lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/)
-   -   [OLD WoD] Volvo, Ikea i... Krew (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/7315-old-wod-volvo-ikea-i-krew.html)

Aschaar 08-05-2009 09:57

Astrid Giovanni / Lin Mei
 

Astrid Giovanni



. .


Greta wychodziła już gdy zatrzymały ją słowa Astrid. Nie zważając na kłócące się obok kobiety powiedziała:

- Bardzo cenię Lurkera, ale wyczuwam w tym coś więcej... Od kilkunastu dni coś się dzieje... Z tym miastem, również ze mną... Sam rytuał... wydawał mi się wampirzy, ale ponieważ był odprawiony w słońcu... – jest zaskakująco otwarta, jakby zrezygnowana... – W zeszłym tygodniu Milos zapewniał mnie, że nie ma się czego obawiać, teraz – zniknął – nie jestem w stanie się z nim skontaktować; prawdę powiedziawszy zawsze miałam wątpliwości co do jego lojalności... Nieistotne. Jesteś jedyna osobą, która w tym mieście jest jeszcze kompetentna w sprawach ocierających się o śmierć i związane z nią rytuały... Od ponad roku toczę podjazdową wojnę ze Sztokholmem, który najchętniej wchłonął by nas jako swoje lenno. Nie wiem na kim mogę polegać, na kim nie. Wybrałam więc osoby, które nie są bezpośrednio powiązane ze strukturami władzy i po jej zmianie mogą stracić najwięcej...
Pierwszego maja na oficjalnym otwarciu mostu będzie wielu oficjeli – także spośród istot nadnaturalnych. Po oficjalnych uroczystościach jest bankiet na zamku Malmohus. Możemy na tym wiele ugrać, albo wszystko stracić. Nie za bardzo mogę ci coś nakazać, czy czegoś oczekiwać; ale... coś lub ktoś wpływa na moje postrzeganie i logiczne myślenie...
- zastanowiła się i po krótkiej chwili dokończyła zupełnie inną kwestią - Ależ oczywiście. Masz rację. Zrób tak.




*****


Lin Mei


Krótka jazda w taksówce pozwoliła jej się trochę uspokoić. Sytuacja była jednak bynajmniej dziwna... Musiała zastanowić się co z tym wszystkim począć i jak rozwiązać sprawę z którą tutaj przybyła.




. .


- Czy któryś z panów mógł by mi to przetłumaczyć? Szef mi kazał, ale nieobyty Szwed nie odróżnia Koreańczyka od Japończyka, a tym bardziej Chińczyka...


Najszybciej ocknął się szef, ubrany w czerwień i z uśmiechem odpowiedział:

- Ależ, oczywiście... Jeżeli tylko będę w stanie... – Po chwili powiedział – Tu jest zapisany adres: Beijerskajen 21. To bardzo niedaleko stąd. Jakieś 700 metrów – wystarczy przejść ulicą do końca aż do Bassangkajen i skręcić w lewo i znów do końca... To naprawdę blisko, ale ktoś może zaprowadzić, jeżeli pani sobie życzy...


Mężczyzna był bardziej zainteresowany twarzą Lin Mei niż samym zdjęciem. Wydawało się nawet, że zwrócił uwagę tylko na napis... Zapisał adres na kartce i podał ją kobiecie.


- A może zje pani wyśmienity ramen? – zapytał kłaniając się.

Shathra 08-05-2009 10:36

Irina - ciąg dalszy
 

Chwila zawahania. Wzrok mimowolnie zawieszony na ukrytym w pochwie ostrzu. Szybie spojrzenie w głąb aury Azjatki i nagłe działanie. Zbyt nagłe. Zbyt nieprzemyślane.
- Hahahahaha...
- Szszzz...

Pozorną chwilę ciszy wykorzystała aby się przyjrzeć, a jednak... Pomyłka. Kolejna już. Jej całe życie usłane było pomyłkami, takimi jak ta. Pomyłki, które jak blizny biczowania, odcisnęły swoje piętno na jej psychice. Wiedziała, że zaboli, już wkrótce. Coś jej mówiło, że ten przebłysk, to COŚ co ujrzała, to nie był pierwszy raz. Już się z tym spotkała.
Kiedy Azjatka w specyficzny i nadzwyczajny sposób przeniknęła przez ścianę, zapadła chwila druzgoczącej ciszy. Spojrzała po towarzyszach, którzy widzieli tę fatalną pomyłkę. Wahała się. Na wszelki wypadek wejrzała w głąb ich aur aby nie popełnić następnej.

Po chwili jej skórzany płaszcz i buty zaskrzypiały. Zbliżyła się do nich. Nie sądziła aby w czymkolwiek mogli jej teraz pomóc. Z obszernej torby trzymanej w dłoni wyjęła biały, niewielki kartonik z numerem swojego telefonu i niczym więcej. Szybkim ruchem ręki położyła go na stół, uderzając przy tym lekko w stół. Spojrzała w ich twarze, ignorując przy tym dziecko a potem odeszła, rzuciwszy ciche:
- Moje uszanowanie.

* * *

Wiatr. Czuła go. Przeszywał jej całe ciało na wskroś. Uwielbiała to uczucie. Uwielbiała oszukiwać się, że jest wolna. Pieścił jej twarz i całował każdy kosmyk jej krótkich włosów. Wiatr. Jej prawdziwy, niezmienny kochanek. Obejmowała go i tuliła. Pozwoliła by wpływał do jej martwych płuc. Odwzajemniała tysiące pocałunków, a jej myśli przepełnione były niespokojną miłością.
Po drodze do swojego schronienia odwiedziła kilka uczęszczanych przez śmiertelników miejsc, aby szybko napełnić swoje ciało gorącą krwią. Te wątłe istoty, raz po raz upadały na ziemię w ogromnym strachu z zaciśniętymi oczami i ustami. A potem wracały do swoich domów z przekonaniem, że zostały okradzione przez miejscowego rzezimieszka. W głębi duszy skrywały przeświadczenie, że coś więcej zostało im skradzione, coś metafizycznego. Nikomu jednak się do tego nie przyznawali, wkrótce tłumacząc to sobie na swój ludzki sposób. Byli potulni jak baranki, kochała ich za to. Za to kim są i jakież to skarby skrywają w sobie raz po raz, wysysane z ich wątłych ciał. Wspomnienia.


Kiedy była już w swoim kutrze w dokach, poczuła jak wypełnia ją radość z poczucia bezpieczeństwa. Zrzuciła ciężki płaszcz, choć wiedziała, że za nim zatęskni. Włożyła sztruksową kurtkę do kolan z tym śmiesznym, obszytym imitacją skóry z królika, kapturem i zwykłą czapkę z daszkiem. Potem wyszła na zewnątrz, aby poszukać swoich małych przyjaciół.
Znalazła ich tam gdzie zawsze. Stali na środku uliczki, którą oświetlała jedyna, wiecznie naprawiana przez nich, lampa i prowadzili żywiołową dyskusję. Młodość kipiała z nich. Byli narwani i żywiołowi, tak chętni do działania, że wystarczyło aby o tym pomyślała a oni już łapali za kije gotowi iść z nią w nieznane. Miłość, bezgraniczna miłość wypełniła jej serce, gdy tylko ich zobaczyła.
- Idzie! – ktoś krzyknął a Wrench oderwał się od gazety. Tak łatwo przekonała go do ich czytania. Kiedyś nie robił tego wcale a teraz? Spojrzała na niego lśniącymi oczami.


Bolt wypuściła dym z ust i spojrzała na gromadzące się ćmy przy lampie. Była zazdrosna.
- Hej Suzi! Gdzie byłaś? – Wrench zapytał z zainteresowaniem i zanurzył się znowu w drobne literki gazety.
- Musiałam „zatankować”. – odpowiedziała prawie dziecięcym głosem i pocałowała go w policzek – Co robiliście?
- Planowaliśmy atak terrorystyczny na jakieś tam uroczyste poświęcenie jakiegoś mostu czy coś...
– odezwał się Nero.
- Odjazd! – skomentowała zażarcie – Wiecie byłam dziś w „lunaparku”. Mówią o jakimś zabójstwie w magazynach, niedaleko stąd. Mówią, że to nasza robota. Chłopaki, nie bądźcie sukinsynami, jak coś robicie na boku, to chociaż się pochwalcie.
- Masz coś kurwa do mnie?
– potężny skinhead niespodziewanie wyrósł tuż przed nią, trzymając kawał deski, która do tej pory służyła mu do odbijania podrzucanych kamyczków. Skuliła się, patrząc Wrenchowi w oczy.
- Ej, spokój „ssaku”! – zareagował natychmiast – No kurwa, ja tu się staram coś zajebistego zaplanować, a ktoś inny mnie wyręcza! – zaśmiał się ironicznie.
- Jasssssne. – wymruczała pod nosem Bolt , wypuszczając z ust kolejną chmurę dymu.
- Mam dwa adresy. Beijerskajen 21 i Utsiktsvagen 235A. – powiedziała pewnym głosem.
- No to zapierdalamy... – rzekł elokwentnie Wrench i zeskoczył z metalowej beczki, rzucając gazetę w cień zardzewiałego wraku.


Michael Finch znany bardziej pod artystycznym pseudonimem Wrench był przywódcą tej grupki, młodych wampirów, których krew była rozrzedzona ale za to posiadała ogromny potencjał. Jeździł nowoczesnym motorem jakiejś znanej firmy i ubierał się w czarne, ćwiekowane skóry. Bezgranicznie kochał swoją żonę, którą przeistoczył zaraz gdy sam stał się wampirem. Nazywała się Jackie „Bolt” i była naprawdę piękną kobietą, wartą każdego spojrzenia. Niestety ich związek nieco się załamał odkąd Wrench spotkał Suzi. Teraz jej duszę przepełnia zazdrość i słuszny sceptycyzm.
- Ej, mała. – zawołał ciemnoskóry Nero, łapiąc ją za ramię, musiała specjalnie odgiąć się pod wpływem jego dotyku, aby nie poczuł pod swoimi palcami, jej zbyt ogromnej siły – Co ja widzę? Masz nowy miecz? Pokaż!
- Po co? Jeszcze sobie ku-ku zrobisz! – uśmiechnęła się i puściła mu oko.
- Skąd ty je bierzesz? – spytał sam siebie.
- Mam całą kolekcję... – powiedziała ironicznym tonem, na co wampir odpowiedział głośnym, szyderczym śmiechem.
- Morda, kapciu! – uciszył go Wrench – Beijerskajen, to tu.
Ostrożnie zbliżyli się do okolic magazynu i wykorzystując skrawki cienia, obserwowali z ukrycia. Irina stojąc za nimi, dokładnie przyglądała się wyostrzonym wzrokiem i nasłuchiwała wyostrzonym słuchem. Szczególną uwagę poświęciła wypatrywaniu osób używających nadnaturalne moce aby być niewidzialnymi dla innych.

Achernar 08-05-2009 11:31

Raszaj Lindberg
 
Pies skomlał pod stołem, zagłuszając całkowicie boskiego Freddy’iego i jego „Dreamer’s Ball”. Kolejny raz w ciągu paru dni. Raszaj na oślep wymacał odpowiedni przycisk w małym, nowoczesnym radyjku, przyciszając o kilka tonów muzykę. To powoli stawało się irytujące. Ciekawe co doprowadziło do takiego stanu psiaka? Trzeba się z nim przejść do weterynarza.
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Ij4xGqHSy2Q[/MEDIA]
Shilmulo stoczył się z łóżka i podszedł do stołu pod którym leżał skulony i stłamszony Alaskan Malamut o wyczytanym w norweskich romansach imieniu Móri.

W momencie gdy młodzieniec już sięgał, by objąć psa i uspokoić go. W jego kieszeni zaczął wibrować nowiutki telefon kupiony ostatnio z pieniędzy wygranych w karty. Wyświetlacz mrugał miarowo wyrzucając co pół sekundy słowo „Greta”. Raszaj odebrał. Szybki potok słów popłynął ze słuchawki.
- Ale, że co? – zapytał zaskoczony, lecz odpowiedział mu tylko krótki pisk. Wzruszył ramionami, po czym zerknął na radio oraz zaśpiewał cicho razem z wokalistą:

Oh take, me take me, take me
To the dreamer's ball,
I'll be right on time and I'll dress so fine,
You're gonna love me when you see me
I won't have to worry…
Raszaj podniósł się z podłogi i podszedł do kuchennego blatu. Wziął z niego zniszczony, wojskowy nóż w skórzanej pochewce. Westchnął, po czym z żalem wyłączył radio i zdmuchnął świece, które dotychczas oświetlały wnętrze drewnianego wozu ciepłą i migotliwą poświatą. Przez chwilę stał oparty o drzwi patrząc się w ciemność. Przebiegł pamięcią wszystkie ostatnie włamania, oszustwa oraz kradzieże szukając powodu dla którego Greta może go wzywać. Potem zastanowił się nad młodym Szwedem, klubowiczem który pijany próbował pobić jednego z Ganji, zanim sam nie wylądował w pobliskim szpitalu z przetrąconą rzepką. W końcu po paru minutach płonnych rozmyślań wyszedł na ciemną noc.
- Móri! Do nogi! – psi ghoul radośnie podskoczył opierając się na udach Raszaja. Młodzieniec zamknął drzwi i przekręcił klucz w zamku. Okrążył wóz po czym spojrzał na zielonego Simsona opartego o ścianę z sentymentalnym uśmiechem. Jakoś nie mógł się zebrać, na kupienie nowego pojazdu.

***
Chłopak siedział spokojnie słuchając wywodów Grety. Przynajmniej nie chodzi jej o mnie . Raszaj starał się unikać kłopotów, lecz bycie Shilmulo mu w tym nie pomagało. Zaczął uważnie słuchać Grety która starała się umknąć im tak szybko jak wcześniej rozłączyła się przez telefon. Jednak Astrid zdołała ją zatrzymać. Wysłuchał pytanie i przydługawą odpowiedź nie zwracając na nie zbytniej uwagi. Wstał ze zdobionej kanapy kątem oka spoglądając na malamuta siedzącego grzecznie w kącie. Zrozumiał wszystko i nie próbował uchylić się od obowiązku. Należało się teraz zorganizować.
- Kto zgodzi się ze mną, że należy rozdzielić na dwie grupy? Jedna odszukała by i przesłuchała tego Vykosa a druga złapałą Japoń… -- zerknął na kobietę wschodniego pochodzenia po czym dokończył dyplomatycznie – Japończyka…
Spojrzał kolejno na Astrid, Alice i dwie kolejne przedstawicielki płci pięknej. Nagle poczuł się osamotniony jak szowinista na wiecu feministek - bez żadnych szans na to co umiał najlepiej - dowodzenie grupą.

Johan Watherman 08-05-2009 13:59

Joseph troszkę nawet leniwym gestem zebrał klucze dłonią i schował je do kieszeni spodni. Jego wzrok powędrował na Gustaw wraz z lekkim uśmiechem w kącie ust.

-Musimy porozmawiać.

Następnie wyskoczył za wychodzącym Gunnarem, podbiegł do niego i zatrzymał na chwilę. Jeden z przechodzących obok ludzi skrzywił się na widok Blackborna, stróża potu poleciała po jego czole. Tymczasem Eutanatos nachylił się, spojrzał na mężczyznę, już miał coś szepnąć gdy ostatecznie przekręcił sam do siebie przecząco głową i zamyślił się mamrocząc po nosem.

-Nie, to nie, to też nie, nie, nie... Czterdzieści pięć...

Stojąc tak odprowadził wzrokiem wychodzącego Walerija. Zamyślił się, wyjął z kieszeni banknot i zawołał kelnerka.

-Drin dla tego pana.

Podał pieniądz wskazując na Walerija. Machnął mu na pożegnanie od niechcenia po czym skoczył za Gustawem który akurat wsiadał do auta.

-Czekaj...

Słowa w eter, wzrok Eutnatosa na mężczyznę, głoski powoli układały się w całość. Poooowoli i flegmatycznie, ważąc słowa.

-Widziałem, że jesteś inny. Nie taki jak oni... Reszta bałaganu. Współpraca?

Podał rękę i zamilkł w oczekiwaniu.

Lunar 08-05-2009 22:28

[media]http://www.youtube.com/watch?v=MRC5KDqpZ_I[/media]

Walerij Ilijew

Ignorował część słów wymawianych pośpiesznie przez Josepha.

- Świat się sypie i bez naszych starań. - odparł wyjątkowo niejednoznacznie, jakby zainspirowany myślą Josepha.
- Panie.. Blackborn.. - zastanowił się przez chwilę nad wskazującym nazwiskiem. - Zdaję sobie sprawę. Że nie jest panu na rękę. Obecność. W tym. Miejscu. Ale prosiłbym, o nieco, cierpliwości. - czy to było natręctwo Walerija, wrodzone niewyleczone jąkanie, czy też bystra autostylizacja i maskowanie się, było nieokreślone. Błyskawicznie przechodził do prostszych zdań.
- Wydawało mi się, że wy miewacie o wiele więcej kontaktów z tym środowiskiem.

- Co do jednego jestem pewien. Nawiązując do początku. - i w rzeczy samej, kontynuował myśl, którą przerwał sam sobie dając się niepotrzebnie sprowokować mistykowi. Oparł rękę o łokieć na ramieniu wózka. Otarł czoło. - Zagrożenie "Spokrewnionych" - zaznaczył z przerwą słowo - musi zostać zlikwidowane w pierwszej kolejności. Za wszelką cenę. Panowie się zgodzą.

I ani razu, nie użył słów, Unia, Technokracja, Dewiant.

* * *

Gunnar może i sprawiał wrażenie niepoczytalnego, ale.. wszystko wokół niego wariowało. Emocje, strumienie myśli.
- Obawiam się, że w tej jak i każdej rozgrywce, nie ma zwycięzców.
Najśmielsze projekty probabilistyczne widzą go jak czarną dziurę bez dna, która zasłania wszelką przewidywalność. Był Mistrzem w swoim fachu. Tradycje utraciły dziś wielkiego gracza.
Albo.. to wszystko było cwanym teatrem.

- Według mnie teraz nie ma ani Tradycjonalistów, ani Technokratów... - rzucił ostatecznie. Słowa były jak niewidoczny nóz wyjęty spod płaszcza. Dźgnąwszy z nienacka ukłuł głęboko, nie pozwalając odpowiedzieć.


- Wolność, czy bezpieczeństwo. - zaczął bez formy pytania, sam do siebie Walerij, wpatrując się w głąb szklanki. Czyżby rozmyślenie stało się więcej, aniżeli oderwaniem od gruntu myśli. Czy w szklance była rzeczywiście woda.
- O ile prościej, by było.. - zaczął patrząc gdzieś poza. - ..gdyby było tak prosto jak mówisz panie Black. - zasączył usta i zamyślił się ponownie przy wspomnieniu Gustawa o teoriach. - Po zobaczeniu wystarczająco cierpienia, nie tylko tu, i w Afryce, doszłem do wniosku.. - mruknął niedokończywszy, po czym wybuchł.
- Ah, jak często jedno żyć musi kosztem drugiego! - zacisnąwszy dłoń na szklance. Żelazna mina pękła. Stłuczono porcelanową maskę. Jakby wszechświat chciał wyrównać szanse i ukazać emocje.. Technokraty. I jeszcze ten Gustaw. Z pewnością działający na przeszpiegi. Poczucie lojalności zmusi go do złożenia raportu o podupadającej wierze agenta. Słusznie. Nie powinno być miejsca na słabości.
- Pytałem kiedyś o to mojego ojca. Powiedział, że bezpieczeństwo. -
pauza!
- Mówił także.. że wolność dawała mu praca. - podczas, gdy polityką gryzą się inteligenci, żaden z nich nie odwiedził nigdy ciężko pracującej stoczni, kopalni, czy huty. Gdzie z oparów i syku wychodzi kolejne dzieło ludzkich rąk.

Walerij spojrzał wymownie na Gustawa jakby szukając odpowiedzi po słowach maga. Otarł zmęczone czoło. Jego zarost trącił rosą wody podczas prób przemówienia. Lecz żaden racjonalny głos nie wydał się z jego ust.

Mistrzy fundacji wyszedł.

Ilijew poprawił się na wózku. Miał wrażenie zsuwania. Opadania w dół z każdą ciężką, ciągnącą go tam myślą. - Oszalała płaszczyzna magiczna.. - próbował przetrawić powtarzane słowa Olina - Deregulacja trybów wpływu.. - odznaczył nowomową i poprawną terminologią, nie odwołującą się do żadnych zabobonów, ni kłamstw, ułudy. - Coś z czym walczymy od lat, zostało nam przypisane. Zaiste Gustawie, - zdawał się nagle złapać dobry humor, bo z wyjątkowym cynicznym śmiechem przemówił w towarzystwie - jesteśmy przeżytkiem i nie uchronimy niczego przed katastrofą. - z cynicznej obrony przed prawdą, wyciekały resztki ran i poczucie beznadziei.

Milczenie.
- Panie Blackborn. Chce mnie pan upić. - stwierdził po ciszy. Kółeczko gentelmenów przy stoliku zdawało się kruszyć i rozpadać. Zdawało. - Acz ja się nigdzie nie wybieram, toteż.. warto nery przeczyścić.
- Poznam chętnie waszą namiastkę Konstruktu. - odparł pokrótce - Wyślę ludzi po nowoprzybyłego japończyka. Zajmą się nim i go sprowadzą.

Hawkeye 10-05-2009 11:30

Przebudzenie się każdego ranka, było jak cud. Gdy po raz pierwszy otwierało się oczy, aby ponownie ujrzeć ten świat. Słońce padające na twarz i wiaterek wydobywający się z częściowo otwartego okna. Wszystko to było nad wyraz przyjemne, można by powiedzieć, że było to nawet cudowne.

Usiadł na swoim łóżku przyglądając się pokojowi. Sypialnia nie należała do największych, a mimo wszystko wydawała się kojącym i bezpiecznym miejscem. Po tylu latach spędzonych w "więzieniu" nareszcie był wolny. Od momentu swojej ucieczki, każdego dnia ... po każdym przypomnieniu, przypominał sobie tamto miejsce. Wspomnienia, które mocno wypaliły się w jego umyśle, cierpienie które nad nim ciążyło ... potem zawsze powtarzał sobie, że jest wolny i żadna siła nie sprawi, aby ponownie się tam znalazł. Miał swój cel, do którego pragnął dążyć i miał czas, oj miał dużo czasu ... dlatego, teraz potrafił się jeszcze zachwycać wszystkimi małymi rzeczami.

W końcu jednak trzeba było się podnieść. Od razu ruszył w stronę łazienki. Szybki prysznic i wszelkie inne czynności, które człowiek wykonywał bezmyślnie każdego ranka. Czasami można było się zdziwić, dlaczego poświęcają tak mało uwagi tym wszystkim czynnościom, które przecież dbają o ich zdrowie? On zawsze sobie powtarzał, że o ciało należy dbać ... lub jak to mówiło jedno ze starych ludzkich przysłów: "Moje ciało to moja forteca", ciekawe czy wiedzieli, jacy czasami potrafią być urzekająco wnikliwi.

Po tym porannym rytuale udał się w stronę kuchni, aby przygotować sobie śniadanie. Gdzieś wyczytał, że jest to najważniejszy posiłek każdego dnia ... było to bardzo ciekawe stwierdzenie, ale przecież ciało domagało się tego ... a mimo wszystko umysł, nie mógł działać samodzielnie. Oczywiście było to pewne ograniczenie, ale plusy jego obecnego stanu, kilka razy przewyższały wszystkie te drobne nieprzyjemności.

Do kubka wsypał sobie kawę, uwielbiał jej aromat ... o dziwo ten zapach przypominał mu inny czas. Wojna sprzed wielu lat i czas przed wojną, te informacje potrafiły się czasem zgubić gdzieś w umyśle. Mimo wszystko żył z pełną świadomością tego kim był, co stracił i z jakich powodów. Każdy popełnia błędy, pytaniem jest czy są one ostateczne i czy zawsze można zboczyć z raz obranej ścieżki?

Gdy brał do ręki kubek nagle poczuł to ... naczynie upadło na podłogę, tłukąc się na wiele kawałków, a płyn, który zawierała rozlał się na kafle. Nie zwracał na to uwagi, patrzył przez jedno okno ... chociaż jednocześnie wybiegał gdzieś daleko. Taka obecność ... nie czuł jej od dawna ... od czasów wojny. Przecież ich już nie było. Rozmawiał po uciecze, z dawnymi towarzyszami broni, z kilkoma obecnymi również i każdy z nich na to pytanie, odpowiadał jedno: "Nie ma ich, zniknęli nie wiadomo gdzie". Sam oczywiście też doszedł do takiego wniosku, pamiętając wszystko to, czym wcześniej się zajmowali, musiałby spotkać przynajmniej kilku. Świat się jednak zmienił, tak jakby więcej nie mógł ich utrzymać w sobie. Jednakże nagle miał dowód, że była to nie prawda, a przynajmniej jeden z nich znajdował się tak blisko ... tak blisko.

Po chwili ocknął się po pierwszym szoku ... zaskoczenie bywa śmiertelne, a on nie mógł sobie pozwolić na porażkę. Nie w tym momencie. Zebrał części szkła leżące na podłodze i wytarł spływającą po kaflach kawę. Na mapie sprawdził tą lokalizację, był to mały katolicki klasztor ... pamiętał, że obserwował go kiedyś z daleka i wiedział, że nie dane mu będzie się tam dostać.

Cóż, nie mógł wiecznie o tym myśleć i zastanawiać się nad kolejnymi posunięciami ... tej istoty. Miał swoje własne sprawy do załatwienia. Wyszedł z mieszkania zamykając go na klucz i windą udał się do podziemnego parkingu. Czas było ruszyć na miasto ...

******
Kartka z kalendarza mówiła, że był 23 kwietnia. Data pozwalająca na określenie upływu czasu. Wydawało się ważne, aby o tym pamiętać. Można było zastanawiać się po co? Co abstrakcyjne bądź co bądź pojęcie upływu czasu daje? Możliwość oczekiwania czy szansa na wspomnienia?

Potrząsnął głową, nie było sensu o tym rozmyślać. Jednakże czasami nachodził go taki nastrój? Czasami, gdzieś tam głęboko w jego umyśle pojawiał się żal ... po wojnie. Wtedy nie wiedział wielu rzeczy, ale był dowódcą ... odkąd mógł sięgnąć pamięcią zajmował to lub inne stanowisko. A teraz co mu pozostawało?

Spróbował podnieść się ze swojego fotela, ale nagle ogarnęło go dziwne uczucie. Czuł się słabo, bolała go głowa, a w gardle mu zaschło. "Co się dzieje?" zadawał sobie raz po raz w myślach to pytanie.

Próbował dojść do łazienki, ale nie miał siły .. cały ten ból. Położył się na kanapie zamykając oczy, aby zasnąć. Czuł niepokój ... czyżby mylił się co do tej wczorajszej istoty? Wydawało mu się, że go nie szuka. A może jednak? Chociaż znał ich wszystkie sztuczki ... a to, to było coś nowego. Po chwili zasnął.
*********
Kolejne kartki z kalendarza. Tym razem obwieszczało całemu światu nadejście dnia 25 kwietnia. Zdarzenie sprzed dwóch dni, chociaż nadal budziło pewne zdziwienie i niepokój, wydawało się teraz tylko złym wspomnieniem. Nie miał pojęcie, co to mogło być. Co oznaczało jedno, nie było sensu w rozpamiętywaniu tego zdarzenia. Skoro nic nie mógł z tym zrobić ... a tak przynajmniej uważał, powinien dalej robić to co wcześniej. Być może pojawi się jakieś rozwiązanie tego problemu?

Dzisiejszy dzień miał zamiar spędzić, nad pisaniem pewnej pracy. Oczywiście w większym rozrachunku była to strata czasu. Pozwalała mu jednak na powiększenie swojego stanu posiadania ... a wszyscy przykładali do tego taką wagę. Jakby ten papierek lub kawałek metalu mogły ich uratować od jakiś nieszczęść.

Zasiadł na fotelu obok ... zdaje się ekranu do tego pudełka, gdy zadzwonił telefon. Krótka rozmowa ... Olin wydawał się czymś bardzo zaniepokojony. Było to zdarzenie warte zanotowania w pamięci, gdyż wcześniej sprawiał wrażenie naprawdę opanowanego. Skoro chciał się spotkać musiało to być coś ważnego, dlatego zgodził się przyjechać do niego i porozmawiać o tym wydarzeniu. Do spotkania zostało jeszcze parę godzin mógł spokojnie się przygotować.

Zegarek pokazywał godzinę 15:00 ... czas na obiad. Podniósł się ze swojego miejsca aby go przygotować ... poczuł jakby opadł z sił ... chciał krzyknąć.

Leżał na chłodnej podłodze kuchni własnego mieszkania. Otworzył oczy zastanawiając się, co właściwie zaszło. Zegarek na ścianie informował go o upływie 6 godzin. To sprawiło, że natychmiast znalazł się w pionie. To było niepokojące. Wyciągnął swój telefon i wybrał numer Gunara. Musiał z nim porozmawiać, skoro stary mag coś odkrył ... a musiał do tego dojść, mogło to mieć coś wspólnego, z jego ostatnią formą "zdrowotną".

-Gunnar tutaj Jim, rozumiem, ze spotkanie zakończyło się - nie był osobą, która "owijała w bawełnę". Szczególnie w takich przypadkach. Poza tym rozmawiał z Olinem, znał go już jakiś czas ... i ufał mu na tyle, na ile było to możliwe.

- tak.-


-Coś się dzieje, coś niedobrego ... dlaczego chciałeś żebym przyszedł?- stwierdzenie było jak najbardziej prawdziwe. "Coś" ponieważ nie potrafił określić jego przyczyny czy jego charakteru. Mag musiał jednak coś wiedzieć ...

- mam... wydaje się , ze coś się dzieje w mieście... liczyłem na twoją opinie...- było to chyba pewne niedomówienie, jednak człowiek nadal wydawał się zdenerwowany. Nie był to dobry znak ...

-Zdecydowanie coś się dzieje ... jeżeli nie przeszkadza to tobie chciałbym dowiedzieć się co ciebie zaniepokoiło ciebie wcześniej i co zostało ustalone na spotkaniu -
mimo wszystko nie lubił o nic prosić. Czasami po prostu zapominał, że nie był już "żołnierzem".

- Nic nie zostało ustalone. Niestety musiałem wyjść. Na spotkaniu byli poza mną Gotalander, Blackborn i Ilijew. Sprawa nie jest na telefon. I jest wyjątkowo delikatna.-


-Kiedy możemy się spotkać?-


- Będę z powrotem dopiero 1 maja....- cóż nie była to najlepsza sytuacja, kolejnych parę dni niepewności ... będzie trzeba spróbować poradzić sobie jakoś inaczej.

-Rozumiem, będę musiał się w takim razie spróbować dowiedzieć czegoś więcej od innych ... Gunnar, wiem ze to pytanie wyda się tobie dziwne, ale czy wiesz coś o Kluczu Salomona?- zadając takie pytanie mógł doprowadzić do pewnych niewygodnych pytań, ale desperackie czasy wymagają desperackich metod.

- Nie kojarzę nic takiego... ale czym by to miało być?-

-Magiczna księga z około 15 wieku. Potrzebuje porozmawiać ze specjalistą od ... świata nie materialnego i przywołań- szkoda, że mag nie miał o tym żadnego pojęcia, zdecydowanie ułatwiłoby to kilka spraw.

- Znam kilka z tego okresu, ale nic o takiej nazwie - w tle usłyszał trzaśnięcie drzwiami i po chwili jakieś głosy. Mag musiał znajdować się na lotnisku lub dworcu kolejowym - Prześlę Ci numer, ale uważaj... - dodał po chwili

-Wiem i dziękuje ... - po tych słowach rozłączył się i poszedł załatwić jeszcze jedną sprawę. Wiedział, że jest jedna osoba, która może rzucić trochę światła na tą sprawę. Na konto N."Wiem wszystko".N wylądowało 100 dolarów. Pytanie było lakoniczne "22 do klasztoru katolickiego przybył ktoś nowy ... chce się dowiedzieć o nim czegoś więcej".

Po chwili zadzwonił jego telefon -500 dolarów- usłyszał głos w słuchawce. Przelewem komputerowym zapłacił wymienioną sumę.

-Gotowe-

- Mężczyzna z wyglądu 23 lat, krótko ścięty szatyn nieźle zbudowany. - po tych słowach rozłączyła się ... och potrafiła go zdenerwować. Trzeba było jednak znosić takie rzeczy. Kolejne 100 dolarów i pytanie: "Imię i nazwisko". Wymieniona suma 2,5 tysiąca wydawała się duża ... ale mimo wszystko przelał to na jej konto. Po chwili ponownie zadzwonił telefon.

-Natan Franetti.- Rozłączyła się natychmiast ... sprawdzenie tego nazwiska w google nic nie dało ... co pewnie wzbudziłoby jego niepokój, gdyby choć trochę lepiej się na tym znał. Postanowił na chwilę odłożyć tą sprawę i spotkać się ze specjalistą od Gunara ... którym okazał się Karl Kamprad. Spotkał go już kiedyś i wydawał się naprawdę miły, cóż bez ryzyka ...

-Karl tu Jim Manners, muszę z tobą porozmawiać .. wiem, ze jesteś specjalistą od ... świata nie materialnego, moglibyśmy się spotkać?-

- Niekoniecznie... może... nie. Czego? - cóż za ciekawy zestaw pytań ... przemknęło mu przez głowę.

-Potrzebuję dowiedzieć się czegoś o przywołaniach i rytuałach, które mogłyby zrobić krzywdę istocie ... nie materialnej -


- masz 4 lata czasu? na kurs skrócony?-


-Nie .. dlatego chce porozmawiać z tobą w cztery oczy, mam parę konkretnych pytań -

- 2 w nocy północna strona Molmohus. Pasuje?


-Pasuje-

-To na razie.

-Do zobaczenia-
po tych słowach rozłączył się. "Co za urocza rozmowa". W każdym razie do 2 w nocy mógł zająć się swoimi sprawami

Miejsce spotkania było chłodne, dlatego szczelniej otulił się płaszczem, aby utrzymywać ciepło ciała. Już od pewnego czasu słyszał kroki, dlatego głos Karla, nie zaskoczył go. Odwrócił się spokojnie i popatrzył w jego stalowe oczy. Nie ubrał okularów, ukrywających tą jego skazę ... pewnie chciał go trochę zdenerwować, cóż nie było ku temu żadnych szans.

-Czy znasz jakiś rytuał, który mógłby pozbawić przytomności istotę "nie z tego świata"? - większość osób pewnie zdecydowałoby się na rozpoczęcie rozmowy, od jakiegoś witaj, albo czegoś w podobnym guście. Czas miał jednak teraz pewne zdarzenie, a z pewnością nie chciał zajmować go wilkołakowi.

-To zależy co rozumiesz przez "nie z tego świata"? W zasadzie znam "coś" na każdego...-


-Gdybyś miał wykonać taki rytuał na istotę przypominającą ducha, ale nie mającą wiele wspólnego wcześniej z ziemią?- być może wszystko to było nie jasne, ale nie miał zamiaru okazywać żadnej słabości. Ot rozmawiamy sobie o wiedzy ... w tak dziwnym miejscu

-Wydaje mi się, że na pewnym poziomie wszystkie istoty nadnaturalne są takie same. Nie ma więc znaczenia kim jest ta istota.-


-Znasz kogoś, kto mógłby taki rytuał poprowadzić? -

-Tak, ja. Kilka, innych osób..-

-A mógłbyś podać jakieś nazwiska? I czy do wykonania takiego rytuału potrzebne byłyby jakieś specjalne okoliczności czy trudne do zdobycie rekwizyty?-


- To zależy od wielu czynników. W niektórych przypadkach nie trzeba by żadnych długich przygotowań czy rekwizytów. -
Patrzył na niego. Nie odpowiedział mu na całe pytanie, ale chyba nie było sensu teraz go naciskać ... przynajmniej w tym momencie

-Posłuchaj gdybyś przypomniał sobie jakąś możliwość prześledzenia takiego rytuału i odnalezienia osoby, go odprawiającej ... to daj mi znać - Po tych słowach odwrócił się plecami i ruszył w stronę swojego samochodu ... jutro też zapowiadał się piękny i raczej nudny dzień ...

Ratkin 10-05-2009 17:44

-Oczywiście, panie Ilijew. Taki weteran jak pan, może sobie pozwolić na chwilę wytchnienia...-Gothalander uśmiechnął się życzliwie w stronę drugiego Technokraty. W jego głosie nie było jednak aż tyle słodyczy. Nigdy jednak nie skrywał on swoich opinii na temat pozostałych Konwencji. Ta niezbyt poprawna politycznie szczerość nie raz wstrzymywała już awanse, które powinien dostać już dawno biorąc pod uwagę jego wpływy. -Niech pana ludzie zajmą się tym, w czym niewątpliwie są profesjonalistami. Pozostanie nam czekać na rezultaty. Liczę, że podzieli się pan wnioskami...

-Jeśli pan zostaje to pozostaje nam się pożegnać. Oczywiście czekam na kontakt i zapraszam do siebie. Szkoda, że dopiero w takich okolicznościach...Adres pan zna. tak więc, do zobaczenia.

Chwilę później Gustaw prężnym krokiem wrócił do samochodu. Kiedy wsiadał, dogonił go Blackborn. Inicjatywa ze strony Tradycjonalisty cieszyła go.

-Z przyjemnością nawiążę z panem współpracę. -uśmiech Gustawa tak jak poprzednio był całkowicie szczery. -Jedzie pan ze mną, czy za mną?

-Podrzuci mnie pan do mojego motoru?

-Oczywiście panie Blackborn, zapraszam. -uprzejmym gestem zachęcił Euthanatosa. Poczekał aż ten usadowi się w środku i wskaże mu w którym kierunku mają jechać.

-Nie prościej było zaparkować gdzieś bliżej?- zapytał, choć znając dobrze twórczość swojego rozmówcy, mógł z powodzeniem przewidzieć odpowiedź. Oczywiście Blackborn zapewne by tej teorii zaprzeczył…

Joseph niedbałym gestem skazał drogę do pobliskiego parkingu: -Nie ufam ludziom włącznie z samym sobą... - uśmiechnął się w wyrazie autoironii.

-Muszę się z panem zgodzić.- Gustaw ruszył we wskazanym kierunku.-Ludziom, to znaczy masom, nie można ufać. Tłumem nie rządzi rozsądek, jego reakcje są nieprzewidywalne. Pomijając oczywiście kilka prawideł to znaczy teorie chaosu oraz prawa Murphiego. -zażartował. -Niestety, na nich też nie można polegać. Zaufanie to relacja która łączyć może tylko dwóch ludzi. Dla mnie, polega ona na przewidywalności panie Blacborn. Jesteśmy na miejscu.

-Ale to dla ludzi. Prawdziwą sztuką jest umieć dostrzegać w chaosie wszystkiego. Byle kto potrafi czytać litery, ale mało kto potrafi złożyć poemat z rozsypanych liter w których regułą jest chaos... - Eutanatos zamilkł na chwilę - Albo w porządku porządek... Gdzieś pan chce się udać w celu dyskusji?

-Zapraszam do mojego kasyna. Miejsce może mniej spokojne o tej porze, ale to chyba panu nie przeszkadza...-Technokrate raził nieco sposób wypowiedzi Jospeha, nie dal jednak po sobie tego poznać. Nie jeden w Brukseli mógłby się od niego uczyć pisania tak, żeby zwykły śmiertelnik nie miał możliwości zrozumieć kryjącego się za tym galimatiasem prawniczego sensu. Szkoda byłoby go oddawać chłopakom w lustrzankach. W pokojach 101 zgaszono juz tyle talentów.. -pomyślał.

-Ukrywanie się byłoby podejrzane... Nie! - rzucił do siebie i mamrocząc pod nosem coś usiadł na swój motor aby pojechać za Technokratą…

MigdaelETher 11-05-2009 22:40

- Domo arigato gozaimasu! - dziewczyna skłoniła się z gracją, przyjmując z ręki Chińczyka karteczkę z adresem - Myślę, że powinnam sobie poradzić, bez większych problemów, tak dobrze wytłumaczył mi pan drogę.

Kuchnię przepełniały niesamowite, egzotyczne aromaty. Pod ścianą stało wielkie akwarium, w którym, swoje ostatnie godziny życia, zanim staną się wykwintnymi daniami, cieszącymi podniebienia gości, spędzały rozmaite ryby, skorupiaki i głowonogi. Lin z uśmiechem przyjęła z rąk młodego kuchcika parującą miskę ramenu i parę pałeczek. Dziewczyna przycupnęła na podsuniętym jej usłużnie krześle. Uniosła pałeczki do malutkich, karminowych ust, które przyciągały wzrok, kontrastując z bladością twarzy. Makaron zdawał się ciągnąć w nieskończoność, ciemne grzyby mun, pływały w wywarze koło pokrojonego w drobne kawałeczki kurczaka i delikatnych pędów bambusa. Mei zjadła wszystko ze smakiem, co chwila chwaląc głośno kunszt szefa kuchni i jego pomocników. Oddała miseczkę. Skłoniła się raz jeszcze, po czym szybkim krokiem zeszła po schodach. Po chwili jej drobna sylwetka zniknęła w mroku zalegającym w wąskich, krętych zaułkach Malmo.




Dziewczyna przemykała wskazaną przez Chińczyka ulicą, gdzieś w oddali rozległ się przenikliwy głos syreny policyjnej. Jeszcze kilka kroków... Metaliczny trzask przewracanego kosza na śmieci... Dwa koty, miaucząc przeciągle przecięły jej drogę, wypadając z bocznej uliczki wprost na jezdnię. Pisk hamulców... Kierowca zahamował w ostatnim chwili, przeklinając pod nosem, z piskiem opon, ruszył w dalszą drogę. Skręciła w lewo. Na końcu ulicy majaczyła bryła, pokrytego dachem z falowanej blachy, magazynu. Lin przystanęła, przywarła do chłodnej ściany budynku, oczyściła umysł, pozwoliła,by jej ciało rozluźniło się.*




Siedzący klika metrów dalej, skryty w swoim prowizorycznym, kartonowym schronieniu kloszard, przetarł ze zdumieniem oczy i przytknął nos do owiniętej w szary papier butelki.

- Cholera, mocne! - podsumował z uznaniem, kiedy na jego oczach bladolica dziewczyna wtopiła się w mrok nocy.

Niezauważona przez nikogo Lin, ostrożnie podeszła do drzwi magazynu. Ciężki łańcuch i pokaźnych rozmiarów kłódka nie stanowiły dla niej żadnej przeszkody. Chwila skupienia i szczupły, kościsty palec Mei przybrał odpowiedni kształt.* Ogromna, pusta hala magazynu tonęła w ciemnościach.

Ciekaw jak w tym barbarzyńskim kraju wygląda to czym u nas jest Jadeitowe Królestwo - przemknęło jej przez myśl.

Skoncentrował się i spojrzała na drugą stronę...

Aschaar 12-05-2009 20:03

Lin Mei


Rytuał był zadziwiająco łatwy... Zadziwiająco. Tyle słyszała o licznych utrudnieniach jakie czekały istoty jej podobne... - skrzywiła się z niesmakiem – w tym rejonie. To, czego doświadczyła było... było aż za proste.
Nie, nie miała teraz czasu, aby się nad tym zastanawiać. Może później...
Usłyszała jeszcze słowa kloszarda...

Kłódka, stara i zardzewiała otwarła się. Bez najmniejszego problemu, bez najmniejszego dźwięku mogącego zdradzić...
Weszła do środka i spojrzała w ciemność dużego magazynu...


To co zobaczyła zaskoczyło ją. Ściany wydawały się zbudowane z ciemnego jadeitu, z praktycznie czarnymi krawędziami. Natychmiast też wyczuła obecność jeszcze kogoś... Tak, był tam. Wiedziała, że tamta istota też ją wyczuła. Zarejestrowała jej obecność i ponownie zapadła w koncentrację. Ostrożnie przeszła kilkanaście metrów. Jadeitowe ściany stawały się coraz jaśniejsze – jakby wypełniała je jakaś wewnętrzna energia...

Szafirowa postać. Zauważyła ją bez trudu – doskonale odcinała się od tła.

Była jakby wykuta z jaśniejącego jakimś wewnętrznym światłem kamienia, idealna i nieruchoma. Zauważyła też dziwny dualizm – mężczyzna z pewnością nie był Azjatą. Miął, z pewnością, ponad 180 wzrostu i był zbyt postawny jak na kogoś z „Jej Ludu”. Jednak idealna, wyglądająca na praktykowaną latami, pozycja – seiza – zdradzała, że spędził na Dalekim Wschodzie wiele czasu. Kiedy zastanawiała się co powinna zrobić i jak zareagować mężczyzna odezwał się.

- Wybacz, nie mogę Cię oficjalnie przywitać – słowa były wyraźne, a japoński perfekcyjny – Nie chcę przerywać tego rytuału. Nie mogę go powtórzyć. Proszę nie zbliżaj się do mnie na odległość mniejszą niż trzy metry... To może być niebezpieczne. Miejsce, którego szukasz znajduje się przede mną, tuż przy ścianie, ponad 8 metrów... To co robię w żaden – jego głos zachwiał się, kiedy wyraźna biała linia przebiegła po jego plecach – w żaden sposób nie wpływa na stan tego miejsca...

Azjatka spojrzała w stronę ściany o której mówił nieznajomy - wszystko było już uprzątnięte i pobieżnie wyczyszczone...

Ratkin 12-05-2009 21:13

Przejazd przez miasto nie trwał długo. Jechali szybko, wręcz brawurowo. Pomimo tak odmiennych powodów, obaj śpieszyli się, gnając na złamanie karku. Jak zwykle, Gustawa nie zatrzymały żadne czerwone światła. Rozświetlone nocnymi światłami miasto wydawało się bardzo spokojne. Zbyt spokojne, nawet dla lubiącego ład Technokraty. Dla nieuzbrojonego oka wszystko mogło być w wyśmienitym porządku. Na swoje szczęście, lub też nieszczęście, Gustaw patrzył na świat przez pryzmat swojego oświecenia. To czego się dowiedział tego dnia o sytuacji w mieście tworzyło zupełnie inny obraz otaczającej go metropolii. Dane z telekomunikacji były wręcz banalne do odczytania, jeśli tylko potrafiło się patrzeć. Połączenia z numerami zarejestrowanymi jako wszelkiego rodzaju serwisy, usługi naprawcze i tym podobne, w połączeniu z raportami z działu energetyki tworzyły tło dla niepokojącego Technokratę obrazu. Jakiś szalony malarz zdecydował się stworzyć swoją kompozycję z spływających na biurko Gotalandera danych z centrali obsługującej telefony alarmowe…



Na swoje szczęście, lub też nieszczęście, Gustaw patrzył na świat przez pryzmat swojego oświecenia. To czego się dowiedział tego dnia o sytuacji w mieście tworzyło zupełnie inny obraz otaczającej go metropolii. Dane z telekomunikacji były wręcz banalne do odczytania, jeśli tylko potrafiło się patrzeć. Połączenia z numerami zarejestrowanymi jako wszelkiego rodzaju serwisy, usługi naprawcze i tym podobne, w połączeniu z raportami z działu energetyki tworzyły tło dla niepokojącego Technokratę obrazu. Jakiś szalony malarz zdecydował się stworzyć swoją kompozycję z spływających na biurko Gotalandera danych z centrali obsługującej telefony alarmowe…




Miasto wrzało. Gustawa wcale nie cieszył fakt że na pozór nie było tego widać po reakcji Śpiących. Zazwyczaj Technokrata powinien cieszyć się z faktu że Masy pozostają w błogiej nieświadomości wobec czającego się tuż za każdym rogiem niebezpieczeństwa. Gustaw jednak brał sobie do serca znajomość prostego faktu na temat gotowania żywcem żaby. Wrzucona do wrzątku, wyskoczy i ucieknie, jednak jeśli podgrzewać wodę powoli…

Panie Gunnar, pana poświęcenie może być dla Mass niedźwiedzią przysługą. –westchnął do siebie – Tak to już jest, kiedy za „opiekuńczą socjotechnikę” zabiorą się ludzie nadający się co najwyżej do przewodzenia New-agowym sektom

Dojechali na miejsce. Gustaw musiał poczekać aż jego towarzysz znajdzie odpowiadające mu miejsce na sporych rozmiarów parkingu. Technokrata przez chwilę przyglądał mu się, starając dostroić do osobliwego porządku rządzącego jego postępowaniem.

-Miła przejażdżka, choć miasto dziś jest… wyjątkowe.-rzucił do Josepha, kiedy ten zbliżył się spokojnym krokiem.

-Tak. Porządek… taki nienaturalny i sztuczny. – westchnął Euthanatos. –Pan wie, że… to, się musi wymknąć spod kontroli prędzej czy później. To nieuniknione.

-Cuż…-Gustaw chciał delikatnie rozładować atmosferę.-Przyzna pan jednak że ta „zielona fala” była czymś przyjemnym. Wie pan dlaczego Unia Technokratyczna jest lepsza od III Rzeszy? – pozwolił sobie na ryzykowny dowcip. Ten był szczególnie niemile widziany wśród „kolegów” z NWO, ale tym razem mógł trafić na kogoś zdolnego do poczucia jego potencjału. -W III Rzeszy każdy miał jeździć własnym samochodem. My gwarantujemy po Masowym Wstąpieniu brak korków na ulicach!–promienny uśmiech zagościł na obliczy Gustawa.

Euthanatos zrozumiał, jednak chyba inaczej niż by tego chciał Technokrata.

* * *





Po dłuższej chwili, przebiciu się przez gwar i tłumy gości oraz serię zabezpieczeń, dotarli wreszcie do cichego, spokojnego biura należącego do Gustawa. Blackborne zasiadł w wygodnym fotelu dla gości, czy raczej petentów. Gospodarz przez chwilę przerzucał zalegające na biurku skoroszyty, dostosowując się w swoich poszukiwaniach do porządku nadanego im przez jego sekretarkę. Po odnalezieniu się w nich, podał trzy teczki Euthanatosowi.

-Niech pan się z tym swobodnie zapozna.-W czasie kiedy jego gość przeglądał podane mu papiery, Gustaw zaczął szukać dla niego dane w laptopie.- Zapewne bez trudu wyłapie pan co istotniejsze fragmenty. Myślę że wspólnymi siłami znajdziemy więcej niż do tej pory…




Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:29.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172