lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/)
-   -   Ymir - [survival horror] 18+ (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/9096-ymir-survival-horror-18-a.html)

Campo Viejo 05-05-2011 17:50

post napisany wspólnie z Baczym i emilskim
 
- Co się stało? SFŻ przestał działać? - spytał Ipor, pochylając się nad ciałem. - Biedny chłopak.

- Tak. Dryfnosze się zepsuły na mrozie i płyn stabilizacyjny zaczął zamarzać. Nie mieliśmy innego wyjścia - odpowiedziała smutno Kamini.

- Trzeba odszukać resztę, ale bez broni jesteśmy zgubieni. Jeśli jest ich więcej, a na pewno tak jest, długo nie pociągniemy. – zaproponował wąsacz.

Miał rację. Byli bezbronni. Przynajmniej Fish.

- Walczyliście z tymi stworami? To jest coś podobnego do tamtych skąd przyszliśmy? - zapytał Chuck. - Jak one strzelają tym lodem? Mają broń czy tak same z siebie?

- Ostrzelałem ich, Chuck - odpowiedział Rock. - Mają broń, dziwną. Mają też jakieś .. no nie wiem.... pancerze, bo kule rykoszetowały od czegoś na ich ciałach. Dopiero jak trafiłem przez przypadek w tę ich broń ona eksplodowała …. a wraz z nią to … coś. Ale to był mój ostatni magazynek. Zachowany na czarną godzinę. Tak na wszelki wypadek.

Tak na wszelki wypadek... słowa komandosa echem obiły się w myślach Chucka, gdy spojrzenie Rocka, które powędrowało w kierunku Dhiraja i kryształu przypiętego u paska doktora zdradziły Fishowi intencje ochroniarza. Jakże chciałby komandos wejść w posiadanie tego przedmiotu. Barman miał go obserwować, więc to robił. Otwarcie oskarżać Rocka przy wszystkich o jego zamiary nie mógł, a raczej się bał. Bo co powstrzymałoby komandosa przed zwyczajnym zabiciem go? Nawet przy wszystkich? Nie wyglądał na takiego, co przestraszyłby się górnika, podstarzałego doktora, kobiet, dzieci i barmana na pół strzału? Chyba tylko to, że póki co jest więcej mięsa ofiarnego podczas przebijania się do bezpieczeństwa, co mogło być mu na rękę. Chuck przestał już wierzyć w bezinteresowność Rocka.

-To fakt, kule rzeczywiście nie robiły na nich wrażenia. Myślę, że to co Seamus kombinował z ciepłem w bazie A, tutaj by się sprawdziło na 100% na pewno nie lubią ciepłoty. – dodał Ipor.

Temperatura na bazie mogła raczej spadać jak wzrastać, pomyślał Fish z rezygnacją. Nie miał pojęcia, czy to mogło udać się im drugi raz. Kiedy solidne ściany bazy kruszyły jak szklane domy, to co można powiedzieć o rurach i instalacjach?


- A one szybko się poruszają? I chcecie powiedzieć, że ci wszyscy ludzie, których spotkaliśmy zamarzniętych po drodze również ofiary tych istot? - barman bąknął z niedowierzaniem. - Widzieliśmy dziurę w bazie jakby meteor w nią pierdyknął i przebił na wylot. Myślałem, że to dlatego te odszczelnienie i te ludzkie posągi... - powiedział podchodząc bliżej Dhiraja. Tak na wszelki wypadek.

- Nie wiem czy to one, te obce stwory. Ale być może. Nie ważne - Rock ruszył w stronę drzwi. - Naszym priorytetem jest szybko się stąd wydostać. Trzeba zorientować się jak poszło Seamusowi, Greyowi i Duffyemu - czy łaziki są na chodzi, albo skontaktować się ze Szczotą, Seleną i Alexem - może zabierzemy się stąd kolejką na B-tkę. Zostanie tutaj to … samobójstwo. Tak sądzę. – powiedział Rock, po czym ostrożnie wychylił głowę na korytarz.

- Faktycznie ruszajmy. Nic tu po nas. - powiedział Chuck zdejmując z Łysego maskę i koc, które upchnął w plecaku.

- Póki co, chyba nie wymyślimy nic lepszego. – podsumował Ipor.

Doktor milczał od jakiegoś czasu. Czuł się odpowiedzialny za śmierć chłopaka, i doskonale było idać, że czuje się nieswojo. Starał się analizować informacje dostarczone przez Rocka i Ipora i dopasować je do układanych w głowie teorii, jednak ciężko mu było myśleć o czymkolwiek innym, jak o Łysym, a nawet jak zdołał, nie umiał powiązać tych istot ani z kraterem, ani z samą planetą, ani z wydarzeniami rozgrywającymi się na Ymirze A. Za mało danych.
Dodatkowo zmieszało go spojrzenie Rocka, gdy mówił o ostatnim wystrzelanym magazynku. Nie wiedział dlaczego, ale poczuł się tak, jakby to jego miał na myśli, jakby ochroniarz widział w nim zagrożenie? Czuł się jeszcze gorzej, i nawet obecnośc Kamini nie dodawała otuchy. Ruszył za resztą, gdziekolwiek zmierzają.

Jeszcze przed ruszeniem, Ipor podszedł do doktora i spojrzał na niego uważnie - tyle o ile pozwalała maska: -Wszystko w porządku, Dhiraj? - spytał.

- Ipor. Musimy się jakoś uzbroić. Masz jakiś pomysł? - wyglądało to jakby Rock chciał odciągnąć wąsacza od Dhiraja w swoich manipulacjach. - Korytarz jest pusty. Ale nie mamy łączności z ludźmi w hangarze i na dole. Trzeba coś szybko wymyślić, bo jak spotkają tych speców od mrożonek może być z nimi krucho.

- Magazyny? To jedyne, co przychodzi mi do głowy. Możemy tam znaleźć jakiś działający sprzęt. Gaśnice, kij wie, tu nic do kurwy nie działa. - rzekł Ipor.

- Może zabarykadujemy się tutaj i odczekamy te ustalone 45 minut. Zostało jeszcze niecałe 30 do tego czasu. Ale jakby coś to tracimy czas i nie mamy broni, a jak nas te mrówki tutaj złapią to jesteśmy martwi. - Rock sam się pogubił.

- To chyba nie najlepszy pomysł, bo te dwie za nami gonią i dotra do nas, a zamienić barykadę w rozsypujący się pył, to żaden problem dla nich. Powinniśmy iść, zresztą nie wiadomo, co z resztą i czy dotrą tu za te 45 minut. - odpowiedział Węgier.

- Musimy być w ciągłym ruchu. Nie dosyć, że zwiększymy nieco ciepłotę własnych ciał, to jeszcze będziemy mięli szansę uciec tym stworom, które was śledziły- odezwał się wreszcie psychiatra, ignorując poprzednie pytanie Węgra. Musiał starać się skupić się na drużynie i ich wspólnym losie. Wszyscy musieli. Osobiste problemy trzeba było zostawić na później. - Jest tylko jeden problem, czy idąc w jedno z miejsc, nie miniemy się z drugą ekipą zmierzającą do klasztoru? - zapytał.

- Ktoś go znał bliżej? Może ktoś coś powie? Jak nie, to chociaż uczcijmy go chwilą ciszy... – zaproponował Chuck po skapowaniu swoich manatków nie wdając się za bardzo w dyskusję z pozostałymi.

To powiedziawszy pochylił głowę zamykając oczy.

- Szczota go znał - smarknęła Princess stojąca obok - To był druzja jewo. Git nad gity. Łysy.

Git nad gity. – powtórzył w myślach. Nie wiedział co to znaczy „druzja jewo” ale widział co git. Znaczy się rzecz jasna, że to był dobry chłopak. Pokiwał opuszczoną głową. Starał przypomnieć sobie śmiech wesołej gęby małolata wymazując z pamięci jego okres bycia cieplakiem. Wybaczył mu, że uciekł zostawiając Chucka i Golasa na pożarcie potwora Może i Łysy miał zajęcze serce, ale to dobry chłopak był. Choć dużo pił. Fish rozliczać go nie mógł. To przypomniało mu o łaknieniu. Ile by dał za setkę filtrowanej lub choćby małe piwo. Za zdrowie Łysego. W kantynach może być spirytus, pomyślał. Tak, nie jest tak źle. Wiadomo, że alkohol rozgrzewa i poprawia krążenie. Tak. Napije się dla zdrowotności, pomyślał przewrotnie. I za Łysego. Umarł Łysy, umarł i leży na ławeczce...

Później została kwestia tego co dalej. W kaplicy było zostać niebezpieczniej a może nawet ryzykowniej niż na korytarzach, skoro wróg zbliżał się tropem Rocka i wąsacza.

Chuck miał nadzieję, że w kaplicy będzie w stanie wykrzesać z siebie jakąś modlitwę, rozmowę ze Stwórcą, której tak bardzo potrzebował. Nie miał już wątpliwości i wychodził z cienia agnostycyzmu, w którym się znalazł dzisiejszego poranka, ale kaplica Ymiru, do której wcześniej nie zaglądał okazała się pomieszczeniem z kabinami do projekcji holo przeróżnych świątyń z systemach religijnych modlących się wyznawców. Westchnął ciężko pochylając głowę, le nie potrafił nawet zebrać myśli do samego siebie a co dopiero w dialogu z Kimś. Tym bardziej atmosfera zagrożenia i pospiechu gdy reszta dyskutowała nad ich kolejnymi krokami nie sprzyjały wyciszeniu.

Po krótkiej i nieudanej próbie koncentracji dał sobie spokój i uważniej przysłuchał się toczącej rozmowie towarzyszy.

- Możemy im zostawić wiadomość, gdzie idziemy, tylko musielibyśmy wiedzieć gdzie faktycznie idziemy - powiedziała zniecierpliwiona Zoe.

- Choćmy do tej kolejki na Betę. - odezwał się Chuck. - Chyba ostatecznie wszyscy mieliśmy właśnie tam się udać, żeby uciec z tej bazy, tak? Po drodze weźmiemy butle z gazem z magazynów kantyn, jak są zdatne do użycia.

-Zostawmy wiadomość i chodźmy. – rzucił wąsacz.

- Tylko jak? Nie mamy żadnego sprayu czy maści, żeby namazać coś na drzwiach... Można spróbować wyryć krótki komunikat, ale nawet niczego ostrego nie mamy - doktor spojrzał na Rocka, mając nadzieję, że w jego ekwipunku ponownie znajdzie się jakiś przydatny przedmiot.

- Słuszna uwaga, doktorze - zgodził się Rock. - Spróbujmy wyryć ją w lodzie, na ławce, przy ciele Łysego. Każdy kto wejdzie na pewno zobaczy chłopaka, więc bez trudu zobaczy też napis. Krotka informacja - JESTEŚMY STACJA NA YMIR B, czy coś w ten deseń. Rękawica od kombinezonu ma wzmocnione palce, możemy to zrobić tym. A jak nie laserem medycznym, który zapewne ma pani doktor, wypalimy napis bez trudu.

Po wyryciu napisu przed wyjściem Rock zebrał wszystkich wokół siebie.

- Jesteśmy teraz na terytorium wroga. Bez broni. Przeciwko obcym istotom, których potencjału nie znamy. Naszą jedyną szansą jest przejście niezauważonymi przez korytarze. Zatem idziemy wolno, nikt nie rozmawia, starajcie się nie robić hałasu, nie wpadać na nic, nie dotykać niczego. Ja prowadzę. Wy trzymacie się za mną. Kidy dojdę do zakrętu wy się zatrzymujecie. Dopiero kiedy dam wam znać o tak - wykonał ręką specyficzny gest przywołania - ruszacie dalej. Jeśli zrobię tak - uniósł rękę zaciśniętą pięścią w górę - zachowujecie bezwzględną ciszę. Jeśli tak - zrobił ręką kolejny gest - wycofujecie się za najbliższy zakręt. Ipor. Do ciebie mam największe zaufanie. Ty zamykasz pochód. Pilnuj nam dupska. bo mrówki równie dobrze mogą wyjść na nas z tyłu. Teraz najważniejsze. Starajcie się nie biegać, tak jak was uczono na treningach bezpieczeństwa, bo wtedy maska może nie zdążyć podgrzać powietrza. Ale gdybyśmy zostali zaatakowani, gdyby coś poszło nie tak, ja i Ipor próbujemy odciągnąć wroga. Reszta - ruszacie na teren kolejki na Ymir B. Tym tunelem technicznym, szerokim łącznikiem, którym dostaliśmy się na ten poziom. Nie oglądajcie się na nikogo. Jeśli są tam nasi ludzie, wezwijcie kolejkę i przygotujcie ją do odjazdu. Ale odjedziemy dopiero za godzinę. Nie wcześniej.

Najwyraźniej zaczyna się bawić z nami w komandosów, pomyslał Chuck kładąc rekę na ramieniu Leo i zerkając na wciąż pociągającą nosem Księżniczkę, kiedy Rock tłumaczył im komendy kodu gestykulacji taktycznej podczas menewru operacji "cicho-ciepli".

- On ma rację, bieganie jest kurewsko niemożliwe i zabójcze w tych warunkach. Musimy trzymać swoje emocje na wodzy podczas ewentualnej ucieczki. - ostrzegł poważnie wąsaty górnik.

W tym czasie Rock zamilkł na moment wpatrując się w wyjście z kaplicy, jakby coś przyciągnęło jego uwagę, ale po chwili znów zaczął swój instruktaż, przerwany tylko wtrąceniem Ipora podczas wykładu komandosa.

- Możemy zrobić jeszcze jedno. Przed łącznikiem rozdzielimy się. Ipor i Chuck, pójdziecie do hangaru łazików i zbierzecie Seamusa i jego ekipę, jeśli jeszcze tam są. Raczej się z nimi nie miniemy, bo zapewne wybiorą najkrótszą drogę. Ja i Dhiraj poprowadzimy ekipę łącznikiem w dół, na poziom A. Co wy na taką alternatywę, o ile oczywiście uda nam się dojść niewykrytym tak daleko? – zaproponował Rock.

O ile w Gnieździe Rock wydawał rozkazy, które wydawały się Fishowi dyktowane dobrem tak jego jaki i innych zagrożonych, tak teraz dobrze wiedział, że Bill zasłaniając się pomocą innym realizuje swoje cele. Od początku w głowie miał tylko wyjście z tego koszmaru cało. I nie zmierzał z pustymi rękoma. Nawet gdbyby miał je splamić krwią innych. Ostatnią rzeczą jaką barman by zrobił to posłuchał jego przewrotnego pomysłu rozdzielenia wszystkich a zwłaszcza w taki sposób aby ochroniarz był w bliskim towarzystwie kryształu, który teraz miał Machariszi. Póki co Rock grał niewinne skrzypce i nie odważył się otwarcie wyciągnąć łapy przed wszystkimi po przedmiot, ale Chuck dobrze wiedział, że to może się szybko zmienić bez świadków, lub gdy stwierdzi, że reszta ludzi nie jest mu do końca potrzebna. Takim ludziom fortuna uświęca środki. Tym bardziej, że realne szanse na przeżycie wszystkich są marne i zaczyna działać prawo dżungli.

- Ja się nigdzie nie rozdzielam. - oświadczył Chuck bezkompromisowo.

-Nie wiem, czy jest sens iść komuś na odsiecz bez broni. Lepiej, jakbyśmy w tamtym miejscu, też wyryli wiadomość na ścianie. – powiedział Ipor rozsądnie.

- Dobry plan - skomentował propozycję Ipora Bil Rock. - Czy ktoś ma jeszcze jakieś pytania? Jeśli nie i jesteście gotowi, możemy ruszać w drogę.

Ano dobry, dobry. Próbuj dalej, pomyślał Fish. No to ryjmy i ruszajmy. Wszyscy razem. I kryształek. Trzymaj się Łysy! Niech ci Ymir lekkim będzie. – wzrokiem odprowadził leżący na ławie posąg chłopca.

Marrrt 05-05-2011 17:54

- O ja pierdolę…

Instynkt wrzeszczał. Zimny strach mrowił plecy. Rosił czoło gęstym i gorącym potem…

- Co to kuźwa…
Nawet nie był pewien, czy powiedział to głośno. Przez chwilę niczego nie był pewien. To naprawdę byli obcy. Irlandczyk aż przystanął na sekundę w połowie zejścia po schodach gdy zobaczył na co się porwali. Wzrok go mógł mylić. Już tyle razy go zwodził w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin. Dlaczego by nie teraz? Może to gość z ochrony w pancerzu, który ostrzelał ich, bo ma rozkaz strzelania do wszystkiego co tu się jeszcze rusza. Gnój by to był, ale przecież człowiek, a nie… to. Robal uzbrojony w coś co omal nie rozwaliło przed chwilą Greya…

Pomyślał o tym trochę przedwcześnie. Część przeciwległej rampy runęła na Whitemana. Jebaniec, który zrobił to Greyowi przestał strzelać, a zamiast tego spokojnie zaczął iść w kierunku powalonego górnika. Drugi zaś człapał na spotkanie schodzącemu na dół hakerowi.

- Duffy! – mówił szybko. Głos pewnie nieźle mu drżał. Presja upływających sekund nie pozwalała na jasne wyrażanie myśli, z których połowa pewnie z rozpędu została wypowiedziana do siebie samego – Duffy. Do tyłu! Drugi robal jest przed tobą. Skąd jebańce… Szybko spieprzaj z powrotem. Szybko! Albo nie! Czekaj! Odkręć zawór. Odkręć go! …o żeż, ale się wpierdzieliliśmy. Grey… Dobra…

Leżąca na ziemi skrzynka narzędziowa poszybowała w kierunku robala walącego na Duffyego. Irlandczyk od razu niemal gdy stwór się obejrzał, rzucił się za składowisko skrzynek po swojej prawej. Kolejnym dywersyjnym przedmiotem został tym razem młotek służący zapewne do rozkruszania zamarzniętych łączeń. Seamus cisnął nim tym razem w robala, który szedł wykończyć Greya.
- Z metr od ciebie Grey – zaczął sapiąc w nadajnik hełmu - jest dystrybutor paliwowy. Musisz sięgnąć po wąż i odpalić iskrę…

Pozostawało mieć nadzieję, że oba robale zwrócą na niego uwagę, a Duffy niezauważony odkręci zawór i że Grey wykaraska się spod gruzowiska, dorwie się do węża i skrzesa iskrę, że zrobi to nim robale wykończą Seamusa i sam nie wykończy przy okazji Seamusa, no i że nadjeżdżająca maszyna nie okaże się kolejnym diabelstwem Ymira, a także, że…

Przestał kombinować. Przemykając między skrzyniami i niemal srając po gaciach ze strachu, miał przez krótką chwilę ochotę się roześmiać.

Jego działanie zwróciło uwagę robali na to, co działo się za ich plecami. Ten który szedł w stronę Duffyego, oberwał w tył swego ciała i odwrócił się gwałtownie. Jego broń plunęła zimnem, ale Seamus zdołał schować się za beczkami, nim smuga zrobiła mu krzywdę. Drugi oberwał młotkiem i również odwrócił się, by zlokalizować źródło zagrożenia. Światła jadącej maszyny zalały wnętrze hangaru jaskrawym blaskiem.
Duffy też już na pewno zobaczył to coś, będąc w połowie schodów w dół. Dziwną ‘mrówkę” odwróconą do niego plecami i ostrzeliwującą z dziwnej broni miejsce, gdzie miał stać Seamus. Coś powiedział do spikera, ale Seamusowi tak waliło serce, że nie zrozumiał nic ponad Dam radę. Choć było w tym głosie hakera coś jeszcze co zaniepokoiło zatłuczony i zgwałcony zdrowy rozsądek górnika. Coś co chyba mimo wszystko powinien odnotować…
Jaskrawe światło bez trudu przecinało wnętrze hangaru budząc na ścianach tysiące niespokojnych cieni. Ludzie słyszeli już charakterystyczny dźwięk gąsienic, znany każdemu, kto miał styczność z Ymirem. Do hangaru zaraz wjedzie śnieżny łazik, a światła, które widzieli to reflektory przeciwśnieżne umożliwiające poruszanie się tym kolosom po powierzchni planety.
Seamus widział, że Grey nadal nie daje oznak życia. A może stal, która spadła mu na głowę, zrobiła większą szkodę, niż przypuszczali. Mrówa, która wcześniej szła w jego stroną załopotała skrzydłami i zaczęła wznosić się wyżej. Jej intencje były oczywiste. Chciała zobaczyć, co zbliża się do hangaru.
- Grey, kuźwa! – w spikerach hełmów znów rozbrzmiał głos Seamusa, któremu powoli kończyły się skrzynie, za którymi dałoby radę się schować. Drugi z robali, ten który jeszcze nie używał skrzydeł, metodycznie niszczył kolejne paki obracając je w zamarznięty złom. Za górnikiem powoli zamykał się ślepy zaułek – Greeeeyyyyy!!!!

Znów musiał uskoczyć na bok. Zawalisko rampy było już zupełnie niedaleko. Tak samo jak robal. Tyle, że sam dystrybutor był na słabo zasłoniętym miejscu. Stalowy wąż wtryskowy obiecywał swym wyglądem pewność. Możliwość obrony. Tylko półtora metra. Może dwa… Skrzynia za którą się chował zatrzeszczała gdy włókna plastali, z których była wykonana rozpękły się z trzaskiem od niewyobrażalnego mrozu. Lutownica w lewej dłoni górnika zamrugała zieloną diodką…

- Aaaa!!! - W spikerze w jego hełmie rozległ się krzyk. Ale nie Greya. To był krzyk hakera Duffy’ego. Małego gościa co to wrzucał czasem dla picu i z nudy pornobomby i jakieś nieszkodliwe badziewia na sprzęt pracowników Ymira. Jednego z tych obsmarkanych mądrali co to się zawsze mają za lepszych od innych… Chociaż nie. Nie krzyk. Ryk.

Lewitujący nad łazikiem robal obejrzał się. Seamus również się wychylił i przez ułamek sekundy obaj się gapili na starcie dwóch gatunków. Hakerskiej melepety i demonicznie wielkiego insekta z zaświatów z zabójczym karabinem mrozowym. Komizm tej sceny przeplatał się z horrorem.

Seamus tym razem zareagował pierwszy. Nowy plan sam się uformował nim jeszcze górnik zdał sobie z niego sprawę.

Dopadł wlotu paliwowego łazika, zerwał zabezpieczenie i wrzucił do środka ostatni z ładunków z geolabu. Lewitujący nad łazikiem robal zdążył zobaczyć jak górnik rzuca się ku Greyowi i zasłaniając ich obu podniesionym kawałkiem rampy wciska detonator.

Gryf 05-05-2011 18:53

Nie dalej jak parę godzin nazad gadka z Marychą pomogła mi się jakoś ogarnąć. Teraz znów nic nie kumam. Jakiś lód. Jakieś ufoludki.

Echh... a miało być tak pięknie.

Wszystko działo się jakby obok. Lenka z Palitrawem dzieśtam szli, cośtam mieli sprawdzić. Ja i tak robiłem w tym układzie tylko za fizola. We łbie w kółko krążyło to, co wyciągnął ze mnie Dhiraj.

Nic nie dzieje się bez powodu.

Szczota to postać z gry... niby żadna tajemnica, niby wsio jasne, ale jak to się tak ujmie to zdeka pojebane, nie?

Git to subkultura z gry... nigdy nie istniała na prawdę, a jeśli nawet to gdzieś tam kiedyś, gdy po świecie biegały diozaury i parowozy, dzieś zachodniej azji czy wschodnim euro.

Alan Lindgren żył naprawdę i być może mógł żyć dalej...

Dość!

***

Na amunicję do Spectry chwilowo raczej nie było opcji, ale magazyn i tak dawał radę - zgarnąłem rękawiczki grawitacyjne (takie w kosmos odpasione jak miał Szejmes, tylko czarne z takimi zielonymi cośami od grzbietu), zapas baterii, kieś małe ładunki wybuchowe i worek na ramię na to wszystko. Potem wgramoliłem się do pazer-krabo-luda. A na psiego frędzla mi w sumie te naboje. Strzelać i tak nie umiałem... a zizi-pancerz - no przecież jak tym pokrakom tym przypierdolę to nie ma przebacz.

***

Wybiegłem z magazynu i... o mało nie zdeptałem Aleksa. Na moje rzeczowe "co?" zaczął cośtam pitolić piąte przez dziesiąte, że niby już po rozpierdolce i że wracamy apiać do ferajny.

No to sobie powalczyłem.

Pies trącał. Poza masakratorstwem zombie i kosmitów, "kraba" zrobili po to, żeby nim nosić graty i z braku lepszych zajęć postanowiłem go użyć zgodnie z przeznaczeniem. Wytargałem z magazynu parę zasobników tlenu i ruszyłem za szacownym inżynierstwem.

Ravanesh 05-05-2011 21:17


SEAMUS GALLAGHER, GREYSON “GREY” WHITEMAN, GILBERT DUFFY

Wszystko działo się szybko. Bardzo szybko. Jak na stacji, kiedy uciekali z Ymira A, gdzie tylko sekundy decydowały o czyimś życiu lub śmierci.

Duffy zaskoczył sam siebie ruszając do szarży, niczym dzielny wojownik z tanich filmów. Niestety, nie przewidział tylko jednego- swoich dość mizernych warunków fizycznych i jedynym, co mu się udało w tej szarży, był bojowy okrzyk szaleńca. Dalej było już znacznie gorzej. Nim udało mu się doskoczyć w ważącym grubo ponad dwadzieścia kilogramów pancerzu, nie spadając jednocześnie ze schodów, skrzydlaty insektoid odwrócił się i wystrzelił. Strzał „mrówki” trafił informatyka prosto w pierś, posyłając w tył, na szczyt schodów, po których tak mozolnie zaczynał schodzić. Na szczęście, jak się okazało, jedno trafienie z broni obcych, gdy człowiek był w ciężkim skafandrze ochronnym, nie wystarczyło by go zabić. Ale moc strzału rzuciła informatyka w tył. Walnął plecami o ścianę i znieruchomiał ogłuszony.


To dało czas górnikowi. Wrzucił odpalony ładunek górniczy do włazu paliwowego jednego z zaparkowanych w hangarze łazików i pobiegł w stronę przywalonego złomem Greya, by ochronić go przed eksplozją.

Wtedy światło zbliżającego pojazdu wlało się do hangaru. Skrzydlate stwory od razu skierowały swoją broń przeciwko skutemu lodem, stalowemu monstrum, które wtaczało się do wnętrza. Równie dobrze mogły obrzucić łazik śnieżkami.

Seamus odpalił ładunek. Potężna eksplozja nastąpiła wewnątrz śnieżnego monstrum. Jednak potężny. przystosowany do warunków zewnętrznych planety pancerz, wytrzymał wybuch. Ogień wystrzelił jedynie z otworów zewnętrznych – dyszy spalin, półotwartego włazu, zerwał również wielkie gąsienice pojazdu, a siła eksplozji wyrwała przednią szybę i cisnęła skrzydlatymi intruzami na boki.

Jeden z potworków poleciał wprost pod gąsienice wtaczającego się do hangaru, pokrytego warstwą lodu pojazdu. Kilka ton stali zmiażdżyło insektoida na miazgę.

Drugim potworkiem eksplozja cisnęła w górę. Przez chwilę „mrówka” próbowała odzyskać panowanie nad lotem, w końcu udało się jej. Zawisła pod sufitem, a tuż przed nią pojawiła się w powietrzu czarna, nieregularna sfera – wyglądająca tak, jakby ktoś wyciął czarną dziurę w przestrzeni przed potworkiem. Obcy wkroczył w tę elipsę i znikł razem z nią.

Łazik tymczasem znieruchomiał, jednak jego silnik nadal pracował.

Boczny właz, służący załodze do wsiadania, otworzył się z sykiem wypuszczając kłęby pary, kiedy ciepłe powietrze z wnętrza pojazdu zderzyło się z arktyczną atmosferą planety. W wejściu pojawiła się jakaś postać w skafandrze ochronnym. W rękach człowiek trzymał ciężki, metalowy klucz do naprawy gąsienic łazika.

Ostrożnie oglądając się na boki człowiek ruszył w stronę zmiażdżonego stwora. Ktoś jeszcze był w środku pojazdu, bowiem właz został zamknięty. Kierowca wyłączył również potężne halogeny służące łazikowi do orientacji podczas burzy śnieżnej i zapalił słabsze, ale i tak mocne, światła pozycyjne. Dopiero wtedy Seamus dostrzegł, że pojazd ma namalowane oznaczenia bazy Ymir A z której uciekli z takim trudem, a po wyglądzie i oblodzeniu wyglądał na taki, który przejechał całą drogę pomiędzy bazami powierzchnią planety. Jeśli tak było w środku siedział ktoś, kto znał się na swojej robocie.


Tymczasem Duffy zobaczył, że ma problem. Z osłabionego przez strzał obcego pancerza z sykiem ulatywało powietrze. Szczelina była nieduża, ot niewielkie pęknięcie w strukturze, ale i tak groziła szybkim wyziębieniem ciała, jeśli informatyk szybko czegoś nie zrobi.



DHIRAJ MAHARISZI, CHARLES “CHUCK” FISH, IPOR JUHASZ

To był niezapomniany marsz. Baza była pusta, cicha i przerażająca. Rock szedł na szpicy dając umówione wcześniej znaki reszcie. Ocaleni rozglądali się na boki, w każdym cieniu i zawirowaniu powietrza dopatrując się wrogów.

Z odległych korytarzy dochodziły do waszych uszu dziwne odgłosy: świst wiatru, dudnienia, tajemnicze dźwięki, a także odgłosy które przyśpieszały wam bicie serc – jęk rozdzieranego metalu, skrzypienia skrystalizowanych tajemniczą siłą wsporników. Nie trzeba było być biegłym inżynierem, by domyślić się, że Ymir C może w każdej chwili się zawalić. A wtedy miliony ton skał przygniotą was w lodowatym, wspólnym grobie.

Dwa razy minęliście te dziwne zjawisko zamarzania, którego świadkiem wcześniej byli Ipor i Rock. Zjawisko, którego ani Zoe, ani doktorzy Mahariszi nie potrafili wyjaśnić w żaden naukowy sposób.

Udało im się dotrzeć bez problemów do rozwidlenia prowadzącego w stronę hangarów, gdzie za pomocą lasera medycznego, wycięli w lodzie informację dla przyjaciół. Litery były duże, lecz istniało ryzyko, że wracający z hangarów ludzie mogą przeoczyć napis. Nic jednak lepszego nie przychodziło wam do głowy, by zwrócić ich uwagę, bo łączność przez WKP siadła całkowicie w kilka minut po waszym rozstaniu.

Po zostawieniu napisu, nadal w pełnym szyku „bojowym” – jak nazywał waszą bezbronną formację Rock – ruszyliście w dół „Taśmociągu” kierując się w stronę poziomu A. Obcych, którzy zaatakowali Ipora i Rocka nigdzie nie było widać. I całe szczęście.



SELENA STARS, SVEN „SZCZOTA” LINDGREN, ALEKSANDER WASILIJ BILISKOV


Sforsowanie wejść i przeszukanie magazynów o których mówił Aleksiej zajęło wam ponad pięć minut, ale za to udało wam się zgromadzić imponującą ilość dóbr. Zasobniki tlenu, kontenery z liofilizowaną żywnością i baterie do skafandrów, równie ważne jak zasobniki tlenu. Bez energii ochronny strój nie byłby w stanie utrzymywać ciepłoty ciała.
Z pełnym ekwipunkiem ruszyliście w stronę prowadzącego na poziom B “Taśmociągu”, unosząc zgromadzone zasoby. Ich ilość spokojnie wystarczy dla całej grupy na ponad dwa tygodnie, nawet na zewnątrz.

„Szczota” prowadził kraba, którym jednak nie poruszał się zbyt wprawnie. Kokpit pojazdu był dość skomplikowany, i jak na razie chłopakowi udało się rozgryźć jedynie niewielką część odpowiedzialnych za sterowanie funkcji. Obawiał się ruszać innych – związanych z używaniem lasera górniczego i osprzętu służącego do prac górniczych.

Zdecydowanie lepiej swoją Ładowarkę MK-20 prowadziła Selena. Ale technik była przeszkolona w kierowaniu różnorakimi pojazdami używanymi w bazie. Często także, w ramach serwisu i naprawy, sama musiała na jakiś czas zasiąść za sterami naprawionej maszyny, by sprawdzić, czy wszystko działa tak, jak powinno. Zatem prowadzenie ciężkiej maszyny przy wiedzy i umiejętnościach Seleny, nie sprawiało jej żadnego problemu. Kierowała tonami stali, jakby było to przedłużenie jej ciała. Oczywiście daleko było jej do biegłości Zizi, obsługującej jej ciężki skafander górniczy, ale przynajmniej nie wpadała na ścianę przy prawie każdym zakręcie, jak Szczota w swoim Krabie.

W najgorszej sytuacji znajdował się Aleksander, który musiał dreptać obok nich pieszo.
Ale w końcu wpadł na pomysł i wskoczył na paletę niesioną przez Ładowarkę. W ten sposób mogli dostosować tempo poruszania do szalejącego w swojej maszynie „Szczoty”.

Aleksa niepokoił przedmiot pozostawiony na peronie przez te dziwaczne stwory. Zdecydowali się go nie ruszać, co zdawało się być dobrym rozwiązaniem. No bo jeśli to faktycznie była bomba, to co mogli poradzić przy nieznanej sobie, obcej technologii.

Dochodzili prawie do wejścia na „Taśmociąg”, kiedy wydarzyło się najgorsze.....

Armiel 05-05-2011 21:23


SELENA STARS, SVEN „SZCZOTA” LINDGREN, ALEKSANDER WASILIJ BILISKOV

To, że faktycznie pozostawiony na peronie przedmiot był bombą przekonaliście się pierwsi w bolesny sposób.

Nie było słychać eksplozji, dlatego też fala lodowatego wiatru, która was opadła, była totalnym zaskoczeniem.

Może , gdybyście nie zajmowali się zdobywaniem zapasów, tylko szybko ruszyli na górę, by jak najszybciej wydostać się ze strefy potencjalnego rażenia, wszystko zakończyłoby się inaczej? Może gdybyście spróbowali mimo wszystko jakoś zabezpieczyć ładunek, chociażby wynosząc go gdzieś w głąb tuneli kolejki, poza potężną śluzę odcinającą zewnętrzny tunel od reszty bazy, potężna stal zmniejszyłaby zagrożenie? Może?
Kto wie?

Ale zakończyło się tak, jak się zakończyło ....


Wszystko wydarzyło się w jedną chwilę. Mróz był tak wielki, jakbyście zanurzyli się w ciekłym azocie lub w jeszcze niższej temperaturze. W jedną chwilę styki i złącza waszych pojazdów zamarzły. Ramiona ładowarki, niosące zarówno zapasy, jak i Aleksandra, urwały się tracąc swoją wytrzymałość. Podobnie noga maszyny, znajdująca się właśnie w fazie wykroku.

Kolos runął w bok. Metal uderzył o ścianę. Osłona korpusu pękła, jak szkło.

Szczota stracił kompletnie widoczność, bo szyba prowadzonego przez niego pojazdu w jednej chwili pokryła się kryształami lodu i pękła z trzaskiem zasypując kabinę lodem. Kokpit strzelił iskrami, kiedy fala kosmicznego zimna zniszczyła wnętrze pojazdu. Maszyną szarpnęło. Ostre, podniesione ku górze ramiona, poleciały w dół. Tytanowe kolce z przodu walnęły o ziemię i rozpadły się w deszczu odłamków.

W najgorszej sytuacji znajdował się Biliskow. Pozbawiony dodatkowej ochrony, jaką dawały mimo wszystko maszyny, w samym skafandrze ochronnym nie miał szans na przeżycie. Przy ekstremalnie niskiej temperaturze zamarzły mu przewody doprowadzające tlen z zasobników do maski. Ale nie udusił się, bowiem spadł z Ładowarki, kiedy urwały się ramiona maszyny, i poleciał w bok. Zamarznięty przez eksplozję hełm pękł, niczym bombka na choince, maska spadła z twarzy inżyniera, a kolejny oddech zakończył jego życie zmieniając jego płuca w dwie bryły lodu.

Maszyny były niezdatne do użytku, podobnie jak zapasy, które taszczyły.

Jednak ich operatorzy żyli i za chwilę mogli wygramolić się z wraków obserwując pokryty lodową szadzią korytarz. Lśniące kryształki lodu lśniły wirując w powietrzu.

Zagadka nagłej zamiany ludzi w lodowe rzeźby została rozwiązana.




DHIRAJ MAHARISZI, CHARLES “CHUCK” FISH, IPOR JUHASZ

Fala lodowej eksplozji, o której nie mieli pojęcia, dopadła także prowadzoną przez Rocka grupę.

Nie mieli szans by zareagować, kiedy owiało ich lodowe powietrze. Na szczęście dla nich, fala lodowej bomby, która wybuchła na peronie kolejki, doszła do nich mocno osłabiona. Nie miała już takiej niszczycielskiej siły, jak niżej, na poziomie A, a oni w zasadzie spotkali się z nią na samym początku pełnego zakrętów „Taśmociągu”.

To zapewne uratowało im życie.

To, że coś jest nie tak zakomunikowały wyświetlacze temperatury, która w jednej chwili z minus czterdziestu pięciu spadła do minus dziewięćdziesięciu ośmiu stopni. W kilka uderzeń serca przesłony kasków ochronnych pokryła cienka warstewka lodu, a nim wewnętrzne podgrzewanie – czerpiąc z baterii skafandra – podniosło temperaturę wewnątrz stroju ochronnego, ludzie poczuli wszechogarniające zimno. W takiej chwili człowiek jest bezsilny. Zdany jedynie na zawodną technologię. Zdany na los. Na szczęście lub jego brak.

W tym przypadku fortuna im dopisała. Co prawda zasilanie kombinezonów wykorzystało niepokojącą ilość baterii, ale wszyscy przetrwali tą straszliwą falę ymirskiego zimna bijącą z dolnych tuneli. Po chwili doszli do siebie i ruszyli w dół, kontynuując swoją wędrówkę.



SEAMUS GALLAGHER, GREYSON “GREY” WHITEMAN, GILBERT DUFFY


W hangarze łazików nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, co wydarzyło się niżej. Nie mieli pojęcia o kriogenicznej bombie obcych, która omal nie zabiła ich przyjaciół. Dla nich istniał jedynie Ymir i burza na zewnątrz hangaru.

Zastanawiający się, co zrobić Seamus obserwował, jak człowiek w skafandrze rusza w stronę panelu sterującego grodzią zewnętrzną hangaru. Po chwili uruchomił sekwencję zamykającą i odporne na warunki atmosferyczne planety wrota zaczęły zamykać się, by w końcu oddzielić hangar od planety. Kiedy arktyczny wicher przestał szaleć, w hangarze zrobiło się znacznie ciszej. Śnieg też się uspokoił. Płatki nie wirowały już w szaleńczym tańcu, lecz spokojnie, wręcz majestatycznie opadały w dół przykrywając podłoże, beczki, skrzynie i same pojazdy lśniącą warstwą.

Temperatura w hangarze sięgała jednak minus sześćdziesięciu dwóch stopni Celsjusza.

Pasażer łazika ruszył w stronę pojazdu. Snop jego latarki przecinał śnieg.

- Łączność nie działa, Mike – głośniki łazika zatrzeszczały i dało się słyszeć głos jakiejś kobiety. – Zobacz, co się dzieje. Sprawdź poziom paliwa w dystrybutorach. Poszukaj wymienników tlenu i ciepła oraz ogniw napędzających. I zobacz co, do jasnej cholery, zmiażdżyłam.




WSZYSCY


Najniższy poziom bazy Ymir C zmienił się w skute lodem korytarze. Nad miejscem, gdzie wystające nad powierzchnie elementy konstrukcji wskazywały obecność człowieka, coś się działo. Gdyby ktoś stał na wysokim, pokrytym grubą warstwą lodu, maszcie komunikacji KOSMO 120, mógłby ujrzeć koło bazy niecodzienne zjawisko.

Jakieś dwa ziemskie kilometry od bazy pojawiło się rozdarcie w powietrzu. Czarna, postrzępiona na krawędziach elipsa. Wyłoniło się z niej dwanaście skrzydlatych istot, którym mróz i warunki atmosferyczne Ymira zdawały się być obojętne. Dziwaczne głowy obcych zmieniały przez chwilę barwę, światełka połyskujące na ich szczycie rozbłyskiwały dziwnym kodem. Wyglądało na to, że obcy ustalają plan działania.

Rozdarcie za nimi zamknęło się, a formacja latających stworzeń, walcząc z wiatrem ruszyła w stronę ludzkiej bazy. Czujniki przywódcy wykryły fragment tego, na czym zależało stworzeniom. Najwyraźniej istoty z odległej planety, którą skrzydlate stworzenia kiedyś odwiedzały, w jakiś sposób chroniły to coś. Istoty były ciepłokrwiste. A skrzydlate stworzenia miały broń, która w takiej sytuacji spisywała się najlepiej.

emilski 09-05-2011 09:48

Ipor w jednym momencie zrozumiał, jak są totalnie bezradni. Przeżyli tylko i wyłącznie dzięki temu, że od epicentrum wybuchu dzieliła ich spora odległość i liczne zakręty, na których impet mrozu tracił na sile. Na początku w ogóle nie wiedział, co to było – dopiero pozostali towarzysze, których spotkali w korytarzu, powiedzieli, że to była bomba.

Bomba, Ipor. Pierdolona bomba mrozowa. Koszmar. Jak z tym mają walczyć, do kurwy? Jak się przed tym bronić? Nerwy mu puszczały. I tak się dziwił, że potrafi tak długo utrzymać je na wodzy. Z reguły był cholerykiem i łatwo wpadał w furię. Wydawało mu się, że to brak używek pozwalał mu trzymać większą kontrolę nad swoim ciałem. Ale czasami przychodzi taki moment, że cały sens walki i dalszego marszu przestaje mieć sens, że widzi się tylko ciemne barwy i żadnego cienia nadziei. Tak się czuł Ipor, kiedy Selena nazwała to nagłe zlodowacenie bombą. To koniec. Nie dadzą rady – no bo jak?

Pozostali w ogóle okazali się mało rozmowni i nieco przerażeni. Przynieśli nowinę, że jest ich o jednego mniej. Tym razem padł Alex. To chyba ten inżynier. Ipor nie za dobrze zdążył go poznać. Co z tego, że nie będzie po nim płakał? Problemem jest to, że Ipor może być następny. Nerwy były na skraju. Pozostali koniecznie chcieli iść dalej. Bo na pociąg nie ma co liczyć. Pociągu podobno już nie było. Odjechał.

-Co to znaczy, że pociągu już nie ma?

-To znaczy, że odjechał w pizdu. Narysować mamy ci to kurwa, czy zatańczyć? Chcesz dokładniej, to się, kurwa, pytaj Aleksa – wypalił do Ipora mały szczyl. Gdyby to były inne warunki. Gdyby nie mieli na sobie tych głupich skafandrów. Gdyby nie to, żę każdy ich gwałtowniejszy oddech zużywał więcej baterii potrzebnej do podtrzymywania życia. Gdyby nie to, że byli na pierdolonym Ymirze, otoczeni wrogami i bez żadnej broni. Gdyby nie to...

Mały już by dawno nie żył. Węgier nie przywykł, żeby tak się do niego odzywać. Nawet w żartach. Był bossem i oczekiwał należnego mu szacunku. Nawet, jak już zerwał ze swoją dotychczasową działalnością, na taki słowa po prostu wyciągał pistolet i strzelał w stopę. Tak zwykł walczyć o szacunek.

Nic nie zrobił Szczocie. Wyobraził sobie, jak śmiesznie by musiały wyglądać ruchy walczących w tych skafandrach. Nic mu nie zrobił. Ale już mu nie popuści. Młody go przeprosi w swoim czasie – będzie musiał. Na razie niech wystarczy odszczeknięcie:

-Jak jesteś taki mądry, to może spytamy Łysego? Podobno się lubiliście.

-Obudził się?! - nastawienie młodego zmieniło się o 180 stopni - Czemu nic nie mówicie? Gdzie on jest?

-Łysy padł. Nie przeżył. - powiedział Chuck kładąc rękę na ramieniu chłopaka. - Przykro mi. - dodał rzucając zaraz po tym Iporowi zacięte spojrzenie ucięcia tematu. - No to jak pociągu nie ma to zostają łaziki? To prowadźcie jak znacie drogę do Seamusa.

-Myślicie, że łazikami damy radę dojechać do Betki? To kawał drogi. Ale do Seamusa i tak musimy dotrzeć - to pewne.

Dobrze. Zmiana tematu. Ale chłopak został chyba trafiony.

-Nie mamy wyjścia, Ipor - powiedziała Kamini. - Zobacz. Pociąg dopiero co odjechał. Wróci najwcześniej za dziesięć godzin. Jesteśmy tutaj pół godziny a już straciliśmy dwóch przyjaciół. Zimno lub te … istoty pozbawią nas życia szybciej, niż przyjedzie pociąg. Ale wcześniej siądą nam baterie w skafandrach i skończymy jak inni. Zamarzniemy lub się podusimy. Tak czy owak, będziemy martwi.

Kamini miała rację. Nie ma w tej chwili znaczenia, czy łazikami dotrą do Betki, czy nie. Stać tak nie mogą. Trzeba odszukać Seamusa. Kamini wyrwała go z odmętów defetyzmu. Był gotów do dalszego działania.

Suriel 11-05-2011 18:53

Selena z trudem wydostała się z kabiny ładowarki. Każda część rozsypywała się pod dotknięciem ręki. Na szczęście jej skafander nie ucierpiał. Starała się wydostać na tyle ostrożnie żeby nie przeciąć wierzchniej warstwy. W tym momencie oznaczałoby to śmierć.

Początkowo nie mogła ogarnąć tego co się wydarzyło. Krab leżał na boku, ale słyszała jak Szczota próbuje się wygramolić z wnętrza, żył. Rozejrzała się w poszukiwaniu Aleksa. Leżał wśród roztrzaskanych pozostałości po podnośniku. Podeszła do niego, jego twarz szkliła się białymi kryształkami lodu, wyglądał jak pozostali zamarznięci ludzie jakich widzieli po drodze. Bała się go dotknąć, wiedziała że jeśli to zrobi Aleks rozpadnie się na kawałki, jak człowiek którego znaleźli na początku.

Po chwili stanął koło niej Szczota. Z odnalezionych zapasów niczego nie dało się już wykorzystać, wszystko zamarzło.
Powoli ruszyli w stronę Taśmociągu. Nie odzywali się do siebie. Zresztą nie było już o czym mówić. Żadne słowa nie oddałyby uczuć jakie nimi targały.

W połowie drogi natknęli się na grupę z „Kaplicy” prowadzoną przez Rocka. Wyglądali na równie zagubionych i zdezorientowanych jak Szczota i Selena. Aż tutaj dało się odczuć działanie bomby. Wszystko wokół było pokryte białym szronem. Skrzyło się w świetle latarek.
-Może wy wiecie, co to było? To nagłe zlodowacenie? - spytał Ipor. - Udało się wam coś znaleźć? Widzieliście te pieprzone mrówki?
- I gdzie jest Alex - dodał Rock - No i najważniejsze, co z pociągiem? Działa?
Selena wyglądała na wstrząśniętą.
- Alex nie żyje, pociągu już nie ma, zapasy zamarzły. Mówił coś o jakiejś bombie, to chyba spowodowało to zlodowacenie. Nie zdążyliśmy uciec. Głupi, głupi. Wszystko trafił szlak.
- Zamrożony jak cholerna puszka Heinekena, nie żyje, kurwa na śmierć! Ja pierdolę! To nie ciepłe! Tu sa jacyś w arsz jebani kosmici! Mają kurwa takie ryje z mackami i latają i strzelają kurwa lodem! To jest po-je-bane! Wypierdalamy stąd! - Szczota mówił jednocześnie z Seleną. Widać było że jego nerwy także są na granicy wytrzymałości.

Niespodziewanie spadła na nich jeszcze wiadomość że Łysy nie przeżył. Selena spojrzała na Szczotą. Spodziewała się wybuchu złości, lub rozpaczy. Zobaczyła jedynie zmęczenie. Wszyscy byli zmęczeni i zagubieni w tej sytuacji. Garstka kosmicznych rozbitków na wrogiej planecie. Jak z jakiegoś filmu sf z XX wieku, tyle że nie siedzieli przed holo z popcornem, a grali w nim główne role.

Kamini uświadomiła wszystkim że może pociąg wróci za kilka godzin, ale oni tych godzin nie maja.
- Pociąg tu nie wróci. Jeśli oni dotrą do B może wyślą ekipę ratunkową, jeśli wogóle się na to zdecydują. A nie zostawią stacji na pastwę losu. Mogą też ją poprostu wysadzić w powietrze żeby ochronić pozostałych. Jeśli się dowiedzą że obie stacje zostały stracone będą starali się zabezpieczyć ostatnią ocalałą, a nie wracać po potencjalnych ocalałych. Już zarząd o to zadba. Musimy liczyć tylko na siebie – głos Seleny był stanowczy. Nie chciała żeby łudzili się nadzieją na ocalenie tą drogą. Musieli znaleźć jakieś inne rozwiązanie i to szybko. Gdzieś tam w korytarzach czaiła się śmierć z którą nie potrafili jak na razie walczyć. Nie mieli przede wszystkim czym.

W tym momencie odezwały się WKP sygnalizując nadejście wiadomości.

“Wracajcie do hangaru. Mamy łaziki i ochotę stąd spieprzać. Im szybciej przygotujemy je do drogi tym szybciej opuścimy tą mrożonkę.”

Może istniała jeszcze szansa. Musieli dostać się jak najszybciej na górę.

Marrrt 11-05-2011 22:36


- Psiakrew! Oberwałem… mój skafander jest nieszczelny. – narzekając zaczął podnosić się i gramolić w stronę najbliższego łazika.

- Ja… Ekhm… Yyy… - Grey się poruszył powoli wygrzebując się spod sterty stali. – Pierdole… - Gdyby maska tlenowa nie zasłaniała mu twarzy pozostali mogliby na niej zobaczyć nieciekawy wyraz będący mieszanką bólu i wkurwienia. W końcu wstał na równe nogi podpierając się o coś co stało z boku sam nie bardzo zwrócił uwagę co to było ważne, że się podniósł. Dłonią dotknął głowy, a raczej hełmu krzywiąc się przy tym. Pomimo bólu pod czaszką i niejasnej jeszcze wizji zdawał sobie sprawę z tego co się działo dookoła, jednak nic nie robił, zamierzał pozwolić żeby sytuacja sama się rozegrała.
- Wszystko w porządku? – zagadnął Seamusa, który przed chwilą uratował mu życie. – Co to było?

- Hej! - dało się słyszeć okrzyk od strony świateł i łazika - Jest tam kto!?

Brygadzista z początku nie odpowiedział żadnemu z nich. Gapił się tylko przez kilka dobrych sekund na podrdzewiałe zadaszenie hangaru gdzie jeszcze niedawno znajdował się robal. Między wiarą w obcych, a wiarą w znikanie nie ma znowu tak grubej granicy, ale Seamus i tak potrzebował kolejnej chwili na zaakceptowanie kolejnej koszmarnej niemożliwości.
- Zniknął... - sapnął w końcu - zwyczajnie zniknął...
I rzeczywiście. Po robalu nie pozostał nawet ślad. Może poza lodowatym wrażeniem, że zaraz tak samo jak zniknął, tak pojawi się gdzieś za nimi i zastrzeli, zeżre, lub cholera wie co innego...

Nerwowo obejrzał się w stronę oświetlonego halogenami łazika. Pierwsza myśl... To Duffy. Ale gościa nie było słychać przez spikery, a zwyczajnie z zewnątrz. Żołnierz zarządu? Ocalali z A? Pokazał Greyowi by się nie podnosił na razie, a sam wyjrzał zza wraku sfajczonego łazika. Wpierw w miejsce gdzie jeszcze nie dawno był Duffy. Jak się jednak okazało, informatyka wysadziło dobrych parę metrów dalej gdzie gramolił się powoli na nogi. Potem zaś na cień skafandra ochronnego stojącego przed łazikiem, który wjechał do hangaru.
- Jest - odkrzyknął i ostrożnie wyszedł zza metalowego gruzu, by lepiej przyjrzeć się gościowi. Głos kobitki, który rozległ się w głośnikach łunochodu nie przypominał bynajmniej żołnierza - A wy coście za jedni???

- Michael Danbar z Ymira A i jeszcze dwie osoby. Obsada łazika. Baza została … zaatakowane. Szukaliśmy miejsca do ukrycia, a C było najbliżej. CO się u was stało?

Irlandczyk odetchnął.
- No nie mów kuźwa, że niczego nie widzieliście jakeście tu wjechali... - sapnął zbliżając się do Danbara - Jakieś wyrośnięte robale wdarły się do bazy... Ciężko powiedzieć... Chyba prawie wszystkich wytłukły. Też jesteśmy z A. Przyjechaliśmy pociągiem pół godziny temu. Seamus Gallagher z wydobycia i jeszcze dwóch... właśnie... Duffy! Dasz se radę z tą nieszczelnością?

- Niech wejdzie do naszego łazika. Mamy uszczelniacz. Angi - ryknął w stronę pojazdu. - Otwórz właz. To ludzie z bazy A. Jak my.

Hełm skierował się w stronę Seamusa. Widać było, ze facet chce coś jeszcze powiedzieć, ale z głośników wydobyło się jedynie

- Ja pierdolę ….

Irlandczyk gwałtownie odwrócił się wyobrażając już sobie jak za jego plecami z czerni ponownie wyłania się robal... Ale chyba nie o to chodziło. Nowo przybyły po prostu wyraził swoją opinię na temat rewelacji, które usłyszał od Seamusa. Bo przestrzeń za nim była pusta, jeśli nie liczyć sprzętu w hangarze i reszty ocalonych.

- Weź gościu... mało palpitacji nie dostałem...

Właz łazika syknął unosząc się w górę i wypuścił kłęby “ciepłego” powietrza. W wejściu pojawił się kolejny człowiek, również rzecz jasna w ciężkim skafandrze ochronnym. W ręku trzymał coś, co wyglądało jak puszka farby w sprayu.

- Gdzie ten odszczelniony - zapytał męski głos.

Widząc, że wszystko było w porządku zbliżył się do pozostałych. Chwilę jeszcze przyglądał się nowym zanim się odezwał.
– Musimy zawiadomić resztę i stąd spierdalać.

- Właśnie... Łaziki z tego co wiem mają nadajniki niskich częstotliwości... Duffy. Może da się przez nie porozumieć z reszta skoro wukapy ledwo tu zipią.
Obejrzał się na Danbara.
- W sumie jest nas piętnaścioro - powiedział wyjaśniająco - Część czeka na info w kaplicy, a część poszła szukać dalszych dróg ucieczki. My przyleźliśmy do hangarów, a inni do kolejki. Ot i wszystko. Cała baza zamarznięta ze szczętem. Poniżej temperatury Ymira. Żywego ducha nie napotkaliśmy.
Spojrzał z kolei na łazika.
- Przyjechaliście nim w tą burzę z samej A-śki?

- Ta i jesteśmy wykończeni. To było piętnaście godzin piekła. Jeden łazik zabierze góra dziesięć osób i obsługę, nawigatora i kierowcę. Będziemy musieli się podzielić. Angela zaraz spróbuje złapać waszych na WKP. My musimy chwilę odsapnąć.
I niestety łączność zewnętrzna jest ograniczona przez Koniunkcję i burzę śnieżną, Magnetyzm planety też zaczął świrować. Odczyty głupieją.

- Echostacja. - powiedział drugi z obsługi łazików.
Danbar zerknął na niego.
- Dobra myśl. Tam możemy złapać oddech. Zapytaj Angi czy dojedzie. Ja mogę pilotować drugi łazik.
- Jasne.
Drugi z mężczyzn zniknął w otwartym włazie.
- Uszczelniacz! - krzyknął za nim Danbar.
Z łazika wyleciała puszka, którą mężczyzna złapał.
- Wybaczcie. Tomas jest zmęczony i zakręcony.

- Spoko, rozumiemy to lepiej niż myślisz… - Grey pozwolił sobie by wyraz jego twarzy nieco wypogodniał pod maską. – W międzyczasie może rozejrzymy się czy nie ma tutaj czegoś przydatnego i przygotujemy drugi łazik, co? A tak przy okazji to Grey jestem. – Górnik wyciągnął rękę w kierunku Danbara.

- Echostacja? Czyli co? Nie rozumiem...

- Niewielu o nich wie. Tylko ci, co jeździli naprawiać maszty na planecie. I nawigatorzy. To małe hangary tuż przy węzłowych wieżach komunikacyjnych. Nie są może zbyt duże, ale powinny nas pomieścić na krótko. I będzie tam cieplej niż tutaj. Może tam zdołamy podpiąć się pod KOSMO.

O podpinaniu się pod KOSMO coś wspominał wcześniej Rock więc Seamusowi coś w głowie gdzieś już dzwoniło. Niemniej nadal wydawał się zbity z tropu.
- To nie spadamy do B? Po co chcecie się podpinać? Miną wieki zanim ktokolwiek się po nas pofatyguje. A zważywszy na fakt, że zarząd o wszystkim wie to i najpewniej poczekają aż nas kuźwa ci kosmici wykończą...

- I pewnie tak zrobimy. Znaczy spierdolimy na B. Nie ma innej bazy, która zapewni nam bezpieczeństwo na tej popierdolonej planecie. Ale na Echostacji uzupełnimy zapasy. W środku łazika i tak musisz siedzieć w kombinezonie. Musisz mieć zasobniki tlenu do niego, a my prawie wszystkie zużyliśmy. Jak dojdzie do tego wasza cała zgraja, bez urazy, to zapas tlenu skończy się szybciej, niż energia łazika. A na Echostacjach masz zapas na czarną godzinę. To chyba jest czarna godzina. Bo jak nie to, to co nią, do jasnej cholery, jest.

Mówił nerwowo, ale gniew kierował raczej w stronę zamrożonej stacji a nie personalnie. Widać było, że jest zmęczony. Nic dziwnego. Przejażdżka łazikiem przez burzę śnieżną na pewno nie była łatwym zadaniem.

- OK. Spoko. Myślałem, że wszystkie zapasy można stąd zgarnąć... No dobra. To podamy wam namiary na wukapy innych do namierzenia.

- Wiesz co, masz rację. Przecież tutaj też mogą mieć zasobniki i inne takie - Mike palnął się w osłonę hełmu. - Brak snu. Marzę o samopodgrzewajacej kawie. A w tej mrożonce nawet nie mogę zdjąć tej pieprzonej maski by się napić.

Kawa… Gorąca kawa. Seamus już dawno przestał myśleć o małych przyjemnościach. Gdyby zaczął musiałby przed sobą przyznać, że się łudzi, że przeżyje. A im bardziej się łudził tym bardziej świrował i był bezużyteczny. Nieee… Teraz trzeba sprowadzić tu resztę… i znów obserwować doktora i Rocka. Chuck gościu… obyś był tam nie od parady…
- Na B-etce se strzelisz – odparł trochę ponuro Seamus – Tymczasem bierzmy się za robotę, jeśli te gruchoty mają ruszyć… Duffy… Duffy!
Informatyk chyba nadal w szoku po swoim ataku na robala zdawał się nie słyszeć za bardzo co do niego mówią. Ciężko było mu się dziwić. I tak niezły był z tym skokiem. Nim Seamus go dopadł ten zdążył już się schować w innym łaziku. Irlandczyk zgarnął puszkę uszczelniacza i uchylił właz wejściowy.
- Hej, kozaku – rzekł do Duffy’ego rzucając mu zbawienny pojemnik – To Cię powinno postawić na nogi. A i… - pokiwał głową w uznaniu – Gdyby nie to, że Cię posrało z tym skokiem, to powiedziałbym, że to niezłe było. Masz chłopie jaja…

***

W oczekiwaniu na pozostałych zdążył nieco ochłonąć po konfrontacji z robalami. W dodatku widok jednego z nich zgniecionego przez gąsienice łazika dawał pewną otuchę. Czymkolwiek te gnidy były i z jakiegokolwiek piekła wylazły, zdychały.
I z takim tez nastawieniem po tankowaniu i przygotowaniu sprzętu zabrał się za nowy pomysł. Zgarnął z hangaru kanister z paliwem, wtryskarkę z dystrybutora, palnik do odmrażania zaworów i kilka wężyków z plastalowym pasem. Może coś z tego wyjdzie jak dobrze pokombinuje w drodze…

Baczy 11-05-2011 23:44

Bo Śmierć też jest bohaterem tej sesji...
 
Śmierć. Może być gwałtowna, spokojna, nagła, wyczekiwana, upragniona.. Jednak, niezależnie od tego wszystkiego, jest nieodwołalna. Od jej decyzji nie ma już odwołania, jedyne co można zrobić, to dziękować jej za tak szybkie przybycie lub przeklinać ją, z tego samego powodu.
A co powinni robić uwięzieni na Ymirze ludzie? Modlić się o szybki, możliwie bezbolesny koniec? W końcu jest ich garstka, a przeciwko nim jest zarówno natura w postaci tutejszego mrozu, jak i nieznane wcześniej stworzenia zamieszkujące tę planetę. Technologia, jakiej nie znają, kruszce o których nie mają pojęcia, coraz to nowe istoty chcące ich śmierci... Można tak długo wymieniać, nie pomijając oczywiście stanu ludzkiej psychiki w tak ekstremalnych warunkach. Czy wobec wszystkich tych przeciwności mają prawo mieć jakąkolwiek nadzieję na ocalenie? Odpowiedź na to pytanie zależy od ich psychiki; czy mają jeszcze siłę, by dalej ufać swoim umiejętnościom i, przede wszystkim, przewrotnemu losowi?

Doktor nie miał.

Kamini starała się objąć męża, żeby dodać mu otuchy, jednak ze względu na skafandry nic z tego nie wyszło. Mówiła coś, jednak jej słowa nie dochodziły do Dhiraja. Wspominał.

Był niezdecydowany, wystraszony, bezsilny. Dał się ranić jednemu z potworów, pozwolił, żeby postrzelono jego żonę, zdawał się przyjmować wszystkie ciosy od Losu nie starając się nawet walczyć z przeciwnościami. Zaś gdy wreszcie coś w nim pękło, gdy udało mu się stłamsić przerażenie i pasywność, wtedy zaatakował ich "zahipnotyzowany" Łysy. Hindus dokładnie pamiętał, jak zaatakował go bezmyślnie pałką elektryczną, jak po kabinie windy zaczął roznosić się okropny swąd palonej skóry i włosów, jak bardzo pragnął, żeby jego ciało przestało się miotać i znieruchomiało na zawsze. Fakt, że nie wiedzieli wtedy o krysztale i o jego nietrwałym działaniu na ludzi, jednak gdyby nie ten nadmiar agresji, gdyby nie to nagłe przekonanie, że "przemoc to jedyne co im pozostało", gdyby dał sobie dłuższą chwilę do namysłu, w porę przypomniałby sobie o posiadanym środku uspokajającym. A tak, jego pochopną decyzję niewinny chłopak przypłacił życiem. Nie można odmówić samemu Ymirowi przygotowania godnych warunków, podłożenia przysłowiowych drew do ogniska i polania ich rozpałką, jednak tym, który rzucił zapałkę był Dhiraj, psychiatra, człowiek, który winien był pomagać innym.

Niespodziewane pojawienie się Rocka i Ipora wytrąciło hindusa z rozmyślań, a nowe informacje na temat zagadek owego miejsca pozwoliły mu choćby ustalić kierunek tematu innego niż śmierć Łysego. Nie mógł jednak przestać myśleć o tym, co się stało, jego mózg żonglował tymi dwoma tematami niczym doświadczony cyrkowiec, uniemożliwiając mu dojście do jakiejkolwiek sensownej konkluzji. Zaangażowanie innych pozwoliło mu jednak wziąć się w garść i zacząć ponownie myśleć o innych, zarówno o małżonce, jak i towarzyszach znajdujących się w nieokreślonych sytuacjach w dwóch różnych miejscach bazy. Nawet jeśli sam przestał wierzyć w ich rozpaczliwe próby opuszczenia planety, to musiał wspierać innych. Do tego był stworzony, to jedyne mu pozostało- wiedział, że on sam nie będzie mógł żyć normalnie nawet w wypadku powrotu na Ziemię. Jednak z każdej pochmurnej myśli wyciągała go Kamini- samą swoją obecnością przypominała mu, że nie może się poddać. Musi walczyć, dla niej, dla nich, nawet jeśli nie wierzy w sukces, musi dać z siebie wszystko.

Marsz w kierunku stacji kolei był bardzo męczący dla doktora, zarówno fizycznie, jak psychicznie. Rozmowy, ze względów bezpieczeństwa, były zabronione, musiał więc bić się ze swoimi myślami w samotności. Tylko w momentach, gdy trafiali na zamarzający stopniowo, dosłownie na ich oczach, korytarz, był w stanie skupić się na jednej rzeczy, tak nienormalnej w środowisku, tak zachwycającej i pięknej, ale i zabójczej.

Zostawili wyryty napis, oby grupa z hangaru go nie przegapiła. Jeśli nie przegrupują się możliwie szybko, może się okazać, że skończy im się tlen lub baterie w skafandrach, co jednoznaczne byłoby ze śmiercią.

Fala nieznośnego zimna dotarła do idących w stronę peronów, przyspieszając bicie ich serc. Nikt nie miał pojęcia, co się dzieje i dlaczego. Gdy różnokształtne "kwiatki" pokryły szybkę hełmu, doktor myślał, że to koniec, że spotka ich to, co tych wszystkich ludzi, których spotykali na korytarzach i na peronie- zamienią się w lodowe rzeźby, bez wyjątku. Los jednak tym razem okazał się łaskawy, lub też sadystyczny, zależy od której strony na to spojrzeć. Dhiraj był przekonany, że Los chciał pokazać im tym, że ma nad nimi przewagę, że w każdej chwili może się ich pozbyć, i to bez większego wysiłku. Przyjął to ze smutkiem i zmęczeniem.

Po kilku minutach spotkali się z grupą ze stacji- okazało się, że środek transportu, w którym pokładali największe nadzieje, nie znajduje się już na stacji. Co więcej, oni również mięli styczność z latającymi obcymi, których sam Dhiraj jeszcze nie widział, ale których obawiał się niewiele mniej niż kilkumetrowego monstrum ze stacji na Ymirze A. Ale najgorsze było, że stracili Alexa.
Ilu trupów jeszcze potrzeba, żeby do wszystkich dotarło, że nie opuszczą tej przeklętej planety?

Psychiatra słuchał Kamini i zgadzał się z nią we wszystkim. No, może wszystkim prócz ogólnego przesłania. Mówiąc te słowa do Węgra miała na myśli "Musimy spróbować dojechać łazikami do Ymira B", zaś dla doktora najprawdziwsza i najbardziej konkretna była ostatnia fraza- "Tak czy owak, będziemy martwi".

Nie odzywał się jednak, nie chciał pogarszać sytuacji. Nawet komunikat otrzymany na WKP nie zmienił jego nastawienia. W końcu, ile razy było już lepiej, tylko po to, żeby za chwilę spieprzyć się z większym hukiem?

Cholerna, zamarznięta, wyludniona baza. Dobre miejsce na zostawienie tu kryształu zmieniającego ludzi w bezmózgich drapieżców. Tak przynajmniej przeszło mu przez myśl, gdy całą grupką ruszyli do garażu z łazikami.

Campo Viejo 12-05-2011 08:15

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=wpxaTslABDY[/MEDIA]

Ruszyli. Powoli. Jak żółwie ociężale.
Chuck tyko raz obejrzał się przez ramię. Łysy w zastygłej pozie patrzył w sklepienie kaplicy. Wszędzie dookoła jak okiem sięgnąć roztaczała się ta sama przygnębiająca biel, co mordę mrozem ściska. Kiedy się za szybko oddycha. I weź tu szybko nie dychaj kiedy każdy wdech może być wydechem ostatnim, pomyślał Chuck mając na uwadze przestrogi o spokojnym stąpaniu. Bez biegania. Krajobraz bezludnej bazy był jak z bajki o lodowym pałacu Białej Królowej Jadis z Narnii, którą Fish odgrywał w przedszkolnym przedstawieniu... Bo żadna dziewczynka nie chciała być złą czarownicą. A każda będzie kiedyś teściową... No prawie... Stąpał ostrożnie w kolumnie bojowej Rocka starając się nadać ruchom płynności kota i zwinności ninja, lecz ten cholerny kombinezon sprawiał , że czuł się raczej jak pi czy sigma. Z Matplanety. Dźwięki rozchodzące się dookoła groźnymi pomrukami i piskami przewalały się po tonowych konstrukcjach bazy, która jakby przeciągała się śpiąca rozprostowując zesztywniały z mrozu szkielet. Przy akompaniamencie tych pomruków Ymira Fish rozglądał się oczami na boki mając nadzieję, że jednak może zaraz mu na łeb nie spadnie sufit. Zamiast bieli, sopli, śnieżnych płatków i martwego bezruchu otoczenia, przerwanego dwukrotnie zjawiskiem lodowacenia, Chuck usilnie zaczął wyobrażać sobie zielone pęki kwiatów, listki rosnące, kiełkujące, obracające się ku słońcu, wiatr delikatnie muskający źdźbła trawy ocierające się o nagie ciało dziewczyny z wygaszacza holo, która była w sam raz piękna aby zostać jego fantazją. Niejednej nocy. I te chwile, kiedy opalał się na tarasie apartamentowca, który rentował na poddaszu od właściciela restauracji z parteru gdzie kelnerował. Te ciepłe promienie miło osadzające się na skórze dostarczając czystą przyjemność dla czucia kiedy zamknięte oczy patrzyły na czerwoną pod powiekami plamę słońca. To było życie.

Na rozwidleniu łącznika przyglądał się wiadomości i zastanawiał się przez chwilę jak długo przetrwa i czy kiedyś ktoś to przeczyta. W barowych kiblach pełno było zawsze ku pamięci potomnych pełno podpisów i napisów, które zdawały się odchodzić w zapomnienie po wyjściu z szaletu, choć niektóre widniały tak długo i że zdawać by się mogło, że powinien nauczyć się ich na pamięć. A zawsze czytał je z takim samym durnym wyrazem twarzy jakby po raz pierwszy. Ile dałby żeby teraz choć jeden przywołać sobie z pamięci. Dałoby to mu choć na chwilę odrobinę normalności. Niedorzeczność. Ale ciekawe co to będzie, jak przyjdzie iść za potrzebą oddania moczu? Dobrze, że mu się nie chce teraz podniósł się na duchu wiedząc, że to byłby dopiero kolejny problem nie do obejścia. O tym drugim to nawet nie chciał myśleć. Co ja w ogóle myślę, pomyślał. Westchnął głęboko i ruszył dalej, gdy kolumna ich oddziału pojęła marsz do Taśmociągu.

Tak. Jednak życie jest piękne. Kiedy tak łatwo je stracić. I Chuck zaczynał doceniać to wszystko obok czego przechodził w życiu jak własne odbicie w lustrze względem niego. Jak wróci na Ziemię, to będzie bardzo szczęśliwym człowiekiem. I będzie musiał żyć za wszystkich tych, którzy oddali życie. Lub zostało im wyrwane na Ymirze.

I wtedy mróz ścisnął nie tylko za gębę lecz za wszystko. Jakby chwycił Chucka w garść lodowy olbrzym przenikając go na wskroś mrozem do szpiku kości, że z kurczącym się z zimna sercem zatelepały się płuca, w worki których jakby kto nawrzucał szklanych sopli. Jednak dzielna bateryjka migocząc dała radę pogrzać atmosferę wewnątrz skafandra i niebezpiecznie niska temperatura powoli zaczęła podnosić się dając za wygraną. Niewiele brakowało, pomyślał.

Kiedy spotkali dwie, żywe, znajome postacie to był bardzo optymistyczny moment podróży przez lodowe cmentarzysko. Szczota i Selena. Bo Wasyl zginął... Przykro się Chuckowi zrobiło. Nawet bardzo. Nawet nie zdążył bliżej poznać Aleksa. Pamiętał jego minę, gdy pierwszy raz z perspektywy szybu wszedł w bliskie spotkanie trzeciego stopnia z cieplakiem, którym był Yurgen. Jednak nie będzie mu dane zapalić z nim fajki pokoju a hełm skafandra były niezły jakby go wypełnić dymem. Lepszy od maski do pływania. Więc kolejna osoba odeszła w tak krótkim czasie. W takim tempie niedługo nie będzie komu nieść kryształka... Wzrokiem powiódł za postacią doktora.

Ktoś musiał powiedzieć rozentuzjazmowanemu na swój własny sposób Szczocie, że Łysy nie żyje. Zaczął Ipor biorąc do siebie pyskówkę małolata odgryzając się po męsku. No to Chuck powiedział jak było i chciał szybko zmienić temat, co reszta podłapała. Chyba nikomu już o śmierci gadać się nie chciało. Wystarczy, że otaczała ich wiernie zaglądając od czasu do czasu do oczu. Chyba każdy o niej myślał na Ymierze więcej niż przez całe swoje dotychczasowe życie. Przynajmniej Fish o śmierci nigdy nie medytował tyle. Więc teraz w jej obliczu powinien o życiu.

A pociąg odjechał nie czekając na kobiety, dzieci, barmana i resztę oddziału partyzanckiego. Więc zostały łaziki. Gdzies tam był jeszczce Seamus, Grey i Duffy. Po króciutkiej debacie zakończonej rozkazem chłopaka, aby udać się w drogę, przyszedł komunikat. Jak zwiastun nadziei.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:35.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172