lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/)
-   -   Ymir - [survival horror] 18+ (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/9096-ymir-survival-horror-18-a.html)

Ravanesh 21-10-2010 22:03



Reszta

Wspólnym wysiłkiem naparliście na gródź oddzielającą waszą odnogę od głównego korytarza. Nie było to łatwe zadanie. Zmuszeni byliście najpierw pokonać opór siłowników, które dopiero po przepchnięciu drzwi do pewnej pozycji odblokowywały gródź. Potem poszło jak z płatka, głownie dzięki sile mięśni Seamusa i Yurgena, ale pomoc innych przesądziła sprawę.

Drzwi rozwarły się z cichym jękiem naoliwionych mechanizmów.

Korytarz – tak dobrze wam wszystkim przecież znany – był teraz niezwykle cichy i jakiś dziwnie mroczny. Słyszeliście jedynie dźwięki mechanizmów rozchodzące się po bazie i wiatr załamujący się w wentylacji. Ten sam wiatr, który powodował tyle lęków u pracowników bazy. Coś wisiało w powietrzu.
Czuliście to wszyscy. Wasze ciała pchane dawno zapomnianym rytem informowały was o zagrożeniu, jak kiedyś praprzodka zmysły informowały o polującym w ciemnościach drapieżniku. Wyświetlacze zamieszczane nad każdym ważniejszym korytarzu pokazywały ziemską godzinę i temperaturę. Była 21:15 oraz 11 stopni. Za dużo na to, by uznać informację o odszczelnieniu bazy. Nadal jednak korytarze pulsowały pomarańczowymi, drażniącymi oczy, lampami alarmowymi lecz z głośników nie dolatywała już żadna informacja, poza drażniącymi uszami cichymi trzaskami i jednostajnym szumem.



Obraliście kierunek, który wydawał się wam najbardziej korzystny w sytuacji, w jakiej się znaleźliście. Szliście zbici w małą gromadkę, niespokojnie przyglądając się mijanym odnogom i bocznym przejściom. Większość kwater była pozamykana – paliły się nad nimi czerwone światełka symbolizujące ten stan. Nieliczne łyskały zielonymi plamkami – ktoś w pospiechu najwyraźniej zapomniał aktywować panelu zabezpieczającego kwaterę przed obcymi. Gdzieniegdzie widzieliście walające się drobiazgi osobiste – jakby ewakuujący się ludzie postanowili porzucić niepotrzebne ich zdaniem bibeloty.

Każdy krok, jaki robiliście, upewniał was, że podczas, kiedy wy próbowaliście wydostać się z korytarza C-120 na Ymirze A zakończono ewakuację. Zakończono ewakuacje lub też wydarzyło się coś znacznie gorszego. Coś, co trudno wam było sobie nawet wyobrazić.

Louis Venturra szedł prawie na końcu grupki i mamrotał coś do siebie pod nosem, najwyraźniej próbując dodać sobie animuszu. Jego przestraszony szept wybrzmiewał w waszych uszach niczym jakaś niepokojąca mantra. Dhiraj i jego żona spojrzeli po sobie jednocześnie. Oboje słyszeli juz podobny bełkot z ust Dwighta Jonsona – nawigatora, którego zabrali ochroniarze z poziomu B. Chłopak wyglądał jednak niegroźnie, wiec na razie nie reagowali nie chcąc dolewać oliwy do ognia.

Byliście już w połowie drogi od obranego celu, kiedy do waszych uszu doszedł odgłos rytmicznego uderzania metalem o metal. Szybko zorientowaliście się, że odgłos dochodzi z odnogi oznaczonej symbolem C-90, czyli tej, gdzie znajdują się sekcje mieszkalne C-90 do C-99. Pierwszą waszą myślą było to – że ktoś, podobnie jak i wy wcześniej - nadal siedzi uwięziony w swej kwaterze i używając jakiegoś prowizorycznego narzędzia próbuje się wydostać z wolna chyba jednak tracąc siły i nadzieję.
Szybko zerknęliście w odnogę i zobaczyliście, że człowiek ten jednak stoi już na korytarzu.

Odwrócony do was plecami, ustawiony twarzą do kwatery z podświetlonym napisem C-92, dość blisko głównego korytarza. Co więcej, człowiek ten jęczy coś niezrozumiale i wali rytmicznie głową w metalowe drzwi. To właśnie odgłos skafandra w który był odziany zderzającego się przeszkodą zwrócił waszą uwagę.

Nim zdążyliście podjąć się jakiś działań pierwsza zareagowała Kamini Mahariszi wiedziona zapewne zarówno empatią jak i instynktem lekarza.

- Proszę pana – zapytała, a jej głos zabrzmiał w ciszy korytarza, jak strzał z pistoletu. – Potrzebuje pan pomocy?

Mężczyzna drgnął gwałtownie wydając z siebie dziwny bełkot, po czym odwrócił się błyskawicznie w waszą stronę. KKamini krzyknęła jednocześnie z Louisem Venturrą. Ujrzeliście bowiem, że mężczyzna ma jedno oko wydłubane, a drugie dzikie i szalone. Zakrwawiona i wykrzywiona w przerażający grymas wściekłości twarz. Z jego ust wylewa się krew. Uderzenie serca później okrwawiony górnik rzuca się w waszą stronę wyjąc bełkotliwie:

- Ciiieeepłe.

Kiedy pada na niego światło z korytarza bez trudu widzicie, że cały kombinezon i ręce maniaka ubabrane są krwią prawie po łokcie.

Louis Venturra nie czeka ani sekundy dłużej. Piszcząc z przerażenia, jak mała dziewczynka, odwraca się i rzuca do ucieczki tam, skąd przyszliście.
Wydaje wam się, że gdzieś z innych korytarzy słyszycie kolejne „cieeepłłłeeee”, ale równie dobrze może to być gra wystraszonych zmysłów.

Jednak nie – zza zakrętu korytarza, tam skąd mieliście iść porusza się cień idącego człowieka.


brody 22-10-2010 19:37

Udało się. Potężną stalową grodź oddzielającą ich od korytarza pokonali sprytem i wspólnymi siłami. Na twarzach wszystkich pojawiły się nieśmiałe uśmiechy. Szybko jednak zastąpiły je niewyraźne grymasy niepewności. Korytarze, które tak dobrze znali wydawały się dziwne i obce. Dwa i pół roku wszyscy spędzili w tej bazie, a czuli jakby pierwszy raz weszli w jej korytarze.
Jakowlew cieszył się, że korytarz jest pusty. Mogło to oznaczać, że wszystkie krzyki i jęki były tylko kolejnym popisem ymirskiego wiatru. Peter chciał w to wierzyć, ale gdzieś w głębi duszy instynktownie czuł, że to nieprawda.
W bazie wydarzyło się coś niedobrego, a oni musieli się szybko dowiedzieć co to takiego. Seria napaści i samobójstw, gwałtowny atak zimy, broń palna w rekach ochrony a na koniec najprawdopodobniej fałszywy alarm o rozszczelnieniu grodzi. To wszystko było nienormalne i bardzo niepokojące. Wydarzyło się coś złego i Jakowlew nie miał ku temu żadnych wątpliwości.
Logistyk wysunął się na przód i zaczął prowadzić grupę. Nie chodziło o to, że poczuł się nagle liderem ich małej grupy, bynajmniej. Po prostu wyglądało na to, że on jest najspokojniejszy i najbardziej opanowany spośród wszystkich.
Szli jeden przy drugim jakby bali się, że zza najbliższego zakrętu ktoś lub coś na nich wyskoczy. Peter oglądał się za siebie, ale tylko po to by spojrzeć w twarze swoim towarzyszy. Wyglądali naprawdę nie wesoło. Ich miny świadczyły o jakimś pierwotnym lęku.
Jakowlew nie do końca rozumiał to wielkie przejęcie. Owszem, wyludnione korytarz w nim budziły niepokoju, ale daleko mu było do siania paniki z tego powodu. Rozumiał, że wrzaski i krzyki mogły przerazić, ale jak na razie jeszcze nic nie widzieli. Nie było powodów więc do aż takich obaw.
Jedyne co naprawdę martwiło Jakowlewa to to, że w czasie gdy oni walczyli z drzwiami i grodzią reszta bazy się po prostu ewakuowała. I to mógł być ich najpoważniejszy problem.
Teraz jednak należało się skupić na dojściu do punktu monitoringu i zobaczyć co się dzieje w bazie.

Gdzieś w połowie drogi usłyszeli rytmiczne uderzenia metal o metal.
- Tam też ktoś jest uwięziony - powiedział Jakowlew do stojącego obok Seamusa.
Po czym znacznie przyspieszył kroku. Wiedział, że im więcej ich będzie tym będą mieli większe szanse na to by się wydostać z bazy.
Gdy Peter doszedł wraz z resztą do odnogi C-90, zdziwił się widzą otwartą grodź. Przez sekundę pomyślał, że to ktoś z zamkniętego pokoju tak stuka. Gdy jednak zobaczył jak świra walącego głową w drzwi pomieszczenia C-92, opuściły go wszelkie altruistyczne zapędy. Wiedział, że ze świrami się nie rozmawia ani nie próbuje im pomóc. Nie dawny incydent przypominał mu o tym, aż nazbyt boleśnie. Chciał ruszyć dalej, ale jak na złość odezwała się żona psychologa.
- Dlaczego kobiety nie potrafią milczeć, kiedy trzeba? - pomyślał logistyk.
- Proszę pana – zapytała, a jej głos zabrzmiał w ciszy korytarza, jak strzał z pistoletu. – Potrzebuje pan pomocy?
Świr jakby tylko na to czekał. Obrócił się w stronę uciekinierów, bełkocząc coś pod nosem. Jakowlew słyszał, że w amoku ludzie przestają odczuwać ból, ale to co ujrzał przechodził wszelkie pojęcie. Gdyby był słabszych nerwów pewnie także by krzyknął jak Khamini i Venturra. Patrzył bowiem na nich zakrwawiony cyklop o szaleńczym spojrzeniu, które w oczywisty sposób kojarzyło się Jakowlewowi z napaścią jakiej stał się ofiarą.
Wykrzywiona w potwornym grymasie twarz wariata dobitnie świadczyła o tym, że nie zamierza on z nimi rozmawiać o drodze ewakuacji. Jego cel dla wszystkich był aż nazbyt jasny. A ci którzy mieli wątpliwości pozbyli się ich na pewno słysząc bełkotliwy głos szaleńca:
- Ciiieeepłe.
Echo tylko wzmocniło i zwielokrotniło przekaz i w korytarzu wybrzmiało o wiele głośniej niż powinno:
- Ciiieeepłe. Ciiieeepłe. Ciiieeepłe.
Wystraszony Venturra zaczął uciekać drogą która ich tutaj doprowadziła.
- Głupiec! - pomyślał Jakowlew.
Nie myśląc wiele i nie czekając na kolejne przejawy paniki podbiegł do panelu sterowania grodzią. Miał nadzieję, że panel zadziała i stalowe drzwi odetną ich od bełkoczącego świra pragnącego ogrzać się ich krwią.
- Sanders! - krzyknął jeszcze biegnąc - Ubezpieczaj mnie!

Campo Viejo 23-10-2010 19:53

Na widok groteskowego górnika, którego twarz była jednym wielkim strupem krwi z wydłubanego oczodołu Chuck stanął jak wryty. Szaleńcze oko cyklopa z wściekłością skupiło sie na nich. Fish nie myślał nic. Tylko przeleciał mu przez głowę obraz górnika z kantyny i te jego "Cieeeple..." Takie samo cholerne "Ciepłe". Zrobiło mu się gorąco. Dopiero krzyki Kamini i Venturry sprowadził go szybko na ziemię.

Jakowlew nie tracąc zimnej krwii przytomnie doskoczył do grodzi krzycząc:

- Sanders! Ubezpieczaj mnie!

Mężczyzna cisnął przycisk odcinający grodzie.

Co prawda opuścili korytarz C100, ale byli wciąż blisko i Chuck nie miał pojęcia czy obwody sterujące grodzami były również zasilane z wyłączonego wcześniej panelu. Czerwone światło awaryjne sugerowało, że przynajmniej zona oświetleniowa była cały czas odcięta od prądu. W zamieszaniu towarzyszącym uwalnianiu się z odciętego korytarza, widocznie nikt nie włączył głównego przełącznika. Chuck zapomniał.

Nie odrywając oczu od zaczynającego w ich kierunku szarżę bydlaka, który był po łokcie jak jakiś rzeźnik upaprany we krwi, krzyknął:

- Hey Louis, biegniemy w druga stronę, zawracaj, tam jest niebezpiecznie! – ale bez rezultatu, bo piszcząc z przerażenia chłopak wcale nie myślał się zatrzymywać. Paniczny sprint truchtu kogoś, kto stracił zupełnie kontrolę umysłu nad ciałem, oddalał się wraz z jego jękami. Musiał być naprawdę w szoku na granicy szaleństwa ze strachu, bo nawet wtedy sie piskliwym głosikiem zawodził jąkając się:

- Ń-ń-ń-ń-eeeeeeeeee!!!!

Koszmarny górnik niecałe dziesięć metrów przed nimi.

- Cieeeepleee...

Uniósł przed siebie ściskany paralizator i ściskając go oburącz mierzył w pędzącego górnika. Sekundy zwalniały wokół niego. Czarny cel rósłw oczach a pistolecik po naciśniętym spuście odpalił ładunek elektryczny. Opuszczając lufę ciął powietrze jak błyskawica mknąc w stronę szaleńca.

Gryf 24-10-2010 21:37

No to popylamy tym korytarzem i smatrimy na boki. Cicho, głucho do doma daleko. Nie podobała mi sie ta ekskursja przyjaciele. Ni chuja. Cała ta akcja z otwieraniem grodzi to najbardziej bezumny pomysł, odkąd na radosne Alanowe "Hej Sven, a może chcesz lecieć z nami w kosmos?" odpowiedziałem kardynalne "o kurwa! serio?".

Ale nic, popierdalamy dalej.



My z Łysym... zamykaliśmy pochód - nie to że sramy w nogawki, ale ktoś musi tym durnym kardyplom ubezpieczać arsz. Naciągnęłiśmy na ruki kastety, zrobilimśmy sobie kiedyś z zaworów. Na przeżujcę Artiego pewnie żadna broń, ale jakoś tak bardziej dziarsko się szło. Oczywiście wydygany jak trufla Louis musiał leźć przy nas i robić srom tym swoim pedalskim bełkotem. Popiskiwał kuwa jak jaka podfruwajka. W końc nie wytrzymaliśmy i z deka przespieszyliśmy kroku, coby przypału nie było że emo jest z nami.

I wtedy się zatrzymali. Podążyłem wzrokiem za resztą wycieczki. No na tru wam powiadam przyjaciele, gość z C-90 to chyba durniejszy od Łysego w najgłębszym asfaltowym delirium. Ot stał i napierdalał baszką w drzwi kwatery. Rzuciłem okiem na Marychę, taki es, to powinno być dla niego wyzwanie zawodowe.

- Proszę pana. - zagadała niespodziewanie jego kobita, jakaś wracz z tego co pamiętam, raz Artiemu łeb zszywała - Potrzebuje pan pomocy?

- Ciiieeepłe. - nie widziałem najlepiej, ale chyba nie wyglądał najlepiej, bo pół ekskursji zaczęło wrzeszczeć.

Ciepłe.. Ciepłe! Ciepłe...

Kolejne głosy. Kurwa. Coś było grubo nie tak. Potem parę rzeczy wydarzyło się na raz. Plastuś rzucił się do boxa zamykającego C-90, Chuck złożył się do strzału z paralizatora a emo zaczął spierdalać apiać na wozownię.

"Sanders! Ubezpieczaj mnie!" "Ciiieeepłe." "Hey Louis, biegniemy w dru..." "Ciiieeepłe. Ciiieeepłe." "Ń-ń-ń-ń-eeeeeeeeee!!!!"

Nie ciągnąłem kto, co i do kogo wywrzaskuje, nie do końca kminiłem co się dzieje. Burdel, przyjaciele moi. Jedyne co przyszło mi do głowy, to że ferajna powinna trzymać się razem, bo "ciepłe" nas zeżują jak wcześniej Artiego.

Niewiele myśląc rzuciłem się za ciotą Louisem by złapać go za głupkowato wywinięty kołnierz niedopiętego bat-stroju.

Suriel 25-10-2010 19:03

Selena klęczała przy ciele Polaczka, bezskutecznie próbując coś zrobić. Medpack znaleziony przy jednym ze strażników wystarczył tylko na prowizoryczne opatrzenie jednej kończyny, druga krwawiła niemiłosiernie. Zdawała sobie sprawę ze jest to beznadziejne, że nie jest w stanie go uratować. Modliła się w duchu, żeby się nie obudził, nie zaczął krzyczeć, żeby umarł we śnie, nieświadomie, bez bólu. Stało się to po 3 minutach. Wykrwawił się, klatka piersiowa przestała się unosić. Wyglądał jakby zasnął, gdyby nie ogromna kałuża krwi krzepnąca wokół niego.
Ray chodził po sterowni, przeszukując pomieszczenie. Selena postanowiła mu pomóc, nic już nie mogła zrobić dla Simona.

Znaleźli stalową szafkę wkomponowaną w ścianę. Ray już wcześniej przeszukał strażników i zabrał najpotrzebniejsze rzeczy. Teraz wyjął jedną z magnetycznych kart dostępu. Przejechał przez czytnik, komputer zażądał autoryzacji pinem strażnika. Popatrzyli na siebie i jednocześnie wypowiedzieli tę samą myśl. Paralizator. Miał wystarczająco dużo mocy, żeby przepuścić przez czytnik prąd, co spowoduje zawieszenie komputera i otwarcie skrzynki.
- Poradzę sobie – rzucił Ray
Selena zostawiła go przy pracy i podeszła do centralnego komputera. Okazało się że kamery w niektórych celach i na korytarzach więziennych działają.

- O Boże – Selena aż zakryła usta żeby nie krzyknąć - są jeszcze inni, nie możemy ich tak zostawić. Zamknięci umrą z głodu. Musimy otworzyć te w których są ludzie. - popatrzyła na Raya - możemy ustawić otwieranie czasowe, nie musimy ich niańczyć i wszystkiego tłumaczyć, ale nie zostawiajmy ich zamkniętych. Też mogliśmy tak skończyć. – starała się brzmieć przekonująco

- Rób co chcesz, jeśli nie będą za nami biegać to możesz ich puścić - odrzekł spokojnie, choć jego głos brzmiał nieco dziwnie, trochę niczym syk węża - Wybierz tylko tych zdrowych.

- To się rozumie samo przez się. Wole niech zdechną z głodu niż pożywią się nami – stwierdziła hardo, chociaż jej głos lekko drżał.

Selena zabrała się do pracy, na monitorach sprawdzała jaki cele są zajęte, i w których znajdują się ludzie. Starała się nie patrzeć na monitory z ich korytarza, gdzie dwie bestie próbowały się wydostać, jednocześnie walcząc ze sobą.
Moduł otwierania czasowego nie był zbyt skomplikowany, Vittel szczędził kosztów na bardzo dobre zabezpieczenia, za co Selena była im wdzięczna właśnie w tej chwili. Szło jej całkiem sprawnie, jednak żeby wszystko zadziałało jak chciała potrzebowała na to co najmniej 15-30 minut.
Ray dość szybko poradził sobie ze skrzynką i zaczął przeglądać jej zawartość. Położył koło Seleny jej WKP i narzędzia, oraz jeden z paralizatorów. Znalazł także swoje narzędzia, zapewnie schowane przez strażników dużo wcześniej.
Przechadzał się nerwowo po pomieszczeniu, nie odzywał się. Jego wzrok jednak mówił sam za siebie, niecierpliwił się. Zaczął robić coś z kamerą i pałką. Selena skupiła się na pracy.
Skończyła, miała trochę wyrzuty sumienia co do pomieszczeń których nie widać było na kamerach, miała nadzieję, że nikogo tam nie ma. Nie zamierzała jednak ich sprawdzać, wiedziała że nie mają na to czasu, jeżeli chcą przeżyć. Postanowiła że jeśli spotkają ekipę ratunkową powie o zamkniętych korytarzach.
- Zrobione – ruszyła w stronę szafki z kombinezonami strażników – mogą nam się przydać, nie wiadomo co zastaniemy na zewnątrz.
Ubrali się w kombinezony i zabrali podręczne maski tlenowe.
Na schemacie korytarzy sprawdzili drogi ucieczki. Pierwotnie postanowili ruszyć w prawo i dostać się do kolejki. Mieli nadzieję że dostaną się nią do stacji Ymir ‘B”. Jednakże ślady krwi, które ciągnęły się za śluzą prowadziły waśnie w lewo. Po krótkiej dyskusji ostrożnie ruszyli w prawo, mając nadzieję znaleźć inną drogę przejścia.

Felidae 27-10-2010 14:14

Podążali zwarta grupką, w miarę szybko poruszając się do obranego celu.
Stacja wyglądała na opuszczoną. W blasku świateł awaryjnych ich twarze wydawały się jeszcze bardziej wystraszone niż w rzeczywistości były.
A co jeśli odlecieli? Zerwana łączność, dziwne, przerażające wrzaski… Co to wszystko miało znaczyć? Nicole najbardziej w świecie obawiała się chaosu. Nie umiała sobie z nim radzić. Uważała się za silną, ale tylko wtedy kiedy miała w głowie opracowany plan.
Tak, plan zawsze ratował jej tyłek. Tylko jak tutaj cokolwiek zaplanować kiedy nie wiedzieli nawet w jakim położeniu się znaleźli.
Rozmyślania przerwały jej odgłosy pukania w metalową ścianę.
Pewnie ktoś nie może się wydostać jak my - pomyślała.

I potem zerknęła w odnogę…

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=0hxAveOY3tM[/MEDIA]

Obraz który rejestrowała jej tęczówka nie mógł… po prostu nie mógł być prawdą.
Mózg odmawiał przyjęcia do wiadomości sceny, która rozgrywała się tuż przed nimi.
Przecież to człowiek, nie inny niż oni…Ociekający krwią, szalony i wściekły górnik, żądny… krwi??
CIEEEEPŁE wciąż brzmiało w jej uszach. Już kiedyś gdzieś to słyszała… Te sceny, kiedy ludzie w amoku rzucali się na innych i spijali krew. Zombie jacyś czy co?
Co u diabła stało się na Ymirze?? Gdzie jest reszta obsady?

Kiedy już w końcu udało im się wydostać z pułapki, jaką była odnoga z sypialniami, okazało się, że nadal nie są bezpieczni.
Psychopata rzucił się rycząc w ich kierunku i tylko Jakowlew przytomnie skoczył w stronę śluzy żeby ją zamknąć.
- Sanders! - krzyknął jeszcze biegnąc - Ubezpieczaj mnie!

Właśnie w tym momencie sięgała po broń. Była gotowa strzelić facetowi w kolano jeśli będzie trzeba.
Louis Ventura nie wytrzymał. Z piskiem rzucił się do ucieczki, tam skąd przybyli, a zaraz za nim poleciał Szczota chcący go powstrzymać.
Co ci gówniarze wyprawiają? – pomyślała – Pierwsza zasada, to nie rozdzielać się do diaska.

Nie miała jednak możliwości aby zareagować. Musiała ubezpieczać logistyka.
Ale zanim zdążyła zareagować Chuck wystrzelił z paralizatora.

Równocześnie z bocznego korytarza usłyszeli następny głos

CIEPŁEEEEEE…..

Baczy 27-10-2010 22:35

Korytarze Ymira A nie zawsze tętniły życiem, właściwie ten korytarz często był pusty. Jednak nigdy pustka ta nie była tak złowieszcza i tajemnicza, jak teraz. Nie wiedzieli, dlaczego alarm został włączony i dlaczego zamilkł, nie wiedzieli, co miały znaczyć dziwne odgłosy wydobywające się z szybów wentylacyjnych, nie wiedzieli, co dzieje się w bazie. Możliwe, że reszta mieszkańców bezpiecznie siedzi sobie w innej części kompleksu, jednak póki nie będą mięli pewności, że tak jest, nie pozbędą się strachu i niepewności. Siedzieli zamknięci w jednej z odnóg głównego korytarza przez dobre parę godzin, obudzeni wyciem syren alarmowych, nawiedzani przez okropne krzyki. Niektórzy pewnie myśleli, że to już koniec kłopotów, inni zapewne, że to tylko początek serii niefortunnych i stresujących wydarzeń. Ci drudzy zdecydowanie mięli rację, chociaż na pewno nie spodziewali się czegoś takiego.

Małżeństwo Mahariszi szło w środku zbitej grupki, obejmując się i dodając sobie nawzajem otuchy. Drobny sukces, jakim było otwarcie grodzi, niewątpliwie wlał w ich serca nadzieję, nie był jednak w stanie zlikwidować napięcia spowodowanego tajemniczą sytuacją w bazie. Gdzie są inni ludzie? Dlaczego lampy alarmowe nadal się świecą, lecz nikt nie nadaje komunikatów ostrzegawczo-informacyjnych? I czy te krzyki były rzeczywiście krzykami, czy może efektem złośliwej zabawy tutejszego wiatru?

Niestety, hindusi nie widzieli po drodze żadnych oznak życia, wszystkie kabiny wydawały się opuszczone, wszelkie korytarze wyludnione. Co gorsza, wiele wskazywało na pośpiech, z jakim pracownicy opuszczali swoje kwatery. Nie słyszeli komunikatu mówiącego o ewakuacji, ale wszystko wyglądało tu jak kadry z filmu katastroficznego, rzeczy leżące w bezładzie na ziemi, tak, jakby ktoś, kto je upuścił uznał, że nie warto marnować dwóch sekund na podniesienie przedmiotu. I nie dziwny był tu pośpiech, w końcu rozszczelnienie grodzi zdarzyło się po raz pierwszy, ludzie nie wiedzieli, czego się spodziewać, a uczono ich, że to ogromne niebezpieczeństwo. Dziwna była sama obecność przedmiotów codziennego użytku porozrzucanych gdzieniegdzie w korytarzach, bo procedura mówiła jasno, żadnego balastu, mięli udać się do miejsca zbiórki, na czas naprawienia usterki, jaki więc sens ma zabieranie czegoś z pokoju? Oczywiście, sens był, ludzie czuli się pewniej posiadając kilka osobistych przedmiotów, jednak mimo świadomości tego, widok nasuwał profesorowi złe scenariusze tego, co się tu działo.

Jęczenie Venturry stało się słyszalne i rozpoznawalne dla Mahariszich, i nie zwiastowało dobrze. Pacjent Kamini, który mówił w zatrważająco podobny sposób, chciał się zabić, ponadto wykazywał nienormalnie wysoką tolerancję na mocne środki usypiające i zachowywał się bardzo agresywnie podczas zatrzymania. Chłopak jednak, póki co, wydawał się nad sobą panować, lepiej więc było nie zaczynać z nim rozmowy na ten temat. Dhiraj zastanawiał się teraz, dlaczego tamtego pacjenta zabrano na poziom B, i jaki związek istnieje pomiędzy zachowaniem jego, a Louisa, nie był jednak w stanie wymyślić niczego nowego. Przytulił do siebie żonę i szepnął jej do ucha, że z czasem wszystko się ułoży, a na wszystkie pytania, znajdą się odpowiedzi. Zapewne miał rację, chociaż niektórych odpowiedzi wolałby nie poznać.

Pierwszy znak życia, odgłos uderzania w stalowe drzwi dochodzący z ślepego zaułku oznaczonego symbolem C-90, ożywił wszystkich. W końcu ktoś żywy, co za ulga. Nie są sami. Gdyby jednak wiedzieli, kim, lub czym, jest ta osoba, pewnie woleliby być sami w bazie.
Grupka podbiegła kilka metrów, myśląc, że ktoś znajduje się w takiej samej sytuacji, w jakiej znajdowali się oni, zamknięty i wystraszony, odcięty od informacji i, co ważniejsze, innych mieszkańców. Ku ich zaskoczeniu, okazało się, że osobnik będący przyczyną hałasu jest na zewnątrz, a hałas jest w istocie odgłosem kombinezonu górniczego uderzającego w stalowe drzwi. Wyglądało to nad wyraz dziwnie, a w obecnych okolicznościach, strasznie i podejrzanie. Gdyby nie to, co stało się chwilę potem, można by zaryzykować stwierdzenie "Ci z C-90 zawsze byli dziwni" i pójść dalej. Ale jednak, stało się to, co się stało.

- Proszę pana. Potrzebuje pan pomocy?- pytanie Kamini zmieszało się ze stukotem, wydawało się jednak być znacznie mocniejsze od niego. Nie można winić kobiety, która cierpi patrząc na cierpienia innych i brak jakiejkolwiek pomocy z zewnątrz. Musiała zareagować, chronić tego człowieka, choćby przed nim samym. Samo pytanie było czysto retoryczne, w końcu ktoś, kto uderza głową w drzwi potrzebuje pomocy. Albo psychiatrycznej, albo z dostaniem się do środka. Trudno zaklasyfikować ten przypadek do którejś z kategorii. Ciało mężczyzny potrzebowało pomocy lekarza, w końcu brak oka to niecodzienna i groźna sprawa, jednak on sam chyba niezbytnio się tym przejmował, zdawał się właściwie nie widzieć problemu w braku gałki ocznej. Ale czy potrzebował pomocy psychiatry? Sądząc po tym, co mówił, potrzebował odrobiny ciepła, bardziej więc przydałby mu się przyjaciel lub kaloryfer. Ale nie, nie psychiatra. Chyba, że krew psychiatry. Tak, psychiatra mógłby się przydać, w roli pojemnika na krew, chodzącej butelki z krwawym napojem...

Gdy górnik odwrócił się, oczom obecnych ukazała się zakrwawiona twarz z ziejącym pustką oczodołem. Jakby chwilę pomyśleć, to Kamini jako chirurg widziała wiele bardziej obrzydliwe rzeczy na stole operacyjnym. Z drugiej strony, nigdy nie widziała nikogo chodzącego po ulicy z tak poważną raną i tak oszalałym spojrzeniem pojedynczego oka. Wpasowując taką osobę do obecnej sytuacji lekarki, można zrozumieć, że miała prawo krzyknąć. Właściwie każdy miał prawo, jednak tylko dwie osoby z niego skorzystały. Drugą był Venturra, który przeżył to znacznie bardziej. Z piskiem, i to nie opon, ruszył biegiem w drogę powrotną. Załamał się i nie zrozumiał, że grupa jest silna, ponieważ jest grupą, a odłączając się od niej, zmniejszasz swoje szanse. Ucieczka w tej sytuacji nie ma większego sensu, bo upiór może gonić Cię w nieskończoność.

Peter, nieoficjalny lider grupy (Czyli to on, a nie "goryl z maczugą"... To dobrze.) doskonale zdawał sobie z tego sprawę, i gdy tylko oszalały górnik ruszył w ich stronę, narzekając na chłód, Jakowlew doskoczył do panelu sterowania, żeby zamknąć gródź. Niemalże w tym samym czasie, Charles, barman, wystrzelił do napastnika z paralizatora, a młodzieniec Lindgren ruszył w pogoń za spanikowanym Louisem. Wszystko działało jak w naoliwionej maszynie, każdy, kto miał jakieś zadanie, wypełniał j niemal bez mrugnięcia okiem.

Również Dhiraj miał zadanie, najważniejsze ze wszystkich. Zdecydowanie priorytetowe. Musiał chronić swoją żonę. Musiał przy niej być, dodawać jej otuchy i sił. Musiał ją wspierać w każdy możliwe sposób. Oraz... Potrzebował jej, tak jak ona jego. Ona potrzebowała opieki, on kogoś, kogo mógłby wspierać. Razem mogli wiele przejść. Razem.
Musieli być razem.

Stali pośród tego całego wariactwa, nagłego ruchu ciał i emocji. Stali pośrodku i obejmowali się, napełniając wzajemnie mocą pokonywania trudności. Ona próbowała wyrzucić z pamięci obraz jednookiego górnika, lub choćby zasłonić mu twarz. On szeptał jej do ucha te same słowa, jednak wiedział że jej to pomaga.
I pomagało.
Obojgu.

Marrrt 28-10-2010 22:19

- No nieeee... Znowu??? - górnik wykonał nerwowy półobrót jakby chciał w ciągu sekundy ochłonąć pod wpływem gwałtownego ruchu i złapał się za głowę słysząc poniekąd powtórzone słowa psychiatry. Bardziej rzeczowym tonem i o wiele milszą uchu barwą głosu... No ale słowa niemal te same – To po co wam ochronie te pukawki skoro do niczego się nie przydają?! A jeśli ci w B się zabarykadowali i te wrzaski były z naszego poziomu? - Spróbował jeszcze, ale już wiedział, że pani Sanders z takich czy innych przyczyn nie śpieszy się do rozdysponowania uzbrojenia między pracowników innych sekcji. Poniekąd słusznie zważywszy na to, że każdy będzie każdemu mógł rozwalić głowę. A poniekąd jak to po babsku: głupio i uparcie, bo gdyby teraz się natknąć na takiego Ranberga... No ale, że znał swoje zdolności dyplomatyczne to tylko machnął ręką już na to wszystko. - Dobra, niuniu. Masz mundur, gnata, wiesz co i jak, a do tego szybko decydujesz. Ponosisz więc odpowiedzialność za dziesięcioro żywych ludzi. Mam kuźwa nadzieję, że wiesz co to znaczy.
Założył plecak na ramiona.
- Komunikacja... - mruknął jeszcze pod nosem ruszając za resztą rezydentów C-120 z Peterem na czele.

***

Kopalnia zawsze pracowała pełną parą. Pojęcie nocy nie funkcjonowało tu w normalnym tego słowa znaczeniu. Było po prostu tymi drugimi dwunastoma godzinami. Nie było więc niczym dziwnym, że korytarzami mieszkalnej części Ymira A zawsze ktoś się przechadzał. A teraz... Głęboko w ścianach słabo buczała wentylacja, oraz szumiący w niej wicher, a w tle, jeszcze bardziej stłumione, słychać było pompy tłokowe rozprowadzające parę do instalacji grzewczej. Poza tym tylko ich kroki. Nawet komunikaty zamilkły... I ta cholerna czerwień...

Za nim szli już tylko chłopaki i utyskujący na samym tyle Ventura. Tak potwornie bełkotał, że Seamus co jakiś czas odwracał się by się upewnić, że jąkała w ogóle jeszcze idzie z nimi.
Długo to jednak nie trwało. Znaleźli pierwszego żyjącego. Seamus nie musiał dostrzegać okaleczeń twarzy, by czuć pod skórą co się święci. Ranberg... Nie zdążył powstrzymać żony psychiatry. W ogóle poza mocniejszym zaciśnięciem dłoni na wajsze od obrabiarki nie wiele zdążył. Peter działał szybko i z pomysłem... Sanders już mierzyła z gnata, a barman Chuck z paralizatora do zbliżającego się górnika. Poznał fizjonomię mężczyzny i trochę jak urzeczony patrzył jak ze znanego mu facet wyłazi... to. Krew wszędzie kuźwa na nim. Co się z tymi ludźmi dzieje do diabła?! Co tu się w ogóle dzieje?!?

- ...ciepłe... - coś mruknęło z boku.
- Yurgen!!! - zawołał do operatora, który był najbliżej ciemnego zakrętu. Ten szybko dostrzegł zbliżające się zagrożenie.
- O, ja pitolę... - jęknął stojący najbliżej ich Łysy.
- Na tył młody! - krzyknął Yurgen.
Zza zakrętu wyłonił się drugi górnik. Jego twarz zdobiła poprzeczna szrama zadana jakby trzema długimi pazurami. Najniższy płat skóry zwisał z policzków odsłaniając krwawo-żółtawe uzębienie robotnika.
- Ciepłe...
- Yurgen, łap! -
Seamus rzucił bezbronnemu operatorowi swój „łom”, a sam złapał się za pokaźnej wielkości gaśnicę halonową wiszącą na ścianie.
Uzbrojony w to badziewie dopadł Yurgena, do którego „ciepły” zbliżał się na początek. Gasić specjalnie nie zamierzał niczego, ale poczuwszy w dłoniach ciężar stali wiedział, że kości tym można solidnie pogruchotać. Najpierw strumień białego gazu po oczach, a potem żelastwem po nogach i łbie... Jeezu... Słodki, kuźwa, Jezu. Co to jest do diabła???

Bebop 28-10-2010 22:43

Zorientowanie się w sytuacji i właściwie odczytanie znaków było w ich obecnej sytuacji sprawą kluczową, tymczasem Stars chyba wciąż jeszcze nie zrozumiała, iż barman odszedł już z tego świata. Teraz musieli szybko działać by nie narazić się na podobny los. Polaczka już nie było, przepadł, zniknął, trafił do Krainy Wiecznych Łowów, należało o nim po prostu zapomnieć. Blackadder jednak w żaden sposób nie reagował, nie zwracał jej uwagi, nie odzywał się, skoncentrowany badał dokładnie wzrokiem całe pomieszczenie i analizował wszystkie ślady. Nie musiał być wspaniałym detektywem by zrozumieć co się stało, strażnicy ewidentnie z czymś walczyli, pusty magazynek i ślady po kulach rozsiane po całym pomieszczeniu były tego dobitnym dowodem. Kolejną sprawą był napastnik, ktoś na prawdę szybki i wytrzymały, zdolny pokonać świetnie wyszkolonych strażników z sektora B. W grę nie wchodził już człowiek, a przynajmniej nie istota, którą można było w ten sposób określić, zagadka nie była trudna. Obaj mężczyźni zostali zmasakrowani, a to oznaczało, iż uciekając przed jednym, wynaturzonym stworem, który właśnie posilał się resztkami Polaczka, wpadli na kolejnego, który wciąż przebywał w pobliżu. Blackadder starał się myśleć szybko, strażnicy nie mieli przy sobie dodatkowej amunicji, więc aktualnie karabin, który wciąż trzymał w rękach, nie był przydatny. Zarzucił go na ramię i po raz kolejny sprawdził ekwipunek należący do zabitych, bazujące na elektrycznej mocy zabawki były słabą bronią i marnym pocieszeniem, musiało im to jednak wystarczyć.

Obawiał się, iż Selena będzie dla niego ciężarem, użalającym się nad sobą i innymi ludzkim balastem, którego będzie musiał się pozbyć. Na szczęście po kilku chwilach postanowiła jednak zostawić Polaczka i zająć się czymś pożyteczniejszym. Nie był może zbyt wylewny w rozmowie z nią, ale teraz na prawdę bardziej interesowała go jego własna sytuacja, a nie pozostałych ludzi. Pozwolił jej zrobić co chciała, byle tylko nikt nie wchodził mu w paradę, nie przeszkadzał w robocie, którą miał zamiar wykonać.

Wróćmy jednak do zadania, którym miał zająć się Ray, chodziło mianowicie o dobranie się do zawartości szafki, w której przechowywane były zarekwirowane rzeczy. Magnetyczne karty oczywiście były tu przydatne jednak nie wystarczyły do otwarcia zamka, bowiem wymagany był jeszcze szyfr, którego tajemnicę dwóch strażników zabrało do grobu. Był jednak inny sposób, nielegalny co prawda, jednak jak najbardziej wskazany w tej sytuacji. Wystarczyło bowiem posłużyć się niewielką ilością prądu by poradzić sobie z zabezpieczeniem, w konsekwencji spowodowało by to małe spięcie w komputerze dzięki czemu zignorował by on brak kodu i udostępniłby swoje dobra. Oboje doskonale znali ten sposób i oboje niemal w tej samej chwili wpadli na pomysł jak sobie poradzić. Paralizator nadawał się do tego idealnie, więc błyskawicznie pojawił się on w dłoni Raya gotowy do wykonania zadania, zamek ustąpił od razu, ale było pewne, iż kartę stracili na zawsze, do niczego się już nie nadawała. To jednak nie było ważne, grunt, iż udało im się nie tylko odzyskać własne narzędzia, ale również cały stos WKP, należące do wszystkich tutejszych więźniów. Blackadder od razu założył swój pas z narzędziami, z zawsze niebezpiecznym, ostrym jak brzytwa śrubokrętem, spróbował również skontaktować się z bazą, lecz cała łączność padła lub została zawieszona, co było bardziej prawdopodobne, szczególnie jeśli w całej bazie doszło do jakiejś awarii bądź ataków. Wciąż miał jednak dostęp do wgranych do niego planów, z tymi jednak zdołał się zapoznać już wcześniej z informacji zawieszonej na ścianie.

Zaczynał się powoli niepokoić, uporał się już ze swoją pracą i coraz częściej zerkał w stronę Seleny, zbyt długo znajdowali się w tym pomieszczeniu, jego wzrok przemykał między Stars a drzwiami, którymi najprawdopodobniej wydostał się napastnik. Mógł wrócić w każdej chwili, nie mieli czasu na zabawy, na ratowanie tych ludzi, od tego były specjalne służby - nie cywile. By zająć sobie jakoś czas zaczął przyglądać się kamerą, ujrzany widok nie napawał optymizmem, część ludzi w celach wpadła w całkowitą paranoję, lecz i tak najgorsze były te wynaturzenia, które coraz pewniej czuły się w korytarzach. Teraz na prawdę czuł, iż o włos uniknął śmierci, gdyby wtedy nie zachował się jak człowiek zdecydowany, gdyby pozwolił dalej ciągnąć sprawę Polaczka, potwór mógłby dostać się do środka i wtedy ich szanse mocno by się zmniejszyły. Byłby nawet gotów stwierdzić, iż takie poświęcenie było konieczne dla ich ratunku.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=HdcvBSRVkUU[/MEDIA]

W końcu ruszyli do drzwi, na kamerze nie dało się zobaczyć jak dokładnie wygląda korytarz, jednak od razu kiedy wyszli natrafili na kałużę krwi i to im właściwie wystarczyło by wybrali drogę do niej przeciwną. Ray w jednej dłoni ściskał pistolet elektryczny, drugą zaś miał wolną, by w razie czego sięgnąć po śrubokręt lub paralizator. Szedł powoli, cicho się skradając i uważnie nasłuchując czy nikt nie nadchodzi zza ich pleców.

Był lekko zestresowany, lecz dziwnie odnajdywał się w tej sytuacji, podniecała go ta myśl o grożącym niebezpieczeństwie, o śmierci czającej się za każdym rogiem. Wrednie się uśmiechnął zerkając na tyłek Stars po czym znów obejrzał się za siebie. Nikogo nie było. Jeszcze.

Ravanesh 28-10-2010 23:31


Selena Stars i Ray Blackadder

W końcu ruszyliście zimnym i dość dobrze oświetlonym korytarzem A-09. Mając WKP z opcją holo mapy poruszanie się po labiryncie tuneli na poziomie A nie stanowi większego problemu. Ze względu na ślady krwi ciągnące się w stronę stacji kolejki dowożącej górników do wyrobisk odpuściliście sobie tą drogę.

Alternatywą była kopalnia. Najbliżej was znajdowały się magazyny wymienników ciepła, wierteł, butli gazowych, filtrów węglowych, strojów roboczych i innych rzeczy potrzebnych do pracy górniczych ekip. Ale nie to zdecydowało o wyborze tej trasy. W pobliżu magazynów A-80 do A-110 znajdowała się winda A-W-111 prowadząca bezpośrednio na poziomy C i B. Z windy tej korzystali robotnicy. Była to najwygodniejsza droga ewakuacyjna z poziomów, na których grasowały te kreatury.

Poza nią i kolejką z poziomów górniczych wydostać można się było jeszcze trzema windami podobnymi do tej, którą wybraliście za cel swojej wędrówki oraz korytarzem A-1 – szerokim tunelem prowadzącym wprost do grodzi zewnętrzne i na powierzchnię planety. W ostateczności skorzystać można było również z czterech szybów ewakuacyjnych przygotowanych na wypadek, gdyby windy przestały działać. Były to prawie kilometrowej długości pionowe szyby z drabinami i rozmieszczonymi tu i ówdzie pólkami do odpoczynku. Cholernie niewygodne i średnio bezpieczne. :Liczyliście jednak na to, że uda się wam uciec windą.

Szliście ostrożnie i powoli, nasłuchując odgłosów dochodzących z głębi kopalni. Odległego buczenia automatów, skwierczenia jakiś styków w którejś z mijanych skrzynek zasilających. Wasze kroki wydawały wam się niesamowicie głośne, ale to była jedynie gra nerwów.

Tunel, który wybraliście ciągnął się przynajmniej przez pół kilometra, a każdy krok upewniał was, że w bazie zdarzyło się coś dziwnego. Nie spotkaliście bowiem nikogo na swojej drodze.
Tylko raz wydawało się wam, że chyba usłyszeliście jakieś krzyki z miejsca, z którego przyszliście, lecz mogła to być gra wiatru lub pobudzonej sytuacją wyobraźni.


W końcu z zimnego łącznika dotarliście do znacznie lepiej oświetlonych korytarzy magazynowanych.



Zgodnie z odczytem mapy winda powinna być już niedaleko. Znajdowaliście się góra dwa korytarze od celu. I wtedy usłyszeliście równocześnie charakterystyczny dźwięk pracującego dźwigu i odgłos zatrzaskiwanych krat ochronnych. Wiecie co oznaczają te dźwięki! Ktoś właśnie uruchamia windę, która zaraz ruszy w gorę! Dotarcie do poziomu C lub B i powrót po was zajmie jej kilka długich minut. Przez ten czas może się wiele wydarzyć. To powolna maszyna przystosowana do przewozu sporej liczby górników na raz. Oboje wielokrotnie już ją naprawialiście i konserwowaliście.

Jakieś przeczucie kazało wam biec, bo hałas czyniony przez windę mógł wam zaraz sprowadzić na głowy jakieś tarapaty. Rzuciliście się więc naprzód najszybciej jak się dało. Ty Selena nieco z przodu, a Ray kilka kroków za tobą – chyba jest nieco mniej sprawny fizycznie. Ostatni zakręt i widzicie korytarz i ruszającą w górę windę.

Było za późno! W środku windy stała jakaś osoba, lecz zakratowana kabina szybko znikła wam z oczu. Za to na dole ujrzeliście coś, co zatrzymało was niemal w miejscu. Cztery osoby w zniszczonych, okrwawionych strojach górniczych, wściekle atakujące kraty odcinające szyb windy od reszty kopalni.

Jeden z górników – mężczyzna w okrwawionej koszuli, jaką nosi się pod kombinezonem, zauważył was kątem oka i szybko odwrócił.



- Cieeepłeeee – zawył niewyraźnie, a wy poczuliście napływ adrenaliny.

Potem ruszył biegiem w waszą stronę, rozczapierzając również wyraźnie okrwawione łapska.

Reszta szturmujących windę górników odwróciła się, słysząc krzyk kompana. Zobaczyliście, że niektórzy z nich mają na sobie pełne kombinezony robocze, inni – podobnie jak ten pierwszy – jedynie strój wierzchni. Wszyscy jednak ubabrani byli krwią. Okrwawione twarze wykrzywiły się dziko, szalone oczy zalśniły drapieżnie, a z ust wydobyło się paskudne zawodzenie. Biegiem pędzili w waszą stronę.

Byli coraz bliżej!


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:48.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172