lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/)
-   -   [Autorski] Triarii: Die Mauer (18+) (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/5626-autorski-triarii-die-mauer-18-a.html)

Hellian 18-04-2009 19:51

Wizja zregenerowanej Matki goniącej ich by odebrać kawałek swego ciała stanęła Tanji przed oczami tak sugestywnie, że fizyczka zrezygnowana wyrzuciła z torby „swoje” psychoplazmy.
- Ech Durer, zastraszyłeś tkwiącego we mnie naukowca – spojrzała na niego kwaśno, z wyraźnym wyrzutem, że psuje jej chwilę beztroskiej zabawy.

***

Ludzka ofiara została przyjęta – pomyślała Tanja z przekąsem gdy rozległ się głos Finneasa. To była następna po zagadce rzecz, której powinna być pewna od początku. Będzie jakiś przekaz przecież belferska strona osobowości Buchty musiała się uzewnętrzniać. Wysłuchali krótkiej przemowy.
- Paszcza? – Tanja zapytała w jej trakcie Durera.

Informacje na temat Arnolda Giegera zdecydowanie były czymś, co chciała dostać. Nadawały sens jej rozstaniu z Axelem i tej wędrówce po piekle. Taką przynajmniej miała nadzieję.

A potem znowu wszystko wyrwało się spod kontroli. Choć może raczej prawdziwsze byłoby stwierdzenie, że brak kontroli nad rzeczywistością znowu ujawnił się w pełni.
Złapała się na tym, że gadający trup wydaje jej się mniej niedorzeczny niż korporacyjni żołnierze strzelający na jego rozkaz. Oczywiście rozumiała, że kieruje nimi bardzo ludzka potrzeba skupienia się na znanej, prostej, codziennej czynności strzelania do bliźniego swego. I że umysł nie ma szans z powodowanym strachem odruchem. Bo człowiek po prostu jest zwierzęciem niedorzecznym, a gdy próbuje nim nie być, traci coś ze swego człowieczeństwa.
Tak jak w tej chwili ona, nieprzerażona przeciętymi na pół, gadającymi zwłokami.
Ale nadal tkwiła w kręgu swych ograniczeń. I nie chciała strzelać do ludzi.
Miała nadzieję w tej cholernej quasi satelicie podładować kombinezon. Wiedziała, że jego odporność słabnie, ale były szanse, że OHU jeszcze trochę wytrzyma. Trudniej wydaje się rozkazy leżąc na podłodze.
Choć czy jej autorytet jest w stanie przebić charyzmatycznego nieboszczyka?
- Pojebało was?! Rzucić broń! Natychmiast! Jesteście na pierdolonym Externusie! Uspokójcie się albo utkwicie tu na amen! Rzućcie broń! Wszyscy! – to ostatnie wykrzyczała pod adresem Katji, Durera i Nowego.
Liczyła na to, że nawet jeśli do żołnierzy i nieumundurowanej trójki fakt, że nie są już na Ziemi jeszcze nie dotarł, to starczą dwa kroki do przodu i zobaczą fioletowe niebo Externusa i zawieszone w jego przestworzach wysepki. Co powinno dać do myślenia nawet najbardziej zakutym łbom.

Gob1in 18-04-2009 23:04

Nicolas, mrużąc oczy, wpatrywał się nieufnie w wejście do Kuli.
Nagrany komunikat, po odsłuchaniu którego parowe siłowniki ruszyły stalowe wrota broniące dostępu do środka.

Spodziewał się jakiś wyschniętych ciał członków ekspedycji badawczej, zabitych przez jakiegoś wirusa, czy pożartych przez coś z Externusa. Spodziewał się kolejnej bestii w stylu Matki.
Ale nie spodziewał się ujrzeć kotłowaniny walczących ze sobą ludzi, z których, co ważniejsze, ktoś rozpozna jego!
"Kowal!" - błyskawica przemknęła przez jego głowę. W jakiś sposób nasłani przez niego ludzie dotarli za nim tutaj.
"Niemożliwe..." - kolejny impuls biegnący przez synapsy.

Ktoś krzyknął. Ludzie w środku zaczęli strzelać. Durer odpowiedział ogniem, a Hahn... - nawet nie usłyszał wyraźnie o co jej chodzi.
Latami nauczył się ufać instynktowi. Zanim umysł zdążyłby przeanalizować sytuację, podświadome odruchy, niejako poza centralnym ośrodkiem nerwowym nakazywały ciału działanie. Padł na rampę.

Leżąc poderwał RG-6, kciukiem uruchamiając zasilany baterią bęben. W środku była, być może, delikatna aparatura, albo nawet jakieś materiały mogące rozpieprzyć tę cholerną wysepkę w drobny mak. Nie mógł ryzykować. Bęben granatnika z cichym szumem obracał się, ustawiając komorę za komorą na wprost krótkiej lufy. Po pierwszym spotkaniu z Matką do ostatniej, szóstej komory, załadował jeden granat z gazem CS.

Bęben obracał się niemiłosiernie wolno. Wokół przelatywały pociski padające z jednej i z drugiej strony. Kwestia czasu, albo staranniejszego wycelowania, by któryś zrobił mu przeciąg pomiędzy uszami. Nowy zastanawiał się, dlaczego jakiś baran projektujący miotacz granatów nie pomyślał, by bęben mógł obracać się w obie strony?

"Jest!"
Nie tracąc więcej czasu w ginącym w odgłosach strzelaniny "pof!" posłał pocisk do środka Kuli. Z pojemnika zaczął wydobywać się syk uwalnianego gazu i jeszcze coś.
"Dymny..." - domyślił się, patrząc jak wnętrze stacji badawczej wypełniają kłęby żółto-szarego dymu. Najwidocznie, co było dość częstą praktyką w amunicji dla oddziałów AT, pojemnik granatu wypełniony był obiema substancjami, co powodowało dodatkową dezorganizację przeciwnika.

Gaz obezwładniający zaczynał działać, co potwierdzały odgłosy kaszlu i wyraźne zmniejszenie ilości pocisków wylatujących ze środka.
Nicolas nie czekał, tylko z plecaka wydobył ostatni granat tego typu i wepchnął w pustą komorę. Po sekundzie namysłu posłał go do środka w ślad za poprzednim. Chciał mieć pewność, że dawka środka wywołującego łzawienie oczu, atak kaszlu i duszności będzie wystarczająco silna. Miał teraz w komorach bębna tylko pięć standardowych granatów odłamkowych i, żeby być szczerym, musiał chwilę zmagać się z pokusą posłania tych w środku do diabła.

Uświadomił sobie, że strach przed Kowalem i ludźmi dla niego pracującymi jest silny, mimo nierealnej sytuacji w jakiej się znajdował. Był w końcu w jakimś cholernym innym świecie, a nawet tu drań zdołał go odnaleźć. Miał nadzieję na chwilę pogawędki z jednym z tych gierojów.

Spojrzał na Hahn i dopiero teraz doszedł do niego sens słów, jakie wykrzyczała chwilę temu. "Rzucić broń?"
Zaczął się śmiać, jakby usłyszał świetny dowcip.
"To może im jeszcze piwo postawię?" - pomyślał po chwili, gdy atak wesołości minął.
- Wybacz, ale tamci chyba nie chcieli negocjować... - powiedział do Tanji, wzruszając ramionami.
Obrócił głowę z powrotem w kierunku wejścia do Kuli, skąd dochodziły stłumione przekleństwa oraz kasłanie, i wyciągnął przed siebie pistolet maszynowy.
- Wyłazić pojedynczo z łapami w górze! - krzyknął do środka. - Jeżeli za dziesięć sekund nikt nie wyjdzie, rozwalę tę budę w diabły! Jeżeli ktokolwiek spróbuje czegoś głupiego - kula w łeb! - dodał, starając się nadać głosowi ton wystarczająco poważny. Zresztą nie musiał. Był cokolwiek wkurzony.
- Raz! - zaczął odliczać. - Dwa!... Trzy!... - w środku coś się poruszyło.
Kolimatorowy celownik omiatał kłęby dymu kotłujące się przy wejściu. Jeżeli ze środka wylezie ktokolwiek z giwerą w łapsku, to...

Gantolandon 21-04-2009 14:47

Tyle, jeśli chodziło o Kirschnera. Facet znał się tylko i wyłącznie na dupczeniu i robieniu imprez. Pomyślunku już, niestety, mu brakło. Lauch przypomniał sobie o tym dopiero w chwili, kiedy już znaleźli się w innym miejscu... wraz z żołnierzami i pierdoloną połówką Grubera. Nie miał pojęcia, czy simulacrum zjebało sprawę umyślnie, czy też w ramach swojej nie-do-końca-kompetentnej osobowości. Jedno było jednak pewne - w przyszłości sam będzie posługiwał się tym pieprzonym urządzeniem.

Kiedy znaleźli się na powierzchni Externusa, strzelanina rozpoczęła się na nowo. Na szczęście tym razem ze znacznie większą ilością osób. Siegfried wykorzystał swoją nową szansę bardzo praktycznie. Nie podziwiał widoków, nie próbował rozmawiać z nowo spotkanymi ludźmi. Nigdy nie przepadał za niedokończonymi sprawami. Po prostu zaczekał, aż żołnierze Kombinatu przestaną się nim interesować, po czym otworzył ogień ponownie.

Tym razem robota szła znacznie lepiej. Strzały i wrzaski robił taki hałas, że jego pistoletu z tłumikiem w zasadzie nie było słychać. A Siegfried celował w głowy. Kiedy już skosił pierwszego i drugiego, trzeci najwyraźniej zaczął się orientować, bo odwrócił się błyskawicznym ruchem, a wtedy w pomieszczeniu pojawił się...

...gaz. Na widok szaro-żółtych kłębów, Lauch odruchowo wstrzymał oddech i skoczył w bok. Strzały z broni maszynowej rozległy się znowu. Kule świsnęły gdzieś obok niego. Ktoś, chyba Kirschner, wrzasnął boleśnie. Facet po prostu nie miał szczęścia, albo przestał już być potrzebny.

Klauge oddał swoje strzały już lądując. Poszło chujowo - tylko jeden pocisk trafił żołnierza, i to w dodatku w kolano. Ten syknął z bólu, odetchnął i zaciągnął się przy tym niezłą porcją gazu. Ponieważ Lauch nie mógł już dłużej wstrzymywać oddechu, to był niezły moment, żeby spierdalać. Oddał jeszcze dwa strzały mniej więcej na oślep, po czym szybciutko wyczołgał się w stronę wyjścia.

Na widok wycelowanej w siebie broni znieruchomiał.
- Dzień dobry, znamy się? - zapytał, odkładając broń na podłogę, ziemię, czy na czym się tam znajdował. Właściwie był niemal całkiem pewien, że nie zna tego człowieka. To nie musiała być dobra wiadomość, ale niemal na sto procent nie była zła. Zresztą sam fakt, że użył granatów gazowych, wskazywał na człowieka spokojnego, opanowanego i racjonalnego. No... stosunkowo.

Irrlicht 21-04-2009 19:52

# Axel Heintz
Jeżeli można rozmawiać o udanych pomysłach – ten był niewątpliwie jednym z bardziej udanych Axela od czasu bycia ogłuszonym przez własny łom. Na chwilę, zanim nie rozbił sondy szpiegowskiej, mógł z pozycji małego ekranu obserwować, jak pewny siebie oddział żołnierzy wpada przez otwarte drzwi prosto na... Zombie wypuszczonych z klatki. Żołnierze nieprędko się zmitygowali; w oko Axela wpadł pewien wyjątkowo gruby osobnik obleziony czterema lub pięcioma czarnymi pająkami; powolny, cierpliwie znosił kule wymierzone w siebie, jednak gdy tylko udało mu się dopaść jakiegoś żołnierza, rozdzierał go na miazgę wielkimi szponami.
- Popatrz – powiedział Malak. - On przecież rzuca nimi w żołnierzy.
I była to prawda; niezgrabnie, poparzoną od kwasu pluskiew ręką zbierał pijawki ze swoich pleców, po czym miotał je, a te, lecące jak swoiste kule armatnie, z wyciągniętymi kłami wczepiały się w ramiona, twarze, nogi żołnierzy, wstrzykując jad.
Ponieśli ciężkie straty, głównie przez swoją niedomyślność. Przegrupowali się jednak; stracili nieco poniżej połowy ludzi, teraz strzelali do wszystkiego, co się ruszało. I mieli słuszność; karabiny pulsowe załatwiały sprawę, masakrując zombie. Ktoś przełączył z trybu automatycznego i wyjął rdzeń pulsowy, który załadował – jasna kula poszybowała w stronę zainfekowanych ludzi, którzy po paru chwilach byli tylko strzępkiem iskier.
„Za dużo ich, kurwa!” - wyczytał z ust dowódcy. „Wycofać się!”
Zaczęli się powoli wycofywać, gdy stracili jeszcze dwóch. Axel wiedział: Przeliczył nieco siłę żołnierzy, którzy okazali się zbyt głupi, a zombie – zbyt wielu.
- Straciłbym parę piw, gdybym miał gdzie je kupić – parsknął Malak.
Przedarcie się przez gromadę zombie było cięższe, gdy te ich zwęszyły. Na szczęście beczka, którą Axel trzymał bronią grawitacyjną, zdała egzamin – wybuch odrzucił martwe ciała, jednak zapalając wszystko wokół. Malak zaklął, jednak nie było innej rady – przebiegli przez płomienie. Heintz nie odniósł wiele ran z powodu kombinezonu, który miał na sobie, jednak słyszał, jak detektyw syczy z bólu.
Pobiegli dalej, na południe. Przed nimi znajdowało się kolejne przejście z terminalem, którego Axel nie miał zbyt wielu problemów sforsować. Otwarło się, a oni weszli, ryglując je za sobą. Zombie, ciągnęły powoli przez płonący korytarz.
- Świetnie – powiedział Malak. - Znalazłem strzelbę – wziął jakąś z półek, włożył amunicję do kieszeni. - Chyba wreszcie mogę zacząć osłaniać tyły.
Tymczasem w uchu Axela znowu zatrzeszczał komunikator, sugerując, że nie został zniszczony. Szumiał nieco – pewnie Faust znajdował się w polu zakłóceń magnetycznych. Z komunikatora dobiegła rozmowa:
- Zrób coś! On tu jest! - to był Tolle.
- Kontrakt nie obejmował takich okoliczności, panie Tolle.
- Oszalałaś, idiotko!? Zaraz przyjdzie! Zabije mnie!

Cisza po drugiej stronie. A zaraz potem Axel słyszy jęki – być może należące do Adama Tolle – a potem słyszy głos Fausta.
- Cześć, Sara.
- Posłuchaj, nie wiem, kim jesteś, ale...
- Wielu ludzi cię szuka, Sara –
kontynuował niezrażenie Faust. - Chyba są tutaj kolejni, którzy...
- Nie jestem pewna, czy wiesz, w jakiej sytuacji znajdujesz się. Mogę...
- Tak, wiem, neurotoksyna. Zawsze byłaś tchórzliwa, Sara. To w twoim stylu zagazować cały kompleks i uciec, żeby dalej kontynuować...
- Zamknij się, do cholery! Czy ty wiesz, co ja tu robię? To są ważne badania, idioto! Nie można po prostu przerwać ich! Te istoty... Czy ty wiesz, że tak naprawdę mamy jedną, jedną żywą!? To oni są odpowiedzialni... To oni są odpowiedzialni... Za to wszystko... -
głos Sary Connor stał się ciężki; zaczęła dyszeć, jakby dostała nagłego ataku apopleksji.
- Ty pierdolona dziwko! I myślisz, że możesz sobie prowadzić takie badania, zarzynając kolejnych ludzi!? Skąd wzięłaś swoich!? Dlaczego podajesz się, że pracujesz dla Kombinatu!? Odpowiedz, do cholery!
- Skończyłeś się... Zostaw mnie, do cholery... Odejdź stąd...
- A on? On?
- Tolle? Do diabła z nim. To kłamca. Nie wierzę mu.
- Co chciał ci sprzedać?

Chwila ciszy.
- Mówił... Mówił, że gdzieś w bloku D znajduje się cały kontener klonów niejakiej Tanji Hahn. Dawał mi namiary portalowe co do tego. Ja...
Trzask urządzeń zagłuszających zwiększył się.
Droga do pomieszczeń eksperymentalnych była krótka; wyszli wyjściem, tylko po to, żeby przekonać się, że zombie niewiele ubyło; ci, którzy padli ofiarą pluskiew, leżeli teraz, wchłaniając kwasy, by w końcu sami powstać ponownie w nie-śmierci. Weszli, zamykając za sobą wrota.
Podróż korytarzem zbiegła im szybko; przebiegli, mijając kilka pustych komór kompleksu. Dobiegli do windy, której jedyny kierunek wskazywał – na dół. Elewator z jękiem odjechał w dół.
Jechali długo, bo jakieś pięć minut, tyle czasu sunęła wolno jadąca winda.
Później, znaleźli się w stalowym, przeszklonym pomieszczeniu; z góry świeciło jasnoniebieskie światło. Axel stwierdził, że to pomieszczenie wydaje się być częścią szklanych korytarzy zawieszonych nad podziemnym jeziorem, zawieszonych w pewnej grocie. Nie słyszał nigdy o żadnych grotach znajdujących się w tej stronie Polski – zaczął więc podejrzewać, że ta swoista jaskinia została wybudowana z ramienia wojska – być może polskiego.
Coś innego jednak przyciągnęło jego uwagę. Pod stalowo-szklaną klatką, w której się znajdowali, było coś w rodzaju sieci tunelów, odgałęzień i rur. Poruszające się bąbelki powietrza wskazywały, że coś w nich ustawicznie płynęło.
W pomieszczeniu były ustawione cztery słoje, każdy z jakąś formą humanoidalną; w pierwszym mógł zobaczyć szkielet esdeka – poznał go po dwóch cylindrach wbijających się w czaszkę od nasady nosa i po braku dolnej szczęki. Poza tym szkielet miał wyraźnie grubsze i dłuższe od ludzkich kości – być może nawet to nie było SD, tylko GSA. Zamazana tabliczka na słoju uniemożliwiała dokładną identyfikację.
W drugim słoju pływały resztki jakiejś tkanki skórnej. Tabliczka mówiła: „YUP-1987”.
W trzecim znajdował się nieznany dotychczas Axelowi humanoid: Jego ciało było wyraźnie większe i zajmowało większą część tuby. Był niesamowicie umięśniony; jego głowa niemalże zapadała się w przerośniętych mięśniach karku, a ręce były wielkości głowy Axela. Wszędzie doczepione były rurki i kroplówki – spał, ale nie było wątpliwości, że coś, co znajdowało się za cienką szybką tuby żyło. Napis brzmiał: „Triarii: Das Projekt extrahiert aus der Mauer”. A dalej, czarnym markerem dopisano: „Gott steh uns bei”.
W czwartej tubie znajdowało się SD, kobieta, już z charakterystycznym hełmem na głowie. Na dole nie było żadnej tabliczki; unosiła się razem z tlenem podawanym przez hełm. Śnieżnobiała skóra i lekko wychudły tors rzucały się w oczy. Na tubie znajdowało się pęknięcie – zagadka wyjaśniła się natychmiast, bo pod tubą leżał nieżywy Faust z przestrzeloną głową, z czerwonym łomem w ręce. Malak wziął z jego ucha urządzenie. Działa, powiedział.
Usłyszeli syk zjeżdżającej windy. Do pomieszczenia wszedł nie kto inny jak Sara Connor. Z dwoma żołnierzami po obu stronach.
Axel widział zdjęcie Sary niedawno i zaczął się zastanawiać, kiedy to zdjęcie zostało zrobione. Ta Sara Connor przypominała tamtą ze zdjęcia, owszem, ale była o wiele starsza. Miała twarz przeoraną zmarszczkami – o ile zdjęcie wskazywało na to, że miała być może dwadzieścia lat, teraz wyglądała na kobietę zbliżającą się do czterdziestki. Miała w ręku rewolwer i mierzyła do Axela. Dwóch po jej lewej i prawej stronie miało lekkie maszynowe, chociaż wyglądały na normalnie, niewzbogacane pulsowo.
- Nie wiem, kim do cholery jesteście – powiedziała wolno Connor – ale jestem pewna, że macie bardzo dużo do opowiadania. Ucieknięcie z więzienia to jedno, wywrócenie bazy to drugie. Teraz nagle dostajecie się do czegoś, do czego nie pozwalam wchodzić nawet najbliższym współpracownikom.
Teraz była kolej na Malaka – próbował uspokoić wyraźnie wściekłą kobietę, że jej szukał; przedstawił jej historię tego, jak szuka jej ojciec i jak zamierza ją znaleźć. Wyglądało na to, że poszukiwania detektywa dobiegły końca.
- A, detektyw na usługach mojego ojca? Słyszałam o tobie parę razy. Niestety, jest pewna kwestia, o której ci nie powiedziano. Mój ojciec, Thomas Connor jest prawdopodobnie po stronie Korporacji, czyli pana Giegera i reszty Schicksalrat.
- Ale... Zostawiałaś wiadomości! Chciałaś, by cię znaleziono!
- To było parę lat temu.
- Lat? Przecież zniknęłaś zaledwie przed paroma dniami! Ta cała wojna trwa przecież od niedawna, a ty zniknęłaś krótko przed jej wybuchem!
- Malak, czy ty naprawdę nie domyślasz się, co może tak postarzyć człowieka?

Axelowi przyszło do głowy to, co i Malakowi.
- Kiedy to się stało?
- Krótko po katastrofie w bloku D.
- Ale... Jak...

Roześmiała się.
- Nie pytaj się mnie, jak działają portale. Byłam zamknięta w jakiejś przeklętej próżni na dwadzieścia lat, co gorsza, nawet nie byłam tego świadoma. Kiedy wyszłam, już taka byłam.
- A to wszystko? Co tutaj się bada, Sara?
- Do diabła z badaniami, przynajmniej teraz –
uniosła lekko broń. - Posłuchaj mnie uważnie. Mój ojciec nie żyje, a ty sam prawdopodobnie padłeś ofiarą machinacji Unabhängige Deutsche Korporation.
- Co?
Connor strzeliła Malakowi pod nogi.
- Właściwie to nie wiem, dlaczego ci to tłumaczę. Może powinnam was zabić, zanim będzie za późno. Chodzi o to, że cały czas byliście śledzeni. Nie wiem, od kiedy, ale moi ludzie odkryli, krótko po was przy kompleksie zaczęły zbierać się siły GSA. Zdziwieni? Podobno wpisali was na tą ich pierdoloną listę Wunderkinder, na której jestem także ja. I to był cel, dla którego ktoś, kto podszywał się za mojego ojca wysłał cię, żeby mnie odnaleźć. Korporacji zależy na Wunderkinder.

Z daleka zawyły alarmy oznaczające włamanie do naziemnych poziomów.
- A te badania?
- Nie będę się powtarzać. Nie mam zamiaru tracić na was czasu, ale nie zamierzam was zabić. Rzućcie broń i poddajcie się moim ludziom, a potem pogadamy, co możemy zrobić. Tam, na górze, właśnie przez to, że sfajczyliście system bezpieczeństwa, moi ludzie giną, a GSA wdziera się do środka. Rzućcie swoją broń i pozwólcie nam działać, kurwa!
Straciła panowanie nad sobą.
- Liczę do trzech i macie rzucić to, co macie, a potem ty masz się rozebrać z tego kombinezonu. Potem sama was rozbroję. –
wskazała lufą na Axela. - Raz... Dwa...

* * *

# Tanja Hahn – Nicolas Neumann – Siegfried Klauge
Czasem bywają dobre pomysły. A czasem gorsze.
Niewątpliwie, tym razem krzyk Tanji niewiele zdziałał; wyglądało na to, że o ile może oddziaływać na martwą materię z Externusa, to jednak wpływ mentalny na żywe istoty na tym świecie równał się zeru. Dlatego nie pozostało jej nic innego, jak paść, gdy rozpętała się kolejna strzelanina. Lewa kula przeorała jej lewy bark, przecinając kombinezon. Żrący ból rozlał się po ramieniu.
Dürer nie miał tyle szczęścia. Jego ciało przecięła seria, a ten upadł, choć strzelił tylko raz. Celnie. Jeden z żołnierzy upadł z dziurą w głowie.
Klauge już upadł; kropił swoim pistoletem z tłumikiem tego, który przedtem celował mu w głowę. Zapłacił za swoją chwilę nieuwagi nazbyt słono – parę sprawnych strzałów sprawiło, że nabuzowane Leidengeistem zwłoki podrygiwały zaraz przy nim. Chciał się zająć drugim – ten już został zdjęty przez tamtych.
Na ziemię upadł także Nowy. Dwie kule drasnęły go po .prawym żebrze, jednak – pomysł rzucenia granatu gazowego w zbieraninę znajdującą się w komorze dekompresyjnej kuli był niewątpliwie jednym z jego lepszych – albo też, było to osobliwe szczęście Neumanna. Czymkolwiek by to nie było, rzucony dym zdał egzamin, jakkolwiek Nowy nie miał zbytnio wprawy w granatniku. Przestano strzelać.
W oparach gazu Lauch niewiele mógł zdziałać, dlatego miał poważne wątpliwości, by kogokolwiek postrzelił – granat gazowy sprawił, że zaczęły mu łzawić oczy, świerzbieć skóra; poczuł także mdłości. Wyraźnie usłyszał, jak Kirschner wymiotuje, a także słyszał urywany oddech Tojtownej. Żołnierz także nie wytrzymał i upadł. Natomiast granat gazowy nie przestawał smrodzić. Ustał dopiero po paru minutach.
Jeżeli chodzi o jedynego żyjącego żołnierza, którego Neumann nie omieszkał przepytać, bredził – zresztą, niewiele więcej można było oczekiwać po naćpanym i potraktowanym gazem szaleńcu. Wspominał on jednak o paru rzeczach, które dały Nowemu do myślenia; mianowicie mówił on o „Projekcie Wunderkinder”, o tym, że „Kowal wyznaczył bardzo dużą nagrodę za Neumanna”, że „Neumann został tam dopisany”, że „Nie można zarzucić wielkiego eksperymentu”, wreszcie, że „Nowy był widziany z Wunderkinder” i temu podobne bzdury. Gdy Nicolas próbował go przesłuchać dalej, jego wyrwane z sensu skrawki rozmowy przerodziły się w niezrozumiałą paplaninę, która znowu przeszła w dyszenie i stupor. Neumann nie mógł więcej wyciągnąć z niego.
Tojtowna przetrwała atak gazowy, skrywszy się w kocu, w którym była – zniosła go nienajgorzej, choć kaszlała. Kirschner, wyrzygawszy się, trzymał się nieźle, choć popatrywał z niejakim niepokojem na przybyszy, w tym jednego krwawiącego na czarno i jednego trzymającego granatnik.

Sekal 24-04-2009 14:09

Był całkiem zadowolony z powodzenia planu. Większość strażników i zombich pozabijała się nawzajem i mimo, że część przeżyła, to wydostanie się stąd wydało się teraz znacznie prostsze. Na dodatek mieli po drodze składzik z bronią. Było prawie dobrze, pomijając niewielki fakt, że byli w środku wrogiego terytorium. A na dodatek znów się Faust pojawił, a raczej jego głos. I jeszcze ten Sary Connor. Ciekawe. Szkoda tylko, że go ta kobieta za bardzo nie interesowała, powiedział tylko Malakowi co i jak. Przynajmniej detektyw będzie miał sprawę z głowy, tak czy inaczej. Dobrał sobie pistolet maszynowy, kilka magazynków do niego i długi, wojskowy nóż. Znalazł też plecak, gdzie zapakował amunicję i jeszcze z kilka granatów. Nie wiadomo przez co będą musieli przejść, by się stąd wydostać. A Warszawa była daleko.

Najpierw jednak czekało ich spotkanie z Sarą, niezbyt miłe zresztą. Axel zostawił gadkę Malakowi, samemu przyglądając się trupowi Fausta. Głupi świr. Ale chociaż odzyskali komunikator, no i w sumie łom, który wpakował do plecaka. Cholera wie do czego mógł się przydać. Heintz wolałby jednak znaleźć swojego laptopa. Zresztą mieli niezłą możliwość wypytania o swoje rzeczy. Obejrzał sobie jeszcze tego napakowanego bydlaka w wielkim słoiku, gdy Connor wystrzeliła pod nogi detektywa. Nieźle się kobitka odwdzięcza. Zresztą nie miał pojęcia jakby się zachował po stracie dwudziestu lat w kilka dni. Umysłowo ta dziewczyna wciąż była przecież dwudziestolatką. Gdy kazała mu rzucić broń i się rozebrać, Axel westchnął głośno. Nic nie rozumiała. Działo grawitacyjne trzymał wciąż w nich wycelowane, teraz więc po prostu pociągnął za cyngiel. Zaszumiało, a broń tamtych została potężnie pociągnięta w jego stronę. Pistolet Sary natychmiast znalazł się w polu grawitacyjnym, faceci jeszcze przez chwilę walczyli, lecz idioci zamiast strzelać, chcieli przezwyciężyć tą siłę, co musiało się skończyć dla nich stratą karabinów. Siła 400 kilogramów była nieosiągalna nawet dla takich potencjalnych kozaków.

Gdy już rozbroił tamtych, uniósł dłoń w uspokajającym geście. Możliwe jednak, że lepiej zadziałała strzelba Malaka.
-Spokojnie. Chciałaś porozmawiać, porozmawiajmy. Ale nie będę się rozbrajał i rozbierał, jasne?
Heintz był tak na prawdę wkurwiony, ale starał się tego nie okazywać. Podszedł do tej całej Sary.
-Przykro mi z powodu twojej straty lat. Ale to ty nas tu ściągnęłaś, twoi ludzie zrobili nas worki treningowe i to tylko dlatego, że Malak uparł się, by cię szukać.
Spojrzał na Franka.
-Chcesz jej jeszcze coś powiedzieć, czy zbieramy manatki? Musimy się stąd wydostać.
Nie widział sensu, by z tą kobietą współpracować. Patrząc na tych mutantów tutaj nie pracowała nad niczym przyzwoitym. Prawdę mówiąc to Chemik zastanawiał się, czy jej śmierć nie byłaby dla świata lepsza. Nie podobała mu się ta kobieta i tyle.
-Oczywiście, że wiedzieliśmy, że będą nas ścigać. I tu znów wraca kwestia tego, że nas tu wpakowaliście. Więc nie pierdol, że to przez nas, ok?
Poklepał ją po policzku. Po cholerę się w to pakował? Trochę tylko współczuł Frankowi, jego Sara zrobiła go w chuja prawie tak samo mocno, jak jego samego zrobiła Maria, czy jak jej na prawdę było.
-Gdzie jest reszta naszych rzeczy i jeep? Będzie chyba lepiej, jak sobie grzecznie pójdziemy, prawda? Najlepiej z tobą, bo inaczej ci twoi wpakują nam kulkę, mam rację? Od jakiegoś czasu wszyscy chcą nas złapać lub odstrzelić, więc zwisa mi kogo zabijam by dał mi spokój.
Axel był tym wszystkim zmęczony, toteż nie powstrzymywał za bardzo nerwów i języka. Na prawdę miał zamiar ją zabrać i użyć jako wyjścia. Na pewno mieli jakieś awaryjne. Odzyskać laptopa i spierdalać dalej do Warszawy. Nie znał się na portalach, więc wolał do miasta dojechać lub nawet dojść.

Gob1in 26-04-2009 22:52

Nicolas czuł krew pulsującą w skroniach. Był zdenerwowany, czuł wielką potrzebę zabicia wszystkich, którzy nieprzyjaźnie, czy choćby nieufnie na niego patrzyli, nawet jeśli oznaczałoby to WSZYSTKICH.
Nie wiedział, czy to właśnie to miejscie tak wpływało na niego. Czy to miejsce katalizowało wszelkie uczucia, sprawiając że gniew urastał do żądzy mordu. A może po prostu chciał zabijać, bo dziwnym trafem prawie wszyscy, których spotykał, chcieli zabić jego? Zabij, albo zostaniesz zabity? Może.

Podniósł do oczu drżącą dłoń i popatrzył na nią z zainteresowaniem. Po chwili spostrzegł, że ma poplamiony krwią rękaw kurtki. Obejrzał ramię, później tors. W koszulce miał dwie wypalone dziury, na szczęście pociski wyszarpały jedynie krwawe bruzdy i przeszły bokiem. Zaczynało boleć, widać poziom adrenaliny opadał.
"Trzeba będzie opatrzyć, zanim... no właśnie, co z tymi w środku?" - przypomniał sobie.
Zaciskając zęby podniósł się z ziemi i celując lufą MP7 przed siebie, ruszył do wejścia. Po drodze zauważył Hahn, która wyglądała na ranną, a także Durera, z którego znowu wypływała ciemna krew.
- Czyli oberwało się prawie wszystkim... - mruknął. Faktycznie, chyba tylko Yseult i Katja wyszły ze strzelaniny względnie cało.

W środku znalazł trzy trupy, trzech żywych mężczyzn i kobietę. Wśród ocalałych ze strzelaniny, choć otumanionego gazem i może jeszcze czymś dostrzegł jednego z mężczyzn, którzy go rozpoznali. Zanim poświęcił mu więcej uwagi, odsunął z zasięgu pozostałej trójki widoczną broń i nakazał im pozostanie w jednym kącie. Do czasu, kiedy do wnętrza dokuśtykał krwawiący na czarno Durer, nie wyglądający zresztą najlepiej, mierzył do nieznajomej trójki z automatu, grymasem swojej szpetnej twarzy starając się dać im do zrozumienia, co się stanie, jak nie posłuchają. Gdy Durer, opierając się o ścianę, przejął od niego pilnowanie obcych, Neumann zajął się gościem, który twierdził, że go zna. I zna Kowala...

Krótkie przesłuchanie, mimo paru "kuksańców" przyniosło jedynie kilka mętnych informacji. Wzmocnienie perswazji mosiężnym kastetem nie wydusiło z faceta nic więcej i spowodowało utratę przytomności przesłuchiwanego. Koleś był tak naćpany, że przestał gadać cokolwiek sensownego.
Kolejny, tym razem głębszy "odjazd" sprawił, że Nicolas stracił nadzieję na wyjaśnienie sytuacji. Zaklął paskudnie.
- Widać przebywanie z wami skutkuje darmowymi atrakcjami... - mruknął w stronę Tanji, mając na myśli powiązanie swojej osoby z Wunderkinder, co powiększyło grono nieprzychylnych mu osób. Do tej pory prześladował go Kowal i jego psy, teraz jakieś osoby, czy organizacje, o których nawet nie miał pojęcia.
Związał przesłuchiwanemu mężczyźnie ręce na plecach jego własnym paskiem, po czym odwrócił go na wznak. W razie czego, będzie mu trudniej wywinąć niezauważenie jakiś numer.

- Dobra - obrócił się w stronę pozostałej trójki. - Teraz grzecznie i po kolei, jak mamusia uczyła - uśmiechnął się krzywo - mówcie skąd się tutaj wzięliście i skąd ich znacie - wskazał na związanego. - Tylko bez kitów, że przypadkiem i w ogóle nie wiecie o co tutaj chodzi - zmrużył oczy. Przyszła mu do głowy pewna myśl.
- I co wiecie o Wunderkinder...

Hellian 27-04-2009 17:35

Kula utkwiła w Tanji lewym barku i Yseult musiała ją wyciągnąć. Oczywiście znieczulenie zadziałało natychmiast i fizyczka właściwie nic nie czuła, a jako że od tygodni tkwiła w krwawym krajobrazie, z lekko tylko zmieniającym się makabrycznymi dekoracjami nie przyszło jej do głowy, że widok własnej krwi może na nią podziałać jakoś szczególnie i nie odwróciła wzroku, od Ys grzebiącej metalowymi szczypcami w rozoranym mięsie ramienia i … Tanja zemdlała.
- Żartujesz sobie – otrzeźwiły ją uderzenia w policzki i głos lekarki, jakby lekko rozbawiony więc Tanja również uśmiechnęła się, z trudem podciągając w tym grymasie naprężone mięśnie policzków.
- Dzięki Ys. Następnym razem zachowam się lepiej.
Tymczasem Nowy zniknął już we wnętrzu Kuli. Durera i Katję Ys również opatrzyła. Agent wyglądał makabrycznie, ale trzymał się sam na nogach, wręcz prowokując pytanie.
- Czym ty, Durer, jesteś?
Na co odpowiedział właściwie grzecznie, prawie niezirytowanym spojrzeniem, „Tanja, daj mi kurwa spokój” To usłyszała, choć nie było słów i zaczerwieniła się zawstydzona swoją niewrażliwością, nabierając za to przynajmniej zdrowszego wyglądu.
- Przepraszam Durer. Trzymasz się?
Ciężko było się rozeznać w tym korowodzie międzywymiarowych turystów, a bądź co bądź Durera znały najdłużej, chociaż głównie z fotografii, no i zawarli układ, że nie będą sobie szkodzić.
Nie wróg to zawsze coś.
Ale dokuczliwe pytanie pozostało. Czy jeśli będzie korzystać z portali, też się zmieni?


Poszła do Kuli, gdy dobiegły stamtąd jęki. Przecierała oczy, patrząc na trupy.
- Nowy, ludzi nie powinno się bić – powiedziała bardzo cicho i całkiem bez sensu, dobrze, że gaz usprawiedliwiał cieknące ciurkiem łzy.
I znowu echem wrócił do niej Saint, jego umieranie i żołnierz pobity na śmierć.

Stała z tyłu, próbując się uspokoić. Poczuła na ramieniu rękę mamroczącej coś pod nosem Katji.
Ale na słowa Nowego o darmowych atrakcjach coś w niej zawrzało.
- Nowy, duży chłopiec z ciebie – wybuchnęła – Jesteś na Externusie i sam tu wlazłeś. Nie szukaj winnych twojej strasznej sytuacji życiowej.
- Mam nadzieję, że skończyliśmy już zabijanie. – zwróciła się do ocalałej trójki – Mi nie szczególnie zależy na czyichś zwierzeniach. Macie tu coś do roboty to idźcie w swoją stronę. To całkiem spory świat, zmieścimy się. Ewentualnie możemy zaproponować pomoc lekarza – spojrzała na trzęsącą się pod kocem kobietę. – Jeśli trafiliście tu przypadkiem pomożemy wam wyjść. Tylko nie róbmy nawzajem gwałtownych ruchów, to może pożyjemy wszyscy jeszcze trochę.
Miała obok siebie także Ys i Durera.
- Popracujemy trochę na stacji i wracamy na Ziemię. – zwróciła się do lekarki – Mam już serdecznie dość tej wycieczki.

Gantolandon 28-04-2009 15:13

Lauch usiadł sobie spokojnie w kącie, nie wyglądając na ani trochę przestraszonego. Jakby popatrzeć, był w takiej samej sytuacji, jak parę minut wcześniej. Na dodatek tym razem ludzie grożący mu bronią nie byli naćpani Leidgeistem.

- Do wesela się zagoi - rzucił w przypływie dobrego humoru do pilnującego go simulacrum. Wyglądało na ranne, a jego krew miała dość nietypowy, czarny kolor. Chwila ze skalpelem zapewne dałaby odpowiedź na wiele nurtujących Siegfrieda pytań, ale chwilowo nie było takiej możliwości. Drugi fantom wyglądał na znacznie zdrowszego i mocno wkurwionego.

Rozsiadł się więc na tyle wygodnie, na ile mógł i słuchał "przyjacielskiej" rozmowy pomiędzy dwoma simulacra. Znajome słowo-klucz pojawiło się kilka razy, ale żadne konkretne informacje nie padły. No i kurwa, trzeba było wziąć Doktora Noża. Chwila z palnikiem, szczypcami i resztki Leidu poleciałyby ćpunowi wszystkimi otworami ciała. No i skalpelem, bo Matthaus był wirtuozem tego narzędzia. Ten tutaj wyraźnie nie miał polotu, bo zdołał tylko obić swojego więźnia tak, że ten stracił przytomność.

Na dodatek teraz zainteresował się pozostałą trójką.

- Teraz grzecznie i po kolei, jak mamusia uczyła... mówcie skąd się tutaj wzięliście i skąd ich znacie. Tylko bez kitów, że przypadkiem i w ogóle nie wiecie o co tutaj chodzi. I co wiecie o Wunderkinder...
- Z Muru. Z Muru. Nic, ale chciałbym coś wiedzieć.
Mięśniak zrobił minę wskazującą na to, że nic nie rozumie.
- To długa historia. Chodziłem po Murze i szukałem informacji o Wunderkinder. No i ich spotkałem - wzruszył ramionami Lauch. Pierdolone simulacra. Wiedziały wszystko, ale zawsze trzeba im było wszystko streszczać co do szczegółu, bo nic nie pamiętały.
- To żołnierze WKP! - zaczął szybko Werner, zauważając spojrzenie Neumanna - Uwięzili nas, ale uciekliśmy za pomocą urządzenia. O tego, co leży obok!
- O właśnie, Wern, opowiadaj - ucieszył się Siegfried.
- Ale ja nie wiem, co!
- Od początku, co tam chcesz. Tak, żeby był zadowolony.
- Lauch pomógł Kombinatowi z czymś tam, chyba jakimś wykurwistym mrówkolwem - Werner, jak się nakręcił, to potrafił wyrzucać z siebie słowa jak pociski - Ale oni wszyscy byli naćpani Leidem, więc poza Gruberem, który dał... tej... no...
- Katrinie - mruknął Siegfried.
- Katrinie... Dał jej coś na odtrutkę, nie wiem, czym ona się tam zatruła. W każdym razie cała reszta ćpała, więc postanowiliśmy spierdolić. Siegfried zabił dowódcę, a ja wycelowałem urządzenie i przenieśliśmy się tutaj.
- No - potwierdził Lauch, mierząc wzrokiem człowieka krwawiącego na czarno. Tyle pytań...
- A o Wunderkinder nic nie wiem! - jęczał dalej Kirschner - Ciągle słyszę tą nazwę, od kiedy znalazłem się wewnątrz Muru. Ale ja nawet nie wiem, co to takiego! Kurwa mać, przecież ja nawet nie chciałem iść do Muru! Umiem dobrze pić i ruchać...
- Nie podejrzewam, żebyś wiedział coś o Wunderkinder? - Lauch spojrzał na mięśniaka bez większej nadziei - A może o Sarze Connor? Katrina szuka Sary Connor.

Irrlicht 29-04-2009 23:42

# Axel Heintz
Gdy Heintz rozbroił bandę przed nim i próbował dotknąć Connor, ta go odepchnęła – widocznie nawet w obliczu zagrożenia życia wolała zachować swoją dumę. Spojrzała przenikliwie na Axela i jego działo, a ten miał przeczucie, że tamta myśli, jak wyjść z tej sytuacji i że tym gestem Axel zyskał na przydatności w jej oczach – lub, raczej jego kombinezon i działo. W każdym razie Sara Connor wiedziała, kiedy przestać.
Splunęła.
- Jeżeli myślisz, że tak łatwo można stąd wyjść... Właśnie teraz – wymownie spojrzała na czerwone światło wirujące nad ich głowami – to nie w tym wypadku. Mówiłam, że Korporacja jest za wami. Jeżeli czegoś od was chcą, to chcą tego mocno, bo właśnie przerwali blokadę.
Wyjęła z kieszeni palmtop, jakby upewniając się, że to, co mówi, jest prawdą.
- Podobno jesteście Wunderkinder. Jeżeli tak, to dlaczego Korporacja was szuka z taką zaciętością? Może mi to wytłumaczysz?
Malak przerwał jej.

- Nie wiemy – spojrzał na Axela. - Niby dlaczego mielibyśmy wiedzieć? Korporacja ściga wszystkie cudowne dzieci...
- To nie jest prawda –
zamrugała. - Wygląda na to, że ścigają parę osób. Oprócz was.
- Ty coś o tym wiesz?
- zapytał Malak. - Odpowiedz, do cholery!
Axel widział, jak dopiero teraz Malak zaczął zdawać sobie sprawę z tego, że wszystko potoczyło się tak, jak być nie miało. Korporacja, Connor – oni wszyscy wydawali się go oszukiwać; chociaż może nawet nie Connor, która wydawała się po prostu dążyć do swoich celów, kompletnie ignorując Malaka – nie, jego misja od początku była kłamstwem, jak tylko dowiedział się, że Thomas Connor mógł pracować dla Korporacji. Sama Connor wydawała się respektować fakt, że Frank machał przed nią lufą swojej strzelby; westchnęła, jak gdyby musiała pozbywać się czegoś cennego, po czym powiedziała:
- No dobra. Chyba nie mam większego wyboru – zaczęła chodzić w tę i w drugą stronę, jakby dzieląc się wynikami swoich badań. - Wiecie, że jestem cudownym dzieckiem. Dlatego Korporacja mnie szuka. Wy też nimi jesteście, a przynajmniej tak wynikało z rozkazów radiowych, które przechwycili moi ludzie. Zastanawiałam się, dlaczego Korporacji może zależeć na nas – w końcu nie jesteśmy tacy niezwykli, albo nie jesteśmy zbytnio przydatni dla Korporacji. Sami rozumiecie – odezwała się w stronę Axela. - Odpowiedzią jest: To geny.
- Chodzi mi o to, że o ile my sami nie posiadamy niczego szczególnego, to w naszej krwi istnieją geny recesywne, które Korporacja potrzebowała do rozwoju własnego wojska. Moje badania – uśmiechnęła się z niejaką wyższością – potwierdzają, że geny... A dokładniej, allele recesywne, które ma każdy z nas, pozwalają stworzyć ubermensza – coś takiego – popukała w słój z napisem „Triarii”. - To dlatego potrzebuje nas Korporacja. Dzięki waszej spermie, panowie, będą mogli stworzyć pokolenie nadludzi. Już tworzą, potrzebują tylko nowych Wunderkinder, ponieważ ekstrahowanie genów recesywnych zużywa same dzieci... Znaczy się, zabija.
- Po co to wszystko? - zapytał Malak.
- Stworzenie doskonałego żołnierza. Ostateczna broń walki Korporacji z Kombinatem. Połączenie siły i inteligencji w maszynę do zabijania. Wiem, bo mówił mi to mój ojciec, gdy jeszcze żył.
- Jakim cudem? -
dopytywał detektyw. - Dlaczego to akurat my?
- Ponieważ zaraz po naszych narodzinach zostaliśmy poddani promieniowaniu. Wstrzyknięto nam preparaty genetyczne, które modyfikowały naszą strukturę. U niektórych powstały allele recesywne, tak jak u nas. Inne dzieci umarły, jeszcze inne się zmutowały, a więc zostały zabite.
- I dlatego ściga nas Korporacja? Dla jakiegoś cholernego eksperymentu?
- Błąd. Ściga nas Korporacja, bo można z nas zrobić ludzi nie do pokonania, takich, którzy są zdolni zabijać całe armie.
- Takich jak ten?
- Malak wskazał na słój z olbrzymem.
- Takich jak ten. Ten akurat powstał z mojego jaja... To mój syn – z lubością popatrzyła na monstrum pływające w słoju.
- Dlaczego eksperymentujesz tutaj? Dlaczego podajesz się za jednostkę Kombinatu?
- To prywatna zemsta na Arnoldzie Giegerze i Korporacji. A Kombinat... Tak samo dobre kłamstwo dla przechodzących, jak i inne.
- Co zamierzasz?

Poczuli wstrząs, a szklana klatka zawieszona nad podziemnym jeziorem zachybotała się; Axel przez moment ujrzał, jak w szarej toni przesuwa się coś – coś wielkiego, wielkości rekina, choć nie wątpił, że kształt ten z rekinem nie miał nic wspólnego. Szkło korytarza wejściowego spękało i zmatowiało.
- To raczej jest pytanie dla was. Właśnie wysadzili kolejne przejście. Jak znam ich, będą tutaj za pół godziny... - z windy wysypali się kolejni żołnierze należący do Connor, która dała im znak ręką, by nie strzelali do Axela i Malaka. Podeszła do terminalu i wcisnęła parę przycisków na klawiaturze. - Obawiam się, że będę musiała stąd uciekać. Te badania są zbyt ważne, żeby zostać zniszczonymi przez tych gnojków z UAK.
Chociaż wolę się bronić. Wasze jeepy zostały zniszczone –
powiedziała, po porozumieniu się z jednym ze swoich. - Ładują się tutaj ze wszystkim, co mają... Łowcy też tutaj są.
Zamknęła drzwi wejściowe z pleksiglasu.
Podszedł do niej jeden z żołnierzy i zdał raport; pokiwała parę razy głową i wymieniła z nim jakieś znaki, których Axel nie znał i nie mógł rozpoznać. Zwróciła się do nich ponownie.
- Mamy cholernego pecha. Przejęli system sterowniczy na powierzchni, a nasze zapory kupią nam około godziny, zanim ktoś zjedzie tutaj windą. Dużo ludzi.
Chyba chwilowo nie mamy czasu na sprzeczanie się, kogo to wina, że oni tutaj zeszli.

*

Connor zapaliła papierosa i zmrużyła oczy – nie wyglądała na tknięta sytuacją, co poważnie zastanawiało Heintza. Żołnierze dalej milczeli, chociaż czasami wymieniali między sobą znaki, milcząc. Z rzadka się odzywali – cisza była wymowna; Malak i Heintz wymownie odstawali od gromady, mimo że Connor była bliżej nich. Z oczywistych względów ani Malak, ani Heintz nie pozwalali jej zbliżyć się do grupy żołnierzy. Broń grawitacyjna nie miała takiego zasięgu, by odebrać broń parudziesięciu chłopa.
WHAMM.
Axel i Frank słyszeli od czasu do czasu, dochodzący od góry szybu windy, rytmiczny dźwięk taranu, który wojska Korporacji ustawiły przy stalowych wrotach prowadzących tutaj, czasem przenikał pleksiglas.
- Dobra, powiedzmy, że mamy parę prawdopodobnych dróg ucieczki.
Pierwsza to do góry –
wskazała ręką na małe światełko u góry, które było wyjściem z groty. - Prowadzą tam schody, które można sforsować w pół godziny. To rampa, jednak mamy pecha. Elewacja jest zniszczona w dwóch miejscach, chyba, że umiecie skakać na pięć metrów. Wydaje mi się, że jeśli umielibyśmy dostać się na górę, to niedaleko jest samolot.
Tak, samolot. Jeden z tych fligerów, co to mają ci od Korporacji. Może pomieścić dużo ludzi. Nie gwarantuje, że dolecimy nim dokądkolwiek, jeśli poślą za nami swoje, ale to i tak jakiś transport.
Druga droga ucieczki jest prostsza. Przy brzegu jeziora jest jaskinia, która prowadzi wiele kilometrów w głąb ziemi. Przejście jest niebezpieczne, jednak pewne. Kompleksy, które się ciągną, prowadzą nieco poza Świebodzin. Nie mam transportu za tymi jaskiniami.
Trzecie jest najprostsze, ale najbardziej, kurwa, niebezpieczne. Na dnie tego jeziora znajduje się maszyna portalowa, którą ukradłam z die Mauer. Jest czynna, ale cholernie niestabilna i mało jest pewności, że przeniesie nas tam, dokąd została nakierowana.

Podeszła do konsolety i zaczęła wystukiwać jakiś kod, a Heintz zauważył, że słój z olbrzymem przybiera nieco inny kolor.
- Budzę go – wyjaśniła Connor; być może osądziła, że gdy mogą ją zabić, musi wyjaśniać, co robi. - Nie mogę go kontrolować, ale zabije trochę tamtych, jeśli go stamtąd uwolnię. Bo chyba chcemy się wszyscy stąd wydostać, prawda, panie szpieguniu? - wydmuchnęła dym, patrząc na Axela.

[MEDIA]http://lmetacube.googlepages.com/skradankaengine3.jpg[/MEDIA]

* * *

# Tanja Hahn – Nicolas Neumann – Siegfried Klauge
- Dzięki Ys. Następnym razem zachowam się lepiej.
- Radzę się przygotować –
Yseult powiedziała, nie precyzując dokładnie swoich myśli.
Katja oparła się o uchwyt rampy; nie była ranna. Przeciwnie, wyglądała się nudzić, gdy Nowy przesłuchiwał tamtego żołnierza. Ziewnęła, kiedy w końcu naszprycowany Leidengeistem żołnierz został ogłuszony przez Nowego.
Tymczasem Dürer wyciągnął nóż z cholewy swojego buta; chwiał się na nogach i najwyraźniej seria z karabinu, którą przyjął, a która pewnie zabiłaby każdego innego, nie zrobiła mu dużej krzywdy. Yseult, przeczuwając, że chce szpicem od noża wydłubać sobie kule, pobiegła do niego ze szczypcami lekarskimi i ułożyła go, nie zważając na klątwy agenta. Rozmawiała z nim coś, tamten się krzywił, ale w końcu kiwnął głową – Tanja była zbyt daleko, by zrozumieć, o czym rozmawiają. Zresztą także leżała, postrzelona w bark.
- Sara Connor, co? - włączyła się Katrina Tojtowna. Ku zaskoczeniu Klaugego zwlokła się z posłania, które zostało jej przyszykowane jeszcze w Murze. Nie wyglądała dobrze. - Kirschner... Daj mi...
Wyrwała z rąk zaskoczonego Kirschnera XWP, postawiła na ziemi i wcisnęła parę przycisków.
- Cholera. Usmażony. Tylko tego mogłam się po tobie spodziewać, Werner – syknęła w stronę playboya i kontynuowała obsługę maszyny. - Nic dziwnego, że nie przeniosło nas tam, gdzie miało. Za dużo osób weszło w portal. Cud, że w ogóle żyjemy. Że jesteśmy w jednym kawałku.
Spojrzała na Tanję.
- Szukam Sary Connor – Tojtowna powtórzyła słowa Laucha. - Thomas Connor jej szuka. Podobno jego córka zaginęła krótko po katastrofie reaktora w Dniu Zero. Chcę ją dostać, zanim Korporacja ją dopadnie. Podobno są za nią, bo przynależy do Wunderkinder.
Spojrzała na Laucha dzierżącego broń.
- Ty nic nie wiesz o Wunderkinder? My też niewiele. Poza tym, że Korporacja ściga tych, którzy zostali spisani na od nich liście. Jeżeli tam jesteś, to masz cholernego pecha, bo jeśli jesteś tam wpisany... Obojętnie, czy faktycznie jesteś, czy ktoś cię tam wpisał – masz niezłe kłopoty.
Słyszałam o plotkach, które krążą w berlińskim podziemiu, że złapanym transplantują mózg i przerabiają ich na zupę. Wiem, że to bzdura, ale na pewno nie chciałabym być jednym z Cudownych Dzieci. To jedno wiem na pewno.
Wy też szukacie Wunderkinder? A raczej tego, kto jest za to wszystko odpowiedzialny? Wiecie, informacji... Jeśli tak, to chyba nie mamy po co się kłócić? Prawda?

Tojtowna zakończyła swoją wypowiedź niezręcznie.
- Co wiecie o Wunderkinder? - dodała po chwili. - To wszystko wydaje się naprawdę szalone.
Dürer milczał, opatrzony przez Yseult, jednak zauważyli, że Katja bacznie mu się przygląda. Ta ostatnia pozostała nieporuszona, mimo że efekt jego rzucania nożami dał się poznać po zmasakrowanych zwłokach dwóch partyzantów. Wyciągnęła swój komplet noży z ciała z jednego żołnierzy, po czym przeszukała. Wyrzuciła trochę papierzysk, pieniędzy, jedną strzykawkę z Leidem, po czym, gdy upewniła się, że nic więcej nie zostało, nie pytana, wyrzuciła zwłoki w ciemność pod nimi. Włożyła palec do ust, nasłuchując; minęło jeszcze parę chwil, zanim z bardzo, bardzo daleka usłyszeli plusk wody.
- To morze – rzekła Katja. - W ciemności znajduje się morze.
Kolejny dźwięk dobiegł do uszu wszystkich, tym razem z góry: Był podobny do odgłosu gromu, a za nim nastąpił powiew wiatru. Było to dziwne, ponieważ dotychczas powietrze Externusa było nieruchome, z lekkimi tylko powiewami. Teraz wiatr wzmógł się nieco: Włosy Tanji zaczęły falować. Usłyszała kolejny plusk: To Katja wrzuciła kolejne zwłoki, tym razem człowieka który był znany niektórym jak Grüber: Przypominało to zabawę dziewczynki, która wrzuca kamienie do kałuży.
- Dlaczego, u diabła, przemówił? W Externusie widywałam różne rzeczy, ale to...

*
Neumann o wiele bardziej przydatnym znalazł notatki, które miał ze sobą żołnierz: Niewątpliwie spisywał je jeszcze wtedy, gdy nie był na narkotykowym rauszu. Wynikało z nich jasno, że żołnierze, których miał Neumann osobliwe szczęście spotkać, mieli styczność z Kowalem. Jedna z kartek wyraźnie donosiła o rozkazie zabicia go przez Cytrynowe Komando i wyraźnie została wydana przez jednego z popleczników Kowala – Czarnego. Wyglądało na to, że Neumann znalazł się w złym miejscu o złym czasie. Kimkolwiek byli ci żołnierze, był to prawdopodobnie jeszcze jeden z plutonów Kombinatu, które podczas wojny wyrwały się z szeregów po to, by szabrować, gwałcić i zabijać. To, że znali Kowala, było tylko dodatkowe. Mimo to, z notki wyraźnie wynikało, że Neumann został oficjalnie wpisany na listę Wunderkinder – przez kogo i za co – nie było wiadomo. Od teraz mógł jednak liczyć, że jeśli wróci na ziemię, to oprócz Kowala będzie miał na karku Korporację.
Następna kartka była ciekawsza. Mówiła ona o tym – według źródeł Komanda – gdzieś w kompleksie zwanym die Mauer były prototypy broni portalowej – być może podobnej, którą widział w rękach ruskiej dziwki. O ile same raporty o broni i techniczne dane były dla Nowego nudne, to jednak wyglądało na to, że Kowal i jego ludzie prowadzili handel z grupą zwaną w skrócie jako „Bractwo 11”. Kowala interesowało bardzo, jak zdobyć broń portalową, jednak nie wyglądał się pracować ani dla Kombinatu, ani dla Korporacji. Jednak i to nie było najciekawsze: Komando miało się spotkać w Murze z Natalią Polak, kobietę, którą znał z wcześniej.
Czy spotkali się z nią w istocie – nie było wiadomo. Było jednak pewne, że Natalia Polak pracowała z ramienia Kowala w pewnym sektorze muru: Bloku E. Miała przydzielonych swoich własnych ludzi. Miała oszabrować to, co zostało w zniszczonej instalacji, po czym przynieść to do Kowala, aby rozprowadzić w przemycie broń najnowszej technologii.

*

Wreszcie Dürer się odezwał:
- No dobra, Wunderkinder, Gieger, Sara Connor... - splunął czarną krwią, po czym sięgnął do kieszeni i zapalił. - Niezły bajzel.
- Nie taki, jakim ty jesteś, potworze – syknęła Katja w jego stronę.
- W każdym razie chyba nie ma sensu strzelać – rzekł do Neumanna. - Jestem tylko ciekawy, u diabła, jak powiązać to wszystko.
Nawet przybrana bliźniaczka Tanji nie mogła odmówić temu spostrzeżeniu.

* * *

# Dygresje: Opowieści z Fabryki Szerszeni, część trzecia
Był wtedy poniedziałek, ja – niewyspany i skacowany, Dmitrij – niewyspany, skacowany i ciągle próbujący zwrócić moją uwagę na coś, co powiedziała syntetyczna wczoraj. W końcu, uległszy namowom mojego towarzysza, wyszedłem, chyba bardziej dla świętego spokoju, niż dla tego, że cokolwiek mogło mieć sens w jego ruskiej paplaninie.
Siąpił deszcz, kiedy wyszliśmy na klatkę schodową przed blokiem, a Dmitrij zaproponował obchód. Poprzez „obchód” nie rozumiał oczywiście żadnego policyjnego obchodu, ale coś, co rozwinęliśmy stopniowo w przemyśle narkotykowym, a dzięki czemu mogliśmy pozyskiwać łatwo klientów i utrzymywać kontakty ze starymi. Chodziło o to, żeby po prostu pokazać się czasem w okolicy, porozmawiać z klientami, pokazać, że ludzie jesteśmy, a nie bezduszni handlarze ognistego zioła. Wylegitymować się panom policjantom z SD. Wylegitymować się panom normalnym policjantom, którym nie wyprano mózgu przez ten sam narkotyk i którym nie zoperowano czaszki, wsadzając do niej dwa cylindry kranialne. O dziwo, nierzadko esdecy byli łatwiejsi w rozmowie, niż inni.
Sarkałem na Dmitrija, który siedział cicho, za jego głupi pomysł łażenia po Neoberlin Suden, wtedy, gdy lał deszcz a w pobliżu nie było nikogo; prawie nikogo, bo czasami pomiędzy szarymi blokami przemykała jakaś ciemna sylwetka, pewnie skrytobójcy, złodzieja albo jeszcze kogoś gorszego.
A potem Rusek szarpnął mnie za płaszcz, aż jęknąłem, i wskazał palcem w jakiś zaułek. Myślałem wtedy, że zobaczył jakiegoś naszego znajomego, więc pospieszyłem w tym kierunku, nie oglądając się więcej na wspólnika. Kałuża zamlaskała, kiedy rozchlastałem lustro mętnej wody. Było tu ciemno.
Szedłem jakiś czas uliczką(to było niedaleko stacji kolejowej w Berlin-Schönefeld, więcej nieczynnej niż czynnej, chociaż czasem przez zakratowane okno w bloku słyszałem daleki zgrzyt pociągów, przypominający, że ciągle trwała dostawa broni do Hoffnunghausu), gdy nagle zdałem sobie sprawę, że Volokhova ze mną nie ma; zdenerwowałem się, już się odwróciłem, żeby wyjść i nakrzyczeć na zabobonnego idiotę, kiedy coś zwróciło moją uwagę.
Coś sterczało w ziemi, co początkowo wziąłem za drąg albo kij wbity w ziemię. Sama ziemia – dziwne, w tym miejscu zdarto beton, a raczej zniszczono go. Kawałek dalej leżał kilof, narzędzie zbrodni; przestraszyłem się. Gdyby ktoś mnie tu zoczył, albo jeszcze gorzej: Zobaczył ktoś z policji, ryzykowałbym rozstrzelanie za niszczenie mienia Korporacji. Spękany i rozwalony beton odgarnięto na usypaną byle jak kupkę. Pod spodem wyzierała gliniasta ziemia, świeżo rozkopana, świeżo przysypana, tworząc lekki wzgórek.
Zamrugałem; straciłem kompletnie zainteresowanie Rosjaninem, w cokolwiek wierzył i cokolwiek ujrzał. Podszedłem – mdłe światło słoneczne przecedzone przez szare obłoki padało na wzgórek usypany z ziemi, oświetlając padające kropelki deszczu i lekką mgiełkę.
Ująłem wystający z glinianego pagórka drąg najpierw za jeden, drugi, trzeci palec, wpadła mi do głowy głupia myśl, żeby przywitać się z tym, którego ręka wystaje z prowizorycznego kurhanu; zapaliłem lampkę przy zapalniczce i już mogłem podziwiać rękę trupa – ciężka, nabrzmiała jakaś, pokryta ropiejącymi wykwitami, pęcherzami i wrzodami. Znałem je; nie były to bynajmniej efekty jakiegoś procesu gnilnego, a... Przedawkowania Leidengeist.
Podniosłem kilof, naparłem na miękką hałdę ziemi. Słyszałem kleisty odgłos toczącej się, mokrej gliny, aż wreszcie natrafiłem na coś twardszego niż mokra ziemia; miałem już przed oczami tego, którego myślałem, że znajdę, mieszałem ciągle w mętnej ziemi, wreszcie: Plask-plask, dotarłem do głowy, zlepione ziemią włosy, szczecina, były bardzo, bardzo znajome – złapałem kilofem za kark trupa i odciągnąłem na bok.
Ujrzałem.

*

Następne parę dni nie było dla mnie zbyt łatwe
Po pierwsze, gdy wróciłem na ulicę tamtego dnia, nie zastałem Dmitrija i nie było go nawet w naszym wspólnym mieszkaniu. Bóg wie, myślałem, gdzie poszedł, od czasu spotkania z tamtą panienką nie zachowywał się normalnie. Czułem nawet pewną ulgę, że sobie poszedł, bo nie musiałem dzielić zysków, choć musiałem załatwiać część roboty Dmitrija. Pytałem parę osób, które mają wtyki, czy nie widzieli gdzieś dziwnie wyglądającego Rosjanina; znaleźli się tacy, co chyba go widzieli – Dmitrij był ostatni raz widziany niedaleko die Mauer, kierując się na wschód. Czego tam szukał – bo do zmasakrowanej Polski wracać chyba nie chciał, ani tym bardziej do Moskwy, która przestała istnieć już dawno temu – nie wiadomo. Nadal sprzedawał narkotyki, co uspokoiło mnie, że nie oszalał do szczętu. Ukradł nieco towaru na drogę, aby móc sprzedawać, żeby samemu przeżyć. Dlaczego chciał iść na wschód i po co – tego się nie dowiedziałem nigdy.
Jeżeli chodzi o zwłoki, które znalazłem przy Berlin-Schönefeld, należały one do człowieka zwanego Heinrich Schacht, arbajtera z Suden; rozmawiałem z nim parę razy – nie wyróżniał się zbytnio, ani swoją robotniczą posturą, ani rozumem – co zapewne umożliwiło mu krycie się z tym, że walił sobie w żyły roztwór Leidu; miał żonę i dwójkę dzieci. Nie wiadomo, dlaczego ktoś zakopał go w płytkim grobie przy stacji kolejowej. Rozgrzebawszy pagórek do końca, znalazłem przy nim parę strzykawek, które wziąłem, a także karteczkę, według której miał się spotkać z kimś, kto nazywał się „Pan N.” Nazajutrz zwłoki odkryli esdecy, którzy pytali się cały blok, co się stało, w tym i mnie; nikt nic nie wiedział, w tym i ja.
Znałem rodzinę nieżyjącego Heinricha, zatem poszedłem do ich domu, a potem na osiedle. A potem do jego fabryki.

*

- Henryk? Skurwiel. Co niby więcej mam o nim mówić, panie? Że co? Że czy nie był jakiś dziwny ostatnio? No, jak teraz sobie o tym rozważyłam, to niby i był. A czemu że skurwiel? Bo prochy brał, a mi nic o tym nie mówił. To go nie żałuję, bo umarł i zostawił mnie z dwoma smarkami.
A czemu dziwny? A, te chłopy to zawsze takie dziwne. Szczególnie te w fabryce broni. Jak się zrobi tysiąc noży, to się ma takie dziwne błyski w ślipkach, ano!
Ale było coś jeszcze, hie. Za bardzo w domu to być nie lubił, bo niby miał się zawsze z kimś spotkać, żeby zarobek większy mieć. Powiedziałam: Poza Korporacją to ty gówno znajdziesz, chłopie, bo...
Ja tu panu powiem prosto, bo pan jego przyjaciel był, a ja takie niby zaufanie do pana mam. E? Tak, mówiłam esdecji. Ale to oni zadawali pytania, na które trzeba było odpowiedzieć „nie” albo „tak”. A pan chociaż posłucha, wyżalić się idzie nawet. Był taki jeden, co go zawsze nazywał: Sator Heimann. Wie pan... On nie miał wielu znajomych. Tylko co z baru, z pracy. A tamten? Inny taki.
Czarny był. Murzyn niby, ale nie bardzo. Jakby taki usmolony cały czas chodził. Śmierdział szczochami. Co? W płaszcz był taki zawsze zababulany. Znaki? Co? Sz... A! Szczególne! A wie pan, dziwne, bo co go sobie przypomnę, to twarzy... Nie, nigdy...
- Posłuchaj, człowieku, nie wiem, czego szukasz. Co? Heimann? Jaki, kurwa... Ten czarny? Ten czarny co zawsze z Heniem chodził? Tak, kojarzę kogoś takiego. Zawsze w płaszczu. Wiesz, nigdy nie ufałem jego towarowi. To nie był dobry arszenik, raz tylko sobie wkręciłem, ale nie dawał dobrej pizdy. Twoje maszkiety były lepsze. A tamtego? Bad trip, bad trip! Zawsze, kiedy wciągałem w kable ten jego gnój, miałem po nim źle. Co było? Koszmary były. Widziałem maski. Straszne maski.
- He-hej, szukasz starego Henia? Słyszałem o tym, podobno przedawkował Leid. Pytasz o tego czarnego, co zawsze przy nim był? Twarz? Nie pamiętam jego twarzy, zresztą pierdolę wszystkich Murzynów. Ale widziałem tego faceta raz czy dwa: Zawsze coś szeptał Heńkowi. Hej... W-wiesz, jak teraz tak mi to mówisz, to od czasu, kiedy ten facet się pojawił, zaczęły ginąć dzieci z osiedla. I paru ludzi od nas zaginęło. Nazywali się Siegfried Schlag i Alexander Klauge. Dzieci? Nie pomnę, ale czekaj... Chciałbym sobie przypomnieć twarz tego faceta...
- Sator Heimann? Szatan! Pieprzony skurwiel! Ha! Pamiętam, przecież to on ostatnio główną ulicą jechał czarną Wołgą i zabierał dzieci! Po co? Żeby tłuszcz wytapiać, na pohybel Korporacji!
- Posłuchaj, skarbie, czy naprawdę masz ochotę szukać jakichś czarnuchów? Tylko wsadź setkę tutaj – o! - tutaj i już możemy się zabawić na półtorej godzinki... Zgoda?
- Kogokolwiek szukasz, radzę ci uważać. W życiu nie widziałem, żeby ktokolwiek z Suden tak wyglądał. Widywałem go często, bo robiłem przy taśmie z Schachtem. Że czarny, to prawda, ale nie był... No wiesz. Nie ma ich od czasów wojny. Cały czas w tym cholernym, brązowawym prochowcu. Nachodził nas czasem w fabryce, więc w końcu powiedzieliśmy, że ma się wynosić. Ale dalej się kręcił w pobliżu. Rozdawał strzykawki i prochy za darmo naszym dzieciom. Raz nawet z chłopakami zaczęliśmy go szukać, ale wsiąkł jak kamfora. Ale wiesz co? Dobrze ci z oczu patrzy, to spytaj się Ernesta Klugera, on podobno wywiedział się, gdzie ten facet mieszka. Ale uważaj, mówię ci.


*

Wyszedłem z mrocznej sieni bloku; koło mnie, na murze, widniało graffiti, obskurny tynk tworzył odbarwienia i plamy, a szare niebo zmierzchało – gdzieniegdzie z ciężkich chmur przebijało wieczorne niebo, a na horyzoncie rysowała się krwawa łuna.
Poczekałem, aż patrol esdeków przejdzie. Ktoś, kto nazywał się Kluger, dokładnie poinstruował mnie, jak dojść do domu Heimanna – kimkolwiek on był. Wyglądało na to, że był on kimś, z kim Schacht dzielił się czymś, co może miało związek ze zniknięciami ludzi w Suden. O ile mogłem znieść to, że moich klientów ktoś podbiera, to nie mogłem przełknąć, że zabija się ich, i to prochami gorszymi od moich.
Nawet T-TV, propagandowa stacja Berlina, uznała za warte wzmianki wspomnieć o narastających zniknięciach w tym rejonie, co zaowocowało tylko kolejnym kordonem policji; ludzie znikali, a byli to przeważnie ludzie stanowiący mój zarobek.
Te myśli wybił mi z głowy na chwilę kamień z nieba. Zakląłem i złapałem się za potylicę, miotając klątwy.
- Nie idź tam.
To mówił ten dzieciak z dwunastki. Splunąłem z niesmakiem i schyliłem głowę, chcąc odejść. Nie zdążyłem. Następny spadł, tym razem huknął w czoło.
- Nie idź tam.
- Bo co!? -
wydusiłem z siebie wreszcie.
- On zawsze mówi ludziom, że mają tam iść.
- A coś ty za jeden?
- Od taty.

Fakt. Widziałem dzieciaka jeszcze u Schachtów.
- O czym ty gadasz?
- On mówił.
- Co? Kto?
- Powiem ci, jak obiecasz, że mnie zabierzesz.
- Dokąd, do cholery? Skąd wiesz, że idę do jego domu?
- On tutaj też przychodził. Zawsze mówił, żeby przychodzić do tamtego domu, jakby się ktoś o jego pytał.
- Skąd to wiesz?
- Mogę iść z tobą, czy nie?


[MEDIA]http://lmetacube.googlepages.com/testingchamber.png[/MEDIA]

Sekal 02-05-2009 18:52

Słuchał tej nawiedzonej wiedźmy z lekkim zniecierpliwieniem. Na szczęście najwyraźniej jego działo grawitacyjne i lufa strzelby Malaka celująca mniej więcej w jej głowę sprawiły, że postanowiła podzielić się niewielką ilością przydatnych informacji. A więc geny. W sumie mogli się tego domyślić, przecież oni sami za diabła nie byli jacyś wyjątkowi. Ciekawe czy urodzenie takiego... dzieciaka to normalny proces, czy musiały zajść specjalne okoliczności? W obliczu tego co zrobili z Tanją, Axel poważnie się zaczął martwić o fizyczkę. Sam pomysł, że to może rosnąć w kobiecie... Przerażające. Ale Korporacja była za sprytna i zbyt zależało jej na czasie. Przecież ta cała Sara była tu ile? Tydzień? Chyba, że zaczęła to przedsięwzięcie znacznie wcześniej, przecież tydzień to mało czasu na przygotowanie takiej bazy i znalezienie tylu ludzi. Tak czy inaczej bestia wyglądała na taką, co rosła już z kilkanaście lat minimum, a to było całkowitą niemożliwością. Więc sposoby jakieś na to musiały być, Tanja naturalnie raczej nie mogła tego... urodzić. Ale i tak wolałby, by ich namiętne, bliskie spotkania, nie spowodowały niczego konkretnego. Przynajmniej do czasu, aż dowiedzą się wszystkiego i nie będzie w pobliżu lekarza z niezłym sprzętem. Zresztą, o czym on myślał! Ona i tak pewnie chciała tylko przelotnej znajomości i chociaż pragnął, by było inaczej, w tej chwili takie myślenie było lepsze. Potrząsnął gwałtownie głową. Natłok dziwacznych myśli nawiedzał go ostatnio coraz częściej, to nie było dobre. Bez przerwy groziła mu śmierć i nie powinien o tym zapominać.

Dał znać Frankowi, by nie spuszczał wzroku z Sary, sam zaś podszedł do terminali. Tylko chwilę zajęło mu zalogowanie się i wpięcie w cały system, robił to tutaj już kilkakrotnie, więc po prostu powtórzył procedurę. Nie skomentował marności zabezpieczeń, bo nie było po co. Za to zaczął szybko klepać w klawisze. Ciąg cyferek pojawił się na ekranie, prawie tak jak w starożytnym filmie "Matrix". Niestety jemu brakowało tych supermocy, pozostały tylko zdolności hakerskie. Zablokował wszystkie przejścia i nakazał systemowi każdą próbę zmiany czegokolwiek hasłować. To kupiło mu kilka chwil, przez które wydawał systemom masę poleceń. Skrypt, który uruchomił, dawał komputerowi do przetworzenia miliony operacji. Oczywiście atak z jednego terminala nie mógł spalić płyty czy zawiesić systemów, ale teraz każda operacja wykonywała się wieki. To im na pewno kupi przynajmniej jeszcze kilka dodatkowych chwil. Przy okazji wysłuchał też informacji o możliwych drogach ucieczki.

Analiza, którą przeprowadził w swojej głowie, była szybka i jednoznaczna. Portal odrzucił z miejsca. Nie mieli pojęcia czy działa, gdzie ich przeniesie i ogólnie Axel nawet na poważnie nie brał możliwości wejścia w portal. Nie zrobił tego z Tanją, chociaż bardzo nie chciał się z nią rozstawać, nie zrobi tego tym bardziej teraz, zwłaszcza, że były inne wyjścia. Był szalony, a może nawet popierdolony i wiedział o tym doskonale. Dlatego olał też drogę pod kompleksem. Nie prowadziła daleko, wyjście mogło być obsadzone, a nawet jeśli nie, to musieliby zapieprzać na autobutach. Samolot zaś... to była inna sprawa. Dzięki działu grawitacyjnemu mógł mieć nadzieję na odbicie próbujących ich zestrzelić pocisków, a mobilność otwierała drogę... nawet do Warszawy! Byli w końcu na terytorium Kombinatu a ten nawet osłabiony nie pozwoli ot tak latać sobie po niebie siłom Korporacji. Rzecz jasna będzie to też dotyczyło ich samych, ale było to pewnie i tak bezpieczniejsze od pójścia pieszo przez tą neodżunglę.
-Idziemy do samolotu. Przynajmniej ja i Malak, chociaż wątpię, byś chciała zostawać.
Rozejrzał się po całym tym bajzlu. Nie dość, że mieli mało czasu, to ta idiotka uwolniła na dodatek tą pojebaną bestię, która równie dobrze mogła pewnie ich samych rozszarpać na strzępy. Ale nieważne, Axel szukał czegoś, co pozwoli przejść po elewacji. Wskazał na długie rury i jakieś żelastwo na barykadzie. Wrócił wzrokiem do Connor.
-Każ swoim ludziom brać to cholerstwo i idziemy. Ty pierwsza.
Spojrzał na żołdaków.
-Bez wygłupów panowie, wszyscy chcemy teraz tylko stąd spieprzyć. Ale jeden zły ruch i tak pani umrze pierwsza. Wierzcie mi, ten kombinezon ochroni mnie na tyle długo, że zdążę pewnie i was załatwić.
Splunął na ziemię, szczerząc się ironicznie do Sary, bowiem prawie skopiował jej pogardliwy gest. Srał na to, on chciał się na razie tylko stąd odejść. Potem zdecydują co zrobić z kobietą i chmarą jej ludzi. Gestem kazał Connor iść przed siebie.
-Weźcie też trochę żywności, cholera wie, gdzie wylądujemy.
Z tego wszystkiego zapomniał, że od dawna nie miał nic w gębie. Wziął jakąś konserwę i otworzył nożem, jedząc po drodze. Nie miał pojęcia, że takie obrzydlistwo może mu kiedyś smakować, a teraz wydawało się całkiem niezłe. Obejrzał się za siebie, czy ochroniarze tej maniaczki wzięli co chciał. Miał zamiar po prostu przełożyć rury przez dziurę, na nie rzucić blachę i po tym przejść. Nic skomplikowanego, ale wciąż było to ryzyko. Za to jakby się udało, to będą mogli prowizoryczną kładkę zabrać ze sobą, tym samym znów spowalniając pościg.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:52.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172