lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu DnD (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/)
-   -   [DnD 3.5] "Morskie opowieści" (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/10929-dnd-3-5-morskie-opowiesci.html)

Kerm 25-03-2012 17:30

- Gdyby cokolwiek się działo, cokolwiek powtarzam budźcie mnie - powiedział krótko bosman - A kuk - Ragar spojrzał na siedzącego obok niziołka - A kuk... - zawahał się ponownie.
- Jestem członkiem załogi kapitana Lanthisa i jego przyjacielem - wtrącił Ralf - Dlatego nie widzę powodu dla którego ktoś taki jak ty miałby podważać moje prawo do bycia na tej naradzie.
Niziołek obdarzył caliszytę surowym spojrzeniem. Zapewne, gdyby Bahadur był jednym z jego kuchcików już dostał był raz jakąś chochlą lub co najmniej kopniaka.
- Nikt nic nie podważa - wtrącił się Atuar. - Ale dziwić się można. Są tu piraci? - zwrócił się do bosmana.
- Jak wszędzie - odparł krótko Ragar. - W sumie tylko raz mieliśmy z nimi do czynienia i myślę, że jeżeli chodzi o zagrożenie z ich strony to nie mamy się czym martwić.
Ralf zaśmiał się pod nosem, zduszając śmiech dłonią.
- A kto was ostatnio dopadł? - spytał Atuar. - Bo “Gryf” na wyglądał nieco pokiereszowany. I gdzie się to zdarzyło?
Kolejna wymiana spojrzeń pomiędzy ludźmi Lanthisa i kolejna jeszcze dłuższa cisza.
- To nie ma znaczenia - bąknął Ragar.
Widząc miny najemników, niziołek szybko dodał:
- Wpadliśmy w jakąś cholerną magiczną burzę. Lanthis próbował ochronić okręt i w sumie to tylko dzięki niemu przeżyliśmy.
- Dziwną, magiczną burzę? - Bahadur zmarszczył brwi. - Taką jak ta w czasie ataku umrzyków? - spojrzał bacznie na bosmana i kucharza.
Atuar prędzej by uwierzył w piratów, niż w burzę, nawet najbardziej magiczną. Ale skoro żaden z tamtych nie chciał nic na ten temat mówić... Trzeba było czekać, aż się wszystko samo wyjaśni. Kiedyś.
- O wiele silniejszą - skwitował Ralf.
- Wiecie, kto ją na was mógł spuścić? - zapytał caliszyta; jakoś wątpił, by mu odpowiedziano, ale spróbować było trzeba – Bo metody miał podobne, jak teraz.
- Nie wiemy, kto nią na nas spuścił - odpowiedział Ragar - Być może to był naturalny fenomen.
Naturalny fenomen... Bahadur zaczynał wierzyć, że nic więcej się już od nich nie dowie. Cóż, trzeba było poczekać lub wziąć sprawy w swoje ręce.

Fortney który dotąd siedział na lekko oddalonym od rozmawiających krześle słuchając uważnie ich dysputy, odchrząknął by zwrócić uwagę na to że ma coś do powiedzenia.
- A czy przywieźliście kiedyś z tych wód coś podobnego do tych kul? Bowiem istnieje możliwość, że ten świat jest w jakiś sposób powiązany z tymi magicznymi elementami.- mówiąc to wstał i począł powoli przechadzać się wzdłuż stołu zawsze lepiej myślało mu się w ruchu. - Nie znam się na sztukach tajemnych, ale to chyba możliwe? Jeżeli przedmioty po które tu przypływacie są jakimś ważnym elementem tego świata... a może i one utrzymują tu jakiś stan równowagi? Kto wie czy nie jest to kraina istniejąca tylko dzięki magii, co jest możliwe skoro mówicie o burzach magicznych.- Fortney zatrzymał się po czym opadł na krzesło i zakończył. - Jeżeli tak jest to te potwory teraz będą nam siedziały na karku ciągle, chcąc odzyskać to co należy do nich.
- Nic mi o tym nie wiadomo, abyśmy kiedykolwiek zbierali takie magiczne kryształy - odparł bosman. - Jak już mówiłem w sprawach magii nie jestem biegły. To Yagar ma ocenić co to jest i do czego mogło służyć.
- A właśnie... jeszcze jedno. -to mówiąc zwrócił się do wszystkich słuchających najemników. - Niech nikt kto nie zna się na magii nie dotyka tych kul samotnie, zawsze powinien być przy ich przenoszeniu czy badaniach na wszelakie sposoby mag. Kiedy na pokładzie chwyciłem kulę by ja przebadać, czułem jak gdyby chciała w jakiś sposób wpłynąć na mnie swoją mocą. Udało mi się to odrzucić i potem już tego nie odczuwałem... ale nie wiadomo czy przedmiot nie będzie próbował tego ponownie tym razem ze zdwojoną mocą.

- Jeszcze jedno pytanie... - powiedział Atuar. - Czy są jakieś przeciwwskazania, żeby sprawdził, jak się czują kapitan i nawigatorka? Może chociaż jednemu z nich zdołam pomóc?
- Co prawda Ashrak i medyk zajmują się kapitanem - rzekł dość surowo bosman. - A jak wiadomo, gdzie kucharek sześć... Jednak zważywszy, że całą noc nie zdołali wiele zdziałać może tobie się uda, kapłanie.
Noa siedziała na zydlu, po przeciwległej bosmanowi stronie stołu. Cały czas wpatrywała się chłodno w barczystego marynarza ze skrzyżowanymi na piersi ramionami.
- No dobra... A jakiś plan na wypadek pogorszenia się stanu naszego kapitana mamy? - syknęła w końcu niczym wąż. - Jak na razie słyszę tylko “jeśli kapitan się obudzi”, “jeśli gwiazda się pojawi”...
- Plany? Zacznij się przyzwyczajać do zmiany klimatu - odparł Atuar. - Jak na razie tylko kapitan może nas sprowadzić do domu.
Noa nawet nie skierowała swojego spojrzenia w kierunku kapłana. Mówiła dalej, wchodząc mu w słowa.
- Rozumiem, że możliwości nie ma wiele... - Przymrużyła oczy. - Ale w tej beznadziejnej , powiedzmy to psia jucha szczerze, sytuacji powinniśmy chyba podjąć drastyczne kroki.
- Będziemy płynąć, aż coś znajdziemy – wzruszył ramionami Bahadur. – Masz lepszy plan? - spojrzał na kobietę z Chultu.
- To znaczy jakie? - spytał zdziwiony bosman. - Mówiłem, że plan jest taki. Wypatrujemy albo Gwiazdy, albo lądu i staramy się, aby stan kapitana się poprawił.
- W tej mgle jakiś stwór może nam nawet w tej chwili całe dupsko pod ryj podtykać, i tak tego nie dostrzeżemy. Chyba, że macie zamiar bosmanie otrzeć okrętem o płycizny przybrzeżne? Ale nie to jest ważne... - spauzowała. - Nie interesują mnie szczerze tajemnice naszego kapitana. Każdy ma swoje... - Spojrzała porozumiewawczo w oczy bosmana. - Ale w tej sytuacji można sądzić, że bardzo ważne dla naszego przetrwania jest to co w przeklętej ładowni umieszczono... I należy to sprawdzić w jakiś sposób. Jeśli poczuwacie się bosmanie w dalszym ciągu chronić tajemnic kapitana...sami tam wleźcie i przekonajcie się co tam u licha leży...
Ragar wpatrywał się w tropicielkę, a w jego oczach rosła coraz większa chęć mordu. Jego usta wykrzywiały się w grymasie nienawiści, zaciska i rozluźniał pięści. Gdy Noa skończyła podniósł się i chciał coś powiedzieć, jednak Ralf powstrzymał go gestem ręki.
Niziołek także spojrzał na Noę, ale jego wzrok był nad wyraz spokojny. Wręcz nienaturalnie spokojny.
- Myślę, że jesteś ostatnią osobą - rzekł wolno i spokojnie - która martwi się o bezpieczeństwo okrętu i załogi. Powinnaś wisieć już na maszcie, ale Lanthis postanowił inaczej. Na razie uszanujemy jego decyzję. Na razie... - zakończył niziołek.
Fortney obserwował scenę w milczeniu, jednak w duchu popierał jej zdanie o otworzeniu ładowni.
Atuar spojrzał znacząco na Bahadura. W tym momencie zachowywanie tajemnicy stało się bezprzedmiotowe. Caliszyta czym prędzej odpowiedział porozumiewawczym spojrzeniem. Lekko wzruszył przy tym ramionami – bosman się odkrywał, jak tylko mógł. A Noa... Noę mało kto by żałował. Zwłaszcza, że kapłan miał rację - ona była trucicielką.
Noa sapnęła słysząc gnoma.
- Nie wiem co wywnioskowaliście i ile wiecie, panie. A dobro okrętu i załogi mnie interesuje... Przede wszystkim dlatego, że ma on doprowadzić mój i mego brata tyłek do domu... - mruknęła. - Sporo słów wypowiedzieliście, i nie wiem co wam po tych nerwach... - przycięła wzrokiem bosmana.
- Myślę, że Ragar wypowiedział się dość jasno - rzucił nizołek cały czas wpatrując się w Noę. - Nie będziemy tolerować żadnego buntu, prób podważania władzy bosmana, ani innych prób sabotażu. A twoje słowa, kobieto, zalatują mi buntem. Ragar powiedział, że w ładowni nie ma nic co powinno was interesować i koniec dyskusji. Uważaj, więc jakie słowa padają z twoich ust. Może się okazać, że powiesz słowo za dużo...
- ALE TO JEST NARADA, A NIE BUNT… - warknęła niczym zwierzę. - Po jaką cholerę mnie tutaj ściągaliście, skoro zamierzacie zamykać mi pysk jednym argumentem, bosmanie?
Ragar podniósł się ponownie, ale tym razem niziołek go już nie zatrzymywał.
- Jeszcze jedno słowo! - wrzasnął.
- I powieście mnie wbrew woli kapitana, czego za nic w świecie nawet nie przemyślicie dla wspólnego dobra w sprawie ładowni? - wzruszyła ramionami. - Tak, wszystko jest już klarowne. Nie wtrącę się już więcej. Chuj nie narada...
Równie obojętna co przed chwilą skrzyżowała ręce i oparła się o ścianę.

Bosman nadal stał, ale reakcja Noi chyba uspokoiła jego gniew.
- Ostrzegam cię po raz ostatni - rzucił krótko. - Bezpieczeństwo załogi i okrętu nie ma nic wspólnego z tym co jest w ładowni. Jak powiedziałem to tylko i wyłącznie sprawa kapitana. Ładunek w żaden sposób nam nie zagraża, ani nie przyczyni się do naszego ratunku - ostatnie słowa skierował już wyraźnie do wszystkich najemników. - Lanthis wybrał was nie tylko po to, by wypłacić wam należny żołd, gdy przyjdzie czas, ale też po to, byście byli częścią załogi i pomagali w kryzysowych sytuacjach. Wczorajsza noc sprawiła, że właśnie taką sytuację mamy.
Noa nie uraczyła go nawet spojrzeniem. Zdawała się całkowicie odcięta od sytuacji dookoła.
- Myślę, że na tym możemy zakończyć - powiedział bosman. - Idę teraz spać, więc jakby ktoś miał coś do mnie to za kilka godzin. Chyba, że wyniknie coś nie przewidzianego. Wtedy budźcie mnie bez wahania. W razie czego możecie też naradzać się z Ralfem.
Niziołek skinął tylko głową.
Wyglądało na to, że narada zakończyła się szybciej niż ktokolwiek podejrzewał.


Bahadur wilkiem patrzył, jak Ralf i Thort odchodzą. Oczywiście, zanim pozwolił sobie na taką ekspresję, upewnił się, że zainteresowani nie patrzą...
- Możesz sprawdzić czy nikt tutaj nie podgląda? – zwrócił się cicho do Courynna – Jak zauważysz ciekawskiego majtka, to daj kopa. Jak tego pokurcza w dziurze... – referował do kuka; Bahadurowi przychodziło nawet kilka pomysłów na rolę niziołka na statku – ale przy jego pozycji, szpieg zdawał się najbardziej oczywisty. W końcu, mógł wleźć tam, gdzie normalny człowiek nie mógł.
- ... to rób, co chcesz – zadecydował, uznając, że w takim wypadku będzie się dało każdą decyzję uzasadnić.
Marynarz powinien wiedzieć, gdzie mógłby się schować jakiś szpieg.

Kiedy już wiadomo było, że nikt ich nie podsłuchuje, a stół przesunięto w jakieś bardziej kameralne miejsce (aby można było przy nim odbyć mniejszą naradę), Bahadur mógł przejść do rzeczy. Nie w towarzystwie wszystkich, zresztą – Noa, oprócz tego, że była trucicielką, to najwyraźniej z subtelnością była na bakier. I powierzyć jej jakiś sekret to jak modlić się, żeby się wydał.

A skoro już wykluczył tropicielkę, to nie było potrzeby, żeby zapraszać do współpracy wszystkich. Atuar, Chui, Courynn, Sylve... - tej czwórce mniej więcej ufał. Zresztą, ich doświadczenie się bardzo ładnie zazębiało. Yagar był ponoć magiem od zniszczenia – więc mniej Sylve raczej był bardziej godny zaufania, jeśli chodzi o tajemnice na statku... zresztą, ogólnie był bardziej godny zaufania. Fortney? Caliszyta niezbyt wiedział, co może tu wnieść. A Ashrak...? Może, ale...

- Widzieliście, jak bosman reaguje? - zaczął prosto – Od początku zauważyłem, że nie był z nami szczery... ale na końcu przeszedł sam siebie. Albo bardziej ceni sobie tajemnicę kapitana niż nasze życie, albo się czegoś... - nie powiedział, że kuka; chyba wszyscy zauważyli, że to niziołek był „tą silniejszą” stroną – … boi. W obu przypadkach musimy się czegoś dowiedzieć, żeby wiedzieć, z czym mamy walczyć.
- Jak chcesz się czegoś dowiedzieć? - spytała elfka. - Bosman nam nic nie powie, marynarze się go boją na tyle, że nawet, gdyby cokolwiek wiedzieli, to nie pisną ani słowa, kapita... - Chui przerwała raptownie, nagle domyślając się, o co może mężczyźnie chodzić. Ściszyła głos i dodała - Nie chcesz chyba włamać się do ładowni?
- Myślałem nad tym – wzruszył ramionami – Powinienem być w stanie trzymać innych załogantów z dala. Kłopot tylko ze strażami byłby... choć i to powinno dać się załatwić. Ale nie, po przedstawieniu, jakie zafundowała nam Noa, kuk z bosmanem nie spuszczą z luku wzroku nawet podczas spoczynku.
- W tym momencie to niezbyt dobry pomysł - stwierdził, równie cicho, Atuar. - I czujność za duża, i sytuacja aż tak dramatyczna nie jest. Poza tym... przed chwilą ktoś zbyt otwarcie mówił o dostaniu się do tej ładowni. Co prawda szczerość, wyjątkowa, jej się chwali...
- Ale mądrość nie - odpowiedział caliszyta - Niemniej, moja pozycja powinna pozwolić nam na łatwiejsze działanie. Ot, Atuar pewnie pójdzie zbadać kapitana...Moja obecność również będzie całkiem naturalna – ktoś musi sprawdzić, by strażnicy się nie obijali, nie? – uśmiechnął się lekko – Mógłbym dać trochę czasu, żeby sprawdził, czy Lanthis nie trzymał czegoś na wierzchu. Nie jest to żaden konkretny plan, bo i nie bardzo mamy czego się chwycić – machnął ręką - Chcę tylko, byśmy dzielili się tym, co dowiemy... – spojrzał na nich bacznie – I by każdy miał kilka osób, do których może się bez obaw zwrócić, jeśli by miał coś na myśli.
- Ja nie mam nic przeciwko. Zwłaszcza, że każdy, nawet najmniejszy szczegół może uratować nam życie na tych, jak je określił bosman, przeklętych wodach - odparła elfka uspokojona, że, przynajmniej na razie, nie będą się zbytnio narażać bosmanowi.
- Ja jestem zawsze szczery i otwarty - uśmiechnął się Atuar. Spojrzał na siedzącą na kolanach Chui dziewczynkę. - Jak masz na imię?
Elfka zerknęła na dziewczynkę, zastanawiając się czy zdradzi reszcie coś o sobie.
Na głos kapłana, który zwrócił się bezpośrednio do niej dziewczynka drgnęła i przytuliła się do elfki. Spuściła głowę i nie patrzyła na mężczyznę.
- Chyba nie docenia tego, że byłem za zabraniem jej z tamtego statku - zażartował Atuar. - Czy rozumiesz, co do ciebie mówimy?
Dziewczynka podniosła tylko wzroki i ukradkiem popatrzyła na kapłana. Przez chwilę Atuarowi wydawało się, że coś powie. Jednak po chwili znowu przytuliła się do elfki, nie mówiąc ani słowa.
- W każdym razie pamiętaj, moja droga - powiedział Atuar. - Gdyby coś cię bolało, głowa albo brzuszek, to się do mnie zgłoś. Chui cię do mnie przyprowadzi w razie konieczności.
Atuar usłyszał tylko bardzo ciche “hmm” jakie wydobyło się z ust dziecka. Mała jednak nie spojrzała już na kapłana.
- Będę musiał już iść, bo nasz kapitan jest chory - powiedział Atuar pod adresem dziewczynki. - Dasz mi łapkę na do widzenia? - spytał.
Dziewczynka nie odpowiedziała nawet żadnym mrukiem i tylko ścisnęła elfkę mocniej, aż ta cicho zapiszczała.
Chui nie przyzwyczaiła się jeszcze do siły dziewczynki. Spojrzała tylko na kapłana i delikatnie wzruszyła ramionami. Troszkę rozśmieszyło ją zachowanie Atuara, ale równocześnie uświadomiło jej, że mogła być dotychczas dla małej zbyt oschła.
- Właśnie, gdyby ktoś z załogi był dla niej niemiły, natychmiast mi powiedz – caliszyta zwrócił się do Chui. – Porozmawiam, by przestali.
Bahadur nie do końca był przekonany, że dziewczynka jest nieszkodliwa... ale, no – jeśli była zagrożeniem, to sprawa należała do magów. A znęcanie się nad dzieckiem ani trochę sprawy nie poprawiałoby.
- Oczywiście. Nie omieszkam cię zawiadomić o każdej takiej sytuacji. - Elfka ucieszyła się z propozycji. Zdawała sobie sprawę, że sama niewiele zdziała wśród załogi. W końcu była “tylko” kobietą - słabą, bezbronną i uległą mężczyznom. Im dłużej tak pozostanie, tym lepiej.
- Potrafisz powiedzieć, skąd jesteś? - zapytał się dziecka; wątpił, by odpowiedziało – ale pytanie było i tak bardziej do Chui – Bosman mówił, że mamy mapy – więc może udałoby się znaleźć dom? - a przy okazji oddanie dziecka w ręce krewnych (jeśli byłoby im po drodze) mogło dać im kilka pożytecznych informacji...
Kolejny raz dziewczynka odpowiedziała, aż nazbyt wymownym milczeniem.
Chui uznała, że warto odpowiedzieć za małą. Milczenie dziewczynki mogło być różnie przez resztę odebrane, a warto było zyskać popleczników w rozmowie z bosmanem.
- Papusza, bo tak ma na imię, nie wie, skąd dokładnie jest. - Mówiąc to, uspokajająco głaskała małą po ramieniu. Nadużyła trochę zaufania dziewczynki, ale wydało jej się to dość ważne. - Ją i jej brata wysłano na tratwie na morze i tam znalazł ich statek. Co bardziej niepokojące, to fakt, iż marynarze pozabijali się w walce między sobą po tym, jak podniosła się mgła. Musimy być szczególnie ostrożni, gdy znów się u nas pojawi. A raczej wejdzie na nasz pokład.
Z zasięgy mgły się nie wydostali, ale jej pasma sięgały niewiele ponad wodę.
Bahadur skinął głową. Myślał, czy zdać pytanie, które cisnęło mu się na usta - o religijność tej wsi. Bo albo dziewczynka była jakąś ofiarą dla morskiego bóstwa (złe i dzikie religie mogły się na coś takiego ofiarą)... albo była niepotrzebna (zbyt dużo gąb do wyżywienia) lub bardzo groźna. O ile pierwsze możliwości nie były zbyt niebezpieczne (poza - może - gniewem istoty wyższej), to ostatnia...
- Mapy, powiadasz Bahadurze? - Atuar, który ruszył w stronę wyjścia na pokład, wrócił z powrotem. - Mapy...
Wyciągnął zza pazuchy poskładaną płachtę zabraną z kapitańskiej kajuty.
- Vechor, Nova Vaasa, Isle of the Ravens - pokazał odpowiednie miejsca na mapie. Nawet nie pod adresem dziewczynki, która raczej była za mała na “czytatą’. - Mówią ci coś te nazwy? - spytał.
- Nova Vaasa... - Caliszyta gwizdnął. – Brzmi, jakby miało związek z odległym krajem Vaasy... - O którym Bahadur wiedział tyle, że figurował gdzieś na mapie Faerunu. Ale może któryś z tamtejszych tubylców wiedział, jak powrócić? W końcu, jeden Toril...
Mała zerknęła tylko ciekawsko na mapę, ale nic nie powiedziała.
- Optymista... - mruknął Atuar. - W razie czego jestem u kapitana - powiedział. Złożył mapę i wyszedł.

Velg 25-03-2012 23:05

Narada potoczyła się... niespodziewanie. Noa okazała się być trucicielką. Ba!, w dodatku trucicielką zupełnie nieprzystosowaną do życia społecznego. Jak ona się dostała na ten okręt...?

Arystokratę najbardziej zdumiało jednak co innego – charakter Thorta. Wcześniej, administrując w Teshurlu, miał okazję niejednokrotnie zetknąć się z wilkami morskimi. O ile Rundeen trzymało swoich ludzi przez kolektywną siłę, to samotne wilki morskie były zdane na samych siebie. Prawo mogło tolerować piratów, kiedy było mu to wygodne, lecz działało to również w drugą stronę – żaden autorytet władzy nie był zainteresowany dochodzeniem w sprawie śmierci kapitana, którego powiesiła własna załoga.

Piracki – czy też korsarski kapitan – zdany był na swoją charyzmę oraz pokładowy rygor. Z pierwszym był zazwyczaj poważny problem, więc najczęściej sprowadzało się to do drugiego. Nie, żeby panowała dyscyplina, o nie! - po prostu jeśli jakiś ktoś prowokował kapitana, to przeciągano go pod kilem.

Zresztą, nawet w najgorszych oddziałach bahadurowej armii, gdzie jeszcze niedawno autorytet oficera znaczył tyle, co nic, było pod tym względem lepiej. Pesarkhal średnio szanował ludzi, którzy rzucali słowa po próżnicy – w szczególności jeśli rzucali groźby, których nie zamierzali realizować. A tu...?

Jakaś dzikuska-trucicielka otwarcie prowokowała bosmana... Ba!, rzuciła mu w twarz jakieś „rozkazy kapitańskie”, gdy ów już wrzeszczał „jeszcze jedno słowo!”. Caliszytę to zdumiało – kapitan „Czarnego Gryfa” niby mógł nakazać ją oszczędzić... ale karą za próbę otrucia załogi miał być całkowity immunitet? Coś tu nie grało... albo kapitan również miał tyle charaktery, co cieple kluchy rodem z kuchni calimporckiej biedoty. W każdym razie – Ragar stracił sporo w oczach Bahadura. Pesarkhal mógł mieć wiele wad, ale nie zaliczał do nich rzucania słów na wiatr. No, choćby – patrząc w miarę niedawno – miał zamiar rozrąbać Fortneya, jeśli ów próbowałby przejść przez ścianę z marynarzy.

Nie, by ze strony caliszyty oznaczało to jakieś unikanie bosmana. Chwilę później wszak zdołał zadać Thortowi jeszcze jedno pytanie: jak duże jest to cholerne morze?
- Problem w tym - odparł bosman - że przez tą cholerną mgłę wszystko jest względne. Nawet jak trzymaliśmy się kursu wytyczonego przez Lanthisa i Elissę, podróż trwała bardzo różnie. Lanthis i Elissa potrafią obsługiwać te cholerne magiczne ustrojstwa, bez tego będzie nam strasznie ciężko żeglować. Zrobię jednak wszystko, by nas bezpiecznie stąd zabrać.
Zresztą, unikać kontaktów i tak nie mógł. Postanowienie było tylko jedno – jeśli nie będą w absolutnie beznadziejnej sytuacji, zdradzanie wszystkiego Thortowi to błąd. Już żałował, że zdradził mu zainteresowania „gryfa” - straże przy ładowni sprawiały, że nie można było tam wejść w łatwy sposób.

A tymczasem, „Gryf” oczekiwał.

Kłopot był w tym, że choć mógł sprawiać, by rzeczy na statku szły sprawnie, to w kwestii ładowni i innych sekretów mógł tyle, co nic. Już kilka słów wśród marynarzy powiedziało mu wszystko, czego tylko chciał – ledwo żart związany z okolicami ładowni sprawił, że załoganci nagle stali się ostrożniejsi. Najwyraźniej pewne zaufanie mieć mogli, ale bosmana bali się bardziej... Rozpytywać się dłużej nie było sensu. Jeszcze uznaliby, że jego zainteresowanie jest celowe – a tak przynajmniej sądził, że dostatecznie gładko zmienił temat, by przeszło to niezauważenie.

Nie, by się tego nie spodziewał. Tyle, że mocno pilnowana ładownia i kwatery kapitańskie były jedynymi tropami, które mógł śledzić. Bahadur nie był żadnym magiem, aby móc analizować znalezione kule i skrzynkę. Nie miał również takich instynktów macierzyńskich jak Chui. Wszystko sprowadzało się do tego, że będzie musiał poczekać.

A tymczasem, czekało go kilka godzin pilnowania porządku – a także sprawdzania tego, co mu doniosą marynarze. Nie było przecież bata, żeby po jego przemowie i wobec grozy obcego świata nikt nie dojrzał potwora pod poduszką, węży pod łóżkiem oraz nie-wiadomo-czego w cieniach. Ale to musiał sprawdzić – dopiero kiedy Thort wstanie, będzie mógł powlec się na hamak i wreszcie odpocząć.

Kerm 26-03-2012 07:46

Jeszcze trochę i tu zamieszkam, uśmiechnął się lekko Atuar, wwchodząc po raz kolejny do lazaretu. Tym razem głównym celem jego wizyty była raniona podczas napadu nawigatorka.
Elissa była w zasadzie przytomna, tyle tylko, że nie mogła wydobyć z siebie ani jednego dźwięku. Zmiażdżona krtań. Cud, że przeżyła. Ashrak co prawda o nią zadbał, jej stan się nie pogarszał, ale... stać w miejscu to to samo, co się cofać. Poza tym... nawigatorka mogła umrzeć z głodu, nim zdążyłaby wyleczyć gardło.
- Ravatan ringan luka - powiedział Atuar, lewą ręką chwytając medalion, a prawą lekko dotykając uszkodzonego gardła. Zielono-błękitna poświata spłynęła z palców kapłana, przez moment obejmując gardło Elissy, a potem przenikając przez jej skórę. Oczy półelfki rozszerzyły się, a widoczny w nich ból wyraźnie zelżał.
- Spróbuj to przełknąć - poprosił, otwierając znaleziony na pokładzie “Piękności Todstein” flakonik.
Tym razem poszło o wiele gorzej, ale w końcu Elissa połknęła miksturę.
- Już niedługo będzie wszystko dobrze - zapewnił. Dopóki magia działała, a dzięki bogom tak było, uleczenie nawigatorki było tylko i wyłącznie kwestią czasu. Krótkiego czasu.

Z kapitanem sprawa wyglądała nieco inaczej. Druid (chociaż o nim akurat Atuar miał mieszane zdanie) dobrze wykonał swoje zadanie, jednak wszystkie podjęte przez niego czynności mają charakter doraźny. I trudno się dziwić, skoro obrażenia Lanthisa mogły mieć magiczne podłoże i używanie magii mogło się dla leczonego różnie skończyć.
- Mengesan sihir - powiedział Atuar. Po chwili skrzywił się. Wynik badania bynajmniej nie był zachwycający.
Ktoś rzucił na kapitana czar. Klątwę, dokładniej mówiąc. Czar wysysał energię życiową z Lanthisa, atakował jego narządy wewnętrzne i powodował majaki. Do tego działał w paskudny sposób - nie atakował całego organizmu, co szybko mogłoby doprowadzić do śmierci, a jedynie pojedyncze narządy, powodując straszliwy ból. Wyglądało na to, że komuś kto rzucił na kapitana ten czar zależało na jego cierpieniu. Co oczywiście nie wykluczało pragnienia osiągnięcia śmierci w bliższej lub dalszej przyszłości.
Na klątwę w tym momencie Atuar nic nie mógł poradzić.
- To magia, Shawn - zwrócił się do medyka. - Paskudna magia na dodatek. Musimy poczekać, aż wypłyniemy do końca z obszaru tych mgieł. A na razie... Pozostają zwykłe leki. I lepiej, żeby dużo spał. Mniej wówczas będzie cierpieć.

Został jeszcze jakiś czas w lazarecie, a potem wyszedł na pokład.

motek339 28-03-2012 21:37

Gdy Chui kończyła lalkę dla dziewczynki, mała zaczęła mamrotać i niespokojnie się poruszać przez sen. Elfka nie potrafiła wychwycić znaczenia słów, ale jedno pojawiało się nader często i długoucha w końcu je zrozumiała
Grigori. Wymawiane było z lękiem, prośbą jakby o litość, ale czasem także czule i z miłością.

- Kim jest Gigori? – spytała elfka.

Dziwiło ją, że ludzie potrafią czasem odpowiadać przez sen i zdarzało jej się ten fakt wykorzystywać. Tym razem jednak na nic się to nie zdało. Elfka położyła skończonego króliczka na poduszce, ułożyła się na krześle na tyle wygodnie, na ile to było możliwe i poszła spać. Pomimo wcześniejszego rozbudzenia, teraz, gdy emocje opadły, dotarło do niej, jak bardzo jest zmęczona. Do świtu pozostało trochę czasu – na tyle dużo, że zdąży obudzić się przed małą.

***

- Kim jest Grigori? – spytała Chui, gdy dziewczynka się rozbudziła.

Mała spojrzała na elfkę przerażona. Rozejrzała się uważnie i gestem dłoni poprosiła, by szarooka się nachyliła.

- To zły człowiek – szepnęła dziewczynka - Nie wolno wymawiać głośno jego imienia. -Mówiąc to, dziecko ściskało amulet.

Chui w odpowiedzi kiwnęła głową i przysiadła się do małej.

- Dobrze, nie będę tego robić – odparła szeptem. - Wiem, że to dla ciebie trudne, ale musisz mi powiedzieć skąd jesteś i jak się znalazłaś na tamtym statku. Każdy szczegół się przyda. Ale przede wszystkim jak masz na imię. Tylko tak mam szansę przekonać do ciebie bosmana. - Elfka spojrzała na małą, mając nadzieję, że posiłek, sen i względny spokój nakłonią dziewczynkę do zwierzeń.
- Jestem Papusza - szepnęła cicho dziewczynka - To właśnie on - bezgłośnie wymówiła imię Grigori - wygnał mnie z wioski. Mnie i mojego brata Nicolau. Podobno mamy złą krew, ale to on ma złą krew. To on jest zły. Wrzucili nas za karę na tratwę i oddali na łaskę bogów. Morze i mgła były straszne. Było strasznie zimno. Płakaliśmy bardzo długo, ale nikt nas nie słyszał. Dużo czasu minęło i wtedy znaleźli nas ci ze statku. Oni też byli źli, ale nie tak źli jak - znowu wymówiła bezgłośnie imię swego oprawcy - Zamknęli nas w klatce. Mój brat się przeziębił i strasznie kaszlał. Wtedy mgła się podniosła i ludzie zaczęli ze sobą walczyć i się zabijać. - łzy poleciały po policzkach dziewczynki - I gdy wszystko ucichło znowu zostaliśmy sami. Zamknięci w klatce obok trupów. Mój brat kaszlał i kaszlał, aż w końcu usnął na zawsze. A potem to już wy przyszliście.
- A wasi rodzice? - spytała elfka zdumiona. - Pozwolili, żeby was wygnał?

Ledwie Chui skończyła pytanie, Papusza zaniosła się niepowstrzymanym szlochem. Elfka przygarnęła ją do siebie i pozwoliła się wypłakać. Gdy po kilkunastu minutach mała się uspokoiła, elfka ponownie podjęła rozmowę.

- Zła krew? - zapytała - Co to znaczy?

Dziewczynka wzruszyła tylko ramionami i rozłożyła dłonie w bezradnym geście. Nie chcąc dalej męczyć małej, elfka dała na razie spokój z pytaniami. W tej sytuacji to nie miało wielkiego sensu. Ubrały się więc i poszły na naradę z bosmanem.

***

Narada nie przyniosła odpowiedzi, które byłyby dla elfki użyteczne. Nie znała się na żegludze na tyle dobrze, by nazwy, które padły, coś jej powiedziały o ich ewentualnym położeniu. Dla niej ważne było, by pozostać przy życiu. Pewnym zaskoczeniem, choć nie aż tak wielkim, był dla niej fakt, że to dzikuska okazała się być trucicielką. Kilka osób wyeliminowała z listy podejrzanych już wcześniej. Elfka nie miała problemów z tym, że kapitan ją oszczędził – wszak taka była umowa. Mimo to, żal jej było majtka, który dał się tak omotać tej kobiecie. Zanotowała sobie tylko w pamięci, by mieć się na baczności, gdy Noa pojawi się w zasięgu wzroku.

***

Po tym wszystkim elfka i Papusza poszły na śniadanie. Wychodząc z kajuty, Chui chwyciła swój łuk i kołczan, na wypadek, gdyby ta niewidzialna bestia ciągle była na pokładzie. Po jedzeniu udała się z małą na poszukiwanie Atuara. Znalazły go na pokładzie. Chui zostawiła dziewczynkę – bardzo niechętną temu pomysłowi - pod opieką Bahadura, a sama podeszła do kapłana.

- Mogłabym z tobą porozmawiać przez chwilę? - zapytała.
- Oczywiście – odparł.

Gdy dotarli na dziób, elfka rozejrzała się, sprawdzając czy nikt ich nie usłyszy. Na szczęście większość marynarzy zaznawała zasłużonego odpoczynku, a reszta była zbyt daleko, by uchwycić sens rozmowy.

- Czy słyszałeś kiedyś o czymś takim jak zła krew? - Elfka przeszła od razu do rzeczy. Według niej, ze wszystkich osób znajdujących się na statku, to Atuar mógł coś o tym wiedzieć. - Papusza powiedziała, że to dlatego została z bratem wyrzucona z wioski, ale tak naprawdę ten, który to zrobił, ma złą krew. Nie wiem, co o tym myśleć...

Atuar przez moment spoglądał na dziewczynę, potem spojrzał w fale.

- Zła krew... To może mieć różne znaczenia - powiedział. - Tak się mówi na przykład wtedy, gdy czyiś przodkowie popełniali straszliwe czyny. Ich potomek ma w żyłach złą krew i może postępować tak, jak oni. Ale może to być też ktoś... - Kapłan zawahał się, szukając odpowiedniego określenia. - Może to być mieszaniec, 'skażony' domieszką obcej krwi, zwykle wrogów rasowych. Albo określenie kogoś o złym charakterze, kogoś, kto nie cofnie się przed niczym, by osiągnąć cel. Trudno mi powiedzieć, którą wersję miała na myśli Papusza.
- Ale nie sądzisz, że mała może być z natury zła, prawda? - spytała. - Czy jako kapłan jesteś w stanie to sprawdzić? Mogłoby to uspokoić wszystkich. Przynajmniej w pewnym stopniu...
- Mogę sprawdzić, po południu - zapewnił Atuar. - Ale nie, nie sądzę, by była zła. Chociaż na pokładzie tamtej karaweli musiała pewnie nabroić, skoro zamknięto ją w klatce. Ciekawe, co jej chcieli zrobić. Dowiedz się, czemu marynarze jej nie lubili.
- Dziękuję. Zawsze to będzie jakiś argument dla bosmana... - powiedziała elfka. - Papusza niewiele mi o sobie powiedziała, ale z tego, co zrozumiałam, to praktycznie od razu po uratowaniu przez marynarzy wylądowała w klatce. Z trochę bardziej niepokojących rzeczy, to mała ma znamię w kształcie sześciu czaszek na łopatce. Ma jej przypominać o czymś, ale nie pamięta o czym. Może matrosi chcieli ją sprzedać jako niewolnicę...
- To znamię, czy tatuaż? - Upewnił się Atuar. - Miała to od urodzenia, czy pojawiło się po jakimś czasie? jej brat też miał coś takiego?
- Znamię - odparła. - Jest bladoróżowe i wygląda tak, jakby je ktoś wypalił, choć głowy za to nie dam. Najlepiej będzie, jeśli zapytam o to samej Papuszy, choć nie wiem czy coś z tego wyjdzie - bardzo się go wstydzi. Czy jeszcze coś spróbować z niej wyciągnąć?

Atuar zastanawiał się przez chwilę.

- Chyba nic. Jest zbyt mała, by nam mogła coś opowiedzieć o tym świecie. Może spytaj, jak wyglądał ten ktoś, kto sprawił, że ich wyrzucono z wioski. Jak miał na imię. I czy boi się tej mgły, co się jeszcze plącze dokoła nas - zaproponował. - A potem się dowiedz, co lubi jeść, jakie kolory jej się podobają, w co chciałaby się bawić. Jakby była najnormalniejszym na świecie dzieckiem.
- W porządku. - Elfka uśmiechnęła się lekko. - Chyba udzieliła mi się paranoja i zapomniałam, że to tylko dziecko. A ten mężczyzna... - Chui zawahała się przez chwilę, ale kontynuowała - ma na imię Grigori, ale nie mów go przy dziewczynce. Twierdzi, że nie powinno się go wypowiadać na głos - bardzo się tego boi. Dziękuję za wszystko. - Uśmiechnęła się z wdzięcznością do mężczyzny.
- Zawsze do usług. - Atuar odpowiedział uśmiechem.

Elfka jeszcze przez chwilę wpatrywała się w morze, po czym ruszyła w kierunku krzyczącego na jednego z majtków Bahadura i bawiącej się lalką Papuszy.

- Już jestem – powiedziała do dziewczynki, po czym zwróciła się do Bahadura – Dziękuję za opiekę nad Papuszą.
- Co powiesz na popilnowanie ze mną dziobu? – spytała małej, po czym zaczęła powoli iść w tamtą stronę. - Znam fajną zabawę. Najpierw ja zadaję ci pytanie, ty na nie odpowiadasz, a później jest twoja kolej. Jest tylko jedna zasada - nie kłamiemy. Hmm... - Chui udała, że się zastanawia. - Jaki jest twój ulubiony kolor?

Dziewczynka pokiwała z aprobatą głową. A po chwili namysłu odpowiedziała:

- Błękitny.
- Bardzo ładny kolor - odparła Chui zadowolona, że mała podjęła zabawę. - Teraz twoje pytanie.
- Moje? - zdziwiła się dziewczynka. Popatrzyła na elfkę z nadzieją, że ta zdejmie z niej ten ciężar. Chui nie ustępowała jednak i zachęcająco pokiwała głową. Papusza namyśliła się i patrząc na elfkę powiedziała szeptem:
- Czy będziesz moją mamą?

Chui popatrzyła zdumiona na dziewczynkę. Spodziewała się każdego pytania: o ulubione jedzenie, zabawę, ale na pewno nie czegoś takiego... Spojrzała na nią poważnie.
- Nie wiem czy potrafię... - odparła. - Ale na pewno będę twoją przyjaciółką.

Dziewczynka popatrzyła smutno na Chui, ale nic nie powiedziała.

- Zawsze gdy będzie ci smutno czy źle, możesz przyjść, przytulić się i powiedzieć o zmartwieniach. Kiedy będziesz szczęśliwa, to też się nimi ze mną dziel - kontynuowała elfka, patrząc małej w oczy. - Innym tutaj też możesz zaufać. Na przykład Atuarowi - temu od bolącego brzuszka.
- Inni są źli - odpowiedziała szybko Papusza - A ty jesteś dobra. Tylko ciebie lubię.
- Nie są źli...
- Są! - krzyknęła dziewczynka.
- Czemu tak myślisz? - spytała. Dojście do sedna sprawy mogło powiedzieć jej więcej niż sprzeczka z małą.
- Ich serca są czarne. Czarne i złe. Widzę to.

Elfka spojrzała na Papuszę, nie wiedząc, co dziewczynka ma na myśli.

- Jak to czarne i złe?
- Czarne, jak najczarniejsza noc. Czarne, jak grób. Czarne i złe - powtórzyła Papusza bardzo poważnym tonem - Tylko twojej jest jasne i ciepłe.
- Widzisz nasze serca? - Elfka była coraz bardziej zagubiona.
- Hmmm - pokiwała twierdząco dziewczynka.
- Czy na tamtym statku też wszyscy byli źli? - spytała Chui.
- Nie, nie wszyscy.
- A na tym? - drążyła temat elfka.
- Wszyscy, oprócz ciebie.
- Co to znaczy, że są źli? - Elfka zastanawiała się, co kryje się pod tym pojęciem. Może dziewczynka rozumiała je inaczej niż inni. Papusza milczała, więc Chui spróbowała inaczej się tego dowiedzieć. - Chcą cię skrzywdzić?
- Hmmm... - pokiwała nieśmiało dziewczynka - Ale ty mnie obronisz, prawda?
- Oczywiście, że cię obronię - zapewniła długoucha. - Ale musisz mi uwierzyć - nie każdy tutaj chce ci zrobić krzywdę.

Papusza wzruszyła tylko ramionami i szepnęła:

- Ale i tak są źli. Ich serca mi to mówią.
- A co jeszcze potrafisz, czego inni nie umieją? - zmieniła temat elfka, uznając, że mała powinna teraz się mniej bać reszty.
- Nie wiem - odparła Papusza, a po chwili namysłu dodała - Umiem chodzić po drzewach. Nie każda dziewczynka to potrafi.
- Po drzewach?
- Brat mnie nauczył - dodała z dumą.
- Ja się nauczyłam chodzić po drzewach, jak byłam dużo od ciebie starsza - odparła Chui z uznaniem kiwając głową.
- Hmmmm... A co jeszcze umiesz? Naucz mnie czegoś. - poprosiła mała.
- Umiem tańczyć - powiedziała elfka. - Mogę cię nauczyć kilku kroków.

Kobieta wzięła Papuszę za ręce i zaczęła delikatnie nią obracać. Następnie podniosła ją delikatnie, postawiła sobie na stopach i wykonała kilka kroków tanecznych - na tyle spokojnych, by nie wywrócić się z dzieckiem.

- I jak? Podoba ci się?

Papusza pierwszy raz od kiedy elfka ją poznała uśmiechnęła i zaśmiała prawdziwym, radosnym śmiechem.

- Tak - zapiszczała mała trzymając Chui za ręce - Szkoda, że nie ma muzyki. - dodała. - A znasz inne tańce?
- Znam, ale muszę zostawić sobie coś na później, żebyś dwa razy nie tańczyła tego samego - odparła z uśmiechem, szczęśliwa, że małej się podobało. - Jeśli odejdziesz trzy kroczki, to pokażę ci, jak tańczę sama.

Dziewczynka posłusznie cofnęła się, zostawiając elfce wolną przestrzeń. Chui wzięła głęboki oddech i zaczęła tańczyć. Poruszała się z niesamowitą gracją nawet jak na elfkę. Jej ruchy były płynne i pełne wdzięku. Nie przeszkadzał jej niestabilny pokład statku – każdy krok czy ruch dłonią miała wyćwiczony do perfekcji. Często swój pokaz ubarwiała obecnością broni, ale teraz nie chciała przestraszyć dziewczynki. Wirowała skupiona w oszałamiającym tańcu, pozwalając sobie na chwilę zapomnieć, gdzie się znajduje. Myślami powróciła do sali treningowej, gdzie wielokrotnie trenowała walkę z Sentisem, wykorzystując taneczne ruchy. Mimo wszystko to były dobre czasy...

Z zamyślenia wyrwała ją nader radosna reakcja dziewczynki - mała klaskała w dłonie, wymierzając odpowiedni rytm i śmiała się wesoło. Chui w obrotach zaszła Papuszę od tyłu i, zanim ta zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować, zaczęła ją gilgotać. Dziewczynka zaczęła radośnie piszczeć, więc elfka kontynuowała. Po chwili obie padły na pokład zmęczone.
Nie chcąc przerywać tego miłego nastroju, szarooka odłożyła na później pytania o bolesną przeszłość dziewczynki. Niech mała cieszy się tą chwilą.

- Na co masz teraz ochotę? – spytała Chui. - Do obiadu zostało nam jeszcze trochę czasu.
- A masz może cukierka? - spytała nieśmiało Papusza.
- Nie mam, ale możemy spytać kucharza czy jakiś się nie ostał w mesie – odparła elfka.

Chui zastanawiała się czy kuk nie odprawi ich z kwitkiem. Ten jednak, bez zbędnego kręcenia nosem, dał dziewczynce kogel-mogel. Mała zjadła go z apetytem, po czym razem z elfką udała się na pokład.

- Popilnuję dziobu. Gdyby coś się niedobrego działo, to dam znać. – Chui zwróciła się do Bahadura, którego akurat mijały.
- Wybierz sobie kogoś do pomocy, byle nie zasypiał – odparł.
- Tak jest! – Chui zasalutowała, puszczając jednocześnie oko do mężczyzny.

Wzięła pierwszego lepszego, wolnego marynarza, który nie patrzył wilkiem na nią i dziewczynkę, i poszli razem objąć wartę na dziobie. W czasie wachty dziewczynka bawiła się grzecznie koło elfki, wyraźnie nie chcąc się od niej oddalać. Od czasu do czasu Chui bawiła się z Papuszą. Szarooka postanowiła na razie nie dzielić się z innymi informacją o ich złych sercach – może wieczorem nadarzy się odpowiednia ku temu okazja...

Velg 29-03-2012 14:28

Bahadur zmierzył dziewczynkę wzrokiem. Nie była zadowolona, gdy Chui ją z nim zostawiała, nie była zadowolona i teraz. Niby nie obiecywał dopilnowania, żeby mała była zadowolona, ale... no, poczuwał się zobowiązany przynajmniej spróbować.

- Więc... opowiedzieć ci o czymś? – powiedział, gorączko szukając jakichś idei co do tego, co można zrobić z dzieckiem.

Mała milczała. Jak zwykle – a Pesarkhal jako żywo nie wiedział, co mówić. Opowiedzieć jakąś legendę? Chyba czasu zbyt mało. Rzec coś normalnego? Może. I tu był problem! Ani trochę nie wiedział, co się „normalnie” mówi do dzieci.

W światku wielodzietnej, caliszyckiej arystokracji dzieci praktycznie nie widywały się z rodzicielami. Sam Bahadur chowany był przez matkę – kobietę z haremu ówczesnego wezyra przy sułtanie Manshaki – ledwo kilka lat. Potem pieczę nad nim przejęli odpowiedni guwernerzy, a później jeszcze urzędnicy dworscy. Wychowawcy byli nadzwyczaj surowi i nijak im w surowości nie przeszkadzała niedojrzałość wychowanka. Zresztą, dziś był im za to wdzięczny – jeśli któreś z dzieci syl-paszy nie dorosło wystarczająco szybko, miało marne szanse na przeżycie.

Z ojcem w dzieciństwie praktycznie nie rozmawiał – Kalif Ludu Calim nie interesował się potomstwem, które nie dowiodło swej przydatności. Pewna doza ralanowej atencji przyszła, lecz dopiero kiedy udowodnił swoją kompetencję. A wtedy caliszycki książę już dawno nie był dzieckiem.

- A niech cię... – mruknął pod nosem tak, żeby mała nie słyszała. Jeśli nie przyszła góra do sułtana, to... – To może popatrzysz na fikołki? – zawołał wesoło, postanawiając spróbować tego sposobu.

Nie czekając na odpowiedź dziewczynki wskoczył na poręcz przy schodach prowadzących na wyższy pokład. Zrobił kilka kroków, po drodze piorunując wzrokiem jakiegoś majtka, który śmiał się ciut za głośno... po czym podskoczył i obrócił się w powietrzu, lądując już przodem do dziewczynki. Z ukontentowaniem zobaczył, że mała jeszcze nie uciekła.

Wyskoczył jeszcze raz, unosząc wysoko nogi, żeby wyszło bardziej komicznie... i jeszcze raz... i miał nadzieję, że kobieta przyjdzie szybko. I wreszcie jego ciche modły zostały wysłuchane – i pojawiła się Chui. Nim oddał Papuszę w ręce dziewczyny, postanowił spróbować jednej, ostatniej sztuczki. Salta najlepiej... no, podwójnego?

Caliszyta był zręczny i zwinny, ale skakać szczególnie dobrze nie umiał. Ale... był całkiem wysoko, a lekka zbroja nie ograniczała zbyt bardzo ruchów. Raz kozie śmierć! - skoczył, zakręcił się... i gruchnął plecami w pokład, złorzecząc cicho, gdy Chui odbierała dziewczynkę.

Ajas 29-03-2012 21:13

Po zakończeniu pseudo narady Fortney szybko opuścił dolny pokład idąc za łowczynią, która wyprowadziła bosmana z równowagi. Szlachcic dopędził ją truchtem po czym klepnął delikatnie w ramię od razu uskakując do tyłu by nie otrzymać ciosu nadziakiem, możliwe że mocno zdenerwowanej kobiety.

Kobieta drgnęła lekko,zatrzymała się i odwróciła swe oblicze w kierunku blondyna. Spokojnie przeciągnęła spojrzeniem od swojego ramienia do Fortney’a. Jej obojętne spojrzenie utkwiło w mężczyźnie.

Veras uśmiechnął się do łowczyni mrużąc oczy jak to miał w zwyczaju i swobodnym tonem zagadnął wciąż na wszelki wypadek trzymając się po za zasięgiem toporka. - Znowu podpadłaś, ciężko musi Ci być zdobywać sympatie pracodawców.

- Od zdobywania sympatii pracodawców to są ulicznice … - warknęła - Jak chcecie ze mną gadac koleżko, to bez ckliwości.

Choc pozornie Noa wydawała sie raczej mało obytą i rozgarniętą osobą, była pewna , że do tej pory obojętny wobec niej Fortney nie poszedł za nią by uspokoic jej nerwy, czy też poczęstowac szklanicą wina.

- Cóż tego rodzaju sympatii bosmana bym nie chciał... -zaśmiał się blondyn i zrobił krok w stronę kobiety. - Mam do Ciebie interes... jak i do twojego brata. -stwierdził krótko zerkając w oczy kobiety spod lekko przymrużonych powiek. - Sądzę, że taki który opłaci się całej naszej trójce.

Noa przymrużyła oczy wpatrując się w twarz blondyna. Znacznie łatwiej byłoby jej z nim rozmawiać gdyby nie ciągłe uśmiechy i napady niezrozumiałej życzliwości. Teraz nie była pewna czy chłopak jest zwyczajnie głupi czy też stara się strugac cwaniaka.

Rozejrzała się po okolocy, upewniając się tym samym, że nikt nie jest na tyle blisko by ich usłyszeć ich rozmowę.

- Interes , mówisz ?- - “pieprzona kupiecka gadka”- Jakieś konkrety ?

Fortney zanim przeszedł do rzeczy też rozejrzał się w koło po czym oparł się o burtę koło łowczynie i rzucił na tyle cicho by tylko jej wyczulony słuch to usłyszał. - Też uważam że powinni nam pokazać co jest w ładowni... jak nie po dobroci to bez ich zgody. No i jeszcze kilka spraw... ale o tym raczej gdy zejdziemy na ląd na razie lepiej skupić się na jednym.

Tropicielka wpatrywała się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał jednoręki jegomość i jedynie brak wszelkiej aktywnosci z jej strony, mógł podpowiadać , że wsłuchuje się w szept.

- Nie dostaniemy się tam tak łatwo...-- mruknęła bardziej do siebie. - Myślę, że pozostała hołota również zdaje sobie sprawę, z tego, że nietykalnosc naszych zadków zależy od tego co nasz kapitanek wepchnął do ładowni...

Fortney prychnął tylko. - Większość z nich nawet wiedząc to ma za mało odwagi, albo jest po prostu za głupia na jakiekolwiek działania. Sprowadzają tu jakiegoś bachora z widmowego statku a na każde polecenie bosmana jak i Bahadura reagują niczym wytrenowane psy.

Pierwszy raz, którykolwiek z najemników miał okazję ujrzec na twarzy kobiety drobny, iście czarci uśmiech.

- Kulawy pies ich w dupe jebał...- sapnęła rozbawiona.- Nie wiem czy brakuje im jaj, czy są zasrańcami o aż tak silnej wierze, czy też zwyczajnie jest im na rękę słuchac się tego chędożonego bosmana... - Przeniosła spojrzenie na jednorękiego osobnika. - Ty masz paniczu jednak jaja... Nie boisz się, że padniesz ofiarą “trucicielki i buntowniczki” ?

Tym razem Fortney spojrzał na kobietę rozbawiony... co do jednego Bahadur miał rację pewne sprawy musiały zostać na lądzie zaś na morzu nie miały znaczenia. - Moja droga... jestem oskarżony o zdradę stanu, myślisz że twoje zabawy tutaj traktuje jak próbę wytrucia całej załogi? Od takiego czasu uganiają się za mną łowcy głów wszelakiej maści, że wszyscy tutaj są osobami które spokojnie mogę nazwać godnymi zaufania. Jednak nie każdy godny zaufania jest wart współpracy... niektórzy udowodnili już, że byli by tylko kłodami na drodze.- zaśmiał się cicho unosząc barki w geście zażenowania zachowaniem co poniektórych.

“Jak ja kocham tą błogą nieświadomośc...”pomyślała Noa. Każdy z najemników zapewne od teraz będzie widział w niej tą, która próbowała zmienic ich w sztywne kłody, w sam raz do nakarmienia rybek za burtą. Wypowiedź Fortneya świadczyła o tym, że albo się tym specjalnie nie przejmował, bądź wiedział, że gdyby tropicielka tego chciała, ktoś dawno by się w karmę zamienił.
Pojęcie “zdrada stanu” nie budziło w niej żadnych emocji czy też podejrzeń. Polityka była dla mięczaków, którzy woleli jadowite słowa niż jadowite strzały. Noa wiedziała co jest skuteczniejsze.

Współpraca z blondynem wydawała się dobrym pomysłem. Starą zasada jej ludu było “Sprzmierzeńców dobieraj takich, których najłatwiej będzie Ci opuścić.”

- Musimy to omówic dokładnie. Ale nie tutaj, nie teraz.

- To jest pewne... jedna tylko sprawa nie może czekać i muszę przyznać że w tej kwestii liczę na Ciebie lub twojego brata. Ładowni trzeba dyskretnie pilnować, by nasz szanowny bosman nie wyniósł czegoś za naszymi plecami, może wygląda na idiotę ale każdy by przypuszczał że prędzej czy później ktoś będzie chciał poznać tajemnice ładunku. A na statku najprościej jest taki ładunek ukryć jeszcze dokładniej.

Wzruszyła ramionami.

- Nie przejmowałabym się osobami, które i tak już są martwe...- skomentowała postawę bosmana. - Sam, na własne życzenie do tego dąży. - poprawiła toporek przy pasie - spotkajmy się po korycie na najniższym pokładzie. Szukam tam szczurów dla Iputtup. - poklepała pleciony koszyk nad biodrem. - Postaram się sprowadzić tam Ashraka. Wtedy porozmawiamy. Do momentu kiedy to nastanie, niech każde z nas ma oko na ładownie.

Fortney uśmiechnął się tylko i ruszył w swoją stronę palcami swej lewej dłoni klepiąc po rękojeści rapiera, który wydał melodyjny dźwięk jak gdyby wewnątrz kryła się cała orkiestra. Blondyn udał się w przypadkowym kierunku by podenerwować marynarzy swoją obecnością i ogólnie przejść się trochę. Mógł tu udawać głupca, mógł zachowywać się jak rozwydrzone dziecko.. ale czy nie o to w tym wszystkim chodziło? Charakter ludzi poznaje się poprzez prowokowanie ich wtedy można wiedzieć kto jest warty współpracy.

Blondyn nucąc pod nosem miał zamiar udać się zaraz po strawę, a następnie nie zwracając na siebie niczyje uwagi rozmową czy czymkolwiek, udać się do ładowni na rozmowę z rodzeństwem.

Wnerwik 30-03-2012 17:42

Na twarzy Yagara prawie że pojawił się szeroki uśmiech. Prawie że, bowiem Czerwony Czarodziej potrafił panować nad swoimi emocjami - w świecie okrutnych magów okazywanie emocji było słabością, którą można było łatwo wykorzystać - więc jego usta jedynie wykrzywiły się w lekkim uśmiechu, który i tak zaraz zniknął.
Cieszył się, bo wreszcie dostał to co chciał. Lubił wygrywać... Własna kajuta i możliwość eksperymentowania na skrzyni! W sumie, wolałby zostać władcą jakiegoś państwa czy coś w ten deseń, ale to też mogło ujść.
- Tak... Mówcie co wiecie. Może coś słyszałem o tej krainie, wszak magia jest moją domeną. Podczas swych magicznych... studiów słyszałem o wielu miejscach, planach o których wam się nawet nie śniło. - Yagar zachęcał bosmana i kuka do zwierzeń. Każda informacja mogła mu się przydać podczas badań.
Nie zadawał pytań, jeno się przysłuchiwał. Wszystko o co chciałby zapytać zapytali już jego towarzysze. Słuchając, dowiedział się kilku ciekawych rzeczy... Ot, chociażby, że Noa miała wisieć na maszcie. Czyżby była trucicielką? Dobrze było to wiedzieć...
Popierał jej zdanie co do ładowni, ale nie odzywał się nie chcąc irytować bosmana. Powoli. Najpierw skrzynia, potem ładownia.

Po zakończeniu narady wziął liniał darowany mu przez Lanthisa i ruszył do kajuty, darowanej mu przez bosmana do magicznych badań nad skrzynią. Na początku zamierzał sprawdzić czy zdoła coś odczytać z tajemniczych znaków, dzięki porównaniu tych z liniału i skrzyni.

Pinhead 01-04-2012 14:43

Wydarzenia na “Czarnym Gryfie” nabrały własnej dynamiki. Zaistniałe okoliczności, jak i wypadku ostatniej nocy sprawił, że wszyscy byli bardzo poddenerwowani i spięci. To, co się działo budziło wielki niepokój tym większy, że jak na razie więcej było pytań niż odpowiedzi.

Narada, jaką zorganizował bosman przyniosła co prawda kilka odpowiedzi, ale tylko częściowo wyjaśniła to co się działo na okręcie. Ragar potwierdził wcześniejsze przypuszczenia części najemników, że kapitan Lanthis dopuszczał się po prostu zwykłych rabunków. Jedyną ich wyjątkową cechą było to, że na łowy wyprawiał się do jakiegoś dziwnego kraju, świata lub jak twierdził Yagar planu.
W czasie narady odkryty został także zdrajca i truciciel. Nie wszyscy byli zdziwieni, że była nim Noa. Część najemników od samego początku podejrzewało antypatyczną tropicielkę o ten czyn. Awantura jaka wokół tego wybuchła obnażyła także kilka innych faktów. Bosman Thort pokazał się jako niesłowny, nie zdecydowany i niepewny swego człowiek. O wiele twardszym i bardziej opanowanym od niego okazał się kuk, niziołek Ralf. Osoba, która do tej pory kompletnie uszła uwadze najemników okazała się mieć znaczącą pozycję w hierarchii “Gryfa”
Jedynymi postanowieniami jakie zapadły na naradzie było potwierdzenie wszechwładzy bosmana do czasu ozdrowienia Lanthisa oraz że jedynym ratunkiem dla załogi jest odnalezienie Gwiazdy Południa lub jakiegokolwiek lądu.
Świat mgły był ponoć nie tylko tajemniczy, ale i bardzo niebezpieczny.

Dzień robił się coraz jaśniejszy, ale w żadnym razie nie przypominał tego jaki najemnicy znali. Słońce nadal było przed nimi skryte za zasłoną mgły i gęstych chmur. Wszechobecna szarość była nie tylko monotonna, ale i zaczynała działać wszystkim na nerwy.
Ragar, który całą noc spędził przy sterze udał się na zasłużony odpoczynek. Władzę po nim nad “Gryfem” przejął Bahadur. Caliszyta nie znał się co prawda na żegludze, ale zyskał na tyle szacunek załogi, że ta przyjęła go z aprobatą. Belhorn, matros o poznaczonej licznymi bliznami i zmarszczkami twarzy przejął ster. Widząc wchodzącego na mostek Bahadura rzekł:
- Nie martw się szefie, damy radę.
Marynarze dokładnie wiedzieli co mają robić nie było, więc konieczności wydawania jakiś specjalnych poleceń, czy rozkazów. Mając pod ręką Belhorn, Bahadur mógł się ograniczyć do roli nadzorcy.
Wydarzenia w czasie narady nie dawały mu spokoju. A dokładniej martwiło go podejście Ragar do pewnych zasadniczych kwestii związanych z bezpieczeństwem. Dlatego też, gdy tylko Thort zniknął z pola widzenia, Bahadur udał się do kajuty kapitana.
- Wy dwaj jesteście wolni - rzucił krótko do pełniących straż przy Lanthisie półorków - Zaraz prześlę dla was zastępstwo.
Wojownicy z radością przyjęli fakt zmianę warty.
Caliszyta na strażników Lanthisa wyznaczył dwóch marynarzy, którzy wykazali się w boju. Półorków zastąpili Gunter, wysoki i barczysty człowiek, oraz równie barczysty i umięśniony co on, ale dużo niższy krasnolud Walward. Na nich mógł polegać i wiedział, że są oni pewniejsi niż ich zmęczeni poprzednicy.
Dokonawszy zmiany warty Bahadur wrócił na mostek. Jedyne co mu pozostało to obserwować horyzont przez lunetę, którą pożyczył od Courynna.
Reszta najemników zajęła się w tym czasie swoimi sprawami.

Yagar
Czarownik był w swoim żywiole. Otrzymał od bosmana osobne pomieszczenie, tylko do swojej dyspozycji. Marynarze przenieśli tutaj skrzynię, oraz magiczne kule jakie znaleźli na karaweli. Yagar nie potrzebował więcej do szczęścia. Gdy tylko skończyła się narada czarownik przeniósł do wyznaczonej mu kajuty cały swój dobytek. Z wielką przyjemnością zagłębił się w swoich księgach i cały świat przestał dla niego istnieć. Przestało istnieć morze, okręt na którym po nim płynął, jak i cała przeklęta mgła.
Czarownik czytał, badał, rozmyślał i rzucał coraz to nowe czary. Wszystko po to, by przedrzeć się przez zasłonę tajemnicy jaką były spowite znajdujące się wokół niego przedmioty.

Czas przestał istnieć. Godziny, które upłynęły nie miały dla Yagar żadnego znaczenia. Przyzwyczajony do samotności czarownik nie zwracał uwagi na takie drobnostki. Cały czas analizował to czego się udało mu dowiedzieć.
Jeżeli to co mówi Ragar jest prawdą, to wychodzi na to, że Lanthis znalazł sposób żeby podróżować w bezpieczny sposób pomiędzy planami. Yagar nie miał na temat planów jakieś wyjątkowej wiedzy. Na pewno większą niż przeciętny śmiertelnik, ale nie był w tym ekspertem.
Z tego, co pamiętał świat mgły był jednym z półplanów. Często plan ten nazywany bywa krajem potępionych. Ponoć to tutaj trafiają dusze wszystkich złoczyńców, nikczemników i łotrów. Nie była to w żadnym razie wesoła perspektywa. Coś jednak sprawiło, że Lanthis właśnie tutaj postanowił grabić i łupić. Yagar zastanawiał się co mogło skłonić elfa do tak niebezpiecznych wypraw. Jedno było pewne, że postąpił bardzo nieuczciwie zabierając na tę wyprawę ludzi kompletnie na to nie przygotowanych.
Czarownik miał jednak na razie za mało danych, by dywagować nad celem wyprawy. Dlatego też skupił się na badaniu przedmiotów, jakie znaleźli na karaweli. Może one choć trochę przybliżą go do prawdy.
Godziny rozmyślań, analiz i kilka rzuconych czarów nie poszło na marne. Yagar zbadał kule i ku swemu zdziwieniu stwierdził, że są w nich zaklęte jakieś potężne bezosobowe duchy. Na pewno posiadały częściową inteligencję, ale ktoś kto zaprojektował przedmiot ukierunkował je i wyznaczył im kilka podstawowych zadań. Na pewno jednym z nich było wyczucie kierunku. Duchy wskazywały miejsca w których były i dzięki temu stanowiły rodzaj sprzętu nawigacyjnego. Sama skrzynia była rodzajem pudła rezonansowego, który wzmacniał energię duchów. W niej także umieszczone były punkty, czy współrzędne które można było wskazać duchom i nakazać im wyznaczenie drogi do tych miejsc.
Duchy zaklęte w kulach mogły także dzielić się swoją magiczną mocą. Yagar odkrył jednak, że robią to bardzo niechętnie. A poza tym przy każdej takiej próbie czarownik wyczuł, że duch zaklęty w kuli próbuje dostać się do jego umysłu. Nie znając dokładnie wyznaczonych duchom zadań czarownik wolał nie dopuścić do tego.
Yagar miał się zająć badaniem liniału i jego ewentualnym powiązaniu ze skrzynią i kulami, ale właśnie wtedy usłyszał poruszenie na pokładzie.

Atuar
Kapłan po naradzie udał się ponownie do kapitańskiej kajuty. Czuł się w obowiązku czuwać na kapitanem, nawet mimo tego, że byli już tam i okrętowy lekarz i druid. Klątwa jaką został obłożony Lanthis sprawiała, że w każdej chwili mogła okazać się potrzebna dodatkowa para rąk.
Na całe szczęście jednak stan elfa był w miarę stabilny. W żadnym razie nie oznaczało to końca kłopotów, gdyż w każdej chwili mógł przyjść kolejny atak który mógł zakończyć się jego śmiercią.
Były też inne dobre wieści. Nawigatorka po kuracji eliksirowej szybko odzyskiwała siły. Gdy Atuar wszedł po raz kolejny do kapitańskiej kajuty ujrzał półelfkę siedzącą na łóżku i pijąca powoli jakąś zupę. Na widok kapłana nawigatorka kiwnęła mu lekko głową. Był to jednocześnie gest podziękowania za opiekę, jak i powitanie.
Gdy srebrnowłosa kobieta skończyła pić zupę przywołała do siebie medyka. Na migi pokazała, że chciałaby papier i coś do pisania. Gdy go otrzymała, napisała coś, po czym wręczyła kartkę kapłanowi. Atuar spojrzała na nią i odczytał słowa Elissy.
“Opowiadaj co się stało. Co z Lanthisem? Gdzie jesteśmy? Jak rozumiem odparliście atak.”
Atuar w krótkich słowach przedstawił półelfce sytuację, nie wchodząc specjalnie w szczegóły. Gdy przyjdzie czas sam się przekona, jak się sprawy mają.
Na wieść o tym co się wydarzyło i jak poważny jest stan kapitana, nawigatorka pobladła. Widać było, że bardzo przejęła całą sytuacją. Po krótkim namyśle napisała kolejną wiadomość.
“Przyprowadź tutaj w tej chwili Ragara. Muszę z nim pomówić.”

Noa
Tropicielka była oburzona i wściekła. Narada okazała się nic nieznaczącą pogadanką. Na domiar złego Ragar złamał umowę, jaką zawarła z kapitanem. Tylko on miał prawo ogłosić winę Noi. Jednak gdy nie ma kota, myszy harcują, jak mówiło przysłowie.
Nie mając nic innego do roboty Noa postanowiła zatroszczyć się o swojego pupila. Żmija, co prawda została nakarmiona tuż przed wejściem na pokład, ale kilka myszy na pewno się przyda.
Tropicielka idąc pokładem czuła na sobie wzrok marynarzy. Kilku starych matrosów przyglądało się jej uważnie i śledziło każdy ruch.
Czyżby Ragar był na tyle bezczelny, że i resztę załogi poinformował o tym, kto był trucicielem?

Chui
Elfce udało się przełamać lody w kontaktach z Papuszą. Dziewczynka nie tylko coraz chętniej z nią rozmawiała, ale także zaczęła się śmiać i cieszyć, jak każde dziecko w jej wieku. Chui stojąc na dziobie obserwowała morze spowite przez nieustępliwą mgłę. Papusza w tym czasie bawiła się lalką ze sznurka, siedząc tuż obok elfki.
Godziny płynęły wolno i bardzo leniwie. Gdyby nie wydarzenia poprzedniej nocy można, by uznać, że to kolejny nudny dzień rejsu.
W pewnym momencie dziewczynka zaczęła cicho płakać. Elfka spojrzała na nią i uklękła przy niej.
- Co się stało Papuszo? - spytała, przytulając małą.
- To mój dom - wyjęczała dziewczynka wskazując dłonią zasnuty przez mgłę horyzont - Chcecie mnie oddać Grigoriemu.
Elfka zamiast dopytywać się o co dokładnie chodzi, wstała i zaczęła wpatrywać się w dal.
Dopiero po kilku chwilach zdołała dostrzec zarys wyspy.

Sylve
Rola jaką przydzielono smokowi w żadnym razie mu nie odpowiadała. Nie dość, że w bocianim gnieździe było zimno, to jeszcze strasznie kołysało. Wypatrywanie się godzinami w pustą przestrzeń było najnudniejszym zajęciem, jakie Sylve miał przyjemność w życiu robić. Na jego nieszczęście to Yagar otrzymał rozkaz zbadania właściwości magicznych przedmiotów. Smok wątpił, by mu się to udało. Nie zamierzał jednak wchodzić w paradę agresywnemu bosmanowi. Wcześniej, czy później i tak się w końcu do niego zwrócą z tym problem. Czego, jak czego ale cierpliwości to smokowi nie brakowało. Tylko dla tego długie godziny wpatrywania się w pustkę były dla niego znośne.
W pewnym momencie Sylve dostrzegł coś na horyzoncie i przez długą chwilę nie mógł uwierzyć własnym oczom. W oddali majaczył słabo widoczny zarys wyspy. Nie była to może jakiś ogromny kontynent, ale mimo wszystko ląd.
Smok jeszcze przez kilka sekund wpatrywał się w dal, by upewnić się, że odległy kształt nie jest fatamorganą.

Kerm 01-04-2012 22:58

Bosman spał. Budzenie starego wilka morskiego było czymś, co mogło się dawać rzeczą nierozsądną, jednak prośba nawigatorki była czymś, co śmiało można było nazwać zdarzeniem nadzwyczajnym.
O czym rozmawiali, tego Atuar nie wiedział. Wraz z innymi uczestnikami projektu ‘dbamy o kapitana’ poproszony został o opuszczenie pomieszczenia.
Nie miał pod ręką żadnego czaru, który mógłby mu pomóc podczas zgoła nie przypadkowego zdobywania wiadomości. Sposoby niemagiczne również nie wchodziły w grę - z pięciu obecnych tu osób co najmniej trzy ostro by się sprzeciwiły takim poczynaniom. Jak by zareagowała czwarta z nich, Ashrak, tego Atuar nie wiedział. I nie nie chciał się dowiadywać w żaden sposób.

Wyszedł na pokład. Słońca widać nie było, ale i tak wyczuł, że zbliża się południe. Czy o tym przeklętym, pełnym mgieł kawałku świata pamiętają jeszcze bogowie?
Pamiętali. Przynajmniej Ojciec Dinozaurów i Atuar poczuł, jak spływa na niego łaska, jak wzrasta jego moc, jak odnawiają się wymodlone czary.
A szczególnie jeden z nich był mu przydatny. Skromny czar, pozwalający na zorientowanie się, czy pomysł zabrania ze sobą Papuszy należał do grupy tych dobrych.
- Pengesanan awal akan - powiedział cicho, prosząc Ubtao o danie mu odpowiedniej mocy.
Czar, którym objęta została dziewczynka przyniósł nieoczekiwany zgoła efekt. Nigdy mu się to nie zdarzyło, ba, nawet nie słyszał o takim przypadku, by objęta tym czarem osoba mdlała. nawet jeśli, co czar natychmiast wykazał, dało się w niej wyczuć zło. Czyżby chociaż raz Veras miał mieć rację?
- Medyka! - zawołała Chui. - Pomocy, niech ktoś wezwie medyka!
Chwyciła dziewczynkę i próbowała ją ocucić.
Atuar, najbardziej w tym momencie odpowiednia do udzielania pomocy osoba, był jednak zajęty czymś innym. Czar mógł trwać dłużej i przynieść więcej efektów. Przerywanie go byłoby nierozsądne.
Jak się okazało, kontynuowanie również zbyt rozsądne nie było. Potężny psychiczny cios sprawił, że kapłan cofnął się o dwa kroki, a potem wylądował twardo na deskach pokładu. Potrząsnął głową i wyciągnął z rękawa chustkę, by powstrzymać cieknącą z nosa krew. W głowie stale dźwięczało mu jedno słowo, które dotarło do niego równocześnie z ciosem - Odstąp!
Podniósł się powoli, zastanawiając się nad swym odkryciem, tudzież nad jego ewentualnymi konsekwencjami i dla nich, i dla Papuszy. Oraz komu powiedzieć, że w środku dziewczynki siedzi sobie zło. Pasożyt. Zły duch albo i demon. Bahadurowi? Sylve? Chui w końcu? Inni natychmiast postanowiliby wyrzucić dziewczynkę za burtę i trudno by im się było dziwić. Sam również nie był pewien, czy to czasem nie najlepszy pomysł.

daamian87 02-04-2012 11:12

Minuty zlewały się w kwadranse, kwadranse w godziny a godziny okazywały się być minutami. Warta na bocianim gnieździe niosła ze sobą co najmniej tyle samo emocji co obserwowanie martwej dżdżownicy. Kompletnie nic nie mogło się przecież stać. Bo co można znaleźć na bezkresnym morzu? Inny statek? Pełniący obowiązki kapitana bosman był zbyt wielkim durniem aby móc podjąć jakąkolwiek rozsądną decyzję po za zwrotem i ucieczką ile wiatru w żaglach.

Niebo zlewało się z taflą morza. Sylve nie był w stanie wskazać miejsca gdzie kończy się woda a gdzie zaczyna niebo. Drażniło go to ogromnie. Co jakiś czas zerkał na pokład obserwując krzątających się tam ludzi. I nie ludzi. Przyglądał się im z zaciekawieniem. Zawsze bawiło go obserwowanie innych osobników kiedy ci nie wiedzieli, że są obserwowani. Zachowywali się wówczas na prawdę komicznie.

Kolejne minuty mijały na bezcelowym siedzeniu kawałku drewnianego siedziska. Smok miał serdecznie dość zimnego wiatru, bujania okrętu i wypatrywania tego, czego tam nie było. Zaczął kląć pod nosem, a to oznaczało że jego cierpliwość, a miał jej ogromne pokłady, zaczynała się kończyć. Po raz kolejny rozprostował skrzydła, przeciągając się. Ziewnął, po czym kłapnął pyskiem. W jego głowie zalęgła się myśl o zjedzeniu czegoś. Co więcej, żołądek podłapał ten pomysł i zaczął domagać się posiłku. Ale warta to warta...

Na szczęście bogowie postanowili zakończyć męki Sylve. Jego oczom ukazał się zarys wyspy. Upewniwszy się że to nie przywidzenia zleciał na dół, by poinformować o swoim odkryciu kogoś z tak zwanego "dowództwa". Za najbardziej odpowiednią osobę do przyjęcia być może istotnej informacji wybrał Ralfa, niziołka który miał władzę i wpływy wprost proporcjonalne do swojego wzrostu. Zdał mu krótką relację z tego co zobaczył, po czym poinformował że jego warta z pewnością już się skończyła i chciałby znaleźć się pod pokładem. W ciepłym i miłym pomieszczeniu, może na ramieniu albo kolanach Chui zajadając się czymkolwiek co jest jadalne.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:26.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172