lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/)
-   -   Ymir - [survival horror] 18+ (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/9096-ymir-survival-horror-18-a.html)

Bebop 06-01-2011 19:32

- Dziadku! Dziadku!

- Co się stało Kate?
- Starszy mężczyzna uśmiechnął się pogodnie i wstał z bujanego krzesła ustawionego przed domem - Co się stało?

- To Ray! On znowu mnie uderzył!
- krzyknęła jeszcze głośniej - Znowu, znowu!

Słyszał to już z daleka, teraz kiedy stał tuż za rogiem domu, wiedział, że nie obejdzie się bez kary, a przecież tylko lekko ją szturchnął, to była jedynie zabawa. Kiedy usłyszał jak woła go dziadek pobiegł w przeciwnym kierunku, do swojego ulubionego miejsca, którego znajdowało się nie daleko.


Chciał przeczekać aż sprawa ucichnie, wrócić na kolację i być może przeprosić siostrę, a być może nawet udałoby mu się tego uniknąć. Przecież do tego czasu mogło jej już przejść, a może dziadek o tym zapomni?

Nie lubił Luizjany, a raczej tego, że wokół nie było praktycznie nic, u dziadków co prawda miał raj, ale tęsknił za rodzicami, w dodatku stąd wszędzie było daleko. Sąsiadów nie mieli żadnych, więc i nie było z kim się bawić, na natłok ciekawych zajęć również nie mógł narzekać, czasem co prawda pozwalali mu siąść za sterami jakiejś starej maszyny rolniczej lub pogmerać w jej wnętrzu.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=3jjLMm7C2EY&feature=fvst[/MEDIA]

Zastanawiał się dlaczego jego rodzice musieli się rozejść, czy już się nie kochali? Mama zachowywała się coraz dziwniej, czasami mówiła rzeczy całkowicie bezsensowne, Ray doskonale pamiętał słowa starszej kobiety, która powiedziała, że nie może się już nimi opiekować. Nie rozumiał tego, Kate też nie, postanowił, że spyta o to tatę, kiedy tylko przyjedzie ich odebrać. Co prawda spóźniał się już prawie miesiąc, ale dziadek tłumaczył im, że zatrzymała go praca.

Wzdrygnął się, kiedy poczuł na swoim ramieniu czyjąś rękę, obrócił powoli głowę i zobaczył twarz dziadka na której jak zwykle kwitł miły uśmiech, odskoczył jakoś instynktownie i skierował wzrok gdzieś w kierunku domu.

- Ja nie chciałem! - zaczął od razu - To była tylko zabawa!

- Spokojnie mały
- powiedział dziadek po czym poklepał go po plecach - Nie martw się, chodź ze mną. - Ruszył przed siebie, a chłopiec posłusznie znalazł się obok niego. - I popraw szelki mały.

Znów znaleźli się obok domu, Kate już na nich czekała, nie płakała, ale z grymasem złości na twarzy siedziała na schodkach. Obrzuciła brata sugestywnym spojrzeniem i obrażona obróciła twarz w przeciwnym kierunku. Ray spojrzał na dziadka, ale ten jedynie delikatnie popchnął go do przodu.

- Przepraszam Katie - powiedział niepewnie zbliżając się o kilka kroków - Nie chciałem cię uderzyć.

- Nie prawda! Zrobiłeś to specjalnie!
- krzyknęła znów patrząc na niego.

- Nie prawda! Nie chciałem!

- Chciałeś!

- Wiecie co?
- wtrącił nagle dziadek przerywając kłótnię - Mam pomysł na świetną zabawę, wracam za moment.

Ray usiadł obok swojej siostry i razem czekali, przez chwilę w ogóle się do siebie nie odzywali, ale trwało to jedynie do momentu, kiedy chłopak uszczypnął delikatnie dziewczynkę w ramię, ta początkowo chciała na niego nawrzeszczeć, lecz koniec końców postanowiła jedynie oddać mu tym samym. Po chwili oboje już doskakiwali do siebie w myśl zasady oko za oko, ząb za ząb, choć tym razem przynajmniej cały czas się śmiali. W końcu zjawił się dziadek, kiedy tylko go zauważyli od razu grzecznie usiedli na schodkach, mężczyzna niósł ze sobą jakiś średniej wielkości pakunek.

- Co tam masz dziadku? - wypaliła niecierpliwie Kate.

- Mam tu taki sprzęt - zaczął powoli otwierając pudełko - Spójrzcie - wyjął sporej wielkości kamerę pamiętająca chyba jeszcze czasy, gdy rolnicy zaprzęgali do pracy zwierzęta.

- Ten złom?
- rzucił Ray po czym dodał z wątpliwością w głosie - To już pewnie nie działa.

- Może działa, może nie
- powiedział dziadek oglądając sprzęt z każdej strony - Przekonamy się, chcecie nakręcić swój własny film? Role główne tylko dla was.

- FILM??? - Kate aż wyskoczyła do góry i wylądowała obok mężczyzny - Tak! Tak!

Ray nie chciał okazać zbyt dużego zainteresowania, huraoptymizm stłumił w swoim wnętrzu, ale widać było, że jemu też przypadł do gusty ten pomysł i aż pali się do zostania gwiazdą kina. Kolejne kilka godzin spędzili świetnie bawiąc się w studio filmowe i projektując swoje stroje, pomysły zmieniały się co chwila, w jednej chwili chłopiec był więc dzielnym rycerzem, który wyruszył w podróż po skarby, walcząc po drodze ze smokami i bandytami oraz na koniec ratując księżniczkę (z którą nie chciał się ożenić, bo... Dziewczyny są głupie!), w innej zaś bogata i piękna piosenkarka Kate właśnie wyjeżdżała w swoją pierwszą trasę koncertową zbierając za swój talent kolejne wspaniałe trofea. Ciężko powiedzieć ile w ciągu tej zabawy powstało dziwnych i nie dokończonych filmów o pokręconej fabule, grunt jednak, że dzieci cieszyły się jak nigdy.

W końcu nadszedł zmierzch, zrobiło się prawie całkowicie ciemno, oświetlenie przed domem nie działało już od kilku lat, a w dodatku zaczynał padać deszcz. Cała trójka ukryła się pod daszkiem, wszystko wskazywało na to, że zabawę trzeba było przerwać, szczególnie, iż babcia kategorycznie zabroniła przeszkadzać jej w środku podczas sprzątania. Dzieci z niemrawymi minami przypatrywały się coraz mocniejszej ulewie.

- Rozchmurzcie się - powiedział dziadek - Możemy dokończyć zabawę?

- Gdzie?
- spytał bez entuzjazmu Ray.

- W piwnicy, babcia tam nie będzie sprzątała.

***

Trząsł się.
Czuł jak jego mokre od moczu spodnie przyklejają się do ciała, policzek palił go niesamowicie, było mu zimno, skulił się na schodach, lecz po jego nagich plecach co chwila przechodziły kolejne ciarki. Łzy spływały mu twarzy. Nie rozumiał, dlaczego to wszystko działo się wokół niego.
Dlaczego...?

***

- Spójrzcie, to idealne miejsce - stwierdził dziadek, gdy zeszli do piwnicy.

Pomieszczenie było średniej wielkości, paliła się w nim jedna, choć bardzo mocna żarówka. Dziadek przechowywał tu różne rzeczy, których babcia nie pozwalała trzymać mu nigdzie indziej. Znalazły się tu jakieś kolekcjonerskie przedmioty sprzed pół wieku, oprócz nich w rogu znajdowała się również wielka metalowa szafa oraz biurko, na którym stał wysłużony komputer.

***

Dlaczego...?
Czy to wciąż była zabawa? Odwrócił się, kiedy usłyszał jak skrzypnęły drzwi prowadzące na parter, po chwili stanęła w nich babcia. Najpierw spojrzała na chłopca, następnie na dziewczynkę, przez moment widział jak na jej twarzy maluje się ogromny smutek i współczucie, lecz potem...

- Za 15 minut kolacja - powiedziała i zamknęła drzwi.

***

- Trochę tu gorąco, rozbierzcie się, a ja sprawdzę kamerę.

Dzieci posłusznie zrzuciły swoje bluzy, bo rzeczywiście temperatura w piwnicy musiała być większa niż na parterze. Ray od razu podszedł do rupieci dziadka i zaczął je przeglądać, niektóre z nich musiały być na prawdę stare, bowiem nie miał zielonego pojęcia do czego mogłyby służyć. Widocznie było to te kolekcjonerskie przedmioty, które choć do niczego już się nie nadawały, miały sporą wartość, dziadek nie raz opowiadał mu o nich.

- Może teraz nakręcimy coś innego? - spytał wesoło dziadek - Tym razem ja mam pomysł, to jak?

- Pewnie dziadku! - ochoczo zgodziła się Kate - Ale dalej będę gwiazdą?

***

Patrzył jak drzwi znów się zamykają, dziadek nie przestał nawet na chwilę, jego siostra przestała krzyczeć już jakiś czas temu. Strasznie się bał, chyba nigdy wcześniej nie przeżył czegoś takiego. Był niemal całkowicie sparaliżowany, nie wiedział czy może się poruszyć, więc pozostawał w kompletnym bezruchu. Próbował chociaż zamknąć oczy, lecz nawet to mu się nie udało.

***

Ray klęczał nad dziadkiem, który chwile wcześniej ściągnął z niego koszulkę, twierdził, że to świetna zabawa, ale chłopcu się nie podobało. W pewnej chwili nawet przestał robić to co mężczyzna mu kazał i starał się coś powiedzieć, lecz ciężka dłoń wyrżnęła go w twarz aż wylądował obok schodów. Uderzył się w głowę i dopiero po chwili zobaczył jak dziadek podchodzi do przerażonej Kate.

***

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=25i56AWtFqk[/MEDIA]

Dziadek wciągnął spodnie, zasunął rozporek i zapiał pasek, otarł pot z czoła i z wolna ruszył w kierunku drzwi.

- Chodźcie, babcia na pewno przyszykowała dla nas coś dobrego - powiedział z pogodnym uśmiechem.

Ray spoglądał jak dziadek znika za drzwiami, które po chwili się zamknęły. Łzy wciąż spływały po jego twarzy, nawet teraz strach panował nad jego ciałem nie pozwalając się ruszyć ani czegokolwiek powiedzieć. Jego spojrzenie wciąż skierowane było na Kate, nadal naga siedziała na biurku tuż obok komputera, kamera ustawiona było prosto na nią, mężczyzna chyba nawet jej nie wyłączył.

Nogi chłopca zdrętwiały, poczuł to dopiero wtedy, kiedy udało mu się wreszcie wstać, powoli zebrał z podłogi ubrania siostra i podszedł do niej. Było mu jej żal, ona nie powiedziała nic, zgodziła się na wszystko czego tylko zażyczył sobie dziadek, zapewne dlatego zajmował się nią tak długo. Krzyczała tylko na początku, potem chyba już nawet nie miała sił. Ray przykrył ją ubraniami, na biurku zobaczył ślady krwi.

- Ka-ka-tie? - wydukał - Katie?

Nie odpowiedziała, jej spojrzenie wlepione w kamerę było puste, zdawała się w ogóle nie reagować na to co wokół niej się działo, aż w końcu się odezwała.

- Ray?

- Tak Katie?

- Dziadek powiedział, że musimy iść na kolację.


I zrobiło się ciemno. Ciemno i głucho.

Armiel 06-01-2011 21:31

ROZDZIAŁ TRZECI: ESKALACJA



Sven „Szczota” Lingren, Seamus Gallagher, Charles „Chuck” Fish

Fish ma gadane. To trzeba mu przyznać. Powstrzymał Golasa od rękoczynów na Łysym jednym słowem. Nie potrzebował też zbyt wiele czasu, by Bill Rock wysłał po was windę, której drzwi po chwili stały przed wami otworem.
Winda była identyczna, jak znana wam już „Kapsułka”. Tylko krwi było mniej. Ale też była. Zachlapała jedną ze ścian i lśniła na podłodze.
Przez chwilę sprzeczaliście się, kto ma pojechać pierwszy, ale spór uciął Golas.

- Ja znam tego Rocka – powiedział wpychając się do środka windy. – Więc jadę ja i Chuck.
Pilnujcie tego tchórza – wskazał palcem Łysego, który przezornie schował się za plecy Vinnmarka.

Po chwili drzwi do kabiny zamknęły się i winda ruszyła w dół.


Charles „Chuck” Fish[B/]

Winda jechała szybko i juz po chwili patrzyliście w oczy Billowi Rockowi.
Był krótko obciętym facetem, w pancerzu bojowym, zachlapanym krwią. Do połowy zasłonięty mierzył w wylot windy z SPECTRY, ale na wasz widok szybko opuścił lufę w dół.

- Bunt górników, kurwa co? – warknął Golas ruszając w jego stronę.

- Stój, gdzie stoisz – ostrzegł Rock lekko unosząc lufę.

- Mów co wiesz, chuju. Bo coś wiesz na pewno. Uzbroiłeś mnie i Niki!

Oblega nie zrobiła na Billu wrażenia.

- Potem. Nie lubię się powtarzać.



Sven „Szczota” Lingren, Seamus Gallagher, Charles „Chuck” Fish

Winda kursowała jeszcze dwa razy zabierając kolejne osoby. Cała operacja trwała ponad piętnaście minut. Po trzy na każdy kurs i kilka minut zdejmowania ciężkich skafandrów ochronnych.

W końcu siódemka mężczyzn mogła spokojnie pogadać.

„Gniazdo” wydawało się być kopią pozostawionej nad nimi „Czujki”. Siedzieli w sali konferencyjnej spoglądając na siebie nieufnie. Większość spojrzeń kierowała się w stronę Billa Rocka, który wyglądał na spokojnego twardziela. Za nim leżały dwa ciała. W kałużach krwi – z wyraźnymi śladami po kulach.

- No ... – ponaglił go Golas. – Uzbroiliście nas na wypadek buntu załogi. Coś wiedziałeś?

- To Zarząd. Zachowywał się dziwnie od ponad tygodnia. Od czasu znalezienia tego... czegoś.

- Czegoś? – Golas zmrużył niebezpiecznie oczy.

- Nie wiem czego. Naprawdę. Chodzi o coś, co nawigatorka Angela Dnmmer znalazła w ruinach na powierzchni planety. Tak. Ruiny. Ale nie pytajcie o więcej bo więcej sam nie wiem. Wiem tylko tyle, że ktoś przejął kontrolę nad bazą. Steruje nią zdalnie i odciął mnie od panelu kontrolnego. A takie możliwości mają jedynie najwyższej rangi członkowie Zarządu. Dyrekcja.

Przerwał na moment.

- Ta ewakuacja to jedna wielka ściema – warknął z gniewem. – Nim mnie odłączono od monitoringu miałem podgląd na te pomieszczenia. Tam aż roi się od tych ... zmienionych ludzi. Aż roi! Ktokolwiek tam pójdzie, zginie. To jeszcze jeden dowód na to, że siedzi za tym Zarząd.

Rock zacisnął zęby.

- Wiem, że trochę ludzi uniknęło tej .. przemiany. Pewnie ruszą do wyznaczonych punktów. Musimy temu jakoś zapobiec. Ktoś z was zna się na komputerach? Wtedy moglibyśmy spróbować odzyskać kontrolę nad stacją na chwilę i ostrzec ludzi, by tam nie szli.

- Mam pomysł, jak to zrobić, ale będę potrzebował waszej pomocy. Będziemy musieli podzielić się na trzy grupy, jeśli zaryzykujecie. Jedna zrobi dywersję. Ściągnie na siebie szaleńców. Dwie pozostałe tymczasem wezmą dwa transmitery i podłączą je do stacji przekaźnikowej w sektorze B-200. oraz do stacji B-050. Jedna znajduje się w sektorze technicznym, druga w rozrywkowym. Pozwoli mi to uzyskać kontrolę nad stacją. Nad monitoringiem i centrum sterowania częścią urządzeń. Wtedy zbierzemy ocalonych i zobaczymy, co się uda dalej. To ryzykowny plan, ale jedyny jaki mi przychodzi do głowy.

Spojrzał na was z westchnieniem.

- Mam tutaj jeszcze dwie Anakondy i dwie Spektry, a także mały zapas amunicji do nich. Do pistoletów po dwa magazynki, czyli w sumie cztery clipy. Do karabinów po trzy magazynki, czyli sześć clipów. Poza tym mam trzy granaty ogłuszające oraz jedną strzelbę bojową ELEPHANT-12. Ta broń przebija nawet ciężki pancerz górniczy. Możecie też zabrać pancerze osobiste i stymulanty bojowe, jeśli ktoś chce.

Ilość posiadanego przez Rocka sprzętu brzmiała w waszych uszach tak, jakbyście trafili na jakiś arsenał.

- To jak? Kto decyduje się podłączyć transmiter w B-200 a kto w B-050? No i najtrudniejsze. Kto będzie robił jako dywersja? Ja zostanę tutaj, by jak tylko odzyskamy kontrolę, włączyć się w sieć i zobaczyć, co się da zrobić.

Bill milczał. Czekał na to, co powiecie.



Dhiraj Mahariszi

SCANMED był faktycznie prosty w obsłudze. Intuicyjne sterowanie programu ułatwiało ci korzystanie z niego. Szybko zorientowałeś się, może on pokazywać trzy informacje. ZDROWY - wtedy wyświetla się zielony napis i skany medyczne osoby, MARTWY – pojawia się czerwony napis i szare zdjęcie badanego oraz proste diagramy i ODŁĄCZONY niebieski napis i zdjęcie, ale nie ma informacji medycznych i podstawowych wykresów.

Korzystając z tej funkcji wyświetliłeś diagram z którego wynikało, że dwadzieścia procent mieszkańców Ymira A zginęła, trzydzieści procent ma status: ODŁĄCZONY. Ale prawie połowa ma statut ZDROWY.

Pięćset osób żyje! Tylko gdzie one są?

Zacząłeś bawić się programem odkrywając kolejną przydatną funkcję. Namierzania. Dzięki niej wybrany pracownik pojawia się jako punkt na holomapie bazy. Kiedy tak zastanawiałeś się, jaki zrobić użytek z odkrytej funkcji na twoich oczach pojawi się nagle czerwony punkcik i jedno z nazwisk SMITH - górnik, poziom A-76, zagrożenie życia! Po kilku sekundach pojawi się napis NIE ŻYJE.

Wystukałeś szybko nazwisko SMITH i pojawiła ci się znajoma twarz – zapewne jednego z twoich pacjentów – i proste linie oraz napis NIE ŻYJE.

Potem wystukałeś kolejne nazwisko VINNMARK.
Program pokazał go na poziomie B i napis ZDROWY.

Kolejna osoba. LOUIS VENTURRA. Komunikat z szarym zdjęciem – NIE ŻYJE.

Miałeś zamiar skanować dalej, lecz głośny okrzyk Niki oderwał cię od pracy.

- Musimy się zbierać! – krzyknęła ochroniarz.

- Potrzebuję jeszcze kilku minut – zaprotestowała Kamini. – Aparatura robi ostatnie pomiary. Zaraz będę miała wyniki.

- Nie ma na to czasu! – wrzasnęła Sanders w panice.


Nicole Sanders

Nie wiesz czemu nie reagowałaś wcześniej. Może do końca sądziłaś, że to jedynie gra świateł. Że urządzenie medyczne działa sprawnie. Że zdążycie skończyć, nim jego lokator wydostanie się na wolność. O ile się wydostanie.

Pomyliłaś się czekając. Bardzo się pomyliłaś.

Górne zamknięcie SFŻ oderwało się z jękiem. Płyny regeneracyjne wychlusnęły na zewnątrz, a do tej pory stojąca w maszynie postać wypadła na podłogę.

Czymkolwiek było to coś, na pewno nie nazwałabyś tego człowiekiem. Płyny dymiły na jego masywnym ciele pod którym poruszały się potężne mięśnie. Zamiast rąk miał dziwaczne, przypominające szpony skostnienia. Głowa też już nie przypominała ludzkiej, lecz raczej łeb dzikiego zwierzęcia. Mógł ważyć ponad sto pięćdziesiąt kilogramów samych mięśni.



- Musimy się zbierać! – krzyknęłaś widząc, że monstrum spogląda w twoją stronę.

Mięśnie zagrały, bestia sprężyła się do skoku.

- Nie ma na to czasu! – krzyknęłaś słysząc prośbę Kamini.

Potwór skoczył w stronę na szczęście zamkniętych drzwi. Siła wygięła stal. Bestia potrzęsła łbem, zaryczała, odskoczyła pod przeciwległą ścianę i nabrała rozpędu do kolejnego natarcia.

- Potrzebuję jeszcze czasu! – wrzasnęła Kamini.

Łatwo powiedzieć! Jeszcze dwa, trzy takie ataki i drzwi wylecą ze ściany. A wtedy...

Strach było pomyśleć, co wtedy się z wami stanie.

Ravanesh 06-01-2011 21:35


Selena Stars

Serce biło ci szalonym rytmem, kiedy ostrożnie maszerowałaś korytarzami poziomu B. Z biur urzędników korporacji trafiłaś na ogólnie dostępną cześć poziomu. Znane ci punkty rozrywki – sale z automatami do gry, symulatory rzeczywistości, salony odnowy biologicznej i solarnej.

Wszędzie wokół dostrzegałaś ślady gwałtownych, pełnych przemocy wydarzeń. Plamy krwi, strzępy ubrań, rozmazane smugi, walające się zniszczone elementy otoczenia. Kilka razy o mało nie zaczęłaś wrzeszczeć, kiedy usłyszałaś dobiegający gdzieś z dalszych części poziomu krzyk. Przypomniała ci się wędrówka u boku Raya przez kopalnię. Teraz czułaś się jeszcze bardziej samotna i bezbronna.

Byłaś w połowie drogi do sekcji ochrony, kiedy szczęście cię opuściło. Znajdowałaś się na korytarzu, który za moment miał skręcić w lewo. I właśnie zza tego zakrętu usłyszałaś przeraźliwy kobiecy krzyk.

- Nieeee! Zostawcie mnie w spokoju!!!!

Krzyk przybliżał się coraz bardziej – wraz z biegnącą! Ale to nie było wszystko. Słyszałaś także obłąkane wrzaski CIEEEPŁEEE! I tupot bardzo wielu buciorów pędzących za uciekinierką.

Za chwilę ocalona i pościg wybiegną zza zakrętu i znajdziesz się w dokładnie takim samym położeniu, jak i ona.

Mogłaś zrobić wiele rzeczy. Ukryć się w jednym z dwóch pobliskich pomieszczeń . Po lewej miałaś salę z wirtualnymi grami. Symulatory wyścigów ścigaczami, kosmicznych strzelanin, klasycznego golfa i wielu innych wirtualnych gier. Po prawej znajdowały się drzwi do salonu odnowy solarnej z jego symulatorami ziemskich krajobrazów i ważnych dla ludzkiej psychiki lamp symulujących blask gwiazdy macierzystej – jak obecnie nazywano słońce.
Mogłaś też zawrócić i popędzić w stronę przygotowanej przez siebie drogi ewakuacyjnej – windy w pomieszczeniu B-085. Albo podjąć próbę ocalenia krzyczącej kobiety.

Cokolwiek zrobisz, musisz podjąć decyzję w mgnieniu oka. Biegnąca i ścigające ją cieplaki będą tu dosłownie za kilka sekund.



Ray Blackadder

Rzeczywistość wracała powoli.

Powracałeś do niej, niczym nurek wynurzający się z głębiny. Najpierw w czerni pojawiły się przebłyski światła, potem było go coraz więcej, aż w końcu blask przegnał mrok.

Uchyliłeś powieki i zaraz tego pożałowałeś. Twój błędnik kompletnie zwariował. Sufit, ściany i podłoga – będące teraz jedynie jasnymi plamami – zawirowały w szaleńczym korkociągu. Musiałeś zamknąć oczy by nie zwymiotować.

Byłeś niesiony. Czy raczej wleczony. Czułeś odór krwi – nie świeżej, lecz takiej już z lekka zastałej. Przemieszczałeś się niesiony za ręce i nogi – twarzą do podłogi. Chyba, bo wzrok nadal działał nie najlepiej.

Kiedyś, na Ziemi, po wyjściu z więzienia, naćpałeś się. Kiedy trip minął czułeś się podobnie, jak w tej chwili. Ciało miałeś bezwładne, a umysł taki, jakby ktoś obił go jakąś pałką.

Nagle niosące cię osoby cisnęły tobą bez pardonu. Upadłeś na plecy, na czymś miękkim i chyba na moment znów zapadłeś w nieświadomość.

Kiedy się ocknąłeś poczułeś się znacznie lepiej. Zebrałeś nawet tyle sił, by usiąść i rozejrzeć się wokół.

Znajdowałeś się w pomieszczaniu, które przypominało szatnię. I nie byłeś sam. Na podłodze leżało obok ciebie kilka osób. Trzy kobiety i czterech mężczyzn. Część leżała bez ruchu – jak martwa. Część drgała konwulsyjnie, jak osoby kończące atak epilepsji. Natężenie drgawek było różne. Jednym kończyny chodziły na boki, niczym szalone, innym mięśnie lekko kurczyły się i rozkurczały. Wyglądali jak osoby śniące jakieś koszmary.

I wtedy twój wzrok prześliznął się w bok. Zobaczyłeś kolejną osobę. Szczupłego mężczyznę w kombinezonie sekcji medycznej. Siedział pod szafką, z nogami podkulonymi aż pod brodę i wpatrywał się w ciebie półprzytomnie. Wyglądało na to, że i on dopiero doszedł do siebie.

- Khimm jestheś? – wykrztusił niewyraźnie. – Ja nazywam się Pavelko. Doktor.

Znałeś go. Facet był lekarzem na poziomie B i jednym z lepszych speców w swej dziedzinie w całej kolonii.

Jeden z leżących na ziemi mężczyzn zadrgał gwałtownie wyginając dziwacznie ciało. Z jego ust wydobyło się jęczenie. Niezrozumiały bełkot przypominał znienawidzone przez ciebie słowo.

CIEPŁE.

Mężczyzna powoli otwierał oczy.



Ipor Juhasz

Na początku nie czułeś zbyt wiele. Kiedy otworzyłeś oczy szybko zorientowałeś się, gdzie się znajdujesz. Maska na twarzy, przyczepione do ciała jakieś czujniki i uczucie unoszenie się w lekko zielonkawym płynie. To był Stabilizator Funkcji Życiowych. Jedna z nowocześniejszych maszyn Trauma Teamu – sekcji medycznej. Cud nowoczesnej technologii medycznej, który zapewne uratował ci życie. Wspomnienia wróciły boleśnie, jak pierwszy zaczerpnięty samodzielnie przez tlenową maskę haust powietrza

W chwilę później zorientowałeś się, że poziom płynu, w którym unosiło się twoje ciało, stopniowo się zmniejsza. Przykrywająca cię przeszklona szyba – niczym wieko sarkofagu – uniosła się w górę.

Przez dłuższą chwilę nic się nie działo, a ty poczułeś, że twoje leżące we wnętrzu SFŻ ciało zaczyna marznąć. Z trudem wygramoliłeś się z „sarkofagu”, zdejmując maskę i z ciekawością oglądając zarówno swoje ciało, jak też otocznie.
Po ranie, która o mało nie pozbawiła cię życia, nie pozostał nawet ślad. W miejscu, w którym broń przecięła ciało, narosła już nowa tkanka. Nie dało się zauważyć różnicy.

Znajdowałeś się w pomieszczeniu z trzema maszynami podobnymi do tej, z której wyszedłeś. Obie były otwarte, a na krawędzi jednej z nich ujrzałeś jakieś zbrązowiałe plamy, które do złudzenia wyglądały jak zakrzepnięta krew. Na szybie do twojego stabilizatora widziałeś odciski, które do złudzenia przypominały odbite krwią ludzkie dłonie. Jakby ktoś próbował dostać się do środka, lecz nie bardzo wiedział jak to zrobić. Poczułeś dreszcze.

Pomieszczenie było sterylne. Utrzymane w jasnych barwach. Poza stabilizatorami funkcji życiowych widziałeś także sprzęt medyczny do nich podłączony ustawiony w czymś, co wyglądało, jak konsola sterowania. Na fotelu operatora leżał błękitny, szpitalny fartuch. Szybko podszedłeś do niego i zakryłeś swoje mokre ciało chroniąc je przynajmniej odrobinę od nieprzyjemnie niskiej temperatury. W kieszeni wyczułeś również kartę dostępową oznaczoną zielonym paskiem oraz czerwonym krzyżem oznaczającym, że jej posiadacz należał do personelu medycznego bazy.

Sala SFŻ miała dwa wyjścia. Pierwsze prowadziło do małej łazienki. Drzwi do niej były otwarte jak szeroko więc bez trudu dostrzegłeś kogoś siedzącego przy ścianie. Mężczyzna koło czterdziestki. Na pierwszy rzut oka martwy. Otoczony kałużą krwi. W okrwawionej dłoni dostrzegłeś tradycyjne ostrze lekarskie. Wyglądało na to, że doktor po prostu własnoręcznie poderżnął sobie gardło i wykrwawił się na śmierć. Kurwa! Co jest?

Drugie wyjście było przeszklone małą szybką i otwierane kartą magnetyczną. Prowadziło do innego, większego pomieszczenia, w którym panował nieopisany bałagan. Podszedłeś bliżej, by przez szybę zlustrować pokój przylegający do tego, w którym się obudziłeś. To co ujrzałeś, spowodowało, że ciarki przeszły ci po plecach.
Za salą ze stabilizatorami znajdowało się pomieszczenie z czterema tradycyjnymi łóżkami dla pacjentów. Dwa z nich były wywrócone, większość sprzętu medycznego rozwalona w drobne kawałki. Do tego dochodziła krew. Na ścianie, na podłodze, na meblach. Rozbryzgi krwi.

I wtedy ujrzałeś kolejnego trupa. Skulonego za jednym z wywróconych łóżek. Ubranego w strój pacjenta – teraz poszarpany i okrwawiony. Widziałeś nogi i znaczną część korpusu nieszczęśnika, lecz sądząc po ilości krwi jaką stracił, musiał być martwy.

Co tu się – do cholery – działo? Gdzie podział się personel medyczny? Czemu nikt nie przybiegł by sprawdzić, co się dzieje.

Widziałeś, że drzwi prowadzące z tej drugiej sali na korytarz są otwarte. Widziałeś też bose ślady prowadzące na korytarz. Ktoś, kto najpewniej zaciukał leżącego za łóżkiem faceta, wszedł bosymi stopami w plamy krwi i poszedł gdzieś dalej.

Przeszłość na Ziemi nauczyła cię ostrożności. Coś ci mówiło, że teraz będziesz musiał bardzo dobrze wykorzystać te doświadczenie, by przetrwać.

Suriel 09-01-2011 12:26

Hm szło całkiem nieźle, żadnych „Cieplaków”, cisza i spokój. Gdyby nie, poniewierające się wszędzie rzeczy osobiste i mnóstwo krwi dookoła, można by się było pokusić o stwierdzenie, może to już koniec, lub ewakuacja się zakończyła, zostałaś tu sama.

I wtedy usłyszała za zakrętem krzyk kobiety.
- Nieeee! Zostawcie mnie w spokoju!!!!
A zaraz za tym syk Cieeeepłee!!! I tupot nóg. Wielu nóg. Miała tylko chwile na zastanowienie się.

Po lewej miała salę z wirtualnymi grami. Symulatory wyścigów ścigaczami, kosmicznych strzelanin, klasycznego golfa i wielu innych wirtualnych gier. Po prawej znajdowały się drzwi do salonu odnowy solarnej. Te po lewej będą dla nich niewidoczne przez dłuższą chwilę. Jak pomyślała tak zrobiła. Wbiegła do salonu gier i zamknęła za sobą drzwi.

Kiedyś usłyszała stwierdzenie.
„Bohaterstwo trwa często tylko chwilę przed śmiercią, tchórz je kolejne śniadanie”

Źle czuła się z tym jak postąpiła, ale strach przed śmiercią i walka o własne życie zwyciężyły. Skoro we dwoje z Rayem nie mogli sobie poradzić z dwójką cieplaków, jaką miała szansę w spotkaniu z całą ich grupą.

Kiedy drzwi zamknęły się, Selena, odruchowo już, stanęła w pozycji obronnej z siekiera w ręku. Nie wydawała się już śmieszna i nie na miejscu. Selena ściskała ją bardzo mocno w lekko drżących rękach.

Pusto, rozejrzała się uważnie. Salon gier, jeden z wielu, które umilały życie mieszkańcom Ymira. Kabiny do symulacji WR stały w ciszy. Selena zaczęła nasłuchiwać odgłosów z korytarza. Biegli, słyszała ich wycia, syki i tupot butów. Nie mogła rozróżnić gdzie są, czy się oddalają, a może któryś wrócił wyczuwając jej obecność za drzwiami, może widział jak drzwi się zamykały.

I wtedy nastąpiło coś, czego się nie spodziewała, maszyny włączyły się automatycznie, wszystkie na raz zaczęły zapraszać metalicznym głosem do skorzystania. Holo reklamy rozświetliły pomieszczenie. Selena o mało nie krzyknęła, serce podeszło jej do gardła. Odruchowo schowała się z jednym z sarkofagów. Ostrożnie wyjrzała. Nikogo nie było. Maszyny musiały włączyć się same z siebie. Gdzieś tu najprawdopodobniej znajdował się czujnik ruchu, reagujący na wchodzących gości. Maszyny robiły sporo hałasu. Skoro ona słyszała odgłosy z korytarza, to ktoś na korytarzu mógł usłyszeć hałas z salonu.
Doskoczyła do drzwi i zabezpieczyła je od wewnątrz, teraz tylko ona mogła je otworzyć. Znała takie pomieszczenia, często naprawiała jakieś usterki w wielu podobnych. Bez problemu namierzyła panel sterowania maszynami. Karta dostępu zadziałała, panel się otworzył. Selena wyłączyła wszystkie urządzenia. Nastała cisza, tylko gdzieniegdzie paliły się światła. Ostrożnie zaczęła obchodzić pomieszczenie.
Nagle usłyszała jakiś dźwięk, stukanie, lub drapanie. Chwile zajęło jej zorientowanie się skąd ten dźwięk dochodzi.
Toaleta na końcu pomieszczenia. To stamtąd dochodzi dźwięk stukania. Selena bardzo ostrożnie podeszła do drzwi, zamek od strony salonu był rozwalony. Odetchnęła. Cokolwiek znajdowało się w środku nie wyjdzie stamtąd. Zaczęła się rozglądać za czymś, czym mogła zastawić na wszelki wypadek drzwi do toalety. Wtedy jej wzrok padł na jeden z sarkofagów WR. Miał zachlapaną krwią szybę od zewnętrzną, a ze środka wylewała się krew. Drzwi były niedomknięte. Niewiele się zastanawiając Selena podeszłą do konsoli stojącej naprzeciwko, naparła na nią całą siłą. Konsola przewróciła się domykając i jednocześnie tarasując drzwi sarkofagu. Usiadła na nim.

- Hej! Jest tam ktoś! Czy tam ktoś jest! Proszę! Niech ktoś odpowie! – usłyszała nagle od strony toalety. Ruszyła w tamtą stronę.
- Kim jesteś?
- Mark! To ty? Powiedz? – głos należał do młodej dziewczyny.
- Jesteś sama?
- To ty! Mark! przestań już! Boję się! - Kim jesteś?! Kim jesteś?!
- To nie Mark, kim jesteś, odpowiadaj – Selena podniosła głos. Zaraz sama siebie za to skarciła w myślach. Ona boi się bardziej niż ty, zachowaj spokój.
- Princes! - Jestem Princes! Znaczy Agnes Malory.
- Jestem Selena, jesteś tam sama?
- Tak jestem sama. Co tam się dzieje! Co to za krzyki?! - Czemu nie mogę wyjść?
- Odsuń sie od drzwi, spróbuje je otworzyć.
- Gdzie Mark?
- Poczekaj chwilę.
- Będziesz robiła wybuch? – Selene na chwilę zatkało. Wybuch, jaki wybuch, o czym ona mówi. Wtedy do niej dotarł absurd jej własnej wypowiedzi. Uśmiechnęła się mimowolnie.
- Nie, pogrzebie przy mechanizmie, może uda mi się go otworzyć.
Zabrała się za rozkręcanie zniszczonego panela, zerkając co jakiś czas za siebie i na zamknięty sarkofag. Siekiera leżała w zasięgu ręki.

emilski 11-01-2011 22:31

„Pierdolony Laszlo...”

Aż niemożliwe się wydawało, jak wyraźnie Węgier wszystko pamiętał. Jakby to stało się przed chwilą.

A kiedy to się stało...?

Wczoraj....?

Rok temu...?

„Zimno mi...”. Na krześle wisiał niedbale jakiś fartuch. Od razu zarzucił go na siebie. Przez chwilę przyciskał go do ciała, pozwalając, żeby wsiąkła w niego wilgoć, jaką wyniósł z kapsuły. Z kapsuły, która prawdopodobnie uratowała mu życie. W każdym razie takie było jej przeznaczenie. Czyli rana zadana przez Laszlo była poważna. Ipor odruchowo dotknął się w miejsce, gdzie przecinarka plazmowa weszła mu w bebechy. Ani śladu. Musiał więc pływać w tym gównie dosyć długo. Choć zarost, jaki palcami wyczuwał na twarzy, sugerował, że nie było to więcej, niż dwie doby. „Jeśli tak, to ten sprzęt rzeczywiście zajebiście działa. Przecież powinna być wielka blizna...”

Przez głowę Juhasza przebiegało w tym momencie jeszcze dużo myśli, ale nie był w stanie skoncentrować się na żadnej z nich, bo zaczęła do niego docierać otaczająca go rzeczywistość. A ta była co najmniej dziwna. Za pusto tu. Rozumiał, że znajduje się w pomieszczeniach medycznych. Krew zaczęła pulsować mu nieco szybciej, instynkt podpowiadał, że coś tu jest nie tak. Trup w łazience spowodował, że zupełnie zapomniał o panującym tu zimnie. Długo to nie trwało. Życie na Ziemi nauczyło go ostrożności – oczy zawsze musiał mieć dookoła głowy. W każdej chwili mogła dosięgnąć go przypadkowa kulka, bądź donos, któregoś z „przyjaciół”. Ślady, od których roiło się w pomieszczeniu, krzyczały wręcz, że ten, kto tu był, może jeszcze wrócić. A przecież wyraźnie chciał się dostać do jego Stabilizatora.

Z jednej strony poczucie zagrożenia, a z drugiej... właśnie... ADRENALINA! Tego brakowało mu już od kilku dobrych lat. Kawał czasu, jaki poświęcił na to, żeby stać się przykładnym obywatelem i grzecznie oddawać się obowiązkowi pracy, sprawił, że zapomniał, jak to kiedyś mu smakowało. Powoli zaczął sobie przypominać, co było jego prawdziwym żywiołem.

Natychmiast zrzucił kombinezon z leżącego ciała i nałożył na siebie. Może nie był robiony na niego i był nieco pokrwawiony, ale spełniał swoją podstawową funkcję: dawał ciepło. Lancetu, którym zostało poderżnięte gardło, również nie zamierzał tu zostawiać. W kieszeni fartucha była karta dostępu – na pewno się przyda. Wokół tylko sprzęt medyczny. Ipor dla zaspokojenia sumienia przełączał i wciskał wszystkie możliwe przyciski. Nic mu to nie dało: kilka monitorów się zaświeciło, jakieś ciągi znaków, jakieś pipczenia – wszystko to jedno gówno, na którym w ogóle się znał. Nic nie dało przetrząsanie pomieszczenia – nic ciekawego nie znalazł.

Jedyne wyjście wiodło do drugiej sali, Węgier najpierw dyskretnie zajrzał do środka przez szybę w drzwiach.

„Co tu się, kurwa, wydarzyło...? Kolejny?”

Nie zastanawiając się długo, spróbował otworzyć. Zamknięte. Dopiero teraz zerknął na zamknięcie: na szczęście był tylko czytnik, bez żadnego zamku szyfrowego. Juhasz wyciągnął z kieszeni kartę dostępu znalezioną w fartuchu i przeciągnął przez mechanizm. Został zidentyfikowany jako doktor Frank Nitecki. Szarpnął drzwi i szybko podbiegł do ciała, które widział przez szybę. Potrząsnął nim kilka razy. Bez sensu. Musiał być martwy. Za dużo tu krwi, żeby mógł jeszcze żyć. Poza tym nie miał połowy brzucha. Część wnętrzności walała się wokół ciała. Potrząsanie nim było nielogiczną próbą stwierdzenia, że to wszystko nieprawda. Że to, co widzi jest tylko przywidzeniem. Że zaraz pojawi się znowu Laszlo i powie: „Cały dzień cię szukam,a ty tu się szlajasz. Idziemy, zaraz nasza zmiana rusza”. Ale to tak nie działało. Juhasz rzucił w końcu martwe ciało o podłogę i przeklął pod nosem. Wyprostował się i jednocześnie poślizgnął, chyba na jelicie, które wyszło z żołądka pacjenta i zaczynało żyć własnym życiem.

-Kurwa!

Węgier machał nerwowo nogami, żeby wydostać się z krwawej brei. Z ust coraz wyraźniej krzyczało: -Kurwa, kurwa, kurwa, kurwaaa!!!

Oparł się ciężko o jedno z łóżek i z trudem łapał oddech. Rozglądał się dookoła. Tu już nie mogło być mowy a adrenalinie, która sprawiała mu radość. To była jakaś rzeźnia. Coś totalnie nie do pomyślenia. Nie w takim miejscu... Ludziom rzeczywiście czasem odpierdalało na Ymirze, ale żeby coś takiego. A jeśli na jego Stabilizatorze były ślady dłoni, to znaczy, że ktoś chciał się dobrać też do niego. Najwyższy czas, żeby zacząć myśleć o swoim tyłku. Jeszcze raz ogarnął wzrokiem całe pomieszczenie i dopadł do wywróconego łóżka. Udało mu się wymontować sporą część stelażu. Zatrzymał sobie dwa pokaźne pręty stalowe. Przez chwilę ważył je w dłoniach. Uśmiechnął się do siebie: „Nadadzą się”. Do jednego z nich przymocował zamiast kółka lancet, który znalazł przy poprzednim trupie. Sprawdził dłonią, czy trzyma się na tyle mocno, by zrobić komuś krzywdę. Chyba się udało.

Na podłodze były wilgotne ślady. Ktoś musiał tu być przed chwilą.

I ten ktoś wyszedł tymi drzwiami.

Juhasz przechylił się ostrożnie.

Wyraźnie widział, że kawałek dalej ktoś stoi.

Kiwa się.

Wańka-wstańka.

Rozejrzał się: innej drogi i tak nie było. Ostrożnie, krok po kroku, przyparty szczelnie plecami do ściany korytarza, posuwał się w kierunku postaci. Im był bliżej, tym wyraźniej widział, że z jego strony raczej nic mu nie grozi. Facet sam musiał być ofiarą. Kiwał się jak oniemiały. Wyglądał zupełnie, jak bardzo dawno temu mogli wyglądać autystycy – totalny brak kontaktu. Ipor przerabiał swego czasu te wszystkie starożytne choroby, które da się wyleczyć za pomocą pieniędzy zarobionych ciężką pracą dla Vitell. Autystyk właśnie taki był: mamrotał, wpatrzony w jeden punkt przed siebie, cała reszta nie istnieje... Tylko, że ten był na boso i we krwi.

Ipor pomyślał o tych dwóch, co widział przed chwilą i zrozumiał, że ten gość musiał mieć dużo szczęścia, że przeżył.

Podszedł jeszcze bliżej.

-Hej! Ty! Kto ci to zrobił? Co tu się, kurwa, dzieje?

Zero reakcji. Wciąż to kiwanie. Ipor zamachał ręką przed jego oczami.

-Słyszysz mnie? Człowieku... - poszturchnął go.

Wtedy jakby ożył. Spojrzał w stronę Juhasza, a z jego okrwawionych ust zaczęło się wydobywać przeraźliwe „cieeeeepłeeee”. Wyciągnął przed siebie ręce. Kapiąca z nich krew wskazywała prosto na Węgra. Ten odskoczył jak poparzony – to było jedyne, na co go było stać. Był w zbyt dużym szoku. Autystyk pierdolony...

Te usta...

Ta krew...

To tak, jakby to on... tam... ustami... Kurwa, co za obłęd... Jestem ciągle w Stabilizatorze... na pewno... ale na wszelki wypadek przyjebię mu tym drągiem...

Ipor do pewnego momentu wycofywał się, aż w końcu zatrzymał i pałkę zakończoną lancetem wymierzył prosto w brzuch psychola, a drugą zamierzał zdzielić go prosto przez łeb. Teraz natarł Węgier...

Gryf 12-01-2011 19:16

Post autorstwa spółki Campo Viejo-Marrrt-Gryf-Mistrzowie Gry
 
- Okidoki druzja, sramy, się modlimy, czy jak? - zanim Rock skończył mówić, Szczota zdążył już dobrać pancerz, który pasował mu pod kolor kurtki i zaczął się dobierać do clipów i stymulantów - biere rozpiździel... się znaczy sabotaż. Zdałaby się jaka mapka okolicy. Któraś pindzia wybiera się ze mną?

- No ja w części rozrywkowej byłem nie tylko na orientacji pionu po podpisaniu kontraktu, ale też i później, jak mnie Polaczek wysyłał załatwiać co przez sieć się nie dało - zadumał się Chuck na wspomnienie kopert które nosił dla urzędasów, chabory na poziom B rozrywkowej części bazy - także już bym wolał w tamtą stronę... Do dywersji to nie tylko tutaj trzeba mieć - puknął się w czoło - ale i krzepę w razie szczepy. Jak chcesz młody ze mną to zrobić to idziemy razem, albo bierz Łysego i zajmijcie się tym drugim głośnikiem - powiedział widząc ze zgrozą, że chłopak napalił się jednak na brawurową strzelaninę. - Na sabotaż nich Golas z którym górnikim pójdzie.

Szczota szybkim krokiem podszedł do Chucka i stanął przed nim na dystans jakichś dziesięciu centymetrów w bojowej pozie. Wyglądało by to poważniej, gdyby nie był o głowę niższy.
- Że co ty mi tu? Że co? Że Szczota za mientki na jakiś tam.. żabo.. coś... ten... sabotaż!?

- Ja mogę wziąć sabotaż - powiedział Golas. - Potrafię strzelać. Wiem jak się to obsługuje. Na Ziemi byłem ochroniarzem gwiazdek holofilmowych. Szczota i ja powinniśmy zrobić taki rozjebek, że Ymir długo go popamięta. Biorę Spectrę i clip do niej i Anakondy. Oraz te granaty. Stymulant młody zostaw. Dobrze ci radzę. Zryją ci baszkę i nie dożyjesz osiemdziesiątki. Nawet zabiegi regulacyjne gówno wtedy dadzą.

Młody skinął bujną fryzurą i z dumną miną stanął koło Golasa.

- To ja pójdę do części technicznej założyć to ustrojstwo - zaoferował się Vinnmark. - Bywałem już tam kilka razy, jak mi się skafander górniczy spierdzielił po części. Wiem tez jak podłączyć ten badziew, o którym wspomina Rock. Na dolnych korytarzach często stosowaliśmy te emitery. Kto idzie ze mną jako wsparcie?

Chuck uśmiechnął się, mimo trampka jakiego miał w gardle po przyśpieszonym trzeźwieniu, widząc buńczuczną minę Szczoty. Odwagi mu nie brakowało, lecz poznawszy zapędliwy charakter egoistyczngo Golasa bał się w głębi ducha o chłopaka, którgo zdążył polubić i jakoś czuł, że o którego jednak troszczyć się jeszcze trzeba.
- Golas skoro myślisz, że dacie radę to pamiętaj tylko, że on takiego przeszkolnia nie ma jak ty... Więc jesteś za młodego odpowiedzialny. Sabotaż sabotażem, ale tak to zróbcie żeby wyjść z tego cało, bez niepotrzbnego szarżowania. I musimy ustalić co dalej, gdzie mamy zbiórę po akcji? Wracamy tutaj czy może idziemy dalej? Wolałbym tutaj, bo komunkacja szwankuje i możemy się wszycy pogubić jak coś się nie uda, a w kupie nasza siła. Jak odzykasz kontrolę nad urządzeniami, to czy sieć WKP wróci online? - zapytał Billa. - Jak tak, to monitoruj szczególnie bezpiczeństwo sekcji medycznej, bo tam część naszych nad szczepionką pracuje. Małżeństwo Machariszich. Jest z nimi Nicole Sanders, znasz ją chyba, ochroniarz z poziomu C. Oni konicznie muszą mieć wsparcie od nas - powiedział z myślą o pięknej Nicole - Więc Łysy to ty, albo ty - odezwał się do Seamusa - któryś z was idzie ze mną, bo ktoś musi stać na zeksa. Tylko wytłumacz mi Vinmark dokładnie jak się to wpięcie w system robi. Tylko łopatoloicznie, nie jak tam na korytarzu C120, bo nie będzie czasu na poprawki ani improwizację. A zresztą - przypomniał sobie - Łysy ty chyba dobry w te klocki jesteś? Wepniesz się transmiterem do stacji bez problemu, ja znam jako tako drogę, więc idziemy razem. No to co Gallagher chyba idziesz z Yurgenem tak?

- Zbiórka tutaj - powiedział Rock. - Podpięcie się jest banalnie proste. Dam wan narzędzia i krótka instrukcje przed wyjściem. Tylko wyjątkowy tłumok nie potrafił by tego zrobić. Najpierw idą nasi sabotażyści i robią taki tumult, ze sciagną na siebie piekło. Potem ruszą nasi “technicy”. Po zamontowaniu i odzyskaniu kontroli WKP tez odzyskają pełnię funkcji. Wracacie tutaj. Najszybciej jak to możliwe. Gdybyście zostali odcieci albo coś, barykadujcie się gdzie się da. Przyjdziemy po was. Sekcja medyczna, jak tylko odzyskamy kontrolę zajmiemy się i nią. Trzeba zgarnąć każdego, kto jeszcze jest normalny.

- W takim razie jak to jest takie dziecinnie proste, niech Łysy idzie z Vinmarkiem a Seamus ze mną - powiedział Chuck w dłębiu ducha niechętnie, bo wiedział że będzie nieswój w towrzystwie irlandczyka co mu złamał nos, lecz jednocześnie świadomie faktu, że to jest najrozsądniejsze wyjście - Wtedy siły każdej grupy rozkładają się równomiernie zwiększając szanse na sukces akcji.

Seamus przez dłuższy czas słuchał reszty tylko kątem ucha. Obracał w dłoniach, to znów przymierzał pokaźną półautomatyczną strzelbę ze zbrojowni Rocka. Tradycyjny retromechanizm od którego aż się łezka w oku kręciła, nie wymagał żadnych podpięć jak Anakondy i Spektra, ani precyzji, której zwykle mu nie zbywało. W dodatku obudowana, szeroka kolba wzmocniona stalą, pozwalała na całkiem skuteczne na pierwszy rzut oka, użytkowanie nawet gdy zabraknie naboi.

- Spokojnie Chuck - powiedział widząc wahanie barmana. Coś mu podpowiadało, że to chyba jeden z tych, którzy pamiętają wszystko i zawsze. On sam już zdążył zapomnieć. - Pójdziesz młody - skierował się tym razem do Szczoty - ale osłaniać Chucka, albo Vinmarka do montażu - I nie. Nie to, że Szczota miękki jest. Jeśli ten plan się uda i zaraz potem mamy stąd walić do sekcji medycznej to zaraz obok hydroponika ma swoje laboratoria i te gmaszyste kultywatory. A ty już wiesz kto tam pracował i mógł się schronić, prawda? - zrobił krótką przerwę próbując dostrzec na twarzy Szczoty, czy chłopak jarzy o co chodzi - Po Yurgena młody poszedłeś, i to ci się chwali. Ale zapomnij, że teraz będziesz lazł w najgorszy sajgon.

Wielki górnik nie wydawał się skory do negocjacji na ten temat.

- A ty go Golas nie podpuszczaj. Idziemy we dwóch...

- Dla mnie gites. - powiedział Golas. - Ale współczuję temu, który pójdzie z tym tchórzem - wskazał ręką Łysego. - Pewnie spierdoli, jak tylko zobaczy niebezpieczeństwo tak jak na górze.

- Twój stary jest gmaszysty kultywator... - burknął Szczota w stronę Seamusa i chyba dopiero wtedy do niego dotarło. - Wafamać! Te ścierwa mogły zeżreć Alana!!! Pierdolę wasze hocki-klocki! Wy montujcie neostradę, ja wbijam na bio-zonę! - Co rzekłszy przeładował Spectrę i ruszył w stronę wyjścia.

- Eh... - Chuck odprowadził wzrokiem chłopaka, który sprawiał w mniemaniu barmana poważne problemy wychowawcze - teraz to kurwa o tragedię dużo nie trzeba - głośno pomyślał gratulując Seamusowi mimo dobrych chęci kapitalnych zdolności wychowawczych. - Dobra, już teraz wiem, że młodemu kuku się stanie jak z Golasem tylko tam się wbije - nie bardzo wiedząc co ta biozona ma znaczyć, ale przypuszczając, że młodemu o sabotaż idzie - Gallagher idźcie więc we dwóch z Golasem i pilnujcie go. - dodał ciszej, żeby nastolatek znowu nie stroszył piórek. - Ja powinienem poradzić sobie sam z Artuditu. Schowam się gdzieś i zdalnie sterując pajęczaka podłączę nim transmiter. On chyba nie zwróci uwagi zarażonych na siebie a system komunikacji z Artu jest niezależny od Ymira mimo padniętej sieci WKP, bo on w sobie transmiter integruje z receiverem WKP na zupełnie innych falach co WiFi bazy, jak archaiczne CB radio chyba...

- Szkoda fatygi, trzymajta się planu Rocka, dam se radę! - rzucił młody przez ramię gdzieś na wysokości drzwi wyjściowych.

Rock dłubie w uszach, Yurgen chyba nie słucha przeglądając mapę technicznego na wukapie, Golas się gapi bez żadnych emocji, a Chuck coś pierdoli o łączności z zabawką. Czy tylko Seamusowi się wydaje, że wysyłanie nastolatka na jebanego wabia, to degrengolada ludzkiej natury?

- Nosz kuźwa - mruknął pod nosem przeklinając kolejnego dzieciaka, który słyszy co innego niż on chce mu powiedzieć. Może Madelaine miała rację i się po prostu do tego nie nadaje... - Młody! -krzyknął po czym podbieg do wychodzącego Szczoty. Nie zatrzymał go siłą, bo chyba nie tędy droga - Poczekaj żeż!
W spojrzeniu nastoletniego pomocnika nie było chyba miejsca na chęć usłyszenia jakichkolwiek tłumaczeń... Pierwszy pomysł polegał na potrząśnięciu chłopakiem i posadzeniu go na krześle, ale... No co za kuźwa czasy, żeby nawet w jakimś pierdolonym koszmarze wśród epidemii szaleńców, musiał sobie uświadamiać, że dupa z niego nie ojciec. Mimo to spróbował. Samymi słowami. Brwi górnika zeszły się gdy wchodził na wyżyny swojej dyplomacji.
- A jeśli nie ma go w hydroponice tylko jest gdzieś na obiekcie i usłyszał komunikat? Najpierw musimy zrobić tak jak mówi Rock. Potem pierwsze co zrobimy to udamy się po ocalałych w medycznym i biozonie - pauza. Ciężko było powiedzieć, czy chłopak słucha co on do niego mówi - Słuchaj, Sven? - tak się chyba nazywał młody. Tak Na pewno tak. - Widziałeś sztywniaka przy windzie. Ta Spektra samotnemu ochroniarzowi nie pomogła. I nikomu nie pomoże - To chyba mogło brzmieć jak prowokowanie. Zacisnął zęby i obrzucił innych spojrzeniem w poszukiwaniu lepszego argumentu - Pomogę ci ich znaleźć jak tylko rozstawimy anteny, w porządku?

To nie był ten sam dzieciak, który towarzyszył im jeszcze w windzie. Nawet nie ten desperat który po pijaku zabił Venturę i strażnika na dyżurce. A już lata świetlne dzieliły go od radosnego gnojka, który nie dalej jak przedwczoraj podkradał górnikom flaszki w C-28.
Oddychał ciężko, usta miał zaciśnięte w wąską, siną kreskę, na policzkach miał wypieki, a w oczach czaiło się coś, czego można się było wystraszyć. Jakaś zupełnie nie pasująca do niego determinacja. W pierwszej chwili zapowiadało się na to, że nie zważając na konsekwencje odwinie Seamusowi kolbą Spektry i rzuci się do wyjścia.

Nie zrobił tego.

W miarę jak górnik mówił, młody się uspokajał. W końcu siknął głową i ciężko oparł się o ścianę i zsunął się po niej plecami, przysiadając na podłodze. Wyciągnął z kieszeni skórzanej kurtki wymiętą paczkę papierosów i wydłubał z niej jakiś niedopałek.

Rock pokiwał głową.
- On ma rację - zgodził się z Seamusem - Lepiej byłoby, aby do akcji dywersyjnej poszło dwóch silnych ludzi. I sugeruję, byście raczej działali dwójkami. Pajączek gówno ci pomoże jak cię szaleńcy namierzą. - Zwrócił się do “Chucka” - A drugi człowiek może to zrobić.
Porponuję: Golas i Gallagher - dywersja, Chuck i Vinnmark - jednen nadajnik, Szczota i Łysy - drugi. Ten bliżej, czyli nie ten na technicznej sekcji. Ale wy zdołaliście poznać się lepiej, więc sami zdecydujcie.

- Zapomniałem o nim. - Powiedział Szczota zupełnie bez związku, nadspodziewanie poprawną angielszczyzną. Zaciągnął się kiepskim tytoniem. - zapomniałem o własnym ojcu. Jak ostatnia skurwiała sobacz i sukin chuj.

Wypuścił chmurę dymu w podejrzanym kolorze i rozejrzał się po zgromadzonych lekko marszcząc brwi, jakby usiłował sobie przypomnieć gdzie jest i skąd właściwie zna tych ludzi. Albo dobrze ich sobie zapamiętać.

- Masz recht Szejmes, trzymamy się rozkminy Rocka. Tylko... Złączki trzeba zrobić szacher-macher po tajniacku i cichociemnemu, a sabotaż to wpizdu hałasu i szybka spierdalawka. Na tym drugim umiem się o całe wchuj lepiej. Nie kozaczę, tylko dygam się zjebać akcję z wifi. - spojrzał najpierw na Seamusa, potem na Chucka, na końcu na Golasa, widząc, że żaden nie pała entuzjazmem puszczenia go w "sajgon" wzruszył ramionami - Dobra, kij wam w odwłok, zajmę się neostradą. Chodź Łysy, uczcimy pamięć Artiego hakerką stulecia!


***


A chuja tam prawda!

Szczota nie wymięka. Że robota z sabotażem była prosta jak cep, to oddałem ją karkom i wziąłem na siebie questa z łącznością. A Alana trzeba było znaleźć i tyle - stary był twardy i od początku byłem na tru pewien, że byle ciepłemu się nie dał.

Wsio na ten temat.

Ktokolwiek twierdzi, że było inaczej jest pedał i łżerca.

Z arsenału Rocka przytuliłem pancerz spec-gestapo i back-up pestek do Spectry. Szczęśliwie zajumana z gestapowni skórzana kurtała była na tyle duża, że dała się nosić na panzer-trykot, nie musiałem wyglądać jak ostatni wsiór, znaczy jak Łysy. Na koniec - obczajając, żeby Golas nie zobaczył - zabrałem dwie działki hulków.

Słyszeliście o hulkach? Nie? Takie szturm-dragi. Ni chuja nie pomnę ofiszjalnej nazwy, po naszemu po prostu hulk - jak ten zielony stworek z komiksu. Dalej nie kminicie? Wyobraźcie coś, co działa jak zmieszane neo-iksy i power-rangersy, popite asfaltem. Nie wiecie co to iksy, rangersy i asfalt? To chuja wiecie o życiu i szkoda mojego czasu, żeby was uświadamiać. Wystarczy jak wam powiem, że jeden taki hulk może wam zryć baszkę i zapodać trwałą mutację, a dwa to ded na miejscu.

A że tą zrytą baszką można wyważać drzwi, to insza inszość, hehe.

W ogóle obczajcie jakie jaja. Robią wielkie halo o każdą flaszkę kiblówki, a sami ćpają stymulanty bojowe! I to jakie! Te dragi są forbiden W całym jebanym Jeurolandzie, a na Ymirze sztazi trzyma se to w apteczkach jak cukierki.

- Jakiś plan? - zagadał Łysy ważąc w ruce Anakondę. Skład sabotażystów już wybył i lada moment miał zacząć robić "sajgon", cokolwiek Szejmes przez to rozumiał. Jak mieliśmy cokolwiek dograć, to albo tera, albo wogle.

- Na początek zmień se ten podesrany kombinezon. - Zarechotałem jak es. Humor mi się zaczął zdeka poprawiać.

- Ty, Wycior, nie bądź taki fiferacha. Miałeś gana! Byś strzelał z sensem, to by pokrak był zdedany na śmierć. Już widzę jak sam startujesz z tym ciepłakiem na gołe klaty! Sprzątaliśmy po tobie!

- Słyszałem to "-śmy". Fisz sprzątnął, a ty żeś spierdalał jak podfruwajka!

- A ty, to byś kurwa...

- Japa kapciu! Zapodaj jaką mapę.

Wciąż wymieniając grzeczności odpaliliśmy wukapa. Łysy był w tym nieco kumatsiejszy - od razu wyświetliło mu się eleganckie holo z planem fun-zony.

- To tu: box na korytarzu przed siłką, zara za automatami. - Pokazuję paluchem rozmazując holo. Co jak co, ale geografię fun-zony znałem jak własny arszloch. Niech mi jeszcze raz Ingridka zacznie pitolić że Mortal Kombat to strata czasu - Dobra, ogólnie prosta rozkmina, ja biere ten nadajnik, ty mi osłaniasz dupsko Anakondą. Podłączamy i spierdalawka. Idziemy tędy, bocznym dojściem, to ominiemy esy co będą lecieć na Golasa i Szejmesa.

- A nie możemy tych esów po prostu zajebać?

- Nie, kurwa, mamy być cicho i rozkminiać to wifi-ustrojstwo. Po to właśnie Szejmesy robią dym. Rozpiździel robimy tylko, jak nie będzie inszej opcji. Ty szisasz z Anakondy, bo Spectra robi za dużo noisa. Ja, jakby co, napierdalam elektro-pałą. Jak już będziemy spierdalać to inna bajka - bieg najkrótszą drogą i strzelamy we wszystko co się ślini i wyje "ciepłe".

Na wszelki wypadek powtórzyłem wszystko apiać, noch einmal i wolniej. Dwa razy.

Byliśmy zwarci i dopięci na ostatni guzik spejspancerzy. Gotowi do akcji czekaliśmy aż grupa Sajgon zacznie działać. Cisza przed burzą.

- A co, jak się ciepłe nie dadzą zrobić na sabotaż? - na tru tru rili nie chciałem, żeby to pytanie padło, ale Łysy zdążył się z nim wbić na last-minyt.

- Wtedy już chuj. - Wzruszyłem ramionami. - Napierdalamy co zbrojownia dała i byle do nadajnika.

Bebop 12-01-2011 23:57

Ray po raz kolejny wywinął się z uścisków śmierci, jednak wcale nie znajdował się w dogodnej sytuacji. Oszukany przez dowództwo, poszedł za ich głosem wiernie ufając ich słowom tylko po to, by wpaść w pułapkę. Jego przeciwnicy potrafili się organizować, a więc nie wszyscy byli jedynie dzikimi zwierzętami, którymi kierował instynkt. To nie wróżyło nic dobrego, teraz musiał się wystrzegać jeszcze bardziej, poza tym powinien jakoś poinformować pozostałych przy życiu o pułapce. Tylko jak? Łączność znów została utracona.

Obecność Pavelko, lekarza z bogatym stażem, nieco podnosiła go na duchu, wiadomość, że w tym bagnie nie tkwił sam, była bardzo ważna. Szybko jednak zrozumiał, iż jego towarzysz może nie być tak przydatny jakby tego oczekiwał, wyglądał na wystraszonego, nic dziwnego, siedzieli w końcu w jednym miejscu z ludźmi, którzy niepokojąco się zachowywali. Początkowo Ray myślał, że umierają, wyglądali jakby strasznie cierpieli, nawet im współczuł do póki nie usłyszał tak znienawidzonego słowa.

- Ryj Pavelko, pomóż mi albo sieć cicho! - warknął wstając na nogi.

Chyba miał zamiar zaatakować leżącego mężczyznę, takie można było odnieść wrażenie, gdy z groźną miną wyskoczył w powietrze... Opadł dość szybko kilka centymetrów dalej i choć przez chwilę się jeszcze trzymał to w końcu jego kończyny skapitulowały i znów wylądował na plecach. Zdał sobie sprawę z tego, że zareagował zbyt szybko, szaleńczy zawrót głowy przypomniał mu o problemach z błędnikiem. O gwałtownych ruchach mógł na razie jedynie pomarzyć. Tymczasem Pavelko wytrzeszczył na niego oczy w ogóle nie orientując się w sytuacji.

- Co ty, człowiekkku, robhisz? - wybełkotał niepewnie.

- Widziałem takich jak on Pavelko, widziałem co robią. Widziałem jak zabijają innych wymawiając to swoje cieeeepłeee - odparł Ray masując swoje skronie jakby oczekując, że dzięki temu jego błędnik przestanie wariować - Rany, kręci mi się w głowie...

- On nie mówił cieepłe, on mówił cierpię
- rzekł już nieco innym tonem doktor.

- Tak? Jesteś pewny? Jeśli tak - uśmiechnął się niemrawo - to mój błąd.

- Nie jestem, chorera, słaoo słyszę
- znów zaczynał mamrotać pod nosem.

- Jak tu trafiłeś Pavelko? -
rzucił szturchając lekko butem leżącego mężczyznę.

- Był jakiś człowiek, hałasy, nie pamiętam...
- złapał się za głowę i zbladł, jakby znów wszystko stawało przed jego oczami.

W tym samym czasie jęczący mężczyzna zaczął się powoli podnosić, mamrotał przy tym coś niezrozumiałego, w końcu usiadł ze spuszczoną głową. Blackadder żałował, że nie widział jego oczu, teraz jednak nie chciał się do niego zbliżać. Nie był jeszcze w formie by w razie czego stawać do walki. Bełkot z każdą chwilą niepokoił go coraz bardziej, w końcu czubkiem buta popchnął mężczyznę, który w skutek tego znów padł na plecy.

Wtedy usłyszeli kroki, dźwięk stawał się coraz wyraźniejszy, w dodatku wtórowały mu napawające strachem jęki. Ray pozostawał w kompletnym bezruchu czekając na to co się stanie, zerknął jednak na moment w kierunku doktora, w jego oczach widział ogromne przerażenie, nogi mu drżały, ale przynajmniej dłońmi zakrył sobie usta i nie wydał z siebie ani jednego słowa. W końcu odgłosy umilkły, na szczęście coś jedynie przeszło obok ich pomieszczenia.

- Możesz coś z nim zrobić?
- spytał Ray - Jesteś lekarzem chyba, nie? Chociaż zerknij, tylko z dala od jego twarzy.

- Dobra
- odpowiedział i na klęczkach ruszył w stronę leżącego mężczyzny.

Ray powoli zaczął wstawać, opierając się jedną ręką o szafki zaczął je przeglądać, wszystkie były otwarte, ale ich zawartość na nic nie mogła mu się zdać. Dość powiedzieć, że najcenniejszym znaleziskiem były śmierdzące skarpety oraz stary gwizdek. W gruncie rzeczy niczego innego nie powinien oczekiwać, znajdowali się przecież w pokoju zawodników, gdzieś niedaleko musiało być boisko.

- Jak tam Pavelko?
- spytał ruszając w kierunku łazienki dla sportowców - Wolałbym jakbyś do mnie mówił.

- Ma prawidłowe reakcje. Chyba jest w szoku
- odpowiedział od razu doktor.

- Spotkałeś wcześniej jednego z tych morderczych stworków Pavelko? - spytał otwierając ostrożnie drzwi.

- Tak. Uciekałem przed nimi po ewakuacji. Chyba. - Ucichł na moment - Proszę się nie ruszać. - Ray nie obejrzał się by sprawdzić czy czasem pacjent czegoś nie kombinuje, zamiast tego zaczął rozglądać się po toalecie, było w niej kilka kabin i pisuarów, do tego lustra i porozrzucane niedbale szczotki. Doktor tymczasem podjął ponownie - Wydaje mi się, że panuje pomiędzy nimi zróżnicowanie i że to ma podłoże psychiczne.

- Jaśniej proszę.

- Nie wiem nic ponad to
- odparł Pavelko, a Blackadder niemal widział już oczami wyobraźni jak doktor bezradnie wzrusza ramionami - To jakby... promieniowanie. Takie, które powoduje, że ludzie szaleją.

- A my? Czemu nie oszaleliśmy? -
zapytał Ray, jego wzrok spoczął na szerokiej kracie prowadzącej do wentylacji, gdyby miał przy sobie swoje narzędzia uporałby się z tym w mig, teraz musiał jednak jakoś improwizować.

- Nie wiem. Może byliśmy za daleko, może mamy silniejsze umysły. Może... nie wiem.

Nie był pewien, słabo znał rozkład korytarzy wentylacji, ale wydawało mu się, że stąd dostałby się do głównego szybu. Wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi. Sięgnął do kieszeni, na szczęście napastnicy zabrali jedynie to co miał na wierzchu, obejrzał skrupulatnie swój ekwipunek, niewielki śrubokręt, multitool, jakieś jedzenie, trzy medpaki i kilka innych przydatnych rzeczy. Przypomniał sobie jak improwizował, gdy jeszcze z Seleną i Polaczkiem próbował uciec z kompleksu więziennego. Z pomocą swoich narzędzi oraz zdobytych chwilę później listw zdołał odkręcić śruby, choć nie przyszło mu to łatwo. Otworzył kratę i znów upchnął w kieszeniach swoje skarby.

Uchylił lekko drzwi od łazienki, Pavelko rozmawiał cicho z mężczyzną, którego Blackadder najwyraźniej błędnie wziął za jednego z krwiożerczych stworów. Nagle jednak umilkli, początkowo nie wiedział dlaczego, dopóki również nie usłyszał kolejnych odgłosów kroków na korytarzu. Doktor natychmiast padł na podłogę udając jakby nigdy z niej nie wstawał, przez moment ich spojrzenia się spotkały. Palec Blackaddera wylądował błyskawicznie na jego ustach dając Pavelko znak, że musi być cicho. Mężczyzna zacisnął powieki, a drzwi zaczęły się powoli otwierać.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Pl9IGwoYCms[/MEDIA]

Chwilę później Ray próbował już w szaleńczym tempie dostać się do wentylacji, żałował, że nie zrobił tak od razu, zamiast sprawdzać jak radzi sobie Pavelko. Na szczęście błędnik chwilowo przestał sprawiać problemy i nawet jeśli nie był jeszcze w pełni sprawny to przynajmniej miał dość siły by walczyć o życie. Przyspieszył, kiedy tylko przypomniał sobie twarz tego mężczyzny, który wszedł do pomieszczenia.


Usłyszał za sobą krzyki i podciągnął się z większą siłą, musiał jednak zahaczyć o coś nogą, być może o jedną z kabin, bo po łazience rozległ się głośny hałas. Wiedział, że to nie może ujść uwadze jego przeciwników, był już prawie w wentylacji, nawet pomimo swojej niezgrabności mógł jakoś się do niej dostać. Nagle jednak coś złapało go za stopę, szarpnął raz i drugi, ale uchwyt był na prawdę mocny, dopiero za trzecim razem udało mu się oswobodzić. Najszybciej jak mógł ruszył przed siebie, nie wiedział dokąd może się dostać, ale wentylacja prowadziła do większych pomieszczeń, postanowił więc przeć dalej sprawdzając przez kraty czy na dole nie coś się na niego nie czai.

Campo Viejo 13-01-2011 00:10

Kiedy Fish się dowiedział, że ewakuacja to ściema Zarządu prawie załamał się w sobie. To była druzgocąca wiadomość. Nie. Chuck choć chudy jak patyk to się jednak nie łamie. Czuł jednak, że niebezpiecznie blisko znalazł się dołka. Jak stał nad przepaścią. Jakby gdzie w tyle głowy usłyszał znajome: - Weź pigułkę, weź pigułkę, bo machinalnie sięgnął do kieszeni i bez zastanowienia połknął kilka tabletek. Kombinacja złych wieści, oblicze stwora nie z tej ziemi, którego zamienił przed chwilą w stwora nie z tej ziemi bez głowy i przyśpieszone zejście z upojenia alkoholowego robiły spustoszenie w samopoczuciu barmana.

Zdaniem Fisha plan akcji zaproponowanej przez Billa Rocka choć był prosty jak pipszenie, krystalizował się mozolnie w dyskusjach obsady składu co najmniej jak decyzja kobit, którą kieckę przymierzyć pierwszą. W końcu stwierdził, że wykluło się po jego mysli, choć nie do końca miał iść na zonę w której byl zorientowany. Ważne, że mieli iść dwójkami prosto w objęcia szaleństwa Ymira. W pewnym momencie zakręcił się nawet stwierdzając, że da radę sam z Artuditu, byleby tylko dzieciakowi włos w głowy nie spadł. Czyżby instynkta macierzyńskie, tfu ojcowskie – skarcił się szybko – odzywały się we mnie?

Czuł jak zaczyna robić mu sie cieplutko i wesoło. To w sumie może nie byłoby taki zły plan. Już widział siebie schowanego w jakiejś ciemnej szafie i sterującego Pajęczka, który zdalnie sterowany slalomem wymijałby cieplaków, by po dotarciu do miejsca przeznaczenia załączył co trzeba. Później jak by Artu wracał to pewnie goniły by go te straszne stwory pokraczne i Fish musiałby wyskoczyć z ukrycia z czerwoną opaską na czole i wyjąc siekałby na ugiętych kolanach na boki z Anakondy seriami pocisków osłaniając czmychającego robocika, który w końcu kopniety podjechałby na swoich pajęczych nóżkach opadłu na kolana w czułkami wyciągniętymi do nieba w ostatnich podrygach... Brrrrr..... – otrząsnął się Fish widząc jak Szczota kończy dyskusję z Łysym.

- Dobra Vinnie. Idziemy razem. – zagadał Chuck sięgając po zapasowy magazynek do Anakondy, w końcu mieli być cicho-ciemni na akcji technicznej. – Też weź Anakondę, bo mamy być tak jakby nas nie było – powiedział bez zastanowienia po chwili jednak zamyśliwszy się czy tamten zrozumiał czy w ogóle ma sens to co mówi, bo juz był pewien, że tabletki zaczęły działać.

- Dobra. Ja wiem jak się to podłącza. Poradzę sobie z tym – zapewnił swoją kwadratową buziuchną górnik.

- Niewątpliwie – uprzejmie zauważył Fish ściągając z pleców Anakondę, bo stwierdził że jednak dobrze byłoby przebrać się za żołnierza. Sięgnął po kombinezon bojowy i choć wgramolenie się w nowy pancerz zajęło mu trochę czasu, Fish chyba stracił jego poczucie, bo kontynuował dalej kiedy Vinmark juz zdążył sprawdzić na holo trasę i znowu zaczął dłubać się w uchu. – Niemniej jako żeś silniejszy i mocniejszy będziesz mnie osłaniał chłopie, bo ja bardziej do czajenia się i manualnej lekkiej pracy się nadaję jak mordobicia i strzelania – dodał szczerze – Natura nie obdarzyła mnie krzepą tak więc tłumaczę sobie, że w kolejce po rozum ustawić się musiałem, kiedy przydziały dawali.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=I1wg1DNHbNU[/MEDIA]

Wtedy Chuck przeglądając w szybie pomieszczenia gdzie w przydużym czarnym pancerzu wyglądał jak żółw w skorupce i zadał sobie pytanie gdzie jak jestem i co ja robię... Gdyby urodził się sto lat wcześniej może byłby znanym aktorem w Holywood, jeździłby piękną dużą limuzyną i miał śliczną żoncię. A tak jest na końcu wszechświata w czasie, w którym holofilmy wykosiły zapotrzebowanie na aktorów sprowadzając go do drugoplanowej roli kelnera na przystanku Ymir... Ale czekaj, nie jest tak źle – stwierdził Fish czując jak ymirowskie nie-do-zdarcia-piguły podnoszą go na duchu – może nie jest tak źle. Tylu już gryzie przysłowiowy piach, a ty dalej idziesz wiernie do przodu, z karabinem w ręku, wśród okrzyków „Cieplllllleeeee!!!” i masz jeszcze jakiś cel do spełnienia. Na te myśl promienisty uśmiech wykwitł na twarzy Chucka i pewniej potrząsnął Anakondą. Nie każdy może grać główną rolę życia w scenariuszu który pisze życie w takich okolicznościach. Może to jest ten moment kiedy trzeba choć raz w ciągu całego życia chwycić się za rogi przeznaczenia. Operacja „Rock” może uratować setki ludzi, setki istnień ludzkich! Serce zaczęło rosnąć dla Charlesa, że to on ma szansę pomóc, być tym który ma coś do powiedzenia, że nie jest tym którym tylko scira szmatą stoliki i wyciera nosy zafajdanych płaczków przy barze! Dla takiej idei, która nadaje sens życiu w obliczu panoszącej się śmierci, Chuck czuł że góry może przenosić, ba nawet Vinmarka może osłaniać lewą ręką. Nie. Może lepiej nie. Z pewnością Fish czuł, że znajduje się po raz pierwszy raz w życiu na właściwym miejscu o właściwej porze. A potomnym – pomyślał – i przyszłym reżyserom i producentom – dodał głosik w głowie – przyda się clip do portfolio – ucieszył się olśniony i przypiął pajęczaka do ramienia kombinezonu bojowego uruchamiając w nim kamerę. Nu Atru, my im pagadzi! - pomyślał.

- Dobra Vinnie. Jestem gotowy!

Baczy 13-01-2011 00:52

Obsługa SCANMEDu byłaby jak zabawa gdyby nie fakt, że informowała między innymi o zgonie mieszkańców Ymira A. Okazało się jednak, że duża liczba osób nadal żyje, co wlało w serce Dhiraja duże pokłady nadziei. Pewnie grupki wystraszonych cywili ukrywają się w swoich kwaterach, bojąc się wyściubić nosy za drzwi. Na pewno będzie ciężko zebrać wszystkich do hali ewakuacyjnej, jednak sporej części z nich może się to udać.
Doktor upewnił się też, że Vinnmark został odratowany przez grupę, a co więcej, znajdował się on już na poziomie B. Jak widać, druga grupa radziła sobie bardzo dobrze bez pary starców i jednego z pracowników ochrony. Mogli się więc skupić na swoim zadaniu, nie martwiąc o resztę.

Niestety, jak okazało się chwilę później, status ŻYWY dotyczy też osób zarażonych, co Dhiraj zdążył zaobserwować na przykładzie czujki, zanim Nicole wszczęła alarm. Osoby zarażone, mimo iż niektóre śmiertelnie ranne lub z dużymi ubytkami krwi, zupełnie jak mężczyzna leżący w "Czujce" na stole, w jakiś niewytłumaczalny sposób utrzymywały funkcje życiowe w normie.

Teraz jednak mieli inny problem, znacznie bardziej konkretny, a mianowicie na wpół humanoidalną istotę, próbującą wyważyć drzwi do laboratorium. Gdy Dhiraj zobaczył, co im grozi, przez chwilę nie mógł się ruszyć. Postać była kiedyś człowiekiem, a przynajmniej takie odnosiło się wrażenie mimo nieludzkich deformacji.
Przy drugim z kolei uderzeniu, doktor podskoczył instynktownie i odzyskał panowanie nad ciałem. Co więcej, ogarnęła go panika, która nakazywała mu znaleźć coś, czym mógłby się bronić. Fakt, Nicole miała pistolet, jednak dobrze jest mieć coś z dłoni, człowiek od razu czuje się pewniej.

- Kochanie, na prawdę nie mamy czasu. Tutaj... Tu coś jest, i zaraz to coś się wydostanie, musimy uciekać!
- Nie rozumiesz? Bez tych wyników nie mam po co uciekać...
- Nie mów tak, damy sobie radę, dużo osób przeżyło, wiesz?
- Kolejne uderzenie stłumiło ostatnie słowa i pobudziło umysł hindusa. Rozglądał się czujnie po sali, aż wreszcie dostrzegł stojącą w koncie butlę z ciekłym azotem. Podbiegł do niej i sprawdził, czy nie jest pusta, wskaźnik ustawiony był na połowie przedziału. Butla umieszczona była na podstawie z kółkami, ułatwiało to transport pomiędzy stanowiskami, wtrysk zabezpieczony był podwójnym zaworem.

Doktor sapiąc przyciągnął butlę na środek sali, chwycił krótki wężyk, wycelował w drzwi B-265 i odkręcił pierwszy zawór. Jeśli to coś przebije się przez metal, a na to wyglądało, będzie musiał spróbować to zamrozić. Oby tylko zdążył, nim bestia go dopadnie.

- Wiesz, co robisz, doktorze?- spytała Nicole, prawdopodobnie nie wiedząc jaka jest zawartość butli.
- Oczywiście. Jeśli wszystko pójdzie dobrze i to zamrożę, proszę strzelać w głowę, bez wahania.
- A jeśli nie?
- No cóż... Też niech pani strzela w głowę.

Marrrt 13-01-2011 21:52

Vinmark był zdrowy. Bez dwóch zdań. Gadał już normalnie. Poruszał się pewnie. Zachowywał po staremu. Co się zmieniło? W czujce przecież wyraźnie mu odwalało... Seamus nie mógł sobie tego darować. Pozwolił by zupełnie zdrowy facet przykuł się kajdankami do rur umywalni i zostawił go na pastwę opętanych kanibali. I to dlaczego. Ze strachu, że i jego Vinmark gotów pokąsać i zarazić. Co z tobą, kolego?
- Yurgen – zatrzymał operatora gdy szli za Łysym do pomieszczenia z którego chłopak jeszcze kilka chwil temu spierdzielił. Gdy Norweg odwrócił się w jego kierunku, Seamus zdał sobie sprawę, że tak naprawdę nie wie co mu chciał powiedzieć.
- Aaaa... – operator zrozumiawszy, skinął głową i uśmiechnął się półgębkiem – Też bym cię tam zakuł i zostawił gdyby ci tak odwalało.
- A poważnie – dodał po chwili – nie wiem co się tam działo. Nawet dokładnie nie pamiętam. Dopiero gdy się ciepli pojawili...
Seamus machnął dłonią dając do zrozumienia by operator się nie tłumaczył.
- Ważne, że jest już w porządku.
- Może. Zresztą żadna różnica.

Irlandczyk nie dopytywał się już o ostatnie zdanie.

***

„Odprawa” jaką zarządził niejaki Rock, facet, którego Seamus widział prawdę powiedziawszy chyba pierwszy raz na oczy, była z początku trochę oporna i przypominała sprzeczkę przy śniadaniu. Zakończyła się jednak zupełnie znośnie. A każdym razie tym razem nikt nie stracił zimnej krwi, zębów i generalnie obyło się bez bitki. No i ze Szczotą udało mu się dogadać i go trochę opanować. Dobry chłopak, ale kurewsko narwany. A już tekst o ojcu to nawet wzruszył górnika.
Pozostało skinąć pozostałym na powodzenia i ruszać do wytyczonych pozycji. Golas zabrał rozpylacza z nabojami i...
- Ej, Golas – zwrócił się do zapinającego się we wzmocniony pancerz ochroniarza – Pokaż te granaty.
- Po chuj?
- Bo bystrzaku wezmę jeden z nich co byśmy przygwożdżeni w razie co obaj mieli. Daj i nie chrzań. Znam się trochę na ładunkach.

Zwlekając trochę ochroniarz ustąpił.
Ruszyli do wyjściowej grodzi.

***

- B125 – wskazał Golas na Wukapie dość duże pomieszczenie. Zręcznie lawirując po komendach ustrojstwa zrobił powiększenie.
- Kaplica – mruknął Seamus po chwili wahania. Dość duża sala znajdująca się na uboczu poziomu mniej więcej w równej odległości od punktów zamontowania anten Rocka. Na pierwszy rzut oka idealne miejsce...
- Taa... tu ich ściągniemy i przetrzymamy ile się będzie dało. Dwupoziomowa z tarasem i drugim wyjściem na nim. A że cała sala to osobna jednostka to drzwi ciśnieniowe. Trochę wytrzymają jak je zamkniemy. A stamtąd w kilka minut dobiegniemy do Yurgena i Chucka. Tylko trzeba się dostać do kaplicy.
- Główna magistrala transmisyjna... B10 - Irlandczyk wskazał na mapie podłużny wężyk, który stanowił jedną z dwóch podstawowych tętnic poziomu B.
- Ocipiałeś koleś? Zobacz jak blisko będziemy B14 i B16.
Seamus wzruszył ramionami.
- Nie peniaj Golas. Nie aż tak. Zresztą magistrala ma własne zasilanie więc się szybko przemieścimy. I na pewno ściągniemy dużą uwagę z całej okolicy.
- Tylko nie koniecznie w takim natężenie jak bym chciał – mruknął, choć bez przekonania ochroniarz. Nie miał lepszego pomysłu na zwabienie do siebie ciepłych. Przez chwilę patrzył jeszcze na holomapę – Dobra. Niech będzie. Na początku biegiem i bez zużywania zbytecznego zużywania amunicji. Niech się zbiegną biesiadnicy. Ale jak zostaniesz to Twoje zmartwienie Gallagher.
- Taaa... Ja też nie zostawiam kumpli. Popraw se sznurówki i prześlij naszą trasę na wukapy Svena i Chucka. Niech wiedzą gdzie się nie pchać.
Golas parsknął drwiąco.
- Acknowledged.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=AcT9sILgBGw[/MEDIA]


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:25.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172