lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu DnD (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/)
-   -   [D&D] Opowieści z Królestwa Pięciu Miast. Skarb Viseny I [WL] (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/10949-d-and-d-opowiesci-z-krolestwa-pieciu-miast-skarb-viseny-i-wl.html)

chaoswsad 24-05-2012 20:35

Rafael długo nie rozpamiętywał starcia z goblinami. Fakt - faktem siedziało to w jego głowie, ale za wszelką cenę starał się skupić na czymś innymi. A to przetrzeć miecz, a to założyć wnyki. Szeroko rozumiana ‘praca’ na łonie natury pozwała mu oderwać się od analizowania starcia, robienia sobie zestawień ‘z przed i po’, bo przecież nie każdy cios trafił tam, gdzie był trafić powinien. Wiedział, że nic mu to nie da, bo loterii rozgryźć nie można, a czas i siły spędzone przy tym lepiej zainwestować w coś pożytecznego. Czuł się dziwnie, potrzebował odpoczynku i głębokiego snu, również ze względu na rany. Przez te wszystkie zajęcia, które sobie zarządzał minęła go większa część rozmowy i dywagacji kompanów, rozmyślających wspólnie przy ognisku. Normalnie dopytywałby się co jest grane, ale dzisiaj… tym razem… dał sobie spokój. Po prostu przeniósł się z resztą z dala od świeżych trupów i starych zapachów. Napomniał tylko Yarkissowi, by rankiem, gdy będą wybierać się za goblinami, nie spłoszyli zwierząt w pobliżu wnyków.

Kiedy już znaleźli się w nowo obranym miejscu na spoczynek, myśliwy uśmiechnął się na chwilę, widząc, że nikt nie kwapi się do rozpalania ognia. Wyciągnął z torby pięć pochodni, które zabrał z wozu i powtykał w ziemię, zastanawiając się, czy nie zrobić tego w jakiś zmyślny sposób. ~ Kwiatek? Nie, nie ma co. ~ Nie dzisiaj. Po zabraniu paru drobiazgów, torba stała się dużo cięższa. Nie było tego dużo.. Osełka, czyjaś fajka, ziele, drewniane naczynia, sztućce, gwoździe, opatrunki.. ~ O, właśnie! ~ przypomniał sobie, co miał z nimi zrobić. Czym prędzej wyciągnął trzy pakunki i nie afiszując się zbytnio podał zielarce z niemrawym uśmiechem.
- Na wszelki wypadek – wręczył zapas bandaży, maści, odkażaczy… i czego tam jeszcze nie było. Trzeba przyznać, że patrząc na Eillif można się wiele nauczyć. Tu przyłożyć, tu zawinąć, tam pokropić i gotowe! Szkoda tylko, że leczenie ran słowami i gestami to nie taka prosta sprawa.. Nie, póki co Rafael nie próbował. Za to zostawił sobie niewielką część tego zestawu uzdrowiciela i samodzielnie postanowił zmienić opatrunek. Powoli ściągnął przyschnięte od krwi bandaże, zaciskając mocno zęby, kiedy odrywały się od spuchniętej rany. Trochę szczypiącego spirytusu, parę listków ziół i można przekładać od nowa.. Trzeba przyznać, że odetchnął z ulgą, kiedy miast przeraźliwego bólu, poczuł gojące ciepło na ramieniu. Z pozostałości po konwoju, Ralfi wziął również dla siebie trochę uzbrojenia. Krótki miecz, idealny do szybkiego wspierania – coś, czego zabrakło mu ostatnio. Nieco większy łuk, ażeby wroga razić mocniej. I wreszcie, długa, prosta, naostrzona. Włócznia. Coś czym można rzucać w jelenia i dźgać gobliny. Dobra do obrony przed nacierającym i nieoceniona przy walce z groźną bestią ze szponami i pazurami, które trzeba trzymać na dystans. O tak, takiej broni potrzebował. Przed snem myślał chwilę o śmierci viseńczyków, patrząc na sterczący drzewiec, który niegdyś – ba! całkiem nie dawno – musiał do kogoś należeć. ~ Zginęli w walce z nierównym wrogiem, jak bohaterowie i tacy powinni pozostać w naszej pamięci. ~ Pomyślał. Oprócz oczywistych faktów, różnica jaka była między konwojentami, a grupą młodzieży to fakt, że tamci zostali zaskoczeni, a ci drudzy wiedzieli w co się pchają. - Przypomniał sobie słowa Svena. ~ Tylko co my mamy teraz zrobić? ~ motał się w swoich myślach. W końcu usnął z wycieńczenia.

Rano, nie licząc ekipy idącej tropem goblinów, wstał najwcześniej. Wziął włócznię, założył skórznię i poszedł sprawdzić swoje pułapki. ~ Siedzi ~ wzniecił się nieco, ujrzawszy z daleka biało- szarą sierść na ziemi. Basior był całkiem ładny, nie wyglądał na samca alfa, za młody też nie był, ale z pewnością wystarczy, by się nim najeść. Rafael symbolicznie obmył się nad rzeką i potraktował się kolejną porcją ziół. Następnie zajął się obowiązkami związanymi z posiłkiem, obozowiskiem i wreszcie naprawą skórzanych pancerzy: swojego i jednego z tych, które zostały po viseńczykach, o co poprosił go Jarled. Chłopak o mało co uszedł z życiem w walce, toteż nie dziwota, że postanowił zaopatrzyć się w ochronę tych, którym ona się już nie przyda.

Marsz tropem drugiego wozu nie pozostawiał chwil do refleksji. Wielokrotne liczenie śladów było głównym zajęciem łowcy. Za każdym razem dochodził do wniosku, że tych wszystkich stóp ~ albo… nie, no... stóp… chyba? ~ było tam więcej, niż ich być powinno. Zachodząc na głowę, o co w tym wszystkim chodzi, trafił w końcu na charakterystyczny, dobrze znany swąd. ~ Czyli jesteśmy na miejscu ~ skomentował mrocznie sytuację, co ostatnio zdarzało mu się coraz częściej. Miał nadzieję jak najszybciej przestać widywać tyle śmierci. To źle wpływało na psychikę, humor… i w ogóle jakoś tak zmieniało człowieka. Nadzieja – nadzieją, a przed młodzieżą znów zawidniały rozkładające się lica viseńczyków. Rafael dojrzał duże, charakterystyczne łuczysko, należące do Damiela. A więc łzy Eldy nie lały się na próżno. Postanowił zabrać je ze sobą, a w przyszłości zwrócić wdowie, jeśli los da mu taką szansę. Zostawiając towarzyszy przy wozie i zwłokach, z nadzieją, że zajmą się tymi drugimi, ruszył tropem, który ciągnął się dalej na południe. Niestety, tym razem umiejętności zawiodły. Ślady były zbyt niewyraźne, by coś z nich odczytać. Pozostał mu tylko powrót pełen rezygnacji. Ten trop musiał dokądś prowadzić, to było jasne. ~ Ale skoro ludzkie oko nie, to może… czyjś nos. ~ Pomyślał o łasicy, którą tak starannie opiekował się Solmyr. Normalnie do głowy by mu nie przyszło, by polegać w tropieniu na innym zwierzęciu niż pies, ale skoro zaczyna się mowa o Solmyrze, o określeniu ‘normalne’ można śmiało zapomnieć. I choć Ralfi nie należał do zażartych wyznawców tolerancji, tym razem bardzo ucieszył, że jest z nim ktoś, kogo nie można posegregować. Dawało to cień szansy…

Po powrocie do wozu, Rafael zainteresował się ciekawym znaleziskiem. Otóż była to mapa całego Królestwa. Pamiętał jak kiedyś widział taką w księgozbiorze Alastara. Stary druid pokazywał wykrzywionym paluchem po większych punktach i kazał mu czytać nazwy tych miejsc. Niektóre z nich były wyjątkowo trudnymi wyrazami. Na ten przykład takie Mit… Mit- rhi.. Mithrilaran. Kto to widział uczyć tego sześciolatka? Ale nauka u druida miała też zalety. O cokolwiek Rafael nie zapytał, zawsze uzyskiwał odpowiedź. Alastar po prostu wiedział wszystko. Od gatunku chwastów na polach, po rodzaj kruszców, z których budowano krasnoludzkie twierdze. Przez swoje oddalenie od ludzi, nie miał komu o tym opowiadać, a mały uśmiechnięty i ciekawski chłopiec, choć nie wszystko rozumiał, stał się dla niego idealnym słuchaczem. Dzisiaj Rafael pozapominał większość z nauk Alastara. W głowie zostało tylko to, co pomagało mu w codziennym życiu. A krasnoludzkie twierdze? Nie pamiętał nawet nazwy choćby jednej z nich. Z wiedzą jest czasem jak z piosenką. - Nie zanucisz, póki nie usłyszysz melodii. Spoglądając na mapę, czuł się jakby ktoś mu zapalał świeczniki na wielkim, stu- świecznikowym żyrandolu wewnątrz jego głowy. ~ To miasto to Marathiel, mieszkają tam elfy. A to jest stolica Królestwa – Darrow ~ szczerzył się i kiwał głową, jakby właśnie zdobywał uznanie wobec samego siebie, lecz milczał. Przejrzawszy tak całą mapę, wsadził ją do futerału i schował do torby. Mimo, że zapach zwłok nie zniknął, humor znacznie mu się poprawił. A w przypadku Rafaela poprawa humoru, to jakby jednoznaczne z: „on coś zaraz zrobi”. I rzeczywiście, usiedzieć nie mógł. Zasadził tylko męskiemu gronu kompanów, żeby pochowali rannych, on tym czasem pójdzie zapolować. Wziął włócznię, łuk Damiela i ruszył w las. Nareszcie sam! ~ Nareszcie tylko ja i wy ~ pozdrawiał głupkowato drzewa, szukając śladów. Przeszedł tak dobrych parę godzin, ‘bratając’ się z naturą i magazynując witalne siły w swojej nadszarpniętej psychice (a także w zapasach cukru, zjadając leśne owoce). A tu nic! Ni pół sarniej racicy odbitej w ziemi. Wszystko przepłoszone. Wilki. To ich wina… no bo czyja?

Kiedy było już ciemno, zdążył jedynie przemyć rany i założyć wnyki. Założył pięć, zniszczony zostawił, zbędny balast. Zastanawiał się. ~ Może i coś się złapie. Zapasów już nie ma. ~ Westchnął. ~ Dobrze, ze chociaż ich pochowaliśmy… Na bogów, daj sobie spokój. ~ Przekonywał się w duchu, że nie ma w tym nic niemoralnego, że dzięki śmierci innych ludzi mają większe szanse na jakieś śniadanie. Chociaż trzeba przyznać, że swąd ludzkich zwłok, jako element zwabiający to dość problematyczny temat. Kto wie? – Może nie długo będą modlić się o jakąkolwiek okazję zdobycia pożywienia. Realia uciekinierów nie skłaniały do optymizmu, oj nie.

Noc była pełna napięcia. Samotna warta, biorąc pod uwagę ostatnie okoliczności gwarantowała niezbyt przyjemne uczucia. Zwłaszcza, że w głowie młodego myśliwego kłębiło się mnóstwo myśli, często strasznych i nierealnych. Śmierć, głód, zagrożenie. To główne tematy, które niemiłosiernie zagnieździły się pod sklepieniem Rafaela. A wczoraj tak mu ulżyło. Już miało być lepiej, weselej... Nic z tego. Rankiem otworzył oczy nieco niewyspany, ale przewracając się z boku na bok szybko zrozumiał, że nie ma sensu próbować to nadrobić. Jak to zwykle miał w zwyczaju, postanowił, że weźmie się za coś. Pierwsze co mu przyszło do głowy to kąpiel. Po niej działało się już znacznie sprawniej. A działać trzeba było. Pierwsza sprawa –zmiana opatrunku. ~ Jeszcze parę razy mnie podziurawią i będę w tym mistrzem ~ zażartował koślawo i nawet się nie uśmiechnął. Potem przydałoby się coś wrzucić na ząb. ~ No proszę.. ~ W nawiązaniu do wczorajszych rozmyśleń, bez zbędnych komentarzy zajął się oprawianiem schwytanego we wnyk lisa. Upiekł go i zjadł sporą część, ale w porę przypomniał sobie, że nie jest tu sam. Czas spędzony w obozie spędził na doglądnięciu ekwipunku i naostrzeniu broni.

Yarkiss, Korenn i Zaraźnik wreszcie koło południa dotarli do ich obozowiska. Po obopólnej wymianie informacji, Rafaela naszły już zdecydowanie czarne myśli. O ile wcześniej miał nadzieję, że… Co tu dużo gadać, chyba po prostu nie chciał jeszcze myśleć o tym, w ten sposób. Wygląda na to, że na terenie, na którym obecnie się znajdują, jakieś parę dni temu grasowała grupa napastników. Taka grupa, która rozprawiła się z całym konwojem z Viseny i z dużym oddziałem goblinów. Członkowie tej grupy zabrali część dóbr z wozów, na przykład biżuterie, a także – jak się okazało – okradli ciała goblinów, a jednocześnie ich ofiary ginęły od… szczęk… kłów… i pazurów. ~ I co ty na to, spryciarzu? ~ drwił z siebie w myślach Ralfi. ~ Co ty chciałeś tu zrobić? Odzyskać coś? Uratować? Siebie nie uratujesz, głupcze! ~ wściekał się, trzymając się za głowę. Musiał usiąść, zdecydowanie. Od kiedy jego ręce wylądowały na ciemieniach, nie zmieniały miejsca do pewnego momentu. Byli w bardzo niebezpiecznej sytuacji. ~ Lito.. ~ Tropy prowadziły na południe, niby nigdzie nie po drodze, ale przecież jak coś ma takie szczęki to musi jeść i polować. ~ Lipoto… ~ Kiedyś, jak był małym chłopcem widział u Alastara taką księgę, którą starzec chował wyjątkowo dobrze. ~ Nie.. Litipo… ~ Była to duża książka, zapisana w jakimś dziwacznym języku. ~ Licito… Cholera! ~ Widniały w niej rysunki ludzkich szkieletów, wielkich pająków i różnych wiedźm. ~ JAK TO BYŁO?! ~ Między nimi malec odnalazł dziwny obrazek. Składał się on z trzech części. ~ Lico.. eh, Licpstrelele, co za diabeł ~ Na jednej był człowiek. ~ Lica.. Lican… ~ Na drugiej człowiek z głową i pazurami wilka, porośnięty sierścią. ~ Zaraz, zaraz.. Licant… Licantwo.. tro.. ~ A na trzeciej wilk. Pod tym obrazkiem widniał pewien napis, który myśliwy usilnie próbował sobie przypomnieć. Ten napis to:
- Licantropus! - Wręcz wyszeptał, i to dość głośno odnalezione słowo, wstając na równe nogi i unosząc lekko ręce. Ale czy w księgach starych dziwaków są rzeczy, które istnieją naprawdę? Cóż, nie dawno nie sądził, że można przyzwać borsuka. A przecież można…

Lakatos 26-05-2012 17:42

- Nieeee! - Yarkiss obudził się z krzykiem na ustach, cały zlany zimnym potem. Ze strachem w oczach rozejrzał się, czy wilki, które goniły go we śnie, nie czają się za którymś drzewem. Wszystkie jego mięśnie były w gotowości, żeby rzucić się do ucieczki przed drapieżnikami. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że to tylko koszmar i nikt go nie goni. Za nim jednak dotarło do niego, że swoim krzykiem obudził Etroma i przestraszył siedzącego na warcie Korenna, sprawdził pospiesznie, czy z nogą wszystko w porządku. Co prawda przy świetle księżyca przebijące się nieśmiało przez liście buku, pod którym zatrzymał się na nocleg, nie wiele można było zobaczyć, ale łydka wydawała mu się być cała. Nie było żadnego śladu po ugryzieniu przez basiora. Yarkiss mógł wówczas odtechnąć spokojnie i wytłumaczyć się jakoś towarzyszom.
- Przepraszam... - zmieszany łowca szukał z trudem słów, żeby jakoś wyjść z całego zdarzenia z twarzą. - Fałszywy alarm. Śpij Etrom, nie przeszkadzaj sobie. - Uspokajał zaspanego Zaraźnika. - A ty Korennie jeśli chcesz możesz się położyć. Ja już poczuwam do rana. - Łowca zmienił towarzysza, wiedząc, że i tak już tej nocy nie zaśnie. Strach przed stadem wilków, które mogłoby go dopaść kiedy zamknie oczy był zbyt silny. Wolał poczekać do rana.

Nadszedł długo wyczekiwany przez Yarkissa świt. Pierwsze ptaki zaczynały już swój codzienny koncert. Najwyższy czas ruszać - uznał Yarkiss i obudził towarzyszy. Niedługo po tym ruszyli pośpiesznie śladem zasadniczej grupy. Podobnie jak wczoraj Yarkiss nerwowo nasłuchiwał i rozglądał się za tajemniczymi napastnikami, którzy wyrżnęli cały obóz goblinów. Widział, że raczej z takiego spotkania nie wyszliby cało. Na szczęście jak dotychczas udało im się nie natknąć się na nich. Fakt ten jednak nie poprawił znacząco humoru łowcy, który nie czuł się najlepiej. Co prawda po ranie odniesionej w czasie walce z goblinami dzięki pomocy Eillif nie było praktycznie śladu, ale zmęczenie codziennymi marszem dawało mu się we znaki.
Dodatkowo sytuacja w której, się znalazł nie napawała go optymizmem. Myśl, że po lesie grasuje wataha inteligentnych wilków, czy jak to Korenn wolał nazywać wilkołaków, nie zwiastowała nic dobrego. Czuł się trochę jak zwierzyna łowna, a nie myśliwy, bo przecież co on początkujący myśliwy mógł zrobić, gdyby stanął oko w oko z takim przeciwnikiem? Nie przychodziły mu na myśl żadne rozsądne rozwiązania. Nie miał też ochoty rozmawiać o tym z Korennem, albo Etromem. Biorąc ostatni łyk wody z bukłaka, próbował sobie przypomnieć co słyszał kiedyś o likantropii.

Kiedy dotarli drugiego wozu Yarkiss nie wierzył własnym oczom - Znowu trupy, ileż można? - Pytał się sam siebie. Miał wrażenie, że gdzie by się nie ruszył i tak spotka jakieś truchła. Powoli miał już tego dość, a na dodatek jak się później dowiedział wyglądało na to, że Damiela i reszta towarzystwa nie poległa w walce, a zarżnieto ich jak konie. Yarkiss nie wiedział co myśleć o tym wszystkim. Jedyna dobra wiadomość jaka doszła do jego uszu, to ta, że towarzysze najprawdopodobniej nie pochowali Canryka, co dawało jeszcze łowcy nadzieje, że jego przyjaciel wciąż żyje. Choć wraz z rozwojem wydarzeń, co raz bardziej wątpił, że uda mu się go odnaleźć. Nie wiedział też, czy reszta grupy ze chce dalej podążać tropem konwojentów. Prawdę powiedziawszy sam też miał wątpliwości, co dalej powinien zrobić. Możliwości miał niby dużo, ale żadna nie wydawała mu się słuszna, dlatego zamiast coś zasugerować, wolał wysłuchać jakie propozycje mają jego towarzysze. Jednak Yarkiss słysząc ożywione dyskusje, żałował że powiedział reszcie o tym co zastali w obozie goblinów. Miał wrażenie, że lepiej by było, gdyby nie dowiedzieli się o tajemniczych tropach wilków.

Sayane 27-05-2012 17:58

Post wspólny
 

Gdy grupa Yarkissa wróciła, Fernas wysforował się naprzód, aby przywitać powracających.
- Dobrze was znowu widać – stwierdził z nieukrywaną ulgą – Znaleźliście coś? My dotarliśmy do wozu... - skrzywienie się grajka dało sygnał, że wieści nie były pomyślne.
Korenn przede wszystkim łyknął solidnie z manierki i rozsiadł się pod drzewem, z jękiem wyciągnął nogi i oparł głowę o pień. Dopiero wtedy był w stanie odpowiedzieć.
- Znaleźliśmy - przytaknął - Tylko cieszyć się nie ma z czego - zerknął na Yarkissa. - Gobliny, i to całą bandę, ktoś lub coś wyrżnęło bez litości. W okrutny sposób - wzdrygnął się i pokręcił spuszczoną głową. - Ślady wskazywały na wilki czy inne bestie … tyle że wilki nie ograbiają ciał... Chyba że kto inny trafił na polanę już po tym jak stado je opuściło. Ale ja na wszelki wypadek zacząłbym szukać srebra by nim jakąś pałkę okuć albo groty strzał ukształtować...
- Szlag – zaklął grajek Przy wozie martwych. Brakuje tylko dziewięciu czy dziesięciu ciał – Uherga i... kogoś jeszcze? - stwierdził – Konie wyrżnięto, bo najwyraźniej ciągnąć nie chciały. Narowiły się. Jakby drapieżnika czuły. I wyrżnięto pazurami. Pazurami zarżnięto też innych. Związanych – Fernas się wzdgrygnął. - Srebro...? - postarał się sobie coś przypomnieć, przez mgły amnezji – Na likantropy? Tak, to może być to. Tyle, że przecież nic srebrnego nie mamy! A bez pomocy to nawet ich nie odnajdziemy, o ubiciu nie mówiąc.
- Konie się narowiły, pazury... - czarownik powtórzył - to by pasowało do tego … stada. A coś zginęło z wozu? Po śladach nie da się iść? - zapytał. Braku srebra nie skomentował - skoro go nie było, nie było tez o czym mówić. - Naszych w Visenie przydałoby się ostrzec... - mruknął. - Nie wiem czy to wiele da, ale pewnie w ogóle nie są świadomi zagrożenia. Z drugiej strony, może ktoś jeszcze żyje i powinniśmy spróbować
- Rafael mówi, że można... ale nie wiadomo, co i ilu szło. A co z wozu zginęło... Sprawdzałem. Jedzenie. Broni i kosztowności mniej, z tego co mi wiadomo – podsumował Fernas Czyli raczej nie są dzicy, bo takim by się to nie przydało. A informować Visenę... tak, i o wozie też, żeby zapasy się nie marnowały. Tylko, że do tego wrócić musimy. Jastrząb Eillif nie gołąb pocztowy, wiadomości nie zaniesie. Zresztą, i tak powinniśmy porozmawiać z kimś, kto zna ten teren... jacyś druidzi tu są? Lub jacyś starsi łowczy?
Korenn nie znał się na okolicy, za to znał się na czym innym. Przymusił umysł do kombinowania, chyba dużo bardziej niż wtedy gdy karczmareczkę “zachęcał” zaklęciem do sprawdzenia miękkości siana.
- Jak odpocznę i będę miał okazję wymedytować nowe czary to mogę spróbować przywołać wierzchowca i jechać kilka godzin do Viseny - przełknął ślinę gdy zdał sobie sprawę z tego co powiedział, ale kontynuował - Może … może starsi pozwolą któremuś tropicielowi powrócić ze mną i poszukać śladów albo co...
- I może przyślą konie – podchwycił bard Żeby któryś wóz odzyskać.

- Czekaj. Wróć do tego srebra. Po co wam srebro? Broń ze srebra była by raczej... gówniana, żeby powiedzieć dosadnie. - Etrom może i nie polował całe życie ale tyle był pewien. Srebro jest bardziej plastyczne niż żelazo czy stal i taka broń, w jego mniemaniu, szybko stała by się bezużyteczną. Do tego byłaby droga. Ale ponieważ grajek użył jakiegoś dziwnego sformułowania gdy dowiedział się o srebrze... łowca się zaciekawił tą kwestią.
Czarownik rozejrzał się, popatrzył po wszystkich naokoło.
- Już mówiłem, że może te bestie to i ludzie i wilki jednocześnie. Wilkołaki. Być może wilkołaki - poprawił się, bo sam przecież znawcą nie był a na Torilu obfitość wszelkiego rodzaju drapieżnego tałatajstwa mogła budzić grozę. - A na wilkołaki podobno srebro skutkuje. Fakt, to nie twarda stal, ale cios okutą metalem pałą zaboli tak samo. Chociaż … - zamyślił się - magiczna broń pewnie nadałaby się tak samo. Chyba. A istnieje takie zaklęcie które zwykłą umagicznia - dodał pospiesznie, bowiem był świadom że żadne z nich nie dysponuje taką bronią. - Co powiecie na pomysł bym pojechał do Viseny? - zapytał.
- I co im powiesz? - Odezwał się siedzący dotąd cicho Yarkiss. - Poza tym, że konwój został zaatakowany - a to żadne odkrycie - nic konkretnego nie wiemy. Sfora wilkołaków grasująca po lesie to tylko wasze domysły. - Łowca nie wykluczał wersji towarzyszy, ale w jego mniemaniu jeśli to nic pewnego, to nie ma powodu, żeby siać panikę.
- Że potrzeba koni do sprowadzenia wozu. To wystarczy, żeby się tam pchać – pozwolił sobie odpowiedzieć za Korenna Fernas I że niebezpieczeństwo jest. I że dorżnięto pazurami. Starzy łowczy czy druidzi powinni wiedzieć więcej od okolicy. Od każdego z nas.
- Co im po pustym wozie? Jeśli mogę wiedzieć. Obędą się bez niego. - Yarkiss nie rozumiał logiki Fernasa. - Dla mnie ten cały pomysł jest głupi, ale jak Korenn chce ostrzec ludzi w Visenie przed niebezpieczeństwem, to mu nie będę bronił. Choć według mnie nic to nie zmieni.
- Yarkissie, chwilami zachowujesz się, jakbyś to ty miał amnezję - prychnął Fernas.
- Albo zdrowy rozsądek - wtrącił Etrom. - Fakt że ma on dużo racji. Nie wiemy co tak naprawdę nam zagraża. A nasze domysły, bądźmy szczerzy mówimy tu o domysłach bandy dzieciaków która uciekła z domu, nie są czymś godnym jakiejkolwiek uwagi! Zostaniemy w najlepszym razie wyśmiani. W najgorszym, ukarani za ucieczkę i niebezpieczną eskapadę z tymi wozami. - Łowca pozwolił sobie usiąść w chwili beznadziei. Ilość negatywów przesłaniała jakikolwiek pozytyw. - W związku z tym, nie wiem co robić. Usiąść i umrzeć raczej nie wchodzi w grę. Nie wiem... ale to chyba dobry moment dla mnie żebym zabrał swoje manatki i ruszył byle dalej od tego miejsca. - zamilkł uświadamiając sobie co wyjawił.
- Zdrowy rozsądek? - z niedowierzaniem spytał Fernas Mogę się dowiedzieć, po co wy żeście ruszali zadki z Viseny? Bo myślałem, że w związku z karawaną. A pierwszy wóz tam stoi – wskazał na północ – z beczkami i zapasami. Widzisz, żeby ktoś tu niósł beczki z rybami, ha? I inne cięższe rzeczy? - odpowiedział – A jeśli chcesz uciekać, to dobrze. Uciekaj. A niech cię wilcy po drodze zjedzą.
- Z tego co widzę... wy będziecie pierwsi? Plus - zaśmiał się ponuro - mnie raczej nie będą chciały jeść. - Wskazał na chustę na swej twarzy. - Ale proszę... zaskocz mnie. Masz lepszy plan, hmm?

- No to mamy chwilę szczerości o nas samych i naszych zamiarach - Korenn nie odezwał się zrazu na słowa Etroma, bo i on nie miał się czym chwalić jeśli chodzi o powody dla których wyruszył z grupą. Ale od tego momentu minęło trochę czasu i złudzeń chłopaka. - Pozwólcie że streszczę.
Wskazał kciukiem w stronę Viseny.
- Tam nasze rodziny zostały, lepsze czy gorsze, ale rodziny. Nieświadome tego co tutaj grasuje i co się wydarzyło. Znaleźliśmy dwa wozy z częścią ładunku … mniej cenną ale zawsze. Tam - pokazał przypuszczalny kierunek marszu napastników - naszych znajomków zabrano. Jeszcze żywych i bogowie jedni wiedzą jak długo jeszcze żywych. A co do “bandy dzieciaków która uciekła z domu”, to ciągle żyjemy i ciągle możemy coś zrobić. Nie mówię że sami - podniósł dłoń oddalając sprzeciwy - pomysł z szukaniem pomocy u druidów czy kogokolwiek innego jest niezły. Bo sęk w tym że faktycznie wiemy za mało i potrafimy za mało. Oczywiście, jeśli Etrom ma swoje plany nikt go nie zatrzyma.
- Powstrzymam się jeszcze... przecież wiem że beze mnie będzie wam źle i smutno. - zakpił Zaraźnik. - To może zróbmy coś wreszcie? - naszła go nagła moc ze względu na to, co miał zamiar zaproponować.
- Korennie! Co do naszych rodzin, lepszych czy gorszych, to wisi mi ich los absolutnie! - Podniósł rękę na znak że ma zamiar kontynuować. - ALE! Tam gdzieś, są ci którzy pomimo tego jaka nasza “kochana” Visena jest, ruszyli by wykonać zadanie. Ich los mi nie wisi. - Powstał i wyprostował się. - Proponuję więc kompromis. Udajmy się ich tropem. Zobaczmy czy możemy coś zrobić, DOWIEDZMY się czegoś wiecej. Jeśli uda nam się ich ocalić ja, i wszyscy którzy tak samo mają dość tej naszej zabitej wiochy, będziemy mieli czyste sumienia że zadanie zostanie wykonane. - Speszył się troszeczkę. Nigdy jeszcze nie przemawiał i głos zaczął mu się łamać. Miał nadzieje że słowa jednak dojdą do słuchaczy i zrozumieją oni jego zamysł. - Oto jak to widzę... macie lepszy pomysł? - Dopiero gdy wypowiedział ostatnie zdanie zrozumiał jaki błąd popełnił. Od tego zdania zawsze zaczynały sie kłótnie i “debaty”... a ich miał już dość.

Korenn mimo uszu puścił ironię Etroma, jak i jego wybuch, tylko kilka chwil poświęcił na refleksję że chyba nieprzypadkowo czarodzieje są uważani za odpornych psychicznie, w przeciwieństwie do… przedstawicieli niektórych innych profesji.
- Jadę do Viseny. Etrom chce iść tropem jeńców i … nazwijmy ich “napastnikami”. A reszta? Fernas? - spojrzał na barda. Do tej pory osoba grajka ani go ziębiła, ani grzała; paradoksalnie, amnezja sprawiła że Fernas gadał teraz dużo bardziej do rzeczy.
- Skoro Korennie upierasz się przy tym, aby wracać do Viseny. Życzę powodzenia i weź ze sobą Saelima. - Yarkiss spojrzał na złodziej, którego mina mówiła wszystko. - Ale proponuje, żebyś wstrzymał się z tym jeszcze chwile. Moglibyśmy wszyscy, albo tylko my i Etrom podążyć tropem na południe. Do wieczora powinniśmy przy odrobinie szczęścia natknąć się na obozowisko tych, którzy ocaleli. W końcu musieli gdzieś się zatrzymać. Ślady tam powinny być wyraźniejsze i może udało by się coś więcej ustalić. Wtedy miałbyś coś istotniejszego do powiedzenia w Visenie. Co ty na to? - Łowca był potwornie zmęczony i nogi od dłuższego czasu domagały się odpoczynku, ale wiedział, że nie jest to najlepszy moment na postój, dlatego zaproponował dalszą wędrówkę. Nie spodziewał się jednak, żeby mag przyjął jego propozycje.
Czarownik jęknął w duchu na myśl o dalszym marszu i spojrzał na swoje buty, z roztargnieniem dochodząc do wniosku że przydałoby się potraktować je zaklęciem Naprawy. Westchnął i zwrócił się do Yarkissa:
- Pomysł niezły, choć wydłużyłby mi drogę. Ale dajmy się innym wypowiedzieć.
- Do Królestwa mnie szczególnie nie ciągnie - stwierdził Fernas - Póki co pójdę dalej do obozowiska, o ile będziemy ostrożni. Potem trzeba będzie wracać. Jak bogowie dadzą, to spotkasz się z nami w drodze powrotnej, Korennie.

Chwilę debatowano jeszcze na temat celowości tropienia, ale w końcu stanęło na tym, że przynajmniej resztę dzisiejszego dnia poświęcą na poszukiwanie konwojentów. A potem się zobaczy.

Sayane 27-05-2012 18:44

Podróż - doba siódma (wieczór)
 
Grupa niechętnie ruszyła po śladach niedobitków konwoju, napastników czy bogowie wiedzą kogo jeszcze. Z lękiem w sercach i bez większego przekonania o celowości tej wędrówki - ale jednak. Yarkiss miał rację - nie mieli nic na poparcie swoich słów, a domysły nieposłusznych niedorostków mogły być zlekceważone przez starszyznę Viseny. Mogły, choć nie musiały. Do wsi na pewno było jednak bliżej niż do Królestwa czy Marathiel (do którego, co gorsza, nie prowadził przez las żaden trakt). Co prawda myśliwi z Zewnętrznej Osady mieli więcej doświadczenia w obcowaniu z leśnymi istotami i mieli by może na ten temat odmienne zdanie, ale powrót oznaczałby kolejny dekadzień straty, a wtedy o odszukaniu śladów czy żywych członków karawany można by najpewniej zapomnieć.

Najwięcej do roboty mieli Rafael, Etrom oraz Yarkiss. To ich umiejętności prowadziły drużynę przez leśne ostępy. Choć nie był to teren, na którym zwykle polowali, nie różnił się od wioskowych okolic. Im dalej od traktu tym było ciemniej - stare drzewa przesłaniały słońce swoimi rozłożystymi koronami sprawiając, że niskopienne krzewy nie miały dobrej możliwości wzrostu. Za to grzyby występowały tu w wielkiej obfitości, a wśród kamieni co i rusz szemrał jakiś strumyk. No i letni skwar wreszcie nie doskwierał ludziom tak bardzo. Co prawda miejscami teren był kamienisty; często musieli omijać głazy, jamy czy głębokie wykroty, ale ogólnie wędrówka nie była zbyt wyczerpująca. Niby same plusy.

Tyle że wszystkim przed oczami stał widok martwych Viseńczyków i zmasakrowanych goblinów. Ciążyła świadomość, że podążają tropem morderców (a przynajmniej w tym samym kierunku). Wniosek, że to samo zabiło gobliny i ludzi wydawał się dość logiczny. Sugestia Fernasa, że za atakiem mógł stać Uhreg nie została przyjęta z entuzjazmem... choć połączywszy ją z teorią o likantropach wśród ochroniarzy nie była może taka głupia. Tylko po co by wtedy zabijać gobliny? Dla żywności, łupów? Wydawało się to zbytnim zachodem. Dobrze przynajmniej, że niedobitkami z goblińskiego obozu nie musieli się martwić; sądząc po śladach potwory rozpierzchły się we wszystkie strony i pewnie wróciły skąd przyszły.

Ślad, którym podążała młodzież nie był świeży, ale dość wyraźny. Widać - mimo tego, że od głównej ‘ścieżki’ oddzielały się pojedyncze ślady - trzon grupy pozostawał niezmienny. Niektóre ślady były wyraźniejsze - zapewne stworzeń lub osób, które niosły towary z wozów. Raz odkryto miejsce popasu (bez ogniska) i tam udało się znaleźć odcisk ludzkiego buta oraz wygniecione miejsce po składowaniu bagaży. W wątpliwych miejscach tropicielom pomagała Sigrid, choć robiła to tylko na wyraźne polecenie Solmyra. Widać było, że zapach, którym musiała podążać wywoływał w niej strach i gdy tylko mogła wracała do zaklinacza by schować się w jego plecaku. Niepokój wszystkich wzrósł, gdy do głównego dołączył (z południa) drugi trop - również niezbyt świeży, mniej liczny, lecz podobny. Czyżby pogromcy goblińskiego obozowiska? Wędrówka śladami Viseńczyków wydawała się coraz mniej rozsądna.

W końcu słońce zaczęło znikać za horyzontem. Spoglądając na słońce Fernas odkrył, że śledząc nieznanych napastników zboczyli nieznacznie na zachód - niewiele, ale jednak. Zawsze to o krok bliżej do Viseny... Bard nie miał jednak czasu by podzielić się swoim odkryciem, gdyż idący jako przepatrywacz Yarkiss krzyknął ostrzegawczo. Oddalonego o paręset metrów łowcy nie było widać, nie było więc wiadomo, czy biec mu na pomoc, czy uciekać. Jednak Rafael ruszył do przodu; za nim inni - a widok, który ukazał się ich oczom był więcej niż osobliwy. Oto Yarkiss celował z łuku do stojącego kilkanaście metrów przed nim goblina, który to w ręce trzymał... ulistnioną gałąź, zerwaną z jakiegoś krzaka, którą zasłaniał się jak tarczą, bełkocząc łamanym wspólnym: Ty nie zabić... pomóc... pomóc.

Kawałek dalej stały dwa inne potwory, również z gałęziami w łapach (choć wszystkie przy pasach i na plecach miały broń). Wyglądały nędznie; chude, przerażone i pokrwawione. Na widok nadbiegającej grupy jeden z nich rzucił się do ucieczki, ale pozostałe dwa stały dzielnie, usilnie próbując przekazać ludziom swoje hm... pokojowe zamiary?

Sayane 06-06-2012 09:57

Post wspólny
 
Idąc na czele, jako zwiad z każdym kolejnym krokiem Yarkiss coraz mniej skupiał się na tropieniu, a bardziej rozczulał się nad swoimi obolałymi nogami. Marzył już tylko o odpoczynku. Widząc zachodzące słońce, uśmiechnął się i zaczął rozglądać się za dobrym miejscem na nocleg. Zamiast jednak wygodnego miejsca pod obozowisko, dojrzał ni stąd ni zowąd stojącego kilkanaście metrów przed nim goblina. Mimo, że stwór zamiast broni trzymał w ręku jakąś gałąź, Yarkiss nie zamierzał spieszyć z uprzejmościami.
- Gobliny! - Ostrzegł grupę.
Nie czekając na reakcje towarzyszy, pośpiesznie zdjął łuk z pleców i sięgnął po strzałę. Już naciągał cięciwę i przymierzał się do strzału, kiedy goblin przemówił do niego. Łowca zastygł bez ruchu i zgłupiał kompletnie. Gadzina w przeciwieństwie do swoich pobratymców, których wcześniej pozbawił życia, przemówiła znanym mu językiem. Yarkissowi nie chciało wierzyć się własnym uszom. Goblin mówi we wspólnym, takie rzeczy nie mieściły mu się w głowie. Stał się bez słowa i patrzył się na niego nie wiedząc, czy strzelać, czy coś powiedzieć. Na dodatek obok niego dojrzał jeszcze dwa inne, które też trzymały w ręku gałązki. Tkwili by pewnie tak bezruchu do jutra, gdyby nie to, że Yarkiss usłyszał zbliżającą się grupę. Odwrócił się, aby upewnić się, czy na pewno to towarzysze.
- Czekaj. Nie zbliżajcie się. - Zatrzymał Rafaela, który nadbiegał pierwszy. Chwilę nieuwagi tropiciela wykorzystał jeden z goblinów, który rzucił się do ucieczki. - Gdzie? Stój! - Krzyknął łowca w kierunku uciekiniera.
Goblin zanurkował w krzaki, gubiąc po drodze gałąź. Pozostałe dwa spojrzały na uciekającego, a potem ponownie przeniosły wzrok na Yarkissa.
- Ty nie strzelać... Ty pomóc... - Na poparcie swych słów najbliższy machnął trzymaną w łapie gałązką.
- Zatrzymaj go, albo strzelę zaraz do ciebie! Już! - Yarkiss wydarł się na goblina. Nie żartował. Był gotów puścić cięciwę. Nie wiedział jeszcze tylko w kogo.
Pierwszy goblin zadreptał nerwowo w miejscu, rozbieganym wzrokiem spoglądając to na strzałę to na swojego towarzysza. Nie wiadomo czy zrozumiał słowa, ale gest i ton nie pozostawiały wątpliwości.
- Grah! - wrzasnął w kierunku uciekiniera, a panika brzmiała w jego głosie. Tamten zanurkował za jakieś drzewo i wystawił łeb. Chwilę przerzucały się krótkimi, chrapliwymi słowami, po czym drugi z potworów schował się za drzewo. Nie wyglądało żeby uciekał... ale też nie miał zamiaru wyleźć z bezpiecznej kryjówki.
- My pomóc... jak wy pomóc... - wydukał “negocjator” i wyszczerzył kły w czymś, co chyba miało być pokojowym (lub zachęcającym) uśmiechem.

Yarkiss trochę się uspokoił, widząc, że goblin nigdzie nic ucieka. Cały czas jednak nerwowo patrzył, czy żaden z nich nie szykuje mu jakiejś niespodzianki. Rozejrzał się też po pobliskich krzakach, czy w okolicy nie czai się więcej goblinów. Na razie jednak nikogo poza nimi nie było widać. Będąc cały czas gotowy do strzału, przemówił do prowodyra tej małej grupki:
- Póki co nie zabiję was, ale spróbujecie wywinąć jakiś numer i możecie pożegnać się z życiem. - Kiedy skończył, uświadomił sobie, że rozmawia z goblinem, a nie człowiekiem. - Ro-zu-miesz co do cie-bie mó-wię? - Sylabizował, że stwór mógł go zrozumieć. Obawiał się, że zielony nauczył się tylko jednego słowa “pomóc”.
- Nu-mer? - Goblin wytrzeszczył na niego oczy. - Czemu nu-mer żegnać życie?
- Yyy... - Yarkiss nie miał zielonego pojęcia jak ma z nimi rozmawiać i co wstrzymuje go, żeby je zastrzelić. Zagryzł wargi ze złości. - Nie ważne. Chodź powoli za mną. Za mną. G... - próbował przypomnieć sobie imię goblina. - Grah też. Już. - Łowca zaczął powoli wycofywać w kierunku towarzyszy, nie spuszczając nawet na sekundę goblinów z oka.
Goblin, który wydawał się być przywódcą goblinów, wycharczał kilka zdań do swoich towarzyszy, po czym zrobił dwa kroki do przodu i usiadł na trawie.
- Gharrkhaak rozmawiać z ty - powiedział. - Ty siadać i rozmawiać z Gharrkhaak. Gharrkhaak - uderzył się w piersi - mówić mowa ludzia dobrze dobrze.
Gestem zaprosił Yarkisa do zajęcia miejsca naprzeciw siebie.
Plan, żeby wycofać się razem z goblinami do towarzyszy i uniknąć domniemanej zasadzki, Yarkiss mógł odłożyć na później. Wyglądało na to, że stwory ignorowały kompletnie co do nich mówił. Zamiast tego chciały, żeby usiadł z nimi do rozmów. “Czy ja całkiem oszalałem? Mam dyskutować z goblinami?” - Łowca miał mętlik w głowie. Instynkt myśliwego podpowiadał mu, żeby wpakować stworzeniu strzałę między oczy, ale miał przeczucie, że lepiej będzie jak najpierw spróbuje z nim porozmawiać. Na strzał nigdy przecież nie będzie za późno.
- Mów. Słucham cię Gharrk... - Za nic nie mógł wypowiedzieć imienia negocjatora. - Postoję. - Yarkiss nie dał się namówić na przycupniecie przy goblinie, ale na znak, że ma dobre intencje przestał celować do zielonego z łuku.
- Wojownik siadać, gdy rozmawiać - odparł z wyraźnym zdziwieniem w głosie goblin. - Ty nie wiedzieć? Baba stać i gadać. Wojownik siedzieć.


Korenn zmusił swe obolałe nogi do wysiłku i podbiegł za Rafaelem w kierunku krzyku Yarkissa, z kuszą w dłoniach i mrozem w sercu, nie wiedząc czy chłopak nie odnalazł obozowiska porywaczy skuteczniej niż mieli na to ochotę - bo z “zawartością”. Szczęściem zamiast warczących, humanoidalnych bestii patroszących Yarkissa były to “zaledwie” gobliny. Zadziwiające w jaki sposób okoliczności mogą zmienić punkt widzenia...
Przystanął, dysząc ciężko i rozglądając się w popłochu naokoło czy nie wdepnęli w jakąś gorszą biedę niż na pierwszy rzut oka się wydawało, ale przynajmniej na razie nie widać było pułapki. Więc po raz pierwszy skupił spojrzenie na … goblinie szykującym się do rozmowy???
Rozlatanym wzrokiem ogarnął żałosny stan zielonoskórych i nieco się rozluźnił, a mózg na powrót zaczął mu pracować. Spojrzał po reszcie współtowarzyszy podróży i … chyba na twarzy Fernasa dojrzał coś co i w jego umyśle zaczęło świtać.
- Gadaj z nim - mruknął do Yarkissa, na razie bezpiecznie schowany za drzewem - Zapytaj czego chce. Gadanie lepsze od walki.
- Dzięki za radę mistrzu. - Odparł ironicznie łowca.
- Drobiazg - Korenn nie mógł się powstrzymać - Zawsze do usług - sam się zastanawiał skąd mu się wzięła ostatnio ta chęć do gadki, ale nie zaprzątał tym sobie za bardzo głowy - Nie rozpraszaj się - doradził jeszcze.
- Ciekawe co by zrobił cwaniaczek na moim miejscu? - Wymamrotał pod nosem myśliwy. Co innego stać w oko z goblinem, a co dogadywać za drzewa. Sam jednak pchał się na zwiad, więc nie mógł mieć do nikogo pretensji, że musi nadstawiać teraz nadstawiać tyłek. Nie widząc innego rozsądnego rozwiązania, odłożył łuk na bok i nieśmiało siadł przed goblinem. “Będę tego żałował” - pomyślał patrząc prosto w oczy “negocjatorowi”. Miał nadzieje, że towarzysze poza złotymi radami, mieli w pogotowiu także kusze i łuki.
- Tak lepiej? - Spytał zdenerwowany. - Mów teraz czego od nas chcesz.
Goblin rozradowany spojrzał na łowcę, ale po chwili stropił się.
- Wy pomóc my - my pomóc wy... - zastanowił się. - Habu... we... hm... hał, hał, hałuuuuu! - zawył nagle, aż Yarkiss podskoczył. - Habu! Habu zabrać naszego... - Wyraźnie brakowało mu słów - dhamgra... Kabum! - wrzasnął, wyciągając przed siebie łapy, środkiem w stronę myśliwego. - Dhamgra to jest... on mówić i ogień wziu! Habu zabrać dhamgra. Wy pomóc - my pomóc - zakończył, patrząc z nadzieją.
- Ile jest tych “habu”? - Korenn wychylił się zza drzewa opuszczając kuszę - Jak “habu” wygląda? - zapytał ciekawie.
- Dużo habu - odparł goblin. - My dużo, ale habu też dużo. Różne habu. - zasępił się. - Zwykłe habu i duże habu, i wielkie habu jak dwa Gharrkhaak! - wyciągnął wysoko łapy. - Dwułapne habu się śmiać z dhamgra - skrzywił się. - I zabrać dhamgra.
- Te dwułapne habu to tak wyglądało? - Korenn zaryzykował i odłożył kuszę, podszedł ostrożnie z patykiem w ręku, ciągle zerkając na goblina (który niepewnie patrzył na poszerzające się grono rozmówców) wygładził ziemię i zaczął szkicować to co mu fantazja podpowiedziała.
- Te... Korenn, to jest anatomicznie niemożliwe – skomentował Fernas, zamazując jedną z linii innym kijkiem i wprowadzając swoją wersję - I czemu on ma przepaskę nosić? Pruderia jakaś?
Czarownik nie wiedział co zacz “anatomicznie” a tym bardziej “pruderia jakaś”, ale podejrzewał, że nie chodzi o docenienie jego dzieła.
- Wynocha, jak masz lepszy pomysł to rysuj obok - zirytował się i o mało nie przygrzmocił
Fernasowi kijkiem.
- Możecie do rzeczy? - Spytał się Yarkiss. Nie wiedział, czy się śmiać z kompanów, czy się za nich wstydzić, ale przed kim? Goblinem, który umie powiedzieć ledwie dwa słowa we wspólnym?
Ale Fernas podjął wyzwanie. Patykiem, na twardej ziemi rysował. Rysował - a to, że mu nie wychodziło, to inna sprawa!



Jednak zaperzony grajek gotów był nawrzeszczeć na gobliny, jeśli jakimś nieboskim przypadkiem uznałyby reprezentację korennową za wierniejszą. Negocjator jednak w skupieniu przyglądał się malunkom, a nawet drugi z potworów zbliżył się nieco, by popatrzeć i mruczał coś po swojemu z wyraźnym z uznaniem.

- Ha! Teraz jest taki jak trzeba! - Korenn był wreszcie zadowolony ze swego dzieła. Jednak przypomniało mu się coś i na wszelki wypadek pospiesznie poprawił habu szorty.





- Tak, wielkie habu, duże zęba i kazaaa! - pokiwał entuzjastycznie głową goblin, po czym wziął patyk i dorysował jeszcze trochę zębów i... cztery nogi. A że przy okazji rozmazał mu się nieco łeb, to korennowy wilkołak wyglądał teraz jak wynaturzona krowa. - Małe habu - duuuże habu! - orzekł zadowolony.
Jarled ze śmiechem oglądał rysunki towarzyszy i wprowadzane przez goblina poprawki. Gdy w końcu opanował śmiech, postanowił że też coś narysuje. Wziął więc z ziemi najbliższy patyk i zaczął rysować. Gdy skończył, powiedział do goblina
-Czy ci wilkoludzie wyglądali tak? Jak połączenie ludzi i wilków tak? Małe habu jedzą czasami sarny? A duże habu przypominają trochę mnie?




Korenn krytycznym okiem zmierzył szkice towarzyszy i prychnął. Fernasa rysunek tracił poprzez oszczędność kreski i brak dynamizmu; Jarleda, choć zdradzał większą dbałość o szczegóły, również nie wzbudzał tyle emocji co jego. Trochę trapiło go tych sześć nóg - czyżby goblin nie potrafił liczyć i z tego powodu popsuł mu dzieło?
- Korennie - złośliwie podjął grajek - Liczyć nie umiesz. Jak żeś się o magii wywiadywał, jeśli wciąż wydaje ci się, że masz cztery palce? - Nie poszedł jednak za ciosem. Miast tego, zwrócił się do goblina.
- Te habu... przypominały wam jakieś zwierzęta? No, wilków...? Gady jakieś...?
- Habu! - goblin wskazał na szkice. - Duże habu. Habu małe tak... - opadł na cztery łapy.

Sayane 06-06-2012 10:03

Post wspólny cd
 
Korenn już miał się złośliwie odgryźć że w przypadku “wilkołaka” Fernasa to kalectwo nie dotyczyło tylko drobnych części ciała, ale w porę się opamiętał i rozejrzał naokoło. Uderzyła go dziwaczność sytuacji i przez chwilę przysłuchiwał się tylko “rozmowie” barda z goblinami.
- Ile ich było? - zapytał i po chwili zastanowienia pokazał palce jednej dłoni, potem drugiej, pomachał trochę bezradnie rękami. - Ile było dużych habu, ile było małych? Naprawdę mają SZEŚĆ nóg?? I robią … AUUUU! - najlepiej jak potrafił zawył udając wilka a potem zawarczał. Tak, że Fernas mocno trącił go pod żebra z sykiem: 'Całej okolicy nas zdradzisz'.
- Habu dużo - powtórzył negocjator. - My dużo, ale habu też dużo. Habu silniejsze - zadrżał.
- Możecie przestać wydurniać. - Zwrócił się z powagą w głosie Yarkiss do towarzyszy. - Chyba zapomnieliście z kim mamy do czynienia. - Popatrzył podejrzliwie na gobliny. Cały czas im nie ufał. - To, że umieją trochę słów po naszemu nie przeszkodzi im wbić wam miecz w żebra jak się odwrócicie. Zamiast bazgrać jakieś rysuneczki na ziemie lepiej spytajcie się jak nas znaleźli i skąd przyszli.
Widząc, że towarzyszy stoją jak wryci po tym jak dowiedzieli się o sforze wilkołaków i nie kwapią się do zadawania dalszych pytań, Yarkiss sam spróbował się dogadać z goblinem.
- Gdzie habu walczyło z wami? - Łowca wskazał na gobliny. - Gharrk...haak nas szukać? Jest więcej Gharrkhakk? - Yarkiss gimnastykował się mocno, żeby powtórzyć to dziwne słowo, które jak się domyślił oznaczało goblina w języku tych dziwnych stworzeń.
- Gharrkhaak być jeden! - warknął goblin oburzony. - Ja być Gharrkhaak! - Walnął się piersi, by podkreślić znaczenie swych słów.
Widząc nerwową reakcje goblina, tropiciel podświadomie sięgnął ręką po miecz przytroczony do pasa, ale nie dał się ponieść emocjom. Odłożył rozwiązania siłowe na później.
- Spokojnie. Ty Gharrkhakk. Ja Yarkiss. Powiedz, jak nas znaleźliście? Gdzie twoi bracia i dom? - Yakiss dawał ostatnią szanse goblinowi, żeby przekazał mu jakąś przydatną informacje. Miał już dość historyjek o habu i jego ciągłych krzyków.
- Dom tam - goblin dłuższą chwilę przetwarzał pytania myśliwego, po czym machnął łapą gdzieś na północ, czy północny-zachód. - Habu iść tam - machnął na południowy-zachód, gdzie prowadził trop. - I zabrać dhamgra. Wy pomóc. Habu mieć też mało ludzia - wyszczerzył zęby - Wy pomóc, my pomóc!
- Wy pomóc, my pomóc. - Yarkiss powtórzył za goblinem. Nie był jakoś entuzjastycznie nastawiony do współpracy z nimi. - Wy trzej? - Pokazał stworom trzy palce. - Jak ty pomóc? Habu dużo, was mało? - Nie widział większych szans, żeby to się mogło udać. Patrząc na gobliny oceniał ich przyda
- Was dużo. My sprytni! My szukać habu - negocjator huknął się z zadowoleniem w pierś. - Wy silni - wy mieć samica. Wy też szukać habu. Wy... mieć swój dhamgra? Nie mieć? - zafrasował się nagle i spojrzał z obawą po reszcie ludzi. - Habu też zabrać wasz dhamgra?
- Tak mamy samicę. - Łowca spojrzał na troszkę zdezorientowaną Eillif. “Ona nam na pewno pomoże w walce z habu” - pomyślał zrezygnowany. - dhamgra? Tak habu porwać naszego dhamgra. - Yarkiss wolał nie rozstrzygać, dlaczego nie mają jakiegoś dhamgra. - Gharrkhakk chce zaatakować habu? - Zapytał wprost.
- Nie mieć dhamgra? Nienienienienie, to być źle, bardzo źle - widać było, że nagle wartość ludzi jako sprzymierzeńców bardzo spadła. - My nie atak habu, my chcieć podkraść i zabrać naszego dhamgra... a wy wasze ludzia - dopowiedział po chwili. - Ale bez dhamgra źle, bardzo źle i podkraść i walczyć z duże habu. Nienienie! Nasz dhamgra stacony! - zawył, a Etrom zauważył, że pozostałe gobliny wyglądają tak, jakby miały zaraz dać nogę.
“Z dhamgra i bez dhamgra bardzo źle” - pomyślał łowca, który tracił cierpliwość już do goblinów.
- Nie wyj! - Uciszył goblina. - Gharrkhakk wojownik, czy baba?
- Wojownik -goblin huknął się w pierś. - Ale nie durny.
- Jak nie durny wojownik to mów. Po co habu wasz dhamgra? - zapytał Yarkiss, którego tyłek bolał już od tego siedzenia.
- My nie wiedzieć. Może oni się bać nasz dhamgra... i wasz dhamgra i chcieć ich dla siebie? Żeby oni też być silni? Albo nauczyć się być dhamgra? - dość rezolutnie zasugerował potwór. Widać miał sporo czasu na myślenie, albo był wyjątkowo inteligentny jak na przedstawiciela swojego gatunku. W końcu skoro umiał mówić...
- Skąd wiesz, że wasz dhamgra wciąż żyje? - Dopytał się Yarkiss, ale zaraz sobie uświadomił, że takie same pytanie mógł zadać sobie. - Daleko obóz habu? Ty wiesz? - Próbował wyciągnąć z goblina jak najwięcej informacji, ale jak na razie z marnym skutkiem.
- Jak zabić to zabić od razu - wzruszył ramionami goblin. - Obóz daleko. My iść i iść trop, ale jeszcze nie znaleźć. Ale małe habu sobie iść. Kilka. Małe habu mniej. - oświadczył zadowolony, po czym zmarkotniał i wstał. - To co... bez wasz dhamgra my nie uwolnić jeńca.
- Poczekaj Gharrkhakk. - Zwrócił się goblina, po czym gestem pokazał towarzyszom, żeby odeszli na bok. - Co robimy panowie i Eillif? Jakieś propozycje? - Spytał kompanie, ale cały czas kątem oka obserwował gobliny, które również zbiły się w kupkę i dyskutowały krótkimi, ostrymi powarkiwaniami.
- Dobrze ci idzie - powiedział Korenn. Obrażony na Fernasa za sójkę w bok milczał do tej pory. - Ciekawe co to ten dhamgra - czarownik, ichni kapłan może? - mruknął i odezwał się do goblinów.
- Kim jest dhamgra? Robi … - przez chwilę zastanawiał się zastanawiając się jak goblini mag czy szaman może rzucać zaklęcia - ... BUUUCH! Albo to? - pokazał coś co jego zdaniem obrazowało wybuch Ognistej kuli, potem zaś wymamrotał parę słów jednocześnie wykonując gesty których używał przyzywając zaklęcia, spojrzał też na ciała goblinów w poszukiwaniu czegoś co wyglądało na symbol religijny.
- Słyszałeś, że 'mówi i ogień wziu'... - prychnął Fernas, nie uważając goblina za zdolnego do konwersacji na wyższym poziomie. Sam jednak prędko spytał ważniejsze jego zdaniem pytanie: - Jeńca? Chodzi o waszego dhamgra? - miał szczerą nadzieję, że chodziło. Bo jeśli gobliny miały jeńca z Viseny...
- Dhamgra! Wziuu, tak, tak!! - entuzjastycznie przytaknęły gobliny ciesząc się, że ich opis znalazł zrozumienie u ludzi. - Habu zabrać dhamgra!

Jarled był pod wrażeniem głupoty towarzyszy.
~Czy oni nie słyszeli jak gobliny mówią “Habu mieć też mało ludzia”~ Pomyślał Grobokop i postanowił podzielić się myślami z resztą.
-
Czy wy nie słyszeliście co mówił Gharrahrhakk?- Wymówienie imienia goblina zajęło mu kilka sekund, ale zaraz kontynuował - Mówił że mają ludzi. Pewnie jeńców z drugiego wozu. Jeżeli im pomożemy, oni pomogą nam. Razem powinno nam się udać uwolnić wszystkich, my mieszkańców Viseny, oni swojego czarownika.
- Jarled mówisz tak jakbyś nie słyszał o wielkim męstwie goblinów. - Stwierdził ironicznie Yarkiss. - Przecież oni uciekną przy pierwszej nadążającej się okazji. Tyle z nich będzie pożytku.

- Ile jest dużych habu? - zapytał tymczasem czarownik i zaczął powoli rysować patykiem kolejne kreski na ziemi, po każdej z nich zerkając pytająco na gobliny.
Przywódca podrapał się po łbie.
- Habu ludź - wskazał na jedną kreskę a potem na szkice; - habu miejszy ludź - wskazał trzy kreski, ale już z mniejszą pewnością; - habu małe... - patrzył jak Korenn dorysowuje kolejne kreski, ale potem potrząsnął głową. - Habu małe czasem tyle co ludź - wskazał na podróżnych - czasem więcej, czasem mniej. Widać po trop. Małe przychodzić i odchodzić do swoich stad. Nie iść cały czas. Atak dużo małych habu, ale potem one iść do domu.- Korenn możesz przetłumaczyć na nasz? - Yarkiss nie wiele zrozumiał z tego co chciał przekazać mu goblin.
- Jak rozumiem, jest jeden wilkołak... i trzy mniejsze wilkołaki – stwierdził Fernas, kończąc boczyć się na Jarleda. Mówił jednak niezbyt pewnie - Wilkołaczyca z młodymi jakaś?Nadto, wilki... mniej więcej tylu, ilu ludzi w karawanie. Jednak wilki nie przebywają z dużymi zawsze - wilkołaki wyciągają je ze swoich stad na czas ataku, a później wilki wracają...
Następnie Fernas zwrócił się ku goblinom:
- Więc: habu duży ludź i habu mniejsze ludzie... są w swym leżu same? - zapytał się - Jeśli ich zaskoczymy, nie zdążą wezwać mniejszych habu? Mylę się?
- Habu duże iść z jeńca do leża. Iść i iść. Ja nie wiedzieć gdzie. Pewnie w góra. Tu nie moja las - potrząsnął głową goblin. -Tak, tak, małe habu musieć mieć czas, żeby dobiec, musieć słyszeć duże habu. Ludź dobrze myśleć. Ale Gharrkhaak nie wiedzieć, które małe habu to być wieksze habu. Gharrkhaak wiedzieć, że one odchodzić i przychodzić, bo widzieć trop. One iść wolno, bo pilnować jeńca. Ale nadal być daleko, za daleko, żeby widzieć.


Sayane 06-06-2012 10:03

Ilość tych wszystkich nóg “habu” martwiła Korenna bo za nic w świecie nie potrafił przypasować wizerunku do znanych mu stworzeń - nie żeby uważał się za specjalistę w tej materii - ale … cóż, rozmowa z goblinami nieco podniosła go na duchu. O tyle o ile. Z tego co pamiętał z legend i opowieści nawet taki wiejski chłopek jak on wiedział że z wilkołakami nie ma żartów, co zresztą ujrzał na własne oczy. Ale … “habu” porwali ludzi z ich wiosek, i jak bardzo by nie był chowany w odosobnieniu, to jednak poczuwał się do jakiejś więzi... I zaczął kombinować.
- Może … uda się odnaleźć tę górę i zorientować w sytuacji, jeśli zachowamy ostrożność - podrapał się po brodzie i po raz kolejny napomniał się by wreszcie ogolić coraz bardziej zarośniętą szczękę.
- Choć wilcze zmysły na pewno są czulsze od naszych - dodał po namyśle. - Skoro wiemy z czym, najpewniej, mamy do czynienia, możemy spróbować się przygotować do walki - popatrzył po czaromiotach w ich grupce. Na widok druidki oczy mu rozbłysły.
- Eillif, wiesz może w jaki sposób zapobiec chorobie czy klątwie którą wilkołaki zarażają ugryzionych? - zapytał. - Przynajmniej tak słyszałem.
Dziewczyna wzruszyła ramionami. Pewnie, wiejskie podania były pełne różnych dziwnych sposobów ochrony przed mieszkańcami lasu - ale czy były one coś warte?

- Gharrkhakk jak ty właściwie przeżyłeś atak habu? - Yarkiss spytał goblina.

- My polować - goblin umknął wzrokiem. - Jak wrócić to już być za późno. Nasza nie żyć albo uciec. My szukać dhamgra, żeby nas zabrał dom, ale dhamgra nigdzie nie być, ani żywy ani trup. To my iść po trop, żeby znaleźć dhamgra.
- Dhamgra dla was bardzo ważny? - Yarkiss przysłuchując się stworowi był pod podziwem jego poświęcenia. “Skoro tchórzliwe z natury gobliny ryzykują życie, żeby uwolnić swojego pobratymca, to my nie możemy zostawić naszych ziomków.” - Łowca nie znał dokładnie goblinich intencji, ale ich determinacja w poszukiwaniu “szamana” była według niego godna podziwu. Widząc zaangażowanie potworków, Yarkiss coraz bardziej przekonywał sam siebie, żeby musi dalej próbować odnaleźć Canryka i resztę.
- Rozumiem Korennie, że nie zamierasz na razie wracać do Viseny? - Zwrócił się do chłopaka łowca. - Chcecie dalej podążać na południe tropem wilkołaków? - Zapytał towarzyszy, ale nie wiedział jaką odpowiedź chciał usłyszeć. Nie był przekonany, czy można ufać goblinowi i na podstawie jego słów planować dalsze poczynania.
Goblin przez moment wodził wzrokiem od jednego mówiącego, do drugiego. Łatwo można było się domyślić, że nadmiar słów źle wpływa na jego zdolność rozumienia. Pozostałe - nic nie pojmując z wypowiadanych słów - wyraźnie były u granic swojej cierpliwości.
- Po tym co ujrzałem na polanie … o chęci szukania WILKOŁAKÓW nie ma mowy - Korenn znowu podrapał się po zarośniętej gębie - Ale z tak nieoczekiwanymi sprzymierzeńcami może mamy szansę odbić naszych - mówił to tak jakby sam siebie przekonywał i naprawdę tak było.
- Wielu was? - zapytał jeszcze goblina. Nie zapomniał o szabrujących wóz pobratymcach Gharrkhakka - Wojowników, znaczy się. Razem będzie nas dużo więcej od habu? - żachnął się w duchu że zaczyna mu odbijać z tym zapożyczeniem od goblinów. Trzeba będzie wymyślić jak sobie poradzić i z wilkołakami i wilkami, ale i z goblinami. Zwłaszcza jeśli ten cały szaman jest tak cenny dla nich.
- My być tu - goblin wskazał na swoich dwóch towarzyszy. - My być więcej niż duże habu - zatoczył łapą krąg po wszystkich zebranych. - My sprytni, my się zakraść, nie walczyć! A małe habu bać się ogień - tchnął niczym nieuzasadnionym w oczach Korenna optymizmem. - Szkoda, że wy nie mieć swój dhamgra - posmutniał.
- Ilu waszych pojmały habu? - spytał się jeszcze grajek - I orientujecie się, ile drogi do tego leża?- Dhamgra on być jeden - odparł goblin. - A leże nie wiedzieć. My szukać pomoc, nie leże.
Jarled miał już dosyć gadania z goblinami, którym nadążanie za tokiem myślenia ludzi zaczynało sprawiać kłopoty.
-Dobra, to robimy głosowanie. Kto jest za odbiciem naszych, a kto chce uciekać? Jak będziemy tu za długo stać to wilkołaki i nas wytropią.- Powiedział do towarzyszy.
- Wiem, że to ryzykowne, ale byłbym za tym, żeby pójść dalej śladami wilkołaków. Powinniśmy spróbować uratować Viseńczyków. - Odezwał się Yarkiss. - Choć zrozumie tych, którzy ze chcą zawrócić.
- Idę
- rzucił Korenn; bardzo mocno się starał żeby w jego głosie brzmiała pewność i zdecydowanie których tak naprawdę w ogóle nie czuł.

Po kolei każdy wyrażał swoje zdanie. W końcu ruszyli tropem wraz z goblinami - choć te pierwsze były wyraźnie bardziej zadowolone z nowego towarzystwa niż ludzie.

Sayane 06-06-2012 10:05

Podróż - doba dziesiąta (późne popołudnie)
 


W głębi duszy wszyscy się bali. Wilków, wilkołaków, goblinów i wszystkiego co kryło się pomiędzy starożytnymi drzewami Wilczego Lasu, a o czym mieli tak nikłe pojęcie. Nie na darmo Visena była otoczona wysokim ostrokołem; nie na darmo Zewnętrzną Osadę chroniły pułapki i magiczne alarmy. Śmierć, nieodłączna towarzyszka życia, postępowała za ludźmi krok w krok, podobnie jak za wszelkim żywym stworzeniem. Szczególnie myśliwi zdawali sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Nie tylko dzikie zwierzęta czyhały w tej głuszy. Ponadto wystarczyłaby porządna burza, by woda zmyła ślady a drużyna zagubiła się w nieznanej im części lasu, mając tylko słońce za przewodnika. Mimo to ruszyli dalej - jednych pchała chęć pomocy, drugich młodzieńcza brawura, a niektórym po prostu wstyd było wykazać się zdrowym rozsądkiem, który z pewnością zostałby poczytany za tchórzostwo lub egoizm.

Gobliny nie sprawiały problemów, ale nie dostarczały też żadnych nowych informacji. Trzymały się razem, wędrując w milczeniu lub gwarząc między sobą w swoim warkliwym języku. Na równi z ludźmi pełniły warty i zbierały żywność. Yarkiss musiał przyznać, że poruszały się o wiele ciszej niż ludzie - zwłaszcza ich grupa, która niezbyt zwracała uwagę na sposób przemieszczania się. Ale biegnący na południowy-zachód ślad był stary i nic nie wskazywało na to, by zza krzaka miały wyskoczyć na nich wilkołaki czy cokolwiek innego. Co prawda Rafael miał wrażenie, że nieco się zbliżają, ale głowy za to dać nie mógł - wyraźny trop zostawiały tak naprawdę jedynie ludzkie buty, a napastnicy nie palili ognisk.

Tak minęły kolejne trzy dni wędrówki. Na oko dawno już minęli wysokość Osady czy pól, a możliwe, że nawet i dom elfiej druidki - ciężko było stwierdzić. W każdym razie teren robił się coraz bardziej nierówny i kamienisty - paradoksalnie jednak trudniejsza wędrówka sprawiała, że śledzona grupa zostawiała wyraźniejszy ślad: a to miejsce, gdzie ktoś poślizgnął się na zmurszałej gałęzi, a to kamień odarty z mchu, na którym ktoś przewrócił się i zranił, a to zerwany pazurami przy stromym podejściu kawał darni. Obie grupy poruszały się teraz równie powoli, lecz przeciwnicy nadal wyprzedzali młodzież o ładnych parę dni.




Trzeciego dnia wspólnej wędrówki z goblinami (a dziesiątego od opuszczenia Viseny) trop ‘wilkołaków’ zaprowadził drużynę do niewielkiej jaskini. W zasadzie nie była to jaskinia w dosłownym znaczeniu tego słowa - bardziej jama w ziemi, pomiędzy wielkimi głazami, stworzona siłami natury. Wejście było dość duże - młodzieńcy nie musieliby się wiele schylać by wejść do środka. Mech przy wejściu był zerwany, ale nie wczoraj ani przedwczoraj. Ślady porywaczy (choć nie wszystkie) prowadziły do środka; nieco mniej z powrotem na zewnątrz i dalej w las. Jaskinia wydawała się dość głęboka; z wnętrza cuchnęło wilgocią, zwierzęcymi odchodami i zepsutym mięsem.

Lakatos 09-06-2012 15:50

Rano ryby, wieczorem ryby i tak w kółko. Yarkiss serdecznie miał już dość jedzenia ich, ale nic innego nie napatoczyło mu się ostatnio do żarcia. Nie miał czasu na całodniowe polowania, a wędrując tropem - właściwie trudno powiedzieć czyim - nie miał ostatnio okazji do ustrzelenia czegoś smakowitego. O owocach lasu też raczej mógł zapomnieć. Rosnące w tej części drzewa miały na tyle rozłożyste konary, że nie wielka tylko ilość światła dochodziła do ziemi. Miało to jednak swoje plusy. Upał, który panował od praktycznie początku ich przygody, nie dokuczał teraz tak bardzo. Łowca teraz zdecydowanie rzadziej sięgał do bukłaczka z wodą, który dużo trudniej było napełnić, od kiedy oddalili się od Wartki.

Yarkiss przyglądając się jednak goblinom przestał wybrzydzać, że musi jeść cały czas, łowione pewnie jeszcze przez któregoś z synów Warsa, ryby. Łowcy nawet ciężko było powiedzieć co jedzą ich nowi towarzysze, ale nie wyglądało to smakowicie. Widząc jak jeden z nich je z apetytem zasuszonego szczura, łosoś, którym właśnie leniwie się zajadał, zaczął smakować mu jak najlepiej przygotowana dziczyzna.

Kiedy skończył posiłek, rozłożył zabrane jeszcze z pierwszego wozu posłanie. Nie zaprzątał sobie zbytnio głowy do kogo mogło one wcześniej należeć. Zamiast tego cieszył się, że już nie bolą go codziennie rano plecy. Ułożył wygodnie torbę pod głowę i legł zmęczony - po kolejnym dniu wędrówki - na posłanie. Nie miał ochoty na przesiadywanie z towarzyszami przed ogniskiem, wolał wykorzystać chwile wolnego czasu na wypoczynek i odrobinę snu przed kolejnym ciężkim dniem.

Tamtego jednak wieczora sen nie chciał długo nadejść. Łowca przekręcał się tylko z boku na bok, nie mogąc zasnąć. Głowę zaprzątały mu myśli o Viseńczykach, których od dekadnia bez efektów szukali. Chyba, że można nazwać sukcesem kilka trupów, które znaleźli przy dwóch opustoszałych wozach. Ile jeszcze przyjdzie im iść ich śladami? - pytanie, które nie dawało łowcy spokoju, musiało jak na razie pozostać bez odpowiedzi. Mógł mieć tylko nadzieje, że ich wysiłek zostanie wynagrodzony i uda mu się odnaleźć żywego Canryka i pozostałych konwojentów. Jednocześnie zdawał sobie sprawę, że mogą zapłacić słono za swoją odwagę albo głupotę, jak to nazywali niektórzy. Napastnicy, choć cały czas nie do końca znani, byli z pewnością niebywale groźni. Mimo tego, Yarkiss nie zamierzał się wycofać. Od dzieciństwa był upartym dzieckiem i z wiekiem się nie zmienił. Jeśli coś sobie założył i wbił do głowy, nie było przebacz. Dawał zawsze z siebie wszystko, tylko, żeby dojść do celu. Nie inaczej było i tym razem. Nie oznaczało to bynajmniej, że łowca się nie bał. Tak jak chyba wszyscy jego towarzysze miał obawy, czy przypadkiem cały ten wysiłek, nie zmierza do wytropienia ich własnej śmierci? Gdyby tak było, wpisaliby się w nieliczne grono ludzi, który włożyli aż tyle pracy, żeby zakończyć swój żywot. Pozostawało liczyć, że bogowie nie szykują dla nich tak tragicznego końca. Brak deszczu, od kilku ładnych dni, który mógłby zatrzeć wszelkie ślady, łowca odczytywał jako dobry znak. Czy Yarkiss słusznie wierzył w przychylność bogów? Odpowiedź mógł przynieś kolejny dzień, w którym trop doprowadził grupę do tajemniczej jaskini.

chaoswsad 09-06-2012 21:03

A więc chcą iść. Oni naprawdę chcą sami pójść tym tropem. Rafaelowi w głowie się nie mieściło, że jego towarzysze podjęli w końcu taką decyzję. Jakie oni miele szanse na przeżycie? Dziewięcioosobowa grupa leśników i wieśniaków, którzy liznęli nieco magii lub fechtunku… o średniej wieku nie przekraczającej dwóch dekad. To w żaden sposób nie był odpowiedni oddział, ni drużyna choćby do walki z bandą goblinów – o czym zdążyli się już przekonać – a co dopiero do poszukiwania mitycznych, podszytych złem i żądzą krwi bestii, o instynkcie wilka i rozumie człowieka. I to na dodatek gdzie? Pośród okrytych złą sławą, ciemnych i tajemniczych ostępów Wilczego Lasu. Do tego brak zapasów… Chyba tylko uzbrojenie, które wzięli od martwych pobratymców spełniało w jakimś stopniu standardy takiej wyprawy, a przynajmniej tak się Rafaelowi wydawało, dopóki Korenn nie wspomniał o tym, że te stworzenia w normalny sposób rani broń ze srebra lub – jak on to określił – ‘magiczna’. Oni wszyscy chyba po prostu nie wierzyli w to, że zobaczą dwumetrowego wilka na dwóch łapach. Jedynie takiego popaprańca, jak Zaraźnik można było sądzić o to, że robi to w pełni świadomie. Natomiast Ralfi, po tym wszystkim co zobaczył na szlaku… uwierzył.
~ Nie mogę ich teraz zostawić. ~ To stwierdził od razu, kiedy uświadomił sobie, że grupa nie zmieni zdania i będzie podążać śladami potworów. Sam najchętniej wyruszyłby w dłuższą podróż, do Marathiel po pomoc elfów lub nawet do Królestwa, ale czuł się odpowiedzialny za dalsze losy ludzi, z którymi wspólnie wyruszył z Viseny. Potem dowiedział się o czymś, co umocniło go w przekonaniu, że nie powinien nigdzie odchodzić. Otóż Yarkiss, który zdecydował się iść na przedzie w roli zwiadowcy, znów natrafił na gobliny, jednak w jakże zgoła innych okolicznościach. Trzy pokurcze z tej samej bandy, którą zmasakrowały wilkołaki błagały łowcę ludzką mową, o litość i pomoc. Po dość dziwnych negocjacjach, w czasie których Rafael zajął się strażowaniem, okazało się, że wilkołaki porwały goblińskiego szamana. A ta informacja w połączeniu z tym, co grupa już wiedziała, pozwoliła dopowiedzieć sobie bardzo istotną kwestię. Możliwość, że bestiom towarzyszą nadal żywi viseńczycy stała się drugim ważnym argumentem, dla którego Ralfi kontynuował walkę z własnym strachem i postanowił spróbować szczęścia w tym, do czego jego towarzysze oraz goblińscy traperzy niewątpliwie zmierzali. Mimo różnych motywacji, wszyscy docelowo szli do celu, którym będzie spotkanie się oko w oko ze śmiercią.

Stres i lęk uczyniły taki zamęt z psychiką Rafaela, że wyleciała mu z głowy wszelka ochota na rozrywki, czy nawet rozmowy na bardziej płytkie i wesołe tematy. Patrząc na niego z boku, można by śmiało stwierdzić, że zupełnie się zmienił. Na szczęście chyba jednak nie było komu tego stwierdzać, gdyż wszyscy podróżnicy odczuwali – okazując to mniej lub bardziej – podobny lęk przed nieuchwytnym i zabójczym zagrożeniem. W nocy koszmar gonił koszmar, a najgorsze było to, że dzień nie przynosił ulgi. Przyrządzenie posiłku, zmiana opatrunku – wszystkie codzienne zajęcia poprzerywane były wewnętrznymi napadami paniki, ujawniającymi się poprzez kilka nerwowych spojrzeń w las, czy aby w dali nie czai się ukryty napastnik.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:25.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172