lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/)
-   -   Ymir - [survival horror] 18+ (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/9096-ymir-survival-horror-18-a.html)

Armiel 28-10-2010 23:36


Reszta

Wszystko działo się w przeciągu kilku uderzeń serca. Najpierw Louis Venturra rzuca się z piskiem do ucieczki. Potem Peter Jakowlew rzuca się do panelu zamykającego drzwi. Trzęsąca się ze strachu dłoń wciska guzik i drzwi zaczynają opadać w dół, jednak fotokomórka rejestruje zbliżającego się z drugiej strony szaleńca i drzwi ruszają ku górze. To co wcisnął Jakowlew to zwyczajny panel sterowania, a nie awaryjne zamykanie. W tym momencie strzał Fisha uderza szarżującego na was górnika w pierś. Widzicie, jak ładunek elektryczny „tańczy” na kombinezonie furiata, nie robiąc mu jednak żadnej widocznej krzywdy. Impuls był zbyt słaby, by powstrzymać szaleńca, lecz odepchnął w tył na tyle, ze wyszedł poza zasięg fotokomórki i drzwi do korytarza C-90 zamknęły się z sykiem i zgrzytem. W kilka sekund później usłyszeliście jak szaleniec wali wściekle w pancerne odrzwia. Potężne ciosy wypełniły korytarz dudniącymi odgłosami.

W tym samym czasie Szczota rzucił się w pogoń za młodym Louisem. Normalnie byłby znacznie sprawniejszy od nieco strasznego chłopaka i dopadłby go w kilku susach, lecz teraz dogonił go dopiero po jakiś piętnastu metrach, zrównując się z odnogami C-100 – C-110. Gwałtowne szarpniecie za kołnierz wyhamowało uciekiniera, lecz siła odśrodkowa cisnęła nim o pobliską ścianę. Nie było to groźne uderzenie, jednak Louis Venturra opadł na ziemię i przywarł do niej całym ciałem, jęcząc i krzycząc w panice. W tym stanie nie był funkcjonować samodzielnie.

Kiedy Szczota uskuteczniał swój pościg, a Jakowlew i reszta zamykali drogę szaleńcowi, zza zakrętu wybiegło dwóch kolejnych obłąkańców. Górnik z rozszarpaną twarzą i w chwilę po nim kobieta w poszarpanym skafandrze ochronnym z umazaną krwią twarzą. Drogę zastąpili im Seamus i Yurgen Vinnark. Obaj nawykli do ciężkiej pracy fizycznej, twardzi i nieustępliwi, po drugiej stronie mieli jednak do czynienia z bezrozumną, szaleńczą furią.
Seamus zwolnił zabezpieczenie w trzymanej w ręku gaśnicy i strumień gazu trafił pierwszego szaleńca w twarz. Yurgen nie czekał. Nie dawał pardonu. Z wściekłym rykiem uderzył prowizoryczną bronią trafiając w głowę wroga wyłaniającego się z śnieżnych oparów. Cios zgruchotał maniakowi czaszkę. Zdawać by się mogło, że wszyscy usłyszeli obrzydliwy trzask pękającej kości. Szarżujący wróg zachwiał się, lecz nie upadł. Seamus poprawił mu z boku gaśnicą – uderzając ze zrodzoną ze strachu siłą. Metalowa tuba złamała szczękę przeciwnika i rzuciła nim o ścianę. Kolejny cios Yurgena zadany stalowym prętem i skroń furiata zapadła się do środka w rozbryzgu krwi i mózgu.

Dziewczyna wyskoczyła, niczym wściekły rosomak i uwiesiła się ręki Vinnmarka. Jej zęby zacisnęły się na dłoni trzymającej okrwawiony pręt z niespodziewaną siłą. Z rany polała się krew. Górnik wrzasnął i odepchnął okrwawioną napastniczkę w bok, wprost na Seamusa, który uderzył ją gaśnicą w potylicę. Kobieta, z naszywką RUTH SARCEL na piersi zachwiała się i upadła na ziemię. Nie dała jednak za wygraną i dopiero cios Yurgena w kark, złamał jej kręgosłup i zakończył atak.

- Musimy się pośpieszyć – warknął Vinnmark spoglądając na zranioną dłoń. - Nie miałem wyjścia! – dodał jeszcze tonem wyjaśnienia kierując te słowa do Sanders.

Dhiraj, ty wyraźnie słyszałeś strach i wyrzuty sumienia w głosie górnika. Przed chwilą zabił dwójkę ludzi. I czuł się z tego powodu oszołomiony. Kiedy tylko adrenalina opuści jego żyły i operator skafandra górniczego będzie miał czas zastanowić się nad swoim czynem.

¬– Weźcie młodego! – na razie jednak Vinnmark nie wychodził z roli „przywódcy stada” - Ukryjemy się w tej waszej „Czujce”.

Ma na myśli salę C-06, w której znajduje się system monitoringu poziomu C.

To dobre miejsce. Na sekcję ochrony składają się: C-06 – pokój monitoringu, C-07 – pomieszczenie socjalne służące do odpoczynku, pomieszczenie C-08 zwane „Biurem” w którym mieszkaniec kolonii mógł porozmawiać z ochroną, pomieszczenia C-09 i C-10 służące jako szatnia oraz sanitariaty, no i C-11 – sala odpraw, ze stołem, krzesłami i monitorem holo. Sekcja miała tylko jedno wejście – przez biuro, czyli C-08. Standardowy zamek kodowy bez trudu otworzy Nicole swoją kartą dostępu oznaczoną zielonym paskiem oraz podając kod personalny.



Nie było czasu do stracenia. Z różnych stron dochodziły do was wycia, wrzaski i okrzyki „ciiiepłłeee”. Cokolwiek stało się mieszkańcom Ymira A, większość z nich funkcjonowała teraz, jak ta grupka, z którą musieliście poradzić sobie na korytarzu.

Biegniecie na tyle szybko, na ile to możliwe w tych warunkach. Mijacie znajome odnogi korytarzy a zewsząd dobiegają was te przerażające krzyki. Ostatnim w waszej grupie zdaje się, że widzą już cienie biegnących za wami przeciwników. Hałaśliwe „CIEPŁŁŁE” wywrzaskiwane niczym z jednego gardła powoduje, że strach dodaje wam skrzydeł. Jeszcze trzymacie się razem. Jeszcze! Lecz już widać pierwsze ślady rodzącej się paniki.

Najszybsi wśród was to Seamus i Szczota. Nicole Sanders, Łysy, Peter Jakowlew trzymają się środka, z tyłu zostają „Chuck” państwo Mahariszi oraz Loius Venturra.

Cel jest coraz bliżej! Jeszcze tylko dwa zakręty i jedna prosta i będziecie na miejscu!

I wtedy z bocznej, tonącej w gęstym mroku odnogi, wyskakuje jakiś górnik.
Wpada prosto na Łysego i w mgnieniu oka obala wrzeszczącego chłopaka na metalowy podest. Zakrwawiony facet w stroju mechanika wznosi pięści i zaczyna nimi okładać Łysego.

Za wami słychać już wyraźnie tupot ciężkich butów, wrzaski i widać cienie biegnących na zakręcie korytarza.



Jeden zakręt i kawałek prostego korytarza oddziela was od drzwi do sali C-08. Jeśli się zatrzymacie chociaż na chwilę szaleńcy najprawdopodobniej was dogonią.

brody 31-10-2010 18:12

Serce Jakowlewa przestało bić co najmniej na kilka sekund. Gdy okazało się, że naciśnięcie przycisku zamykającego grodź nie zadziałało, logistyka sparaliżowało. Widział jednookiego furiata, który zmierza w jego stronę. Nagle uświadomił sobie jak nieprzemyślany był jego ruch i jak mógłby się zakończyć, gdyby nie szybka reakcja Fisha, Peter pewnie zostałby już zaatakowany przez opętanego ymirską gorączką górnika. Mimo zamkniętych drzwi, Jakowlew jeszcze kilka sekund dochodził do siebie. Głuche walenie w metalową grodź brzmiało upiornie. Jedno tylko było pocieszające. Ymirska gorączka, jak zaczął nazywać w myślach stan górnika, najwyraźniej osłabiała pracę układu nerwowego i prowadziła do postępującego otępienia. Gdyby szaleniec był tylko troszkę bardziej sprawny, sam otworzyłby drzwi przyciskiem, a wtedy... aż strach pomyśleć, co by się działo.
W czasie gdy Jakowlew dochodził do siebie, Seamus i Vinnark walczyli z dwójką innych ofiar epidemii.
Najwyraźniej większość mieszkańców bazy została zainfekowana nową chorobą. Ci którzy nie zostali zarażeni, pewnie zostali dobrowolnymi dawcami ciepła dla chorych. A sądząc po ich zachowaniu, potrzebują go oni bardzo.
Na szczęście walka z opętanymi ymirską gorączką robotnikami zakończyła się sukcesem. Jakowlew patrzyła na krew i rozbryzgany mózg górnika i aż trząsł się w środku. Aby przeżyć musieli posunąć się do morderstwa. To było niewyobrażalne. A najgorsze w tym wszystkim było to, że nie mieli wyjścia. Albo my, albo oni. W ekstremalnych sytuacjach ludzką moralność zastępowana jest przez prymitywne instynkty. Udowodniono to już nie raz, a obecna sytuacja była tylko kolejnym potwierdzeniem takiego stanu rzeczy. Chętnie podyskutowałby o tym z doktorem Mahariszi, ale nie było na to niestety czasu a i psychiczny stan hindusa na to za bardzo nie pozwalał.
Ruszyli więc dalej pełni najgorszych obaw.
Jakowlew starał się na chłodno analizować to co się działo. Narastające przejawy agresji wobec siebie i innych, broń palna w bazie i ten alarm. To wszystko wskazywało na to, że w bazie stało się coś bardzo niedobrego. Gorączka ymirska, która doprowadzała ludzi do szaleństwa była tylko efektem finalnym całego zajścia. Ci z góry musieli wiedzieć coś więcej, a może nawet to oni stali za rozprzestrzenieniem się tej dziwnej choroby. Może Mahariszi będzie wiedział coś na ten temat, w końcu wszyscy ci wariaci przewinęli się przez jego gabinet, a jego żona zajmowała się ofiarami przemocy.
Na razie jednak nie było czasu na szukanie przyczyn tego co się stało. Ich życie było zagrożone i dopóki nie znajdą się w bezpiecznym miejscu, nie było sensu roztrząsać ego typu kwestii.
Vinnmark, który stał się ich wybawcą, nie wyglądał dobrze. Męczyło go sumienie z powodu zabicia dwóch osób. Dla Jakowlewa sprawa jednak wyglądała zgoła odmiennie. Vinnmark uratował osiem osób, a nie zabił dwie. Gdyby nie jego interwencja ofiar mogło być więcej.
Jak przystało jednak na górnika chłop był twardy i poza lekkim drżeniem głosu nie dawał po sobie poznać jak bardzo bolała go decyzja, którą musiał podjąć. Wszedł w rolę przywódcy grupy i nie zamierzał się z niej wycofywać.
- Weźcie młodego! Ukryjemy się w tej waszej „Czujce”.
Miał na myśli salę C-06, w której znajduje się system monitoringu poziomu C.
Dla logistyka była to bardzo dobra propozycja. Po pierwsze stosunkowo niedaleko od miejsca gdzie obecnie przebywali, po drugie dawał duże możliwości dalszego przemieszczania się i wglądu na sytuację w bazie i po trzecie i najważniejsze dawała ludziom cel. W sytuacji kryzysowej, zagrożenia życia, poczucie celu, który daje szansę na bezpieczeństwo jest jedynym środkiem zapobiegającym panice i apatii.

Wszyscy wiedzieli, że muszą się spieszyć. Dochodzące cały czas z różnych miejsc krzyki i jęczenie "Cieeepłeee" powodowało gęsią skórkę na ciele Jakowlewa oraz na pozostałych. To już nie był wiatr wyjący w wentylacji. To byli kolejni pracownicy korporacji opętani ymirską gorączką. Zaraza opanowała całą bazę i wyglądało na to, że ich mała grupka to jedyni zdrowi jeszcze ludzie. Najgorsze w zarazie było to, że odbierała ludziom władzę umysłową i robiła z nich bezmózgie manekiny, opętane jedną ideą. Jakowlew wiedział, że jeżeli spotkają jeszcze jakichś zarażonych będą musieli ich zabić. Z chorymi nie było szansy na dialog i perswazję.
Szli szybko, a okrzyki i jęki wypełniające korytarze dodawały im sił i skrzydeł. Mijali znajome korytarze, które teraz budziły w nich jak najgorsze obawy i przeczucia. Za każdym wszak rogiem mógł się kryć kolejny szaleniec wrzeszczący "Ciiieeepłe" Jakowlew szedł tuż przy Vinnmarku, oglądając się co chwila do tyłu na resztę grupy. Kilka razy zdawało mu się, że widzi jakieś cienie w korytarzu za nimi. Wolał jednak milczeć i nie siać nie potrzebnej paniki.
- Cel jest coraz bliżej! Jeszcze tylko dwa zakręty i jedna prosta i będziemy na miejscu! - rzucił pod nosem Peter, ni to do siebie, ni to do towarzyszy.
I wtedy stało się coś czego obawiali się od momentu opuszczenia bezpiecznego korytarza. Z bocznej odnogi pogrążonej w głębokim mroku, wyskoczył zakrwawiony facet w kombinezonie mechanika. Ze znajomym już okrzykiem "Ciieeepłe" rzucił się na Łysego. Nie do końca jeszcze przytomny chłopak upada na ziemię z głuchym hukiem. Napastnik siada na nim okrakiem i zaczyna okładać pięściami.
Korytarzem niesie się echo wielu kroków. Cienie jakie pojawiły się na ścianie korytarza stanowiły jeszcze gorszą wróżbę. Biedny Łysy najwyraźniej zdawał sobie z tego sprawę. Broniąc się chaotycznie przed lawiną ciosów szaleńca, patrzył błagalnym wzrokiem w stronę grupy i wrzeszczał:
- Poooomoooocyyy!!!!!
Jakowlew szybko ocenił sytuację. Nie było czasu na zawahanie i moralne dylematy, potrzebowali szybkiej decyzji i reakcji.
- SANDERS! - wrzasnął - Zabij tego skurwysyna! Już!
Miał nadzieję, że dziewczynie nie puszczą nerwy i wykaże się profesjonalizmem, jak nie raz w chwili awantur w kantynie. Nie czekał więc na jej reakcję. Wyjął laserowy skalpel z kieszeni i ruszył szybkim krokiem w stronę "czujki" Nie była to może najlepsza broń, ale dawała jakieś szanse, gdyby niezbędne okazało się unieszkodliwienie jakiegoś innego furiata.
- Reszta, za mną! Do czujki!

Gryf 01-11-2010 20:09

Pojeby były wszędzie. Jak na jakimś starym holo o zombie, choć zdecydowanie bardziej żwawe. Spierdalalimy aż się korzyło. Vinnie chyba nawet wiedział dokąd, ale jak tłumaczył, to akurat za sobakę pasterską robiłem targając obsmarkańca Ventruę apiać do stada. A później to już mus było wiać, bo by nam się cały ten Późny Podwieczorek Żywych Trupów na łby zwalił.

Teraz wokół tylko "ciepłe" i jeb jeb jeb - łomot buciorów po podestach. Popierdalałem tak szybko, że na zakrętach mało na ściany nie wbiegałem.

- Poooomoooocyyy!!

Odwórciłem się, przez ramię. Jeden z esów wyleciał chuj-wi-skąd prosto na Łysego.

- SANDERS! Zabij tego skurwysyna! Już! - wrzasnął umnie Plastuś nie zwalniając biegu.

Nie czekając na dalszy rozwój zdarzeń, nawróciłem w miejscu i rzuciłem się do zjeba co napierdalał Łysego. W pełnym sprincie złożyłem się, żeby z rozpędu przybucić w ryło i go strącić.

Całą drogę modliłem się, żeby Niki zdążyła go odstrzelić zanim tam dobiegnę - wtedy cała akcja ograniczyłaby się do strącenia trupa z Łysego i pomocy gitowi w podźwignięciu się z gleby.

Nagle wszystko zaczęło dziać się na tru powolno. Pięść parcha wznosi się do kolejnego ciosu. Mijam Jakowlewa wyciągającego jakąś kosę. Na ścianie migają cienie pościgu. Krok, krok, wybicie, mój ciężki kandahar wznosi się by przypierdolić z forcem pierdolonej lokomotywy...

Suriel 01-11-2010 21:19

Szli zimnym cichym korytarzem, gdzieniegdzie ślady krwi świadczyły ze coś złego wydarzyło się w stacji.
Ani żywej duszy, cisza i tylko towarzyszący odgłos wyjącego wiatru w przewodach wentylacyjnych. Towarzyszyło im tylko buczenie skrzynek przekaźnikowych, w oddali głosy pracujących maszyn i ich własne kroki, które wydawały się być głośniejsze niż w rzeczywistości. Przez większość drogi szli koło siebie, uważnie rozglądając się, zaglądając do każdej otwartej grodzi, żeby przypadkiem nie zostawić nikogo za plecami. Postanowili dostać się do windy A-W 111, którą Selena wjeżdżała dzisiaj rano na swojej zmianie, żeby naprawić łazik. Wydawało jej się że było to wieki temu.
Kiedy zbliżali się prawie do celu usłyszeli charakterystyczny dźwięk pracującego dźwigu i odgłos zatrzaskiwanych krat ochronnych. Ktoś właśnie zamierzał najprawdopodobniej uciekać tą samą droga którą wybrali. Świadomość tego jak długo winda się porusza i jak długo będą musieli spędzić jeszcze tutaj czasu kazała im ruszyć biegiem w stronę windy. Hałas jaki robił dźwig mógł zwrócić czyjaś uwagę, niekoniecznie ludzi. Oboje mieli nadzieję że zdążą zatrzymać windę i uciec z tego poziomu. Selena była szybsza, pierwsza wbiegła do korytarza prowadzącego do szybu. Zobaczyła tylko kawałek pokrwawionej podłogi unoszącej się windy.
Przed windą stały cztery osoby w zniszczonych, okrwawionych strojach górniczych, wściekle atakujące kraty odcinające szyb windy od reszty kopalni. Wyhamowała prawie w miejscu i bezwiednie zaczęła się cofać, starając się robić jak najmniej hałasu. Za późno.

Jeden z górników – mężczyzna w okrwawionej koszuli, jaką nosi się pod kombinezonem, zauważył Selenę i szybko odwrócił.

- Cieeepłeeee – zawył niewyraźnie i ruszył w ich stronę, reszta atakujących szybko poszła w jego ślady.

Selena odwróciła się i biegiem ruszyła w stronę z której przyszli. W biegu wyciągnęła swoją kartę dostępu. Miała nadzieje że uda im się dobiec do któregoś z magazynów i ukryć się przed napastnikami. Bez problemu przegoniła uciekającego Raya, był wolniejszy od niej.

Po chwili zobaczyła otwarty magazyn, który sprawdzali idąc w stronę windy, światło nad grodzią pulsowało na zielono. Były sprawne, Selena skręciła w tamtą stronę.
- Tędy, pospiesz się – krzyknęła do Raya.
Z korytarza słychać już było wyraźnie pogoń.
Wbiegła do magazynu i przejechała przez czytnik kartą, grodzie zaczęły się zamykać.

Campo Viejo 02-11-2010 04:36

Chuck biegł przed siebie. Nie zamierzał zostawać w tyle. Połykając na raz tych kilka pigułek więcej niż zamierzał, roztrzęsionymi rękoma popił vitellowskie szczęście przechylając w biegu piersiówkę, a czując jak adrenalina krążąc w członkach jak oszalała, teraz wraz z palącym alkoholem gorącą falą rozpływała się po ciele, szybciej pompując jego skostniałe ze strachu serce, gnał za resztą i roztrzęsionymi dłońmi zakręcał koreczek, rozlewając nieco wódki na boki.

Biegł przed siebie zagryzając wargi. Wprawdzie dystans jaki zdążył pokonać nie był z pewnością długim, to czuł się jakby brał udział co najmniej w maratonie. Nigdy nie był dobry na krótkich dystansach, a na tych dłuższych radził sobie jeszcze gorzej. Nie oszukujmy się. Jakiekolwiek bieganie nie należało do mocnych stron Fisha, który nawet grając w witrulane gry sportowe męczył się dostając zadyszki. Dlatego zaciskając pięści, a raczej jedną pięść, bo w drugiej dzielnie dzierżył damski paralizator, ciężko dysząc wyrzucał przed siebie długaśne kończyny, połykając metalowy korytarz niczym sportowiec rozbieg przy rozpędzie w skoku o tyczce. Co chwila obracał głowę słysząc znajome już, lecz jakże nieprzyjemne i upierdliwe, wielokrotne zawodzenia "Ciepłe.... "

Oh, jak mu się zachciało żyć! Widząc jak łatwo jest je stracić, z początku raczej zajęcze serce zamieniało się teraz w dzikiego tygrysa, który miał tylko jeden cel. Uczepić się pazurami życia i przetrwać! Nie dać się! Obiecywał sobie, że obejmie z radością i wdzięcznością swoje pożal się Boże codzienne życie i będzie szczęśliwy, tak na serio! Niech no tylko wszystko wróci do normy! Miał jeszcze tak wiele w życiu do zrobienia! Choćby tylko spokojnie oddychać i uśmiechać się! Zapalić spokojnie fajkę i stanąć jeszcze raz za barem! No dobra! Już nawet nie musi robić kariery! Nie musi być Woody Allenem... Wystarczy jak będzie Chuckiem! Charlesem Fishem! Żywym, do cholery jasnej! I zdowym! I będzie, podrywać dziewczyny, że hej!!! Jakież to jest teraz proste!

Biegł ramie w ramię z Luisem, który również pomagając sobie rękoma, którymi rytmicznie wymachiwał, jakby w nadziei szybszego pokonania dystansu przez odpychanie się od zimnego powietrza, niczym od wody, płynąc kraulem w brodziku, sunął jak ranny biegacz abisyński. W innych okolicznościach Chuck może i byłby dumny z tak karkołomnego sprintu, który utrzymywał się już dobrych kilkadziesiąt sekund, ale wraz z każdym rzuconym spojrzeniem do tyłu, uświadamiał sobie, że jednak pędzi na złamanie karku jako jeden z ostatnich. Towarzystwo cherlawego Vetrurry i starsze małżeństwo Machariszich, które zdyszane nie ustępowało mu w galopie ani na krok, sprowadzały go na ziemię patetycznością sytuacji. Taki był z niego atleta jak z koziej dupy trąba. Biegnąc tak gnany teraz niepokojem, że nie nadąży tempa morderczej gonitwy, zapowietrzając się co chwila, z kroplami potu wiszącymi mu z brwi i kapiącymi z nosa, zagryzając w kąciku warg wystawiony język i z miną zdeterminowanego na wszystko prócz śmierci, pędził na złamanie karku. Czuł na plecach zbliżający się coraz bardziej, miarowy stukot ciężkich butów groteskowego pościgu. Widząc przerażenie w ochach Luisa, zastanawiał się czy i jego twarz jest lustrzanym obiciem biegnącego towarzysza.

- Żywcem nas nie wezmą, Luis! – sapnął dziarsko pod nosem dodając animuszu i triumfalnie wzniósł w górę pistolecik elektryczny, którym trafił jednookiego wariata. Chciał pocieszyć chłopaka, który biegł jakby nieobecny i nie był w stanie wydobyć z siebie żadnego logicznego słowa, prócz mamrotu i świszczącego powietrza łykanego łapczywie przez kogucią klatę szczelnie zapiętego skafandra. I tylko roztrzęsionym wzrokiem obłędnego strachu jakby jąkał się spojrzeniami na boki, nie będąc w stanie skupić go dłużej na niczym przez kilka sekund, Venturra mrugał nerwowo zaciskając powieki.

Odwracając się za siebie dostrzegł wybiegające zza zakrętu postacie. Poruszały się szybko, za szybko. Gnały jak psy myśliwskie wiedzione instynktem krwi. Ale ta dzicz wyzierająca im z oczu i każdego gestu bestialskiej agresji, którym opisany był bieg ich ciała, uświadamiała go, że to już nie ludzie ani zwyczajne też zwierzęta. Raczej diabły jakieś, bo i zwierzęce drapieżniki choćby i głodne, tak żadne mordu nie są! Chyba. To skłoniło go do pośpiesznego wejrzenia na sklepienie korytarzowe, ze spojrzeniem wymownym, które jeśli kto by zobaczył, to mógłby domyślić się że skierowane było w niemym dialogu do kogoś na górze. Dobra! Może się nawrócę, myślał gorączkowo, ale daj mi szansę jakąś... Kurwa! Zdolny był obiecać, uciekając tak przed siebie, dosłownie wszystko.

Zapatrzony tak, to za siebie, to ku niskiemu sufitu tunelu, kiedy wreszcie się odwrócił, to niemal nie wpadł na ociekającego krwią górnika, który bezmyślnie, lecz metodycznie obijał wściekle pięściami wijącego się w desperacji Łysego. Fish wyhamowując niczym koszykarz lecący bokiem, tak aby nie sfaulować przeciwnika ciałem, wylądował na ugiętych nogach pod ścianą wąskiego korytarza, nieopodal Nicole. Z lewej strony w pościgu zamykali się na nich z każda chwilą ymirscy mieszkańcy bazy przemienieni w potwory, a z prawej rozjuszony Szczota, z pokaźnym zamachem zmierzał się z woleja kamaszem na głowę brutala, po tym jak przebrzmiał krzyk Jakowlewa, który znowu zdawał się na kobietę. Też mi bohater, przemknęło przez myśl Fisha, głównie z troski o Nicole, jak niechęci do kogo, bo Fish dobrotliwym był człowiekiem. Z obawy dziwnego niepokoju o dziewczynę, która co prawda nieźle radziła sobie zawsze z pijaczkami w kantynie, ale tego co się teraz działo, do żadnej burdy porównać można nie było, w prostym rozumowaniu Chucka.

Zrób coś! Adrenalina wrzeszczała w głowie. Wyciągnął ręce w stronę panicznie podskakującego w miejscu, na widok brutalnej sceny, Venturry. Louis jakby namacalnie musiał chyba wczuć się w położenie Łysego, bo sam zaczął chwytać się z rozpaczą własnej, wykrzywionej w żałości buzi, więc aby tamten znowu nie uciekł choćby w odnogę korytarza, z której wypadł oszalały górnik, ani też by nie tarasował przejścia Mahariszym, planował pchnąć go w kierunku Seamusa i Jurgena. Byle do przodu. Górnicze chłopaki bez pardonu druzgocą czaszki jak szlanki, więc ich trzymać się trzeba! Kalkulował. Jednocześnie krytycznie oceniając własne nieciekawe położenie i mizerne możliwości fizyczne, już dokładnie widział oczyma wyobraźni, jak zaraz po nim bezpiecznie czmychnie za górnikami. No, może biegnąc tyłem, osłaniając jak na filmach, z pistoletem gotowym do strzału w głowę pierwszego wyjącego wściekle, zezwierzęconego poszarpańca. Na ratunek tym, którzy zostaną w tyle... Ale... Ale jednak czuł, że nie może tak po prostu zostawić Nicole ani wyleknionej pani Kamini na pastwę wyciągniętego lasu szponów pędzącego tłumu krwiożerców! Wyciągnął rękę po Venturrę, by wpędzić go w ruch napędowy do bezpieczeństwa, chcąc go pchnać z całej siły krzyknał do niego:

- Biegnij Louis! Biegnij! - a druga rękę, z palcem na spuście, wystawił w kierunku napastników, z niecierpliwością przebierając w miejscu nogami, gotowy albo strzelać w najbliższego skurczybyka, albo uciekać dalej po życie.

Felidae 04-11-2010 09:55

To było jakieś szaleństwo. Jakby znalazła się nagle w domu wariatów albo w jednym z najgorszych horrorów klasy C. Zewsząd dobiegające wycia CIEPŁEEEEEE i tupot nóg obłąkańców, goniących ich gromadnie tylko motywowały do szybszego biegu.
Co się stało tym ludziom? Czyżby jakiś wirus powodujący nieznana chorobę? A może zbiorowe szaleństwo?
Faktem było to, że ci ludzie byli na tyle agresywni, że stwarzali cholernie realne zagrożenie dla niej i jej towarzyszy.
Gnali więc ile sił do miejsca, które mogło im zapewnić trochę bezpieczeństwa.
Seamus i Szczota wyrwali do przodu, zaraz za nimi biegli Jakowlew, Łysy i ona, a nieco w tyle pozostało małżeństwo Mahariszi, Chuck i Venturra.
Nicole raz po raz zerkała do tyłu patrząc czy każdy z grupy nadąża. Nie łatwo było wyjść z roli ochroniarza, nadal czuła się za nich odpowiedzialna.

Pościg był blisko, ale „Czujka” znajdowała się prawie w zasięgu ich rąk. Jeszcze tylko zakręt i jedna prosta…
I wtedy niespodziewanie z ciemnego korytarza łączącego się z ich tunelem wypadł okrwawiony górnik, który zaatakował Łysego. Przydusił chłopaka do metalowego podestu i zaczął okładać pięściami.

- SANDERS! - wrzasnął Jakowlew - Zabij tego skurwysyna! Już! Reszta, za mną! Do czujki!

Pobiegli, po prostu pobiegli dalej licząc na to, że rozwiąże ich problem sama! Cholera jasna zaklęła w myślach.
Nicole widziała cienie nadciągających zza zakrętu ludzi. Zareagowała instynktownie.
Serce Sanders zwolniło swój rytm, tak jak na ćwiczeniach, jeszcze w policji. Błyskawicznie opanowała oddech kierując broń w stronę napastnika. Kątem oka widziała jeszcze jak Szczota zawraca i z rykiem i uniesioną pięścią pędzi na wariata, a Chuck staje dzielnie w pozycji obronnej, ze swoim maleńkim paralizatorem w rękach. Poczuła się pewniej.

Światełko lasera naprowadzającego spoczęło na skroni górnika, który z pasją nadal okładał Łysego. Nacisnęła spust wystrzeliwując po kolei dwie pojedyncze kule. Liczyła na to, że po powaleniu napastnika Szczota pochwyci kolegę, i że zdążą pobiec za uciekającą resztą.
Jeśli nie mieliby szczęścia, zawsze mogła jeszcze wystrzelić w nadbiegający tłum resztę amunicji, kupując im trochę czasu.
Tak, to był jedyny plan.


Baczy 04-11-2010 12:25

Górnicy wzięli na siebie ciężar walki z szaleńcami, którzy wybiegli z bocznego korytarza, odgrywając swoją rolę wyśmienicie. Nie było to dla nich proste, mimo licznych ran i zakrwawionych kombinezonów, ich ofiary nadal wyglądały jak ludzie, i to ludzie których znali z widzenia, po dwóch i pół roku pobytu w placówce. Vinnmarkowi było ciężko, jednak, jak na prawdziwego twardziela przystało, próbował to zatuszować i nie tracił rezonu, porywając ludzi do biegu w stronę pomieszczeń ochrony.

Co oni robią? Biegną. Biegną? Tak, biegną. A dlaczego biegną? Bo uciekają. Uciekają? A przed czym uciekają? Nie wiedzą. Nie wiedzą? Nie. Ale gdyby wiedzieli, biegliby tak szybko, że byliby już na miejscu. Bardzo szybko by biegli? Tak, bardzo, bardo szybko. Ale jak bardzo, bardzo szybko? Tak bardzo, bardzo szybko, że byliby już na miejscu. Aha. A jak nie dobiegną tak szybko? To może być źle. Źle? Tak, źle. A jak bardzo źle? Staną się pokarmem. Pokarmem? Tak, pokarmem. Mimo iż tego nie chcą, staną się pokarmem. A jakim pokarmem się staną, jak będzie źle? Staną się pełnokrwistymi stekami, bardzo słabo podpieczonymi. A dlaczego bardzo słabo podpieczonymi? Bo Ci, którzy ich gonią, nie lubią dobrze podpieczonych. Nie lubią dobrze podpieczonych? Nie, nie lubią dobrze podpieczonych. A jakie lubią? Świerze. Świeże? A jak bardzo świeże? Najświeższe. A jakie steki są najświeższe? Najświeższe są takie, które jeszcze przed chwilą biegały po bazie. Czyli biegną, żeby być świeży? Nie, biegną, bo uciekają. Uciekają? A przed czym uciekają? Nie wiedzą... Jeszcze nie.

Podeszłe wiekiem małżeństwo zamykało grupkę uciekających, jednak niemalże na plecach czuli oddech peletonu, który nie dawał za wygraną. Słyszeli obłąkańcze wręcz jęki i gruchotanie ciężkich butów, które dawało im sił do dalszego biegu. Kamini była w nieco lepszej kondycji niż jej mąż, w duże mierze dzięki brakowi klasycznego brzuszka, którego posiadaczem był Dhiraj, biegła jednak obok niego, trzymając go mocno za rękę i dodając otuchy sobie, jak i jemu.

O czym myśli człowiek w takiej sytuacji? O śmierci, niewątpliwie. Jak bardzo optymistycznie nie podchodziłby do tematu, musi przynajmniej przez moment pomyśleć o śmierci. O tym, co by było, gdyby nie przeżył tej przygody.
Mahariszi nie byli pod tym względem wyjątkami. Mięli kochającą rodzinę, dzieci, wnuków, kuzynów, każde z nich osiągnęło coś w swojej dziedzinie, napisało kilka prac, które środowisko medyczne przyjęło nad wyraz pozytywnie, pomogli wielu ludziom, niektórym ratowali życie, innym pomagali je ukształtować. Kochali się wzajemnie, mimo kilkudziesięciu lat związku. Czuli się spełnieni. Ale, oczywiście to wcale nie ułatwiało zaakceptowania śmierci, wręcz przeciwnie. Osiągnęli coś w życiu i chcieli patrzeć, jak to rozkwita. Chcieli nadal pomagać ludziom, chcieli nadal dzielić się z innymi swoimi spostrzeżeniami i wiedzą, chcieli być obecni przy dorastających wnukach. Nadal chcieli ze sobą być. Nie w Niebie, Hadesie, czy w przyszłym życiu, tylko teraz. Biegli więc, ile sił w nogach, nie zważając na zadyszkę czy pot lejący się obficie z łysej czaszki doktora.

Gdy myśleli, że są już bezpieczni, zaledwie kilkaset metrów dzieliło ich od czujki, zdarzyło się coś, co złamało Kamini i zmusiło do krzyku. Na jednego z uciekinierów, łysego chłopaka, rzucił się górnik, wybiegając z zaciemnionej odnogi korytarza. Powalił go na ziemię i bezzwłocznie, niczym zawodnik MMA, zaczął okładać go pięściami. Dhiraj objął żonę i pchał ja do przodu, mimo iż początkowo opierała się, to gdy zobaczyła, że pozostali podjęli już akcję odbicia Łysego, posłuchała się męża i pobiegli dalej, mijając Sanders mierzącą do napastnika z pistoletu. Hindus zwolnił i obejrzał się, z bólem w oczach. Nie dosyć, że chłopak mocno oberwał, to jeszcze wspomniany wcześniej peleton był tuż za rogiem. Jeśli się nie pospieszą, będą musieli pożegnać się z chłopakiem... Mimo tych ponurych myśli i sumienia, każącego mu zostać, pobiegł z żoną za prowadzącym Peterem. Sapał głośno a nogi powoli zaczynały się buntować przeciwko tak nagłemu i napastliwemu ich wykorzystywaniu. Mimo szczerej chęci pomocy, tylko by zawadzał.

Bebop 04-11-2010 21:31

Starał się zachowywać czujność, nadstawiał co kilka chwil uszu by nie dać się zaskoczyć, mimo wszystko jednak nie zbyt długo trwał ten stan. Dziwna i niepokojąca cisza oraz totalna pustka w korytarzu, którym podążali, nie zwiastowała niczego dobrego. Trzymał się wciąż za plecami Stars, w gruncie rzeczy był nawet zadowolony, iż nie siedzi w tym bagnie sam. Zaczynał powoli odczuwać strach, był opanowany, wiedział co musi robić, ale mimo wszystko miał przeczucie, iż tym razem może nie wyjść cało z opresji. Z drugiej jednak strony wciąż towarzyszyło mu to podniecenie i silny przypływ adrenaliny, zdawało mu się nawet, iż takich emocji mu brakowało. Praca na Ymirze była bowiem wielce monotonna i gdyby nie istotne zadanie jakie sobie wyznaczył za pewno by go na tej planecie nie było. Sposępniał trochę, gdy myślami wrócił do tej tajemniczej osoby, której od jakże długiego czasu poszukiwał, powinien z tą sprawą uporać się już dawno, a tymczasem póki co nie było żadnych rezultatów.

Ręce zaczynały mu się pocić, starał się jakoś niedbale wytrzeć je o kombinezon, jednak po chwili znów pewniej chwycił pistolet elektryczny. Szli wciąż przed siebie, niepewni tego co może ich spotkać. Myślami wciąż uciekał gdzieś indziej, lawirował między przeszłością i niejasną przyszłością, być może właśnie dla tego zbyt późno zorientował się w sytuacji i dopiero, kiedy Selena minęła go na pełnym biegu zdał sobie sprawę, iż przy windzie, do której podążali, znajduje się cała zgraja głodnych ludzkiego mięsa stworów. Jeden z nich był w dodatku dość blisko i z każdą chwilą zmniejszał dystans.

Ray odwrócił się najszybciej jak potrafił i słysząc za sobą przerażające Cieeeepłeeee oraz czując na plecach oddech śmierci, pędem rzucił się za Stars. Choć właściwie być może lepiej byłoby powiedzieć, iż po prostu uciekał w tą samą stronę, gdyż właściwie była to jedyna droga ucieczki.

Selena była poza jego zasięgiem, kondycji mógł jej pozazdrościć w tej chwili nie jeden maratończyk. Tymczasem Ray w głowie miał absolutną pustkę, przez którą raz na kilka sekund przedzierał się krzyk Szybciej! Szybciej! przy akompaniamencie szalonego bicia jego serca. Kierowany był impulsem, a nawet instynktem samozachowawczym, ale przecież w sytuacji prawdziwego zagrożenia niewielu ludzi na świecie na prawdę potrafi zapanować nad emocjami i w ciągu kilku sekund zaplanować swój ruch. Blackaddder po prostu więc biegł, niby uzbrojony, lecz pomimo tego, iż dłoń coraz mocniej zaciskała mu się na pistolecie, to zdawał się on całkowicie o nim nie pamiętać.

Jego towarzyszka tymczasem zdołała jakoś otworzyć jedną z grodzi, krzyknęła coś nawet do niego, ale w aktualnym stanie nie mógł rozpoznać co dokładnie chciała mu przekazać. To zresztą nie było ważne, teraz liczyło się tylko to, by jak najszybciej się do niej dostał, było to tym istotniejsze, iż grodź powoli zaczynała się zamykać. Przyspieszył jeszcze, a być może jedynie tak mu się wydawało, miał zamiar zaryzykować i wskoczyć do pomieszczenia nim drzwi na dobre się zamkną i bezpieczna przystań zniknie bezpowrotnie. Nie było to łatwe zadanie, lecz im bliżej był owego miejsca tym bardziej wierzył, że się uda. A przynajmniej chciał wierzyć. To była jego szansa.

Ravanesh 04-11-2010 22:38


Selena Stars i Ray Blackadder


Bieg!
Serca walą jak szalone!
Oczy w narastającej panice szukają drogi ucieczki!

Jest!

Wejście do magazynu A-98. Selena, otwiera przejście. Ray jest kawałek za nią. Wpada do środka, zdyszany z pogonią na karku, nim drzwi do magazynu opadły w dół. W ostatniej chwili! Za nim jednak zdołał do środka dostać się jeden z mężczyzn. Ten sam, który zobaczył was pierwszy. Ten, który pierwszy ruszył w pościg.
Przeciwnik wskoczył do środka i spadł na plecy zaskoczonego Raya. Selena nie była w stanie wykrztusić słowa, łapiąc oddech, a Ray po prostu go nie zauważył. Był zbyt mało czujny lub po prostu zmęczony.

W każdym bądź razie górnik skoczył na plecy mechanika i oplótł mocarnymi rękami jego szyję. Ale zaatakowany był opanowany i umiał reagować w takich sytuacjach. Rzucił się w tył waląc uczepionym górnikiem o metalową ścianę. Zrzucił napastnika z pleców odwrócił się, by dokończyć sprawy. Silny cios w szczękę posłał Raya w bok. Mechanik zachwiał się i uderzył plecami o magazynowe półki, na których stały jakieś paczki i skrzynki.
Górnik skoczył w stroną jego gardła z twarzą wykrzywioną we wściekłym grymasie i żądzą mordu w oczach. Rayowi udało się odpalić paralizator i władować w niego trochę prądu.
Jeden ładunek, który skutecznie powstrzymywał człowieka bez skafandra nie zadziałał. Dwa, które obezwładniały dorosłego mężczyznę w skafandrze, także okazały się niewystarczające. Jedyne co udało się Rayowi osiągnąć, to że wyładowanie elektryczne odrzuciło przeciwnika w tył.
Coś pękło w Blackadderze! Nacisnął spust wysyłający kolejne dawki prądu i nie puścił go dopiero, kiedy nie wyczerpała się bateria w broni. Wszystko w absolutnej ciszy. Z zaciśniętymi aż do bólu zębami. Dopiero to powaliło szaleńca.

Magazyn wypełniła słodkawa woń palącego się mięsa i skóry.

Jednak nie do końca. Jęczący mężczyzna otworzył oczy dosłownie po kilku sekundach i pełznął w stronę Raya.



Przez ten czas, kiedy Ray walczył z atakującym go maniakiem, Selena łapała oddech. Z przerażeniem słuchała odgłosów szamotaniny, nie za bardzo wiedząc, jak może pomóc Rayowi w tej sytuacji. A potem ze zgrozą obserwowała, jak drugi mechanik smaży szaleńca znalezioną w A-09 bronią elektryczną. Zbierało się jej na wymioty.

By dłużej nie narażać się na widok obrzydliwej sceny Selena zaczęła oglądać pomieszczenie w którym się znaleźli, ze strachem słysząc pozostałą trójkę ścigających ich maniaków walących w drzwi. Cokolwiek się z nimi stało, zapomnieli, jak otwiera się drzwi do magazynów. To dawało im przewagę.

Magazyn A-98 to zimne pomieszczenie w którym najwyraźniej trzyma się różnych rozmiarów wymienniki ciepła, służące do celów ogrzewczych bazy.



Magazyn miał może z pięćdziesiąt metrów kwadratowych powierzchni i zastawiony był półkami, na których ustawiono skrzynki i paczki z nowymi wymiennikami. Szybko zorientowałaś się, że z magazynu nie ma innego wyjścia, niż te, przez które dostaliście się do niego. Wyświetlacze na WKP pokazywały temperaturę 3 stopni Celsjusza. Było tak zimno, że z ust wydobywała się wam para. Byliście w potrzasku.

Chociaż nie. Szybko zauważyłaś potencjalną drogę ucieczki. Zgodnie z WKP i mapą, obok siebie, w jednej linii, leżały magazyny A-98 do A-118, które łączył ze sobą szyb wentylacyjny. Na tyle szeroki, że od biedy mógł się nim przedostać sprawny człowiek.

Łączność z siecią wewnętrzną Ymira była niemożliwa, lecz z pracy na tych poziomach pamiętałaś mniej więcej, że w dwóch z pomieszczeń do których mogliście się dostać wentylacją były dodatkowe wyjścia. Interesujące was pomieszczania oznaczono systemami kodowymi A-116 i A-104. Pierwsze miało wyjście w pobliżu windy, którą się chcieliście wydostać. Zważywszy na to, że maniacy atakowali „wasz” magazyn istniała szansa, że uda się wam dostać do windy niezauważonymi – oddzielały was od niej teraz przynajmniej dwa zakręty. Magazyn A-104 miał wyjście prowadzące na chodnik techniczny oznaczony kryptonimem A-35. Prowadził on na techniczne poziomy wydobywcze – poziomy elektrolizy, na których pracował jeden z waszych sąsiadów – Seamus.

Pozostawało jedynie pytanie, czy ryzykować opuszczenie bezpiecznego schronienia, a jeśli już, to którą drogę wybrać.

Selena – uspokajasz oddech i myśli. Jesteś bezpieczna. A tylko to się liczy. Żyjesz. Oprócz lekkiej kolki i ssania w żołądku czujesz się całkiem dobrze. Co prawda masz ochotę płakać i wrzeszczeć na przemian. Boisz się jak cholera, co się stanie, jeśli okrwawieni szaleńcy sforsują drzwi lub natkniesz się na nich poza magazynem. Jesteś zbyt roztrzęsiona by jednak myśleć długofalowo. Liczy się tylko tu i teraz. Każdy kolejny oddech jest na wagę złota.

Ray – patrzysz z niedowierzaniem na pełznącego w twoją stronę mimo poparzeń szaleńca. Zwęglone, popękane wargi nadal bełkocą niewyraźnie „cieeepłeeee”. Dym spalonego odzienia i mięsa szczypie cię w oczy, ogranicza widoczność. Patrzysz na pełznącego poparzeńca i zaczynasz powoli rozumieć w jak trudnym znajdujesz się położeniu. Chociaż nie rozumiesz co do tego doprowadziło. Zwęglone palce łapią cię za czubek buta. Niesamowicie białe oczy w sczerniałej twarzy wpatrują się w ciebie z bezrozumna i szaleńczą drapieżnością.

Armiel 04-11-2010 22:46


Reszta

Nie dało się uniknąć przemocy. Najpierw dwaj szaleńcy – kobieta i mężczyzna – zatłuczeni przez Seamusa i Vinmarka na korytarzu. Teraz ciche wystrzały broni trzymanej przez Nicol.

Pocisk z Anakondy ma sporą moc obalającą. Dwie kule robią natychmiastową sieczkę z głowy szaleńca próbującego zabić Łysego. Czaszka eksploduje obryzgując wszystkich wokół krwią i mózgiem, a napastnik osuwa się w drgawkach na ziemię.

Szczota widział już ciało przyjaciela, jednak widok krwi i wnętrza czaszki górnika oraz odór krwi powoduje, że na cenny ułamek sekundy zamiera. Potem jednak doskakuje do kompana i podnosi z ziemi. Ktoś mu pomaga. Vinmark.

Reszta tymczasem pędzi dalej. Na skraju paniki. paniki, która stała się udziałem Seamusa. Potężny górnik biegł, nie zważając na innych, z zaciśniętymi zębami. Byle dalej od zagrożenia.

Zza zakrętu wybiegają pierwsi ścigający.

Pokrwawione, wykrzywione szaleństwem twarze. Drapieżne wrzaski wydobywające się z zalanych krwią ust.

Nicole wiedziała, że nie ma wyjścia. Musiała otworzyć ogień tym bardziej, że tylko ona ma kartę umożliwiającą wejście do „Czujki” i zna kod dostępu. Nikt inny. Zostając z tyłu z resztą spowalnia ewakuację.

Decyzję podejmuje szybko. Prawie bez udziału swej woli. Może to nawyk z policji? Kto wie.

Podaje kartę dostępową Chuckowi mówiąc jeszcze:

- 4748.

Kod dostępu. Barman rozumie i rusza za znikającymi za zakrętem najszybszymi z grupy. Mijają ich najwolniejsi z grypy uciekinierów.

Pościg jest tuż, tuż.

Pistolet w ręce ochroniarki ożywa. Kule uderzają w miękkie ciała, przecinają skafandry i kombinezony. Trzech szaleńców wali się na ziemię, kolejni potykają się o nich wytracając impet, padając. Wyświetlacz magazynka szybko jednak pokazuje „00”. Anakonda to cholernie szybkostrzelna broń. Nie powstrzyma furii nacierających, lecz da cenne sekundy.

Tymczasem reszta dobiega do drzwi oznaczonych napisem „SECURITY” oraz numerem C-08. Wśród nich jest Chuck. Drżąca ręka wkłada kartę dostępową w szczelinę czytnika, drgające palce wystukują cztery cyfry na panelu dotykowym. Światło nad wejściem z czerwonego robi się zielone i drzwi stają otworem.

Spanikowani ludzie pchają się jeden przez drugiego. Tracą cenne sekundy. Kiedy prawie wszyscy są już w środku zza zakrętu wyłaniają się okrwawieni, a niektórzy nawet podziurawieni kulami, szaleńcy.

Dopadną was! Dopadną!




A jednak nie dopadły!

Drzwi do „Czujki” zasunęły się za ostatnim z was w samą porę.

W chwilę potem usłyszeliście głuche dudnienie spadających na nie ciosów. Nawet przez pancerne drzwi wydawało się wam, że słyszycie opętańcze wrzaski okrwawionych obłąkańców, którzy próbowali wedrzeć się do środka. Bez karty dostępowej nie było to jednak możliwe i dawało to wam poczucie bezpieczeństwa.

- Zerknę na niego – zaoferowała się Kamini jak odzyskaliście oddech.

Przysiadła przy pobitym Łysym i wyjęła medpak zajmując się z wprawą na jego obrażenia. Chłopak miał szeroko rozwarte oczy i ewidentnie był w szoku. Nic dziwnego. Przed chwilą o mało nie został pobity na śmierć.

Tymczasem reszta mogła rozejrzeć się po pomieszczeniu C-08. Był to „przedsionek” sekcji ochrony poziomu B. W pomieszczeniu znajdował się biurowy „kontuar” za którym zazwyczaj urzędował jeden z pracowników ochrony. To tutaj można było zgłosić naruszenie przepisów lub prawa lub otrzymać tymczasową przepustkę do zamkniętych części poziomu C, których z kolei nie było aż tyle. Z biura prowadziły dwie drogi, zamykane standardowymi drzwiami kodowanymi. Wyjście po prawej prowadziło do pomieszczeń C-09 i C-10 – czyli szatni, w której pracownicy ochrony przebierali się w stroje robocze i gdzie w szafkach trzymali swoje paralizatory oraz sanitariatów, gdzie mogli wziąć prysznic po dniu pracy lub opróżnić pęcherz. Drugie drzwi z Biura prowadziły do sali C-07, sali odpraw. O dziwo, były one otwarte i widzieliście przez nie migoczące światło zestaw wypoczynkowy, stół z syntplastu, powywracane krzesła i jakiś kształt leżący na stole.

Niektórzy z was ciekawie lecz i ostrożnie zerknęli do środka i szybko się cofnęli.

Na stole leżał jeden z ochroniarzy. Z jego ciała krew spłynęła na stół, a stamtąd skapywała na podłogę. Wokół stołu utworzyła się już naprawdę spora kałuża. Widać było ślady butów odciśnięte w krwi i prowadzące do pomieszczenia C-06 – czyli pokoju monitoringu. Krwawy trop kończył się przy drzwiach, lecz ten kto zostawił te ślady, nie wyszedł już na zewnątrz. Zapewne siedzi w pokoju monitoringu i łączności. Drzwi do pomieszczenia są zamknięte co sygnalizuje czerwona lampka nad wejściem.

Z pokoju z ciałem na stole, kiedyś pokoju rekreacyjnego, można jeszcze wyjść do sali odpraw zamykanej na standardowy zamek. Nawet nie trzeba karty dostępowej by tam wejść.

Kiedy zastanawiacie się co robić z głośników dochodzą najpierw piski, potem słyszycie krótkie, lecz niepokojące odgłosy.

YouTube - Creepy Sounds In A Cornfield

Szczota, Seamus, Dhiraj - poczuliście się przez chwilę, jakby ktoś wwiercał wam w mózg jakieś ostrza. Dźwięki świdrowały w waszych czaszkach. Powodowały, że czerwone plamy zaczęły wirować wam wokół oczu. Czuliście się tak, jakbyście mieli za chwilę upaść.

Łysy – podobnie jak tamta trójka również zbladł, lecz spokojny głos doktor Mahariszi podtrzymał go w ryzach.

Nicole, Chuck i Peter – wy czuliście się w porządku, chociaż dziwaczne dźwięki nieco was drażniły. Na szczęście skończyły się równie szybko, jak zaczęły i pozostawiły po sobie świdrującą i dość bolesną ciszę w uszach.

Najgorzej dziwaczne odgłosy zadziałały na Louisa Venturrę. Chłopakowi krew popłynęła z nosa i padł na ziemię wywracając krzesło obok którego stał.

Kiedy tylko „audycja” ucichła Kamini ruszyła w stronę nieprzytomnego chłopaka, widząc, że Łysy już czuje się nieco lepiej.

I wtedy Chuck jako jedyny zobaczył coś, co spowodowało, że omal nie zsikał się w kombinezon. Zaalarmował go dziwny, mlaszczący dźwięk dochodzący z pomieszczenia z ciałem na stole. Dźwięk, który barman usłyszał chyba jako jedyny z całej grupy.

Mężczyzna w uniformie ochrony siadał właśnie na stole odklejając się od zaschniętej krwi. Oczy miał pokryte dziwnym bielmem, pozbawione blasku. Gardło przedziurawione na wylot, a całą pierś poszatkowaną – prawdopodobnie serią z pistoletu. Strażnik bez wątpienia był martwy, jednak zaczął sztywno i niepewnie zsuwać się ze stołu. Kiedy jego stopy dotknęły podłogi Chuck zaczął krzyczeć, zwracając uwagę innych na ten niecodzienny i przerażający widok.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:02.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172