lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/)
-   -   Cena Życia (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/7906-cena-zycia.html)

Eleanor 15-11-2009 23:24

Przeciwmgielne światła zanikały w białym mleku natury. Liberty starała się trzymać w miarę blisko Land Rovera, bo po kilku zakrętach zupełnie straciła orientację, co do miejsca w jakim się znajdują. Popatrzyła w lusterko i napotkała wzrok Natalii.
Doroty udało się uśpić Ethana, albo wyczerpany płaczem zasnął sam, był mały i nie do końca zdawał sobie sprawę z tego co dzieje się wokół niego. Jednakże jego dwunastoletnia siostra była już wystarczająco dojrzała, by rozumieć grozę sytuacji. Dzieci epoki komputerów i internetu, z nieskończonym dostępem do informacji zyskiwały za dużą wiedzę, zdecydowanie zbyt szybko. Dzieci powinny bawić się z innymi dziećmi i czytać książki, a nie uciekać przed nieznanym, śmiertelnie niebezpiecznym wirusem i w poszukiwaniu na niego szczepionki, być pakowanymi przez dorosłych w tarapaty. Bo że jej zdobycie nie będzie sprawa prostą, Liberty była całkowicie pewna.


Nie potrafiła znaleźć słów by ją pocieszyć. Nati patrzyła pozornie obojętnie jak matka raz po raz bezskutecznie próbuje połączyć się telefonicznie z ojcem. W tym momencie zdała sobie sprawę, że dziewczynka nie powiedziała nawet słowa, od czasu kiedy ją zobaczyła na brzegu rzeki. Nie uśmiechała się, a była przecież takim radosnym dzieckiem. Dzieciom nie powinno odbierać się uśmiechu. Czy kiedyś jeszcze zobaczy uśmiech na jej twarzy? Czy będzie oglądać uśmiechy na twarzach jakichkolwiek dzieci?
Przejechała dłonią po twarzy, jakby odgarniając złe myśli.
Złe myśli nie pomagają.
Trzeba mieć nadzieję, bo inaczej zostaje człowiekowi tylko śmierć.
Skupiła się na drodze. Skręcili w las.

Przed jej oczami pojawiła się tabliczka z napisem: „Teren wojskowy: Przekraczanie surowo wzbronione”. Minęła ją obojętnie. Tyle przepisów już dziś złamała, że zignorowanie takiego zakazu wydawało się tak mało znaczące.
Tak samo szybko jak poszanowania prawa, człowiek pozbywał się skrupułów i wyrzutów sumienia. Niestety nie było łatwo pozbyć się własnych myśli, które jak szalone skakały od wspomnień o świecie, którego mogą już nie oglądać, poprzez myśli o bliskich i przyjaciołach, których może już nigdy więcej nie zobaczyć do wyobrażania sobie wszystkiego co jeszcze może się zdarzyć. Większość to nie były dobre myśli i nie były przyjemne. Kurwa, tak naprawdę wszystkie były cholernie nieprzyjemna! Miała ochotę kląć, w ten sposób uzewnętrznić swoja frustrację, ale obecność dzieci powstrzymała ją od robienia tego na głos. Mogła sobie za to folgować w duchu, a znała całkiem sporo przekleństw i to w językach, którymi posługiwało się niewiele osób na świecie. We wszystkich językach świata przekleństwa były tymi wyrazami, które człowiek poznawał zdecydowanie najszybciej i najlepiej zapamiętywał. Teraz mogła to wykorzystać.

Dojechali w końcu do tajnej bazy, teraz chyba zdecydowanie mało pilnie strzeżonej. Pierwsza pusta budka strażnicza została za nimi, potem była brama z kolejnym, tym razem obecnym i dość gadatliwym strażnikiem i wściekłe rottweilery. Wycofała się do samochodu, podobnie jak Nathan.
Psy napawały ją wstrętem. Bynajmniej nie dlatego, że były urodzonymi zabójcami z genów rasy i pewnie zostały jeszcze dodatkowo doskonale doszkolone w tym kierunku. To ich świecące na czerwono ślepia wywoływały uczucie mdłości i chęci natychmiastowej ucieczki. Nawet już martwe dalej mogły być śmiertelnie groźne.

Minęli bramę, Liberty świadomie starała się przejechać tak, by jej samochód nawet nie otarł się o martwe ścierwo. Potem zatrzymała go obok Land Rovera i wysiadła, jednocześnie nakazując chłopakowi, który już chwytał za klamkę z drugiej strony, by pozostał w samochodzie. W pierwszej chwili zobaczyła w jego oczach bunt, ale potem popatrzył do tyłu i skinął głową.

Liby podeszła do poznanej niedawno kobiety, która właśnie odpowiadała na pytanie Thompsona, że strażnik, który zbliżał się do nich od strony stróżówki, pracuje tu od miesiąca. Popatrzyła na łysiejącego czterdziestolatka z brzuszkiem, idącego chwiejnym krokiem w ich kierunku i zadała pierwsze ze swej listy pytań. W czasie jazdy, z zwłaszcza na widok zwierząt trochę jej się ich nasunęło:
- Te psy... czy były zarażone?
- Najprawdopodobniej. Nie widziałam nigdy wcześniej zarażonego psa, ale mysz wyglądała podobnie - wściekle rzucała się na wszystkich zdrowych i toczyła pianę z pyska. Tylko, że myszy zdychały szybko
– Kobieta szybko potwierdziła jej najgorsze obawy. Pytała więc dalej:
- Czy to możliwe, że wirus rozprzestrzenił się na terenie laboratorium? - Wskazała głową w kierunku budynków – Może wszyscy tam są zarażeni? Czy wejście jest bezpieczne?
- Bardziej bym stawiała na to, że psy nażarły się zarażonego mięsa. Ten wirus nie rozprzestrzenia się w powietrzu zbyt szybko, zarażenie następuje dopiero po kilku dniach i to przy dużym stężeniu. A jak wyjeżdżałam stąd półtorej godziny temu, to wszystko było w porządku. Oczywiście prócz facetów w garniturach.
- Nie można jednak wykluczyć takiej ewentualności?
- Popatrzyła uważnie na naukowca – Może macie jakieś maski ochronne? Tak... na wszelki wypadek?
- Mamy i kombinezony, ale nie musimy wszyscy wchodzić do środka. No i ta szczepionka działa, sprawdzaliśmy
- Odpowiedziała kobieta, a Liberty pokiwała głową:
- Tak tak, pewnie działa, ale należy ją raczej dostarczyć osobie zdrowej, anie już zarażonej, bo to tylko przyspieszyłoby rozwój choroby. Czyż nie tak to działa?
- Nie do końca. Musiałabym się rozwodzić nad tym, jak działa ten wirus, ale nie wiem czy mamy teraz czas. Poczułabym się pewniej, gdybym miała to już za sobą.
- popatrzyła Liberty głęboko w oczy - Szczepionka nie pomoże osobie ugryzionej, ale ma dużą szansę pomóc tym, którzy byli przez jakiś czas wystawieni na wirusa w powietrzu. Nie wiem czy mi zaufasz, ale to co się dzieje i chociażby te psy - od nich też podchodzą cząsteczki, mutują w powietrzu i szukają nosicieli. Można je zabić tylko jak są w małej ilości, jeszcze nie połączone.
- Czy spalenie ciał tych psów pomoże?
- Tylko, gdyby spalenie przebiegało w niezwykle wysokiej temperaturze. Zwykły ogień z zapalniczki na niewiele się zda, pali tylko część cząsteczek.
Kolejna wiadomość, która nie była pocieszająca. To wszystko to był jakiś koszmar. Cholerny upiorny koszmar z którego nie była w stanie się obudzić. Zadała jeszcze jedno pytanie, na które odpowiedź jakakolwiek by nie była napawała ją przerażeniem:
- Jakie są pierwsze objawy zarażenia?
- Ból, chwilowa utrata władzy nad ciałem, halucynacje. To tylko kilka z nich. Nie mamy na to teraz czasu! Chodźcie, laboratoria są tam.
- wskazała budynek, mówiąc te słowa nieco głośniej i ruszyła w tamtym kierunku. Montrose popatrzyła za nią a potem zwróciła się do reszty:
- Nie ma sensu byśmy wchodzili tam wszyscy. My wskazała na siebie i pasażerów w środku Hummera zostaniemy tutaj i popilnujemy tyłów. Weźmiemy jedną z krótkofalówek po mężczyznach z Land Rovera, wy weźcie drugą. Może jest tez jakaś przy tym, który tam leży - Popatrzyła na "czarnego" zabitego przez strażnika - Proponuję ustalić częstotliwość nadawania. Pani doktor jest strasznie narwana, nie wiem czy to wróży nam dobrze. – Zakończyła ciszej jakby do siebie.

Irrlicht 16-11-2009 19:13

Oho, to jednak nie zabili. To był chyba jednak dobry pomysł, by narobić trochę hałasu. Przynajmniej wiedzieli, że jest normalny. No, w miarę normalny. Chyba mógł się spodziewać tego, co nastąpi, po tym wszystkim. Wszystkim, znaczy, że po radiu, telewizji i facetach w garniturach można było się spodziewać tylko cywilów wściekłych jak psy, które właśnie leżały w kałuży krwi pod jego nogami. Nie pokwapili się, żeby się zatrzymać. Stękając i dysząc, podbiegł lekko, wciąż jednak mając broń w pogotowiu, na wypadek, gdyby jakiś pies nagle wychynął z mgły i ciemności. Choć, po prawdzie, bardziej obawiał się tych, co przyjechali, niż psów.
- Pojebało cię? Z trzydziestu metrów z takiej zabawki?! Gdzie cię strzelać uczyli, niech mnie szlag! Cud, żeś nas nie pozabijał. To nie jest dobry dzień.
- Przecież to Beretta
– odparł niby mimochodem. - Umbrella wyposażała nas w broń armii, nie typowo ochronną.
- Jestem detektyw David Thomson. Żyje tam ktoś w środku?
- Nie, nie żyje –
nogi nadal go bolały. - A w każdym razie nie żyje nikt, kto mógłby wam... Nam – wtrącił pospiesznie – pomóc. Kimkolwiek są ci naukowcy, mało ich zostało, tam, w środku. Jeśli ktokolwiek. Nazywam się Daniel Radcliffe.
Spojrzał na tych, co się zebrali. Jeżeli miał się czegokolwiek spodziewać, to na pewno nie tego. Z początku sądził, że ktokolwiek, kto tutaj przyjdzie, będzie miał coś wspólnego albo z armią, albo z ekipą badawczą. Gówno, nie było nikogo takiego, same cywile, w dodatku zaledwie paru takich, co będzie mogło nosić broń. Właściwie niespecjalnie musiał podejrzewać, co się stało: Ktokolwiek przeżył, trzymał się kupy. Zagadką dla niego pozostało to, co stało się w mieście i dlaczego próbowali wrócić tutaj.
Zapytał:
- Do diabła, co tutaj się dzieje? Ja niemal cały dzień spędziłem na stróżówce, a w radiu mówili, że rozprzestrzenił się jakiś wirus. A potem jakiś facet próbował mnie zabić, mało tego, psy, z którymi wczoraj chodziłem na patrolu, próbowały mnie zagryźć. Czego tutaj szukacie?
Zamrugał, jakby odpowiedź była oczywista.
- Bo chyba wścieklizny nie ma w powietrzu, co? - próbował się cynicznie uśmiechnąć, ale jego myślom kłam zadawała rzeczywistość.
Przysłuchiwał się rozmowie. I otrzymał odpowiedzi na większość ze swoich pytań.
- Nie ma sensu byśmy wchodzili tam wszyscy. My wskazała na siebie i pasażerów w środku Hummera zostaniemy tutaj i popilnujemy tyłów. Weźmiemy jedną z krótkofalówek po mężczyznach z Land Rovera, wy weźcie drugą. Może jest tez jakaś przy tym, który tam leży
- Wchodzę
– dodał. - Obojętnie, czy są tam żywi, czy martwi. Chcę pomóc.
Formy. Daniel był całkowicie otoczony przez formy. Wiedział, że być może na samym początku nie zyska zaufania, ale teraz liczyło się dla niego tyle, że na razie nie strzelał do niego nikt, choć miał świadomość, że to tylko kwestia czasu. Grzeczny, tłustawy pan funkcjonariusz, który chętnie oferuje pomoc wszystkim tym, którzy są w kłopocie... Ale wiedział, że od czasu, kiedy wybuchła epidemia, coś w nim pękło – w sumie, i tak nie miał do czego wracać, jeśli by wszystko zostało przywrócone do normy, co, miał na dzieję, że nie nastąpi. Pieprzył to całe wszawe życie, które do tej pory wiódł. A im więcej dowiadywał się, co się tak naprawdę stało, tym bardziej utwierdzał się w tym, że doprawdy coś się skończyło, skończyło się na tyle, że cały płaszcz, którym się otoczył, zaczynał się rozpadać.
Przeładował magazynek uwalany krwią, który wyrwał z trupa czarnego luda.
- No? To wchodzimy? - potarł z podniecenia podbródek.
Zaczynało się wreszcie to jebane łapu-capu, na które od zawsze czekał.

Sekal 19-11-2009 13:07

Wtorek, 25 październik 2016. 18:07 czasu lokalnego.
Laboratoria naukowe Umbrella Corporation, północny wschód od Everett



Psie trupy cuchnęły, a krew wylewała się w kałuże powoli, zmieniając ich barwę. Lejący się strumieniami deszcz rozmywał ją powoli, przemieniając w krwawe błoto. Brama stała otwarta, smętnie kołysząc się na lekkim wietrze. Niewidzialne cząsteczki wirusa X powoli unosiły się w górę, ku atomosferze. Jak działały? Kto to mógł wiedzieć, nawet Maria posiadała tylko częściową wiedzę. Zresztą i tak nic nie było widać, reflektory na słupach nie zabłysły dzisiejszego wieczora, a pracownicy nie zaczynali zbierać się do domu po całym, ciężko przepracowanym dniu. Teraz bowiem stygli, najczęściej wszystko mając już gdzieś. Chociaż byli i tacy, którzy daliby wszystko za takie zapomnienie. Nie wszystkie kule od razu zabijały.
Pierwsze ciało, pomijając oczywiście człowieka oglądającego z bardzo bliska betonowe stopnie prowadzące do stróżówki, leżało przy pobliskim budynku. W kilku miejscach było już ogryzione aż do kości, ale nie trzeba było przyglądać mu się zbyt dokładnie, czarny garnitur nie wyróżniał się. W ciemnościach mogło być workiem kartofli. Tak, to na pewno był worek. Dorothy z dziećmi nawet nie zamierzała ruszać się z Hummera, a po chwili wróciła tam i Liberty, nie mając ochoty na zwiedzanie.

Pozostali podeszli bliżej, nie zamierzając oglądać trupa drugiego strażnika. Niestety, trupów uniknąć się nie dało, Maria próbowała nie patrzeć za bardzo w dół. Zaraz przy drzwiach do pierwszego z budynku leżał młody mężczyzna, dziura w czaszce była widoczna nawet w tych ciemnościach. Niestety i do niego dorwały się psy.
-Nie dotykajcie niczego nie zakrytą dłonią. Ten wirus mógł się wydostać już na zewnątrz i albo strażnik, albo ten biedak tutaj prawdopodobnie byli zarażeni.
Kobieta trzymała się blisko Thomsona, na tyle za jego plecami, by móc się tam schować w razie potrzeby. Weszli do środka.
Pierwszy z budynków był bardziej parterowym biurowcem, niż czymś, co mogłoby przypominać laboratorium. Było tu ledwie kilka pokojów, porzucone biurka i krzesła, nieliczne, świecące się światła. Jakaś kserokopiarka z cichym szumem wypluwająca z siebie właśnie jakiś nieistotny w danej chwili dokument. Dalej puste korytarze, mała kuchnia z ładnym ekspresem do porannej kawy. I trup, jeszcze dalej, dopiero w łazience. Pierwszy i jedyny w tym budynku, stara kobiecina w niebieskim wdzianku sprzątaczki. Leżała rozpłaszczona na brzuchu, w kałuży własnej krwi i mopem, wciąż w wiaderku z wodą i wyżymaczką. Kolejna ofiara apokalipsy.
Było jeszcze przejście dalej, ale Maria zawróciła ich.
-Tam dalej hodowaliśmy rośliny, były potrzebne do niektórych eksperymentów. Lepiej... nie wchodzić tam na razie bez ochronnych strojów.
Wyszli i skierowali się do drugiego z budynków.


Na zewnątrz były niemal kopiami, niewyróżniającymi się barakami z grubej blachy i klimatyzorami zamontowanymi na ścianach. Płaski dach, kilka anten i zwykłe drzwi, którego dopiero w środku zamieniały się w długi korytarz wejścia, z czujkami, kamerami i komorami oczyszczjącymi. Trzema, chociaż nie trzeba było przez wszystkie przechodzić. Dalsze zabezpieczenia, Maria używała swojej karty i wstukiwała kod dwa razy. Raz system skanował jej gałkę oczną. Paranoidalne zabezpieczenia, których nie obszedłby żadnej oszust. Przynajmniej nie włamując się zwyczajnie, wykradzenie przepustki i hm, gałki ocznej nie było zadaniem niewykonalnym. Ale w końcu dostali się do szczelnego pomieszczenia ze stali i betonu, w którym migotały diody dwóch wind. Weszli do pierwszej, gdy po chwili ciche "ping' oznajmiło jej przybycie. Klaustrofobiczne pomieszczenia, lekki mrok i szum poruszającej się klatki. Szum z krótkofalówki, która nagle straciła zasięg.

-Nie jestem pewna, ale to jakieś pięćdziesiąt metrów w głąb ziemi. Tak zawsze sądziliśmy.
Mówiła cicho, jakby się bała, że jej głos obudzi demony. Winda zatrzymała się w końcu, otwierając swe drzwi i zapraszając do kolejnego długiego korytarza, z kolejnymi zabezpieczeniami. Było dośc jasno, neonówki jarzyły się w sufitach, halogeny oświetlały podłogę. Boven w końcu zwymiotowała, celując gdzieś w kąt.
Pierwsze pancerne drzwi pokryte były pajęczynkami od uderzających w nie kul. Jakaś kobieta koło pięćdziesiątki prawie stała, przyklejona do szyby. Krew rozprysła wszędzie wokół, a wyraz twarzy wyrażał przerażenie i kompletny szok. Dalej było tylko gorzej. Wszędzie białe kitle, często biało-czerwone. Nie żałowano tu amunicji, a mężczyzni w garniturach nie ponosili strat, przynajmniej nie tu. Biologiczka uspokoiła się w końcu na tyle, by użyć karty dostępu i ponownie dać przeskanować sobie oko. Na szczęście systemy wciąż działały. Weszli, przestępując nad ciałami. Martwa kobieta z mlaśnięciem osunęła się na gładką podłogę.
-Chodźcie za mną, to niedaleko... im szybciej stąd wyjdziemy tym lepiej.
Wciąż szeptała, a zieloność jej twarzy nie sugerowała jakiejś popawy jej samopoczucia.

Prowadziła pewnie, skręcając co chwilę w różne odnogi. Łatwo było się tu zgubić, wszędzie takie same, białawe korytarze rozjaśnione odbijającym się światłem. Przez pierwsze chwile nawet ich dość mocno oślepiało, to na górze było znacznie słabsze. W końcu weszli do jakiegoś pokoju. Tu już nie było tyle światła, ale i tak wyraźnie było widać dwa trupy i krew rozlaną w kałużę na podłodze. Wśzędzie stały odczynniki, metalowe naczynia i leżało sporo dokumentów.
-To moje biuro... biedna...
Nie zdążyła dokończyć, gdy jeden z trupów poruszył się. Broń uniosła się błyskawicznie, ale ciało obróciło się powoli, trzymając się za udo. Młoda, piękna czarnowłosa kobieta patrzyła na nich z bólem i strachem. Nie była zarażona, odetchnęli cicho. Tamta odezwała się cicho, z trudem.
-Maria! Uciekaj, oni wciąż tu są... uciekaj...
-Nie bój się kochanie, zabierzemy cię... tylko muszę zabrać dokumentację i szczepionki. Pomóżcie jej!

Biologiczka podbiegła do szaf, zagarniając wszystko do jakiejś wygrzebanej skądeś torby. Jej koleżanka była ranna w udo i chociaż udało się jej zawiązać opaskę uciskową to straciła bardzo wiele krwi. Strażnik poprawił ucisnął mocniej, odrywając nogawkę jej spodni i obwiązując wokół rany. Nie mieli czasu i możliwości na więcej. Zwłaszcza, że stojący na czatach Thomson nagle syknął. Gdzieś niedaleko pojawiły się głosy i odgłosy butów uderzających o posadzkę. Zbliżały się, ale ciężko było nawet określić konkretny kierunek w tym labiryncie. Zresztą Maria wciąż szukała potrzebnych jej rzeczy, aż słowa tamtych stały się wyraźne.
-Pewny jesteś, że wciąż żyje?
-Pewnie, strzeliłem jej tylko w udo, a nie mogła uciec. Nie wyglądała też na taką, co by sobie żyły podcięła.
-To dobrze, przyda się trochę rozrywki.
-A to co robiłeś przed chwilą, to co to było?
-Obowiązek!

Roześmieli się obaj, ale nagle zamilkli. Maria trąciła łokciem metalowe drzwi szafy.
-Ciii! Słyszałeś?
-Może próbuje uciekać? Głupia smarkula.

Odgłos odbezpieczanej broni. Było ich przynajmniej trzech a teraz zbliżali się ostrożniej, aż w końcu wyszli zza rogu. Światło musiało ich oślepiać, nie mogli ich zobaczyć w ciemnym pomieszczeniu.

Nagły jęk jakiejś maszynerii i odłos przepalanych się jarzeniówek zaskoczył wszystkich. Gdzieś zawył alarm, światło zgasło. Z cichym piknięciem włączyły się czerwone lampki podłogowe na awaryjnym zasilaniu. Teraz widzieli tylko sylwetki zbliżających się ludzi.
-Kurwa, co to było?!
-Cicho, najpierw ta mała. Jakaś awaria mi nie przeszkodzi.

Drugi trup w pokoju drgnął nagle. A może nie? Przecież to tylko drgawki pośmiertne. Alarm wył gdzieś w oddali, zagłuszając kroki nadchodzących kolesi z automatycznymi karabinkami w rękach.


Siedzenie w ciemnym Hummerze wcale nie było wiele przyjemniejsze, niż zwiedzanie tych budynków. Łączność się urwała, krótkofalówki ani żadne inne bezprzewodowe radia nie miały szans z tonami ziemi, stali i betonu. Laboratoria musiały znajdować się dość głęboko pod ziemią. Dorothy w końcu odłożyła telefon, całkowicie zrezygnowana.
-I co teraz, Liberty? Jeśli to wszystko padnie... to nigdy ich nie odnajdziemy... Chcę go zobaczyć, nawet jeśli będzie... nawet jeśli będzie już zarażony!
Dzieciaki wciąż były cicho. Najmniejsze z nich spało niespokojnie. Strach nie pozwoliłby zasnąć nikomu z pozostałych, nawet jeśli bardzo by chcieli. w zasięgu wzroku wciąż była stróżówka, a światło z niej oświetlało leżącego na schodkach trupa. Zdawało się, że takie widoki będą w nowym świecie, który się własnie kreował, bardzo częste. Wręcz nieodłączne. Póki wszystkie te ciała nie zgniją i zostaną zapomniane. Czy któreś z nich będzie żyło do tego czasu? Nie śmieli zgadywać, bo perspektyw na dobrą sprawę nie było. Nawet tam, u Indian. Przedłużanie agonii.
-Ale nie możemy wrócić do miast, prawda? Czemu jesteśmy tak społecznymi istotami? Po jaką cholerę nam to! Potem tylko cierpimy!
Kobieta pogrążała się w coraz większej panice i rozpaczy. A tamci nie wychodzili, minuty płynęły powoli.

Aż do chwli, w której na drodze pojawiły się przeciwmgielne światła jakiegoś samochodu. Ciężko było uchwycić chociażby jego kontur, ale ich szerokie rozstawienie i moc sugerowały samochód bardziej terenowy niż osobowy. No i kto chciałby tu przyjeżdżać w takiej chwili? Wszystkie skojarzenia były złe, lub bardzo złe. A oba ich wozy stały blisko budynków, a nie na parkingu. Fakt, że to Hummer i należący do Umbrelli Land Rover dadzą kilka chwil przewagi, ale co potem? Chociażby te ciała w czarnych garniturach.
Czemu oni jeszcze nie wychodzili?!
Zdawało się, że muszą poradzić sobie sami. Nathan spojrzał na nią przerażony, ale i zdeterminowany.
-Możemy ich zaskoczyć, jest mgła i ciemno. Musimy ich zaskoczyć!

Irrlicht 21-11-2009 19:42

Szczerze mówiąc, to nie ufał tej całej Marii, czy jak tam jej było. Sam fakt, że wydostała się z tego laboratorium i wiedziała, co się święci, kazał mu podejrzewać ją właśnie w pierwszym miejscu, tym bardziej, że nie znała całej wiedzy. Nie miał jednak odwagi, by wypowiedzieć te podejrzenia wprost, a zresztą, reszta nie wydawała się darzyć jej taką nieufnością, jak on.
Spoglądając na zmasakrowane zwłoki w pierwszym budynku stwierdził, że nawet, jeśli to wszystko było miejscowe, mianowicie wirus i chaos, który powstał z niego, dla niego to był dostateczny koniec tego, co dotychczas znał. Miał co prawda komórkę, żeby zadzwonić do wszystkich swoich znajomych, ale podejrzewał, że nawet jeśli jakimś cudem sieć komórkowa zaczęłaby działać, to wątpił, czy jego głos przydał im się właśnie teraz.
Więc po prostu poszedł z nimi wszystkimi.
Świetnie, winda, pomyślał, gdy w końcu znaleźli się w budynku. Na zewnątrz już tak łatwo się nie wydostaniemy.
- Pięćdziesiąt metrów, co? - mruknął. - Czy ta winda to jedyne wejście do laboratorium?
Usłyszawszy odpowiedź, skierował się do blaszanej klatki, którą, miał najszczerszą nadzieję, kiedyś jeszcze wyjedzie. Gdy jechali na dół, nie odzywał się. Chciał mieć to jak najprędzej za sobą. Kiedy stwierdził, że od teraz będzie bardzo mało okazji na palenie, uznał, że trzeba zacząć oszczędzać. Gdy jechali, nie miał czym zająć rąk, więc wyjął niepełny magazynek i przeładowywał kule do Beretty. Liczył je. Jak zwykle, za mało.
Dalej była tylko krew i jeszcze więcej śmierci, a do jego nozdrzy doszedł słodki zapach świeżo rozlanej posoki. Od dzisiaj widmo śmierci – czy nawet nieśmierci – uderzyło na niego jak grom z jasnego nieba, ale nie, jedyne, co bliskość śmierci zrobiła, to tylko pogłębiła jego zaciętość, o ile mógł o niej mówić i się na nią zdobyć. A może był po prostu zbyt zimny. Gdzieś zresztą błysnęła mu świadomość, że i tak pewnie żywy stąd nie wyjdzie.
Dlatego z niemal mechaniczną precyzją schylił się i opatrzył zranione udo kobiety. Rzucił:
- Jak się nazywasz? Dzisiaj wszyscy mieliśmy cholernego pecha.
Wzdrygnął się. Jego głos przypominał warknięcie. I tak nie było czasu na zakładanie towarzystwa wzajemnej adoracji. Upewnił się, że udo już nie krwawi i żwawo podniósł do góry, tak, by mogła się oprzeć. Jeśli planowała żyć, będzie musiała pójść z nimi. Gdy tylko stwierdził, że nie upadła z powodu utraty krwi, spojrzał po półkach. Zakręcił się przy lodówce i kredensach, gdzieś znalazł nylonowy worek, do którego szybko włożył parę bandaży, prochów przeciwbólowych, jakiś skalpel i pęsetę, ale mało tego, zaledwie tyle, by zmieściło się do jego kurtki. Tak, kurtki z gustowną, czerwono–białą parasolką.
Detektyw dał znak. Szło ich tutaj więcej. Spojrzał jeszcze raz na półki z odczynnikami. I pierwszy raz dzisiaj szczerze się uśmiechnął: Na jednej z półek stało parę fiol z kwasami. Jedna z jego ulubionym, HNO i trójka w indeksie. Sięgnął, odkorkował, dał znaki reszcie, co zamierza zrobić. I żeby się cofnęli od wejścia. Bo od kwasu zamierza zacząć to zagranie, a potem reszta dokończy roboty. Odkorkowany kwas azotowy dymił i śmierdział, ale wątpił, żeby smród się rozszedł na tyle, żeby ktoś zdołał się połapać, co tak naprawdę się kroi.
Nie czekał na innych. Chyba zrozumieli, że trzeba się schować? A nawet, jeśli, to na ten moment i tak już było za późno. Miał tylko nadzieję, że kiedy tamci zaczną strzelać, przypadkiem nie trafią jego. W końcu te cacka, które mieli, miały spory rozrzut.
Przylgnął do ściany jak tylko mógł. A gdy usłyszał, jak nadchodzą, wyjął drugą ręką broń.
Wziął zamach i wylał żrącą zawartość za wyjście. Poprawił paroma strzałami.
A potem odskoczył.

Lost 22-11-2009 15:15

Krok po kroku, moje życie się kończy.
Idę naprzeciwko temu, od czego tak bardzo uciekają.
Krok po kroku. I nie potrafię być nawet przerażony. Skomleć o życie. Patrzyć śmierci prosto w oczy i błagać na kolana, by nie zabijała.
Mam na nią wpływ. Wiem, że mam. Coś mu to podpowiadało. Może to ona szeptała mu czułe słówka. Pieprz mnie.. kocham Cię.. ahh..
Była jego dziwką.
Wyzwolił się z jej kajdanów. Jedyne, co go mogło zabić, to on sam.
Tylko on sam.

Przechodząc korytarz, po korytarzu White zastanawiał się, ile może być takich kompleksów? Dziesiątki? Setki? Ile ludzi zabiła dziś kula, nie wirus?
Chodź istnieje duże prawdopodobieństwo, że gówno go to obchodziło.

Pomieszczenie rozświetlone blaskiem jarzeniówek. Jasność wyciągała z kąta każdą cząstkę mroku. I mordowała. Użynała jej głowę tępym nożem. Przystawiała pistolet do głowy i pociągała za spust, tak by obryzgał ją rozszarpany mózg i kawałki kości.
By mogła potem lubieżnie oblizać purpurowe wargi. Jak kobieta po doznanej przed chwilą rozkoszy.
I tak walkę wygrała biel.

Kobieta bezwładnie przewieszona przez stół z próbkami. Zamiast oczu, dwie ziejące pustką jamy, wydrążone przez rozpędzone kulę. Rozbite próbówki walały się po podłodze. Trzask pękającego szkła pod nogami.
Śnieżnobiały kitel naukowca i jasne kafelki całe upaćkane były lepką krwią.
I tak walkę wygrała czerwień.
Błysnął flesz aparatu.
Jednak walkę wygrała biel.

Na podłodze leżały rozrzucone dokumenty zapisane drobną czcionką i opatrzone logiem białego parasola. Kilka z nich upaćkane było krwią. Reporter rzucił okiem na jeden z nich. Przedstawiał rosnącą funkcje, która podpisana była: „Symulacja rozprzestrzenia się wirusa na populacji szczurów nr.114/09/11”.
Wykres nieubłagalnie piął się w górę.

White szedł obok Marii. W rękach kurczowo ściskał pistolet, strzelba zaś dyndała przewieszona przez plecy.
Czy broniłby, któregoś z nich do końca? Czy zaryzykowałby coś dla kogokolwiek?
Stracił przez tych fagasów samochód, który został gdzieś w Everett. To im powinno wystarczyć.
Spojrzał znów na panią doktor, która właśnie przystawiała swoje oko do jednego ze skanerów. Alexander uważnie śledził całą drogę. Ukradkiem też spisywał w telefonie kody do poszczególnych drzwi.
Na wszelki wypadek.. na wszelki wypadek.
Nieuniknione w takich chwilach jest zadanie samemu sobie pytania. Czym wyciąłbym jej oko, gdybym musiał stąd uciec?
Zwolnił trochę krok, aż został na samym końcu grupy i gdy przechodził obok przewalonego regału z instrumentami medycznymi, podniósł niepostrzeżenie skalpel, który skrupulatnie włożył do kieszeni.
Przerażenie, to może nie najlepsze określenie, ale jedyne, które w tej chwili przychodzi mi do głowy.

Po kilku minutach, dotarli do pomieszczenia, które Maria ochrzciła swoim biurem. Na samym środku leżała ciało, kolejnego pracownika naukowego.
Drgnęło.
Kurwa, drgnęło.
White wycelował broń w głowę, kolejnego, jak mu się wydawało zarażonego.
-Maria! Uciekaj, oni wciąż tu są... uciekaj... – Lufa opadła w dół.
-Nie bój się kochanie, zabierzemy cię... tylko muszę zabrać dokumentację i szczepionki. Pomóżcie jej! – White nie ruszył się z miejsca. Wiedział, że nie mogą jej stąd zabrać. Kobieta była ranna. On chce przeżyć. Nie mogą wziąć ze sobą, nikogo, kto nie może sam chodzić.
Nikogo.
Pieprzony strażnik od razu ruszył tamtej na ratunek.
Kolejny, który wkrótce położy głowę, pod toporem, jakiegoś przypadkowego kata.

Nagle, Thomson syknął. Teraz już całkiem dobrze słychać było odgłosy kroków na korytarzu. Ktoś idzie. Idzie po nich.
-Pewny jesteś, że wciąż żyje?
-Pewnie, strzeliłem jej tylko w udo, a nie mogła uciec. Nie wyglądała też na taką, co by sobie żyły podcięła.
-To dobrze, przyda się trochę rozrywki.
-A to co robiłeś przed chwilą, to co to było?
-Obowiązek!

Dźwięk podobny do tego jaki wydaje zarzynana świnia, ucięty zanim dobrze rozbrzmiał. Maria trąciła łokciem metalowe drzwi szafy.
-Ciii! Słyszałeś?
-Może próbuje uciekać? Głupia smarkula...

White odbezpieczył pistolet. Ściągnął z pleców strzelbę i też odbezpieczył. Oparł ją o ścianę nieopodal.

Ciemność.
Wszystkie światła zgasły. Zaraz po nich mrok podkreśliły czerwone światła zasilania awaryjnego.
Kolejny raz użyłbym słowa przerażenie.
White skulony podbiegł do biurka stojącego na środku gabinetu, schował się za nim i wycelował w drzwi. Teraz zostało mu tylko czekać.
Nagle zza niego wyskoczył strażnik z fiolką czegoś w ręce.
Idiota. Facet, który zamierza zginąć.
Gdy drzwi rozwarły się z hukiem, szybkim ruchem wylał zawartość na pierwszego napastnika. Później wystrzelił kilka razy.
White czekał na czysty strzał. Chciał mieć pewność, że kula rozbije ciało, które trafi.
I tak walkę wygrała czerń.

Eleanor 22-11-2009 20:32

Kobieta patrzyła jak znikają w jednym z baraków. Nie była typem bohatera, nie strzelała nigdy w życiu z broni palnej, a jej doświadczenie z łukiem ograniczało się do tarczy i polowania na dzikie zwierzęta, choć to ostatnie było raczej bardzo marginalne. Nie lubiła zabijać. Są ludzie, którzy odbieranie życia innej istocie traktują jak rodzaj sportu, Liberty nigdy się do takich nie zaliczała.
Dzisiaj widziała więcej śmierci niż przez całe swoje dotychczasowe życie.
Pieprzona cywilizacja!
Pieprzeni naukowcy pracujący nad bronią biologiczną.
Pieprzone koncerny próbujące na wszystkim zarobić jak najwięcej kasy.
Pieprzeni politycy wymyślający jak zlikwidować swoich przeciwników.
Pieprzony nastawiony na wieczną konsumpcję świat! Teraz się zeżre i to w dosłownym tego słowa znaczeniu. Przed oczami kobiety pojawił się obraz z lotniska. Ludzie wrzucający się na innych i próbujący wgryźć się w ich ciała... Krew na ustach, szaleństwo w oczach. No, powiedzmy szczerze, obłędu w takiej odległości nie była raczej w stanie zobaczyć, mimo naprawdę niezłego wzroku, ale wyobraźnia podsuwała jej taki właśnie obraz.
Czy Ci co wyjdą z baraku też będą zarażeni? Jakie było prawdopodobieństwo, że lekarka nie myliła się?
Pogrążona w ponurych rozmyślaniach Liberty odruchowo bębniła dłonią o kierownicę. Zaskoczył ją Nathan, który położył swoją rękę na jej w uspokajającym geście. W jego spojrzeniu było tyle zrozumienia:
- Poradzimy sobie Liby. Musimy sobie poradzić. Oni też dadzą rady. Zobaczysz niedługo wyjdą ze szczepionką.
W ciągu kilku godzin na jej oczach, ten szesnastoletni zaledwie chłopak stał się mężczyzną.

Pogrążeni w ciemności, na wymarłym parkingu, czekali na kilku straceńców walczących z wiatrakami.
Krótkofalówki nie działały. Nic dziwnego, nie wiadomo ile metrów pod ziemią znajdowały się te laboratoria. Dopiero teraz zaczęła zdawać sobie z tego sprawę. Jeszcze jeden dobry powód, dla którego jej decyzja pozostania na zewnątrz była słuszna. Nie żeby miała klaustrofobię, choć małe, ciasne pomieszczenia nie były zbyt przyjemne, nie miała w nich napadów paranoidalnego leku. Jednak myśl o setkach ton ziemi nad twoją głową... to już było coś zupełnie innego.

Pełen rozpaczy głos Dorothy wyrwał ją ponownie z zamyślenia.
Nie potrafiła naleźć odpowiedzi, ani słów pocieszenia. Pomyślała o Johnie. Czy już nigdy więcej się nie spotkają? Jaka jest szansa, ze uda mu się wydostać z miasta. Jaka była głupia, że nie powiedziała mu o swych planach, kiedy jeszcze była taka okazja. Co z rodzicami? Czy posłuchali jej sugestii? Czy to wszystko w ogóle miało sens? Ucieczka, bezsensowna walka o przetrwanie? Czy nie lepiej było skończyć z tym tui i teraz?
Człowiek był jednak dziwną istotą. Instynkt kazał mu się trzymać nawet najmarniejszej egzystencji pazurami. Przetrwać za wszelką cenę, jak najdłużej.
Wola życia.
Wola walki.
Wola przetrwania.
~Do diabła, dlaczego tak długo ich nie ma? Co się tam dzieje na dole?~ Liberty słuchała słów siostry. Czuła jak ta pogrąża się w rozpaczy i nie mogła nic zrobić. Nie mogła pomóc. Nienawidziła poczucia bezradności. Wrażenia, że jest się pyłkiem unoszonym na wietrze, bez wpływu na to w którym kierunku zaniesie go ślepy los.
- Zobaczysz, na pewno uda się zahamować wirusa, na pewno setki ludzi pracują już nad szczepionką - Czuła jak kłamstwo dławi ją w gardle, ale może Doroty to uspokoi, może da nadzieję i siłę Nathanowi i Natalii – Musimy tylko poczekać jakiś czas w bezpiecznym miejscu.

Cisza... nikt nie potwierdził... nikt nie zaprzeczył...
Cisza...

Światła na drodze wyrwały ich z odrętwienia. Adrenalina zabuzowała w żyłach. Może wojsko, może kolejny oddział likwidatorów, nikt inny raczej nie zapuszczałby się teraz w to odległe miejsce.
- Schowamy się – Powiedziała w odpowiedzi na słowa chłopaka – Zaatakujemy tylko w ostateczności. Nikt z nas nie jest dobrym strzelcem.
Ścisnęła mocniej w dłoni pistolet, który dał jej Thompson. Kolba była mokra od jej potu, chwyciła druga za lufę i wytarła dłoń dokładnie o spodnie. Potem znowu wzięła dłoń normalnie do ręki.
- Weź kuszę Nathan. Nikt nie usłyszy, jeśli jej użyjemy, będzie lepsza na wszelki wypadek, ale pamiętaj strzelaj z bliska, tak by ryzyko nietrafienia było jak najmniejsze. Może nie być potem okazji na ponowna próbę.
Dorothy zabierz Ethana tak by się nie obudził, wyjdź jak najciszej z samochodu, nie zamykaj drzwi. Zostaw niedomknięte. Ty też Nati idź z mamą. Schowajcie się za ten barak
– Wskazała najbliższy budynek, ten w którym zniknęła reszta. - Pójdziemy zaraz za wami.
Zanim nadjeżdżający samochód minął bramę z psami udało im się wydostać na zewnątrz. Cztery sylwetki, niczym cienie we mgle przebiegły przez ciemny plac w kierunku wskazanego przez Liberty budynku.

Widz 23-11-2009 21:57

Podziemne laboratorium naukowe, należące na dodatek do korporacji? No do cholery! W życiu by nie pomyślał, że trafi do takiego miejsca w charakterze innym od królika doświadczalnego. Wielkie, zajebiste tajemnice! Wirusy, bakterie, wynalazki i inne cholerstwa, które wyniesione warte by były miliony. A uwolnione, zabijały miliony. Teraz już nie było tam już skarbów, prócz szczepionki, rzecz jasna. Po cóż innego by się tam pchali. Ciekawe jak szybko tak na prawdę zabijał ten wirus. Pół godziny i może być po krzyku. I żadna szczepionka nie pomoże. Może kobieta miała tylko obsesję, musiała zabrać jakieś swoje idiotyczne notatki, a im wstrzyknie zwykłą wodę. Byłoby super.

Nie odzywał się, aż do chwili, gdy zjechali na sam dół. Kolejne zabezpieczenia, kolejne trupy. Ci pierdoleni zabójcy musieli do nich walić seriami!
-Skurwysyny... wykonać rozkaz bez względu na wszystko, takich popierdolonych cweli w żadnych służbach porządkowych się nie spotyka. Nie dziwne, że zawsze przegrywaliśmy z tymi po drugiej stronie.
Widział już ofiary morderstw, ale takie rzezi wcześniej nie było nigdy. Kilka krwawych ataków terrorystycznych, owszem, ale to prawie zawsze były bomby, albo nawet cholerne samoloty. A ci tutaj? Pozabijani kulami. Byle tylko nie dopuścić do wycieku informacji, świat umierał, a oni kurwa myśleli o chronieniu swoich danych! Tych, którzy tam wydawali rozkazy chętnie spotkałby w piekle. Miał nadzieję, że tam tortury będą skuteczne.

Szedł jako ostatni, co chwilę oglądając się do tyłu. Odbezpieczony pistolet maszynowy trzymał w dłoniach. I nie był spokojny. Nie przestraszony, po prostu wkurwiony. Chętnie pozabijałby kilku z tych, którzy zaczęli tu strzelać. I ku częściowemu szczęściu, jego życzenia miało zostać spełnione. Kilku gości pojawiło się w korytarzu, chociaż najpierw słyszeli tylko głosy. Potem oni, trzech pajaców w krwawych garniakach. Już nawet do nich celował, gdy światło szlag trafił, pozostawiając tylko czerwone lampki awaryjne.
Technika uśmiechnęła się do nich.
Czemu by nie skorzystać?
Strażnik cisnął jakimś kwasem, ale Thomson nie wiedział po kiego chuja. Byli stłoczeni w korytarzu, nie widzieli wiele.
Rzucił się w bok, na ziemię. Przeturlał, sycząc z bólu, gdy odezwała się zraniona kilka godzin wcześniej noga. Ale już o to nie dbał. Lufa jego szybkostrzelnego pistoletu maszynowego rzygnęła ogniem, plując kulami ku trzem prawie niewidocznym sylwetkom. Musiał być szybszy, inni też strzelali. Żądza zabijania zwyciężyła, który to już raz, zdrowy rozsądek. Kule pędziły ze świstem ku celom.

Sekal 28-11-2009 13:43

Wtorek, 25 październik 2016. 18:16 czasu lokalnego.
Laboratoria naukowe Umbrella Corporation, północny wschód od Everett


[MEDIA]http://sites.google.com/site/muzykadosesji/Home/Cena1.mp3[/MEDIA]

Śmierć. Śmierć nadchodziła, w blasku jaskrawoczerwonych, płonących lamp ciasnego korytarza tajnego laboratorium. A raczej nie nadchodziła, raz bowiem już tędy przeszła, a może i kilka razy?
Teraz wracała.
Dziwka śmierć, z karabinkiem automatycznym przewieszonym przez ramię, w postaci trzech mężczyzn. A może nie? Może tym razem przybrała zupełnie inny obraz, tym razem pocałowała kogo innego?
Pyk. Pyk. Pyk.
Wyciszona broń wydawała dziwne odgłosy. Tłumiki, wszystkie miały tłumiki. Thomsona może nawet nie zauważyli w pierwszej chwili? Tej, w której śmierć zmieniła postać, a jej dotknięcia dziurawiły ciała.

Marionetki na uwięzi, gdy krzycząc trzymali się za twarze poparzone utleniającym się, żrącym płynem. Gdy tańczyli, dokładnie po każdym trafieniu, jakby ktoś pociągał za sznurki uwieszone do ich członków. Już nie były tak chętne i tak twarde. Nieból. Czysta śmierć. Dwóch jak worki kamieni upadło na twardą posadzkę, dokładając czerwień krwi do czerwieni lamp. Trzeci miał szczęście, gdy padł, chowając się dwa pozostałe ciała.
Błysnęło oślepiające światło, gdy White i Radcliffe nacisnęli spusty swoich spluw. Brzęknęło rozbijane na tysiące kawałków szkło szyby, a jej odłamki zasypały i ich i kulącą się na podłodze ranną dziewczynę. Marie uklękła, ale nie zaprzestała swoich poszukiwań. Jeśli ktoś przyjrzałby się jej z bliska, zobaczyłby jak bardzo drży. I zobaczyłby łzy, lśniące na jej przerażonej twarzy. Ale nikt tego nie zrobił, bo nikt nic nie widział.

Ciche "pykanie" szybko zagłuszyły potworne, potęgowane przez ciasność i echo małych pomieszczeń, odgłosy strzałów tych nie wyciszonych modeli. Rzygały ogniem, kulami, dziurawiły i rykoszetowały od ścian, podłogi a nawet sufitu. Thomsonowi skończyła się amunicja, ale prawie tego nie zauważył, cisnąć spust do oporu. Dopiero, tak, dopiero jak pozostali również skończyli wystrzeliwać swoje magazynki, zaległa cisza. Od drugiej strony korytarza nie dobiegały żadne odgłosy. Cisza brzęczała w uszach i ogłuszała swoim bezruchem.

Dopiero, gdy bezruch był zauważalny, zaczęli się podnosić. Cichy szloch rannej dziewczyny zaczął docierać do obolałych uszu. Przeładowali, zbliżając się powoli i ostrożnie. Mężczyźni w czerni nie żyli. Leżąc we własnej krwi nie wyglądali już groźnie. Trupy dołączające do korowodu, duchy czekające w kolejce na windę do piekła. Każdy miał H&K i kilka magazynków, idealnej, szybkostrzelnej broni. Można nią było robić piękne, krwawe rzezie ciasnych korytarzy i naukowych pomieszczeń. Światło nie zabłysło, ale zaświeciły się latarki. Maria wyciągała strzykawki.
-Znalazłam. Musimy to sobie wstrzyknąć jak najszybciej.
Nie wahała się. Napełniła pierwszą, wbijając igłę sobie w ramie. "Nie kłamię" mówiła "nawet jeśli nie pomoże, to nie zaszkodzi". Tłok przesunął się do końca.


Samochód, czarny Land Rover na pewno, wjechał na podwórze, taranując martwe psy, których kierowca najwyraźniej nie zauważył. Wszyscy pasażerowie Hummera byli już wtedy daleko, dość bezpiecznie schowani za jednym z budynków. Czerń nocy, szmer deszczu i pierzyna z mgły zasłaniały prawie wszystko, ale nie aż tyle, by nie mogli widzieć co się działo. Z wozu wysiadło bowiem nie dwóch, a czterech mężczyzn. Chwilę wcześniej zamilkł dieslowski silnik i zgasły reflektory, oświetlające wcześniej oba ich pojazdy. Humvee wzbudził zainteresowanie, Land Rover uspakajał. Mieli broń, och na pewno mieli broń. Przyjechali sprawdzić, czy wszystko zostało dokończone. A może akurat odwiedzali tych, którzy tego dnia akurat nie mogli przyjść do pracy?

Naradzali się kilka minut. Zauważyli przecież trupy, tego przy schodkach, oglądając dokładnie. Kula w łeb, panu już dziękujemy. Strażnik uciekł? Przecież nie było ciała. Czy mieli mózgi, czy byli tylko eliminatorami, których nauczono ciągnąć za spust? Sprawdzili budynki, ale nie za dokładnie. Nie badali również śladów na błocie, co pewnie uratowało im teraz życie. Liberty szczerze wątpiła, by zawahali by się przed podziurawieniem gromadki kobiet i dzieci. W końcu, podzielili się. Trzech z nich ruszyło ku windzie, no tak, przecież musieli sprawdzić co dzieje się w środku. Jeszcze naukowcy i inni bezbronni ludzie przypadkiem by wygrali? Jeden został, zapalając papierosa i wchodząc do budynku, by deszcz nie kapał na jego wrażliwą głowę. Wtedy ruszyli. Czy mieli wyjście? Chcieli żyć, i to zdeterminowany Nathan poszedł pierwszy.

Mówiono, że jeden człowiek z pistoletem mógł pokonać bardzo wielu z prymitywną bronią.
Teoria, wszystko teoria.
Nikt też nie podejrzewał, że może się pojawić tak śmiercionośny wirus.
Mężczyzna nawet nie wyjął pistoletu, widząc jak takie właśnie prymitywne pociski wbijają mu się w pierś aż po lotki. Nie mieli kamizelek ochronnych, żadnego kevlaru. Można by pomyśleć, że Umbrella nie zdążyła ich porządnie uzbroić, że też była kompletnie zaskoczona.
Teraz umarł kolejny jej pracownik.
A radio w samochodzie tamtych zatrzeszczało.

**Jedenastka! Zgłoś się! Zamelduj o postępach. Dwunastka i trzynastka już jadą do strefy zero. Obiekt alfa zabrać do A-12, potem otrzymacie dalsze instrukcje.**

To była wojna.


Szli, powoli, ostrożnie stąpając po czerwonawej podłodze. Krwawe światła, trupy spotykane tu i ówdzie, szepty, słyszane tylko we własnych głowach. Korytarze tworzyły zupełnie inną kompozycję, mieniąc i wydłużając się w niepewnych oczach.


Obute stopy uderzały w posadzkę, urywane oddechy otaczały ze wszystkich stron. Cichy jęk kulejącej dziewczyny. Czy mogli ją zostawić, być takimi samymi bestiami jak tamci? Pewnie niektórzy by mogli, może nawet wszyscy? Zawsze można zrobić to inaczej, zrobić to później, zrobić to bez żalu.
Można.
Prawda?
Życie w kłamstwie, iluzji życia. Może to Matrix miał rację a teraz ktoś wgrał mu wirusa?
Ostatni korytarz, już widzieli okrwawione pancerne drzwi, już widzieli windę. Za późno, by się wycofać.

*PING*

Szum i biel lampy z jej wnętrza. Trzy męskie sylwetki z bronią w rękach. Posiłki? Późno by się wycofać, za wcześnie by strzelać. Za ciemno by widzieli coś więcej od sylwetek, za jasno by nie zobaczyli w ogóle. Zbyt daleko do rozjaśnionych przycisków klawiatury i czytnika kart. Jedyne wyjście.
Sparaliżowane kobiety i odbezpieczający broń mężczyźni. Co dalej? Wycofać się wgłąb? Poznają, że wróg.
Iść dalej? Tylko Thomson miał na sobie coś na kształt garnituru, ale zakryty kurtką.
Poczekać aż otworzą i liczyć, że trafi się wszystkich zanim zablokują?
Kilkanaście metrów prawdy.

To była wojna.

A wojna nigdy się nie zmienia.

Eleanor 29-11-2009 13:09

Zaszczuta zwierzyna, kiedy nie ma już wyjścia i przyparta do muru musi się bronić, staje się najniebezpieczniejsza. Oni zaś byli ściganymi zwierzętami, z jednej strony ścigał ich przerażająco niebezpieczny wirus, z drugiej wszelkiego rodzaju przedstawiciele prawa nie rozumiejący, że jednostka społeczna potrafi myśleć samodzielnie i nie zawsze jest to zgodne z dyrektywami państwowymi, z trzeciej zaś fanatyczni łowcy z korporacji Umbrelli, która mimo katastrofy, w której znalazł się w świat, myślała tylko o ochronie własnej dupy.
Kurwa zawsze pod górę!
Liberty patrzyła jak kolejny Land Rover podjeżdża do budynku, w którym zniknęli „poszukiwacze szczepionki” i parkuje obok samochodu Johna. Tym razem było ich czterech. Czterech ubranych na czarno drabów, którzy z wyraźnym zainteresowaniem obejrzeli najpierw Hummera, a potem trupa swojego kumpla, rozwalonego przez strażnika. Nie wyglądali na specjalnie przejętych faktem jego śmierci, może poza perspektywą ucieczki strażnika.
Zaczęli się naradzać.

W tym czasie grupka, która schowała się za jednym z budynków, zdążyła zdrętwieć ze strachu, bezruchu, skostnieć z zimna i zmoknąć, po za Ethanem, którego Dorothy starannie okryła kawałkiem nieprzemakalnej folii, i teraz spał spokojnie w jej ramionach. Całe szczęście, bo płacz dziecka z pewnością zwróciłby uwagę prześladowców.

W końcu jednak mężczyźni doszli do jakiegoś porozumienia, bo jeden pozostał na górze, a pozostali trzej zniknęli w budynku w którym było wejście do tajnego laboratorium.
Oni byli zmartwieniem tych co na dole.
Oby Thomson i reszta dali radę...
Kobieta musiała przyznać, że myśl o tym , że już nie wyjdą na zewnątrz, a zamiast nich powrócą „sprzątacze”, była paraliżująca.
Jak długo przetrwają bez szczepionki?
Czy ucieczka będzie miała wtedy jakiś większy sens?
Może od razu palnąć sobie w łeb, albo dać się im wykończyć? To pewnie dużo lepsze niż powolna przemiana w chodzącego trupa.
Liberty ogarnęło straszliwe poczucie bezradności i wtedy poczuła dziecięca rączkę wsuwająca się w jej przemarzniętą dłoń. Popatrzyła na Natalię, jednak w ciemności, w której przebywali niczego nie można było dostrzec. Uścisk ten niósł jednak w sobie ogromne pokłady zaufania. Przygarnęła dziewczynkę do siebie i przytuliła. Trwały tak chwilę w ciszy. Jakiekolwiek słowa byłyby teraz zbędne i jednocześnie niebezpieczne, ale ta chwila pozwoliła kobiecie zregenerować nadwątlone siły psychiczne.
Nie mają innego wyjścia!
Muszą walczyć!
Tak właśnie zaszczute zwierzątko rusza do boju, by kąsać swego prześladowcę.

To Nathan ruszył pierwszy. Najwyraźniej i on doszedł do prostego wniosku: My albo Oni. Liberty nie mogła ociągać się dłużej, nie mogła zostawić chłopaka samego. To ona była dorosła i musiała go chronić. Chwyciła mocniej pistolet, który był cały mokry, od potu jej dłoni i wszechobecnej wszędzie wilgoci. Nie miała pojęcia jak to może wpłynąć na broń, oby jednak nie zawiódł w chwili ostatecznej.
Deszcz okazał się teraz prawdziwym sprzymierzeńcem. Tłumił ich kroki i zmusił mężczyznę do wycofania się z otwartej przestrzeni do budynku, gdzie łatwiej było go dopaść, tym bardziej, że nie uznał za istotne zamknąć za sobą drzwi. W końcu co mogło mu grozić w pustej bazie, którą jego koledzy - poprzednicy zdążyli już ładnie posprzątać? Poza tym miał przecież broń i żadnych skrupułów przed jej stosowaniem, to dawało mu poczucie władzy, był Bogiem, decydował o cudzym życiu i śmierci, był niezwyciężony.
Nikt nie przejmuje się pyłem pod swymi stopami, ale czasami pył może okazać się zabójczo niebezpieczny.

Zanim Libetry zdążyła nacisnąć spust, Nathan zaatakował. Mały kawałek stali wypuszczony z broni znanej ludzkości od stuleci przebił materiał ubrania i ciało z taką łatwością jakby to była bańka mydlana. Najemnik nie zdążył nawet jęknąć, zresztą gdyby to nawet zrobił, dźwięk zagłuszył by odgłos wystrzału z broni, gdy Montrose na wszelki wypadek dokończyła dzieła chłopca. Szybki strzał z bliska prosto w głowę. Przez chwilę rozumiała wzrok Alexandra tam na drodze przy rozbitym Fordzie.
To była jednak tylko chwila potem nadeszła prawda: Właśnie z zimną krwią zamordowali człowieka.
Widziała szok w oczach Nathana taki sam pewnie odbijał się w jej wzroku.
Fala mdłości napłynęła nagle.
Niewielki posiłek, który spożyła kilka godzin temu najwyraźniej chciał się wydostać z powrotem na zewnątrz.
Odetchnęła głęboko by powstrzymać wymioty.
Chłopak nie miał takich skrupułów zgiął się pół i wyrzucił zawartość żołądka na leżącego u jego stóp trupa.
Z samochodu korporacji rozległa się wiadomość, która przede wszystkim przekazywała jedno: Trzeba stąd zniknąć i to jak najszybciej!
Pobiegła do Dorothy, która najwyraźniej sparaliżowana myślą o możliwym wyniku konfrontacji, nie ruszyła się ze swego miejsca. Widok żywej siostry na chwilę przywrócił kolory na jej zmartwiona twarz. Liberty Uśmiechnęła się niepewnie:
- Na razie ciągle jesteśmy górą, ale nie wiadomo co dzieje się na dole... na wszelki wypadek wracajcie do Hummera. My z Nathanem zaczaimy się przy windzie. Zobaczymy kto wyjedzie. Zobaczysz... jeszcze pokażemy tym potworom.
Nie wierzyła w swoje własne słowa. Dorothy pewnie też nie widziała sytuacji tak różowo, ale Nati uśmiechnęła się delikatnie i to było wystarczającą rekompensatą dla kiepskiego kłamstwa.

Widz 05-12-2009 14:58

Znów kogoś zabił. Miał już na koncie więcej trupów, niż poprzednio natłukł przez dziesięć lat. Albo i więcej, zależy ilu z tych skurwieli powaliły jego własne kule. Maszynówka nieźle je wyrzucała, nie strzelał wcześniej z takiej broni. Gliny miały tylko dupiaste rewolwery i powolne strzelby. Nie to co to cacko. Nie czuł żadnych wyrzutów sumienia, żadnej zgrozy, że znów zabił. Trup to trup, jeden z wielu, pokrywających podłogi tajnego laboratorium. Nikt się nie doliczy, gdy ten dzień minie. Umrzeć mogą wszyscy, a te kurwy i tak nie zasłużyły na nic lepszego. Thomson żałował tylko jedno: że umarli tak szybko. Jeden co prawda jeszcze coś jęczał na podłodze, ale zasadził mu potężnego kopa w czaszkę. Prawdopodobnie nie wytrzymała zderzenia z ciężkim butem i nawet ból w zranionej nodze, na której musiał się podeprzeć, nie zaćmił tej satysfakcji. Bo czuł satysfakcję, jasna cholera, właśnie to czuł! Ale schował swój uśmiech, był tylko dla niego przeznaczony, nie dla nich. Niech sobie myślą, że tylko wykonywał obowiązek.

Zabrał wszystkie spluwy i magazynki. Uraczył się też krótkofalówkami, lepiej by mieli więcej niż te dwie, nawet jeśli mają słaby zasięg. Truchła zostawił jak leżały, nawet nie sprawdzając, czy trzeba było jeszcze jakiego dobić. Wstać nie wstaną, a z powierzchnią tu się połączyć nie dało, więc srać na to. Wrócił do pokoju z Marią i tą drugą ranną cizią. Szczepionka to jedno, ale ta tutaj sama nie ucieknie nawet przed mutantem. Cóż, nie jego problem, nawet gdyby do tego doszło. Tylko pewnie biologiczka by została, ludzie tracą zdolność logicznego myślenia, gdy przychodzi co do czego. Poświęcenie jest bardzo ważne, ale tylko jeśli to poświęcenie innych. On miał zamiar przeżyć jak najdłużej, to i dał się nakłuć.
-Oby to faktycznie zadziałało. Ci tutaj mieli lepszą śmierć od tych na lotnisku.

Wzruszył ramionami, gdy było po wszystkim. Zastanawiał się, czy coś jeszcze z tego miejsca mogłoby się im przydać, ale nie zobaczył nic takiego. Nie znał się na medycynie i biologii, a to Boven miała pracować nad szczepionką. David uważał, że nie ma najmniejszych szans i jest to zbyteczne, skoro przez lata nie udało się to setkom ludzi w nowoczesnych laboratoriach. Ale niektórzy są uparci. Jak dla niego, skuteczniejsze byłoby wystrzelanie zarażonych. Na świecie była wystarczająca ilość amunicji.

Pomógł tej młodej wstać. Skoro i tak zmarnowali na nią dawkę szczepionki, to nie było sensu jej tu zostawiać. Gdy będzie bardzo źle, to będzie mogła nawet służyć na spowolnienie pościgu. Nie były to miłe myśli, więc wyrzucił je z głowy. Nawet on nie był aż takim wyrachowanym skurwielem. Ciekawe czy któryś z pozostałych facetów był? Podejrzewał, że to możliwe. Moje życie za jej życie, niewielka cena w morzu trupów.
Byli już w ostatnim korytarzu, prosta do celu. I wszystko się posrało, gdy zjechała winda i pojawiło się kolejnych trzech pedałów. Co oni kurwa, trójkami się pierdolili? Było ciemno tutaj, tam było jasno. To była ich szansa, w zasadzie jedyna. Thomson szybko pozbył się kurtki, marynara wyglądała jak garniak jak się w ciemnościach gapiło. Szarpnął młodą za włosy, brutalnie i gwałtownie, powalając na ziemię. Wyciągnął pistolet i pociągnął za spust. Lufa rzygnęła ogniem. Maszynówki miały tłumiki a tu chodziło o efekt. Pocisk gdzieś zrykoszetował, a detektyw polazł dalej, mówiąc cicho do reszty kilka słów.
-Gdy się zacznie, padać na ziemię.
Szedł pewnie ale wolno, udając, że przygląda się, czy któryś z trupów jeszcze przypadkiem nie żyje. Tamci już otwierali drzwi. Musiał tylko poczekać aż wszyscy wejdą.
A potem paść na ziemie i być celnym.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:14.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172