lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/)
-   -   Ymir - [survival horror] 18+ (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/9096-ymir-survival-horror-18-a.html)

mataichi 24-02-2011 12:52

Gdy tylko zauważył, że jego obstawa wreszcie się zjawiła przyszła pora na załatwienie kamer w promieniu kilkudziesięciu metrów. W porównaniu do poprzednich zadań to była bułka z masłem. Dostęp do WKP przełożonego pozwolił mu bez problemu załatwić monitoring. Wszystko szło pięknie, zbyt pięknie, a to oznaczało, że gdzieś tam czaił się na niego pech, który tylko czekał żeby wszystko spierdolić. Zawsze było to „coś”, co nie pozwalało mu osiągnąć w pełni żadnego sukcesu. Duffy przez jakiś czas sądził, że to jego gówniany charakter jest powodem wszelkich nieszczęść, ale jego wielkie ego prędko wyprowadziło go z tego błędu przykrywając prawdę grubą warstwą kłamstw i złudzeń. Czasami życie w iluzji bywa lepsze niż życie w ciągłym nieszczęściu. Gilbert mocno wierzył, że prześladował go wyjątkowy pech, mający zwyczaj przyczepiać się do ludzi wielkich. To było dużo znacznie lepsze wytłumaczenie życiowych porażek.


Informatyk miał spore wątpliwości co do prawdziwości informacji, które przekazał mu przełożony, ale jak to mówią ludzie z branży porno: nawet w najbardziej sztucznej produkcji znajdzie się odrobina naturalności. Czy Rock był terrorystą? Możliwe, lecz to z nim miał największe szanse przeżyć to piekło. Nie czekając dłużej otworzył pancerne drzwi i stanął twarzą w twarz z dowódcą ochrony.

- Cieszę się, że po mnie wpadliście chłopaki. – informatyk nie krył radości uśmiechając się od ucha do ucha. No może było w tym trochę sztuczności, ale musiał zadbać o dobre pierwsze wrażenie. – Jakie masz plany szefie? Aha, wyłączyłem najbliższe kamery. Ludzie z zarządu wciąż myślą, że dla nich pracuję i może lepiej nie wyprowadzać ich za szybko z błędu. Gdzie się ten drugi podział?

- Witam, Duffy - Rock podniósł przesłonę hełmu. - Cieszę się, że jest pan cały. Alex poszedł do sterówki obok. Zaraz do niego dołączymy, tylko zabezpieczę wejście. W bazie jest jeszcze trochę cieplaków. Wiemy, że zarząd odpowiada jakoś za ten burdel. Teraz najważniejsze jest wrócić do gniazda i pomyśleć, jak wynieść stąd cało tyłki.

W tym czasie wprawnym ruchem zerwał osłonę z panelu przy drzwiach i co ś przełączył blokując wyjście.

- To lepsze, ale łatwiejsze do usunięcia. Na szczęście jedynie manualnie. Zabierz co potrzebujesz. Nie zagrzejemy tu długo miejsca.

- Jasna sprawa szefie. - Gilbert rozejrzał się po pomieszczeniu i po krótkim namyślę zabrał ze sobą jedynie swoją przenośną konsole, WKP i... i to wszystko nie licząc paczki fajek, z którą się nie rozstawał.

Zerknął mimochodem na nieruchome ciało Van Der Briena i kopnął je lekko. W oczodołach nie było świecących kryształków, generalnie nic w nich nie było, choć to Duffiemu akurat nie przeszkadzało. Jego żołądek co prawda był innego zdania zmuszając oczy żeby wzrok nie schodził poniżej pewnego poziomu.

- Więcej przydatnych rzeczy nie posiadam, wszystko co cenne mam tutaj. – zaśmiał się nerwowo i stuknął palcem w głowę. -[i] Chciałem tylko zapytać, bo ten... czy dostanę jakąś broń? Pewnie z pistoletem w ręku poczułbym się o niebo lepiej, ale osobiście odradzałbym ofiarowanie mi czegokolwiek co może zrobić krzywdę drugiej osobie. Nie jestem żadnym pieprzonym pacyfistą, nic z tych rzeczy, po prostu wolałbym nie zrobić sam sobie krzywdy. A tak w ogóle, ten cały Alex nie psuję niczego prawda? - wreszcie Duffy mógł pomęczyć drugą osobę swoim paplaniem i wyładować tym samym ogromne pokłady emocji.
[/I]
- Mam nadzieję, że nie psuje. A co do broni wziąłem zapasowy pistolet elektryczny. Na cieplaki działa średnio, ale lepsze to niż nic. Masz jakiś pomysł na ewakuację?


- Ha! Dobre pytanie! Wiem, że zarząd chce uciec podziemnymi tunelami do innej bazy i jakoś... nie widzę przeciwwskazań żebyśmy zajęli ich miejsce. Najpierw należałoby jednak uniemożliwić ich ewakuację.

- Mamy zdecydowaną przewagę liczebną. No i mamy broń.

- Mało subtelne argumenty, ale najważniejsze, że powinny przekonać tych cieci z zarządu. Spróbuję na wszelki wypadek zablokować kolejkę gdyby tamci byli na miejscu przed nami.


- Spróbuj. My nie ruszymy się stąd bez reszty ludzi. Posłałem część z naszych po ocalonych w różnych częściach bazy. Mają broń i pancerze wiec powinni sobie dać radę. Mamy wrócić do Gniazda i stamtąd pomyśleć o ewakuacji. Nie zostawię nikogo, kogo będę miał jakąś szansę uratować. Chyba, że będzie to ostateczność. Dobra. Idziemy do Alexa.

Jak na terrorystę Rock był zbyt szlachetny i bohaterski, tak przynajmniej pomyślał Gilbert. W zasadzie to ten wniosek trochę go zmartwił. Bezwzględny przywódca w ich położeniu mógł być lepszą opcją. Jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma, więc mężczyzna nie zamierzał roztrząsać dłużej tego problemu w swojej łepetynie.

Pomieszczenie obok. Inżynier zajęty był ustawianiem czegoś na wyświetlaczu. Zobaczył przybyłych i przez jego napiętą twarz przebiegł grymas, który od biedy można było uznać za ulgę. Rock od razu zabrał się za sprawdzanie pomieszczenia, ale poza komputerami i dwoma trupami sala była pusta.

- Witam współocalałego. – zagadał do Alexa siląc się na uśmiech. – Dobra zabieram się za tą kolejkę, a ty szefie uważaj jeszcze na tamto miejsce. – wskazał palcem mniej więcej położenie przylegającej windy. – jak ostatnio robiłem skan całej bazy to okazało się, że za ścianą nie ma pomieszczenia na mopy i ściery. Zamiast tego wybudowali tam ciasną windę.

Jak powiedział tak zrobił i izolując się od otoczenia skupił się na zablokowaniu dostępu do kolejki. Jeżeli włam do systemów maszyny nie szedł najlepiej, zmienił taktykę i skupił się na odcięciu kilku grodzi do niej prowadzących i zmianie do nich haseł. Co jakiś czas spoglądał tylko na Alexa i sprawdzał co tamten kombinował.

Bebop 24-02-2011 21:20

Kilka lat wcześniej

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=FQ2yXWi0ppw&feature=related[/MEDIA]

Siedział na kanapie, Lisa nie zmieniła swojej pozycji, jej piękne ciało znajdowało się między kuchnią a pokojem, krew płynęła swym dawno wytyczonym szlakiem, stróżka powoli zaczęła zbliżać się do butów Raya. Jej małżonek, pan Stiglitz, siedział praktycznie tuż obok niego, trzy dziury w jego klatce piersiowej i powiększająca się plama na obiciu mebla póki co nie zajmowały uwagi Blackaddera.

Zastanawiał się jak mogło do czegoś takiego dojść? Jak mógł do tego dopuścić? Powstał, gdy usłyszał syreny policyjne, wydawało mu się dziwne, że ktoś zdążył ich wezwać, skoro nikt jeszcze nie znalazł trupów. Nie miał jednak czasu się zastanawiać, opuścił mieszkanie i zaczął kierować się w kierunku wyjścia.

Policjantów minął przed budynkiem, dopiero też wtedy przypomniał sobie o niesionej przez siebie skórzanej teczce.


***

Jak to się stało? Golas zwalił się na ziemię niczym ogromne drzewo. Jeszcze przed momentem wiedział, że pomoc tego człowieka jest mu potrzebna, ale jakiś impuls sprawił, iż nie wytrzymał. Golas za bardzo przypominał mu mężczyznę, który odpowiadał za jego krzywdy. To mógł być on. To musiał być on!

Czekał na ten moment już długi czas, spragniony tej chwili już nad sobą nie panował, dyszał jak zwierzę i czuł ten dziwny zew, który przekonywał go do skosztowania krwi. Tego ciepłego przysmaku, który mógł odmienić jego życie. Czuł to! Nie wiele różnił się teraz od potworów, które spotkał na swej drodze.

Mimo wszystko czuł się dumny, kiedy wyszarpywał ostrze z głowy strażnika, wreszcie się udało, dopadł go. Uczucie kilka chwil później zostało jeszcze spotęgowane, kiedy swoją bronią zatoczył ostry łuk i celnym ciosem powalił na podłoże jednego z uratowanych. Jego kochanek chyba niezbyt się tym przejął, bo nie zwolnił biegu.

Ray natomiast błyskawicznie dopadł do pistoletu leżącego teraz bezpańsko obok ciał, wyszarpał jeszcze z jednej z kieszeni strażnika zapasowy magazynek.

***

Kilka lat wcześniej

Nie pamiętał kiedy ostatnio tak szybko biegł, dystans między jego blokiem, a tym zamieszkanym przez Lisę nie był duży, siła mięśni nóg niosła go w błyskawicznym tempie, choć jemu wciąż wydawało się, iż jest zbyt wolny. W życiu nie był jeszcze tak zdeterminowany. W jego umyśle panowała niemal kompletna pustka, liczyły się jedynie kolejne ruchy, dzięki którym zbliżał się do celu. Kontynuował swój szalony pości, nie zmniejszając pędu wpadł przez frontowe drzwi, a następnie chciał wparować do windy. Z impetem wyrżnął w mężczyznę, który dopiero co z niej wychodził. Na kilka sekund go to zwolniło, coś do niego krzyczano, ale nie myślał już o tym.

Winda zawiozła go na górę, tutaj dopiero zorientował się, iż tuż przy ścianie leży skórzana torba, facet którego potrącił musiał ją tu zostawić. Nie wiedział dlaczego zabrał ją ze sobą, może jakiś dziwny odruch czy coś podobnego.

Mieszkanie Lisy znał doskonale, obserwował jej życie od długiego już czasu i rozkład pamiętał perfekcyjnie, wiedział oprócz tego, że jej dzieci nie było w domu, akurat były na jakichś wakacjach, więc przynajmniej ominął je ten straszny los. Zatrzymał się w pół kroku, gdy ujrzał wykrwawiającą się kobietę, komuś mocno zależało na jej śmierci, kilkanaście kul trafiło w jej drobne nogi i ręce, a także przeszyło jej pierś i głowę.

***

Dosłownie kilka kroków od niego rozgrywała się scena rozrywania na strzępy geja, których jeszcze kilka sekund wcześniej trzymał się na nogach, potwory niczym stado sępów wgryzały się w jego ciało i łapczywie wbijały w niego swoje zęby i pazury. W dodatku jeden z nich pod wpływem tej diety zaczął się przeobrażać. Jego ręce zaczęły się wydłużać, ręce przemieniać w tym razem już naprawdę przerażające szpony, żuchwa również zaczęła się przepoczwarzać.


Ray widział już kiedyś podobne stworzenie, wtedy w więzieniu. Nie czekał aż stracą zainteresowanie swoim pokarmem, który zresztą drastycznie szybko się kończył, ruszył bocznym korytarzem w kierunku Gniazda.

***

Kilka lat wcześniej

Jedyna osoba, która go rozumiała, którą kiedykolwiek obdarzył uczuciem, nie żyła. Lisa Milner, czy raczej pani Stiglitz. Nie wiele potrzebował, chciał jedynie przebywać w jej otoczeniu, nawet jeśli ona już go nie kochała, jeśli ułożyła sobie życie z jakimś Niemcem. Najważniejsze było to, że wciąż przebywał w jej otoczeniu. Długo szukał mieszkania, które znajdowało by się w idealnym miejscu, takim by cały czas mógł im się przyglądać. Czuł się dzięki temu szczęśliwy, jakby sam miał rodzinę.

Nie potrafił tego wytłumaczyć, ale czuł, że facet, który pospiesznie opuszczał windę był w to zamieszany, nie potrafił przypomnieć sobie ani jego twarzy, ani też wyglądu, miał jakieś ogólne pojęcie o jego sylwetce, lecz nie mógł się na tym opierać. Zawartość teczki pomogła mu w tym, znalazł kilka szczegółów, które mogły pomóc mu w dokonaniu zemsty. Miedzy innymi nieco podarty i pognieciony fragment wstępnej umowy o pracę na planecie Ymir. Żadnych szczegółowych danych, ale Ray wiedział, że będzie potrafił go rozpoznać. Po prostu wiedział.

Pozostało jedynie dostać się na Ymir.

***

Biegł bocznym korytarzem i musiał nadłożyć przynajmniej kilometr drogi, ale było to teraz nieistotne, pędził ile tylko miał sił by uciec przed przeciwnikami. Musiał wykorzystać dobrze damy mu przez ocalałych czas. Musiał tylko dostać się do Gniazda, wiedział jednak, że może być to niemożliwe i zakładał, iż po drodze będzie musiał zabarykadować się w którymś z mijanych pomieszczeń. Byle tylko przeżyć.

Armiel 24-02-2011 21:46



Aleksander Wasili Biliskov


Urządzenia monitorujące były sprawne. Szybko, korzystając ze swojej karty dostępowej i kodu personalnego, zalogowałeś się do systemu i zacząłeś pracę.
Miałeś dwa zadania do wykonania. Pierwsze, to ponowne włączenie wentylacji, drugi – podgrzanie atmosfery w bazie do poziomu 36,6 stopnia Celsjusza.
Zacząłeś od tego drugiego. Najważniejsze było zapewnienie właściwej ilości energii, by włączyć zasilanie „na maxa” większości systemów grzewczych. Wiązało się to z dość skomplikowaną pracą, której celem było przekierowanie strumieni energii na właściwe urządzenia, tak by przy okazji nie wyłączyć czegoś, co odpowiada za bezpieczeństwo bazy. Zauważyłeś, ze część maszyn na poziomie A nadal pracowało. Te gigantyczne urządzenia potrzebowały naprawdę ogromnych ilości energii. W zasadzie Zarząd nigdy ich nie wyłączał, bowiem ich późniejszy rozruch był nieekonomiczny. Ty się tym nie przejmowałeś. Kolejne maszyny: rozdrabniarki, piece hutnicze, elektrolizatory i cały złożony system przerobu bogactw naturalnych planety odłączałeś jeden po drugim ignorując ostrzeżenia wyświetlane na monitorze. Na drugi ogień poszły mniej potrzebne maszyny – taśmociągi, ruchome chodniki i wszystko to, co potrzebowało prądu, a jednocześnie praca tego czegoś nie była absolutnie niezbędna.

Zaoszczędzone zapasy przekierowałeś do urządzeń grzewczych na poziomie B. Na ogrzanie do tej temperatury poziomu C czy D lub A nie wystarczyłoby energii i ryzykowałbyś szybkie uszkodzenie systemów grzewczych.

Kolejna część zadania. Szybki program skanujący wykrył przyczynę problemu. Poważne uszkodzenie mechaniczne jednego z trzech najważniejszych systemów przetwornikowych. Skan uszkodzonego sektora pokazał, że potrzebujesz kilku dość ważnych elementów: dysz Urtena, kondensatorów La Bunda, skraplaczy Sheldona i łączników Worowicza.

Miałeś już listę „zakupów”. Wszystkie znajdowały się w magazynie A-224 na poziomie górniczym. Nie musieliście jednak robić naprawy. Wystarczyło pozmieniać ustawienia sterowania i odciąć nieaktywne sektory Ymira A. Wtedy powietrza na poziomie B wystarczyłoby zgodnie z symulacją na jakieś 120 godzin.




Seamus Gallagher


To było szaleństwo! Pierwszy strzał zdmuchnął kilku zainfekowanych, drugi zwrócił na ciebie uwagę gorylopodobnej bestii. Była ogromna! Drgające masy mięśni powodowały, że dostałeś taki zastrzyk adrenaliny, jak chyba nigdy w życiu. Nawet wielka dziura, którą pozostawił pocisk wystrzelony ze „słonika” zdawała się być nic nie znaczącą raną.

Plan zadziałał – przynajmniej w części.

Potwór ruszył za tobą. Potężne cielsko poruszało się nad wyraz sprawnie i niepokojąco szybko.



Wiedziałeś, że grasz o życie. Twój spryt, przeciwko sile i brutalności potwora. Na dłuższą metę taka bieganina mogła zakończyć się tylko w jeden sposób. I to w taki, który raczej by ci się nie spodobał.

Za potworem ruszyły także mniejsze cieplaki, ale były wolniejsze niż ich przerośnięty kompan.

Pierwszy zakręt. Ta ucieczka przypominała ci bieg do „Gniazda”, z tym że teraz padała na ciebie jeszcze ciecz gasząca ze spryskiwaczy.

Za zakrętem dwóch ciepłych. Odwracają się z wolna. Jednemu odstrzeliłeś połówkę ciała, drugiego odepchnąłeś na ścianę. Ryk za twoimi plecami upewnił cię, że wielki potwór już pokonał zakręt. Szybciej niż sądziłeś!

Długa prosta. Po obu stronach wejścia do lokali rozrywkowych. Jest! Łącznik techniczny, który wybrałeś jako trasę ucieczki. O mało nie przebiegłeś obok niego, wystraszony szybkością z jaką potwór zbliżał się do ciebie. Szybki sus w bok.

Dziki ryk i świst powietrza. Stwór był bliżej, niż sądziłeś. O mało cię nie dopadł! Rozpędzone cielsko wyhamowało z trudem, a ty – dysząc już z wysiłku – ruszyłeś łącznikiem. Nie był jednak na tyle wąski, by bestia nie mogła podążyć nim za tobą. Nie traciłeś więc czasu.

Potworny ryk za twoimi plecami był sygnałem, że „mięśniak” ponownie jest na tropie.

W połowie korytarza znajdowała się mała gródź awaryjna – włączana na wypadek konieczności odcięcia jakiś fragmentów bazy. Dopadłeś guzika w ostatniej dosłownie chwili. Stalowa gródź opadła w dół odcinając drogę potworowi.

Złapałeś dwa oddechy i wtedy zobaczyłeś, jak przeszkoda wygina się pod potwornym uderzeniem. Kolejne ciosy spadały z wściekłością na barierę wyginając ją coraz bardziej. Nie miałeś zbyt wiele czasu. Byłeś na półmetku wyznaczonej trasy. Jeszcze dwa zakręty i będziesz z powrotem pod „Romantyką”. Miałeś nadzieję, że dotrzesz tam szybciej, niż ścigający cię koszmar. Ale co dalej?




Sven „Szczota” Lindgren, Greyson „Grey” Whiteman, Selena Stars, Seamus Gallagher


Wybiegliście z “Romantyki” i ruszyliście w stronę Gniazda. Prowadził Grey, bo on już znał drogę i wiedział o tym, że dwie z nich doprowadzą was w ślepy zaułek, na co nie mogliście sobie pozwolić.

Na skrzyżowaniu wpadliście na Seamusa, który dyszał ciężko ale był cały. Już w szóstkę pędziliście dalej. Droga przed wami wolna była od zainfekowanych, którzy dosłownie gdzieś znikli, ale za to za wami ....

Za wami pojawiła się spora gromada wrzeszczących zarażonych, pędząca za świeżym tropem. Byliście też pewni, że hałas jaki towarzyszył gonitwie sprowadzi bardzo szybko kolejnych ciepłych.

Kiedy byliście w połowie korytarza zza zakrętu, na którym spotkaliście zziajanego Seamusa pojawił się dobrze mu znany potwór. Selena – pomyliłaś się, to coś było mniejsze, niż ten białowłosy stwór z poziomu A, jednak i tak nie mniej straszny.

Princessa krzyknęła i potknęła się. Szczota chwycił ją na plecaczek. On i Seamus zamykali ucieczkę. Z przodu Gray i Selana torowali im drogę. Górnik zmuszony był użyć siekiery dwa razy, kiedy jakiś zarażony wybiegł na nich z bocznego tunelu, Selena raz – w podobnej sytuacji.

Nie było wyjścia! Szarżujące monstrum było coraz bliżej. Za nim, niczym piechota za czołgiem, pędzili zainfekowani. Część z nich również zdawała się być w jakiś sposób większa. Jakby ich ciała puchły, nabierały masy mięśniowej, a przez to i siły.

Szczota otworzył ogień pierwszy. Tym razem jednak chyba niezbyt celnie. „Księżniczka” na plechach, zmęczenie i brak wprawy w strzelaniu w tak ekstremalnych warunkach robiły swoje. „Słonik” Seamusa również zagrzmiał. Widzieliście jak pocisk wyrywa kawał ciała na boku monstrum i jak biegnący za nim cieplak pada z wyrwaną w piersi dziurą.

Zakręt! Znów kawałek prostej! Jeszcze tylko trzy takie i powinni być na miejscu!

* * *

Opadająca gródź była dla was sporym zaskoczeniem. O mało nie przecięła w pół Łysego, który trzymał się środka peletonu.

Oddzieliła was od siebie. Grey, Selena i Łysy – który poderwał się do dalszego biegu – byli teraz bezpieczni. Ale Szczota, Seamus i Princessa pozostali po niewłaściwej stronie drzwi.

Seamus wcisnął guzik na panelu grodzi, lecz ta nie zareagowała. To samo zrobił Grey z drugiej strony.

Szczota i Seamus - zza zakrętu wynurzyła się bestia. Była od was o dwadzieścia metrów. Nie było ucieczki. Gródź odcięła was na dobre. Pozostawało jedynie poddać się i zginąć, albo walczyć z nikłą nadzieją na zwycięstwo.

Selena i Grey – Łysy nie czekał na przyjaciela. Nie czekał na nikogo. Wpadł w panikę i dalej uciekał przed siebie. Grodź najwyraźniej została odcięta za pomocą zdalnego sterowania. Tylko manualnie dałoby się ją otworzyć, ale to zajmie ze dwie może trzy minuty. Wiedzieliście, że ci po drugiej stronie nie mają tyle czasu. Byli już martwi. Pytanie, czy chcieliście do nich dołączyć otwierając drzwi tym, którzy ich pozabijają? Może Łysy nie był tchórzem? Tylko działał kierowany wolą przetrwania. Gruba stal zagłuszała odgłosy z drugiej strony.




Charles „Chuck” Fish


Zamknięty w ciemnej zbrojowni z napięciem wpatrywałeś się w obraz pokazywany przez kamerkę.

Kiedy kapsułka dotarła na dół i drzwi otworzyły się z sykiem wstrzymałeś na chwilę oddech..

Było ich dwóch. Jeden z Anakondą w garści, dokładnie lustrował pomieszczenie, drugi z pistoletem elektrycznym. Obaj w ciemnych kombinezonach ochrony.

Dość szybko poradzili sobie z brakiem światła. Jeden z nich powiedział coś do WKP na ręce i po chwili jasne światło zalało Gniazdo. Mieli łączność wiec musieli pracować dla Zarządu!

To powstrzymało cię od otworzenia drzwi magazynu i przywitania ich z otwartymi rękami. Zachowywali się, jakby nie przyszli tutaj by kogokolwiek ratować.
Wbiegli do środka blokując windę na tym poziomie, a następnie ruszyli do kolejnych pomieszczeń znikając ci z kamery. Ostrożnie sterując Artuditu przemieściłeś robocika tak, by znów pojawili się w jej zasięgu.
Jeden z nich oglądał właśnie zapiekanki, które nadal parowały na stole. Drugi doskoczył do głównych drzwi i odpiął coś od pasa. Będąc na tyle długo na Ymirze zorientowałeś się, że jest to plazmowa zgrzewarka, która rozbłysła jasnym łukiem. Ten ochroniarz spawał właśnie gródź wejściową!

Drugi tymczasem z Anakondą gotową do strzału ruszył na rekonesans po reszcie pomieszczeń. Znów znikł ci z pola widzenia artiego, więc znów przemieściłeś robocika.

Był tuż przed magazynem! Stał plecami do robota najpewniej przyglądając się zamkowi. Serce zaczęło ci bić szybciej.

I wtedy mężczyzna odwrócił się. Przez chwilę jego spojrzenie spoczęło na pajączku. Potem szybko podbiegł do robocika, chwycił, podnosząc ku górze. Widziałeś maskę hełmu na zbliżeniu, a potem kamerka zgasła. I straciłeś kontrolę nad metalowym przyjacielem.

Miało to też inne konsekwencje. Teraz już nie wiedziałeś co zamierza zrobić ta dwójka. I wtedy usłyszałeś charakterystyczny dźwięk czytnika kart magnetycznych do magazynu.

Najwyraźniej uzbrojony ochroniarz znał kod dostępu do pomieszczenia i właśnie zamierzał do was wejść.

Ravanesh 24-02-2011 21:49



Dhiraj Mahariszi


Kamini przeszukiwała pliki na matrycy Marconiego w sposób, który zdradzał znaczną wprawę.

Dhiraj - ty zająłeś się przeszukiwaniem biurka i gabinetu szukając bardziej tradycyjnych notatek. Znalazłeś sporą liczbę prześwietleń czaszki oraz kilkanaście teczek z nazwiskami osób, które hospitalizowano od pięciu dni. Były to osoby, które dopuściły się jakiegoś zabójstwa lub pobicia w ostatnim czasie. Kobiety i mężczyźni. Wiedziony zawodową ciekawością spojrzałeś na przebieg procesu leczenia i po chwili byłeś w niemałym szoku.. Najwyraźniej doktor Marconi nie leczył, a raczej badał tych pacjentów. Podawał różne dawki leków, w tym substancje, których nie spodziewałeś się na planecie. Mocne, wojskowe dopalacze. Z gatunku tych zakazanych Ratyfikowaną Konwencją Genewską z 2085 roku, kiedy na pola walki wkroczyła nowoczesna bio-broń i kiedy stoczono pierwszą potyczkę w kosmosie pomiędzy statkami korporacji YATAKI oraz MAKROSOFT.
Znalazłeś również coś w rodzaju notesu badań prowadzonego przez Marconiego – zwykły zapis w tradycyjnym dzienniku.

Cytat:

Dzień pierwszy obserwacji. Pacjent zdradza daleko idące objawy pobudzenia emocjonalnego, przejawiające się nagłym wzrostem poziomu agresji. Badania medyczne wykazują znaczny wzrost poziomu testosteronu ponad znane normy oraz zmiany patogenne w mózgu i hipokampie. Zaobserwowano niepokojący przyrost masy osobnika X. Żadne medykamenty nie reagują w oczekiwany sposób.

Dzień drugi. Pacjent nie reaguje na bodźce zewnętrzne w inny sposób niż agresywnie. Komórki macierzyste zdradzają poziom mutagenny. Podana szczurom krew pacjenta X zaczęła wywoływać daleko idące zmiany w ich zachowaniu. Czyżby podłoże owej przypadłości miało charakter związany z płynami ustrojowymi? Żadne badania nie wykazały jednak zmian w płynach ustrojowych pacjenta X.

Dzień trzeci. Pacjent nie przypomina już człowieka. To fascynujące. Zmiany patogenne w tkance obejmują przede wszystkim przyrost masy ciała. Wygląda na to, że pacjent X przeobraża się w gatunek nieznany na Ziemi. Pacjenci X1, X2,X3,X4,X5 i X6 zaczynają zachowywać się podobnie jak pacjent X. Wydaje mi się nawet, że zmiany patogenne przebiegają w szybszym tempie.

Dzień czwarty. Pacjent X dobrze reaguje na dietę złożoną z ludzkiego osocza. Jest to w zasadzie jedyny pokarm, jaki przyjmuje. Zastanawiająca jest ta, wspólna dla pacjentów X, tendencja żywieniowa. Poleciłem przeprowadzić kolejną serię badań oraz zamknąć zarażonych w kabinach stabilizatorów funkcji życiowych i wprowadzenie w stan farmakologicznej śpiączki.

Na tym zapisy urywają się, ale wróciłeś do teczek pacjentów znalezionych na biurku, bo Kamini nadal operowała przy komputerze. Możliwe, że dane w matrycy Marconiego będą bardziej dokładne i pozwolą wam na większe zrozumienie tego, co działo się w laboratoriach VITELL.

I nagle dotarło do ciebie. W kilku miejscach opisu choroby wspomina się o zespole, o konsylium, o grupie orzekającej. Marconi nie działał sam. Wyglądało na to, ze część personelu medycznego, od kilku dni prowadziła na agresywnych pacjentach zakazane eksperymenty medyczne, a Marconi był na samym czubku piramidy dowodzenia. Gorączkowo wertując dokumentację w kilku miejscach – tam gdzie konsylium lekarzy ustalało kolejne etapy leczenia - pojawiło się również nazwisko doktora Pavelko – głównego psychologa oraz ... K. Mahariszi.

Kamini! Wiedziała!

Poczułeś się tak, jakbyś oberwał czymś ciężkim w głowę.



Ipor Juhasz i Dhiraj Mahariszi


Ipor – kiedy doktorstwo wzięło się za matrycę i dokuemnatcję medyczną ty zabezpieczałeś teren, najlepiej jak potrafiłeś. Zamknąłeś drzwi i nasłuchiwałeś niepokojących odgłosów niesionych przez wentylatory.

Kamini pracowała przy klawiaturze, Dhiraj czytał jakieś notatki poruszając bezdźwięcznie ustami, a ty czułeś coraz większe napięcie. Coś się działo. Coś niepokojącego. Czułeś to całym sobą. Juz chciałeś ponaglić swoich towarzyszy, kiedy wydarzyło się coś, czego nikt z waszej trójki się nie spodziewał.

* * *

Drzwi do pokoju Marconiego rozbłysły jaskrawożółtym światłem. Huknęło, ciskając Iporem na najbliższy stolik z taką siłą, że zrzucił stojące na nim rzeczy i znalazł się na podłodze. Pokój wypełnił dym, a w wyrwanym przez wybuch otworze pojawił się ... żołnierz w ciemnym skafandrze ochrony.

Dhiraj przytomnie rzucił się za biurko Marconiego, które dawało niewielką osłonę. Kamini również, ale nieco za wolno. Żołnierz miał w rękach Spectrę-50, z której krótką posłał serię w stronę doktorów. Chyba nie zauważył Ipora, albo uznał że eksplozja ładunku, który posłużył do otworzenia drzwi załatwił go na dobre.

Kule rozwaliły elektroniczny sprzęt, Kamini krzyknęła i padła na ziemię, cała we krwi.
Niedaleko od męża. Leżała nieruchomo – martwa, albo ciężko ranna. Spectra była przecież dość morderczą bronią.

Napastnik, z bronią gotową do użycia, ruszył w stronę doktorstwa, najwyraźniej z zamiarem dokończenia roboty. Ale nie był sam.

Za nim stał drugi człowiek uzbrojony w pałkę elektryczną i pistolet elektryczny za pasem. Ochraniał kompana bardziej zwracając uwagę na korytarz niż to, co dzieje się w środku.




Gilbert Duffy



Rocka oceniłeś na kompetentnego i twardego faceta. Na wzmiankę o ukrytej windzie w podzięce pokiwał głową. Mógł to, jako szef ochrony wiedzieć, ale nie dał tego po sobie poznać przyjmując twoje rewelacje, jako coś bardzo ważnego.

Niejaki Aleksander W. Bliskow pracował przy systemie operacyjnym, próbując ustalić uszkodzone elementy systemu podtrzymywania życia. A ty zająłeś się podziemną kolejką.

I tutaj trafiłeś na niemiłą niespodziankę.

Ktoś odciął sterowanie sieciowe kolejki.

Udało ci się jednak załatwić kilka grodzi po drodze do kolejki i przestawić hasła. Przynajmniej tyle.

Ale nie odciął kamer.

Po dłuższej walce udało ci się znaleźć kamerę na stacji kolejki.

Ujrzałeś obły kształt kolejki – lśniący i parujący, jakby niedawno wjechał na stację. Widziałeś trzech ludzi ubranych w skafandry krzątających się koło niego i kilku innych, uzbrojonych w siekiery, pałki elektryczne i tym podobna broń, którzy zdawali się na coś czekać. Wszyscy mieli na sobie kombinezony Zarządu.

Chyba faktycznie Zarząd szykował ewakuację. W pewnym momencie zobaczyłeś, jak na końcu długiego peronu pojawiło się kilku najwyraźniej zainfekowanych górników. Pędzili wprost na członków Zarządu.
Dwóch uzbrojonych w karabiny ludzi otworzyło ogień do cieplaków i po chwili pięć ciał walało się na ziemi. Jeden z członków Zarządu – bardzo możliwe że sam Dyrektor Naczelny – wydał jakieś polecenia i ludzie z peronu weszli do wagonów kolejki. Eskortujący ich żołnierze nadal jednak czujnie lustrowali wejście na stację. Jakby na kogoś czekali. Może na ciebie?

Jakby czytając ci w myślach, twoje WKP zasygnalizowało nadejście wiadomości tekstowej od Wilcoxa.

Cytat:

„Panie Duffy. Nie możemy czekać w nieskończoność. Terroryści są uzbrojeni i zdeterminowani w przeszkodzeniu nam w ucieczce. Dajemy panu kwadrans na dostanie się na wyznaczone miejsce. Jeśli pan nie zjawi się w tym czasie, zmuszeni będziemy zakończyć ewakuację bez pana. Przykro mi.”
Obraz z kamer na stacji kolejki podziemnej zaczął się dziwacznie deformować, odkształcać – podobnie do tego, w jaki sposób straciłeś robota zwiadowczego. W chwilę później na wyświetlaczu widziałeś już tylko białe szumy.




Ray Blackadder


Puściłeś się pędem, nim cieplaki zajęte były rozszarpywaniem na kawałki pederasty, którego walnąłeś siekierą.

„Hulk” w twoich żyłach pozwolił ci szybko zdystansować się od tej krwiożerczej gromadki. Postanowiłeś uciec do Gniazda. Już zakrętem napatoczyłeś się na dwóch zarażonych. Szli niezgrabnie w stronę odgłosów uczty. Nie doszli. Siekiera zakreśliła kilka łuków i kolejne trupy zaścieliły korytarz Ymira A. Z pewnym zadowoleniem skonstatowałeś fakt, ze eliminacja zarażonych idzie ci coraz sprawniej.

Zrobiłeś zaplanowany łuk i znów znalazłeś się na korytarzu, którym tutaj się dostałeś. Był teraz jakiś inny. Jakby bardziej niesymetryczny. Pokrzywiony. Przestrzeń zdawała się zatracać kontury, również barwy traciły intensywność. Zapewne był to efekt uboczny dopalacza bojowego. Nadal jednak czułeś się silniejszy i szybszy, a to było to, czego potrzebowałeś w tej chwili najbardziej.

Baza nie była cicha. Znów coś się w niej działo.

Wydawało ci się, że słyszysz jakieś krzyki, jakieś wrzaski i chyba odgłosy strzałów. Gdzieś z daleka dochodził do ciebie odgłos alarmu przeciwpożarowego.

Kolejny cieplak wybiegł z dzikim wrzaskiem z bocznego korytarza. Cios siekierą był jednak szybki i potężny. Ciało na dopalaczu reagowało jak maszyna do zabijania. Refleks miałeś godny podziwu.

Nagle zatrzymałeś się jak wryty. Na drugim końcu długiego korytarza mignęła ci grupka uciekających przed czymś ludzi. Dość duża. A w chwile potem za nimi popędziła olbrzymia, umięśniona bestia rycząc wściekle. Zdołałeś wyhamować w miejscu. W samą porę, bo za olbrzymim gorylem szarżowała kilkunastoosobowa grupa cieplaków. A potem jeszcze kilku dość niezgrabnych i sfatygowanych maruderów. Jeszcze chwila i wpierniczył byś się na ten cały szalony peleton.

Pozostawał tylko jeden problem.

Tam, gdzie pobiegło całe tałatajstwo znajdowała się główna magistrala, która mogła doprowadzić cię do Gniazda. Pozostało poszukać jakiejś alternatywnej trasy lub zmienić cel ucieczki.

emilski 27-02-2011 22:53

„Co on tam, kurwa, mendzi pod nosem?” - reagował Ipor w myślach na jakieś skrawki słów wydobywające się z ust Dhiraja. Psycholog był zaczytany, aż rumieńce wyszły mu na poliki. Węgrowi wydawało się, że Mahariszi odleciał i przez moment na pewno zapomniał, gdzie się znajduje. Przebiegał chaotycznie oczami po kartkach i mlaskał ustami, co oznaczało, że czyta to sobie w myślach na głos. Tak zwykle się czytało, żeby być pewnym, że się zrozumie. Ale do Ipora nie docierały słowa w całości. Nic nie mógł z tego wywnioskować. Tym bardziej go to denerwowało, bo nie mógł skupić uwagi na tym co słyszy w najbliższej okolicy.

Te wszystkie dudnienia, te „dum dum... dum dum”, wydobywające się z wentylacji, te wszystkie chroboty, te „chchchrr... chchchrr...”, rozlegające się za ścianami, te wszystkie zawodzenia, te „eeeeeeeaaaaaaa... łłłłłłłłłłłłłłłłłłłeeeeeeeee... ”, świdrujące mu uszy, te świsty, szelesty, sapania, warkoty, szumy, wycia...!!! Kurwa, zwariować można! A wszystko dobiega z takiej dali, że nie wiadomo, czy jest prawdziwe, czy to omamy, czy to wszystko tylko z ust Dhiraja. Ten szelest cholerny!

Juhasz widział, że Kamini pracuje. Sczytywała jakieś informacje z twardych dysków. Trzeba być cierpliwym, ale powoli zaczynał czuć się jak niedoświadczeni ludzie na pustyni. Swego czasu trochę czytał o takich rzeczach – słońce przygrzewa, brakuje wody i zaczynasz widzieć różne rzeczy, które nie istnieją. Ale człowiek nie jest w stanie ocenić ich realności. Wychodzą wtedy różne potwory, wizje, obrazy. Jeszcze trochę bez wody i zaczynasz wariować na dobre. Zresztą wystarczy pobyć tutaj pół godziny na powierzchni i też już zaczynasz schizować.

A tutaj?

Ipor nie bał się walki. Mógł się bić nawet z tymi przerośniętymi mutantami. Ale ta dezorientacja. Powoli przestawał móc trzeźwo ocenić, co jest prawdą, a co fikcją.

Długo nie musiał ubolewać, rzeczywistość sama wdarła się do środka, rozpychając łokciami na wszystkie strony. Siła wybuchu, który wysadził drugie drzwi wejściowe, odrzuciła Ipora pod ścianę. Miał szczęście, bo spadł za stolik i napastnik, który właśnie celował w Dhiraja i Kamini ze spectry, chyba go nie zauważył. Ale był jeszcze jeden. Na szczęście został przy drzwiach i zdawał się pilnować korytarza. „Kurwa, to zarząd” - pomyślał Juhasz i, wiedząc że nie ma ani chwili do stracenia, podniósł się gwałtownie i puścił dwie serie ze swojej anakondy. Jedna dosięgnęła ochroniarza. Facet padł na ziemię, ale się ruszał. To nie koniec. Drugi nie dostał wcale. Zdążył uchylić się za wejście. A leżącego zaatakował Dhiraj. Paralizatorem. Widać, że ładunek trochę go połaskotał, bo obrócił się na plecy i puścił serię na ślepo, dookoła siebie. Mało brakowało, a osmalił by nią wąsy Węgrowi. Na szczęście ucierpiały tylko ściany. Mocno podziurawione. Sprzęt też. Nie wiadomo, czy Kamini jeszcze coś odzyska. Zresztą nie wiadomo, czy ona jeszcze żyje. A miałeś jej bronić, Ipor.

Kolejna seria z anakondy zakończyła żywot ochroniarza zarządu. Ale to nie załatwiało sprawy. Był jeszcze ten drugi, chyba gorzej uzbrojony, bo po blacie stołu, za którym ukrywał się Juhasz, rozszedł się zaledwie ładunek elektryczny. Gdyby to było coś mocniejszego, Ipor znów by miał problem. Na razie postanowił blefować. Zawołał: -Dhiraj, Kamini! Trzymajcie go na celowniku! Nie masz szans, rzuć broń! Nic ci nie zrobimy, chcemy tylko się ewakuawoać z zarażonych terenów. Zresztą, chyba tak, jak i ty.

Czekał. Jedna chwila. Dwie chwile, trzy chwile, cztery, pięć... i nic. Zwiał, jak nic. Górnik wcale mu się nie dziwił. Racjonalność myślenia na najbardziej podstawowym poziomie.

Kamnini, szybko!

-Żyje?

-Żyje, ale potrzebuje stabilizatora. Mogę postawić ją na nogi na jakieś pół godziny. Ale to wszystko. Bez stabilizatora zginie.

Kiedyś to ona wsadziła tam Ipora. Teraz on może to samo zrobić dla niej. Najpierw jednak martwy ochroniarz. Niezły arsenał: spectra z 30 pociskami, ładunek tnący do drzwi, dwa granaty ogłuszające, karta dostępu i wkp.

Teraz korytarz...

O, kurwa... tylko nie to. Ipor aż uderzył siebie samego w twarz. Kurwa, nie widzisz tego – to niemożliwe!

Wszystkie osoby, które Węgier spotkał po drodze, były tu znowu. Najgorsze było to, że jak ostatni raz je widział, to wszystkie nie żyły. Ta kobieta, która była przyjaciółką Mahariszich, te dwa trupy z sali, gdzie był jego stabilizator, nawet ten gość, któremu pierwszemu rozwalił czaszkę.

Żyli.

Byli jacyś tacy nieruchawi, ale żywi. Kiwali się. A ten z rozwaloną czaszką chodził w tę i z powrotem. Wyglądali... jakby, kurwa, na coś czekali. Albo raczej na kogoś. W tym kiwaniu się było widać zniecierpliwienie. Jakby już nie mogli wytrzymać. Nitecki, który sam sobie poderżnął gardło w swoim gabinecie, teraz uderzał głową w ścianę. Jak pierdolony metronom.

-Nie wiem, Dhiraj, jak ci to powiedzieć – rzucił do psychologa. - Ale tędy nie przejdziemy.

-Musimy, Ipor! Pierwsze drzwi na lewo, to pokój przyjęć. Tam też powinien być SFŻ. Taki przenośny, żeby go wrzucić na dryfnosze.

-Do tych drzwi to dojdziemy, tylko szybko! - rzucił Węgier i zaczął ich popędzać.

Po chwili obserwował jak wieko stabilizatora zasysa się nad Kamini, a wnętrze powoli wypełnia życiodajnymi płynami. Dryfnosze też tam były. Sterował nimi Dhiraj, który dostał też anakondę od Juhasza. Hindusowi wyraźnie ulżyło, gdy zobaczył swoją żonę w bezpiecznych objęciach maszyny. Do tego stopnia, że postanowił jeszcze zostać w gabinecie Marconiego i spróbować dokończyć robotę lekarki.

Ipor tymczasem przerzucał różne duperele, żeby skompletować jakiś zestaw młodego medyka, składający się z jakiś skalpelów, przecinarek do kości i tym podobnych zabawek. Wszystko było pozamykane w skrzynkach, ale Dhiraj znał do nich dostęp.

Ipor w którymś momencie spytał go o notatki: -Co tam było? Widziałem, że jesteś pod ich wrażeniem.

-Oni... testowali tu substancje, które miały zrewolucjonizować siły obronne na całym świecie, innymi słowy sterydy o nieprawdopodobnej mocy, dające żołnierzom ogromną siłę, zwiększające wytrzymałość i uodparniające na jakikolwiek ból. Podobne środki zostały zakazane na Ziemi, może pamiętasz tę aferę. Ale jak widać znaleźli sposób i rozpoczęli badania na nowo odkrytej, nieprzyjaznej, opustoszałej planecie, na której to oni dyktowali warunki. - Zamilkł, patrząc się na śpiącą Kamini. Po chwili dodał bez przekonania: - Kto wie, co może znajdować się na dysku Marconiego? Może nawet informacje odnośnie cofnięcia mutacji?- Ponownie zamilkł, rozważając możliwości.

Kurwa, nie dość, że muszą strzelać do przerośniętych mięśniaków, to jeszcze zarząd. Tylko jak to się miało do tego, że to jednak jakaś rasa, która na Ymirze żyje od lat. Nie ma czasu na myślenie, ciągle trzeba uciekać... Tutaj też za długo nie można siedzieć. Dopóki jednak psycholog zajmował się komputerem Marconiego, Juhasz odpalił WKP martwego ochroniarza. Zanim ruszą w powrotną drogę do gniazda, przyjrzy się, co może tam znaleźć.

Campo Viejo 28-02-2011 06:43

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=iVjSL02rwCU&feature=fvsr[/MEDIA]

Skurrr… Fish ciężko przełknął ślinę tracąc kontakt z Artu. Bał się jak cholera, albo jeszcze bardziej. Ochroniarz, najwyraźniej narzędzie Zarządu, majstrował przy zamku grodzi do magazynu, w którym ukrywał się Chuck i Zoe z Leo.




Lustrował wąskie pomieszczenie po obu stronach zabudowane półkami, na których leżał niegdyś mały arsenał Rocka. Teraz świeciły pustkami, gdzieniegdzie walały się pałki elektryczne i liczne baterie do spoczywających obok kilku pistoletów na prąd. Nie było jak schować się za rogiem grodzi, aby nie zostać zauważonym przez uzbrojonego intruza. Fish z żalem pomyślał, że gdyby był silniejszy, to zaparłby się nad drzwiami od ściany do ściany, niczym Jean Reno w Leonie Zawodowcu, a później po prostu spadłby na łeb wchodzącego ochroniarza całym ciężarem kombinezonu bojowego. Przy odrobinie szczęścia on lub Zoe mogli przechwycić Anakodnę i trzymać w szachu ochroniarzy. Czcze gdybanie… Nie miał, ani czasu na taki manewr, ani predyspozycji fizycznych. Za to miał pod opieką kobietę z dzieckiem, za którymi przecież chować się nie mógł. Mijały sekundy. Chuck postanowił improwizować, stawiając wszystko na jedną kartę. Paralizator schował chłopczykowi z tyłu za paskiem spodni, pod swetrem. Zoe ukryła na sobie drugi. Kiedy Fish opadł ciężkona kolana, rzuciwszy uprzednio na podłogę swój pistolet elektryczny, otwierający sekundę później grodzie, postawny mężczyzna w pełnym kombinezonie bojowym zobaczył faceta w takim samym rynsztunku na klęczkach, z podniesionymi wysoko do góry rękoma, zasłaniającego ciałem kobietę z dzieckiem. Będzie musiał zagrać w karty z diabłem mając na ręku bluff. I bezsilność.

- Dzięki Bogu! - krzyknął Fish, stłumionym przez hełm głosem, markując uradowanie, mimo Anakondy wymierzonej w wejście, której czerwony punkt znacznika zatrzymał się na jego piersi.

- Mam tu dwoje, nie troje. Wychodźcie! – rozkazał bez ceregieli uzbrojony ochroniarz.

- Nie strzelaj nie jesteśmy zarażeni. – uspokajająco zapewnił barman wstając z klęczek.

- Gdzie Rock? – padło stanowcze pytanie.

- Podbiegł pomagać innym ludziom. – odpowiedział zgodnie z prawdą Fish.

- Pracujecie z nim? – dopytywał się zniekształconym głosem spod czarnego hełmu.

- Nie, - Fish zaprzeczył kiwając na boki zakutym łbem - znalazł nas, uratował Barman jestem z C20. – uśmiechnął się przyjaźnie zdejmując kask. - Dał mi kombinezon bojowy, bo widzisz jakie chuchro jestem… Ewakuujecie nas?

- Znam cię. To ja Roy Parkers. – zdziwił się ochroniarz podnosząc szybę przysłony odsłaniając tym twarz. - Pamiętasz?

- Nie poznałem po głosie w tym hełmie. No jasne! Powiedz druhu co się dzieje z nami wszystkimi? Co z twoim bratem? – Fish ożył podnosząc paralizator. Podszedł do Roya.

- Dobrze cię widzieć całego. Macie fart. Tak ewakuujemy was. Dostaliśmy zadanie odcięcia Gniazda, by Rock nie mógł tutaj wrócić. – wyjaśnił rzeczowo i dodał ciszej nawiązując do ostatniego pytania - Stał się... jednym z tamtych.

- Bill. Kończ pracę. Oni są w porządku. Dzieciak, kobieta i znajomy barman. – rzucił przez ramię głośniej w stronę partnera zmieniając widocznie wciąż trudny dla niego temat.

- Przykro mi – Chuck zasmucił się szczerze słysząc o tragedii rodzinnej Roya - Ale Rock jest zdrowy przecież? Czy w takim razie to on stoi za tym wszystkim, że jesteście przeciw niemu?

- Rock użył jakiegoś gówna. Biobroni. Jest szpiegiem innej korporacji. W zmowie z kilkoma innymi osobami. Pozbyłby się was, kiedy przestalibyście mu być potrzebni.

- Kurwa. – barman z cicha zaklął w kułak - A co z Polaczkiem? Pamiętasz mojego szefa, zaginął jako jeden z pierwszych?

- Nie wiem. Nie widziałem go po tym zaginięciu.

Wyszli do sali socjalnej.

- Możemy napić się kawy. – były dowódca ochrony poziomu D sięgnął po WKP.

- To jaki plan mamy? Z Rockiem jest kilku moich znajomych, dobre dusze. Ten skurwiel omamił nas wszystkich, ściemniał że korporacja stoi za tym wszystkim! – Fish wkurzył się z miejsca, że dał się oszukać dla Rocka. Musiał być świetnym aktorem, pomyślał Fish w smutnym podziwie.

- Tutaj Parkers. Zabezpieczamy Gniazdo. Mamy troje ocalonych. Będziemy się ewakuować drogą przez D.

- On chciał zmajstrować coś przy antenie nadawczej i wziąłze sobą inżyniera i górników. Pomożemy im? Jest nas więcej. Sami niewinni ludzie. Moi sąsiedzi, którzy poznali Rocka przypadkiem. Zupełnie tak jak ja. – nalegał barman.

- My ewakuujemy się podziemną koleją. Dyrekcji udało się zabezpieczyć dojście i teren przy niej. Niestety raczej nie pomożemy. Mamy inne rozkazy. – rzucił ochroniarz niby sucho, lecz w jego głosie Chuck słyszał rozgoryczenie przeplatane z determinacją.

- Słuchaj Roy. Jak Rock jest taki ważny figurant i terrorysta, to może warto jest na niego zaczekać tutaj. Zrobimy zasadzkę. Przy okazji ocalimy wszystkich naszych, którzy będą przebijali się do Gniazda. Zmiłuj sie człowieku nad niewinnymi ludźmi. Wszyscy chcemy przeżyć. Dyrekcja bezpieczna jest. Pomyśl o ludziach których znałeś tyle lat. Takich jak ty i ja zwykłych pracownikach korporacji. Oni tez maja rodziny. Chcą i mają dla kogo żyć. Duffy pisał, że Zarząd z rodzinami się ewakuuje do innej bazy. A co z tymi, którzy zostaną tutaj? Oni będą wracać wkrótce do Gniazda, pewnie już są w drodze. Roy, człowieku, skarzemy ich na pewną śmierć…

Parkers spojrzał na Chucka i mruknął kiwnąwszy głową w stronę głównych grodzi do kompleksu Gniazda.

- Za późno. Zaspawaliśmy już drzwi. Nikt nimi nie przejdzie, bez przecinarki plazmowej.

Fish był nieco skołowany rewelacjami jakie usłyszał i faktem zaspawania grodzi, ale chciał osiągnąć coś satysfakcjonującego sumienie. Dlatego starał się dać do zrozumienia Royowi, że ludzie odcięci przez niego na korytarzach są równie ważni i cenni jak korporacyjne szychy.

- Rozumiem. W takim razie pozwól mi skontaktować się z kimś przez WKP. – poprosił Roya. - A ty pomyśl proszę, jak możemy pomóc ocalonym. – dodał re-startując zawieszonego Artu.

- Nie dam rady. Łączność działa tylko przy specjalnie odkodowanych WKP. Kody zakłada nasz informatyk, Alan Drumknot.

- A my poznaliśmy tego Duffiego, w sumie po niego poszedł Rock po drodze, jak już wspomniałem był dla niego bardzo ważny. Łebski gość, walczył o odzyskanie utraconej łączności, informatyk zapewne. To poproś tego Alana żeby odblokował mój WKP i dwóch, nie trzech innych osób, które znam z pełnego imienia i nazwiska. Sven Lindgren, Seamus Gallagher i Aleksander Biliskov.

- Możę to jego wspólnik ten Duffy. Na pewno maczał w tym palce niejaki Mahariszi. – wtrącił Parkers ze złością.

- Serio? Tak słyszałeś? Czy wiesz to jak mówisz, że na pewno? Było tu małżeństwo Machariszich...To zaczyna mieć sens… Chociaż nie. Oni byli moimi sąsiadami jak większość naszych ocalonych. Zaraz…Czyżby odcięcie grodzi na moim korytarzu nie było przypadkową awarią? – zasępił się barman.

- Ja go nie widzę, ale widzę efekty działania tej grupy. – podsumował ochroniarz.

Fish był przekonany, że Roy szczerze wierzy w to co mówi, choć nie znaczyło to, że jego wersja była tą prawdziwą. Wszak najlepiej wciska kit ten, kto w niego święcie wierzy. Wtedy nie musi być aktorem. Skoro Roy mógł być manipulowany przez Zarząd, Chuck nie chciał się z nim wykłócać otwarcie o luki w teorii spiskowej na czele której miałstać Bill Rock. Barman nie stracił nikogo z rodziny, lecz śmierć Nicole zdewastowała jego morale równie skutecznie, co strata brata uderzyła w Parkersa. Łatwo było szukać winnych, zwłaszcza kiedy ktoś ich pod nos podsuwał na gotowym widelcu. Na początku Fish zachłysnął się pasującą do puzzli rewelacją z ust kogoś komu ufał i znał bardziej jak Rocka, jednak chwila refleksji i opanowanie pomogły przegnać czarne chmury desperacji i chęci zemsty zasłaniające zdrowy rozsądek. Dlatego usiłował raczej zasiać ziarno nieufności w ogarniętym żądzą wyrównania rachunków ochroniarzu, zwłaszcza po tym jak Roy powiedział, że Rocka w zasadzie nie znał, a tylko widził efekty jego działania. Chuck podejrzewał, że Parkers usłyszał od Zarządu, że Bill był terrorystą, co mogło choć nie musiało być prawdą. Kiedy miała przyjść decydująca chwila wyboru stron, chciał urobić Roya, żeby nie był ślepo zapatrzony w rozkazy w objęciach gniewu. Wolałby, żeby Parkers niejako myślał, że sam wpadł na pomysł, że Rock wcale nie musi być terrorystą i w podejrzliwym świetle spojrzeć na Zarząd. A jeśli nie w wątpiącym, to chociaż obiektywnym.

- Daj znać dla dyrekcji, że Rock zabiera się za opuszczenia planety, bo wspominał coś o jakimś łaziku, żeby wybyć na orbitę czy coś takiego, ale do tego potrzebował informatyka i pilota. Ten Duffy chyba też jest nabijany w butelkę, bo odniosłem wrażenie, że nie znał się wcześniej z Rockiem. Ponadto uratował Zoe i Leo… Prawda? - Chuck myślał na głos szukając potwierdzenia u kobiety. – Roy. a ty jesteś pewny na sto procent, że Zarząd jest okay? Rozkazy rozkazami i szkolą cię by nie mieć wątpliwości, ale czy oby na pewno wszystko gra i buczy? Dziwne rzeczy tu się działy… Ktoś chciał, żeby ludzie ginęli, ktoś kto stał za łącznością i sterowaniem bazy. Wielu niewinnych ludzi tak zginęło niezależnie od Rocka, a wręcz przeciwnie. Ktoś mu utrudniał ratowanie ludzi. Wielu zdołał ocalić. Ciężko uwierzyć, żeby robił to na podpuchę. Na poziomie D są też technicy, którzy zabunkrowali się w hangarze. Co z nimi?

- To wszystko Rock! – rzucił gniewnie Parkers nie mając dla barmana lub po prostu nie znając więcej odpowiedzi.

- Jak wszystkim tym on manipuluje to musiał mieć wyżej postawionych wspólników chyba... Co może jeden człowiek? – Chuckowi wciąż ciężko było uwierzyć w wersję prawdy, w która wierzył Roy. - Zjedzcie z nami zapiekanki, ciepły posiłek dobrze wszystkim zrobi, dopijmy kawy i ruszajmy. – zaproponował barman. Najciemniej jest ponoć pod latarnią. Jeśli udałoby się ewakuować Zoe z Leo z tego piekła to juz sukces. Jeśli Fish ma przy okazji przeżyć to jeszcze lepiej. O próbie rozwiązania zagadki prawdziwego oblicza Zarządu z bliska nie wspominając.

Partner Roya, nazwany przez niego wcześniej Billem zdjął hełm i otarł pot z czoła opierając się o stół konferencyjny. Był ubrany w czarny kombinezon ewakuacyjny a naszywka z logiem zarządu mówiła "Bill Zeemerman". Facet od razu nie przypadł barmanowi do gustu. Cichy, milczący miał złe, agresywne spojrzenie. Coś w jego oczach kazało Chuckowi mieć się przed nim na baczności. Blada cera i zimny wzrok gada kreśliły obraz typka, do którego Charles nie odwróciłby się nigdy plecami. I bynajmniej nie chodziło o mydełko pod prysznicem, lecz raczej o kosę w plecy. Fish wywnioskował patrząc na niemrawego gościa, że musiał być członkiem niższego szczebla Zarządu Vittela.

Roy był wyraźnie rozgoryczony i Fish odniósł wrażenie po krótkiej rozmowie, że po pierwsze wie niewiele więcej od barmana poza rewelacją o ataku terrorystycznym, w którym miał być zamieszany również doktor Machariszi, co było dla Charlesa im dłużej o tym myślał źle wypieczonym stekiem bzdur. Przynajmniej jeśli chodziło o czarną listę wywrotowców.

- Osłaniałem ewakuację Zarządu kiedy to wszystko się zaczęło… – wzruszył ramionami Royprzegryzając wciąż ciepłą zapiekankę. – Ale mówię ci Chuck, że to nie dyrekcja wywołała alarm, – dodał zamyślając się – a wielu wspólników Rocka nie stawiło się na ewakuację.

- Pewnie byliby lepiej przygotowani i już dawno byliby w innej części bazy lub w drodze do Ziemi. – wtrącił Fish. – Nasz dyrektor Mateo Taur wcale nie zrobił na mnie wrażenia kapitana opuszczającego tonący okręt jako ostatni… Gdyby coś wiedział, już dawno Zarząd dałby nogę… Słuchaj, wielu takich jak ja czy moi sąsiedzi nie stawili się na ewakuację co nie robi jeszcze z nas terrorystów…

- Ja kurwa pokażę temu Rockowi – warknął Roy ze złością.

Przecinarki plazmowej Chuck nie miał w Gnieździe, a nawet jeśli to gdyby jakoś udało mu się ją obsłużyć to wrogie nastawienie towarzysza Parkersa z pewnością zatrzymałoby go w miejscu przy próbie otwarcia zaspawanej grodzi. Musiał nawiązać łączność ze swoimi.

- No i jak odblokuje Alan WKPy? – zapytał Fish.

- Nie. – mruknął Roy. – On nie chce tego zrobić. – powiedział dopijając kawę. Okazywał wyraźne zniecierpliwienie, podobnie jak Zeemerman, który mimo, że stojąc nieruchomo zamknięty w sobie w dziwny sposób sprawiał wrażenie skupionego kłębka nerwów.

- Dobra, dajacie mi chwilkę i spadajmy stąd. – rzekł Chuck wyciągając z torby znaleziony wcześniej w "Czujce" zapasowy WKP.

Po restarcie, zawieszony wcześniej komputer odpalił się i Fish wchodząc w ustawienia zmienił nazwę użytkownika na “Chuck” zabezpieczając je na wszelki wypadek hasłem, z podpowiedzią “Pokemon”. Miął nadzieję, że jeśli uda się komukolwiek ze swoich przebić do Gniazda wentylacją, odczyta ukrytą w nim wiadomość.

Kiedy Chuck zostawił wyłączony WKP na stole konferencyjnym i był gotowy z Zoe i małym do pojęcia drogi na spotkanie Zarządu, Zeemerman doskoczył do Roya odciągając go na bok. Agresywne spojrzenie puszczone w ich stronę przez członka zarządu sprawiło, że barman odruchowo, jak kiedyś za barem rączkę kija basebolowy, teraz mocniej ścisnął rękojeść paralizatora. Mężczyźni żywo ściszonym głosem coś uzgadniali, co zaczynało w miarę upływu wymiany zdań przypominać rodzącą się sprzeczkę, kiedy Zeemerman coś usilnie wyjaśniał Parkersowi. Chuck uważnie obserwując Billa pomyślał, że szczurkowaty Zastępca Zastepcy do Spraw Niepotrzebnych Zarządu, bardziej pasował do profilu maniakalnego terrorysty jak, ratujący dzisiaj nie tylko barmana życie, Bill Rock.

Marrrt 28-02-2011 23:56

Do powstania posta przyczynili się Armiel i Gryf
 
- Niee!!! Do kolejki miało być Grey! – krzyczy goniąc za pozostałymi. Górnik i biegnąca z nim kobitka skręcili w stronę Gniazda. Za nimi też Łysy z małą dziewczynką i zrównujący się z nim Sven w swoim nowym pancerzu – Kuźwa… do kolejki – mruknął jeszcze do siebie ciężko sapiąc w biegu.

Nie zdążył długo pomartwić się zmianą planów. Stalowe odrzwia zwarły się ze sobą gwałtownie jakby je krótkim spięciem potraktowano. Ostatnią rzeczą, która mignęła między nimi, a światłem zza drugiej strony korytarza, była wyciągana panicznie stopa Łysego. Obejrzeli się za siebie. Potwor był niecałe dwadzieścia metrów od nich. W zasadzie byli przyparci do muru. Za nimi grodź. Przed nimi korytarz. Na boki nic co pozwoliłoby zwiać.

Bestia pędzi. Zbliża się. Zostało dziewięć kul w strzelbie, pełna Spektra Svena i tylko kilka sekund by zabić mutanta.

Szczota przyklęknął na jedno kolano pozwalając Princess zejść na ziemię, oparł kolbę Spektry o ramię, przycelował w okolice głowy i otworzył ogień. Pociski wyrywają na ciele monstrum kolejne krwawe dziury. Mimo, że cel jest naprawdę duży, to głowa niewielka, a umiejętności strzelca też pozostawiają sporo do życzenia. Większość kul rozrywa się masywnym cielsku.
Stwór jednak nie zwalnia. Pędzi do przodu, niczym oszalały czołg. Chociaż chyba jakby nieco wolniej.

Seamus w desperacji uderza z pięści w niereagujący panel kontrolny. Bez skutku.
On, dwójka dzieciaków i pokaźna grupka tamtych. Czujących już ich pot i krew. Podjaranych wizją łaźni i uczty od jakiej dzieli ich już zaledwie kilka sekund. Tętno nagle spowalnia. Wszystko spowalnia. Kiedy on ich ostatnio widział na swoje własne oczy? Cztery lata temu? Nie... Sześć chyba. Tak. W porcie w New Garrick. Tacy mali wtedy oboje byli. Takich ich pamiętał. Padało wtedy i wiało paskudnie... I było głośno. Huk silników odrzutowych i jego własnej obawy przed tym co będzie. Ymir czekał. I było głośno. Jest głośno. Moira krzyczy i płacze. Kevin nie poddaje się. Broni siostry. Tamten nic sobie z tego nie robi. Zabije ich wszystkich jak tu stoją. Rozszarpie i złamie. Wszystko to kuźwa na nic... Nie zatrzymają wielkiego. A nawet jeśli, to za nim biegną już zarażeni. Nie baczni na nic i na nikogo. Kilku może kilkunastu. Widzi ich twarze. Mężczyźni, kobiety... jakieś dziecko również. W poszarpanych i przemoczonych uniformach Vittel. Jest też jakiś gość z ochrony. Nie odpiął przypiętej do pasa Anakondy. Chce widocznie czuć jak skóra ulega jego pazurom. Jak kości pękają z trzaskiem uwalniając krzyk i życie z umierającego ciała. Jak ciepła krew i mięso tracą swój kurewski gorąc w jego zębach i dłoniach. Kogoś mu przypomina. Aaaa... No tak. Tego cwaniaka Golasa...

Świat znów przyśpiesza. Na chwilę. Golas. Seamus sięga do plecaka. Prezent od ochroniarza. Mały, okrągły, śmiertelnie niebezpieczny.

Patrzy na oddającego strzały Svena i na wystraszoną dziewczynę skrytą za plecami chłopaka. Rzucić tuż przed bestię... Niee... A jak się spóźni? A jeśli nie zdąży? Cokolwiek może się wydarzyć nie tak, a wtedy wszystko na nic... I jest tylko jedna szansa... Sekundy mijają...

Zawleczka upada. Pięć sekund od tej chwili. W ślad za nią plecak i strzelba.
- Trzymaj się, Sven - myśli patrząc na oddającego strzały chłopaka. Cztery.
A potem biegnie równolegle do linii strzału Spektry. Coś się w nim przełamuje. Strach gdzieś tam wrzeszczy głęboko. Niby go słyszy, ale jest z nim absolutnie pogodzony. Nieprzyjazny uśmieszek wykrzywia jego kwadratową, irlandzką gębę. Jak na myśl o dobrych bęckach w kantynie. Trzy. Będzie spoko. Zawsze było spoko.
Odległość między nim, a bydlakiem zmniejsza się drastycznie. Już słychać wściekłe sapanie pomiędzy dudniącymi krokami. Dwa. Opasłe, do granicy wytrzymałości skóry, ramiona mutanta wznoszą się do uderzenia w pełnym biegu. Za cienki w uszach jesteś jak na mnie gnoju.
Ramię opada. Seamus wybija się mocno na bok na podwyższenie z obwodów grzewczych korytarza. Potężne mieści mijają go z niezłym zapasem. Bestia teraz też musi zwolnić. Zatrzymać się. Nie słyszy metalicznego stukotu pod jej stopami. Widzi tylko ten kurewsko ciepły worek na kości i mięso.
Seamus zamyka oczy. Skacze na kark mutanta.
Jeden.

To jak skok na byka w symulatorze. Niestety, ten byk jest wściekłym, potężnym, zmutowanym czymś. Kule ze Spektry walą w cielsko, niczym ulepione z gliny. Jeśli nawet stanowią zagrożenie dla potwora, to chyba niezbyt wielkie. Seamus znalazł się na karku mutanta. I... nie nastąpiło nic więcej. Napieprzające serce odmierza spóźniony czas. Akurat teraz, akurat jemu, akurat w takiej chwili musiała zawieźć ich technika myśli wojskowej…

Ukryte w cieniu hełmu oczy Svena zrobiły się okrągłe jak spodki, a usta złożyły bezgłośne, pełne niemal sakralnego podziwu, "ja pierdolę". Wstrzymał ostrzał, w ułamku sekundy, w którym Seamus wykonywał swój skok.

Monstrum zarzuciło łbem. Skóra kreatury jest zadziwiająco zimna i śliska. Ocieka jakimś płynem. Nie widać szyi ani karku. Niespodziewany ciężar podziałał na potwora, niczym ostrogi. Szaleńczy atak górnika dał im dwie może trzy sekundy więcej. Seamus wie, że utrzyma sie na tym cielsku niewiele dłużej. I tak nie wieży w to, że nadal w ogóle żyje. Ma tylko jedną, krótką chwilę, by coś zrobić nim spadnie… Ramieniem obejmuje łeb mutanta próbując pokonać śliskość skóry i ucapić tak, by skręcić nieskręcalny kark grubości jego torsu. Sprawiłbyś kuźwa Boże choć jeden cud…

BUUUUM!!!!!

Kivan 01-03-2011 21:49

Biegł ile sił w nogach, niesiony na skrzydłach adrenaliny. Słyszał zbliżające się z każdą chwilą wypełnione agresją, szaleńcze okrzyki ciepłych i jeszcze ta bestia, jej nie dało się pominąć. Nie odwracał się, bo nie chciał widzieć jak blisko już są. Zdecydowanie wolał patrzeć przed siebie. Dźwięk zamykanej grodzi jak stara piosenka zadźwięczał w uszach i przyniósł uśmiech na twarz, przynajmniej do czasu... Do czasu kiedy się obejrzał. Kurwa – to było jedyne słowo, które cisnęło mu się na usta, kiedy zawracał, mijał Łysego i cisnął jak najszybciej jak potrafił w przeciwnym kierunku niż dotychczas. Dopadł do drzwi z taką prędkością, że o mało w nie nie wyrżnął. Pierwsze co zrobił – ręka do panelu, nie odpowiadał skurwysyn. Znajome słowo pozostawało na jego wargach, aż w końcu nie wytrzymał.

- Kurwa! - Wrzasnął jednocześnie zaciśniętą pięścią waląc w grodzie.

Chciał rozwalić panel. Selena jednak go uprzedziła bo już przy nim klęczała – i chyba na całe szczęście bo wyglądała jakby wiedziała co robi. Grey nie mógł stać bezczynnie i choć wiedział, że to daremne starania to siekierą starał się podważyć stalową przegrodę, w głębi ducha chowając gdzieś cichą nadzieję, albo po prostu chciał mieć pewność, że zrobi wszystko co można.

To było za mało, a kłopoty dla nich miały się dopiero zacząć, bo oddalający się do tej pory stukot butów Łysego zaczął nabierać na sile, a zaraz za nim na kratce metalowej podłogi zaczęły grać inne. Coraz głośniej... i głośniej. Ciężkie buciory górnicze znał ten odgłos lepiej niż inni. Zabrakło już mu sił żeby przeklinać, nawet w myślach.

BUUMMMM!!!

Coś pieprznęło po drugiej stronie, aż się zatrząsł. Zdawało się jakby chyba całe gówno z tej bazy wylało się właśnie na ten korytarz. Chwycił Selene za ramię i pociągnął za sobą – musieli się stąd wydostać póki była jeszcze jakaś szansa.

Ruszyli do gniazda. Łysego spotkali gdzieś na rozwidleniu drogi, ciągnął za sobą całą zgraję ciepłych. Jeden z nich uczepił mu się pleców i przewrócił go. W Grey-u się gotowało, nie wiedział czemu ale cała ta złość koncentrowała się na chłopaku – jakby to wszystko to była jego wina, a może po prostu potrzebował zwalić to na kogoś by sobie jakoś z tym poradzić. Miał wielką chęć go tu zostawić, ale to nie było w jego stylu. Rzucił się do przodu, w biegu już robiąc zamach siekierą. Cios spadł idealnie, zaraz zawtórowała mu Selena, a w kolejnej chwili truchło leżało już bez życia, krwawiąc obficie.

Stanęli oko w oko z resztą. Mieli jeszcze wybór: walczyć lub uciekać.

Nie uciekli.

Grey wyszarpnął paralizator zza paska, ściskał już spust zanim jeszcze zdążył dobrze wycelować. Ładunki dotarły do celu jednak nie zrobiły na nim większego wrażenia, jedyne co wskórały to to, że mięśnie na szpetnej twarzy cieplaka zaczęły drżeć w skutek elektrycznego porażenia co w połączeniu z szaleństwem w oczach nadało mu tylko jeszcze bardziej niepokojącego charakteru. Gorsze było to, że znajdował się już dwa kroki od niego. Odruchowo się cofnął chowając jednocześnie broń, lecz ręka zadrżała – był na skraju paniki – kolejna próba kosztowała go kilka sekund. O parę za dużo bo ledwie mu się udało, a poczuł uderzenie. Rozchodząca się fala bólu ode pchła go na bok. Syknął przeciągle. Nie był pewien czy przypadkiem nie miał złamanego żebra. Krew zabarwiła ubranie na czerwono. Co dziwniejsze w tym wszystkim ból ustąpił, kiedy tylko zacisnął dłonie oburącz na trzonku siekiery. Zamach był szybki, przeciwnik nie zdążył nawet zareagować, a ostrze rozłupało jego czaszkę w połowie wysokości i tkwiło teraz w jednym z oczodołów. Krótkie zerknięcie na Selene – Heh! Wyglądało na to, że dziewczyna jak na razie radziła sobie lepiej od niego. Silnym pociągnięciem wydobył swoją broń ze zwłok i ruszył w kierunku Łysego, który leżąc na ziemi zmagał się z dwoma kolejnymi głupkami. Pierwszego z nich ściągnął jednym ciosem siekiery – jednak nie zabił – o mało co nie trafiając przy tym jeszcze chłopaka, drugiego strącił na bok kopniakiem – lecz ten był inny, jego ciało, mięśnie w niektórych miejscach były wręcz nie naturalnych rozmiarów. Nie zajęło mu nawet chwili by podnieść się z ziemi i rzucić na Grey-a. Czół jego śmierdzący oddech kiedy przyparty przez niego uderzył w ścianę, chciał krzyknąć ale tego nie zrobił. Nie miał miejsca by się zamachnąć się bronią. Szarpał się z nim chwilę – w końcu udało się przyłożyć mu z łokcia i w jakiś sposób wywrócić. Dokończył szybko siekierą. Krew bryzgnęła. Nie był to jeszcze koniec. Drugi z oprawców Łysego dawno już się pozbierał i nie obyło się bez kontaktu. Niezgrabnym kopniakiem zdołał go zatrzymać na wystarczająco długo by ostrze siekiery utkwiło między jego żebrami, kolejny but i kolejny cios zakończył sprawę. Pochylił się opierając ręce na kolanach, próbował złapać oddech, splunął na podłogę, spojrzał na chłopaka, który kulił się jeszcze na ziemi potem na Selene i serce aż podskoczyło mu do gardła. Zdał sobie sprawę, że bardziej się bał o innych w tej chwili niż o siebie – kiedy zobaczył jak dziewczyna pada przygnieciona ciężarem ciepłego. Doskoczył tam w mniej niż sekunde. Siekiera zanurkowała i uderzyła w głupka o mało nie ucinając mu głowy, przelatując przy tym niebezpiecznie blisko Seleny. Truchło potoczyło się gdzieś w bok. Grey zobaczył ranę na jej szyi – nie był jednak wystarczająco szybki. Przyklęknął obok.

- Wszystko w porządku? - Spytał i pomógł jej wstać.

Łysy podniósł się sam, wyglądał tragicznie. Twarz poorana, płytki pancerza pozrywane, ramię i przedramię pogryzione na oko dosyć poważnie. Czarny kombinezon ochrony cały wymalowany był krwią.

Dalsza droga do gniazda choć znacznie krótsza to zajęła im chyba dwa razy więcej czasu niż powinna i była trzy razy męcząca, bo emocje w końcu opadły i rana, o której prawie zapomniał zaczęła boleć niewspółmiernie do jej wielkości. Ochota na ciskanie wszelkimi możliwymi przekleństwami wróciła mu natychmiast.

Kiedy tylko dotarli do przedsionka gniazda – części korytarzy, które Rock zablokował przy jego pierwszym tutaj przybyciu – Grey oparł się plecami o najbliższą ścianę i powoli opadł na ziemię. Nie miał już siły musiał chwilkę odpocząć.

Arsene 02-03-2011 12:54

[i]- Witam współocalałego. – [/I zagadał do Alexa siląc się na uśmiech. – Dobra zabieram się za tą kolejkę, a ty szefie uważaj jeszcze na tamto miejsce. – wskazał palcem mniej więcej położenie przylegającej windy. – jak ostatnio robiłem skan całej bazy to okazało się, że za ścianą nie ma pomieszczenia na mopy i ściery. Zamiast tego wybudowali tam ciasną windę.

- Witam również. - Aleks nie odrywając wzroku od konsoli kiwnął głową na przywitanie.

Systemy podtrzymywania życia udało się jako tako naprawić. Nie tracąc zbędnego czasu Aleks szybko zlokalizował uszkodzenia i ocenił straty. Teoretycznie wyprawa po narzędzia naprawcze była by cholernie ryzykowna.

Teoretycznie.

W praktyce jednak wystarczyło odciąć te sektory bez narażania kolejnych ocalałych na śmierć.

Całkowicie zaabsorbowany pracą inżynier nie spostrzegł w pierwszym momencie nowego gościa. Tak był wciągnięty uderzaniem w kolejne przyciski, że zapomniał o pewnym drobnym szczególe - są na nieprzyjaznym terenie. Szybko skarcił się za to i klnąc odwrócił się. Na szczęście nowy kolega był jak najbardziej żywy.

Ten jednak rozmawiał z Rockiem podczas gdy Aleks starał się w jakiś sposób załatwić sprawę podtrzymywania życia. Umknęło mu, kiedy Duffy zagadał do niego, gdyż właśnie udało mu się znaleźć wyjście z całej sytuacji. Odciąwszy uszkodzone systemy zyskał trochę wolnego czasu.

- Nie wiem jak ty, ale ja stąd spierdalam. -
zwrócił się do wciąż milczącego inżyniera. - Zostawię tylko wiadomość dla Rocka, jakby jednak udało mu się tutaj dotrzeć.

- Dobra, robota prawie skończona, wykryłem usterkę, jeszcze tylko odetnę ... o, robi się. Daj mi chwilę i możemy się zmywać.


Odpowiedni pogram uruchomił algorytmy i procedura odcinania została rozpoczęta. Niestety nie mogła zostać zakończona od razu. Może to potrwać dwie minuty, może godzinę, tego nigdy nie wiadomo. Sporo systemów na Ymirze cały czas się sypie. Zresztą gdyby nie to, Aleksa by tu nie było.

Inżyniera dręczyła tylko jedna drobna myśl. Jeżeli uciekną bez Rocka to gdzie ? Co zrobią ? Do Gniazda jest kawałek drogi, zapewne usłanej Cieplakami. Ciężko powiedzieć czy żywymi, ale na pewno bardzo głodnymi. Amunicji też nie mieli zbyt dużo, jeżeli ten informatyk w ogóle jakąś miał. Raz już mierzył się z wrogiem przy pomocy broni białej, wizja powtórki niezbyt mu się podobała.

Suriel 02-03-2011 18:10

Można było powiedzieć, że strach dodał im skrzydeł. Cała ekipa biegła przez korytarze Ymiru uciekając przed śmiercią.
Selena z Grayem biegli z przodu, wypatrując niebezpieczeństwa i torując drogę w razie niebezpieczeństwa.

Grey – przynajmniej tak nowy miał wypisane na kombinezonie – znał drogę, Selena trzymała się blisko, za nią biegł Łysy.
Kiedy wybiegli na prostą, jedna z grodzi opadła tuż za nimi odcinając Szczotę, Agnes i Seamusa.

Selena wyhamowała praktycznie w miejscu, Łysy minął ją z szaleństwem w oczach.
Odwróciła się, pozostałych nie było. Prawie jednocześnie dopadli z Greyem do grodzi. Przycisk otwierania nie działał. Grey zaczął kląć i miotać się przed zaporą. Selena przyklękła przy panelu ręcznego sterowania i próbowała go otworzyć, ręce jej się trzęsły ze zdenerwowania. Wiedziała ze nie ma szans, że nawet jak wszystko zadziała miną trzy minuty zanim mechanizm się otworzy, za trzy minuty nie będzie tam już nikogo.
- Szybciej, szybciej.......cholera, dlaczego to sie zamknęło - starała się jak mogła najszybciej.
Grey próbował podważyć gródź siekierą.

Wtedy usłyszeli że ktoś biegnie korytarzem w ich stronę. Tupot nóg, wielu nóg. Ciężkich górniczych buciorów walących o karty podłogi.
- Cholera, cholera - Zbliżali się, słyszała biegnącego Łysego. Zdawała sobie sprawę że nie będą mieli czasu na otwarcie grodzi, jeszcze chwila i będą musieli stanąć do walki po tej stronie. Siekiera leżała koło jej nogi, ale czy poradzą sobie z przeważającą liczbą cieplaków......
Rozejrzała się szukając drogi ucieczki.

Usłyszeli wybuch po drugiej stronie grodzi. Zapora zadrżała. Grey chwycił Selene za ramię i podnosząc w górę jednocześnie pociągnął ją za sobą w stronę jedynej drogi ucieczki. Zdążyła chwycić siekierę i pobiegła za nim.
Po kilku metrach zobaczyli Łysego, atakowanego przez bandę cieplaków. Jeden z nich powalił młodego na ziemię i próbował zedrzeć z niego kombinezon ochronny, pozostali byli tuż za nim.

Grey ruszył w stronę napastników.
Selena nie namyślała się długo. Ruszyła za nim, biorąc zamach na cieplaka przygniatającego Łysego. Miała nadzieję, że po uwolnieniu Łysego uda im sie jeszcze jakoś uciec przed pozostałymi. Adrenalina i determinacja przeżycia dodała jej sił.
Niestety cieplaki były szybsze. Jeden, uzbrojony w siekierę ruszył na Greya, kolejny obrał sobie za cel Selenę.
Zamachnęła się, jednocześnie kucając i celując w nogi napastnika. Cięcie przeszło przez kolano. Cieplak stracił równowagę i upadł. Selena zamachnęła się celując w głowę leżącego. Bryznęło krwią, a cieplak znieruchomiał. Nie miała czasu na zastanawianie się, kolejny napastnik natarł na nią. Tym razem nie miała możliwości wzięcia dobrego zamachu, cieplak był za blisko. Siekiera wbiła mu się w tors. Wpadł na Selenę siłą rozpędu przewracając ją na podłogę. Trzonek siekiery wymsknął się jej z rąk. Zaczęli się szamotać na podłodze. Selena próbowała zrzucić napastnika, ale był od niej o wiele silniejszy i cięższy. Wgryzł się jej w szyję, nie była w stanie nic zrobić. Nagle poczuła, że ciało górnika zwiotczało. Grey zrzucił z niej ciało i przyklęknął.

- Wszystko w porządku? - Spytał i pomógł jej wstać.
Selena rozejrzała się. Wszystkie cieplaki leżały bez ruchu, Łysy pokrwawiony podnosił się z podłogi. Spojrzała na Greya, był ranny. Krew przesiąkła przez kombinezon i skapywała na podłogę.

- Musimy się stad wynosić, dasz radę dojść w bezpieczne miejsce?
Skinął głową i wskazał kierunek. Po kilkunastu metrach dotarli do bezpiecznej jak twierdził Grey strefy.
Pomogła mu usiąść przy ścianie i zdjąć skafander. Rana wyglądała na szczęście na niezbyt ggroźną. Wyciągnęła Medpak i zaczęła opatrywać Greya. Rzuciła drugi w stroną Łysego, nie był tak poważnie ranny żeby sobie nie poradzić.
Wstrzyknęła antybiotyk i przyłożyła urządzenie do rany. Maszyna zaczęła buczeć przypalając lekko rany dla zatamowania krwawienia. Syntskóra dopełniła reszty zasklepiając ranę. Na razie musiało wystarczyć. Krwawienie zatamowane. Miała nadzieję ze w Gnieździe zastaną jakiegoś lekarza, Greya powinien obejrzeć jednak fachowiec.
Usiadła koło niego i podała mu batonika. Sama zabrała się za opatrywanie ugryzienia na szyi, na szczęście rana nie była głęboka.
Pozwolili sobie na chwilę odpoczynku. Łysy siedział kawałek dalej i nie odzywał się do nikogo. Może zrozumiał swój błąd, a może był na nich zły. Selenie było wszystko jedno. Najważniejsze, że chwilowo byli bezpieczni.
Grey podjął decyzję, że powinni ruszać dalej. Do Gniazda było już niedaleko.
Po drodze nie natknęli się już na żadnego zarażonego. Kiedy podeszli do grodzi czekała na nich niemiła niespodzianka. Wejście do Gniazda zostało zaspawane od środka. Nie było możliwości dostania się do środka. Coś musiało się tam wydarzyć. Selena z Greyem spojrzeli na siebie. Musieli znaleźć jak najszybciej inne miejsce do ukrycia, pozostając na korytarzu nie mieli zbyt dużych szans.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:10.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172