lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/)
-   -   Ymir - [survival horror] 18+ (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/9096-ymir-survival-horror-18-a.html)

Marrrt 03-02-2011 01:43

- Grey! - płaszczący się na dnie technicznego tunelu Irlandczyk odwrócił głowę możliwie blisko metalowego dna i obejrzał w tył gdzie ciemności rytmicznie przeszywały niebieskawe rozbłyski wyładowań elektrycznych ochroniarskiego tasera. Przekrzykując zarażonych Seamus ryknął raz jeszcze – Grey kuźwa! Wypierdalaj stamtąd na litość boską!
Szczury musiały przejść nie lada piekło nim drugi górnik w końcu zrejterował i energicznie pełzając ruszył w stronę Seaumusa. Ciepli nad nimi ryczeli w ekstatycznym podnieceniu. Czuli niesamowitą bliskość ofiar. Bliskość i upierdliwą przeszkodę w postaci pancernych kratownic, która nie dawała się pokonać. Czuć było w tym ich ryku narastające wkurwienie.

Nie oglądając się ani do tyłu, ani do góry pełzali ile sił w łokciach i kolanach. Tunel wpasowując się w końcu pod ściany korytarza, po którym biegali zarażeni, pogrążył się w ciemności.
- Szybciej! – ponaglił Grey gdy kolba pompki znów utknęła w przerwie między segmentami. Echo ciasnego korytarza niosło więcej niż tylko ich zmachane oddechy. Zmasowany szczurzy pisk potęgował się coraz mocniej w tej jebanej klaustrofobicznej pułapce.
Szarpnął bronią raz, drugi... Zaraz będzie ją musiał zostawić...
- No do kurwy nędzy, puszczaj! - krzyknął na wpół do zespawanych krzywo segmentów, na wpół by się zmobilizować.
Za trzecim razem materiałowy pasek od pompki, trzasnął i puścił.

Pełznąc dopadli kratki blokującej dostępu do jednego z pomieszczeń technicznych. Grey z trudem się odwrócił i zaczął oddawać kolejne strzały z tasera do zbliżających się gryzoni. Rozwścieczonych zarażonych nie było już słychać. Pozostały piski, przekleństwa Greya i zgrzytający odgłos przeskakujących z segmentów na szczurze korpusy, ładunków. Ciężki, dymny smród palonego futra, szybko zaczął wypełniać tunel.
Seamus zatykając nos dla bezpieczeństw obrzucił szybkim spojrzeniem pomieszczenie i upewniwszy się z grubsza, że jest puste i zamknięte, przywalił z kolby w okratowanie.



Słabe, metalowe zawiasy szybko puściły po naporem jego mięśni. Wypełzł na zewnątrz i złapawszy za nogi Greya, który chyba wystrzelił ostatni ładunek, wyciągnął go na zewnątrz.
- Dużo ich tam? - spytał gdy starali się bezskutecznie przymocować na powrót kratkę.
- A ja wiem?! Cały czas nowe złażą – górnik poprawił zawias, ale po chwili skrzywił się – To na nic... Przelezą przez to.
Irlandczyk przez moment gorączkowo rozglądał się po pomieszczeniu. Rury, zawory, zwaliste boilery, stare wskaźniki, wielkie żebrowane ustrojstwa i jeszcze raz rury... Połowa pokryta szronem, a połowa skroploną parą. Jakaś przepompownia, lub wymienniki ciepła...
- Dobra... Zobacz co z wyjściem na korytarz. Jak stąd szybko nie spierdolimy to nas zeżrą jedne, albo drugie...
Grey dopadł drzwi, a Seamus spojrzał raz jeszcze na wlot tunelu, w którym pojawił się pierwszy szczur. Mały skurwiel przypominał swoim zachowaniem zarażonych. Kopniakiem w przeciskający się przez kraty łeb skręcił mu kark. Szybko pojawiły się następne.
Lewą dłonią zmacał rury nad tunelem...
Grey w tym samym czasie mocno zatrzasnął ledwo co uchylone drzwi. Nie musiał nic mówić, bo niemal od razu zarażeni zaczęli się w nie dobijać.

Beznadzieja kuźwa.

Seamus strzelił w kratkę, przez którą przeciskały się kolejne skubańce. Odrzut oczyścił chwilowo wyjście z tunelu z najbliższych gryzoni. Dało to niezbędny teraz górnikowi czas. Wymierzył w spodnią część rury nad postrzępioną już i pokrwawioną kratką zabezpieczającą i wystrzelił ponownie. Huknęło. Wskaźniki przy zaworach zawyły alarmująco, a z przedziurawionej rury wystrzelił z sykiem strumień pary wodnej. W sam raz, by wbić nowo nadbiegającego szczura w podłogę, ugotowując go na miejscu.
Tunel był już nie do przejścia w żadnym kierunku. Irlandczyk nie mógł nie poczuć, że to czas najwyższy by coś mu się kuźwa w końcu udało jak należy.

Grey w tym czasie zabezpieczył drzwi metalowym prętem, który zabrał z pralni.

Wyjście z tej klitki pozostawało już tylko jedno. Drugi tunel techniczny. Seamus jednak miał wrażenie, że nie doprowadzi ich on w pożądanym kierunku.
Otworzył wukapa.
- Rock – spróbował wywołać – Rock, zgłoś się!
Wąska twarz ochroniarza zamigała na ekraniku.
- Gdzie wy do diabła jesteście?
- W jakiejś przepompowni. B... 072X. I utknęliśmy. Poza ludźmi, zaraziło też szczury. Wszystko kuźwa. Na razie zostały w tunelu technicznym, ale jak ciśnienie spadnie to pewnie dobiorą nam się razem z ciepłymi do dup. Przydałaby się twoja pomoc. Gdzie prowadzi drugi tunel techniczny wychodzący z tego pomieszczenia?
- Drugi? Zaraz... -
Rock przez chwilę coś przełączał. Seaums skorzystał z chwili by wytrzeć pot z czoła – W chuj nie tam gdzie trzeba. A co z korytarzem? Macie już niedaleko przecież...
- A nie słyszysz tego walenia w drzwi Rock? Mówię kuźwa, że utknęliśmy...
- Dobra, czekaj... -
zniknął na chwilę z pola widzenia, po czym pojawił się ponownie – Musicie mimo to korytarzem. Za drzwiami widzę tylko czterech zarażonych. Jeśli masz jeszcze naboje do Elephanta, to nie powinno być problemu...
- Ja nie jestem jebanym komandosem, Rock! Taką giwerę mam trzeci raz w życiu! Jeśli mogę ominąć tych gości tunelem, to zróbmy tak!
- Nie możesz Gallagher. Ten tunel prowadzi do zamkniętych wyrobisk. Skup się człowieku i rozwal ich póki jest tylko czterech. Potem od razu biegiem do gniazda. Zamknę parę grodzi, by dodatkowi nie wleźli, ale główny korytarz będzie otwarty. A tam co chwila widzę ruch.

Seamus westchnął ciężko, spojrzawszy najpierw na rytmicznie uderzane drzwi, a potem na Greya. Na myśl o tym, że znowu może zostać gdzieś zapędzony jak wtedy gdy uciekali z Golasem, ciarki przechodziły mu po plecach. Wyjścia jednak nie było. A takie sytuacje umysł Irlandczyka akceptował łatwo i bez większych problemów.
- Zróbmy jak mówi – powiedział Grey przygotowując się do wyjęcia wzmacniającego zamek pręta.
- Dobra – Irlandczyk załadował brakujące naboje. Pompka znów była pełna – Na trzy.
Grey kiwnął głową.

- Raz...

- Dwa...

- Trzy! -
krzyknęli w tym samym czasie.

Gryf 03-02-2011 08:23

I.
SVEN


Wiecie jak się nazywa gość, który zabił swojego ojca?

Sierota.

Śmieszne, nie?

Nie wiem już kim jestem. Przychodzi mi na myśl jakieś osaczone bydlę. Nie myślę, bo nie muszę. Wszystko jest prostsze.

Ranna spowalnia stado, to ją zostawiam.

Atakują stado, to zabijam.

Stado zrobi się zbyt pyskate, też zabiję.

Żart.

A może nie.

Się zobaczy.

Tymczasem znów zabijam.

To nawet przyjemne.

Umówmy się, strzelać to ja nie umiem ni chuj, ale ciepłak i tak nie ma większych szans - utknął es pierdolony w wylocie i się zaklinował. Princess dałaby radę go zdedać.

Na zapleczu zdzieram w końcu tą pazer-maskę i pakuję łeb pod strumień zimnej wody. Pomaga. Zmywam pot, krew, łzy i smarki. Gdy unoszę pysk i spoglądam w lustro, coś w środku każe mi złapać za karabin.

Nie znam gościa.

Złamas z lustra jest parę lat starszy od Szczoty, którego pamiętam. Ma fryzurę jak zmokły szczur i gapi się na mnie spode łba, jak zdziczała sobaka. Pizda zarobiona pod oko w poprzednim życiu zrobiła się zielonkawa i pogłębia cień pod oczami.

Odrywam plakietkę z obcym nazwiskiem z korpusu pancerza i umieszczam tam zerwaną z ciała Alana blaszkę z napisem "LINGREN". Naciągam kurtałę na pancerz. Spoglądam znowu.

Obcy facet w lustrze szczerzy kły.

Nie, nie uśmiecha się, rili szczerzy kły. On chyba trochę pojebany jest, jakbyście mnie pytali.

Cóż.

Zdechł Szczota, niech żyje Szczota.


II.
STADO


Sven Lindgren wyszedł z zaplecza z mokrą głową i nieco nieobecnym spojrzeniem. Selena i Agnes po raz pierwszy dzisiejszego dnia miały okazję w ogóle zobaczyć jego twarz. Po epickiej fryzurze zostało tylko wspomnienie, podobnie jak po dawnym błysku w oczach.


Bez słowa sięgnął po paczkę, otworzył i wsunął papierosa w zęby. Po pytaniu Stars powiódł pytającym wzrokiem najpierw po Łysym, potem po Princess.

- Agnes jak znasz się na tym, to zacznij działać. - powiedziała Selena - My zabarykadujemy drzwi i spróbujemy zabezpieczyć jakoś wentylacje. Daleko stąd do tego waszego Gniazda?

- Osiem korytarzy. Jakieś pół kilometra.

- To na razie nie pozostaje nam nic innego tylko się tu porządnie zabezpieczyć, jakieś pomysły jak zamknąć wentylację?

- Na razie z grubsza przytkana ciepłakiem. - Szczota wzruszył ramionami. - Trza jej pilnować z ganem i tyle. Jak ją zatkamy na amen, to się tu podusimy. Jak ci idzie Pincess?

- Wal się, Szczota - oznaczało to chyba, że nienajlepiej.

- “Wal się, Szczota - tego się nie da” czy “Wal sie Szczota, muszę to rozkminić”? - spytał stając za nią i z przekrzywioną głupio głową przyglądając się ekranowi - Jak co mamy jeszcze Rocka na linii.

- Muszę to rozkminić, to jakaś kur...czaczek paskudna manualka. Wygląda toto jak mój brachol po imprezie.

- Git. Grunt że ogarniasz tą kuwetę. Jesteś najumniejszym pro, jakiego tu mamy.

- Dobra jak takiś mądry to pilnuj wentylacji - Selena podjęła poprzedni wątek - Agnes próbuj co się da zrobić. Łysy drzwi, a ja poszukam czegoś do jedzenia i picia. Długo bez tego nie pociągniemy.

Szczota obdarzył Stars powłóczystym spojrzeniem spode łba, po czym ruszył tyłek w okolice wylotu wentylacji.

Selena poszła na zaplecze i wyciągnęła stamtąd puszki, herbatę, batoniki i inne rzeczy nadające się do jedzenia. Rozłożyła wszystko na stole i przygotowała dla każdego porcje.

- Jedzcie - Podała każdemu.

Milczący do tej pory Łysy wziął batonik i podszedł do drzwi z Anakondą w ręku. Mamrotał coś przy tym pod nosem. Chyba jakieś bluzgi. Przeżuwając batonik przyłożył ucho do drzwi. Nadal coś mamrotał pod nosem. Niezrozumiale i bełkotliwie.

Wspomnienie Louisa Ventury stanęło przed oczami Szczoty aż nazbyt wyraźnie.

Odbierając z jej rąk Seleny wałówkę Sven spojrzał jej w oczy i skierował znaczące spojrzenie w stronę mamroczącego do drzwi Łysego.

- Zmień mnie na chwilę i mów jakby się coś wyłaziło - rzucił w jej stronę, po czym podszedł do przyjaciela.

- Ej ziom! Nie odpływaj! - zagadnął na tyle cicho by słyszał go sam Łysy, po czym podsunął mu piersiówkę z resztką brandy od Seamusa - Git jesteś czy emo? Masz do mnie jaką zrazę za tego “skurwysyna” na korytarzu, to nie psiocz po kątach, tylko zdziel mnie w mordę i zapomnijmy o disie. Mamy przejebane jak w sobaczym odbycie i druzja się musi razem trzymać.

- Druzja - mruknął Łysy przytomniejąc. - Ziom. Git. Wsio posrane. Wsio, Szczota. Kurwa. - wybełkotał.

Łyknął wódki.

- Zdechniemy tutaj, Wszyscy. Zobaczysz.

- Się zobaczy, ale trza fason w chuj do końca trzymać. Żywcem nas psie fekały nie wezmą.- klepnął Łysego w ramię, wyciągnął fiolkę pigułek szczęścia i wrzucił jedną do ust, po czym wyciągnął opakowanie w stronę Łysego. - Jest git?

- Jak nie jak tak - powiedział już nieco pogodniej zagryzajac hepipigułę. - Gitowy git. I chuj. Jest plus. Wódę można chlać, palić i nikt gębiszona nie rozdziera.

Szczota zarechotał jak pierdolnięty, chyba rozmowa również jemu sprawiła ulgę (albo hepigułka zaczęła działać).

- A do tego cała kantyna nasza. Zdeka pedalska, ale zawsze.

- Nie mow, Szczota, ze cie takie pedziowate lokale nie cieszą - zarechotał Łysy juz zupełnie rozbawiony. - Idź lepiej pilnuj tego leżaka w wentylacji a mnie zostaw drzwi.

III.
AGNES
(bonus track)


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=YN9_vmN0YfA[/MEDIA]

Jestem Agnie, ale na zonie mówią Princess.
Mam dwanaście, ale nie bójcie się o mnie robaczki, ja nie pierwsza usmarkana dziunia, hakerkę mam w małym palcu (o tym tutaj) a Mortala i Counter Strajka kładę każdego jak i kiedy chcę. No i jestem najgitowniejsza gitówa na zonie, ale o tym później.
To było tak: pierw siedziałam w kiblu, bo mi Mika kazał siedzieć, a na automatach się rozkładał jakiś pan i tam śmierdziało, że sobie kur..czaczki, nie wybrażacie, a ja musiałam w tym klopie siedzieć normalnie sama i pociemnku... No helooooooooooł! Tak się nie robi komuś z nikiem Princess, nie?

Łotewer. Potem przyszła pani Stars (chyba z jakiegoś lasu bo z siekierą) i Szczota (Aaaaaw! >_<') i Łysy (lol, ale to dekiel jest) i strzelali i gdzieś biegli, nawet spytałam po co, ale mi nie powiedzieli, a potem zgasło światło i tam była taka pani co miała dziurę w cyc.. znaczy o tu z przodu, bo ją Łysy zastrzelił ale nie na śmierć, tylko tak trochę i Szczota nie chciał zdjąć hełmu i kazał mi pilnować i jej tą dziurę zakleił medpakiem a ja patrzyłam na korytarz i pilnowałam, i tam były trupy i się trochę bałam, ale trochę, bo najgitowniejsza gitówa na zonie nie pęka (to mi Szczota powiedział, wiecie, że najgitowniejsza jestem gitówa, powaga!).

(pierwszy wdech)

A potem Szczota mówił do nas brzydkie wyrazy i nie chciał zdjąć hełmu i z nami iść, to ja mu powiedziałam, że jest gupi i że ma iść, no to on mówi "no dobra" i poszedł, zajefajna jestem co? No a potem poszliśmi przez taką rurę i tam był kurz i mam brudne trampki i wyszliśmy takom dziurom i byliśmy w Romantice i tam był taki, ale to taaaaaaaaki wypasiony żyrandol, i stoliki i świece i takie słodziaste flałersy na ścianach, i wogle było słiiiiiiiiiit, no i był Szczota, ale złamas się na mje nie patrzył tylko zastrzelił takiego pana co za nami przyszedł i go zasłonił ścierką. A inny pan z głośnika powiedział żeby zapodać KOSMO i się połączyć z Okiem, a te gupki nie umią, hehe, no heeeeeeeeloł, od czego macie Princess! A jak ten z głośnika skończył mówić to mu Łysy i Szczota pokazali... wiecie co te krejzole mu pokazali? No brzydko mu pokazali palcem, oo tak, ale nie tym, tylko tym o tutaj, znaczy mu pokazali żeby sobie poszedł, a on się tylko gupi smiał. Może nie skumał.
I potem pani Stars i Łysy zamknęli drzwi szafą, a Szczota paszoł się umyć przed jedzeniem, tak między nami, to chyba czas najwyższy, ale nie mówcie mu. I potem w końcu zdjął kask i się okazało że go dlatego nosił że miał zielone pod okiem i się wstydził mi tak pokazać, ale to nic.
No to w każdym razie ja się wzięłam za to KOSMO, bo te gupki to i za sto lat by się nie skumały jak to działa, ale też miałam zagwoszczaka, bo to nie takie taki odlskulowy panel dla ramoli był, sto procent manualka, wieś jakaś i cepelia normalnie - kto tak ku..rczaczki programuje?

Ale umna i kumata gituffka jestem to zara rozkminię.

A Szczota - paczcie, go wielki mi pan wartownik - se podsunął fotel na wprost wentylacji, się rozwalił na nim z cuchnącym fajkiem w zębach (fuuu..), rozłożył se na stolik jakąś wałówkę i flaszkę i se położył ten wielce-mi-karabin na kolanach i się gapił w tą dziurę w ścianie, co to ją wcześniej zakrył obrusem. Ja tu se flaki wypruwowuje, a ten zamiast podziwiać se dziurę w ścianie oglądał...

Ravanesh 03-02-2011 23:08



Seamus Gallagher i Greyson „Grey” Whiteman



Noga Greya wymagała pomocy, to było pewne. Gniazdo było już niedaleko. Prawie w zasięgu ręki. Wystarczyło tylko pozbyć się tych czterech zarażonych spod drzwi i śmignąć przed siebie w szaleńczym pędzie ku kwaterze korporacyjnej ochrony.
Łatwo powiedzieć, kiedy siedzi się za bezpieczną konsolą i steruje wszystkim z wygodnego fotela.

A wy musieliście zacisnąć półdupki i otworzyć te pierdzielone drzwi.

TRZY!

Cyfra zupełnie nieważna. Nie różni się od innych. Ale nie w momencie, kiedy musicie otworzyć te cholerne drzwi i stawić czoło koszmarom.

* * *

Pchnięte z impetem drzwi odpychają jednego z zarażonych „ymirską gorączką” w bok. Pozostałe skaczą w przód. Huk wystrzału ze „słonika” odrzuca jednego w tył, drugiemu urywa pół ramienia i fragment żuchwy, trzeci traci całą głowę. Wszędzie pełno krwi i strzępków mięsa, które zabryzgują ścianę i ostatniego z cieplaków.
Jednak z walki wyeliminowany został tak naprawdę tylko ten bez głowy. Pozostałe, nie zważając na obrażenia, rzucają się do ataku.

Grey biegnie we wskazanym kierunku osłaniany przez Seamusa. Kolejny strzał. Trafienie w pierś wyrywa ogromną dziurę w ciele zainfekowanego. Siła odrzutu ciska nim w kolegów. To szansa, której nie można zmarnować tym bardziej ze strzały z Elephanta, jedynej głośnej broni, zaalarmowały innych zarażonych.

Kolejny strzał! Rozbrzmiewa w uszach jak przekleństwo! A może to któryś z was wywrzaskuje coś nieświadomie.

Trzecie BUMMM! I kolejny zarażony pada na ziemię. Z odstrzelonej w udzie nogi leje się krew. Ciężko dobrze wycelować w biegu.

Zakręt w lewo. Grey dyszy i sapie, jakby przebiegł maraton. A przecież przebiegli zaledwie kilkadziesiąt metrów! To nie może się udać! Paniczna myśl tnie ostrzem strachu. Noga Greya zdaje się płonąć.

Zza zakrętu wybiega pierwszy ze ścigających was cieplaków. To ten bez żuchwy i barku. Biegnie chwiejnie, napędzany jakąś bezrozumną siłą. BUM!

Pocisk trafia go w brzuch. Seamus nie czeka na efekt strzału. Nie patrzy na plątaninę bebechów w które zaplątał się zarażony. Biegnie dalej.
Kolejny zakręt.

Cieplak pojawił się jak spod ziemi. Stał najwyraźniej w jakiejś wnęce. Grey zauważa go i unika na tyle zwinnie, na ile pozwala mu boląca noga. Cios kolbą zadany przez Gallaghera odpycha go w bok. Nie ma czasu by się zatrzymywać.

I kolejny zakręt.

Za wami z hukiem zamyka się przejście.

- Dobra – słyszycie głos Rocka z radiowęzła – Udało się wam! Kurwa! Udało się wam! Jesteście na odciętym przeze mnie sektorze. Seamus. Za zakrętem masz Chucka i jeszcze jednego ocalonego. Wbijajcie do Gniazda. Przedstawię wam sytuację.





Sven „Szczota” Lindgren i Selena Stars


Łysy pilnował wejścia, które Selena odłączyła od sterowania komputerowego. Szczota obserwował wentylację której wylot blokował pozbawiony głowy trup. Z kikuta szyi wylewała się nadal krew, ale na chłopaku – co stwierdził z pewną obojętnością – ten makabryczny widok nie robił już wrażenia. Niewiele rzeczy go obchodziło. Gdzieś w środku Szczoty zaszła jakaś daleko idąca i zapewne nieodwracalna zmiana. Jak we wszystkich, którzy przeżyli.

Princess zajęła się łączem KOSMO. Z wywieszoną końcówką języka waliła w klawisze klawiatury. Efektem tego było puszczenie jakiegoś romantycznego badziewia z głośników i włączenie efektów holograficznych na ścianach. Motywy kwiatowe, romantyczne miejsca z Ziemi, cienie tulących się par i jakieś serduszka. Od tego wszystkiego i pewnie od pigułek szczęścia Łysy dostał nagłego ataku śmiechu.

Rechotał jak durny, przyciągając kilka udelikatnionych wiązanek od Princess, która czerwona jak burak, dalej usiłowała zrobić coś z KOSMO. Im bardziej się jednak starała, tym bardziej jej to nie wychodziło. Muzyka stała się dużo głośniejsza. Jakiś namiętny tenor wyśpiewywał arię na tyle głośno, że zapewne słychać ich było na całym korytarzu.

Na efekty nie trzeba było długo czekać. Najwyraźniej hałas działał na cieplaki podobnie, jak widok uciekającego człowieka. Nawet przez muzykę słyszeli, jak zarażenie ymirską gorączką szturmują drzwi zewnętrzne.

Princess w końcu dała za wygraną. Wyłączyła różowy hologram z konsolą kierowania, który przez jakiś czas był przed nią wyświetlony. W „Romantyce” zrobiło się nagle cicho. Słychać było wyraźnie szaleńcze ataki na drzwi, wycie z wentylacji, gdzie nadal szamotał się jakiś inny zainfekowany i rżenie Łysego, który śmiał się tarzając na podłodze.

Jego śmiech był nieco straszny. Niepohamowany, obłąkany i .. dziwny. Jakby chłopak przedobrzył z pigułkami szczęścia, a przecież wziął ledwie kilka. Ten szaleńczy śmiech, nie wiedzieć czemu, działał na was bardziej niż wycie „cieeepłeee” z wentylacji.

Princess patrzyła na niego z autentycznym przerażanie. Wy również czuliście się zaniepokojeni. Tym bardziej, że zobaczyliście także krew płynącą Łysemu z nosa i ust.

I nagle, kiedy zaczynaliście zastanawiać się, co zrobić głuchy łomot od strony wentylacji oznajmił wam, ze cieplaki jednak podjęły się jakiś działań.

Trup z odstrzeloną głową zaczął się przesuwać w stronę wylotu z wentylacji. Zapewne popychał go inny zarażony, lecz dla was wyglądało to tak, jakby bezgłowe ciało ożyło i pełzło w waszą stronę.




Charles „Chuck” Fish i Aleksander Wasili Biliskov


Szaleńczy bieg po życie zakończony. Rock okazał się być czujnym sukinsynem i odgrodził was od cieplaków w ostatnim dosłownie momencie. Czujecie zmęczenie. Nie tylko fizyczne, ale psychiczne.
Przed chwilą walczyliście o życie w desperackim akcie szaleństwa. Bez wahania odbieraliście życie – jeśli zarażonych można uznać za żywych. Lepiej było nie zastanawiać się nad tym za bardzo. Nie teraz.

Przez chwilę po prostu staliście, oparci plecami o ściany. Unikaliście kontaktu wzrokowego. Każdy widział, co potrafi zrobić drugi z nich przyparty do muru. Na takich podwalinach budują się przyjaźnie lub nienawiści.

Ocknęliście się słysząc stłumioną łomotaninę w gródź zewnętrzną. Cieplaki nie dawały za wygraną.

Głośniki radiowęzła nad waszymi głowami zatrzeszczały.

- Dobra – słyszycie głos Rocka z radiowęzła – Udało się wam! Kurwa! Udało się wam! Jesteście na odciętym przeze mnie sektorze. Seamus. Za zakrętem masz Chucka i jeszcze jednego ocalonego. Wbijajcie do Gniazda. Przedstawię wam sytuację.

Wiadomość nie była kierowana do was, ale i tak dodała wam skrzydeł. Ruszyliście w stronę zakrętu. W chwilę później patrzyliście już na dwóch ludzi. Zmęczonych, pokrwawionych i równie zaszczutych jak wy.

Czy i w ich oczach widzieliście ogrom desperacji. Pokiwaliście głowami na swój widok. Bez słów. O i co powiedzieć w takiej sytuacji.

W chwilę później Rock otworzył wam śluzę do Gniazda. Weszliście do środka widząc otwierające się także drzwi windy.



Dhiraj Mahariszi i Ipor Juhasz



Małżeństwo Mahariszi wiedziało już, jak długo jechała „Kapsułka” z poziomu C na D. Prawie półtorej minuty. A teraz musiała przedostać się z poziomu „B”, który wszak był jeszcze niżej.
Kamini czekała przy panelu wpatrzona w obu mężczyzn, którzy taszczyli skafandry na wybrane przez siebie miejsce.

Hałas z wentylacji był coraz głośniejszy, coraz wyraźniejszy. Cokolwiek szło tym szerokim, śliskim, metalowym szybem musiało być cholernie sprawne fizycznie. Przewód był nawet tak szeroki, że zmieściłaby się w nim bestia, która ścigała ich w sekcji medycznej. A jeśli faktycznie w jakiś niepojętny sposób znalazła drogę i teraz wytropiła ich po – dajmy na to – zapachach lub feromonach wydzielanych przez ich ciała.

Stuk! Zgrzyt! Stuk!

Potwór musiał być już naprawdę blisko. Cofnęliście się pod windę. I wtedy pomiędzy Kamini i Dhirajem znów przemknęła wspólna myśl. Wielkość windy!

Pamiętali, że ledwie mieścili się we trójkę z Chuckiem, a barman był wszak szczupłym mężczyzną. A Ipor! Cóż. Wiele można było powiedzieć o Iporze, ale na pewno nie to, że jest chudy.

Było już jednak za późno, by obmyślać inny plan. Musieli wepchnąć się w trojkę do windy, nim dopadnie ich to, co lezie wentylacją i przerobi na siekane mięso.

Sekundy wlokły się niemiłosiernie!

* * *

Rumor w pomieszczeniu obok spowodował, że wasze serca przez chwilę wpadły w szaleńczą galopadę. Wiedzieliście co oznacza ten gwałtowny, metaliczny hałas. Stwór z wentylacji właśnie wyskoczył na skafandry i obalił je na ziemię. Plan zadziałał Dał wam kilka cennych sekund.

Drzwi windy otworzyły się z dzwonkiem ostrzegającym,. Nie był głośny, ale dla was był jak syrena alarmowa. Dla stwora również. Wyskoczył z pomieszczenia obok. Przypominał tego, który leżał w wejściu, lecz miał masywniejsze i lśniące od ciemniej krwi ciało. Poza tym widzieliście również dziwaczne narośla na jego ramionach i kostne wypustki wystające wzdłuż linii kręgosłupa. Ale – w tej chwili – najbardziej rzucały się w oczy jego pazury i zdeformowana, przystosowana do gryzienia głowa.

Z paniką rzuciliście się do środka „Kapsułki”, która była równie ciasna, jak ta prowadząca z Czujki na poziom D.

Ale jakoś się zmieściliście, z tym, że zapakowanie się do ciasnej kabiny nie poszło tak sprawnie, jak byście chcieli. Tym razem pech prześladował Dhiraja. Nim winda zamknęła się za nimi uszponiona łapa potwora wsunęła się w szczelinę i wbiła w bark psychologa. Impuls bólu przeszył ciało Dhiraja i wtedy winda ruszyła.
Najwyraźniej „kapsułki” nie miały zamontowanych żadnych czujników ochronnych. Wciskasz guzik i jedziesz. Nie ważne że coś zostało złapane przez drzwi.

Wagonik zaczął zjeżdżać w dół i w pewnym momencie łapsko stwora zostało zgilotynowane z trzaskiem pękającej kości. Szponiasta kończyna wisiała nadal uczepiona rozerwanego ramienia doktora. Z kikuta wypływała gęsta, martwa krew. Ciemna jak grzechy świata.

Ścisk w kapsułce pozwalał jedynie na ograniczona mobilność. Jedyne co mogła zrobić Kamini to mówić do Dhiraja, który walczył ze słabością w kończynach. Nie mógł zemdleć, bo ciała innych pasażerów i tak utrzymałyby go w pionie.

Zrobił to jednak, kiedy drzwi windy otworzyły się i zobaczyli wystraszone twarze innych ludzi. Wśród nich kilka znajomych. Ale nie wszystkie....

Niestety nie wszystkie

Armiel 03-02-2011 23:09


Gilbert Duffy



Sterowanie „Muchą” nie było łatwe, a i trasa, którą musiał przelecieć robot była niemała, jak na tak mały obiekt. Mucha napędzana była baterią starczającą na około dwanaście godzin pracy, więc nie musiałeś się przejmować, czy starczy jej energii.

Kierowałeś manipulatorem obserwując drogę przez maleńką, ale dokładną kamerkę. Zarażeni nie zwracali na ciebie uwagi. Nawet wtedy, kiedy robocik zwiadowczy uderzył któregoś z nich lub przeleciał niebezpiecznie blisko. Raz czy dwa musiałeś uruchamiać maszynkę na nowo, kiedy rozpędzony cieplak wpadał na aparacik, a siła zderzenie odrzucała robota w bok.

Ale w końcu udało się. Dotarłeś w pobliże urządzenia, które emitowało zakłócenia.
I wtedy zaczęły się problemy. Obraz zaczął dziwacznie odkształcać się, pojawiły się silne zakłócenia. Coraz trudniej sterowało ci się Muchą, bo kierujący nią sygnał był coraz słabszy, jakby i jego zagłuszano. To, co przekazywała kamerka Muchy wyglądało raczej jak sen szaleńca, niż rzeczywistość. Falujące ściany, dziwaczne cienie układające się w tajemnicze wzory. Miałeś wrażenie, jakbyś leciał przez opary przemysłowe i na dodatek wziął wcześniej zbyt dużą dawkę pigułek szczęścia.

Sygnał straciłeś nagle. Na ekranie pojawiło się jaskrawe, rażące oczy światło, a potem zgasł. Mucha nie odpowiadała na kolejne próby połączenia się z nią. Jakichkolwiek sztuczek byś nie próbował, nic to nie dawało.

I wtedy usłyszałeś to. Rytmiczne i wściekłe uderzenia w drzwi do twoje kwatery. Metaliczne i mlaszczące. Włączyłeś zrzut z kamery przed wejściem i zamarłeś z rozdziawionymi ustami.

Były tam! Całe pieprzone stado! Dwóch z nich nawalało siekierami w gródź, reszta napierała na drzwi, jakby chciała je wepchnąć do środka. Ale nie to przeraziło cię najbardziej, ale stojący za tą wesołą gromadką Van Der Brien, który najwyraźniej sterował całym szturmem.

Miałeś przesrane!

Van Der Brien chyba poczuł, że na niego patrzysz. Zaczął obracać głowę w stronę kamery. Wiedząc, co może się zdarzyć szybko wyłączyłeś obraz.




Ray Blackadder



Kilka dobrych chwil zajęło ci przekonanie samego siebie, że pójdziesz z Golasem by pomoc tym dwóm nieznanym ci ludziom. Z jednej strony miałeś ochotę zostać w Gnieździe. Byłeś już na korytarzach i wiedziałeś, co tam się dzieje. Wiedziałeś, czym ryzykujesz, opuszczając w miarę bezpieczną sekcję ochrony. Uzbrojony w siekierę wziętą ze schowka ze sprzętem strażackim oraz pistolet elektryczny i dwie zapasowe baterie do niego nie czułeś się może najlepiej uzbrojony, ale wszak już do tego przywykłeś.

Golas ruszył w teren nieco lepiej wyekwipowany – miał Anakondę, pałkę elektryczną i zapasowy magazynek do pistoletu. Wziął również dwa granaty hukowe – ostateczność na wypadek, gdyby cieplaki stały się zbyt natarczywe.

Rock otworzył wam wyjście z Gniazda i ruszyliście wykonać swoje zadanie. Prowadził Golas. Krokiem pewnym i zdecydowanym. Chciał nadgonić czas, jaki zmitrężyliście, kiedy ty szykowałeś się do wymarszu.

Z oddali dobiegały was odgłosy walki. Huk strzałów z czegoś ciężkiego, chyba strzelby, wrzaski zarażonych, tupot nóg i paniczne ryki. Wyglądało to tak, jakby ktoś wsadził kij w mrowisko. Wy, ku twojej uldze, kierowaliście się z dala od źródeł hałasów.

Byliście już blisko wyznaczonego celu, na korytarzu, kiedy wydarzyło się coś, co zmieniło wszystko. Cały plan wziął w łeb. I wy również.....




Wszyscy


To zaczęło się kiedy Ipor, Dhiraj, Kamini, Rock, „Chuck”, Seamus, „Grey”i Aleksander znajdowali się w Gnieździe.

Rock gorączkowo przesuwał palcami po konsoli utrzymując kontakt z innymi ocalonymi w bazie – z tego co można się było zorientować prowadził przynajmniej kilkanaście rozmów, wiec ocalonych było zdecydowanie więcej niż kilku. Ipor i Kamini właśnie wtaszczali na półprzytomnego Dhiraja. Kamini ułożyła go szybko na najbliższej wolnej powierzchni i korzystając z zebranych medpaków zaczęła opatrywać ranę.

Była z nimi kobieta, którą przeprowadził głos Gilberta i którą on nazywał „Dorotką”. Tak naprawdę miała na imię Zoe Hirrack, a jej sześcioletni synek nazywał się Leo. Oboje tulili się do siebie odreagowując stres związany z ucieczką, a dzieciak zajadał się batonem energetycznym.

Chuck, Seamus, Grey i Aleksander właśnie przekraczali próg Gniazda.

W „Romantyce” Szczota wpatrywał się w przesuwające ciało w wentylacji, Princess oznajmiła efekty swojej pracy, a Łysy śmiał się na podłodze. Selena odpoczywała. Ona doskonale wiedziała, jak ważny jest odpowiedni zapas energii w krytycznej chwili.

Glibert zastanawiał się co zrobić, by umknąć zainfekowanym szaleńcom dobijającym się do jego drzwi, a Golas i Ray właśnie kontynuowali swoją akcję ratunkową, mającą na celu wydostanie z obleganego pomieszczenia dwójki ocalonych.

I wtedy z głośników dobiegły trzaski, a potem straszliwe, nieludzkie odgłosy, które już niektórzy spośród was słyszeli w innych okolicznościach:

YouTube - Creepy Sounds In A Cornfield

Zadziałały na was jak cios obuchem lub eksplozja granatu w ciasnym pomieszczeniu. Ogłuszały. Powodowały niewysłowiony ból.

Przed oczami wirowały wam jakieś obrazy. Centryczne kręgi. Czerwone i blado-białe na przemian. Jakbyście wpatrywali się w coś, w co nie można patrzeć bez bólu oczu.

Nie wiecie ile to trwało. Kilka sekund, kilka minut, kilka godzin? Jakby czas nie miał znaczenia. Jakby był czymś nieistotnym, nie wartym uwagi.

Kiedy się ocknęliście, każde z was zauważyło ze krwawi z nosa i uszu. Gęsta krew powodowała, że nie słyszeliście za dobrze.


* * *


Pierwsi do siebie doszli ci w Czujce. Nie wiadomo dlaczego.

- Cholera – usłyszeliście podenerwowany głos Rocka. – Usmażyło łączność. Znów nie panujemy nad bazą.

Myślał nad czymś kilka sekund, przez które wy składaliście się do kupy.

- Seamus i ty – wskazał ręką na Greya najwyraźniej nic nie wiedząc o jego ranie. – Weźcie siekiery z korytarzy i lećcie do korytarza na lewo. Rozwalcie zamek grodzi!

- Chuck i ty – wskazał ręką na Aleksandra. – Zróbcie to samo z głównym korytarzem.

- Wąsaty i ja – ostatnie słowa skierowane były do Ipora. – Odetniemy ostatni korytarz.

Wiedzieliście co to oznacza. Rock zablokuje na amen wszystkie trzy drogi prowadzące go Gniazda. Nikt już nie dostanie się, ani nie wydostanie korytarzami z poziomu B.

- A co z resztą? – zapytała przytomnie Zoe, bo Kamini po ocknięciu się powróciła do opatrywania męża.

- Znajdziemy jakiś sposób – powiedział Rock.

Lecz ci, którzy potrafili czytać ludzkie emocje, wiedzieli już jedno. Ochroniarz spisał na straty tych, co pozostali na zewnątrz.


* * *

Również ekipa w „Romantyce” doszła do siebie dość szybko. Oszołomieni i ogłuszeni, otoczeni przez wielobarwne kompozycje kwiatowe wyświetlane na ścianach zobaczyli że nie są już sami.

W międzyczasie, kiedy oni leżeli nieprzytomni, zwijając się z bólu rozsadzającego im czaszkę, z wentylacji zdołał wygramolić się kolejny cieplak. Teraz stał już na nogach i rzucił się na Szczotę. Chłopak był nieprzytomny,. Kiedy spadły na niego pierwsze ciosy. Jednak pancerz ochrony uratował mu skórę. Ocknął się przygnieciony przez cieplaka, w samą porę chwytając go osłabioną ręką za gardło i uniemożliwiając odgryzienie twarzy. Nie miał broni! Spectra leżała kilka kroków od niego. Musiała upaść podczas ataku wywołanego przez te piski.

Princess zaczęła wrzeszczeć spanikowana. Łysy nadal drgał na podłodze, a Selena podnosiła się chwiejnie widząc kolejnego zarażonego wypadającego z wentylacji oraz pierwszego, z którym siłował się Szczota.

Przez zalane krwią uszy do techniczki docierały odgłosy z wentylacji. Na pewno drugi cieplak , który wypadł z szybu i teraz podnosił się z ziemi, nie był ostatnim, który szedł do nich ta drogą.

* * *

Gilbert podniósł się z podłogi, na której ostatnio często lądował. Głowa bolała go straszliwie, a z nosa nadal sączyła się krew. Pierwsze, co zauważył to ponowny brak łączności. Drugie, fakt ze cieplaki na zewnątrz już prawie przedarły się do środka.
Z sekcji informatycznej, w której się znajdował, było kilka wyjść. Po pierwsze – mógł się zamknąć za pancernymi drzwiami prowadzącymi do bloków pamięci. Chłodzonego pomieszczenia z wielkimi MATRYCAMI – ciekłokrystalicznymi bazami danych o niesamowitej pamięci i wydajności – serce sytemu Ymira A. Po drugie – mógł ewakuować się do pomieszczenia socjalnego zamykając za sobą kolejne drzwi, co dało by mu kolejne kilka minut. Był szczupły, wiec mógł stamtąd ewakuować się na korytarze korzystając z systemu wentylacyjnego. Po trzecie – mógł skorzystać z drogi ewakuacyjnej, o której teoretycznie nie miał prawa wiedzieć. W pomieszczeniu z panelami komputerów, do którego przylegał jego gabinet, znajdowała się sala komputerowa, przy której pracowali mniej ważni programiści obserwujący strumienie danych z różnych maszyn urządzeń podczepionych pod sieć. To był pokój umożliwiający wydostanie się na korytarze. Ale krył w sobie również małą niespodziankę. Małe, przylegające do niego pomieszczenie nie było – jak sugerował napis nad drzwiami – pomieszczeniem technicznym – lecz wejściem do małej windy prowadzącej na górę. Na zamrożony poziom zewnętrzny D.

* * *

Ray. Obudziłeś się czując zimny chłód kratownicy na twarzy. Z trudem podniosłeś głowę czując się tak, jakby przed chwilą ktoś wwiercił się w nią wiertarką. A z drugiej strony poprawił śrubokrętem.

Miałeś ochotę zwymiotować, ale gardło było suche. Płatki wirujące przed oczami znikły. Znów widziałeś. A to, co zobaczyłeś, nie spodobało ci się ani troszkę.

Golas gdzieś znikł. Z całą swoją bronią. Zostawił cię leżącego na korytarzu.

Ale nie byłeś sam. Z jednej i drugiej strony zbliżały się do ciebie cieplaki. Z przodu dwa, z tyłu kolejne trzy. Na razie szły powłócząc nogami. Jak otępiałe. Ale odległość pomiędzy wami zmniejszała się z każdym uderzeniem twojego spanikowanego serca.

emilski 08-02-2011 23:25

Aaaaaaaa........ kurwaaaaaaaaa............... coooo tooooo kurwaaaaaaaa jeeeest???!!!!!!!!!

Powoli otwierał powieki. Baaardzo powoli. Jakby miał do nich przyczepione jakieś ciężarki. Bał się otworzyć oczy zupełnie, żeby nagle znowu nie został zaatakowany.

Przez co?

Dźwięki? Ipor boi się dźwięków? A te wszystkie lata węgierskiej świetności? Prosperity? To dzięki czemu? No, chyba nie dzięki strachowi.

Ale dźwięki...

Dźwięki do tej pory go nie atakowały.

Przez pierwsze minuty po ustaniu nawałnicy na słuch, czuł się jak w jakiejś kapsule, jakby oglądał wszystko z daleka i jeszcze przez mgłę. Odgłosy wydawane przez pozostałe osoby dochodziły do niego stłumione, jak pod wodą. Powoli zaczął do niego docierać widok, sytuacja i to, że dotarli do gniazda – powinni być uratowani. Wszystko falowało, ale widział znajome mu małżeństwo lekarzy, a pozostałe twarze nic mu nie mówiły, ale trochę ich było. To chyba dobrze, to znaczy, że trochę ludzi ocalało. Zaraz, ten to chyba górnik, chyba kiedyś nawet go spotkał, ale nie ma pewności, tego brygadzistę też rozpoznaje, o jest też barman z ich kantyny...

...mgła powoli zaczynała ustępować... była coraz rzadsza, chciał odetkać sobie uszy, jak to zwykle robił po wyjściu z basenu, przycisnął dłoń do ucha. Do jednego. Do drugiego.

Obie były czerwone.

Nerwowo zaczął wycierać oboje uszu. Palce pakował do środka. Ale krew zastygła. Świeża nie leciała. Dźwięki otoczenia też zaczęły docierać już normalnie.

Przypomniał sobie chwilę, kiedy przebudził się i wyszedł ze Stabilizatora. To było jeszcze dzisiaj. Pomacał wtedy się po twarzy. Dwa dni. Zarost wskazywał na góra dwa dni. Dwa dni nieobecności, a Ymir stał się w tym czasie dla niego totalną zagadką. Teraz, dotykając twarzy, poczuł, że nos też mu krwawił.

Ile to trwało?...

To był...atak?

Ale wszystko wróciło do normy... chyba... i jakiś facet zaczął wydawać polecenia.

Rock... to musi ten Rock, z którym łączył się Dhiraj. Nieźle tu sobie urządził. Sprowadził ich tu na miejsce. Ich i kilku innych. Dobry jest.

Czyli są w gnieździe. Dobrze... To już koniec uciekania. Teraz zaczną wreszcie działać. Organizacja jest – to najważniejsze. Wreszcie inicjatywa będzie po ich stronie, wykończą ich, nie będą wciąż uciekać.

-Ty, wąsaty, i ja odetniemy ostatni korytarz – Ipor zrozumiał, że to do niego. Zrozumiał też sens polecenia. To znaczy, że pozostali nie wejdą. Trudna decyzja. Brawo, Rock. Bezwzględny. Jego ludzie dla niego najważniejsi, ale jak przychodzi co, do czego, dba o swój interes. Przypomniał się Iporowi Ipor sprzed lat. „Mógłbym tu odżyć”, pomyślał, „połączyć przyjemne z pożytecznym”.

Ale tu zaczęły się dyskusje. Brygadzista Seamus stanął okoniem i zaczął przekonywać, że trzeba najpierw ratować pozostałych. Widać, że ma facet posłuch. Przynajmniej się za takiego uważa. Taką ma zresztą robotę. Ipor również zabrał głos. Chciał sforsować teorię, że ucieczka nie ma szans i że po nich też nikt nie przyleci. Jak tylko ktoś z zewnątrz zobaczy, w jakiej sytuacji się znajdują, na pewno bez zawahania zostawią ich tu na pożarcie. -Trzeba się dostać do pomieszczeń zarządu. Jeśli to zrodziło się w głowach tych ludzi, to tam też musi być odpowiedź, jak to pokonać. Nie ma sensu uciekać, trzeba ich pokonać.

Ipor jeszcze wiele pracy będzie musiał włożyć, żeby zyskać tutaj taką estymę, jak miał u siebie w kraju. Postanowił wprawdzie żyć inaczej, ale zaistniała sytuacja sama się prosi. Na razie został potraktowany, jako gość, który gada od rzeczy. Zresztą film, który puścił Seamus z WKP pokazał mu, dlaczego. To był ewidentny dowód na to, że to coś tu żyje na planecie, że zarząd tego nie wyhodował, co najwyżej przywlekł niechcący. A jeśli tak, to nie da się tego pokonać: -Kurwa, jeśli to nie jest wyhodowane, tylko było tu od zawsze... Masz rację Seamus, musimy stąd spierdalać.

Rock rzucił mu siekierę i pistolet elektryczny i ruszyli, brygadzista też już się nie sprzeciwiał.

-Świetnie się tu urządziliście – rzucił Juhasz po drodze. -Naprawdę, słowa uznania za organizację.

-Dzięki.

I to tyle. Koniec korytarza. Dobiegli do grodzi. Słyszeli cieplaki. Cieplaki, właśnie – wszyscy, którzy zebrali się w gnieździe tak ich nazywali. Tych porąbańców. Nie słyszał tylko, jak nazywali te mniej ludzkie... Mniej ludzkie co...?

-Rozpiernicz zamek – mówi Bill.

Ipor przed uderzeniem spojrzał na niego i powiedział: -To dobra decyzja, Bill. Co by kto nie powiedział. Inaczej się nie da.

-Wiem.

Rock najwyraźniej nie był wylewny. Juhasz wziął zamach i porządnie przywalił siekierą.

Gryf 10-02-2011 08:26

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=NoRF28JGD60&feature=fvst[/MEDIA]

Wpełzły wentylacją, kiedy oni byli nieprzytomni. Dwa. Głodne i wkurwione.

Młodego Lindgrena budzą dopiero zęby ciepłaka atakujące twarz. Ręka strzela w górę, by w ostatniej chwili złapać przeciwnika za gardło i odsunąć go od siebie. Wykrzywiona bezmyślną nienawiścią twarz zawisa centymetry nad twarzą chłopaka. Szalony górnik przygniata go całym ciężarem ciała. Skurwiel jest silny jak diabli. Wolnymi pięściami zaczyna okładać ofiarę. Sven próbuje się wyszarpnąć, ale bezskutecznie.

Kątem oka widzi jak Selena wyskakuje zza baru i bierze zamach siekierą.

Młody szarpnięciem odsuwa głowę ciepłaka dalej od siebie wystawiając ją na cios.

Eksplozja niespodziewanego bólu.

Cholerny pech.

Brak umiejętności walki Seleny w połączaniu z szamotaniną Svena robią swoje. Ostrze siekiery trafia szaleńca w bok głowy odcinając jedynie ucho i leci dalej wbijając się w ciało Szczoty. Stars z przerażeniem dostrzega krew płynącą spod pancerza. Na ile siłę ciosu zamortyzowała zbroja, nie ma pojęcia. Nie ma się też czasu za bardzo nad tym zastanawiać, ponieważ drugi cieplak rzucił się z wrzaskiem w ich stronę.

Tymczasem Sven z bólu i zaskoczenia omal nie puszcza gardła przeciwnika. Utrata ucha nie wydaje się robić na świrze większego wrażenia: ponawia atak z tą samą furią.

- Łysy, zastrzel go, Łysy, Łysy! - krzyk Seleny zdaje się dobiegać z bardzo daleka. Odskoczyła i zastawiła się siekierą. Stoi na szeroko rozstawionych nogach, przygotowana na impet uderzenia nowego przeciwnika. Łysy nie reaguje, nadal podryguje jak epileptyk na podłodze.

Szczota w końcu odzyskuje pełną przytomność umysłu. Wie jak się bić. Rana zadana siekierą na szczęście nie jest aż tak groźna, bo pancerz zatrzymał większość ciosu. Podciągniecie nóg i odepchniecie ciska cieplakiem w tył. Zarażony wpada na tego, który biegnie na Selenę i ten drugi leci w przód. To szansa. Nim się podniesie.

W wylocie wentylacji pojawia się głowa kolejnego umarlaka.

Uwolniony Szczota przetacza się w stronę upuszczonego karabinu. Łapie ciężkie żelastwo i kieruje lufę w stronę głów ciepłych, którzy wpadli na siebie.

- Łysy... kurwa mać! Lena, bierz jego gnata! Migiem! Princess, wypad na zaplecze!

Selena rzuca się w stronę leżącej broni, zaciska obie ręce na ciężkim, śmiercionośnym pistolecie maszynowym.

Szaleńcy gramolą się na nogi. Szczota otwiera ogień. Trafia różnie. Kolejne pociski opuszczają lufę. W sumie dziesięć. Pełne dwie serie. Troszkę po klatkach piersiowych, troszkę po głowach. Ale robią swoje.

Pociski trafiające w ściany wyrywają w niej nisze wielkości ludzkiej dłoni, rykoszety tłuką naczynia i powodują poważne uszkodzenia drogich mebli dookoła. Pociski, które trafiają w przeciwników wyrywają przy wylocie krwawe dziury wielkości głowy. Bryzga z nich fontanna mięsa, krwi, kości i strzępów ubrań.

Przy życiu pozostaje jedynie ciepłak gramolący się z wentylacji.

Selena spogląda niepewnie na Szczotę, starając się zrozumieć jak się obsługuje pistolet. Pierwszy raz ma takie ustrojstwo w rękach. Krok do przodu, unosi broń celując w wentylację. Wciska na spust.

Lufa pluje ogniem. Anakonda znana jest z tego, że opróżnia magazynek w niespełna 3 sekundy. Tak było i tym razem. Wróg i ściana wokół niego znikają w eksplozji wirujących drzazg drogiej boazerii i bryzgów krwi. Gdy wszystko opada z wylotu wentylacji, ciała przeciwnika i okolic pozostają jedynie dziury i fantazyjnie rozbryzgany krwawy wzór. Krew małymi strumyczkami spływa ku podłodze.

Wyświetlacz pistoletu wskazuje "00".

Zapada cisza.

Są bezpieczni. Na jakiś czas.

Całą wieczność później - gdy ostatnie drzazgi po strzałach Seleny dotknęły podłogi, a ciała przeciwników zaczęły nieruchomieć - Sven podbiegł do wstrząsanego drgawkami Łysego. Zgarnął po drodze medpak i jakąś bliżej niezidentyfikowaną flaszkę z baru.

- Łejkap! Ominęła cię rozpierducha! - parę razy, niezbyt mocno, trzepnął twarz Łysego otwartą dłonią. - Nie cieplej mi tu, kurwa!

Łysy nie reagował, nadal drgał jak w napadzie epilepsji. Bluzgając na czym świat stoi, Szczota złapał przyjaciela za szmaty i usadził, opierając go plecami o ścianę.

- Nie odpływaj, tłuku niemyty! Potrzebujemy cię! - chlusnął sporą część zawartości butelki w twarz Łysego. Żadnego efektu. Sven gorączkowo usiłował sobie przypomnieć cokolwiek ze szkolenia BHP. Pech chciał, że nie uwzględniało napadów epilepsji spowodowanych niezidentyfikowaną, kosmiczną psychoteką z głośników.
Sprawdził czy przyjaciel oddycha, czy ma puls, czy nie zadławił się językiem. W końcu wydłubał z medpaka jakiś trzeźwiący wynalazek i podsunął pod nos Łysego.

Pomogło. Nadal był nieprzytomny, ale przestał drgać, a jego oddech zrobił się równiejszy. Sven odetchnął z ulgą i usiadł na wprost przyjaciela. Wyglądało na to, że będzie żył, teraz pozostało go dobudzić.

Campo Viejo 10-02-2011 09:49

Udało się. Chwila odpoczynku po karkołomnym sprincie mogłaby potrwać o wiele dłużej pomyślał Fish niemal całkowicie opadły z sił. Zapierając się ciężkimi buciorami i metalową kratę korytarza plecami opadł na ścianę i gdyby nie usztywniające elementy pancerza to pewnie zjechałby po niej na tyłek. Wasyl Aleks również odpoczywał, choć pewnie mniej zmęczony fizycznie, pomyślał Chuck, starając skasować z pamięci widok pękającej czaszki paniusi na koturnach i wytrzeszczu jej oczu po uderzeniu w głowę, po którym gałki oczne wyszły z oczodołów niemal całkowicie. Inżynier mało się odzywał do tej pory, widać nie lubił strzępić języka lub po prostu nie umiał jeszcze ogarnąć myśli a co dopiero układać je w zdania, podejrzewał barman. Po takiej eskapadzie zasłużyli na co najmniej na pół litra na głowę. Albo krowę.

Komunikat Rocka skierowany do Seamusa podniósł Fisha tak na duchu jak i oderwał od ściany. Dywersja ochroniarza i górnika się udała. Na wszelki wypadek nim wyszli im na spotkanie zza rogu, Chuck uprzedził inżyniera o krótkim temperamencie Irlandczyka, czując jeszcze nieznaczne zdrętwiały nos po medpaku.

Zamiast Golasa brygadzista szedł z kimś nowym. Chyba Golas jest spisany na straty jak Jurgen, pomyślał z goryczą. Jednak dowiedział się od Seamusa i Rocka, że wcale niekoniecznie, że żyje i pomaga innym razem z jakimś ocalonym facetem. Na pytanie o Vinmarka opowiedział jak było i z Yurgenem i z zawieszającymi się diselowatymi cieplakami.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=CsmVnN3pzFI[/MEDIA]


Dihraj był ledwie przytomny co zaniepokoiło Chucka. Widocznie mieli starcie z cieplakami, więc szukał wzrokiem Wiki. W Gnieździe były nowe twarze ocalonych, znaczy się plan Rocka działa, ale pani ochroniarz nie znalazł w żadnym pomieszczeniu Gniazda. Winda nie kursowała więcej. Przeczuwając najgorsze zapytał.

Nie żyje. Dotarło do niego potwierdzając galop strachu. Kamini zaczęła łamiącym głosem opowiadać, lecz Fish już nie słyszał. Wszystko nagle umilkło. I zwolniło. Świat się zafalował, że o mało nie zakołysał. Ściany naparły na barmana z każdej strony. Dobrze, że siedział przy stole konferencyjnym, bo mógłby upaść. Nogi zwiotczały. Ciśnienie wypełniło głowę szumem krwi pompowanej przez serce jak głupie. Gdyby serce Chucka było twarde to pewnie w tej chwili zostałoby połamane, a tak piekło piekielnie ukłute niewidzialną siłą, zgniecione w piersiach i nagle jakby stanęło lub już biło tak szybko, że barman nie wiedział czy się zatrzymało czy nie robiło wcale przystanków. Wszystko jedno. Już nigdy nie zobaczy. Jej. Niej. Onej. Zapachu włosów kradzionego ukradkiem i gamy uśmiechów, które zbierał dyskretnie chowając w pamięci. Już nigdy się nie dowie, czy gdyby się odważył... Czy może szczęście poddało się wreszcie uparte i nieuchwytne. Gdyby je złapał za spódnicę. Wszystkie miejsca których nie było mu dane odwiedzić razem, będzie odkrywał dalej. Samotnie. Będzie znowu płynął do przodu jak statek bez załogi, kotwicy i portu. Dryfował z balastem głupiej nadziei. Patrzył przez okno codzienności jak innym układają się puzle miłości. Zapomniał o Ymirze. O cieplakach. Wirusie. I skurwysyństwie. Pamiętał dotyk. Raz tylko wydarzony, lecz przecież co raz tylko najdłużej zostaje... Wiedział, że będzie ją niósł ze sobą, dopóki Ymir nie wydrze mu woli. A ciało jej... Gdzieś tam do snu ułożone, zostanie na zawsze, przeklętej planecie, zastygłym posągiem prawdy, w której zawstydzi się Bóg. Czas się pożegnać, pomyślał, nie potrafiąc wycisnąć ani jednej łzy... Z nią i z dobrodusznie naiwnym pijaczkiem.

Dźwięki, uderzyły w Fisha, z początku były zakłóceniem bólu, który przeżywał w duszy, lecz trwając nieustannie na granicy szaleństwa odciągały go z uścisku melancholii, kradnąc czas i pchając w ramiona szaleństwa, a świadomość budząc dopiero pod mokrymi opuszkami palców. Krew.

Białą chusteczką wytarł i uszy. Oczy dochodziły do siebie w swoim tempie. Później zaczęły powracać dźwięki. I myśli. Mówili, że wolała kobiety... I wcale się jej Chuck nie dziwił. Gdyby był kobietą sam zostałby lesbijką. Co nie znaczy, że nie wierzył w przypadków beznadziejnych cudowne życia zakręty. Wierzył. Do czasu jej śmierci.

Obecność dzieci w Gnieździe pobudziła go do życia. Bill wytłuszczał nowy plan pobudzając do myślenia. Oba bodźce przypomniały o tych, których nie ma a żyją jeszcze. Dla których może jeszcze watro żyć do końca dnia, bo Fish tracił nadzieję, że im się uda, choć na głos nie przyznałby się do tego nawet przed Pajęczakiem, żeby siebie samego nie przekonać do reszty, że może mieć rację. A musi jednak iść do przodu. Bo jak nie on to kto? Najtrudniej jest jednak grac przed samym sobą. Być aktorem przed publicznością drugiej strony lustra.

Później w Gnieździe zaczęły się plany, przemyślenia, jęki przerażenia, zalążki paniki, podniesione ciśnienie, głos i głos rozsądku, strachu, nadziei i beznadziei. Niejasne informacje i przypuszczenia. Mgła Ymiru. Była projekcja filmowa. Komunikat od tajemniczego Duffiego. A wszystko przeplatane w umyśle Fisha Nicole i doraźną kantyną Romantyczną.

Pobiegł na główny korytarz. Głosy cieplaków zagłuszyły podnoszącą się grodzie. Wydarł się ostrzegawczo ile miał pary w płucach i ściśniętym gardle. Kiedy uderzył z rozmachu opancerzonym łokciem w panel zaskwierczało i zadymiło. Ale śluza zastygła pół metra na ziemią ukazując drepczące, podskakujące buty i nogawki cieplaków. Ymirskich malarzy awangardowych co popaprani krwią malują czerwony plamy obrazów z lepkiej juchy na brudnych kratach korytarza.

Krzyknął nie oglądając się za siebie o wsparcie siekierą, bo żal Chuckowi było marnować amunicji, mając logistyczną przewagę nad cieplakami i nadzieję, że chociaż inżynier stoi za nim z tępą gazową rurką. Przymierzył z Anakondy do potencjalnych nieproszonych gości. Amatorskich kukiełek, a raczej to już chyba teraz zawodowych marionetek ciepłych posiłków.

mataichi 10-02-2011 12:31

Kiedy Gilbert odzyskał ponownie przytomność planował zakląć siarczyście, podkreślając tym samym jak bardzo był zdegustowany ciągłym dobieraniem się do jego cennej łepetyny, jakby była jakąś tanią dziwką, której adres znała cała pieprzona okolica. Ból głowy pokrzyżował jego ambitne plany. Miał wrażenie, że stado małych roznegliżowanych człowieczków urządziło sobie dyskotekę w środku jego czaszki, tupiąc, skacząc i robiąc inne mniej pobożne rzeczy. Jedną ręką złapał się za głowę, a drugą sprawdził czy przypadkiem nie zabrudził sobie gaci. Uradowany negatywnym wynikiem swoich badań wreszcie spojrzał na drzwi, które… były… praktycznie wyważone.

- O kurwa! Kurwa, kurwa!
– poderwał się na nogi nie zwracając już uwagi na jakikolwiek ból. – Rock! Odezwij się człowieku! ROCK! Co jest do…

Cisnął swoim komunikatorem o ścianę zdając sobie właśnie sprawę, że znowu został odcięty. Jego umysł gnał teraz niczym koń wyścigowy naszprycowany całym workiem świństw. Na swoim przenośnym panelu sprawdził wszystkie możliwości i choć nie miał najmniejszej ochoty zostawać w tym miejscu, to nie dawał sobie dużych szans gdyby udało mu się wydostać na korytarze. Wrzucił ile się tylko da sprzęty do pomieszczenia z matrycami, nie zapominając o kilku paczkach fajek i wpadł do niego zamykając przejście.

Zrobił to w ostatniej chwili, bowiem sekundę później usłyszał jak cieplaki zaczęły uderzać w grubą, pancerną zasłonę. Klapnął na ziemie i odetchnął z ulgą zapalając trzęsącymi się dłońmi kolejnego papierosa. Miał nadzieję, że nie zaczadzi się w pomieszczeniu. Co jak co byłaby to żałosna śmierć w obliczu rzezi całej bazy. Przez chwilę dla uspokojenia wyobrażał sobie ładną prezenterkę z niedzielnych wiadomości, która opowiadała o tej tragedii: „zginęło tyle a tyle osób z powodu ataku obcej formy życia. Oprócz nich z powodu własnej głupoty zginął również nieznany nikomu genialny informatyk Gilbert Duffy, który udusił się dwutlenkiem węgla. Gratulujemy i wpisujemy go na listę nominowanych do nagrody Darwina.”

- Nie to zdecydowanie byłoby niefajne. – powiedział do siebie uśmiechając się głupkowato. – Pora na kolejną rundę.

Sięgnął po swoją konsole i zaczął walkę. Cokolwiek blokowało jego dostęp były zbyt dobre… za dobre jak na dzieło stworzone przez człowieka. Zresztą po tym co zobaczył nie miał wątpliwości, że to nie zarząd stał za dosyć anarchistycznym ruchem głoszącym powrót do kanibalizmu. Skurwiele musieli wejść z czymś w kontakt, a teraz ufoki robiły im wjazd na chatę.

- Mam! – krzyknął wypuszczając z ust papierosa, kiedy zdołał odzyskać skrawek kontroli. Postanowił, że odzyska komputer znajdujący się w Gnieździe. W tym samym momencie za drzwiami usłyszał okropne wrzaski bólu, mordowania i kto wie czego jeszcze. Gilbert przełknął ślinę i wykonał skan pomieszczenia obok i ku jego zdziwieniu nikogo tam już nie było.

- Powinienem się cieszyć? – pytanie zawisło w powietrzu przeciskając się przez obłoki papierosowego dymu. – Tylko co ich zabiło? Zresztą kij z nimi.

Wystukał błyskawicznie wiadomość do osób znajdujących się w gnieździe. Ich monitory znów zadziałały, a na nich pojawił się wielkimi literami napis:

<Próbuję odzyskać kontrolę nad komputerami. Kilku przyjemniaczków wdarło się do mnie. Na razie jestem bezpieczny. Widzę to samo co znajduję się na Waszym ekranie i w ten sposób możemy się komunikować. Duffy.>

Czekał na jakiś odzew, pochwałę cokolwiek... Kiedy się nie doczekał wkurzył się na poważnie. Wstał, zrobił kilka kółek po pokoju, narzekając przy tym na głos. Wszystko to żeby się, choć trochę odstresować. Postanowił aby część jego złych emocji znalazła ujście w kolejnej krótkiej wiadomości.

DO OSÓB W GNIEŹDZIE

<Miło kurwa, że jesteście tacy rozmowni. Tego mi właśnie było potrzeba, wsparcia od jakiegoś anonimowego współ-ocalałego. Pamiętaj Rock o próbie restartu systemu i przyślij kogoś po mnie wreszcie!>



Zadowolony z siebie, że nie bał się pokazać swoich zranionych uczuć, zabrał się do pracy, dalej próbując odzyskać utraconą kontrolę nad choć kilkoma systemami.

Suriel 10-02-2011 16:58

Patrzyła z lekkim przerażeniem na to co działo się pod drzwiami. Łysy był nieprzytomny i drgał konwulsyjnie. Szczota próbował go ratować jak potrafił. Princess stała jak sparaliżowana pod ścianą i spoglądała to na Selene, to na chłopaków.

Drgawki jak zauważyła w końcu ustąpiły, ale Łysy nadal był nieprzytomny.
Selena odłożyła pistolet na najbliższy stolik. Nigdy nie lubiła takich zabawek dla dużych chłopców. Podeszła do Princess.
- Agnes wszystko w porządku – nachyliła się z troską nad dziewczynką. Ta spojrzała jej w oczy i niespodziewanie zaczęła krzyczeć.
- Walłaś go siekierą melepeto ty jedna – wrzeszczała na cale gardło. - Szczotę siekierą! Coś ty z uma zeszła, pokemonie jeden!?

Selene najpierw zatkało, odsunęła się, spojrzała w stronę chłopaków, później znowu zatrzymała wzrok na rozwścieczonej Agnes. W końcu nie wytrzymała. Zaczęła się śmiać. Cały stres w jakim żyła przez ostatnie kilkanaście godzin zaczął wyparowywać. To było lepsze niż alkohol, czy tabletki szczęścia. Prawdziwy niczym nie pohamowany śmiech. Przez chwile nie mogła się opanować.
- Nie bój żaby, Princess! Będę żył. – usłyszała Szczotę, który odłożył środki trzeźwiące i wrócił do gry w łapki na twarzy przyjaciela - Nie odpierdalaj mi tu śpiącej królewny! Nie odlezę, póki się, kurwa, nie obudzisz!
- To se kurwa poczekasz - wyjąkał słabo Łysy.
- Nożeż, w rektum ciepłaka, wreszcie! Leżakowania się zachciało! Tu jest Ymir, nie jebany Kindergarden! - JAK JEST? – ze zdesperowanym entuzjazmem zakrzyknął Szczota.
- Git jest- Łysy otworzył oczy.

Selena z załzawionymi oczami ruszyła w stronę chłopaków.
- Szczota przepraszam - jej wyraz twarzy nie wyrażał skruchy - uśmiechnęła się - cieszę się że żyjesz. Dawaj trzeba Cię opatrzyć. Co z młodym?
- Mówiłem, nie bać żaby, nic mi nie jest. Eee Łysy, obczaj klimat - dostałem siekierą!
Bardziej już opanowana podeszła do leżącego Łysego. Nachyliła się nad nim.
- Będziesz mnie macała? - spytał z nadzieję Łysy.
- Nie Ciebie śpiąca królewno, witamy wśród żywych.

Podeszła do Szczoty z medpakiem w ręku.
- Pokaż to zanim wda się zakażenie. Musimy się stąd jakoś wydostać, i to szybko.
- Zostaw, mówię, że nic mi nie jest. Łysego pomacaj lepiej. - syknął z bólu ściągając pancerz - I dokąd chcesz się wydostać, dziunia? Na korytarz? W chuj pomysł.
- Ona ogólnie jakaś bezumna jest. Chyba ktoś ją wcześniej siekierezadą klepnął w łeb. A wyglądała tak gitowo - Princess podeszła i spojrzała na Selene podejrzliwie kręcąc głową z dezaprobatą.
- Też Cie lubię mała – uśmiechnęła się. Nie potrafiła się złościć na Agnes, podejrzewała, że w ten sposób próbuje zgrywać odważną przed chłopakami. Ciekawe przed którym.

- Nie sądzę żeby Ci pod drzwiami odpuścili - walenie w drzwi na zewnątrz nie ustawało- a wentylacja nadal może stanowić dla nas zagrożenie. Musimy coś wymyślić, jak się ewentualnie tu bronić, albo jak się stad wydostać. Ile Ci zostało naboi? -zwróciła się do Szczoty.
- Ja mam siekierę i paralizator z 8 ładunkami. Ktoś ma jeszcze coś ciekawego do obrony?
Przestało jej być do śmiechu.

Sven który próbował opatrzyć sobie ranę, przyłożył palec do ust i wzrokiem wskazał drzwi. Chwilę nasłuchiwał.
- Mam jeszcze jakie sto pestek do Spectry i elektro-pałę z zapasem clipów. – rzekł szeptem siadając przy Łysym i aplikując sobie jakieś dezynfekcyjne paskudztwo z medpaka na rozcięte ramię, gestem ręki zasugerował pozostałym by się przysiedli obok, po czym podjął, nadal szeptem – Słuchajta rebiata, bylimy z Łysym w tym Gnieździe, a chwilę wcześniej kisiliśmy się w podobnej sztazi-budzie na C. Żadna twierdza – ot dyżurka, parę krzeseł i sracze. Jest monitoring, ale tera go najwyraźniej zaś chuj strzelił. Większość uzbrojenia pozabieralimy na akcję, z czego Szejmes z Golasem pewnie wsio wystrzelali na sabotażu.

Prowizorycznie zakleił rozcięcie i ponownie założył malowniczo zakrwawioną koszulkę, na której zaczął opinać pancerz i kurtkę.
- Jesteśmy z kilosa od nich, osiem jebanych sektorów pełnych ciepłaków. Jesteśmy złachani jak bure suki, Łysy ledwie pion trzyma... – spojrzał na Princess -chyba miał jeszcze na końcu języka jeszcze coś o obecności dzieci, ale powstrzymał się w ostatniej chwili - Jak nas dopadną na korytarzu, trza się będzie bunkrować chuj-wi-gdzie i już nikt z naszych nas nie znajdzie. Tu mamy co żryć, mamy co chlać, mamy w miarę mocne drzwi , a z wentylacji nie wylezie więcej niż jeden zjeb na raz - obronimy choćby siekierą. Gniazdo wie, kiej my są. Plan był taki żeby wracać, a jak się nie da to się okopać i czekać na kawalerię. Golas i Rock to Vitellowe gestapo - nie ufam jak psom, ale Czak, Jurgen i Szejmes to swoje gity i nas tu w razie co nie zostawią.
- Dobra – Selena usiadła pod ścianą i zniżyła głos - trzeba rozejrzeć się po pozostałych pomieszczeniach, czy tam nie ma wentylacji, żeby nas nie zaszły cieplaki z za pleców, wzmocnić na wszelki wypadek jeszcze drzwi czym się da i warty przy wentylacji. Na zmiany, reszta odpoczywa i ładuje energię. Będzie nam potrzebna.
Sven skinął głową.
- Agnie, a ty weź się rozejrzyj po zapleczu, ziom co prowadził Romantykę musi być snob jak stąd na ziemię. Może ma tu jakiegoś Pokemona. I popierdalamy wsie na paluszkach, może się odpierdolą, jak gdzie indziej będzie jaki nois.

Wszyscy energicznie pokiwali głowami. Selena z Agnes zaczęły od przeszukiwania zaplecza, Szczota wrócił na swój fotel przed wentylacją. Łysy jadł batoniki energetyczne i narzekał na nieumiejętność strzelania przez baby.

Kivan 10-02-2011 19:06

Metalowe grodzie trzasnęły za nimi i nie musieli czekać nawet kilku sekund by usłyszeć jak uderzyły w nie goniące ich głupki. Agresywne skrobanie, uderzanie wywoływało nieprzyjemny dreszcze na plecach, towarzyszące im przeciągłe „ciepłeee” tylko potęgowało warzenie. Mogłoby się wydawać, że powinien się do tego zacząć przyzwyczajać jednak na nim zawsze robiło to wrażenie w ich głosach było coś nieludzkiego. Biedne głupki – myślał nawet im trochę współczując w końcu to chyba nie była ich wina, przynajmniej tak mu się wydawało. Po chwili odpoczynku chciał biec dalej kiedy głos dobiegający z głośników – zapewne należący do Rocka – oznajmił, że są bezpieczni. Nie mógł powstrzymać oddechu ulgi i mimowolnego uśmiech, który pojawił się na jego twarzy, w środku, w głowie śmiał się z radości jednak pozostawił to dla siebie. Po drodze do „gniazda” spotkali dwóch ludzi. Seamus ich znał bo odrazu rozpoczęli gadkę, Grey poznawał tylko jednego był chyba barmanem, drugi był całkiem obcy. W środku czekała na nich już reszta: górnik – Ipor, doktorka i psychiatra tych rozpoznawał, oprócz tego była jeszcze jakaś babka z dzieckiem i facet, w który jak na to wszystko wskazywało nazywał się Rock.

Przedstawić się sobie jednak nie zdążyli bo ledwie ktoś zdołał otworzyć usta, a dobiegł ich ten potworny dźwięk... Chciał krzyknąć lecz nie dał rady, zamiast tego tylko zacisnął mocniej zęby... potem chyba upadł... więcej nie pamięta...

- | | -

Powoli podnosił się z ziemi. Coś mu przeskoczyło w szczęce – bolało jak szlag – musiał się nieźle uderzyć upadając. Przed oczami latały mu mroczki, w uszach jeszcze przez chwilę dzwoniło, a z nosa ciekła krew ale szybko wytarł ją rękawem. Wstał dosyć prędko jednak kręciło mu się w głowie i musiał oprzeć się o ścianę. Rock coś gadał... kazał im iść zablokować grodzie.

Grey stał już z siekierą gotowy do wyjścia – chciał to załatwić jak najszybciej – kiedy zaczęła się dyskusja. Przez chwilę jeszcze się przyglądał, po czym spojrzał na swoją nogę rana była niewielka nikt jej nie zauważył (chyba) i nikt też nie zauważył (chyba) jak wymknął się do szatni. Odstawił broń gdzieś na bok i porozglądał się trochę, z jednej z szafek buchnął wysoko kalorycznego wafla oraz jakąś czystą koszulkę. Następnie poszedł do kibla i zamknął się w kabinie, opuścił klapę, usiadł, zdjął but i podwinął nogawkę. Nie wyglądało to najgorzej, prawie wcale nie krwawił, dotknął palcem – to był błąd przeszła go fala bólu nie współmierna do wielkości ugryzienia. Zaklął cicho, wyciągnął swój medpak, przyłożył do skóry i nacisnął guzik, kilka chwil później syntskóra była na miejscu. Teraz wziął podwędzoną wcześniej czarną koszulkę z białym napisem „Ochrona”, wydarł z niej kawałek materiału i owinął nim nogę, maskując swój uraz w ten sposób, że nikt bez bliższych oględzin nie powinien się niczego dopatrzeć. Wrócił do reszty, po drodze siekiera znów znalazła swoje miejsce w jego dłoni. Oparł się od framugę drzwi i zaczął słuchać jednocześnie rozpakowując znalezionego wafla. Rozmowa akurat zbliżała się do czegoś ciekawego, pojawiło się WKP niejakiego Kellera z zaskakującym nagraniem. Grey ze zdziwienia rozdziawił usta i omal mu z nich nie wypadło żarcie, które przed chwilą jeszcze mielił. Po tym już dużo się nie działo, chyba większość straciła ochotę do rozmowy i kłótni, zgodzili się z planem odcięcia „gniazda”.

Grey ruszył na korytarz z kilkusekundowym opóźnieniem gdyż najpierw jeszcze pozbył się papierka, ale kiedy Barman wrzasnął o pomoc to chyba właśnie On był najbliżej. Podbiegł najszybciej jak potrafił unosząc siekierę już w czasie ruchu, był gotów przywalić każdemu głupkowi, który spróbuje się przecisnąć.

- Da się to jakoś ręcznie zamknąć czy coś?!


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:24.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172