w materii, sprawiając, że staje się ona czymś bardziej pierwotnym od zupy życia – materią formowalną za pomocą myśli.

- Jak myślisz Ys, pozwiedzamy, a potem kierunek Berlin? Do domku? – roześmiała się. – Może odwiedzimy dawnych znajomych, wyściskamy Barka.
Yseult także się roześmiała.
- Zastanawiałam się nad tym. Wydaje mi się, że dzięki tej maszynie możemy się przenieść dokądkolwiek... Pytanie tylko, gdzie się znajdziemy, wpisując te kombinacje.
Jestem ciekawa, co tutaj się dzieje Tanja, ale kiedy już to rozwiążemy, odejdźmy stąd. Gdzieś daleko, tam, gdzie nas nikt nie znajdzie. Ja przede wszystkim muszę się dowiedzieć, o co chodzi z tym projektem Wunderkinder, w który podobno jestem wpisana... Ale jest coś jeszcze Tanja.
Chcę się zemścić na tych sukinsynach za śmierć mojego dziecka, bo to oni je zabili. W ramach projektu, wystaw sobie, Wunderkinder.
Może to zabrzmi źle, Tanja, ale mam do nich żal. Cały czas miałam do tego pieprzonego systemu i mam ochotę, jak sama powiedziałaś, wziąć pistolet i pierdolnąć komuś, kto jest za to wszystko odpowiedzialny i żeby wszystko się skończyło. Całe to zło, Tanja. Całe to morze świrów, które się wylało z szamba, którym jest Korporacja. Wiesz, o co mi chodzi.

Zamilkła, pomagając Tanji przeszukiwać stos papierzysk.

*

Matka zaatakowała.
Zanim Tanja wystrzeliła z broni zwędzonej ze stacji, szybszy był Nowy. Granaty stanowiły dobrą broń przeciwko Matce, jednak rany, które zadawały, wydawały się ją bardziej przystopowywać, niż zadawać faktyczne rany. Mimo to Nowy zauważył, że gdy Matka wydostała się z obłoku kurzu, była ranna. Dostatecznie ranna, by na jego ustach pojawił się lekki uśmiech triumfu.
Nie było czasu. Mijając pociski broni pulsowej wystrzeliwanej przez Yseult, rzuciła się na Dürera. Krzyczał. Wielkie, poczerniałe cielsko zwaliło się na niego, jednak tu sięgnęły ją pociski Tanji.
Broń, którą znalazła, okazała się skuteczna. Wyglądało to na pewnego rodzaju emiter pocisków elektrycznych. Furczące wiązki energii poszybowały w stronę Matki, spychając jej ciało z Dürera. Prąd powodował poważne oparzenia. Jednak było coś jeszcze: Tanja, poprzez swoją koncentrację duchową osiągnęła pewien sukces w impregnacji tych pocisków nie czym innym, a... Miłością. W efekcie spowodowała większe poparzenia bronią elektryczną. Bezgłowe ciało Matki zagulgotało, a z jej ciała odpadła psychoplazma.
Psychoplazma przybrała formę czarnych, pulsujących grudek materii, przypominających macki. Dürer nie przestawał strzelać ze swojej broni w Matkę, podobnie Tanja i Yseult i Neumann.
Katja zajęła się Matką po swojemu, rzucając wściekłe nożami.
Neumann i Tanja kątem oka zauważyli, że krew Dürera nie wygląda jak krew, a raczej jak czarny brud. Splunął i kontynuował ostrzał.
Jednak Matka nie dała za wygraną. Ignorując morderczy ostrzał masakrujący jej ciało skoczyła raz jeszcze, po drodze zahaczając szponami o agenta: Nie było żadnej pomyłki. Dürer krwawił na czarno. Matka biegła wprost na grupkę. Udało jej się dopaść Yseult, którą pchnęła, ta zaś odleciała w tył jak szmaciana lalka. Runęła w namiot, wuff, wywołując obłok żółtego pyłu. Na jej plecy spadła żelazna szafa rzucona bronią grawitacyjną Tanji. Rozległo się mokre chrupnięcie i wszyscy mieli nadzieję, że po prostu potwór złamał kręgosłup.
Bzdura! Jej grzbiet wygiął się i wszyscy usłyszeli groteskowy głos dobywający się z głębi bezgłowego ciała. Przypominał dziwne skrzyżowanie między płaczem dziecka i wrzaskiem mężczyzny.
- WHHHY NNNIIIC NNNIIIEE WHHHIECCCIEEE...
Cokolwiek to miało znaczyć. Celny granat Nowego i nowa seria pocisków elektrycznych Tanji sprawiły, że wszelki głos zamilkł.
Gdy opadł kurz, stwierdzili, że Matka jest martwa, tak bardzo, jak tylko ona mogła być.
Z popielato bladego cielska sączyła się czarna posoka, wsiąkając w piasek Sal Lamentu. Ciało drgało, szpony i gargantuiczne stopy poruszały się, przywodząc na myśl, że żądza krwi dalej spała w tym czymś, albo to wyładowania elektryczne nowej broni Tanji po prostu sprawiały, że nerwy dalej pracowały.. Nowy błyskawicznie ocenił sytuację: Jeden z granatów musiał wlecieć przez dziurę, która kiedyś była szyją Matki i eksplodować już w środku. Mimo to jego umiejętność operowania granatnikiem była dobra: Granaty uszkodziły nogi.
Wtem z rozdętych dymem i zmęczeniem płuc wysypała się ławica białych larw. Magoty pojawiły się znikąd; podejrzewać by było, że zawsze tam żyły.
Jęk Yseult przyprowadził wszystkich do rzeczywistości.

*

Okazało się, że zbiorowy mord na Matce nie kosztował wszystkich zbyt dużo. Yseult, oprócz paru siniaków i stłuczeniem głowy nie miała większych obrażeń. Tanja, będąca w kombinezonie OHU nie ucierpiała, poza samym kombinezonem: Uderzenie Matki, które przyjął, zredukowało pole elektromagnetyczne OHU do 51%, sprawiając, że przy następnych obrażeniach kostiumu zwiększało się prawdopodobieństwo zranienia samej Tanji. Nowy wykręcił się psim swędem: Matka w ogóle nie zaatakowała tego, kto miał się stać jej przyszłym zabójcą. Stracił jednak sporo granatów, pozostając z zaledwie siedmioma. Ogólnie rzecz biorąc, najgorzej wyszedł Dürer.
Szpony Matki rozharatały klatkę piersiową Dürera, sprawiając mu poważne rany, które zostały jednak szybko opatrzone przez Yseult. Gdy tamowała krwawienie, zapytała, skąd czarna krew.
- Portale – mruknął Dürer. Była to chyba jedyna odpowiedź, na jaką było go stać w tej sytuacji. - Idziemy do Kuli?
- Ale...
- Nic to.
- Taa... Nic to –
dodała Katja. - Ci, co krwawią na czarno nie mogą umrzeć.
Przygryzł wargi.
- Jesteś takim samym potworem, jak ja – Misztalska uśmiechnęła się wilczo. - Potem pogadamy o tym. W tym cholernym światku nie ma normalnych kolesi, o, nie.
- Idziemy do Kuli?
- powtórzył Dürer.
Poszli. Piasek, setki zasuszonych trupów i jeden świeży w Salach Lamentu nie były warte więcej widoku.
Krótka wędrówka przez tą część Externusa nieodmiennie przywodziła na myśl krajobrazy, które z taką pompą odmalował w swoich dziełach Lovecraft. Prawie. Dziwnie było schodzić z wysepki zawieszonej w pustce pośród tysięcy innych wysepek, większych lub mniejszych, patrzeć na fioletowe niebo rozbłyskujące nibybłyskami, podczas gdy z dołu rozpościerała się całkowita ciemność mgły. Ciężko było uwierzyć, że tam, gdzieś w dole rozpościerał się czarny ocean. Wszystko wyglądało onirycznie, szczególnie ruiny zawieszone na wirujących wysepkach, szponiaste ptaki dryfujące w sennych ruchach nad głowami uczestników tej wyprawy, wreszcie dziwne echa dochodzące znikąd. Nie było tu słońca, a skądś świeciło światło.
Ujrzeli z daleka coś, co nazywane było na mapie Sfer Zewnętrznych Paszczą: W istocie był to pewien rodzaj czarnej dziury, który wydawał się wsysać pomniejsze wysepki w siebie. Czarny wir, którego zawirowania energetyczne przypominały paszczę o wielu kłach.
- To portal – mruknęła Misztalska. - Ale nigdy przez niego nie przeszłam. Pewnie prowadzi do miejsc jeszcze gorszych, niż to.
Zeszli spiralnymi schodami zawieszonymi w przestrzeni.
Kula nie była do końca kulista, a w każdym razie Nicolasowi bardziej przypominała stalowego jeża. Na stalowych drzwiach znajdował się dziwny znak


Dürer splunął.
- Skurwiel z tego Finneasa. Jak zawsze.

* * *

# Dygresje: Opowieści z Fabryki Szerszeni
Neoberlin był gdzieś w oddali. Tutaj, w Neoberlin Suden, niegdyś jednym z dystryktów fabryk, świat jakby ucichł. Południe nikogo nie interesuje, może z powodu tego, że zawsze był tutaj brud i hałas. Pamiętam, jak byłam mała, po spalonej na żużel ziemi biegały półnagie dzieci. Było wtedy jeszcze lato, więc było nieznośnie ciepło. Powietrze było ciężkie od czarnego dymu wypływającego z fabryk, nieznośnie ciepło, ciepło, ciepło. Brzęczenie much stanowiło akompaniament dla dalekich odgłosów hut, gdzie bito kolejną broń, wytapiano młoty i miecze łańcuchowe. Ludzie wtedy byli jakoś inni; spod jego rąk wychodziły kolejne masy żelastwa zdolnego wymordować cały jego blok, ale jakoś to nikogo nie obchodziło.
Zimno mi. Jesień zdycha szybko, a bunkier jest zbyt zimny, by w nim przebywać. Wszędzie zresztą pełno pluskiew. Wolę siedzieć czasami na tych zmasakrowanych zgliszczach o południu i po prostu gapić się na Mur. Wojny nie ma na południu, mimo że do centrum Berlina mam tylko rzut beretem. Wciąż widzę dymy wypływające z ruin z centrum.
Nie cierpię swoich lokatorów. Po pierwsze, wprowadzili się na dziko, po drugie, to banda sukinsynów. Może zastanawiasz się, skąd, u diabła, lokatorzy na tym miejscu zapomnianym przez Boga. Śmiejesz się, kiedy słyszysz, że gdyby wojna spotkałaby Ciebie, być może rzuciłbyś w diabły całą kolebkę cywilizacji, zaczął kraść i mordować. Pech. Nie ma dokąd iść, a trudno zabić człowieka, szczególnie kobiecie. Po co, zresztą? Nawet kanibal, który patrzy wilkiem na drugiego dwa razy zastanowi się, czy tamten nie może sprzedać zapalniczki albo chociaż ogrzać przy ognisku.
Gnieżdżą się w zrujnowanym centrum handlowym. Nie, nie ma tam już nic ciekawego. Gdy wybuchła wojna, ludzie rozkradli wszystko, łącznie z ołówkami w charakterze potencjalnej broni. Nie winię ich, sama ukradłam pięć puszek czarnej bejcy, które potem sprzedałam jakiemuś popierdolonemu Żydowi, który maszerował na zachód. Mam dużo farby, więc żyję z powodu tego, że pomalował sobie szafę w swoim domu. O ile miał szafę i dom.
Lokatorzy. Z początku miałam ochotę zabić małego gościa i wielką sukę. Wkurwiali mnie, szczególnie pedalski falsecik tego małego, który jęczał zawsze w rogu stoiska z żarciem, gdzie, kiedy nie mieli co robić, parzyli się. Zamierzałam ich zabić i wziąć ich kosztowności, jednak chyba jestem bardziej człowiekiem, niż psem wojny. Zresztą, żal mi się ich zrobiło, kiedy jeden przez drugiego zaczęli mi opowiadać swoje historie, notabene zmyślone, kiedy to stracili pięcioro kuzynów, dwudziestoro dzieci i co tam jeszcze. Pamiętam dobrze ten moment: Próbowali przejść przez niedziałające obrotowe drzwi, gruba kobieta przycisnęła cycem małego, zaczęła się litania. I wszystko.
Mówisz, że rzuciłbyś do diabła swoje człowieczeństwo? Może, ale niewielu zdołało to zrobić, nie pomógł nawet szok, który przysporzyła Korporacja. Odzwyczaić się od niewielu wygód nie jest łatwo. Dla tamtych, hodowanych na telewizorze i popkulturze ta granica okazała się nie do przeskoczenia. Dopóki mi płacą forsą, którą zebrali z szabru, jest dobrze. Nie, nie mam wyrzutów sumienia, że żeruję na iluzjach idiotów, którzy nie zdążyli załapać, że świat się nagle skończył. Zostało dużo kaset i DVD, więc oglądają filmy z Johnem Deppem. Piraci z Karaibów. Tak, to groteska słyszeć ich miłosne westchnienia jednym uchem, a drugim słyszeć wybuchy w centrum. Cóż, życie to życie. To nie jest ani sprawiedliwe, ani niesprawiedliwe.
Mimo to, czasem mnie bierze. Ostatnio wpadła mi w ręce taka jedna, nazywała się Kasia i mówiła, że ma czternaście lat. Oczywiście kłamała, nie mogła mieć więcej niż dziesięć. Do diabła z tym, chodzi tutaj nie o to, by żyć w społeczeństwie, ale o to, by leczyć swoją samotność. Zapomnieć o równinach, na których wyje wiatr, o wojnie, o wszystkim. Przeżyć orgazm. Ekstaza.
Tak, ekstaza. Pamiętam, niektóre bary i lokale dalej funkcjonują dobrze, mimo rzeki krwi i mordu, który wytoczyła ta wojna. Na przykład „Król w Żółci”we wschodniej części Neoberlina. Zaczajałam się tam czasem i zaczynałam swoją grę.
No więc wystawcie sobie schody jakiegoś zniszczonego magazynu, graffiti wykwita i oplata ścianę jak dziwne kwiaty, wszędzie smród szczyn, zużyte prezerwatywy i strzykawki. Siedziałam na schodach, pewnie niewiele różniąca się od normalnej ćpunki z Berlin Hauptbahnhof. Bawiłam się skalpelem i wspominałam. Czekałam.
Wspominałam sobie właśnie, jak pchałam język do ust dziesięciolatki i obmacywałam jej niezarośniętą cipkę, gdy wszedł jakiś cwel. Kiedy indziej może bym do niego zagadała, ale nie po to tu przeszłam. Więc uderzam go pod żebra, wypuszcza powietrze, poprawiam łokciem w twarz, wreszcie mięknie, a ja wyciągam samopał. Zaciągnęłam gnoja gdzieś za winkiel, przystawiłam pistolet do głowy. Bredził. Błagał o litość czy coś w tym guście.
Opowiedz mi swoją opowieść, powiedziałam.
Nie, nie, Boże, dam ci wszystko, co zechcesz, nie zabijaj mnie, srutututu.
Opowiedz mi swoją opowieść, powtórzyłam.
Zaczął myśleć.
Opowieść?
Tak, opowieść. Opowiedz mi coś ciekawego, a nie właduję tej kulki w twoją czachę.
Milczenie, więc dźgam go twardą rurką w kark. Czekaj, czekaj, mówi. Coś sobie przypominam. Wiem, grał na czas, a ja dźgałam go tym gnatem, jak młodzik dziewicę.
Dobra, powiem ci, powiem ci twoją cholerną opowieść, powiedział.
To było...

[MEDIA]http://lmetacube.googlepages.com/testingchamber.png[/MEDIA]

Sekal 05-04-2009 16:43

Swoją pierwszą poważną walkę przegrał, również przez swoją własną głupotę. Zupełnie nie przewidział, że przeciwników może być więcej, a ten drugi dupek po prostu poczekał aż się zmęczy i wziął go przez zaskoczenie. Pieprzony świat. Inna sprawa, że Malak wcale nie wyglądał lepiej, co oznaczało, że cała ta bajka gadana przez strażnika miała odstraszyć standardowych ludzi. A, że oni nie odjechali, to dostali się w pole rażenia planu B. Nie było dobrze, z drugiej strony jeszcze żyli, pewnie dzięki temu dziadostwu, co miał na sobie i co miał w rękach. Ani OHU, ani broń grawitacyjna zdecydowanie nie były szeroko znane. Wzięli go za szpicla Korporacji, czy może kogoś ważnego? Zresztą, mieli ich przepytać, więc się i tak dowiedzą. Chyba, że uda się wydostać z tej celi. Biorąc pod uwagę to, jak Axel się czuł, jego optymizm oscylował w okolicach zera szans na powodzenie czegokolwiek, chociażby wstania. Ginąć też jednak nie chciał.

Szybko wyrzucił z pamięci cały ten sen, czy wizję, cokolwiek to było. A przynajmniej starał się o tym zapomnieć, głos kobiety i jej ciało wciąż niestety odbijały się w jego umyśle, na dodatek przywołując irracjonalne pożądanie. To ostatnie wkurwiało go niepomiernie, a nawet nie miał sił, by przyjebać temu świrowi. Tajny szpieg, byle tylko nie ten tutaj, miał im niby pomóc, ale w celi siedzieli i to na dodatek z psychopatą. Dotknął delikatnie swojej przypominającej wielki turban głowy i jęknął z bólu. Zdołał tylko skinąć Malakowi w podzięce za opatrunek i przekazanie informacji. Na razie nic nie mówił, walcząc o każdy oddech z obolałymi żebrami, które na całe szczęście wydawały się być całe. Znając jednak wojskowych, mogły przestać nimi być po pierwszym przesłuchaniu.

Gdy już uznał, że jego ciało zniesie trochę wysiłku, a płuca nie wybuchną w czasie mówienia, ruszył się powoli, czując jak mózg przelewa mu się z jednej strony na drugą, bardzo pragnąc wypłynąć uszami i dziurą w czaszce. Wziął ampułkę z jakimś normalnym środkiem przeciwbólowym, łykając kilka tabletek.
-Kurwa... przydałby się jakiś spirytus do popicia.
Po przeciwbólowych i alkoholu na raz nie byłby w stanie czuć bólu. I niech się dzieje co chce. Pomyślał nagle o Tanji, o tym, że bardzo by chciał, by tu była. I szybko odrzucił te myśli, karcąc się, że nie mógł tak sądzić tylko dlatego, że był ranny i w marnym położeniu. Prawda była taka, że potrzebował tej kobiety także w każdej innej sytuacji. Nie było jej jednak, był za to świr, do którego Axel odezwał się cicho.
-Ej...- myślał przez chwilę nad jego imieniem, mózg ucierpiał tak samo poważnie jak czaszka - Faust. Mówiłeś, że byś sam stąd wyszedł. Nie masz może potrzeby zrobić tego teraz? Albo chociaż wypuścić nas, bylibyśmy straszliwie wdzięczni. Może nawet Malak dałby ci buziaka.
Jęknął z bólu, gdy wymieniony go szturchnął. Heintz nie mógł nic poradzić na fakt, że idiotyczne poczucie humoru trzymało się go cały czas, nawet i w takich sytuacjach. Wstał ciężko, podpierając się o ścianę i podszedł do kraty w drzwiach.

Po diabła oni zostawili to działo tak blisko? Bali się, że wybuchnie, czy co? Zdecydowanie zaś nie mieli pojęcia do czego służy, bo inaczej nawet nie pomyśleliby, by dać im taką szansę na wydostanie się stąd. W zasadzie szansa była teoretycznie - iluzoryczna, ale była. Szyba wyglądała na cienką, więc dało się ją zbić. Axel doczłapał się do apteczki, wyjmując z niej bandaż, opaską uciskową i skalpel. Metalowy patyk wbił w opaskę, kilka razy, by nie miał szans się wysunąć, zaś samą opaskę związał razem z bandażem, doczepiając dla pewności tym metalowym zaczepem, co standardowo miał utrzymywać to na ręku. Skalpel dodatkowo starał się czymś jeszcze przywiązać, bo nie siedział zbyt pewnie. Całość była lekka, ale dwa metry to niewielka odległość i w zasadzie nawet nie trzeba było rzucać, a tylko rozkołysać to odpowiednio. Wziął też kamień, ważąc go w dłoni. Jęknął czując potłuczone żebra, więc oddał go Malakowi.
-Ciśnij tym w szybę, tylko tak, by nie poleciał za daleko. I wydłub najlepiej jeszcze kilka.
Sam podszedł do kraty. Nie wiedział, czy mają tu jakiś alarm, kamery czy po prostu będzie słychać tłuczenie szyby, ale nie miał innego pomysłu. Potem szybki rzut skalpelem, tak by zahaczyć tym o wystające części działa. Najlepiej trafiając tam gdzie spust, okalający go kawałek metalu był idealny do tego, by przyciągnąć to wszystko do siebie. Nie wiedział tylko co zrobi, jak już będzie miał broń. Wyważenie kraty mogłoby być dla nich niefortunne, chyba, żeby pokombinować coś z zawiasami. Bezpieczniej było poczekać na strażnika i pozbyć się go za pomocą kamieni.

Gantolandon 06-04-2009 18:19

Walka potoczyła się nieźle, chociaż nie całkiem zgodnie z planem. Mrówkolew okazał się być znacznie silniejszy, niż wyglądał. Przez kilka chwil wyglądało na to, że Sigfried popełnił kilka dość głupich błędów. Na szczęście jednak nie było tak źle. Po jakimś czasie stwór zwiewał wreszcie, brocząc krwią z licznych ran, a Lauch wreszcie mógł poznać ludzi, których uratował.

Wtedy dopiero dotarło do niego, że pomylił się kurewsko. Wprawdzie nie trafił na kolejny patrol SD, ale było bardzo blisko. WNP, jakiś oddział ćpunów. Maszyny do zabijania nabuzowane narkotykiem, który czynił ich niezwykle drażliwymi. I, prawdopodobnie, paranoicznymi. Zaczął się kolejny etap jego próby. Tym razem musiał uważać na wszystko, co powie...

**

Ćpuny okazały się być jednak pomocne o tyle, że ich lekarz znał się na wszystkich podejrzanych specyfikach. Dzięki niemu udało się szybko znaleźć jakiś zastrzyk, który mógł pomóc Katrinie. Ku niezadowoleniu Laucha, nie oznaczało to, że natychmiast będzie ona gotowa do marszu. Niemniej jednak starał się nie narzekać. Po prostu oznaczało to co najmniej dwadzieścia cztery godziny w towarzystwie ludzi, których kichnięcie w złej chwili może doprowadzić do szału.

- Dobrze, mamy atut, pytanie, czy go zdołasz utrzymać? - zakończył swoją długą przemowę Kirschner, który jakimś cudem ocalał bez strzaskanego kręgosłupa. Jakimś cudem rwał się do pomocy, chociaż nie mógł raczej wpaść na nic sensownego.
Lauch wzruszył tylko ramionami, wpatrując się w ścianę i usiłując obmyślić jakiś sensowny plan. Werner nie rezygnował jednak i zaproponował ucieczkę.
- Tak myślę - wzruszył ramionami - Na dłuższą metę więcej z nimi problemów, niż pożytku. Mam pomysł. Chwytaj za to działo portalowe, co?

**

To był dobry moment na decyzję. Krieger zaczął się niecierpliwić.
- Więc? - spojrzał przekrwionymi oczami na Laucha.
- Więc chodzi o projekt Wunderkinder. Zbieram informacje.
- Dla kogo? - Krieger zrobił się coraz bardziej napastliwy
- Mam dokumenty - Siegfried sięgnął za pazuchę.

Geist z jednej strony polepszał refleks. Z drugiej jednak nieco utrudniał odpowiednio szybkie kojarzenie faktów. Kiedy dowódca oddziału zorientował się, że Lauch wcale nie ma przy sobie żadnych dokumentów, było już trochę późno. Niemniej jednak wyciągnął swoją broń z niesamowitą szybkością...

...i wtedy właśnie pocisk Laucha trafił go w klatkę piersiową. Krieger zatoczył się do tyłu, niemniej jednak nie wypuścił broni z ręki. Zrobił to dopiero, gdy Lauch opróżnił cały magazynek w jego ciało.

- Działaj - rzucił do Kirschnera, który szykował właśnie uprzednio skonfigurowane działo portalowe. Plan był prosty - przeteleportować wszystkich do tego osławionego 'Externusa', kiedy tylko nadarzy się okazja. Przybycie matki roju było świetnym momentem do przetestowania urządzenia...

Hellian 06-04-2009 20:06

Yseult jęknęła, ale już po chwili stała na nogach. Kiedy Katja komentowała ranę Durera, kobiety wymieniły się spojrzeniami.
- Opatrzę Cię Durer – Ys powiedziała to szorstko, nie zważając na fakt, że używa prawdziwego nazwiska mężczyzny.
Próbował się wykręcić, ale został zignorowany. Genetyczka sprawnie założyła kilka szwów i opatrunek, a do torby czarnowłosej kobiety w międzyczasie powędrowała próbka krwi.
Tanja tymczasem przyglądała się odpadłym od Matki kawałkom psychoplazmy. W trakcie walki czuła jak jej pragnienia oddziaływują na żeńskie monstrum. To był duchowy dotyk, próba przekształcenia potwora w anioła, żonglowanie przemianą psychiczną na poziomie molekularnym. Sama fizyczka czuła się jak na lekkim haju, otumaniona paroksyzmami miłości niczym starym francuskim szampanem, który piła kiedyś z Tollem z nic nie wartej okazji.
Czarne macki opornie poddawały się naciskom woli Tanji. Gdy z bulgoczącej masy wyłonił się pokraczny kwiat, fioletowy jak niebo nad Externusem, poczuła na górnej wardze własną krew. Chciała to ćwiczyć w nieskończoność. Materia uginająca się przed duchem, marzenie każdego mistyka.

Ale Durer popędzał ich do Kuli.
Tanja zapakowała kawałki Matki.
- Zwiedzasz i zbierasz pamiątki? – ex Graber niecierpliwił się, ale jeszcze żartował. Rana wydawała się mu prawie nie dokuczać.
W dziecinnym odruchu pokazała Durerowi język.
-Nowy, na dzisiejszy stan wiedzy, nasz kierunek, to znaczy Yseult i mój to Kerschneburg koło Hoffnunghausu, bo i tam można się dostać portalem. Nie żadna Warszawa. Niestety. A ty mówisz, że możesz z nami szukać tego Araba i jednocześnie chcesz do Warszawy. Niezdecydowany z ciebie facet.
- Mamy zamiar odnaleźć praprzyczynę wojny – przyglądała mu się mówiąc. Zastanawiała się czy facet jest na tyle szalony, żeby uważać się za normalnego. Tanja przestała już wierzyć w normalnych ludzi. No może Axel był wyjątkiem, ale Nowy wyglądał jakby przemykał się po powierzchni zdarzeń, nie dając się im dotknąć. Może to właśnie była normalność. Niestety reszta zgromadzonych nad ciałem Matki ludzi ewidentnie nie miała na nią szans.
Jesteśmy cholernie ambitne. Bądź co bądź Wunderkinder to my. – wymieniły z Yseult smutne uśmiechy.
- Jak pogadamy z Ma'd Mufarrim albo przynajmniej z tym Kupfferem to potem dopiero Warszawa. Tak nam dopomóż Pantokrator.
- Ty Katju pójdziesz z nami?

Szli między wyspami zawieszonymi w przestworzach. Pomyślała, że w tym dziwnym świetle nawet nie wyglądają na ludzi. I ortodoksyjnie rzec ujmując może nimi nie być więcej niż dwoje z nich. Czym u diabła jest projekt Wunderkinder?


Zawieszona w przestrzeni stacja badawcza pośród widoków externańskiego krajobrazu, była niczym fragment racjonalności. A właściwie byłaby gdyby nie kartka zostawiona przez Buchtę.
- Wymów to słowo. - Tanja zamiast kląć wzruszyła ramionami.
- Powinnam była go zapytać o szyfry i zagadki, które tu czekają, nim wpakowałam nas w portal. – powiedziała przepraszająco do Yseult.
- Masz pomysł, co ten Buchta wpisał w kółko? – Tanja dopytywała jeszcze Durera –Znasz go troszkę lepiej niż ja.
- Wódka wódka. – Yseult stanęła przed drzwiami i wymówiła oba słowa na jednym oddechu. Nic się nie stało, sezam pozostał zamknięty.
Wóda, wódeczka, piwo, wino, whisky, dupa, cipa, chuj. – lekarka wykrzyczała po chwili.
Tanja uśmiechnęła się znad kartki, choć w gruncie rzeczy nie było jej do śmiechu. Poprzednią zagadkę rozwiązał Axel. Tęskniła. I nie za bardzo wierzyła w swoje siły.
- Nie działa. Musisz to rozszyfrować. Ja nie mam do tego głowy. – Yseult usiadła obok fizyczki.
Liter było dużo i wiele niejednoznacznych, D czy O, J czy U, N czy Z. Tanja pisała w skupieniu. Durer klął pod nosem. Nowy kombinował razem z fizyczką.

- Wychodzi ci coś? – Tanja dopytywała Nicolasa – Ja mam na razie uda fakira. Ola Firanka jeszcze pasuje.
W końcu z dziesiątek kombinacji wyłoniło się coś sensownego. I na tyle nieprzyjemnego, że Tanja zdecydowała się stanąć przed drzwiami.

- Ludzka ofiara.

Yseult nagle zadrżała.

Gob1in 10-04-2009 18:19

Było po wszystkim. Chyba...
Nicolas w zamyśleniu zza swojej lichej osłony przypatrywał się dosłownie rozłażącemu się setkami larw cielsku demona. Splunął na ziemię z obrzydzeniem.
Przeniósł wzrok na Durera. "Czarna krew?" - pomyślał zdziwiony.

Zresztą czego miał się spodziewać? Właśnie znajdował się w jakimś pieprzonym innym świecie, przed nim leżało coś, co przypominało połączenie wielkoluda z piranią i bóg wie z kim jeszcze...
"Bóg wie z kim jeszcze..." - powtórzył zdanie praktycznie pozbawione znaczenia w tych czasach. Może dwieście lat temu ktoś przypisywał im jakieś znaczenie, ale teraz była to zwykła, pusta sentencja.
"Może nawet Bóg pochodzi z Externusa?" - zastanowił się. Po chwili potrząsnął głową, przeganiając nic nie wnoszące myśli. Lata na ulicy wyrobiły w nim nawyk dbania o "teraz", o "dziś". Jeśli coś nie mogło polepszyć jego sytuacji, pozwolić zarobić paru groszy, po prostu przetrwać kolejnego dnia, to nie miało to większego znaczenia. Filozoficzne dysputy pozostawiał innym.

Tak było i teraz. Zdychający, albo martwy potwór, Durer, który zdawał się nie być tylko człowiekiem, panienki określające się jako Wunderkinder. Po prostu zajebiście. Co nie zmieniało faktu, że do czasu, gdy ktoreś z nich postanowi go wrąbać na kolację, ma gdzieś, czy to ludzie, czy nie.

- Warszawa, czy Kerschneburg? - powtórzył głośno słowa Tanji. - Wszystko mi jedno. Serio. - Mrugnął do rozmówczyni. - Wiem tyle, że nie zamierzam zostać tutaj. Coś miejscowi są zbyt rozentuzjazmowani naszym przybyciem - skinął w stronę cielska Matki.
- Ponieważ sam i tak nie odpalę portalu, wybiorę się tam, gdzie reszta. Jeśli bedą dwie możliwości - wybiorę na "czuja" albo ktoś lub coś wybierze za mnie. Jak zwykle. Do tej pory nie było z tym najgorzej. Zobaczymy.

- Poza tym poczekam z decyzją, aż sprawdzimy Kulę. Lubie wiedzieć w co się pakuję - mruknął na zakończenie.

* * *

Dotarli do Kuli. Problem był tylko z tym, jak się dostać do środka. Koleś, nazywany przez resztę Buchtą najwyraźniej był miłośnikiem zagadek. Albo miał kompletnie porąbane w głowie. Zresztą jedno nie wykluczało drugiego.

W każdym razie zaczęli główkować. Nowy oglądał kartkę, obracając ją na wszystkie strony. Na pierwszy rzut oka przypadkowy zbiór liter, niektóre chyba odwrócone, jak w lustrze. R... A... K... Z... - to nie było na jego głowę.
Zniecierpliwiony wstał i odszedł kilka kroków. Było mu trochę wstyd. "W końcu nie każdy, kurwa, jest pieprzonym naukowcem..." - popatrzył spode łba na resztę.
Gdyby miał trochę materiałów wybuchowych, to już byliby w środku. Chociaż z drugiej strony, jeśli te wrota są solidne, to mogą ochronić ich przed stworami, które się tutaj pałętają. A to, biorąc pod uwagę aparycję i charakter tego, którego udało im się powalić, było całkiem dobrym rozwiązaniem.

Rozmyślania przerwała jedna z kobiet, chyba Tanja, która stanęła naprzeciw drzwi.

Irrlicht 15-04-2009 08:25

# Dygresje: Opowieści z Fabryki Szerszeni, część druga
To było dziesięć lat temu, kiedy sprzedawałem prochy tym dzieciakom z centralnego. Wiesz, zabawne, tylko dzieci są chyba w miarę normalne w tym cholernym mieście. A właściwie to były, może pamiętasz, że kiedy tylko wybuchła wojna, to widzieliśmy tysiące zapluskwionych dzieci. Ale to było rok temu. Śmieszyło mnie to, kiedy matki i ojcowie, którzy wierzyli w Bóg wie co, robiąc kolejne sterty wybuchającego żelastwa dla Korporacji, dawali z poświęceniem tą setkę marek swojemu dziecku, tylko po to, żeby wyrwało się z bloków z Neoberlin Suden prosto do „Króla w Żółci” albo jakiejkolwiek innej speluny po to, żeby wciągać nieoczyszczony Leidengeist. Wiem, bo sam też sprzedawałem im Leid. Szczerze mówiąc, to, co robiliśmy z moim wspólnikiem... Nie nazwałbym tego w ogóle Leidem, ani nawet narkotykiem. Jak teraz myślę nad tym, to pytam siebie: Czym my faszerowaliśmy te dzieciaki? Do rozdrobnionych liści Leidengeist dodawaliśmy trochę jakichś prochów, czasem nawet aspiryny, a Dmitrij zarzekał się, że sam nasrał do jednej paczki z Leidem.
Mój wspólnik? Dmitrij Volokhov, porządny facet. Potrafił zarabiać na handlu narkotykami. Wprowadził się do Neoberlina krótko po tym, jak głowice spadły na Amerykę. Pracował przez jakiś czas jako arbajter, ale w Berlinie zachodnim, nie to co u nas, w Drohnenfabrik. Lubiłem go, bo opowiadał dobre kawały.
Jednej nocy wkręciliśmy się na jakieś przyjęcie organizowane przez Giegera. Przez Giegera, oczywiście. Może pamiętasz tą serię dwunastu albo trzynastu przyjęć organizowanych do zasłużonych obywateli miasta Neoberlin. Właściwie to nie wiem, dlaczego coś takiego było. Podobno miało to poprawić wizerunek Korporacji w Berlinie, ale, u diabła, kto o to dbał? Jedni albo nie dbali o nic, albo działali przeciwko niej. A trzeci byli martwi. Zresztą, jeżeli chodzi o tych, co się tam zbierali... Nie wiem. Kiedy byłem tam z Dmitrijem wydawało nam się, że to wszystko jest podstawione. Taki teatr, że jakby kto wszedł, to wszystko jest dobrze, cacy i na miejscu.
Wspominałem, że te przyjęcia były otwarte dla każdego? Mimo tego, udało nam się zobaczyć tam zaledwie paru arbajterów, którzy zalewali się w sztok, parę grupek tych palantów z wyższej rampy i jedną samotną kobietę. W okolicy sprzedawaliśmy Leidengeist, ale nie żaden syf, tylko prawdziwy, rafinowany i taki, który dawał niezły odjazd. Więc co, powiedziałem Dmitrijowi, nie pozwolimy pani tak samotnie stać. I poszliśmy.
Była syntetyczna, ale i tak okazała się z niej całkiem niezła babka. Ty wiesz... Nie wiesz? Nie wiesz, cholera, kim są syntetyczni? A, no w sumie. Teraz ich nie ma, projekt Korporacji wycofano parę lat temu. Nie jest ich tak dużo, ale pewnie jeszcze można spotkać. Syntetyczni to syntetyczni ludzie wyhodowani w takich dużych słojach, kiedyś to nawet w TV pokazywali. Rodzili się już jako dorośli ludzie, tak po dwadzieścia pięć – trzydzieści lat i żyli przez kolejne dwadzieścia. Ciągle jako młodzi. Ich ciała się nie starzały, ale za to umierali prędzej. To były klony, krótko mówiąc.
Miała białe włosy, nie, nie farbowane, tylko naturalne. Trochę przesadnie pomalowana(z drugiej strony to mogła być przesadnie urodzona). Odzywała się nienagannie, chociaż całość sprawiała nieco upiorny efekt, razem z wszczepem zamiast prawej ręki i lewej nogi poniżej kolana, a także implantem ocznym w prawym oczodole. W Polsce czegoś takiego byś nie ujrzał. Mówiliśmy o różnych rzeczach, gdy nagle, ni stąd, ni zowąd zagadnęła:
- Panowie przejazdem z Polski?
Odpowiedzieliśmy, że nie. Gdy spytała, co tu robimy, powiedzieliśmy, że jesteśmy niezależnymi dostawcami medycyny.
- Więc jesteście lekarzami, panowie? - implant okularowy zmniejszył soczewkę. - Rozumiem. Czy któryś z was być może jest chirurgiem?
Byłem pijany, więc powiedziałem, że Dmitrij, bo przypomniałem sobie, że kiedyś, też po pijaku, zdarzyło mu się zszywać brzuch swojego przejechanego psa sznurówkami od butów. Dmitrij próbował mi wkręcić, że pies dalej żyje, ale nie wierzyłem mu.
- Rozumiem. Czy kiedykolwiek zszywał pan rany szarpane?
Przytaknął, a ja myślałem o psie Dmitrija.
- Czy słyszał pan kiedyś o czymś takim, jak Deutsche Werwolf?
Zaprzeczył.
- Proszę więc posłuchać. Mówi się, że jest to zmora lekarzy berlińskich. Tym... Zjawiskiem straszy się medyków różnych nacji, jednak faktycznie tylko tutaj, w Niemczech istnieje całkiem sporo dowodów, że coś takiego istnieje. Naturalnie, Nasi Dobroczyńcy przedstawili swoją wersję zdarzeń, ale sami panowie wiedzą...
Zamrugałem. Syntetyk posiadający własne zdanie?
- No właśnie. No więc Werwolf. Wilkołak z polskiego, wiedzą panowie. Pech, że właściwie ten niemiecki wilkołak nie ma wiele wspólnego z tym, co było uważane dotychczas za wilkołaka. Widzą panowie... Fenomen obserwowano szczególnie pośród tych, którzy byli poddani chirurgii i musieli przez parę tygodni zażywać leki na zrost tkanek. Wyobraźcie sobie, panowie, że poprowadzono pewne śledztwo w sprawie tych zabójstw... Tak, tak, były zabójstwa... Wspominano o pewnym człowieku, który często pukał do domów przyszłych ofiar, prosząc o wykaz leków. Podawał się za inspektora z ramienia Korporacji.
Dmitrij nagle przestał się uśmiechać, co sprawiło, że ja chciałem wybuchnąć śmiechem. Ale mi też przeszło. Wiedziałem, kiedy Dmitrij ma ochotę na żarty, a kiedy nie ma.
Przeprosił ją i wziął mnie na stronę. Mało co z nim mówiłem, właściwie to tyle, co przy podziale pieniędzy i przy tym, jak mi czytał jakieś kawały. Dlatego trochę trudno mi było go zrozumieć, kiedy mówił do mnie łamaną niemczyzną. Niewiele zrozumiałem z tego bełkotu zaprawionego spirytusem. Mówił coś, że przychodzili do niego „seine russische Gebrüder” i że wspominali coś o „einem Mann, der einen schwarzen Mantel zog”, „die Opfer waren tot, ganz in rot gefunden, schreckliche Wunden, weißt du...”. I temu podobne bzdury. Przytaknąłem Dmitrijowi i powiedziałem, że ona może wiedzieć więcej, na co tamten pokiwał głową.
- No więc nazwali mordercę niemieckim wilkołakiem. Mówili, że nie przejawiał on żadnych szczególnych cech, że był to czarny człowiek, ale nie Murzyn. Proszę sobie to wyobrazić, panowie. Nie należał on do rasy negroidalnej, jednak każdy ze świadków mówił, że miał czarną jak smoła skórę i że chętnie rozdawał narkotyki albo środki medyczne tym, kto potrzebował. Mówił, że to projekt Korporacji. Sęk w tym, że ten, kto chciał więcej, musiał zapłacić. A potem był znajdywany martwy, jeśli tego nie robił.
Sięgnęła po szklankę z wódką wszczepem, podniosła do ust, nie zdążyła, ścisnęła za mocno mechanicznym ramieniem i szkło rozbiło się w drobny mak. Zatoczyła się, a ja pomogłem jej odzyskać równowagę. Jakoś łatwiej było mi zaproponować, by zrobić coś z tymi plamami alkoholu na jej białej bluzce. Machnąłem ręką na Dmitrija, który zesztywniał cały i wpatrywał się w przestrzeń.
Słowo daję, nie wiedziałem wtedy, że to pułapka była, kiedy tak na siebie wylała tą czystą. Zaciągnęła mnie do łazienki, jedna z tych zwyczajnych, brud, rdza, strzaskane kafelki i umywalki kapiące rudą wodą, pstryk, wyłączyłem lampę, potem poszło już gładko, to jest bluzka, spodnie, kark, widzę jej białe piersi z karminowymi sutkami, brzuch, podbrzusze pokryte lekkim meszkiem, a także swoją nabrzmiałą męskość i jej usta zbliżające się do niej, a później rytmiczne trzeszczenie zdezelowanego sedesu i syczenie nanoogniw w jej implantach i przeszczepach, trrr, słyszałem wszystko, całą mechanikę ukrytą w jej ciele, drgające spazmatycznie palce, zarówno u nogi organicznej, jaki bionicznej, a gdy wreszcie wyszczytowałem w nią zastanawiałem się, jak wiele elektrod i układów scalonych jęczy, dyszy i topi się z przyjemności i orgazmu, tak jak ona.
Tss. Zamknąłem na chwilę oczy.

* * *

# Axel Heintz
Jako że Faust nie wydawał się zauważyć pytania Axela, pogrążony w swoim pokręconym bełkocie, Heintz przedsięwziął inne środki. Malak zrobił, o co go poproszono, zanim cisnął jednak kamieniem, wydłubał parę solidnych brył, które mieściły się w dłoni, jednak były na tyle małe, by się przecisnąć przez kraty. Nie widzieli nigdzie żadnej kamery, która monitorowałaby ten korytarz, więc mieli większe pole działania. Plus, strażnik, jak wspomniał Malak, był dziesięć minut przed przebudzeniem Axela, dlatego została im albo niecała godzina, albo, co lepsze, dwie. Malak klepnął Fausta po plecach, zanim rzucił kamieniem w szybę.
- Hmm?
- Pytał się coś ciebie –
pięść Malaka wokół kamienia zacisnęła się, gdy zaczepił Fausta.
- Czego się pytał?
- Pytał się... A zresztą, Heintz, ty powiedz mu.

Axel powtórzył swoje pytanie, a twarz Fausta nagle stała się zniechęcona.
- A? Taa. Myślałem nad tym. Jak stąd uciec. Czasem mnie stąd wyprowadzali, żebym mógł się wysrać. Ale poprosisz Fausta, żeby ci powiedział, poprosisz, prawda?
Frank wzruszył ramionami.
- Proszę.
Faust zachichotał.
- No widzisz? No widzisz? Wiesz, kiedy prosisz...
- Faust. Wyjście.
- przerwał.
- Znam... Znam korytarze... Wiem, kto tam jest...
- Kto?
- Kruk zagłady, posłaniec śmierci, pamiętam, ona...
- Dość. Wyprowadzisz nas z tej dziury?
- Rad bym was wyprowadzić z korytarzy brunatnej suki...
- A-cha. Axel?

Poczekał na znak i cisnął kamieniem w szybę. Szyba spękała, pokrywając się pajęczyną. Odłamki szkła spadły na podłogę; działo grawitacyjne było ustawione na najwyższym regale, zachybotało się, ale nie spadło. Malak poprawił dziurę w szkle paroma następnymi kamieniami, nie celował jednak tak, by uszkodzić samo działo. Ostatecznie zbicie szyby nie było tak hałaśliwe. Gdy dziura w szkle poszerzyła się na tyle, że można było zarzucić zaimprowizowany hak, Malak pozwolił działać Heintzowi.
Zarzucanie „haczyka” było o wiele trudniejsze, niż wydawało się na początku. Parę razy skalpel w ogóle nie doleciał do półki, kolejne parę zsunął się z działa. Jednym razem Axel miał pecha: Szklany kikut przeciął bandaż, a skalpel spadł za wnękę w półki. Na szczęście mieli następną opaskę i następny skalpel.
- Postaraj się – powiedział Malak, a gdy spotkał wzrok Axela, jego sam powędrował na zaplamiony sufit.
Spróbował raz jeszcze: W końcu skalpel prześlizgnął się przez otwór, a gdy Chemik pociągnął znowu za bandaż, zatknął się na cynglu. Gdy pociągnął mocniej, działo grawitacyjne spadło. Niestety, spadł również drugi skalpel. Prawie.
- Mamy trzeci – uśmiechnął się Malak, podając Heintzowi trzeci skalpel. - Od Fausta – powiedział, odpowiadając na pytający wzrok hakera.
Skalpel był brudny, zakrwawiony i zardzewiały. Nagle do Axela dotarły pocięte ręce szaleńca.
Jako że działo było o wiele bliżej, nie stanowiło już wielkiego wysiłku przyciągnąć go do siebie. Heintz chwycił działo w łapy. Powstała kolejna trudność: Działo nie mieściło się przez kraty. Zaintrygowany Faust obserwował i Heintza, i Malaka.
Wreszcie Heintz osiągnął swój cel: Skierował przez kraty działo na jedną z nich i pociągnął za cyngiel. I jeszcze raz. I jeszcze.
Faust odskoczył od łamiących się krat. Heintz przecisnął przez wygiętą kratę działo grawitacyjne i dokończył robotę. Malak pomacał dżinsy w nadziei na fajka, skrzywił się, bo nie znalazł. Wyważone kraty dźwięknęły o mur.
- Faust?
- Słyszę! -
mruknął niechętnie szaleniec. - Chodźcie. Coś...
Umilkł. Dał znak, by poszli za nim. Szli jakiś czas ciemnym korytarzem.
Axel niewiele widział w życiu szpitali i dzięki Bogu, bowiem w tych czasach, a także w czasach, które były parę dni temu, należało ich unikać; bynajmniej nie dlatego, że mógł dostać tam złe zaopatrzenie medyczne. Korporacja szczyciła się najlepszym sprzętem sanitarnym i ten, który miał wątpliwe szczęście dostać się do nich, na pewno nie miał narzekać na to, by go zaniedbano. Przeciwnie: Unabhängige Deutsche Korporation podwajała i potrajała wysiłki, aby móc zapewnić obywatelom Neoberlina profesjonalną opiekę. W istocie, zagrożeniem płynącym z niemieckich szpitali było coś innego: Korporacja uznawała tak zwane „Roten Forderungen”, co w praktyce przekładało się na to, że jeżeli taki rozkaz w szpitalu się pojawił, każdy mógł robić z chorymi, co chciał. A chciano różne rzeczy: Czasami porywano ludzi do Hoffnunghausu, gdy chwilowo brakowało jednostek SD albo GSA do testów; albo, gdy potrzebne były organy, niejeden budził się po operacji bez jednej nerki. O ile w ogóle się budził.
Myśli o szpitalu nawiedziły Heintza całkiem usprawiedliwione – od czasów Frankfurta miał wrażenie, że zostali przetransportowani do kolejnego. Spękane, czarno-białe kafelki nosiły na sobie plamy rdzy i wilgoci, która kapała z jeszcze bardziej zaplamionego sufitu. Teraz dopiero docenił swoją próbę przekonania Fausta do swojej sprawy – jak się okazało, kompleks pod Świebodzinem ciągnął się na całe kilometry i przypominał labirynt, a oni zapewne trafili do skrzydła szpitalnego. Czasem mijali zbutwiałe wykładziny położone w dawno już opuszczonych pokojach. Niektóre były zakratowane, niektóre się zawaliły, jeszcze innych drzwi były zaryglowane, choć z judaszów ziały śmierdzącymi pustkami. Parę razy napotkali na poskręcane, żelazne ramy łóżek, które rzucały niespokojne cienie w świetle jarzeniówek.
Faust znowu dał znak, chciał odejść, ale przytrzymał go Malak. Zdziwiony, mruknął coś. Malak zdjął ze swojego ucha urządzenie, które dał mu Axel, a które służyło za krótkofalówkę. Wyszeptał do ucha Fausta, pewnie żeby zrobił to, co trzeba, a szaleniec, przejawiając całkiem zresztą zdrowy rozsądek, pokiwał głową parę razy i wetknął urządzenie w ucho. Odszedł, ale zanim tak się stało, wetknął w ręce Malaka małą karteczkę – nie wiadomo, kiedy zdążył nabazgrać coś takiego, ale wyglądała to mapa okolicy, w której byli.
Malak usiadł na jakiejś kozetce i założył nogę na nogę. Tymczasem Faust włączył połączenie.
Axel usłyszał najpierw parę trzasków. Potem cisza. Powiew wiatru, wyjący w zimnych korytarzach. I znowu cisza. I znowu trzask. Cisza. Cisza. Odgłosy wyginanej blachy. Dumm-dumm-dumm – małe echo rozchodzące się w małym pomieszczeniu. Wiatr. A potem... Przytłumione głosy. Faust kogoś podsłuchiwał.
- ...jesteśmy bardzo wdzięczni... Pańskie miano?
- Tolle. Doktor Adam Tolle.
- Właśnie. Dziękujemy za przybycie i pańską ofertę. Powiedziałabym, że spadł nam z nieba ze swoją ofertą. Czy może nam właściwie pan powiedzieć, jak udało się panu uciec z Muru?
- ...
- Rozumiem. To może być bardzo frapujące dla pana... Zresztą jak dla każdej osoby, która weszła w naszą sferę. I przeszła przez tunel. Rozumiem, że znalazł pan aktywny portal.
- Tak.
- To dziwne, nie sądzi pan? Sądziłam, że po pierwszej eksplozji reaktora czarnej materii w die Mauer wystąpiły pewne zaburzenia w podprzestrzeni, które ostatecznie wyłączyły większość aktywnych ZRZT obecnych w kompleksie.
- Nie do końca. Pewne zarezerwowane dla personelu Korporacji maszyny w bloku A są dalej aktywne. Owszem... Miałem pewne trudności w przejściu przez sam tunel, jednak, jak pani widzi...
- Ale tak bez OHU? To musiało być ciężkie dla pana, by przejść przez tunel... Co zresztą widać po panu.
- ...
- A pańska oferta?
- Informacja za informację.
- Rozumiem. Co właściwie interesuje pana w tych istotach, których jedną udało nam się złapać?
- Wszystko.
- Wszystko? -
głos kobiety zaśmiał się. - To będzie pana kosztowało.
- To nieważne... Muszę się dowiedzieć, skąd one przyszły i...
- A ma pan czym płacić?
- Oczywiście. Jedyną niedogodnością jest to, że mój towar znajduje się w pewnej komorze bloku D.
Milczenie.
- Proszę mówić dalej... Zaraz, ktoś tu chyba... Kurwa! To on! Zaraz...

I znowu trzaski. I cisza.
Niedaleko był mały terminal. Axel dostał się do mapy tego sektora - jak się okazało, nie był daleko od swojego jeepa, nie był też daleko – jak wspominała mapa – od „komór do testów specjalnych”, cokolwiek to miało znaczyć. Wkrótce także przekonał się, że za niecałe pięć minut zjawią się tutaj strażnicy, idąc głównym wejściem. Malak szturchnął go, wskazując, że za jednymi z drzwi znajduje się... Gromada zombie. A przed nimi walały się dwie beczki z propanem.
- Co gadał Faust? I... Co za testy robili tutaj ci żołnierze...?
Umiejętności hakerskie Axela pozwalały mu praktycznie zamknąć wszystkie drzwi w tym sektorze... I otworzyć je. Jedynym problemem było to, że ich ucieczka została odkryta.
- Przynajmniej wariat zniknął – ciągnął Malak, bardziej do siebie. - Robimy coś? Ten terminal... Wiem, że to niebezpieczne, ale chciałbym iść do tych pomieszczeń eksperymentalnych. Tu jest gdzieś Connor. Wiem to.
Było coś jeszcze: Axel stwierdził, że we wnęce jest pewna sonda, jedna z tych, które widział w Neoberlinie. Była starego typu, ale pamiętał, jak działały: Były to małe urządzenia zazwyczaj unoszące się dwa, trzy metry nad ziemią, przekazując obraz do wizjera, który miał przy sobie operator. Malak wzruszył ramionami, patrząc na kupę ledwie działającego żelastwa.

[MEDIA]http://lmetacube.googlepages.com/skradankaengine.jpg[/MEDIA]


* * *

# Tanja Hahn – Nicolas Neumann
Wyglądało na to, że Tanja Hahn posiadała wysokie umiejętności psychiczne, co w praktyce przedkładało się na to, że potrafiła do pewnego stopnia modyfikować materię Externusa. Potrafiła kształtować ją głównie z substancji ciekłych i niestałych – tak jak ciało Matki. Pokraczny kwiat poprzez wizualizację, którą dokonywała, zmieniał się po kolei rękę, inny kwiat, plastik, nieco zdeformowaną twarz Buchty, aż wreszcie psychoplazma zmieniła się znowu w bezkształtną breję, gdy Tanja straciła swoją koncentrację.
Yseult też spróbowała. Na początku wyglądało na to, że poszło jej lepiej, ponieważ udało jej się zmaterializować karabin pulsowy, jednak gdy tylko po niego sięgnęła, rozpłynął się.
- Pewnie trzeba utrzymywać stale koncentrację – zauważyła. - Poczekaj...
Koncentrując się na litej ziemi, nie wywołała nic poza zawirowaniem piachu.
- Widocznie zbita materia jest trudniejsza do formowania – westchnęła Yseult. - Potrzeba by było więcej czasu, żeby całkowicie nauczyć się panować nad tym...
Gdy Yseult opatrzała ranę nazywając Dürera jego właściwym imieniem, ten zaśmiał się tylko.
- A więc znacie mnie już skądś? Jesteście lepsi, niż wyglądacie. Potem pogadamy, bo... Trzeba się zbierać – wskazał na Matkę. - Jej ciało powoli się regeneruje. W paręnaście godzin to bydlę znowu wstanie... Nie jestem pewien, czy zbieranie części jej ciała jest bezpieczne.
Wiem, bo już kiedyś ją spotkałem.

Na pytanie, czy Katja pójdzie z Tanją i resztą, potrząsnęła głową.
- Wątpię, żebym długo z wami zagrzała tu miejsce. Wolę być sama, na tyle, na ile jestem bezpieczna dla was, jest dobrze. Ale może przyjść w moje miejsce „inna” ja. Może ją znasz.
Oblizała się po wargach, jak gdyby coś sobie przypominała.
Gdy zeszli po schodach do Kuli, ta znajdowała się w niemal całkowitej ciemności. Tanja wymówiła coś, co aktywowało sensory głosowe zlokalizowane zaraz przy drzwiach; zauważyła, że przez twarz Dürera przemknął lekki uśmiech. Z głośników odezwał się metaliczny głos Buchty, zapewne zapisany w systemie bardzo dawno temu.
- To ty, a? Rozumiem, że w końcu otworzyłeś przejście przez Paszczę, skoro się tutaj dostałeś. Wiesz przecież, dokąd ona wiedzie, przy odpowiednim ustawieniu. Notatki co do tego mam tutaj, w stałym miejscu. Chyba nie sądziłeś, że je dokądś wyniosę? A, w blacie od stołu mam także pewne informacje na temat Giegera. Więcej nie powiem, pewnie sam to zrozumiesz. W każdym razie, jak tylko znajdziesz to, czego szukałeś, weź i udup skurwiela, bo bruździł nam już długi czas.
Wrota komory dekompresyjnej otwarły się z głośnym sykiem, a kłęby pary płynu odpromiennego przez parę chwil unosiły się nad wejściem. Ktoś tam był. Ktoś niewątpliwie był.

* * *

# Siegfried Klauge
Otworzywszy ogień do Kriegera nie pomylił się; nabuzowanemu Leidengeistem żołdakowi przyszło bardzo ciężko zorientować się, że właśnie urosła mu spora dziura w brzuchu; zanim upadł, krzyknął jednak na innych, aby złapali Klaugego i resztę. Tamci natychmiast zawinęli się bez zbędnej gadaniny; wystrzelili parę kul w agenta, ten uchylił się, to Grüber został zraniony. Być może żołnierz, w specyficznym, narkotycznym myśleniu, uznał Laucha za o wiele ważniejszą sprawę niż matkę roju.
- Co jest, kurwa!? - wrzasnął Kirschner, naciskając na spust XWP. - Co jest?
- Odblokować...
- Co?
- Odblokować... -
westchnęła słabo Tojtowna. - Musisz odblokować... Żółty...
Nie dopowiedziała „guzik”. Kirschner był szybszy. Odblokował urządzenie, które rozbłysło migotliwym, metalicznym światłem w swoim rdzeniu, a potem nacisnął na spust, kierując koniec broni w dół. Tojtowna wrzasnęła głośniej:
- Gdzie... Gdzie nakierowałeś...
Lauch próbował usłyszeć, dokąd Kirschner nakierował broń portalową, kiedy nagle poczuł, jak gdyby zanurzył się w bardzo, bardzo głębokiej wodzie, a ciśnienie miało mu zmiażdżyć czaszkę. Portal rozszerzył się, obejmując Tojtowną, połowę Grübera, trzech strażników skaczących na Laucha, samego Laucha, który był najbliżej pulsującego portalu, a także głowę martwego Kriegera.
A potem wszystko zmętniało i pociemniało; kontury stalowego korytarza zaczęły się rozmywać, a rytmiczne terkotanie karabinów pulsowych rozciągnęło się.
A potem usłyszał dźwięk pękającej kości i poczuł wiatr we włosach. Przemykał przez przestrzeń, przez półkształty, półdźwięki, wszystko mknęło z zatrważającą szybkością; raz, na sekundę zobaczył bardzo, bardzo dalekie drzwi prowadzące w światło – stała w nich kobieta ubrana w czarny, elegancki garnitur, a Lauch pomyślał, że być może to była ta kobieta, o której mówił Kirschner. Ale nie widział nikogo.
Nagle pęd zaczął niknąć, a mknące półkształty zaczęły się krystalizować. W mgle. Usłyszał głos jakiegoś obcego mężczyzny, najpierw ciągnący się jak karmel przez labirynt przestrzeni, a później coraz bardziej normalny, stały.
- ...ięcej nie powiem, pewnie sam to zrozumiesz. W każdym razie, jak tylko znajdziesz to, czego szukałeś, weź i udup skurwiela, bo bruździł nam już długi czas.
Usłyszał syk pary. Z obu stron zaczęły otwierać się przejścia. Jedno – do następnego stalowego korytarza, a drugie – do kompletnej ciemności, w której stały dwie kobiety, zapewne bliźniaczki, wymizerowany człowiek w płaszczu, jedna, czarnowłosa, w bojówkach, a także jeden o aparycji mordercy.

* * *

# Tanja Hahn – Nicolas Neumann – Siegfried Klauge
Dwóch z żołdaków skoczyło, unieruchamiając Klaugego, jakkolwiek nie bez walki – dostało im się parę łokci i solidniejszych kopniaków, jednak ostateczny argument należał do jednego z nich, który wytrącił pistolet z ręki Klaugego, po czym poprawił w kark kolbą z pulsowego. Wyciągnął pistolet i przyłożył do głowy Laucha.
- Zaraz! Zaraz, Dietel!
- Co jest?
- Mieliśmy go ZŁAPAĆ, idioto, nie ZABIĆ.
- Złapać... Zabić –
mówił Dietel, jakby kompletnie nie rozróżniał tych dwóch słów. - Mmm...
Nagle Grüber dał o sobie znać, a właściwie połowa Grübera, czyli to, co przeżyło wyłączoną z czasu podróż przez tunel czasoprzestrzenny. Trzeci, dotychczas milczący z żołnierzy odbezpieczył rewolwer i strzelił w głowę Grüberowi, który natychmiast zamilkł. Rozszerzająca się plama krwi płynąca z głowy wkrótce złączyła się z ciemnymi sokami płynącymi z przeciętego wpół korpusu.
- Zaraz... Słyszałem chyba...
- Wiem! Ten SUKINSYN przeniósł nas! To jej maszynka –
wskazał pistoletem na Tojtowną. - Gdzie...
- Zam... Knij... Cie... - powiedział trzeci, starając się skoncentrować, jednak ciągle trzymając wyciągnięty karabin pulsowy, który zahaczał zasięgiem rażenia to o Klaugego, to o Kirschnera, to o Tojtowną, to wreszcie o grupkę stojącą u wylotu Kuli.
- To ty się zamknij! Tam jest...
- To Nowy! To Nowy! Patrzcie, to...
- Neumann?

Dürer wyszeptał: „Co jest, kurwa?” - sięgnął do kabury po swój pistolet, po czym nieco drżącymi dłońmi celował w stronę żołnierzy – wiedział, co wiedziała i Tanja, że gdyby ktoś nagle otworzył ogień , byłoby bardzo trudno wywinąć się, ponieważ samą Kulę i następną wysepkę, na której było kilka skał, za którymi można było się schować, dzieliła długa na pięć metrów rampa.
- Neumann?
- Neumann?
- Nicolas Neumann?
- To...
- WIEM, kurwa, KTO to JEST –
syknął Dietel z przekrwionymi oczyma.
- Kowal...
- Portale...
- Nagroda...
- WIEM, WIEM, WIEM...
- Ognia! -
krzyknął nagle trup Grübera.
Nie trzeba było im tego dwa razy powtarzać. Klauge mógł mówić o pewnym rodzaju szczęścia, ponieważ jego obecność kompletnie straciła na znaczeniu na rzecz kogoś, kto nazywał się Neumann. Yseult skoczyła za skały, Dürer otworzył ogień, schylając się gwałtownie, a Katja zaczęła rzucać nożami.
Kirschner mruczał coś, że gdyby tylko wiedział o tym, że trzeba odbezpieczyć broń...
Jego myśli utonęły w kakofonii wystrzałów.

[MEDIA]http://lmetacube.googlepages.com/skradankaengine2.jpg[/MEDIA]

[MEDIA]http://lmetacube.googlepages.com/testingchamber.png[/MEDIA]

Sekal 17-04-2009 14:46

Opuszczenie celi wcale nie okazało się tak trudne, jak spodziewał się, że będzie. Pordzewiałe drzwi celi były zerowym przeciwnikiem dla działa grawitacyjnego, gdy już tylko udało się je przyciągnąć i obrócić. Kraty wyleciały ze zgrzytem, potem całe zawiasy, bo Axel nie mógł się powstrzymać przed ich wyłamaniem. Narobiły trochę zgrzytu, ale trudno, w okolicy nie było najwyraźniej nikogo, a sam kompleks wyglądał praktycznie na opuszczony. Ale nie był, co dowodziło, że plotki rozsiewane wśród zwykłej ludności były skuteczne. A on sam przecież nawet nie próbował pogrzebać w tym głębiej, na pewno w sieci coś by znalazł. Teraz już było za późno, za to byli w środku, jakby na to nie patrzeć. Przy czym Axel to już by wolał wyjść i udać się dalej, do Warszawy. Przez chwilę nawet zastanawiał się, czy nie lepiej byłoby wejść wtedy do portalu. Te, mimo, że go wciąż przerażały, to mogły się okazać pewniejsze, biorąc pod uwagę, że już przy Świebodzinie ich złapali. Uratowało ich działo grawitacyjne i OHU, ale gdzieś dalej już może nie być tak pięknie. Ciekawe jak radziły sobie Tanja i Ys. Gdzie były? Chciałby móc porozmawiać z fizyczką, chociażby przez ten głupi komunikator, który wciąż miał w uchu, ale brak odpowiedzi był wymowny. Externus, samo to słowo zniechęcało. Z drugiej strony, mogły mieć gorzej niż on z Malakiem? Bo sytuacja była zwalona, a ten porąbany ponurak jeszcze oddał świrowi swój komunikator. Heintz wrócił na ziemię, pospiesznie zastanawiając się co robić.

Wykryto ich, a informacje, które zdobyli dzięki podsłuchującemu Faustowi były praktycznie rzecz biorąc - nieprzydatne. Uśmiechnął się kwaśno do Malaka.
-Oddałeś przydatny komunikator, za informacje o tym, że mają jakiegoś kolejnego dziwacznego stwora i nasz znajomy Tolle chce kupić informacje na jego temat. No i znaleźli tego świra, więc wiedzą i o nas.
Rozejrzał się po otoczeniu, szybko "zdobywając panowanie" nad prostym terminalem w jakimś bocznym pomieszczeniu. Nie dawało to wielu możliwości, ale chociaż mapa i kontrola nad kawałkiem kompleksu, w którym się znajdowali. Zresztą zombi znajdujący się obok sprawili, że uśmiechnął się krzywo. Wyjął z wnęki sondę, uruchamiając ją. Urządzenie zabrzęczało i poleciało w stronę przejścia. Wyjął kontroler, kierując zabawkę ku strażnikom. Ci zignorowali urządzenie, przynajmniej do chwili, gdy te nie błysnęło oślepiającym fleszem, robiąc im zdjęcie. Axel wyszczerzył się do siebie, zawracając sondę i umieszczając nad wejściem do pokoju z zombiakami. A potem otworzył drzwi.

Byli ludzie, teraz z pluskwami na głowach, ruszyli z pokoju, mamrocząc głucho i wyciągając przed siebie ręce. Axel nie miał pojęcia czy to coś miało jeszcze swoje zmysły, czy może kierowało się tymi od tych robaków co się do nich przyssały, ale kierowali się nieomylnie w stronę zaskoczonych żołnierzy. Jeden po drugim wychodziły z pokoju, wydawałoby się, że z obojętnością przyjmując pociski z broni pulsowej. Jeden, potem drugi padli na ziemię, jeszcze próbując czołgać się po ziemi, zostawiając na posadzce smugę krwi. Kilka kul zahaczyło o jedną z beczek z gazem. Łatwopalny gaz wybuchnął, rozsadzając metal i zapalając wszystko wokół i powalając jeszcze jednego zombiaka. Jakiś inny zapalił się i teraz jak pochodnia parł naprzód. Axel i Malak obserwowali to wszystko na małym wyświetlaczu z sondy, z zafascynowaniem wpatrując się w potyczkę.
-Dwa piwa na strażników.
Heintz spojrzał zaskoczony na byłego detektywa, ale kiwnął głową i oglądał dalej. Jeden ze stworów dorwał jakiegoś strażnika, tłukąc go niemiłosiernie łapami zaopatrzonymi w okrwawione szpony. Tamten nawet nie krzyczał za długo, zaś pozostali wycofali się za drzwi, ciągnąc za sobą stwory. Po chwili zniknęli z pola widzenia sondy. Axel klepnął kompana i wskazał mu wyjście. Trzeba się było zbierać.
-Pomogę ci szukać tej Connor, idziemy najpierw do tego ich laboratorium. Lepiej by nie zamienili jej w jakiegoś takiego...
Wzdrygnął się i wyszedł. Ale chyba stracił na chwilę koncentrację, bo zaskoczony napatoczył się na jakiegoś zombiaka, w ostatniej chwili uskakując przed jego potężnym, ale powolnym ciosem. Nie wiedząc co zrobić, w pierwszym odruchu złapał sondę za pomocą pola grawitacyjnego i cisnął nią w stwora. Urządzenie rozprysło się w małej eksplozji na środku jego głowy, posyłając go na ścianę.
-I tyle jeśli chodzi o zwiadowcę.
Wzruszył ramionami i użył działa na ocalałej beczce. Wydawała się doskonałym pociskiem.
-Ruszmy się, zanim nie przyprowadzą tu całej armii.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:45.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172