lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu DnD (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/)
-   -   [+18][Planescape] Planarne Okruchy (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/11904-18-planescape-planarne-okruchy.html)

Ghoster 02-08-2013 21:23





· Ostatki Chaosu ·

- Ha! - Popluł się piwem beholder, gdy nie zdążył przełknąć trunku nim począł się namiętnie, głośno śmiać.

- No i z czego tak rżysz? - Odpowiedział mu oburzony genasi wody. - No pajac po prostu! Mówię ci, skurlu ty głupi, że wczoraj w ścieku utopili mi kumpla, a ty lejesz z tego na całą karczmę!

- Nie *rozumiesz*? - Kolejna salwa śmiechu wstrząsnęła barem. - *Tonący*! *Utonął*! Ha! - Rechotał tak jeszcze przez pół minuty.

- Och, zamknij się w końcu. Powiedz mi lepiej czy możesz się wywiedzieć dla mnie kto i dlaczego to zrobił. Muszę to wiedzieć, po prostu muszę.

- Ależ oczywiście, mogę się tego dowiedzieć nawet dzisiaj. No cóż, mógłbym, ale widzisz, Sigil jest dość kapryśne. - Zastanowił się chwilę, jakby się obudził i dodał jeszcze coś. - No, bądźmy szczerzy; Sigil jest kurewsko kapryśne. Widzisz, pomógłbym ci z tym Tonącym, bo i nawet żal mi tej ich faktol, ale za godzinę muszę być w Kościach Nocy.

- U Lothara? - Wystraszył się genasi. - A po kiego szpicowanego skurla tam idziesz? Chcesz, żeby cię wybebeszył i wyprał ci mózg jak tym swoim czaszkom? Na stukroć ubitego Procha, nie wiem czy zauważyłeś, ale jesteś latającą głową!

- O rany! - Beholder zakręcił się, rąbnął czołem w podłogę i zaczął się kręcić po deskach zgodnie ze wskazówkami zegara. Krzyczał przy tym jak oszalały. - Moje ręce! Moje nogi! Mój fiut i moja rzyć! Gdzie moje palce i gdzie moja szyja! - Po tym znów pofrunął do góry, wziął swoimi zdolnościami telekinetycznymi kolejny to już łyk bełta-sikacza i zwrócił się do rozmówcy, tym razem spokojniej. - Muszę się z nim spotkać właśnie dlatego, że te jego szczurołaki mnie dopadły i obłożyły klątwą. Stracę umiejętność mówienia czegokolwiek, jeśli się u niego nie zamelduję.

- Jesteś debilem. - Odparł genasi.

- A spływaj. - Odparł, ironicznie zresztą, do genasi wody.

· Gimrahil · Uthilai · Th’amar · Pratibhairava ·

- Wskazane byłyby poszukiwania istoty, która posiadałaby wiedzę interpretacji zapisów, jakie znajdują się w księdze-portalu. - Dodału konstrukt coś od siebie, przyglądając się i badając podany sos. Był to tak zwany Sos Mechanicznej Nirwany, czyli mechanusowy olej do zawiasów, śrubek, zębatek, ramion, kolan oraz Siedemnastego Pokrętła Parai; sprawdzał się dobrze także w konstruktach takich jak Pratibhairava.

- A tak! Zapiski! - Aasimar starał się sprawiać jakby wcale nie przedrzemał ostatnich kilku minut. - Mogę ci je dać nawet zaraz. Tylko zjem. - Dodał wgryzając się w szczura. Zawsze uważał, że Ul ma wiele niewykorzystanego turystycznego potencjału, ale ta doprawdy karczma błyszczała w nim jak diament w oku licza.

- Mogę przejąć je w posiadanie. Największą szansę odnalezienia istoty mogącej odczytać tekst z dystryktów Sigil ma Dzielnica Urzędników. - Odpowiedziału konstrukt, i dodału o wzmiance o siedzibie. - Niech tak i będzie, atak wargulca naruszył i moje podzespoły.

Gdy Uthilai wysiorbał wreszcie resztki mózgu ze szczurzych czaszek wytarł rękawem usta i uśmiechnął się błogo.

- Teraz pewno przydałaby się drzemka, co? - Rzucił wesoło. - Nie wiem jak wy, ale ja czuję się jakbym pół roku spędził w sferach. Może nie będziemy musieli płacić za nocleg. Ech, jeśli nie przeszkadza wam trochę ciasnoty, oczywiście. Mam przyjaciółkę, która mieszka niedaleko.

- *Wiedz*, że chętnie zasiądę przy stole Toryga. - Powiedziała Th’amar, zaskoczona gościnnością Uthilai’a.

- Odpocznę i ruszam do... Tego, no, gestora Aoskara. Ponurasom nie można ufać ani w kwestii leczenia, ani w kwestii klątw. - Wyłożył swe zdanie gnom. - Kto ze mną?

- Nie będziesz miał nic przeciwko zdobyciu po drodze kilku cennych informacji, prawda?

- Nie będę przeszkadzał w ich zdobywaniu... - Rzekł Gimrahil, zajmując w tej sprawie jasne stanowisko. - Niekoniecznie pomogę w ich zdobywaniu.


· Czego wywiedziała się Th’amar ·

- Nie kłap trumną o klątwach tylko mi tutaj pomóż; zaraz będą tu chłopaczyny od Współgrobca i zajebią mi te trzy trupy z wieży. Masz ty jakiś pomysł jak je stamtąd ściągnąć?

- A ja niy wiym, myże bym i co popomagiwywał, ale to byndzie kosztywać. Dyżo.

- Klątwa, tak? A widzisz, właśnie tak sobie rozmyślałem o tym, jakie to życie jest przepiękne. Czy ty zdajesz sobie sprawę ile jest w Wieloświecie rzeczy, które mogą krwawić? Z tak wielu stworzeń może ciec jucha, czyż to nie jest cudowne? A wiesz ile rzeczy może się palić? Jeszcze więcej! Co prawda nie woda i nie skała, ale wszystkiego mieć nie można, prawda? No i oczywiście rozpad i zepsucie, mnóstwo rzeczy gnije i się niszczy. Wyobraź sobie tylko jak niesamowity byłby świat, gdyby *wszystko* mogło krwawić, palić się i psuć! A topiłaś kiedyś niemowlęcia? Tak fajnie bulgoczą, a potem jak je podjarasz to skwierczą tak cichutko...

- Kurwa, co dziś wszyscy łapią te klątwy jak jakieś skurlone przeziębienie?

- +++Stwierdzenie: Obiekt „Modron – Kwadron – Model Uskrzydlony – Numer 50338” Nie Zna Odpowiedzi Na Pytanie Zadane Mu Przez Obiekt Określany Jako „Zaklątwiony Trep”; Analiza/Wyjaśnienie: Nazwa Została Usłyszana Od Niezidentyfikowanego Obiektu O Wysokim Parametrze Czynnika „Niemiły” Z Którym Rzeczony Obiekt Rozmawiał Dwie Minuty I Czternaście Sekund Temu. Pytanie: Czy Obiekt „Zaklątwiony Trep” Odczuwa Fizyczny/Mentalny/Duchowy/Metafizyczny Dyskomfort Spowodowany Pozytywną Wartością Parametru „Klątwa”?+++

- A wiesz, na niektórych warstwach Otchłani uważa się, że zaklątwieni są najsmaczniejsi. A próbowałaś elfa w słodkim sosie z Dis? Niesamowite, naprawdę. Wiedziałaś, że septum elfów zawiera te same substancje, jakie można znaleźć w mięsie niedźwiedzia? Myślę, że ich dłoni też są całkiem smaczne.

- Wyśmiewaj stąd, szpicowana ty.

- Klątwy są nasączone energią Wieloświata; jeśli chcesz ją zdjąć, działasz przeciwko wszechrzeczy absolutu. Uważam, iż powinnaś zaakceptować swoją życiową sytuację i ruszyć przed siebie dążąc do bezuczuciowej nirwany. Negatywne uczucia jakimi jesteś targana przez klątwę oddalają cię od Prawdziwej Śmierci; jeśli wyzbyjesz się zaś wszelkich namiętności, będziesz w stanie odejść w całkowitym spokoju.

- Na chwałę bogów moich i twoich, nie mam pojęcia o czym mówisz! Ale jestem człowiekiem bardzo zaradnym i ze znajomościami, zatem mogę się dla ciebie wywiedzieć co to jest i jak to zwalczyć. Szukaj mnie w moim lokalu „Piekarnia Niewinnego Krasnoludka”.

- Nawet się do mnie z tą klątwą, kurwa, nie zbliżaj, bo zatłukę.

- Na wiecznie pijanego Dionizosa i pływającego w wódce Posejdona, jeszczem nie widział takiego czegoś. Mnie to się wydaje, że jedynym lekarstwem mogłyby być talizmany wprost z Olimpu. Co ty na to, śmiałku? Przyjmuję miedziaki, srebrniki, mechanusowe śrubki, larwy z Niższych oraz pechy, a jak trzeba to i na handel wymienny się zgodzę. Skusisz się?

- Czekaj, czekaj. Czego ty ode mnie, do szpicowanej cholery, oczekujesz? Że niby co takiego? Książki? Trupy? Katakumby? Fetysze? A weź i mnie zostaw, kurwia córo! Spróbuj tylko się jeszcze do mnie zbliżyć do załatwię ci wpis do Księgi Umarłych! Głupi gith, będzie mi tu truł o jakichś fetyszach. A co to ja jestem, w stu skurli, jakąś szpicowaną kurtyzaną?

· W drodze do Alei Niebezpiecznych Węgłów ·




Stali w tumulcie Ula, pośród wrzasków i skomlenia największej biedy Sigil, znajdując się przed Kostnicą. Właściwie to znaleźli się tuż przy małych schodkach, ledwie czterech stopniach, prowadzących do wzniesienia otoczonego kamiennym murem z dziwnymi zdobieniami, za którym stał monumentalny obelisk, wysoki pewnie na ćwierćsetkę metra, cały pokryty napisami, inskrypcjami, adnotacjami, runami, rejestrami i dedykacjami – imionami, nazwiskami, przezwiskami i tytułami ludzi i nieludzi, wszystkich martwych i milczących. Cały czarny niby obsydian, a i takie same wpisy pokrywały gęsto wewnętrzną część muru, jakim był otoczony. Wiedzieli dobrze co to jest, chociaż w tej części Ula nie bywał raczej nikt z nich; obelisk nosił na sobie nazwy wszelkich istnień, upamiętniając ich śmierć. Przed wejściem stało kilku Grabarzy lamentujących dosadnie.

„Liturgię dla żałobników wam tu obwieszczamy,
Dla wszystkich waszych zmarłych pamięci śpiewamy.

W cierpieniu agonii w słabostce życia on skonał,
Milczący tak wam bliski, lewe życie pokonał.

W ustach naszych czarnych tli się mruczący lament,
Smutki zgonu bliskich, śmierci zacny ornament.”

Przed nimi stał zaś mężczyzna w czarnej jak kir szacie; brudne i potargane bandaże na rękach, modra skóra oraz błyszczące, penetrujące ich wskroś oczy. Spojrzał na nich ukradkiem - stali bowiem pomiędzy większymi skupiskami ludzi - i nie przeszkadzając sobie dłutem oraz młotkiem w rękach wsadził dłonie z narzędziami w rękawy, podchodząc powoli acz pewnie do świty. Ukłonił się nisko, a z czupryny wyleciały mu chmury łupieżu i pyłu. Zlustrował wszystkich szybko i rzekł niskim głosem.

- Słucham. - Zapytał Grzebiący-Imiona.

- Nefaretcze Elbeld. - Rzekł smutny mężczyzna w sile wieku. Jeszcze zanim skończył mówić to słowo, Proch już przyrżnął młotem w dłuto wybijając sprawnym ciosem pierwszą kreskę imienia na wolnym miejscu na ścianie. Gdy skończył, czekała kolejna osoba.

- Kaldernas Z Wrót Baldura. - Powiedział jakiś bies, ba, był nawet bardzo zadowolony mogąc pogrzebać to imię. Namię szybko miało zostać wyryte na drugiej ścianie.

- Intolkein Newstrider. - Posmutniał kolejny kaduk.

- Już pogrzebane. - Odparł szybko i beznamiętnie Grzebiący Imiona, wskazując na runy na obelisku.

- Es-Annon. - Rzekł człowiek z mimirem u boku; kolejny raz dłuto rozbiło się na ścianie, gdy tamten wyrył nań następny napis.

· Gimrahil · Uthilai · Th’amar · Pratibhairava ·

Aleja Niebezpiecznych Węgłów śmierdziała spalenizną, jak zwykle zresztą. Widać tam było stare, wiekowe budynki spowite prochem i żużlem, gdy dawno temu cała ulica poszła z dymem wraz z większością ludności. Nic zresztą nowego, że wszędzie walały się jeszcze okruchy zniszczeń jakie wyrządził tamten szalony czarownik. Aleja była dawno zapomniana przez wszelkich innych mieszkańców miasta, ba, nawet przez samych dabusów, aboim zawalone rudery i ostrza wiszące niegdyś na dachach, jak to przecież lubili architekci Miasta Drzwi, kolczaste zdobienia, leżały dzisiaj daleko w dole zagradzając wąskie przejścia między budynkami. Była to prawdopodobnie jedna z najbardziej obskurnych alei w całym Sigil. Nie najbardziej niebezpieczna, bo miejscowe gangi składały się głównie z ulicznych mend i łachów wynicujących dawno porzucone budynki w kwatery pseudo-bandytów roszczących sobie prawa do tych ulic. W rzeczywistości nic się na nich nie znajdowało, bo na tym małym skrawku, pomijając oczywiście dwie bandy młodzików, mieszkał tu jedynie stary, zbzikowany trep wałęsający się nocami po Ulu z grupką Chaosytów, stary szewc li też kupiec, który dawno temu stracił klientów na rzecz miejscowych gangów stając się jednocześnie jedyną osobą, przez którą następowała komunikacja pomiędzy zwaśnionymi stronami. Po pierwsze były tutaj Kolczaste Anioły, które pod wodzą Krystal okradały z drobniaków dosłownie cały Ul, jednocześnie będąc od czasu do czasu chłopcami na posyłki dla Kliki bądź też jakichś przypadkowych trepów. Drugim gangiem, który od pewnego czasu bardzo się pomniejszył, były Kosy Z Ciemnej Alei. Jakiś czas temu większość z nich została wybita przez czaszkoszczury, które przekopały się tam z Pod-Sigil; głową zgrai był Zgniły William, który regularnie kazał swoim chłopcom zarzynać wszystkich wałęsających się to tu to tam skurli. No i była tam jedna osoba, do której wespołek sferowcy zmierzali. Pierwiej płacąc oczywiście po dwa miedziaki Kosom Z Ciemnej Alei, idąc od strony Kostnicy.

Katedra była wielka, chociaż dach już od wieków zawalony kładł się u stóp mosiężnych, ceglanych ścian zrujnowanych i spopielonych jak wszystko inne wokół. Wśród rumowiska widniał jedynie jeden malutki namiot ze zszarzałym okryciem i paleniskiem obok. Wejście okalane było czarną szmatą, toteż nie mieli jak zapukać, wkroczyli jedynie do środka, nie będąc nawet pewnymi czy ktoś tam na pewno jeszcze żyje.

- Tak?... - Wyrzucił z siebie starzec, widząc jak wkraczają do jego chaty goście. Miał on na sobie jedynie fioletowo-żółte szaty ze znakiem drzwi i klucza. W ręku trzymał starczą laskę, chociaż zakończoną i tak jakimś dziwnym zawijasem z ząbkami.


Quelnatham 12-09-2013 23:21

Gdy Uthilai wyszedł na gwarną, pełną ludzi ulicę Ula wreszcie poczuł się bezpieczny. Aż sam uśmiechnął się do swoich myśli. Czuć się bezpiecznym w Ulu.

~ Może to po prostu powrót do domu. ~ Pomyślał. Odetchnął niezdrowym sigilijskim powietrzem i ruszył naprzód.

Drogą Szeptu do skrzyżowania z Alejką Dwóch Lamp. Miał czas zastanowić się nad wszystkim: klątwą, artefaktami, portalami, Kensirke, faktol. Chociaż bardziej ciekawiło go, czy Xis była w Ulu gdy Twardogłowi ustawili blokadę. Breng też mógł być u niej, jeśli nie miał teraz pracy. Wreszcie zatrzymał się przed brzydkim, dwupiętrowym budynkiem. Na wysokim murze z poukładanego na sobie łupku, ktoś przedsiębiorczy dodał drugie piętro z krzywo zbitych desek. Przeszedł przez ciemny korytarz i zakołatał w ostatnie drzwi po lewej ciężką kołatką w kształcie młota Moradina, albo czegoś podobnego.

- Xis! - Zawołał. - Otwórz, złotko! - Kaducza dziewczyna, która wyjrzała przez drzwi, miała gniewnie zmrużone oczy.

- Szpicuj się, Uthi. - Warknęła, ale szerzej rozwarła drzwi.

Nie była ładna, nawet jak na diabelstwo. Krótkie, sterczące na wszystkie strony włosy, krzywe kozie różki, szorstka, wiecznie zaczerwieniona skóra, trójkątne, żółtawe zęby i oczy koloru zgniłych jaj. Dodatkowo w swojej, wielokrotnie łatanej, skórzanej kurtce wyglądała na jeszcze chudszą niż była naprawdę. Ale aasimar cieszył się, że ją widział. Objął by ją, ale wiedział, że nie lubi czułości.

- Jak interesy? Gdzie złapała cię blokada? - Zapytał gość.

- Pfy! Byłam na Placu Szmaciarzy, ale jak wszyscy zaczęli kłapać o tym kto wpisał Tonącą do księgi umarłych, nie dało się tam długo wytrzymać. Ul wrze i każdy woli teraz bujdy od handlu. Chwila... - Przekręciła głowę i zmrużyła oczy gospodyni. - Miałeś być na jakimś chlańsku?

Bard zaśmiał się głośno. - Lepiej nastaw uszu. Nie powtórzę ci żadnej bujdy. Po czym opowiedział jej całą historię tego niezwykłego dnia...

- ...I tak oto doszło do tego, że proszę cię o miejsce dla konstrukta, githa, gnoma i mnie. - dokończył z półuśmiechem.

- Taa... Teraz to dopiero wpadłeś w ślepaki. - Powiedziała z mniejszą niż zwykle zgryźliwością. - Jak się zmieszczą. - Pokazała ręką za siebie na niewielkie, zagracone niezliczoną ilością drobnych rupieci mieszkanko. Możesz przespać tu swoje zaklątwione trepy.

Aasimar uśmiechnął się szeroko. To dlatego czuł się bezpieczny w Sigil. Tu nie był sam. - Pa siostrzyczko. Przyprowadzę ich przed przeciwszczytem. - Cmoknął powietrze posyłając jej całusa i odwrócił się na pięcie, żeby nie widzieć jak zabija go wzrokiem.

Po powrocie do Butli i Dzbana i przedarciu się przez rzeszę klientów Uthilai usiadł przy stoliku, gdzie wcześniej jedli i wesoły zwrócił się do swoich towarzyszy niedoli.

- Macie nocleg, jeśli chcecie. Co więcej, *za darmo*! Z klątwą i tym wszystkim możemy sobie poradzić jutro, teraz warto się przekimać.

Ghoster 19-01-2014 12:26



· O kapłanach w Wieloświecie ·


Fakty były takie, iż Wieloświat był niezwykle ironiczny; otóż jeśli zdarzyło się, iż zachorowałeś bądź zostałeś zraniony, to niedobry kapłan siedzący w okolicznej świątyni był tym, który ci pomagał. Jeśli trafiłeś na dobrego kapłana, to w najlepszym przypadku czekała cię długa i nudna rozmowa na temat tego czy aby nie jesteś złym trepem chcącym jedynie żerować na umiejętnościach danych niewinnemu, litującemu się kapłanowi. Ale to jeszcze nic, najgorzej było, gdy trafiłeś na jednego z tych praworządnych kapłanów, którzy musieli się dowiedzieć nie tylko czy żyłeś w zgodzie z moralnymi cnotami, ale czy też *zasługujesz* na to, byś został uzdrowiony. Tak naprawdę jedynymi osobami, które faktycznie były skore do pomocy, były biesy. Z pragmatycznego punktu widzenia nie było prostszej drogi do faktycznego skorzystania z usług kapłana, jeśli nie był on baatezu. Co prawda zawsze trzeba się było z nimi targować odnośnie ceny uleczeń, niemniej była to opcja najpewniejsza. Biada jednak tym kiepom, którzy postanowili oddać swe ciało na usługi demonów. Diabły, nawet te najbardziej chciwe i pazerne, były do pewnych granic uczciwe, podczas gdy przeciętny kapłan tanar'ri nie pozwalał się targować o cenę, a po odebraniu zapłaty zwyczajnie zwiewał, o ile cię wcześniej łaskawie nie zabił. Poza tym zawsze istniały te głupie łomy, co to myślały, iż czar wskrzeszenia jest prosty do zdobycia w sferach; tak po prawdzie był to istny towar deficytowy, szczególnie na planach niższych.

· Gimrahil · Uthilai · Th’amar · Pratibhairava ·

„Najgorszy romans w historii Wieloświata.”
- Dariusz Złota-Myśl, spytany o jego zdanie na temat
przejęcia Sigil przez Panią Bólu z rąk Aoskara.
Nigdy więcej o nim nie słyszano.

- Wyglądasz na osobę, która posiadła ogromną *wiedzę*. - Zaczęła Th’amar. ~ I równie wiele utraciła. ~ Dodała w myślach, mając przed oczami obraz ruin katedry. - Czy obejmuje ona także... - Ściszyła nieco głos. - ...Klątwy?

- Hmm... - Staruch spojrzał na githa ostentacyjnie, a za chwilę jakby w żalu. - Cóż, to zależy co masz na myśli. Nie jestem żadnym czarodziejem-klątwiarzem, więc nie licz, że za jakąkolwiek cenę bym ci pomógł. Ale jeśli chodzi o zdejmowanie klątw to Kosy Z Ciemnej Alei często trafiają na przeklęte przedmioty i chcą, bym je im zdejmował.

- Właśnie... Chodzi o zdjęcie klątwy... - Wtrącił gnom w tę rozmowę.

- Jakiej klątwy?... - Zawahał się, jakby przygotowując się do walnięcia kogoś swoim kijem, coby nie podchodził za blisko i nie nadał mu samemu owej klątwy.

- Sami się nad tym zastanawiamy. Znak tej klątwy jest jeden. - Th’amar niechętnie zaprezentowała po raz kolejny wnętrze dłoni ozdobione symbolem klucza. - Ale przejawia się ona w różny sposób.

- Klucz?... - Zaszeptał starzec, gapiąc się na jej rękę, niemal pożerając ją w myślach. - Więc co się dzieje? Mów, ale już; klucz to między innymi symbol Aoskara, ale jestem ostatnim żyjącym jego kapłanem. - Zastanowił się przez chwilę, po czym niepewnie dodał. - Przynajmniej z tego co mi wiadomo. - Zmarkotniał.

- Nasze ciała zmieniają się pod wpływem klątwy; przyjrzyj się dokładniej mojej dłoni. Skóra aasimara oraz genasi, który towarzyszył nam wcześniej, pokryła się sierścią. Był z nami także człowiek - jemu klątwa zadała rany. - Th’amar spojrzała pytająco na Pratibhairavu i Gimrahila.

- Nie możesz machnąć różdżką, łapką, czy innym ustrojstwem i klątwy zdjąć? - Gnom nie bardzo rozumiał użalania się starca. Na całym Wieloświecie Moce były czczone przez wielu kapłanów i akolitów. Co temu jednemu broniło wziąć sobie paru praktykantów?

- Jeszcze nawet nie wiem co to za klątwa! - Oburzył się starzec; chwilę potem miał się zbliżyć ku ręce githa i przyjrzeć się symbolowi na niej wyrytemu. Pacnął palcem, polizał językiem, nadstawił ucha i wygadał się w samotności w jakiejś otchłannej mowie, po czym wydobył z siebie głośne “Cha!” i począł znów do nich mówić. - No tak, wygląda na to, że nie poradzę na to za wiele. To nie jest klątwa zrobiona przez śmiertelnika. Klątwy Mocy wymagają o wiele większych zasobów energii niż te, którymi ja dysponuję. Wydaje się, że klątwa ta zdaje się żyć własnym życiem. Ba, jak zacząłem z nią rozmawiać w biesim, to mnie zwyzywała! - Podniósł palec w górę. - Innymi słowy: jest wredna i kapryśna, nie da się tak łatwo ściągnąć. I chyba czegoś od was chce, ale nie wiem czego. Sama chyba nie wie czego. A co do klucza... - Wzruszył ramionami. - To nie jest klucz Aoskara.

- Czyli jasne... Idziemy poza Sigil, do jakiejś racjonalnej Mocy, która może pomóc. Ja bym proponował Ilmatera. - Stwierdził spokojnie gnom. - On, zdaje się, siedzi w Bytopii.

- Nie rozumiesz, gnomie. - Odrzekł Aola. - To nie jest jakiś tam urok napisany na zwoju przez byle bóstwo. To coś na wzór planarnej anatemy, ona żyje i piętnuje wszystkich dookoła. To nie ciąży na tobie, lecz na wszystkim co się wokół znajduje. - Pomyślał przez chwilę, a następnie dodał. - Chociaż myślę, że cała moc tej klątwy tkwi w symbolu, jaki zawiera, choć nie wiem czego to ma być symbol. Być może, jeżeli odetniecie sobie ręce, to czar pryśnie.

- Doprawdy, dziękujemy za pomoc. - Skrzywiła się Th’amar. - Moc klątwy zdaje się jednak tkwić w posiadanym przeze mnie artefakcie. - Dodała ostrożnie, nie chcąc bez potrzeby wspominać o pozostałych przedmiotach, a zwłaszcza o trupiej główce. Wyciągnęła moigno, zaczynając poważnie rozważać wyprawę do Bytopii. Właściwie to nigdy tam nie była.

- Moigno? - Powtórzył, nieco się dziwiąc; zaraz jego twarz miała przybrać kształt jakby oświeconej. - Cha! To na pewno modrony, te ich testowe klątwy, eksperymentalne zaklęcia, badawsze u… - Przerwał, gdy spojrzał jak moigno, wznosząc się nad ręką Th’amar, poczęło zmieniać kształty i kolor. - Co?... - Obiekt obracał się na wszystkie strony, widocznie chcąc się uparcie dostać do Pratibhairavu, na co jego właściciel mu nie pozwalał. - To zmienia postać rzeczy; i to dosłownie oraz w przenośni, z tego co tu widzę. Długo to nosicie? Jakieś dodatkowe efekty, o których nie wiem?

- Skądże, minął dopiero jeden dzień... Jak widzisz, moigno reaguje w osobliwy sposób na Pratibhairavu. - Th’amar zwróciła się do konstruktu. - Co dokładnie wydarzyło się, kiedy je trzymałuś?

- Moigno chciało zasymilować... Zdefiniowane mentalne ścieżki mojego postępowania oraz regularność budowy moich podzespołów. - Odpowiedziału konstrukt.

A gnom nieco znudzony czekał na wynik tej rozmowy. Odcinanie ręki wszak nie wchodziło w rachubę. Nadal najbardziej sensownym wyborem wedle niego, było szukanie jakieś Mocy i załatwienie problemu u źródła. Na symbolach się nie znał, chyba że wykutych na ostrzu broni.

- Cóż, najlepszym wyjściem wydawałoby mi się faktycznie odnalezienie Mocy. Ale nie byle jakiej Mocy, a kreatora tej planarnej anatemy. I zdaje się, że nie będzie to zbyt przyjemna podróż, ponieważ twórca jest najprawdopodobniej diabłem. Zatem, wcześniej czy później, zapewne czeka was wyprawa do Piekieł. Mam nadzieję, że tylko do jednego z nich i byście jedynie trafili na dobrego, zarówno w duszy jak w umiejętnościach, obieżysfera. - Na te słowa aasimar wybuchnął tłumionym od dobrej chwili śmiechem.

- Wszystko jasne jak twarz solara! Wycieczka do piekielnej Mocy to właśnie to co robię w wolne poranki. - Prawie wykrzyczał Uthilai. Wiedział jednak, że ironia nie działa na klątwy, a kapłan pewno nie życzył im źle. Westchnął i poważnie, zmęczonym głosem zapytał. - Co może się stać, jeśli nie zaczniemy szukać twórcy? Wszyscy umrzemy w mękach? Zamienię się w wilkołaka, tressyma czy szczura? Możesz powiedzieć ile mamy czasu?

- Nie wiem dokładnie co się stanie. - Odpowiedział. - Wydawało mi się, że już to wiecie, w końcu szukacie pomocy w zdjęciu klątwy, w dodatku przychodząc do miejsca takiego jak to; jesteście zatem zdesperowani. - Zastanowił się chwilę, a potem podniósł palec w górę, by wnet wskazać nim na Th’amar. - Gith mówiła, że zmieniacie się pod wpływem anatemy. - Znów ucichł na moment, jakby myśląc, analizując wewnątrz swojej przepełnionej magią głowy. - A to moigno… Na pewno jest według was centrum sprawczym tej klątwy? Dałbym sobie rękę odciąć, że jest ona czarcia.

- Może jednak powinien *dowiedzieć się* o pozostałych przedmiotach. - Rzuciła półgłosem Th’amar, odwracając się do kompanii. Wobec perspektywy tak niebezpiecznej wyprawy skupienie uwagi na artefaktach było w pewien sposób uspokajające. Pratibhairava wyciągnełu z torby tom Fudżina otwierając na stronach gdzie jeszcze ostały się czcionki liter.

- Jest mi znane wiele języków i alfabetów, lecz nic podobnego do tego alfabetu tutaj nie jest składowane w mej pamięci. Na planie Limbo transformowała się w portal do żywiołu wody, co przyczynia się do jej degradacji.

- To… - Zatrzymał wzrok Aola na dziwnych literach. - Zdaje się, że to jakaś stara odmiana czarciego… Nie wiem co to jest dokładnie, ale znam kogoś, kto mógłby się tego dla was wywiedzieć. - Podniósł palec do góry, kolejny to już raz. - Preya Sent, lingwista w Hali Mówców; prowadzi tam bibliotekę i sprzedaje różne zwoje.

- Może pogadać sobie z główką. - Gnom wyjął z sakwy zasuszony czerep. - Może nawet go przesłuchać. A nuż wyciśnie z niej coś wartościowego poza czczymi przechwałkami. - Gimrahil wystawił do góry spreparowany fetysz tak, by kapłan przed nimi mógł go dobrze zobaczyć. Stał tak chwilę, czekając aż coś powie; i faktycznie ktoś się odezwał, ale nie był to już Efvazi.

- No więc?... - Zapytał zdezorientowany Aola. - Czy to coś w ogóle gada?

- Albo zacznie, albo znam parę slaadów, które jedzą wszelkie rodzaje mięs, łącznie z tymi zasuszonymi. - Stwierdził beznamiętnym tonem Gimrahil; Efvazi mimo to zdawał się w żaden sposób nie reagować.

- Albo obserwacja będzie musiała ci wystarczyć. - Westchnęła Th’amar. - Jako osobie o tak bogatym doświadczeniu w dziedzinie artefaktów, rzecz jasna. - Dodała.

Gnom cisnął fetyszem do niewielkiego piecyka rozgrzewającego to miejsce. I wyszedł nie czekając na resztę, ani nie odwracając się; powinien tak zrobić od razu, pomyślał. Th’amar odprowadziła go zdziwionym spojrzeniem. Złapała za rękojeść miecza, zamiast niego wyciągając jednak długie szczypce. Chwyciła nimi Efvaziego i położyła go na ziemi; fetysz z pewnością był elementem większej układanki, zbyt ważnym, by pozbyć się go w ten sposób. Aola szturchnął go parę razy swoją laską, daj boże nie dotykając, by jeszcze nie złapać tej klątwy jak wirusa, a następnie wzruszył ramionami, uznając to za nieistotne.

- A więc, jak już mówiłem... - Kontynuował Aola. - Znajdźcie Preyę Sent, lingwistę w Hali Mówców, on powinien wiedzieć coś więcej o tym języku, wszakże specjalizuje się w mowach planów niższych.

Th’amar chwyciła Efvazi'ego i włożyła go do jednej z kieszeni. Wkrótce potem stamtąd wyszli, już nawet nie nękani przez pobliskie gangi. Mieli odpocząć w domu Xis, jednak nie dane było im jej poznać. Uthilai'a zaciekawiło jej zniknięcie, choć uznał, że dziewczyna znów poczęła pracować od rana do nocy i na odwrót.



· Uthilai · Th’amar · Pratibhairava ·

Kolejnego szczytu ulice były po brzegi wypełnione ludźmi, a oni musieli spotkać się z lingwistą; nie pomagał fakt, iż gnom Gimrahil jak odszedł tak nie wrócił, a droga do Dzielnicy Urzędników była zablokowana przez Twardogłowych. Ludzie wokół prawili wobec nich uszczypliwe komentarze, ale te zdawały się ściekać po nich jak woda; i choćby nawet uznać Harmonium za oślepionych poniekąd przez sprawiedliwość i swą uzurpację trepów, to nikt w Klatce nie miał tyle cierpliwości co oni, gdy ich czerwone zbroje robiły się jeszcze bardziej czerwieńsze od pomidorów weń rzucanych. Potem i tak mieli się z tego śmiać, jako iż żyli w Ulu, bowiem zawsze znalazł się jakiś głodny zbieracz, który, choćby za cenę ośmieszenia się, zlizywał im te pomidory z pancerzy.

„Nasz dzień się zaczyna gdy twoje dni są policzone.”
- Motto Harmonium.

Kompania sferowców za przewodnictwem Uthilai’a skierowała się do jednej ze starych alej. Rozmazany napis na drewnianej desce wiszącej na murze głosił, iż była to "Ulica Wąska", ale fakt faktem trudno było to nazwać ulicą, jako iż pod nogami widać było tylko bruk szeroki na metr, gdzie nie zmieściłby się żaden wóz. A i nawet mimo tego jak wąska była ta aleja, po bokach rozrzucano worki ze śmieciami. Ba, w jednym miejscu dostrzec można było nawet wgłębienie, gdzie jednej z cegieł budujących kamienicę obok po prostu nie było, tam też zatrzymał się aasimar. Pochylił się, napluł do dziury, a wnet ściana poczęła się rozstępować. Budulec się pokruszył i począł tworzyć jeszcze większą dziurę, wysoką niemal na dwa metry, zupełnie tak, jakby po drugiej stronie nie było budynku lub został zastąpiony przez jeszcze więcej cegieł. Powietrze zgęstniało, a skrawki materii poczęły się rozpadać w kompletnie losowych miejscach. Szybki rozbłysk niebieści i wszyscy wkroczyli do portalu.

· W drodze ku Gmachu Mówców ·

Dzielnica Urzędników, jak zawsze zresztą, była niezwykle imponująca, bowiem było tutaj znacznie mniej tej hołoty, która brudziła w Ulu. Próbując posegregować dzielnice Sigil od tych najczystszych do siedlisk śmieci możnaby nawet uznać, iż, tuż po Dzielnicy Pani, to właśnie Dzielnica Urzędników była na drugim miejscu. Na ostatnim miejscu był, oczywiście, Plac Szmaciarzy, chociaż dla niektórych to też był Ul. Tak czy inaczej teraz na ulicy głównej widać było mnóstwo prawników, tłumaczy, kapłanów li też nauczycieli pędzących na jednej nodze do budynków chyba najwyższych w całym mieście, zaganiani przez pędzący nieubłaganie czas. A i mimo to na ulicach wciąż dało się usłyszeć jakichś niczym nie skrępowanych grajków z Arborei, którym za nic był wszędobylski tumult czy wrząca ostatnio atmosfera potęgowana postępowaniami frakcji.

„Różośpiewy, różośpiewy;
Nie ma czasu naczże ziewy,
Nie ma kogo też udawać,
By w tym tańcu nie zastawać.

Satyr z pierwszej już się zbiera,
Aby z łbem na dnie katera
Skończyć w pląsach pod kwaterą,
Ze swym członkiem, wraz z heterą.

I jak z mózgotrzepem w łapie,
Tak za cyca szkapie złapie;
Kolejną butelkę orżnął,
Więc kolejną babę dorżnął.

Cały wieczór tak mu minął,
Aż tu wtem trepa wyminął,
Ten, zdenerwowany cały,
Wywinął mu ostro w gały.

Budzi się cały w posoce;
Co on robił całe noce?
Łeb mu pęka, słyszy cewy;
Różośpiewy, różośpiewy.”




· Gmach Mówców ·

„Myślę, że…”
„Mylisz się.”
„Przecież ja jeszcze nic…”
„Właśnie że tak.”
- Rozmowa między Znakowcem a kimkolwiek.

Oto przed nimi stał gigantyczny budynek, ot, urzędniczy omlet usłany długą, poskręcaną, marmurową wieżą, a jej mniejsze kopie znajdywały się porozsiewane po różnych jej stronach. Był to, konkretniej mówiąc, kopiec stojący pośrodku dość dużego placu, gdzie przewijały się wszelkie rasy Wieloświata. Hala Mówców była, ściślej rzecz biorąc, siedzibą Znakowców, którzy, ujmując to w wielkim skrócie, wierzyli, iż to *ty* jesteś centrum wszechrzeczy, nie definiując czym lub kim *ty* jesteś. Ale nie tylko oni przebywali w gmachu, ba, stanowili oni jedynie malutką liczbę wśród wszystkich odwiedzających to miejsce. Bo tak oto, przekraczając wpierw masywne, zdobione złotem odrzwia, sferowcy zobaczyli w środku feerię ras i zawodów, którzy ani to śnili by choćby na nich spojrzeć, poświęcając się w pełni swym obowiązkom. Tak też lichwiarz za ladą groził swoim tłustym palcem jakiemuś biesowi, by zapłacił mu odsetki wraz z oddaniem ostatniej raty pożyczki, inaczej jego noga już nigdy w Mieście Drzwi nie postanie. I tak samo inny bariaur za biurkiem wydzierał się na jakiegoś trepa, który nie rozumiał, że musi najpierw iść do kantoru wymienić swą nic nie wartą tutaj walutę, bowiem w urzędach Sigil płacić pechami nie można było. We wspomnianym kantorze natomiast kolejny niziołek śmiał się do rozpuku z jakiegoś skurla, który nie wiedział jaka jest różnica między sigilijskimi torusami a mobiusami, będąc rozbawionym tak już z trzy minuty. Najwięcej natomiast było tutaj mówców z racji nazwy miejsca. Wiele można było znaleźć wzniesień, podiów li innych piedestałów, na których wypowiadali się wszelkiego rodzaju uczeni wygłaszając swoje przemówienia i nudne perory.

- ...Co zrobicie? Pytam się was, co wtedy zrobicie, gdy frakcje implodują, a chaos spadnie na nas z nieba niczym płonący deszcz, odbierając nam rodziny i przyjaciół?! Czy którakolwiek frakcja uczyniła kiedyś coś dobrego? Czy którakolwiek z nich pomogła komuś, kto do niej nie należał? A co, jeśli...

- ...Półplany są ograniczonymi fizycznie wymiarami, które w większości przypadków są częściami większych, pełnosprawnych planów, których to także charakter i moc magiczną mogą absorbować. Naturalnie źródła charakteru i magii czystych planów są nieograniczone, dlatego energia ta nigdy nie zostanie wyeksploatowana. Faktem jest, iż śmiertelni czarodzieje i inni czarownicy mogą posiąść umiejętność tworzenia takich półplanów na własne życzenie, jednak podtrzymanie ich wymaga zawsze wielkich pokładów siły magicznej, która nie zawsze jest im dostępna. Istnieją teorie, iż...

- ...Nigdy, ale to przenigdy nie należy wam mieszać maści z zabitych niemowląt z okiem mandragory, skutki potrafią być katastrofalne i nie będę wam opowiadał co się stało z tymi, którzy próbowali; wierzę w wasze zaufanie co do mych słów jak i szacunek do waszych żywotów. Lepiej nie eksperymentować z żadnymi organami mandragory bez ówcześniejszego przygotowania teorytycznego, no, chyba że chcecie czym prędzej stać się oczekującymi, wówczas i tak lepszym sposobem wydaje się...

Wnet ich oczom ukazało się jedno z domatoriów z dość okazałym, zdobionym i pięknie kaligrafowanym szyldem nad drzwiami głoszącym "Preya L. Sent - Lingwista, językoznawca i tłumacz". Nie musieli nawet pytać o drogę, gdyż ta była dobrze widoczna, pomieszczenie to znajdowało się tuż naprzeciwko nich pośrodku wielkiej sali, jednej z wielu w Gmachu Mówców zresztą. Ludzie wchodzili tam i wychodzili, słychać było wielką wrzawę w środku, chociaż szklane ściany okalające czasami te normalne zdawały się sugerować, iż była to jakaś biblioteka i tak naprawdę ten hałas nie przeszkadzał nikomu w czytaniu wszelakich knig li tomisk. Wstąpili do środka.

- Nie, nie, nie, nie, nie! Stać tam, stop, zatrzymać się, w tył zwrot! - Krzyknął nieznany im kaduk.


„Zobaczę jak uwierzę.”
- Typowy Znakowiec.

Jego skóra była literalnie biała, a lekko skośne oczy spoglądały na nich z pewną wyższością. Na głowie panował istny chaos, gdy włosy latały na wszystkie strony pociągane nie tylko jego dynamicznymi, nerwowymi ruchami, ale także jakby jakimiś eterycznymi podmuchami, bo nawet gdy stanął w miejscu, to wciąż zdawały się one delikatnie wirować, będąc chyba równie niespokojnymi co on sam. Na twarzy miał tatuaż, to jest kilka linii, które nie zdawały się sugerować czym była ta ozdoba, czy miała jakieś znaczenie i czy służyła jakiemuś konkretnemu celu. Odziany był w długie, nieco niezadbane szaty, to jest tunikę z rękawami oznaczoną niezliczonymi ilościami guzików i łat. Po bliższym przyjrzeniu się możnaby nawet wysnuć teorię, iż osoba ta była niebywałym ekscentrykiem, bowiem cała ta szata była stworzona ze źle zszytych ze sobą łat, chociaż, jakimś cudem, trzymały się dobrze. Jego chuderlawe dłonie natomiast, równie blade co twarz, upostrzone były w długie pazury, a wystawały spod nieprzystająco nieproporcjonalnych rękawów. Warto także wspomnieć, iż wokół jego głowy unosiły się małe niezapominajki w kształcie figur geometrycznych, do których chował najważniejsze przemyślenia, by nie zaprzątać sobie nimi głowy, lecz widzieć je i móc z nich w każdej chwili skorzystać.

- Wynocha mi stąd, już! - Rzekł. - Nie mam czasu na zajmowanie się jakimiś tam trepami! Wyglądacie, jakbyście przyszli wprost z Ula, nie potrzeba mi tu tego! - Nagle jakby zorientował się, iż czerwony stożek latający wokół jego głowy zaświecił się mocniej. Zaskoczony aż podskoczył do góry. - Rany boskie, na sfery, moce i Panią Bólu; a tfu, pfy, na nią nie; spóźniłem się! Muszę pędzić na spotkanie! Wynosić się stąd, ale to już! Będę zajęty, możecie się umówić na spotkanie ze mną za pół roku! - Pośpieszył. - O ile wiadomość do mnie trafi. - Dodał po cichu pod nosem.


Ghoster 19-01-2014 12:27



· Przypadki chodzą po sferowcach ·


„Nie rozklejaj mi się tu.”
- Jakiś klatkowicz do przygnębionego genasi szlamu.

W jednej chwili znajdował się na bezkresnych połaciach Ziem Bestii, by zaraz potem rąbnęło nim niczym piłką w mur. Portal wystrzelił go prosto w ścianę, przez co zatoczył się ostro i oszołomiony przewrócił, upadając po drugiej stronie na kolejny murek, tym razem niemal nie wpadając do ścieku. Aasimar zatrzymał się na chwilę, ale nie dane mu było nawet zamknąć oczu by nieco dojść do siebie, gdy do jego uszu dotarły niezliczone dźwięki i hałasy. Tumult jaki roznosił się wokół był wręcz niesamowity. Zobaczył przed sobą przemykającą szatę, zaraz potem jakąś postać, ktoś coś krzyknął, ktoś na to odpowiedział jeszcze donośniejszym rykiem, zaraz jakieś stworzenie zapiszczało, inne rekompensująco zaryczało, po tym coś wpadło do wody za nim, zaraz się wynurzyło...

Odwrócił się wciąż niemal nic nie widząc, albowiem jego wizja była zamazana niby niebieską farbą, co zdawało się być efektem ubocznym korzystania z tak dalekich portali. Pochylił się do przodu i poczuł, jakby miał zwymiotować. Wycelował w kanał, zakręciło mu się w głowie, nawet poczuł ściskającą, nieprzyjemną konwulsję oraz ślinotok, ale ostatecznie nic z niego nie wyszło. Zatoczył się i upadł na ziemię, opierając się na murku. Zamknął oczy. Przez chwilę tak siedział, nie wiedząc zresztą dokładnie co się dzieje, lecz po chwili zdawał się być już nieco spokojniejszy. Trudno było mu otworzyć oczy, jednak w końcu powieki przestały być ciężkie, a on, leżąc tak żałośnie na bruku, spojrzał przed siebie.


Tuż nad nim widniała sylwetka spleciona jakby z dwóch istot; kozła, oraz czegoś nieco bardziej ludzkiego. Dość mosiężne kopyta stanęły w miejscu, wrzynając się w chodnik, tupiąc donośnie. Silne mięśnie dolnych kończyn kończyły się, gdy na kozim tyłku dało się wypatrzyć wypalony symbol, którego jeszcze nigdy nie widział, ale, jak miał się kiedyś później dowiedzieć, był znakiem Autonomów. Wyżej natomiast zaczynała się jakby inna osoba, żywcem odrąbana górna połowa satyra, jakich to widywał na innych sferach. Pokaźne mięśnie, para długich, kręcących się rogów oraz długie włosy wraz z brodą, był to bariaur.

- A pfy! - Parsknął, tupiąc kopytami tak, jakby chciał wznieść cały pył z ulicy i zadusić nim aasimara. - Szpicowany chaosczłek li anarch, mam nadzieję, że ci się podobało! - Obślinił się aż cały. - Wchodzicie w te okna jak pojebani, a potem się dziwicie, co się dzieje! A matka twoja gdzie? Martwa pewnie! - Wykrztusił z siebie, po czym zwiał po prędku gdzieś wzdłuż ulicy, która...



· Miasto bram, furtek, okien i innych łuków,
czyli wydrążony w środku obważanek ·

„Hej, bracie, nie pękaj.”
- Ten sam klatkowicz do genasi lodu.

Ulica nie kończyła się, gdy patrzył w górę. Szła ona przed siebie, potem dalej, dalej, coraz dalej, aż była daleko ponad jego głową. Wszelkie budynki zaginały się ponad nim tak, jakby chciały utworzyć sufit, ale niespodziewanie w pewnym miejscu się po prostu kończyły; widać było tylko szeroką szczelinę, nad którą, o wiele, wiele dalej, znajdowała się kolejna taka konstrukcja, to jest zagięty walec z wydrążonym środkiem wypełnionym budynkami. Gdy tak na to spojrzał, jego oczy obróciły się niemal kręciołkiem, jak próbował zrozumieć gdzie jest. W pewnym momencie nawet znowuż to poczuł, jakby miał wymiotować, lecz coś mu przeszkodziło.

- Zimniej działce, czwarokroć po chętnym, tobie robaki chodzą w dupie w stroju odświętnym! Gniją ci zęby jak ogniem lalka, gdyż by cię zabić czeka rywalka! Szadzią czwarciem, ponieważ wnet bliskim, twoje życie tak kruche, w kanale spuścić pobliskim! - Ktoś zaczął się drzeć do jego ucha. - Gówno, albowiem w twojej głowie pełno ścieżek, niemniej każdą, kurwa, pokrywa tam śnieżek! Chuj tam, nie, a gdzieby, wybacz mi niedostojność, z zaskoczenia o szczycie ci okażę hojność! Tutaj, bierz tę strwiębrzem monetę, zanim zapierdolę, a jakże, kobietę! Żadnej suce życie nie da pięścią, bowiem czaromioty tak wieloświata są częścią! Nie, dlaczego, poczemu tak w tak w takiej? Nie wystarczy, na skurli stu, do wycieczki jednakiej? No chyba mówię, byś stąd wypierdalał, zanim gdyż srogo będę was wyzwalał!

Wariat, któremu nawet nie zdążył się dobrze przyjrzeć, miał od razu uciec, zostawiając go z dodatkowym złotym miedziakiem oraz nieprzyjemnym wręcz szumieniem w uchu, jakby nie było mu dostatecznie źle. W ostatniej chwili zdążył tylko ujrzeć poszarpaną pelerynę z wymalowanym nań symbolem jakiejś paszczy, węża zdawałoby się bądź jaszczurki, może i nawet krokodyla. Jakiś przechadzający się nieopodal dziad skomentował całą sytuację krótkim „Ja pierdolę...”, po czym odszedł znudzony. Aasimar oparł się o murek wciąż nie wiedząc co się dookoła dzieje i wytrzeszczył oczy w wyrazie zarówno przerażenia jak i zaskoczenia tak wielkiego, jakiego jeszcze nigdy w życiu nie doznał. Posiedział tak chwilę, jednak nagle zorientował się, że ktoś mu ukradł miecz. Rozglądnął się nerwowo i w pośpiechu, dostrzegając jakiegoś, zdawałoby się karła. Trzymał on w rękach ostrze ciesząc się sam do siebie, idąc jak gdyby nigdy nic wzdłuż ulicy.

· Czterech Królów Ula ·

Powiadało się, iż nad Ulem władzę sprawuję czwórka obmierzłych lordów, najgorszych ze wszystkich wygnańców, beznadziejnych czcicieli sławy i bogactw, będących przeklętymi swoim niebotycznym egoizmem, uzurpujących sobie prawo do całego Ula, to jest najbiedniejszej z najbiedniejszych dzielnic w Ulu. Oczywiście każdy z tych pożal się baronów biedy i obszarpaństwa sprawował faktyczną władzę jedynie nad małymi ziemiami w tej części Sigil. Pozwólcie, że wam trochę o nich opowiem. Pierwszym, i chyba zresztą najbardziej znanym, był Współgrobiec. Będąc zapewne najmłodszym z Czterech Króli zdobył sprzyjające jego interesom warunki poprzez silną rękę, to jest zaprzęganie wszelkich łahudr, złodziei i morderców do uprzykrzania życia wszystkim wręcz zbieraczom w Mieście Drzwi poprzez sznytowanie ich i zabieranie zwłok. Był on główną siłą na Placu Szmaciarzy, gdzie, o dziwo, nie terroryzował mieszkańców, chcąc pozostawić sobie opinię człowieka niewchodzącego w konflikty z typowymi mieszkańcami Ula. Jego głównym przeciwnikiem był za to kolejny żądny przywództwa nad dzielnicą król: Farod. Był on poniekąd najbardziej enigmatycznym człowiekiem w tej części Miasta Drzwi, albowiem niewielu było takich, co mogli prawdomównie rzec, iż zobaczyli go na własne oczy. Powiadano, iż kryjówkę swą miał głęboko w tunelach Pod-Sigil, ba, dało się nawet słyszeć bajki, choć zdawałyby się one dość zmyślone, na temat miejsca zwanego "Zakopaną Wioską", "Wiejską Ulicą", "Grodem Wichrów", jak zwał tak zwał, bowiem i tak była to najpewniej jedynie głupia powiastka. Jej sednem było to, iż w katakumbach Ula miało się znajdować kolejne miasteczko będące rajem dla wszelkich zbieraczy. Tym też był Farod, królem zbieraczy, bądź, jak inaczej zwykło się go nazywać, "królem szmat", albowiem jego włości miały być niczym więcej jak tylko stertą nic nie wartych śmieci. Chociaż niektórzy powiadali, iż Farod już dawno umarł. Był oczywiście jeszcze Faustyn o jakże adekwatnym tytule "Władca Dzieci". Mocarną personą był on jedynie w Alei-Dziewięciu-Idei, gdzie chował się tchórzliwie za ścianami swej warowni, "Posesji Rozkoszy". I niech nazwa nie zwiedzie przypadkowych śmiałków, albowiem budynek ten nie był niczym więcej jak tylko burdelem wypełnionym zebranymi z ulicy dziewczynami, które niekoniecznie nawet dojrzały do swojego pierwszego okresu. Sławę miał on chyba najgorszą ze wszystkich w całym Sigil, ale jako iż ani Guwernanci ani Harmonium, ba, nawet i Łaskobójcy, nie zapuszczali się do Ula, jego zepsute czyny pozostawały normalnością i przeciętnością w tej dzielnicy. Prócz tego nie należałoby w takiej opowieści pomijać czwartego króla, niemniej... Nikt tak naprawdę nie wiedział, czy w ogóle istnieje. A będąc zupełnie szczerym, jego osoba nie była nawet królem, a królową. "Królową Złodziei", mówiąc ściślej. Śpiewka mówiła, iż Królowa kradła we wszystkich sferach Wieloświata i nie tyle co nikt jej nigdy nie złapał, a nawet nie nakrył. Mówiono, iż ukradła ona topór Twardogłowemu wprost z ręki, oko demiliczowi wprost z czaszki a ostrze Pani Bólu wprost z korony, ale... Cóż, nie trzeba było wykształconego czaromiota by dojść do wniosku, iż czwarty król Ula był jedynie bzdurną historyjką zmyśloną na potrzeby straszenia dzieci Miasta Drzwi, tak jakby samo wspomnienie o Faustynie nie wystarczało.

· Rtęć ·


Coś szurało o podłogę. W tych cichych, starych korytarzach, do których nie dochodziły absolutnie żadne dźwięki, żadna muzyka, żadne zakłócenie milczenia. Jedyne co dochodziło do uszu to ten delikatny, choć dość irytujący, szum, świst, dzwon, jak zwał tak zwał, który odczuwało się czasami gdy dookoła nie było słychać nic innego. Co jakieś trzy klepsydry coś przerywało ten spokój; kropla wody, która postanowiła skapnąć na kamienną posadzkę li też igła, która postanowiła z nudów spaść z którejś z wyższych półek. Tych było tutaj sporo, ba, znajdowały się tutaj całe regały instrumentów medycznych, magicznych i nekromantycznych. Gdzieś pośrodku dało się ujrzeć biblioteczkę wypełnioną nićmi do szycia, zaraz obok stał cieknący, lepiący się słój zgniło-zielonkawej mazi, to jest płynu balsamicznego, którego gęstość nawet nie pozwalała spłynąć zawartości spod krawędzi pokrywki, mimo iż wisiała tak nań już od dobrych kilku minut. Dalej leżała jakaś stara, pokryta pleśnią kniga z niewdzięcznie wyrytym bezpośrednio na skórzanej okładce tytułem "Księga Kości I Popiołu". Chwycił ją do rąk; była wcale ciężka. Zadumał się na chwilę, a potem, bez większego pośpiechu, położył tomisko na okutym żelazem stole i zasiadł do czytania. Jego stare, szare szaty szurały o podłogę.

...Po przebiciu kości udowej należy ją posmarować octem; dokładnie wetrzeć w każdą poszarpaną krawędź. Wślizgnąwszy śrubę we środek, ówcześnie dobrze umytą w alkoholu, trzeba założyć z drugiej strony zębatkę tak, by była możliwie najlepiej przytwierdzona, nie wywołując szkód na powierzchnii pracownika kontraktowego. Czas przyczepić liny do śruby, które będą służyły jako dodatkowe podparcie dla...

...Zaklęcie nekromanckie należy przelać do czary formuł tuż po uroku Alliem Teil, w przeciwnym wypadku wynik semi-klątwy może bardzo szybko przestać reagować na dane mu komendy. Przyszła pora na runy strażnicze, których założenie w złej kolejności skutkować będzie złą interpretacją bodźców zewnętrznych, jakiekolwiek tego wyniki są nieporządane. Jedyną poprawną kolejnością jest: Eteyr, Say, Ord, Ceilc. Ostatnim krokiem jest czar wskrzeszenia. Zaleca się używanie Zwoju Wskrzeszenia Tymczasowego, jako iż pracownicy kontraktowi nie są przeznaczeni do...

Mytosowi nie było śpieszno. W tym miejscu wszystko zwalniało, a obowiązki były przekładane i przekładane. "Tutaj", to jest nie w Kostnicy, lecz w tej jej podsekcji. Podniósł głowę zakrytą ciężkim, brudnym kapturem i leniwie spojrzał ku dalszej części komnaty. Była ona długa, a wewnątrz panował lekki zaduch. Prócz wielu półek wypełnionych grabarskimi utensyliami, znajdowały się tutaj także liczne, żelazne blaty i płyty zwisające na łańcuchach ze znikającego w ciemnościach sufitu. Większość była pusta, ale na niektórych leżały ciała. Nie widział wszystkich, ale po jego lewej i prawej leżały kolejno zwłoki diabelstwa oraz devy. Ten drugi był bardziej interesujący, bowiem nie widywało się ich milczących w Sigil, toteż tym pierwszym nawet się nie przejmował. Był to Deva monadyczny, jego skóra była koloru, teraz już nie tak jaskrawej, zieleni. Była jeszcze dość wilgotna, choć miejscami siniała; oczywiście prócz tych miejsc na spodzie, gdzie pojawiały się plamy opadowe. Leżał na plecach, przygniatając pod sobą parę mosiężnych, choć teraz bardzo zniszczonych, obszarpanych i upaskudzonych jakimś szlamem skrzydłach. Miał wiele powyrywanych zeń piór. Co natomiast najbardziej rzucało się w oczy, to jest nieżywych, wciąż świecących lekkim, złotym blaskiem źrenic, był sztylet wbity prosto w tętnicę szyjną. Wbity pod skosem tak, by wszedł cały. Wokół niego znajdowało się niesmacznie dużo zaschniętej krwi, której, teraz już nieruchome, szkarłatne strumyki, rwały po jego ciele, od szyi przez brzuch, genitalia i kolana aż po stopy.

Wnet, zupełnie niespodziewanie, na ramieniu Mytosa ostała się blada, martwa ręka; wzdrgnął się zaskoczony, odwracając tym samym, choć łapa wciąż na nim spoczywała. Była upostrzona w nieobcinane chyba od eonów paznokcie, które były zresztą poharatane na najzewnętrzniejszej powierzchni. Grabarz spojrzał w górę, wychodząc tym samym spod kaptura i spotykając się spojrzeniem z nieboszczykiem.


„Sigil to wspaniałe miejsce dla zabicia czasu. A czasami nawet ludzi.”
- Toreannon, doradzając.

Miał zaszyte usta, a wyginając się w groteskowej wręcz pozycji jego, zdawałoby się połamane, palce przetarły po ramieniu Procha gdy tylko ten zwrócił na niego uwagę. Zaraz potem miał on podnieść w górę drugą kończynę, zacisnąć na sobie palec wskazujący oraz kciuk, oraz zasymulować otwieranie klucza. Tamtemu zajęło chwilę, zanim się połapał czego chce od niego martwiak. Grabarz schował księgę pod kołtuny pradawnej togi i wyjął z niej niewiele młodszy klucz. Był on wykonany ze stali, choć na rękojeści widać było małą, szczurzą czaszkę. Podał go trupowi.

- Nnnnbbhhyyy... Ttyyyoo nnhhhyyyee... Tttyyy... - Zaburczał okropnie, oddając klucz Prochowi.

Ten zrozumiał o co chodziło, jako iż ograniczone zdolności motoryczne nie były jedyną przypadłością pracowników kontraktowych. Głównym ich problemem był przede wszystkim umysł, który ledwo co potrafił myśleć abstrakcyjnie. Wziął klucz z powrotem i pognał ku wrotom komnaty. Włożył przedmiot w zamek, wsunął do końca i przekręcił ze zgrzytem. Wielkie odrzwia rozsunęły się z pogłosem, a z ciemności po ich drugiej stronie wystąpił faktor. Eustachy Trzem-Śmierciom-Bliski, to jest kaduk o rozczapirzonych, czarnych włosach ukłonił się prędko, a z jego czupryny wypadła wielka chmara wesz. Nie czekając na pozwolenie wkroczył do środka, zmierzając w stronę stołu. Odsunął dwa wykonane z kości krzesła szurając nimi o podłogę i poprosił, by Mytos tam usiadł. Tak postąpił i on, wyciągając tym samym dziennik zza kapturu. Był to grabarski rejestr, który miał być przez niego pożyczony jakieś dobre dwa szczyty temu, przez co Mytos nie mógł zająć się obowiązkami, ponieważ nie mógł ich upamiętnić na piśmie. Rozwarł księgę.

Rejestr Grabarzy z Sali Przyjęć #17 (8-6-1):

- Wszelkie ciała przychodzące do Kostnicy mają trafić do sali przyjęć na drugim piętrze. Jeśli nie są zakontraktowane, mają przebyć proces balsamacji oraz zwłoki muszą być spisane przez skrybę aktualnie pełniącego służbę.
- Sprawdzić kontrakt zwłok. Jeśli zostały zakontraktowane na ożywienie, nie podejmować działań przygotowawczych, należy zawiadomić nekromantę i przenieść ciało do sal przygotowań.
- Sprawdzić dokładnie ciało i upewnić się, iż zostało całkowicie ogołocone z dobytku. Jeśli nie, należy podjąć działania przeszukiwawcze. Nie zlecać zadań pracownikom kontraktowym, nie posiadają oni odpowiednich zdolności. Każde znalezisko oddać do gabinetu przedmiotów.
- Żaden z Grabarzy nie jest odpowiedzialny za przeszukiwanie oddanych zwłok przez osoby trzecie oraz zbieraczy.
- Dobytek ma być przechowywany w sali przyjęć do czasu zgłoszenia się Wtajemniczonego.


Przewertował kilka kartek, dobrnął gdzieś do ćwiartki książki, gdzie ta zaczynała się już robić pusta, i pokazał mu kolejne strony.

19.001 -- 26 szczyt 20 roku rządów Faktola Skalla. -- Szczyt. -- Do Kostnicy przybyły zwłoki zmasakrowanego diabelstwa. -- Przyczyna zgonu: Pobicie (broń obuchowa?). -- Brak znaków szczególnych. -- Zbieracz: Cedryk. -- Wypłacono 2 miedziaki.

19.002 -- 26 szczyt 20 roku rządów Faktola Skalla. -- Przeciwszczyt. -- Do sali przywieziono martwą elfkę. -- Przyczyna zgonu: Rany cięte/Uduszenie (fiksacje autoerotyczne - wypadek?). -- Brak znaków szczególnych. -- Zbieracz: Świst. -- Wypłacono 3 miedziaki.

19.003 -- 27 szczyt 20 roku rządów Faktola Skalla. -- Brzask. -- Do Kostnicy trafiły zwłoki ludzkiego, młodego mężczyzny. -- Przyczyna zgonu: Rany kłute (bliższe oględziny ujawniają rtęć wypływającą z ust nieboszczyka). --
Wyraźne ślady przeprowadzonej sekcji, zsiniały palec serdeczny lewej ręki (zabrano pierścień - ofiara była żonata?) -- Zbieracz: Kapucyn. -- Wypłacono 3 miedziaki.

Wtajemniczony 3-go kręgu, Euzebiusz Wciąż-Zimny. -- Widziałem już wcześniej tego mężczyznę. Zdaje się, że to jeden z ludzi Faustyna, Władcy Dzieci.

19.004 -- 27 szczyt 20 roku rządów Faktola Skalla. -- Szczyt. -- Do Kostnicy przybyły zwłoki łysej kobiety. -- Przyczyna zgonu: Rany cięte (bliższe oględziny ujawniają rtęć wypływającą z ust nieboszczyka). --
Wyraźne ślady przeprowadzonej sekcji, ponad siedemnaście ran ciętych na torsie w okolicy żeber, na twarzy oraz na rękach (nie są głębokie, nie są przyczyną zgonu?) -- Zbieracz: Kapucyn. -- Wypłacono 2 miedziaki.

19.005 -- 27 szczyt 20 roku rządów Faktola Skalla. -- Szczyt. -- Przywieziono zwłoki bariaura. -- Przyczyna zgonu: Nieznana (wymagana autopsja - bliższe oględziny ujawniają rtęć wypływającą z ust nieboszczyka). -- Wyraźne ślady przeprowadzonej sekcji (ogołocono zwłoki ze wszystkiego) -- Zbieracz: Kapucyn. -- Wypłacono 4 miedziaki.


Wpisy odnośnie rtęci miały się potem regularnie powtarzać, a pomiędzy nimi komentarze grabarza o tytule "Wciąż-Zimny" zdawały się sugerować, iż to właśnie on pisał to wszystko. Potwierdzało to takie wrażenie, iż cały tekst napisany był tym samym charakterem pisma. Eustachy, to jest Wtajemniczony 5-go kręgu, nie musiał nic mówić, bowiem Mytos dobrze rozumiał w czym rzecz. Jednak nie było jasne co to ma wspólnego z nim.

- Chcę, byś to sprawdził. Awansuję cię na Wtajemniczonego 3-go kręgu, formalności dopełni się innym razem. Zostajesz zwolniony z obowiązków obróbki pracowników kontraktowych, chcę za to, byś dowiedział się kto zakłóca spokój w Ulu i skąd się biorą te ciała. - Nie musiał mu mówić, iż chodziło tutaj o ewidentne morderstwa.

Zaraz potem miał odejść, zostawiając go samego wraz z rejestrem grabarskim.



· Beznadziejne szaleństwo i rozpacz ·

- Siedem lat. - Powiedziało jedno.

- Nie, osiem. - Powiedziało drugie.

- Zamknij się!

- Nie, to nie może tak być... To nie może się tak skończyć.

- Tu już nie ma jedzenia. Nie ma jedzenia. Nie ma tu żadnego jedzenia. Nie ma jedzenia... - Powtarzało wciąż trzecie.

- Zjedliśmy mech ze wszystkich ścian i podłóg, ze wszystkich cegieł i katafalków. Zeżarliśmy wszelkie robaki jakie się tutaj wałęsały...

- Pająki, zjadłbym chociaż pająki... - Przerwało mu czwarte.

- ...Zeskrobaliśmy każdy brud z przepierzeń, nie ma tu już nic.

- Nie ma tu jedzenia, nie ma tu jedzenia, dlaczego nie ma tu jedzenia?...

- Błagam was, przestańcie. Przestańcie.

- Chcę jeść.


Zimny prąd powietrza znów świsnął przez korytarz jakby bawiąc się jego bezsilnością. Gdy tylko wiatr dotknął jego dłoni, schował przemarznięte palce do kieszeni, zadrżał beznadziejnie i skulił się w kłębek kładąc na ziemii. Zamknął oczy wyobrażając sobie tylko to, co jeszcze potrafił sobie wyobrazić w ostatkach rozszarganego na strzępy umysłu. Tam, wewnątrz jego głowy, było nadal ciepło; nie ciepło na tyle, by nie myślał o zimnie, lecz ciepło na tyle, by nie torturowała go świadomość tego, iż umrze jeśli uśnie. Ten ziąb nie był stały, pojawiał się i znikał. Po czterech latach albo pięciu latach począł liczyć ile on trwa, ile czasu mu jeszcze zostało by zniknął. Poruszał powoli ustami próbując wymówić liczby, próbując to obliczyć, lecz jego popękane wargi odmawiały współpracy – zlodowaciałe, pokryte wręcz szronem, były nieposłuszne jego woli, prawie ich nie czuł. Chciał uronić łzę, ale ta i tak prędzej by zamarzła niż ściekła po jego policzku. Zamknął oczy będąc skulonym w kłębek, leżąc przy ścianie. Zawył donośnie targany tymi mękami, a po chwili zaczął bezustannie skowyczeć na przemian żałośnie i bardziej dynamicznie, będąc przepełnionym złem na wszystko co go kiedykolwiek otaczało. Już dawno temu stracił zmysły, gdy pozapominał dlaczego tutaj w ogóle jest. Wiedział, że to Ona zesłała go do tego labiryntu, przypominała mu to każdego dnia, o ile w ogóle cokolwiek można było nazwać dniem w tych spowitych mrokiem korytarzach. Wiedział także, że to cierpienie i nieczystość myśli brały się nie z ciała, a z duszy. Pamiętał jak przez mgłę, niemniej tak czy tak pamiętał, ten mały, czarny flakonik, który...

Otworzył oczy, nie mógł tutaj zasnąć, nie mógł. Tak wiele razy chciał po prostu odpuścić, ale nie potrafił, jakiś nieprzenikniony ból trzymał go nadal w tym miejscu, w tej skorupie, bo tak naprawdę nie był niczym więcej, nie bez tej fiolki. Spojrzał przed siebie, na tunel z cegieł i metalu bez dachu, i zobaczył, że coś się tam porusza. Jego źrenice rozszerzyły się łapczywie, a on sam rzucił się wnet na to coś. Przeczołgał się po warstwie szadzi i pyłu, nie zważając na to o ile cieplejsze było miejsce w którym leżał, by następnie móc zamknąć między swymi dłońmi to, co było obiektem jego reakcji. Mała, malutka wręcz stonoga murowa. Rozchylił nieco swoją palczastą klatkę by móc na to spojrzeć. Chitynowy pancerz odbijał światło jakie przemykało niczym szalone w tym miejscu. Dopiero teraz zwrócił uwagę na to, że blaski i migawki w tym miejscu pochodziły od niematerialnych świetlików. Tak bardzo żałował, że nie były to prawdziwe świetliki... Robak rozwijał się i powoli starał uciec ku jednej jedynej szczelinie między jego uściskiem, ale ten postawił mu na drodze palec będąc tak niesamowicie szczęśliwym. Nie mógł się jednak tym szczęściem nacieszyć, po prostu chwycił stawonoga i włożył go sobie do ust. Zanim miał szansę go rozgryźć, poczuł jak ten łaskocze go odwłokiem po języku, ale chwilę potem skończył w jego żołądku i... Tyle. Znów był sam, znów był głodny, znów był szalony. Odwrócił się tak, by leżeć na plecach, a desperacja znów wtuliła się w swoimi okropnymi mackami wbijającymi się w niego z mrożącym uczuciem braku jakiegokolwiek znaczenia. W końcu zaczął melancholijnie wyć.

- Jesteśmy tu z tobą.

- Jesteś sam!

- Przeżyjesz to.

- Zginiesz marnie!

- Jeść!

- Pić!

- Trzeba nam ciepła.

- Trzeba nam się przekręcić od tego mrozu!

- Zamarzniesz.

- Zamienisz się w kostkę lodu.

- Nie bój się, nie umrzesz.

- Umrzesz, umrzesz tutaj, tu już nie ma nadziei żadnej!

- Zostawcie mnie, wyjdźcie z mojej głowy...


MrKroffin 19-01-2014 14:14

Znów nadciągnął lodowaty wiatr. Nieokiełznany wzdrygnął się z zimna i zaczął zgrzytać zębami. Przytulił się do kamiennej, ohydnie czarnej posadzki i drżał. Czas, który tu spędził, był nie do opisania. Nie wiedział nawet ile to już trwa. Rok, osiem, dwieście pięćdziesiąt? Podniósł się gwałtownie. Czyżby coś usłyszał? Czyżby jakiś śmiałek lub chociaż zwierz przybył do jego labiryntu? Przecież miał już gości! Naprawdę miał! Dlaczego jakaś jego część mówiła, że nie? Nienawidził jej i przeklinał ją. Rok, dwa… cóż, dawno. Dawniej niż chciał pamiętać odnalazł ślad niewielkiej, przynajmniej, w porównaniu do jego własnej, stopy. Otoczył ten strumyczek nadziei swego rodzaju kultem, nieważne co by przyniósł byłoby to ukojenie. Jakiś czas potem znalazł następny ślad, podobny do poprzedniego. Wpadł wtedy w szał, zaczął rzucać czary dookoła, a robił to z taką wariacką furią, że zemdlał z przemęczenia, głodu i pragnienia. Gdy się ocknął rozciął swoją igłą skórę nieopodal ramienia i skropił ślad krwią, by ta zastygła, a on nie musiał go oglądać. Teraz jednak przyszło coś żywego i dużego, coś co tu JEST i żaden głos nie powie mu inaczej. To tu JEST! Nie myślał o ludziach jako o ratunku, widział w nich tylko świeże, ciepłe mięso, którego mu tak brakło. Poczłapał do źródła dźwięku, by zauważyć, że zamiast soczystego mięsa leży tam cegła, która prawdopodobnie wypadła z muru. Spojrzał na ścianę obok, ale żadnej dziury w niej nie zauważył. Położył się ponownie rozczarowany. Patrzył w bezkres, który wydawał mu się otchłanią, z której przybywa jego nieszczęście. Po części miał rację, stamtąd bowiem przybywał upiorny chłód.

- Cegła numer tysiąc osiemset osiemdziesiąt cztery, cegła numer tysiąc osiemset osiemdziesiąt pięć, cegła numer... - jego metaliczny i nienaturalny głos rozszedł się po pomieszczeniu i sprawił, że Nieokiełznany podskoczył.

Głos zimny, wyrachowany, pozbawiony wszelkich emocji. Na dodatek zdawało się jakby ktoś mówił wraz z nim. I to nie było echo, ono pojawiało się później. Teraz właśnie trafiło do jego uszu. Sam zaczął obawiać się swego głosu, więc często go nie używał. Zresztą rzadko kiedy zbierał w sobie dość sił, by to zrobić. Wstał i wyprostował się. Po tylu przeżytych latach pośród ciemności nie zwracał uwagi na swój wygląd, a on był odrażający. Nie wiedział jak wyglądał zanim Ona To zrobiła. Nieokiełznany był paskudny i nie chciał siebie oglądać.

Miał obrzydliwą, zwisającą fałdami fioletową skórę. Oczy skrywał pod złoto-czerwoną maską, której nigdy nie zdejmował, by nie dodawać sobie szpetoty, której miał już nazbyt wiele. Na głowie mieścił się paskudny, czarny turban zrobiony z jego własnego mięsa, mięsa śmierdzącego rozkładem, tak jak on cały. Turban łączył się z jego lewą częścią twarzy i wrastał w nią deformując jedno z oczu ukrytych pod maską. Nosił naramienniki wykonane z czarnych pasków luźnie ze sobą powiązanych. Na klatce piersiowej pobłyskiwały kości i złoty mostek, którego historię Nieokiełznany zapomniał. Od tego miejsca w dół opadała ponuro obszerna, skórzana szata w kolorach czerni i fioletu. Jego palce były długie na co najmniej dwadzieścia centymetrów dodatkowo zakończone paznokciami niczym brzytwy. Ręce zdobiły mu bransolety, a w kąciku ust widniał złoty kolczyk.


- Cegła numer tysiąc osiemset dziewięćdziesiąt trzy… – liczył spokojnie.
Cieszył się, że może liczyć. Te cegły to była jedyna rzecz, którą można było logicznie pojmować w jego labiryncie. Miał jedną zaledwie ściankę wykonaną z kamieni w kształcie cegieł. Resztę labiryntu pokrywały równomierne, niekończące się ściany litego kamienia. Niegdyś przyobleczone w mech i korzenie, dziś stały opustoszałe, miejscami splamione krwią Nieokiełznanego. Nie uchował się przed jego głodem nikt ani nic. Zabrakło już pająków, zabrakło słodziutkich chrząszczy. Było tu pusto i martwo. Tylko woda kapała w jednym, jedynym miejscu w labiryncie. Tam zawsze udawał się Nieokiełznany, to dawało mu poczucie obowiązku, bez którego ogarniał go coraz poważniejszy obłęd.

- Nieokiełznany! Spójrz co mam dla ciebie! – rozległ się głos człowieka.

Upiór podskoczył i pomknął nad ziemią w kierunku źródła dźwięku. Zobaczył starca ubranego we włosiennicę, który trzymał jakieś zawiniątko w rękach. Nieokiełznany przystanął. Przerastał gościa niemalże dwukrotnie, choć nieznajomy z pewnością był człowiekiem i to dość wysokim. Zmierzył wzrokiem przybysza.

- Znowu ta sztuczka? Nieokiełznany wie, czym jesteś. Jesteś snem o znanych twarzach i nieznanych umysłach.
- Cóż ty pleciesz, Nieokiełznany? Nie pamiętasz mnie? To ja, Volker. Mam coś dla ciebie.

Upiór zmarszczył brwi. Już widział innych, podobnych do starca. Każdy obiecywał wolność, radość lub przynajmniej świeżą strawę. Nigdy to się nie ziściło. Mała paczuszka, którą trzymał w dłoniach wydawała mu się dziwnie znajoma, tak jak i sam staruszek.

- Co przyniosłeś, starcze o znanej twarzy?
- To twoje odkupienie, Nieokiełznany. Jest tutaj, w tej paczce. Wystarczy ją otworzyć, otwórz ją. Tam jest twoja fiolka. Twoja krew.

Nieokiełznany zawahał się. Jedyne o czym nie zapomniał odkąd się tutaj pojawił to właśnie flakonik wypełniony krwią, jego krwią. Poza tym jego wspomnienia stanowiły pourywane fragmenty rozmów, kilka zapachów, dotyków i odgłosów. Znał też Jej obraz, widywał go co noc, a on go zamęczał i teraz, i w trakcie snu.

- Nieokiełznany pragnie fiolki. Obiecaj mu, że nie jesteś Jej cieniem.
- Ja? Nigdy! Nienawidzę jej równie mocno co ty, Nieokiełznany. Weź fiolkę, ulżyj sobie. Zasługujesz na spokój po tym, co przeszedłeś. Zapomnij, odejdź do innego planu. Zapomnij, Nieokiełznany.

Nieokiełznany wyciągnął rękę z krogulczymi pazurami i skierował ją do zawiniątka. Jeszcze tylko chwila, już za chwilę będzie wolny, gdzieś tam, daleko. Może w Limbo? Zawsze chciał się tam udać. Zamknął oczy, a gdy je otworzył dookoła nie było już ani starca ani paczuszki. Nieokiełznany zakrył twarz dłońmi. Upadł na kolana. Nieoczekiwanie podskoczył, zapłonął żywym gniewem i obłędem. Zaczął maniakalnie uderzać głową w skałę labiryntu.

- Ból fizyczny oddala ból psychiczny – powtarzał z niepokojącym spokojem, bijąc w ścianę coraz mocniej.

W końcu przestał. Padł na ziemię zemdlony. Krwawy ślad, który pozostawił na kamieniu dołączył do licznych krwawych dzieł labiryntu. To malowidło było jednak inne, niezwykłe, jedyne w swoim rodzaju. Oto bowiem upamiętniało dwieście trzydziestą siódmą rocznicę udręki.


Zormar 01-02-2014 17:40

W niezbyt dobrze oświetlonym pomieszczeniu, co jakiś czas jakiś nikły tylko dźwięk zakłócał panującą weń ciszę. Była to najczęściej kropla, która postanowiła wybrać się na kurs kolizyjny z podłogę, jak zresztą setki jej podobnych. Grabarz zastanowił się nad tym, czy zgłosić to komuś, lecz rozmyślił się, gdy tylko powrócił do przerwanego zajęcia. Mytos skończył przemywać octem kość udową, która właśnie nabyła dość sporawą dziurę. Kość na należała do leżącego przed mężczyzną szkieletu zakontraktowanego mężczyzny. Przygotowywał go właśnie do odbycia jego pracy w murach kostnicy. Mytos powiódł swoimi przymkniętymi oczyma ku śrubie, od której unosiła się słaba woń alkoholu. Wolnym, acz pewnym ruchem umieścił śrubę w wydrążonym w kości otworze...

Po jakimś czasie przyszła pora do nakreślenia run strażniczych na kaftanie zakontraktowego. Proch flegmatycznie przystąpił do kreślenia run. ~Eteyr, Say, Ord, Ceilc~ Upewniał się tylko, czy aby na pewno w odpowiedniej kolejności umieścił na przyszłym robotniku znaki. Po czasie jaki zajęło mu kreślenie znaków zamierzał przystąpić do ostatniego elementu pracy nad zakontaktowanym, kiego to niespodziewanie poczuł na swym barku ciężką rękę. Do nozdrzy dostał się lekki odór płynu balasmicznego, a Grabarz odruchowo szybko się odwrócił. Lekko zdziwionym wzrokiem powiódł po robotniku, który mu przerwał. Miał on wypisany na głowie numer 1183, a usta starannie zaszyte. Ciało truposza wyginało się w łuk i zdawało się, iż zaraz przewróci się na ziemię, a potem oczywiście trzeba by było go poskładać. Nic takiego jednak się nie stało, a martwiak swoimi połamanymi palcami zaczął coś gestykulować. Choć może to trochę zbyt duże słowo, prędzej można by było to określić mianem ruchów paralityka. Mytosowi zajęło trochę, by się połapać o co chodzi robotnikowi, gdyż ci jako, iż nie byli prawie w ogóle rozgarnięci, mieli wielkie problemy z porozumieniem się ze swoimi pracodawcami. Wreszcie jednak Proch zrozumiał o co chodzi i wręczył truposzowi klucz, by spokojnie powrócić do swoich zajęć. Niestety kolejny raz ograniczenia ożywieńców uniemożliwiły mu zakończenie pracy, bowiem zombi z racji na swoje niezbyt dobrze naprawione palce nie mógłby umieścić klucza w zamku, a o jego przekręceniu nawet nie wspominając. Mytos odebrał od burczącego zombiaka klucz ze szczurzą czaszką i ruszył ku drzwiom. Dopadł do nich i dość płynnym ruchem umieścił metalowy przedmiot w zamku i po zgrzycie wywołanym przez jego ruch, te otworzyły się ze słyszalnym odgłosem świadczącym o potrzebnym naoliwieniu.

Za drzwi wyłonił się faktor frakcji, który sprawnie podszedł do jednego ze stołów i odciągnął od niego dwa kościane krzesła. Wtajemniczony ruszył oczywiście za nim, spodziewając się, iż to coś ważnego. Gdy zrównał się ze swym przełożonym ten ruchem dłoni nakazał mu by spoczął. Mytos uczynił to bezzwłocznie, zaintrygowany przybyciem Eustachego Trzem-Śmierciom-Bliskiego. Mężczyzna z którego czupryny sypały się wszy, wyjął z połać swej szaty rejestr, który to zabrał około dwóch szczytów temu. Było to niekomfortowe dla Grabarza, gdyż nie można było odnotować poczynionych prac. Mytos swymi przymkniętymi oczyma wodził po stronnicach rejestru, gdy faktor przerzucał je zbliżając się ku ostatnim wpisom. To właśnie te pokazał Mytosowi, który doszedł już do siebie. Grabarz zaczął wodzić swym lekko mętnym wzrokiem po okazanych mu zapiskach, a gdy skończył zwrócił swój wzrok ku Eustachemu. Zdążył już wszakże zrozumieć o co chodziło, lecz nadal nie do końca był świadomy tego, jaki to ma związek z jego osobą. Eustachy jednak szybko odpowiedział na nie zadane pytania oznajmieniem, iż od tej pory Mytos będzie wtajemniczonym 3-ciego kręgu, lecz ma się dowiedzieć co zaczęło się dziać w Ulu, gdyż taki dość dziwny napływ ciał był niepokojący. Pochwycił dany mu rejestr, po czym odprowadził faktora przymrużonymi oczyma.

Przez jakiś czas siedział na kościanym meblu zastanawiając się, jak też się zabrać za tak coś nieoczekiwanego, co właśnie zostało mu zlecone przez faktora. Grabarz postanowił zacząć wszystko od ponownego przejrzenia rejestru, by wychwycić coś podejrzanego. Po ponownych oględzinach okazało się jasnym, iż ciała pochodzą od jednego zbieracza o imieniu Kapucyn. Mogło to oznaczać, iż osobnik ten był w pewien sposób zamieszany w morderstwa. ~ Dlaczego odbierają im czas, by przygotować się do Prawdziwej Śmierci? ~ Kwestia ta zastanowiła Grabarza, który zamknął już rejestr i zaczął wpatrywać się w sufit znajdujący się nad nim. Po chwili rozmyślania stał i umieścił kościane krzesła na ich miejscach. Miał już wyjść z pomieszczenia, kiedy tknęła go pewna myśl. Natychmiast zmienił kierunek swojego niezbyt pośpiesznego chodu i skierował się do stołu na którym leżało ciało devy. Pochylił się nad nim i placem wskazującym do pary z kciukiem podniósł tegoż górną wargę. Z początku nic nie zauważył, niemniej razem ze światłem, które niosły świece opodal, ujrzał, że coś głębiej się świeci. Rozszerzył mu szczękę, chcąc sprawdzić co to jest. Gdzieś w uwularnej części jego narządów mowy można było dostrzec błyszczący, metaliczny płyn. Wnet odskoczył. To co zrozumiał sprawiło, iż mimowolnie głośno przełknął ślinę. Czyżby to było możliwe, że ten, kto stoi za morderstwami w Ulu mógł zabić nawet devę? Oznaczało to, iż osobnik ten nie miał ani krzty sumienia, a dla Prawdziwej Śmierci zwłaszcza. Prawdziwa Śmierć powinna być osiągnięta po dotrwaniu do jesieni życia, lecz jak widać Mytos jest w tym twierdzeniu raczej osamotniony, czego dowodem jest choćby leżący przed nim niebianin. Grab mimo pierwszego szoku szybko odzyskał panowanie nad sobą i już w miarę beznamiętnie podszedł znów ku devie. Gdy dotarł już do tego wyciągnął rękę w stronę sztyletu, który tkwił głęboko w gardle nieboszczyka i spróbował go wyjąć. Wszakże mogło się okazać, iż po nożu będzie można dojść do źródła nadnaturalnej ilości trupów. Zanim to się stało, chlapnęła na niego struga krwi, gdy widocznie odblokował tętnicę; bruzgę szybko wytarł. Kosa okazać się miała taką, jaką widywał czasami przy ciałach co bardziej zamożnych trepów, choć być może nie zbyt zamożnych. Ząbkowane ostrze oraz zagięta rękojeść, nie był to symbol żadnego tam wielkiego bogactwa, co ale taki oręż był dostępny u handlarzy w Dzielnicy Kupieckiej, co zdawało się sugerować, iż morderca, jeśli to do niego należało ostrze, nie pochodził z Ula, bowiem tych często na takie zabawki nie było stać. Musiał też być dość mądry, jako iż nie zabił ofiary swoją własną kosą, a kupioną specjalnie na okazję.

Grab znalazł ewidentnie już jakąś bardziej namacalną poszlakę. Miał do tego jeszcze zbieracza, którego wypadało by przepytać oraz do odwiedzenia Procha, który odbiera od zbieraczy ciała. Skoro zaś mowa o truposzach to trochę ciężko sądzić, iż deva przebywał w Ulu, a mimo to dostarczony został przez zbieracza, bo przez kogóż by innego? Mogło to oznaczać, iż morderca nie działał bezpośrednio w Ulu, lecz poza nim, a potem pozbywał się truposzów poprzez zostawienie tych w Ulu. Stwierdziwszy to po dość długich rozmyślaniach Proch postanowił odnaleźć Euzebiusza Wciąż-Zimnego, który być może będzie mógł powiedzieć mu coś więcej. Ostatnią rzeczą jaką z robił w sali przygotowawczej było wytarcie Kosy w jakieś szmaty na blacie, by następnie ruszyć ku drzwiom. Zanim wyszedł chciał jeszcze wydać polecenie zombiakowi, by pilnował sali, lecz raczej nikt nie miałby powodów, by się tutaj zakradać, więc nic nie zrobił tylko wyszedł zamykając za sobą drzwi. Gdy klucz już zazgrzytał w zamku, a drzwi były zamknięte Grabarz ruszył schodami na parter trzymając pod prawą pachą rejestr. Przyszła pora na poszukiwanie Euzebiusza. Nie zajęło mu to wyjątkowo długo, jako iż odwiedzał on często sale odwiedzin, gdzie leżały różne niezwiązane ze sobą trupy, które, z jakichś powodów, miały wielu gości. Miał on się zajmować momentami czyszczeniem nagrobków, kamiennych płyt li podłóg z wydzielin pozostawionych przez wyjątkowo nieschludnych odwiedzających. Euzebiusz Wciąż-Zimny, jak się miało okazać, był hydrolothem. Chodził zatem kompletnie nagi po korytarzach Kostnicy, albowiem Grabarze nie mieli tak wielkich rozmiarów szat dla niego, zaś jego skóra i tak musiała oddychać. Stało się też tak, iż Mytos przyłapał go na myciu wcześniej wspomnianej podłogi, toteż mógł być świadkiem dziwacznej czynności wykonywanej przez bestię. Wielkie, żabio-podobne ciało pokryte było śluzem na karku, plecach i tyłku, po zewnętrznej stronie rąk oraz wewnętrznej nóg, a także na łączących je dziwnych substytutach płetw. Euzebiusz miał wycierać posadzkę leżąc na niej i leniwie, w spokoju niczym wręcz niezmąconym, natłuszczając i pokrywając ją ohydnym, chociaż wcale a wcale nie pachnącym, żelem. Zaraz potem miał wstać, chwycić za mop i począć myć, a nieco później za szczotkę i szorować, pucować i glancować płyty i katafalki.


Mytos nigdy nie mógł uwierzyć, iż ktoś taki jak Euzebiusz dołączył do ich frakcji. Było to o tyle dziwne ze względu na jego rasę, lecz skoro podzielał z nim poglądy to powinni się dogadać. Nie czekając na nic więcej ruszył ku temu omijając przy okazji plamę żelu. Szczerze, to wolał by się chyba oblać płynem balsamicznym, niż wpaść w dziwny żel, czy cokolwiek to było.

- Witam cię, Euzebiuszu. Czy to ty odnotowałeś te ostatnio dostarczone ciała? - Rzekł do tego Proch beznamiętnie jak miał w zwyczaju jednocześnie podnosząc rejestr i otwierając na stronnicach, które pokazał mu faktor. Hydroloth, niby zaskoczony, choć tak naprawdę wciąż spokojny, nie raczył obdarzyć Mytosa spojrzeniem, zajęty swoją czynnością. Rzucił za to szybko okiem na pokazaną mu knigę.

- Tak, to byłem ja. - Przerwał na chwilę, by rozprostować swoje obślizgłe plecy. - Dlaczego?

- Faktor Eustachy Trzem-Śmierciom-Bliski podejrzewa, iż ktoś zaczął mordować w Ulu. Wpisy w rejestrze to potwierdzają. Mógłbyś mi opisać zbieracza Kapucyna? - Odrzekł Grab do Graba beznamiętnie.

- Nie ma w nim nic ciekawego. - Odparł. - Zwykły człowiek, czarne włosy, śliwa pod okiem, gdy go ostatnim razem widziałem. - Spojrzał w tej chwili na Mytosa swoimi obojętnymi ślepiami wielkości jabłek. - Chodzi o rtęć?

- Tak. Co ci o tym wiadomo? - Odpowiedział Proch bez zmiany w twarzy, czy głosie.

- Nic. Niewiele. Te zwłoki przywieźli różni zbieracze, znalazłem rtęć w kilku z ciał, ale nie ma o co się martwić, niewiele jej było. Nikt się nie zatruje. Pomogłem przeczyścić parę żołądków, rtęć się wypłukało, co trzeba to zapisałem w rejestrze. Graty oddałem do Gabinetu Przedmiotów jak jakieś były.

- Rozumiem. Co do ciał tych z rtęcią to byli przedstawiciele Ula, czy też może ktoś z innych dzielnic?- Odrzekł na to Mytos. Ta informacja mogła być cenna, o ile Euzebiusz coś wyjaśni.

- Nie mogli być tylko z Ula. - Nadął się donośnie, nabierając tym samym powietrza. - Za dużo Czuciowców, za dużo Znakowców, za dużo Bogowców. - Spojrzał na grabarza chyba po raz pierwszy podczas konwersacji. - Ale zwłoki zazwyczaj nie były świeże, rigor mortis dawno występowało we wszystkich z nich, niektórzy wysychali dosłownie. Zbieracze, co to ich przynieśli, musieli ich znajdować gdzieś dalej. Nie jestem pewien, ale może nawet ktoś przytachał całą furmankę z zatrutymi zwłokami; może była gdzieś jakaś rzeź, może był gdzieś jakiś rytuał, nie wiem.

- Yhm. Kojarzysz może coś szczególnego w tych ciałach co by je mogło łączyć poza oczywiście rtęcią i dość długim czasie bez właściwego pochówku? - Zadał kolejne pytanie.

- Spora ich ilość to byli frakcyjni, jak już powiedziałem. Byli tam nawet Łaskobójcy i Guwernanci. Nic innego mi nie przychodzi do głowy.

-Ja odkryłem rtęć w ustach devy, który do nas trafił. Najwidoczniej ktoś, lub coś zaczyna eliminować członków frakcji. Hm…- Zastanwaiając się powiódł leniwie wzrokiem po suficie i ścianach. Wreszcie znów spojrzał na Euzebiusza. -Kiedy ostatni raz ten Kapucyn przyniósł jakieś ciało? Robi to jakoś reg…- Proch wpadł na pomysł. W miarę szybko otworzył rejestr na stronach z prawdopodobnymi ofiarami mordu i zaczął sprawdzać, czy odstępy czasu między ich dostarczeniem były raczej przypadkowe, czy też może był w jakimś stopniu regularne.

- Wydaje mi się, że te konkretne zwłoki przychodziły mniej więcej co cztery szczyty, zazwyczaj o przeciwszczycie. - W tym samym momencie Mytos, przeglądając rejestr, zdawał się znaleźć potwierdzenie słów Euzebiusza; ciała były datowane na mniej więcej trzy do pięciu obrotów torusa od siebie.

-Masz rację. Pozostaje tylko pytanie gdzie zbieracze znajdują te ciała... - Zamyślił się Grab, by po chwili znów przytomniej spojrzeć na Euzebiusza. -Kiedy zostało nam dostarczone ostatnie ciało z rtęcią?

- To było chyba wczoraj przeciwszczytem, gdy dzielnice opustoszały przez Tonących. Jakiś Zbieracz przyniósł niebianina do kostnicy.

- Zacząłem coś takiego przypuszczać po tym, jak znalazłem w jego gardle rtęć. - Potwierdził słowa dziwnego Grabarza. - W takim razie za jakiś czas powinno pojawić się następne ciało. Tymczasem… - Przerwał, by wyjąć spod szaty kosę, która tkwiła w gardle devy. Jednocześnie schował rejestr, by mu nie przeszkadzał. Następnie chwycił w dłoń sztylet i pokazał go Euzebiuszowi. - To jest kosa, która tkwiła w szyi tego niebianina. Podejrzewam, iż ten, kto go używał robił to nie bez przyczyny. Czy przy którymś z ciał było coś podobnego? - Hydroloth wgapił się swoimi ogromnymi ślepiami w ostrze.

- Przy każdym ciele coś jest. - Zastanowił się chwilę, po czym dodał. - Przy większości coś jest. Nie wszyscy z tych zmarłych byli zabici przez coś konkretnego. Jedni byli zażgani, inni mieli ślady garoty na szyi. Jedni kosę w grdyce, inni byli podziurawieni jak sito. Czasami trudno było określić co ich zabiło, takich wciskałem do Sekcji Strapienia w mauzoleum; nie mamy czasu ani funduszy, żeby na wszystkich używać zwoju Gadki Z Nieumarłym. W gabinecie przedmiotów może jakieś znajdziesz… - Rozprostował swoje obciekające okropnym żelem plecy, w tym samym czasie z jego gruczołów wypłynęło trochę śluzu. Potem znów rozpoczął. - Co do tej kosy to wygląda ona na porządną. Devy też nie przynależą do standardów Ula, pewnie nie był stąd. A ostrze nie tkwiło w nim na dobre, nikt z tej dzielnicy nie zostawia broni w zwłokach, to byłoby marnotrawstwo.

-Podzielam twoje spostrzeżenie.~Bo sam kiedyś mieszkałem na ulicach ula…~W takim wypadku daje to nam pewność, iż agresor nie pochodzi z Ula. Natomiast co do tego devy, to może jego warto by trochę przepytać. ~Trzeba mi udać się do mauzoleum.~ Podjął decyzję Mytos, po czym zwrócił się do Euzebiusza. -Dziękuję ci za poświęcony czas. Żegnaj.- Rzekł, po czym ruszył swym lekko ociężałym krokiem ku mauzoleum.

Martwy po zakończonej rozmowie z Euzebiuszem postanowił zdobyć zwój Gadki Z Nieumarłym, by porozmawiać z devą, który był również powiązany z tym, co się ostatnio zaczęło wyprawiać w Sigil. Mytos uważał morderstwa za jeden z najgorszych sposobów na doświadczenie Prawdziwej Śmierci. Mimo to jego pogląd nie był szeroko popierany, więc musiał zachowywać go dla siebie. Grabarz po chwili przechadzki dotarł do głównej bramy Kostnicy, którą to wyszedł do Ula. Wiedział, iż Ul zawsze będzie mu się źle kojarzyć, gdyż gdy jeszcze tam przebywał był to najgorszy okres w jego życiu, czy też raczej w tej mistyfikacji życia. Przystanął chwilę, by odetchnąć prawie czystym powietrzem Sigil, a następnie schodami ruszył ku bramie kostnicy. Tą zaś przeszedł i ruszył w głąb Ula. Minął obelisk noszący miano Nagrobka Dla Sfer.


Ominąwszy wielki obsydianowy obelisk oczom Graba ukazało się wejście do Mauzoleum, gdzie członkowie jego frakcji kiedyś jeszcze chowali zmarłych, lecz z powodu jego zapełnienia zaprzestano tego oraz przystosowano owo miejsce do kilku innych funkcji. To właśnie tutaj mieściła się Sekcja Strapienia, która zajmowała się dochodzeniem przyczyn zagadkowych zgonów. Dotarłszy do wejścia przekroczył je i wszedł do środka.

Wewnątrz panowała atmosfera niemalże taka sama jak w kostnicy, lecz nie było tutaj czuć smrodu zombich i szkieletów. Rzuciwszy spokojnym spojrzeniem po pomieszczeniu Mytos odświeżał swą pamięć, by odnaleźć drogę do pomieszczenia zajmowanego przez Sekcję Strapienia. Mauzoleum było przez większość grabarzy rzadko odwiedzane za sprawą małej liczby spraw i obowiązków, które wykonywano w tym budynku. Przypomniawszy sobie drogę Proch ruszył swym ociężałym chodem ku jednym drzwiom, które to mieściły się prawie naprzeciwko wejścia. Dopadł do nich i przekręcił klamkę. Zamek w drzwiach zagruchotał, a drzwi się otworzyły z piskiem. Mytos wkroczył do pomieszczenia, gdzie jak dostrzegł kilku grabarzy wykonywało swoje obowiązki przeprowadzając dokładniejsze sekcje, lub jak to robił jeden z nich, rozmawiała z nieumarłym, by od tego dowiedzieć jak zginął. Jeden z prochów należący do Sekcji ruszył mu na spotkanie. Gdy obaj mężczyźni znaleźli się już w odpowiedniej odległości pozwalającej na rozmowę między nimi utworzył się krótki i rzeczowy dialog. Członek Sekcji zadawał pytania co do tego, kto i po co ich niepokoi, na co świeżo awansowany proch odrzekł, iż zwą go Mytos oraz, iż przychodzi po Zwój Gadki Z Nieumarłym. Grabarz spojrzał na "śledczego" przytomniej, po czym skinął głową i odszedł ku jednemu z regałów. Pozostawiony na chwilę samemu sobie Proch obserwował jak kobieta, będąca nieomylnie diabelstwem, sprawnie rozcinała klatkę piersiową zmasakrowanego trupa odsłaniając połamane kości, które z organami utworzyły krwawo-kościstą mieszankę. Po chwili do Mytosa podszedł grabarz z którym rozmawiał i wręczył mu on zwój o który prosił. W odpowiedzi Proch skłonił głowę w podziękowaniu i opuścił pomieszczenia Sekcji Strapienia, tak jak po chwili Mauzoleum.

Po wyjściu z budynku grab ujrzał jak jakimś mężczyzna ciągnął coś do znajdującego się zaraz przy mauzoleum zaułka. Mytos nie zauważył co to dokładnie było, lecz po cichym jęku, który dotarł do jego uszu stwierdził, iż niedługo do Kostnicy przybędzie kolejne ciało. Grabarz nie zwracając zajściu większej uwagi ruszył znów ku siedzibie swojej frakcji. Przebył część dzielnicy i przeszedł przez łuk, który był niejako bramą do dziedzińca kostnicy. Wszedł na ów dziedziniec, a z niego następnie schodami dostał się do bramy budynku. Strażnicy zauważyli jego powrót i odźwierny otworzył trochę wrota, by mógł wejść do środka. Po wkroczeniu w znane sobie mury bez zbędnych ceregieli ruszył ku pomieszczeniu przygotowań, gdzie jeszcze niedawno pracował, by przepytać trochę niebianina. Deva jako jedno z najbardziej dobrych stworzeń w całym wieloświecie powinien bez zbędnych problemów powiedzieć mu co wie. Mytos dotarł do schodów, a nimi trafił do drzwi, które jakiś czas temu zamknął. Z fałd swojego stroju wyciągnął klucz i po umieszczeniu tegoż w zamku przekręcił go, a temu towarzyszyło słyszalne chrupanie zamka, który to po chwili ustąpił pola, a drzwi otwarły się. Popchnął je trochę dalej i wkroczył do pomieszczenia. Zombi, który mu asystował stał w miejscu, gdzie go zostawił . Grabarz zamknął za sobą drzwi, po czym zbliżył się do ciała devy. Po chwili namysłu poszedł po igłę i trochę nicy, by powróciwszy z nimi zaszyć rozpłatane gardło i szyję, by te nie powodowały więcej powodów, do kolejnego mycia ciała. Uporawszy się z problemem przyszła pora na małe przesłuchanie.

black_cape 03-02-2014 15:13

Th’amar postanowiła zrezygnować z relacjonowania dnia, którego wydarzeń wystarczyłoby na kilka inkarnacji, a który został dosyć nonszalancko sprowadzony do szemranych interesów w Ulu. Po chwili odrzuciła też myśl o wsparciu się autorytetem Gildii Anarchów i Transcendentalnego Porządku. Zatrzymała jednak ekscentrycznego kaduka zdecydowanym ruchem.

- Czymże jest jedno spotkanie, które wszak trwa już od pewnego czasu, wobec tego, co zaraz *poznasz*? - Ton głosu Th'amar wahał się między hipnotyzującą inkantacją a nader głośną próbą sprzedaży uszkodzonego portalu do Otchłani. - Z pewnością zainteresuje cię próbka staroczarciego, do której po wielu trudach udało nam się uzyskać dostęp.

- “Staroczarci”? - Odparł kpiąco kaduk. - Nie ma takiego języka! - Wymachiwał dłońmi jak szalony. - Jest staro-baatoriański, staro-yugholothyjski, staro-otchłanny, ale nie “staroczarci”! Nie potrzeba mi tu wiedzy obalonej wieki temu. - Odparł obojętnie. - A teraz, jeśli pozwolisz, czeka na mnie wycieczka na tajne spotkanie lingwistów w Astralu, wrócę za pół roku!

- Astral to niebezpieczna sfera, coś o tym *wiem*. - Th'amar zamyśliła się na dłuższą chwilę. - Zaproszenie na ważne spotkanie wśród szczęku mieczy githyanki, w tłumie zagubionych myśli milionów istot nie brzmi moim zdaniem poważnie. - Wzruszyła ramionami. - Zdążyłeś już ocenić pismo, o którym wspomniałam, lecz jeszcze go nie *poznałeś*. Jeśli zaś nie jesteś jasnowidzem, sugerowałabym zmianę kolejności. - Kaduk spojrzał na nią niemalże obrażony.

- Masz dziesięć sekund. - Uthilai wyskoczył zza Th’amar niczym jeden z tych wszędobylskich, drobnych handlarzy. W jednej chwili w jego dłoniach pojawił się grimuar obrócony w kierunku tłumacza. Zaczął wertować mokre stronnice, aż natrafił na pismo.

- Nie dotykaj! - Przestrzegł. - Jest niebezpieczny. - Preya, na początku zniesmaczony niejako, zbliżył się do skryptu. Gdy tylko spojrzał na knigę, jego oczy rozszerzyły się do rozmiarów, których żaden ze sferowców nie spodziewałby się, oceniając je po ich wcześniejszych kształtach.

- Jak, gdzie, skąd?! - Wytrzeszczył gały wgapiony raz to w tomisko, raz w trzymającego je aasimara. - “Starobiesi”? - Powtórzył, siląc się na teatralną dramatyzację. - Kim ty w ogóle jesteś? - Zwrócił słowa do Th’amar. - Toż to nic innego jak Ûnte’dib, język wygnanych tytanów! Nie wiem co to za tekst, ale… - I w tym momencie z owalnego obiektu krążącego nad jego głową wyskoczyła czerwona wstęga światła, która natychmiast miała połknąć księgę w całości, zmielić ją, w międzyczasie beknąć i zwrócić do rąk Uthilai’a. - ...Ale na pewno będzie doceniony na zlocie lingwistów i językoznawców Wieloświata. - Zamknął oczy, chcąc się jakby przez chwilę podelektować zdobytą wiedzą, po czym mlasnął ustami i znów począł mówić. - No, to by było na tyle. Wybaczcie, nie pomogę wam, bo się śpieszę, ale czujcie się wolni do przeglądnięcia moich osobistych archiwów lingwistycznych, jeśli chcecie to przetłumaczyć. - Wskazał na drzwi za nim, jednocześnie wyciągając z innej bryły o niemalże niemożliwym do określenia kształcie mały klucz, podając go ostrożnie aasimarowi. - “Ûnte’dib”. - Powtórzył. - Mam nadzieję, że znacie alfabet handlowego planarnego; możecie tam znaleźć różne notatki. I nawet nie próbujcie nic zabierać, bo ostro tego pożałujecie! - Pogroził całej trójce palcem, wychodząc tym samym z pomieszczenia. Wprawdzie Th'amar wolałaby, aby Preya osobiście przetłumaczył tekst, jednak z drugiej strony dostęp do notatek dawał o wiele ciekawsze możliwości... Dotychczasowa rozmowa z kadukiem nie świadczyła zresztą o tym, że jego obecność ułatwiłaby całą sprawę.

- Jebany... - Mruknął pod nosem Uthilai. Oni tu przynoszą pradawny artefakt, a ten ich tak olewa i jeszcze nic sobie nie robi z klątwy. - No nic! - Odwrócił się uśmiechnięty do towarzyszy. - Każdy bierze trzecią część, co? - Powiedział kierując się do pomieszczenia, które miało się wkrótce okazać małą biblioteką na tyłach komnaty..

Do poszukiwań rzucili się wszyscy samotrzeć, przebierając w regałach pomiędzy starymi tomiskami, jeszcze starszymi notatkami oraz wszelkiego rodzaju kamieniami doznań czy też starymi, teraz już nic nie wartymi homunkulusami, które, z racji braku opieki nekromanckiej, po prostu wyschły. Całe szczęście krój pisma Preyi, nawet jeśli wcale nie wszystkie spisane tutaj informacje były rzemiosłem jego rąk, było nad wyraz czytelne, i choć momentami atrament rozbiegał się po papierze niektórych tytułów, nie mieli większych problemów z odnalezieniem potrzebnych im informacji. Przynajmniej do pewnego stopnia; ponieważ tak oto Pratibharava natrafiłu najpierw na małą notatkę schowaną między knigami, na której można było zobaczyć szybki i praktyczny sposób transkrybowania alfabetu języka Ûnte’dib. Znalazłu także informacje, jakoby pismo to miało się zwać “Aradtei”, niemniej nie uznału onu tego za jakąkolwiek wartościową informację.


Uthilai’owi natomiast, wraz z pomocą Th’amar, udało się znaleźć rozdział w innej księdze poświęconej najwyraźniej językom tytanów, w którym znajdowały się szczątkowe informacje na temat końcówek aglutynacyjnych ich języków oraz mały słownik stworzony na podstawie niewielu dostępnych tekstów, które najwyraźniej, patrząc na legendę na jednej ze stron, możnaby policzyć na palcach obu rąk. Przypisek na dole zdawał się także sugerować, jakoby nikt w dzisiejszych czasach nie posługiwał się już językiem Ûnte’dib, co zdawało się być lekkim zawodem zważywszy na to, co musieli teraz zrobić. Th’amar dokładnie wczytała się w tekst, zwracając szczególną uwagę na subtelne różnice między poszczególnymi znakami. Następnie przekazała zapis w alfabecie planarnego handlowego Pratibhairavu, któru teraz znacznie szybciej przetłumaczyłuby słowa.

”Siefv'dib mutan, eaksánt nue essatan sazan.
Esmeavtin'dib, eskalar'dib na estmistaér'dib.
Aobér min Iormetel'dib, famár'dib ekozan na arfatan.
Umtalde dis, léarsa kin oldar'dib nusar'div.
On kandas’dib aobér deidinas tavé adlik’efv.”

Konstrukt przeanalizowału odnalezione zapiski, spojrzału uważniej na tekst zagadki, a potem nagle zaczęłu szybko przeskakiwać ślepiami od słowa do słowa, od zdania do zdania.

”Żniwo kary, zebrane pośród plonów zła.
Egoiści, zdrajcy i krzywoprzysięzcy.
Będzie tam Prometeusz, pan życia i ognia.
Rozwiąż to, tłumacząc na język wspólny.
A odpowiedź będzie prostsza niż myślisz.”

Th’amar pamiętała jak przez mgłę pewną księgę, na którą natrafiła kiedyś, jeszcze na początku pobytu w Sigil, w bibliotece Wielkiego Gimnazjonu. Traktowała ona o początkach Ludu zamieszkującego jeden z Planów Wyższych, przedstawiając jako jego stwórcę właśnie postać Prometeusza. Dlaczego obecnie znalazł swoje miejsce wśród egoistów, zdrajców i krzywoprzysięzców?

- Obawiam się, że nie czeka nas wyprawa do Arborei. - Powiedziała w zamyśleniu.

goorn 03-02-2014 20:05

Aasimar wreszcie trafił do Miasta Drzwi. Rozpoznał je z opowieści staruszka, ale słyszeć to jedno, a zobaczyć, to co innego. Najpierw gapił się na centaura z głową kozła, który chyba poczuł się urażony. Więc spojrzał w górę, co okazało się dużym błędem… Przed nudnościami uratował go jakieś zbereźnik, Anmon sam nie wiedział czy ma się czuć zawstydzony bezeceństwami czy przylać mu w mordę za obrazę. Nim zdążył się zdecydować, wariat wcisnął mu w rękę miedziaka i zniknął.

-Staruszek miał rację, to miasto jest szalone, ledwo tu trafiłem, a już zostałem tanią ladacznicą… - rzekł z westchnieniem.
Nagle zorientował się, że niedaleko stoi facet z mieczem, jego mieczem.
Był to wyjątkowo niski i okrągły mężczyzna, ubrany w krzykliwą zieloną szatę. Miał średniej długości ciemne włosy i przepaskę na nich, w kolorze ubrania.

Aasimar wiedział, że jeżeli krzyknie, złodziej ucieknie. Biała Góra postanowił więc potraktować go jak zwierzynę i spróbować cicho podejść. Zdjął z plecaka linkę z podczepioną kotwiczką i rzucił nią w zamiarze oplątania nią nogi rabusia by odzyskać swą własność.

***

-Coś absolutnie cudownego. Delicje. Śliczności - mamrotał do siebie człowieczek, zjadając ciastko.
Kołysał się lekko, podążając nieśpiesznym krokiem prostu przed siebie. Chwilę temu zakończył ogląd swojego miecza i stwierdziwszy, że jest bez skazy, wrzucił go do sakwy, wyjmując z niej natomiast garść różnokształtnych, kolorowych słodkości, którymi napychał sobie w tej chwili usta.
- Czyżbym wyczuwał delikatną nutkę cytryny? Cudowne, cudowne. Wprost genialne, obcuję z prawdziwą, przepyszną sztuką - westchnął i zatrząsł podbródkami z rozkoszą.
Jakiś śmierdzący podwórkowy kot zaplątał mu się pomiędzy nogi i starając się go nie urazić, stawiał uważnie kroki, dopóki zwierzak nie ruszył w dalszą drogę.
- Cukiernicy to ludzie których nieustannie należy podziwiać, to oni swoimi spracowanymi rękami sprawiają, że świat jest tak wspaniały. Jak tu nie doceniać uroków życia, gdy w ustach rozpływa się tak delikatna czekolada, wzbogacona subtelnie karmelem, gdy ciasto jest tak chrupkie, że pęka pod muśnięciem dłoni, a krem otumania słodyczą i otrzeźwia lekko cierpkim posmakiem cytrusów i to jednocześnie! Tak, jednocześnie - ciągnął rozmarzonym głosem, mlaskając okazjonalnie z ukontentowaniem.
Uśmiechnął się promiennie do jakiejś paskudnej jędzy z popękaną, łuszczącą się twarzą, przechodzącej tuż obok. Położył sobie na dłoń kolejny smakołyk i zatrzymał się by przez chwilę go podziwiać. Ciastko ukształtowane było w miniaturową piramidę leżących na sobie, okrągłych placuszków ciasta. Największy krążek był jasnobrązowy, każdy kolejny coraz ciemniejszy, aż do głęboko czarnego, na samym szczycie.
-To musi być niesamowicie smaczne - ocenił w końcu i skubnął z ciekawością najniższe piętro.
Smak był obietnicą i zachętą, lekko tylko zasugerowanym doznaniem. Mieszały się w nim różne nuty, był raczej słodki choć dawał się wyczuć odrobinę kwasowości i goryczy. Ukruszył kolejne piętro i poczuł, jak odczucia się pogłębiają. Pałaszował dalej, czując jak wkracza na kolejne stopnie intensywności, aż do ostatniego, najmniejszego placuszka, który go oszołomił. Głęboka, mroczna gorycz prawdziwej czekolady, cierpkość wypalająca usta i anielska słodycz zmieszały się w jedno, na krótką chwilę.

-Wspaniałe... - zamruczał i ruszył dalej, wyjmując kolejne ciastko.
Nie zdążył poczuć smaku, gdy świat gwałtownie skoczył do góry, a twarda gleba uderzyła go w twarz. Słodkości rozsypały się dookoła. Człowieczek zajęczał i spróbował się podnieść, jednak coś skrępowało mu nogi. Z wysiłkiem przekręcił się na tyłek i zaczął przyglądać się więzom.
-Dziwne - zawyrokował skonsternowany.
Po chwili dostrzegł mężczyznę, który zbliżał się z wyraźnie gniewnym wyrazem twarzy. Zagadka, kto jest odpowiedzialny za związanie nóg grubaska, została więc szybko rozwiązania i mały człowieczek spojrzał z wyrzutem na nadchodzącego.
- Przepraszam, szanowny panie, ale niestety muszę stanowczo zaprotestować przeciwko podobnym praktykom. Prosiłbym uprzejmie o niezwłoczne uwolnienie mnie. Oraz o pomoc we wstaniu, jeśli byłbyś tak miły.

Z bliska tłuścioch wyglądał jeszcze specyficzniej. Okrągła, wesoła buzia, malutkie, jasne oczka i duży, kartoflowaty nos. Miał również niewielką, równo przystrzyżoną bródkę. Mimo smrodu ulicy, dało się wyczuć jego lekko kwiatową woń.

Potomka Sfer wyższych zdziwiła spokojna reakcja złodzieja.
- Dobrze, mości Panie, puszczę cię wolno, ale wpierw zwróć mi miecz, który ukradłeś, gdy twój szalony kolega wykrzykiwał mi bezeceństwa do ucha odwracając mą uwagę. To, że nie jestem stąd, nie znaczy, że dam się okraść kilka pacierzy po przybyciu!
Grubasek wytrzeszczył na niego oczy i pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Nie, szanowny pan stanowczo musiał się przejęzyczyć, nazywając mnie złodziejem. Niech pan przyjrzy się łaskawie tej szacownej osobie, pełnej godności i dobrego smaku. Jak ktoś taki mógłby być złodziejem, przyzna pan, że to nie ma większego sensu i musiała zajść pomyłka - uśmiechnął się niewinnie.
-Jak dla mnie taki strój jest bardzo mało praktyczny i świadczy, że za dużo żeś Pan się nie napracował - Planarny Traper westchnął i rozwiązał nogi karła.
- Sam już nie wiem, dziwnie wyglądacie, Panie, a ja wiem, że zgubiłem miecz, a potem zobaczyłem jak ty miecz podziwiasz. Weź mi go pokaż na chwilę, nie musisz dawać do ręki, ale daj spojrzeć. Jak nie mój, to cię przeproszę - zaproponował. - Aha, nie próbuj mi uciekać, bo ustrzelę cię z łuku, jeżeli spróbujesz uciec - przestrzegł.

Człowieczek z radością obserwował rozwiązywanie, po czym z wysiłkiem podniósł się na nogi.

-Szanowny panie, widzę, że mam do czynienia z osobą godną ze wszech miar szacunku, gotową przyznać się do małego błędu, popełnionego pod wpływem gwałtownych emocji, co jest oczywiście zrozumiałe. Jeśli chodzi o mój strój, cóż, wydaje mi się, że... - tu przyjrzał się rozmówcy - ...że w każdym możliwym świecie, strój ten kojarzony byłby z osobą parającą się magią, prawda? Pozwól, że się przedstawię. Magister Furio, znany iluzjonista. Przechodząc ulicą zabawiałem się ćwiczeniem prostych zaklęć. Prawdopodobnie po prostu spojrzałeś, gdy podziwiałem wyczarowaną z powietrza iluzję miecza, stąd całe zamieszanie. Sam rozumiesz, że nie mogę ci go zaprezentować, skoro nie istnieje. Chętnie jednak pomogę szukać twojej zguby, gdyż głęboko zasmuca mnie czyjeś nieszczęście - wyterkotał w niesamowitym tempie, uśmiechając się przyjaźnie.

Kiedy iluzjonista dokładniej przyjrzał się rozmówcy mógł stwierdzić że stoi przed nim wysoki młodzian o mlecznobiałym kolorze skóry i złotawych oczach koloru migdałów, jednym słowem aasimar jak się patrzy, ten był dość wysoki; nosił skórzaną zbroje i był obwieszony różnego rodzaju tobołami. Dało się zauważyć plecak, śpiwór, łuk oraz kilka strzał poprzyczepianych rzemieniami chyba po to, żeby oszczędzić czas na wyciąganiu ich z kołczanu, chociaż taki pojemnik też zwisał z plecaka.
Gadatliwość karzełka wyraźnie wprawiła chłopaka w zakłopotanie.
-Amon, zwany Białą Górą, Traper Planarny - przedstawił się ściskając prawice rozmówcy. - Na magii to ja się za bardzo nie wyznaję, ale jeżeli chcecie mi pomóc to może rzeczywiście się omyliłem. Proszę wybaczyć, ale jak znajdziemy rabusia, chyba już gdzieś zbiegł? - po głosie można było poznać, że nie do końca daje wiarę Furio.

~ Może to jakiś podstęp? No, ale który rabuś by wymyślał takie skomplikowane podstępy dla jednego głupiego miecza? ~
pomyślał, na razie postanowił zaczekać i zobaczyć, co ten osobliwy karzełek uczyni.

Grubasek zamyślił się i na chwilę zamilkł. Zmarszczone brwi i pocieranie brody świadczyły o gwałtownych procesach toczących się w jego głowie.
- Być może jest na to sposób, szanowny panie. Jest w mieście jedno miejsce, niektórzy nazywają je Szukalnią. Bardziej oficjalnie, to będzie Biuro Rzeczy Zagubionych. Grupa szacownych magów, z bardzo szacownymi brodami, przyjmuje tam zlecenia na odnalezienie praktycznie wszystkiego, co uległo zagubieniu. Wprawdzie nie jest to tanie i trzeba się przebijać przez sterty papierów do podpisania, jednak jeśli zależy ci na mieczu, to może być jedyne rozwiązanie. Mogę cię tam zaprowadzić, jeśli chcesz - uśmiechnął się zachęcająco.

- Podziękuję, ten miecz nie był aż tyle wart. Właściwie nie wiem, komu by się opłacało kraść taki zwykły kawałek ostrej blachy, problem w tym, że nie stać mnie na kupno nowego, a co dopiero na płacenie jakimś poszukiwaczom - to wszystko zdawało się Białej Górze zbyt poukładane, żeby być prawdziwe. - Skoro jesteś iluzjonistą, to stwórz ten miecz jeszcze raz żeby mi to udowodnić - zażądał, marszcząc brwi, wciąż podejrzliwy.

-Tak, tak, tak, mały pokaz, to świetny pomysł. Jestem pod wrażeniem pańskiej osobowości, nawet w obliczu osobistej tragedii na tle materialnym, jest pan w stanie znaleźć w sobie radość z życia i chęć, by poznawać nowe. Jednak, jak pan wie, artysta musi mieć swoje tajemnice, więc jeśli byłby pan tak uprzejmy, to proszę nie zaglądać mi przez ramię, gdy będę dobierał komponenty - wytrajkotał i odwrócił się plecami do rozmówcy.

Cierpliwość aasimara do małego gaduły wyczerpała się mu ostatecznie.
- Nie ma mowy! Albo udowodnisz mi, że to rzeczywiście magia, albo uznam cię za złodzieja i przestanę być taki miły! - warknął zirytowany po czym spróbował obrócić Furio twarzą do siebie i zaczął patrzeć mu w twarz szukając oznak kłamstwa bądź zdenerwowania.
-Rozumiem, że pańskie nerwy są w strzępach, szanowny panie, prosiłbym jednak uprzejmie o umiar w stosowaniu gwałtu na mojej niewinnej osobie. Proszę pomyśleć, jak zmieszany pan będzie, gdy jasno udowodnię, że nie mogę być zamieszany w ten cały ambaras, a tymczasem złodziej bezpiecznie się oddalił, zapewne chichocząc pod nosem - zaczerpnął oddech i kontynuował - proszę się przyjrzeć uważnie. Widzi mnie pan dobrze?
Zaczął rozgarniać fałdy szaty, pokazując wszystkie zakamarki i kieszenie. Można było zauważyć sporo okruchów, trochę zachowanych ciastek, rozmaite drobiazgi, niewielką lagę, wełniany worek i nic więcej. - Nie wiem, jakiej wielkość był pański miecz, jednak w swojej mądrości z pewnością zauważy pan, że nawet jednoręcznego miecza dla skarłowaciałych niziołków nie zdołałbym tu ukryć - uśmiechnął się i pokiwał głową z zadowoleniem. - A czarować na rozkaz nie będę, zbyt szanuję własną osobę, choć skromną, to jednak pełną godności. Nie oczekuję przeprosin, pełen zrozumienia dla pańskiej trudnej sytuacji, lecz byłoby w dobrym tonie zakończyć te oskarżenia, płynące ze zwyczajnego nieporozumienia. Być może chciałby pan udać się do jakiegoś lokalu i porozmawiać, ja bardzo chętnie poznam bliżej tak interesującą personę, a pan by odetchnął i zrzucił z siebie ciężar swoich problemów - mówił szybko, miłym tonem, wpatrując się w oczy rozmówcy z całkowitą szczerością.

-Panie, na bogów, czy panu jakiś demon opętał język? Jeszcze w życiu nie widziałem, żeby ktoś tyle gadał! Nawet podchmielone kobiety nie są tak rozwlekłe w mowie – westchnął.
~ Bardziej zawstydzony niż przed chwilą, kiedy jakiś dziwak mnie dość barwnie wyzywał, to już nie będę. To, że niczego nie widzę, to niewiele dowodzi, bo magowie podobno potrafią się stać niewidzialni albo olbrzymi we wzroście, więc można by coś podobnego zrobić z moim mieczem… ~ westchnął ponownie, już zupełnie zrezygnowany.
- No dobrze, złodziej najwyraźniej uciekł, pójdźmy do tej gospody, może znajdzie się ktoś, kto będzie potrzebował moich usług i pozwoli zarobić na nowy miecz? Jak pan chcesz, panie Furio, to w ramach zadośćuczynienia i podziękowania za cierpliwość mogę opowiedzieć coś o Sferach? - zaoferował nieco pogodniej.
-Z najwyższą przyjemnością posłucham wszelkich opowieści o Sferach. Wieloświat jest fascynującym miejscem i mógłbym godzinami słuchać historii o różnych jego zakamarkach – rozpromienił się grubasek. - Co do mojej mowy, to wierz mi, szanowny panie, to tylko jeden z moich talentów. Więc postanowione, ruszamy do karczmy? Jest taki przyjemny lokal, Dwunastu Faktoli. Żeby droga nam się nie dłużyła, mam tu dwie wspaniałe eklery i jedną z radością mogę się podzielić - wyciągnął zza pazuchy dwa imponujące, oblane czekoladą ciastka i jedno wręczył Anmonowi.
I ruszyli w stronę gospody.

Quelnatham 09-02-2014 17:25

Oczy Pratibhairavu przygasły na chwilę, gdy skończyłu tłumaczyć, ale znów potem zaświeciły jeszcze jaśniej niż poprzednio.

- Częściowa analiza tekstu sugeruje opis miejsca, które określiłubum jako Tartar. Istota nazwana Prometeusz nie jest mi znana.

- Jedną z dróg prowadzących do Tartaru jest miasto *znane* pod nazwą Klątwy. - Th’amar przez chwilę w milczeniu kontemplowała ten ponury zbieg okoliczności. - Słyszałam, że rządy sprawuje tam Tovus Giljaf, githzerai. - Podkreśliła ostatnie słowo, uświadamiając sobie po chwili, że wcale nie jest to powodem do dumy. - Nie *znam* go osobiście, lecz sądzę, że mogłabym zasięgnąć u niego dalszych informacji. A jakie jest wasze stanowisko w tej sprawie?

- No, z dostaniem się do Klątwy to nie będzie problemu. Tylko dalej będzie gorzej. Pewne jak Klatka. W Tartarze są miriady uwięzionych. A ci mocniejsi są mocniej pilnowani. - Zaczął aasimar. - Sami nie damy sobie rady. Musimy skołować sobie jakichś siepaczy. - Wypowiedział pewnie swój osąd. Th’amar dała się poznać jako mistrzyni miecza (i każdej innej broni), ale razem z konstruktem, który zresztą nie był bardzo bojowym modelem, nie nadawali się na wyprawę do sfer niższych.

- Nie mam nic przeciwko temu. – Odpowiedziała Th’amar. ~ Jeżeli znajdziesz kogoś chętnego na tego typu wyprawę. ~ Dodała w myślach. - Tak czy inaczej, wybierzmy się najpierw do miasta-bramy. – Zaproponowała. - Przygotuje nas to na dalsze niebezpieczeństwa.

- Nie, nie. W Klątwie raczej nie spotkamy… Nikogo przydatnego. Trzeba się rozejrzeć w Klatce. Może podłączymy się pod kogoś kto tam zmierza. - Chwilę po wypowiedzeniu zdania Uthilai stwierdził, że jest bez sensu. Nikt z kim chciałby podróżować nie wybiera się do Tartaru. Potrzebowali osób na których mogliby polegać. - Nie masz kogoś… Kogo mogłabyś zabrać? Kto by nam pomógł? - Zwrócił się do Th’amar. - Albo ty, Pratibhairava?

- Mogę tylko więcej czarów przygotować, które naruszają czyjąś strukturę. Lecz osoby o jakie pytasz, już z wysokim stopniem prawdopodobieństwa nie istnieją na tym Planie, albo ja z danymi z obecnej wersji nie jestem w stanie rozpoznać ich. - Odpowiedziału aasimarowi.

- Dobra! - w Sigil autorytet Th’amar nie był dla Uthilai’a tak wyraźny. Naturalnie przejął inicjatywę. - Ja mam jeszcze parę spraw do załatwienia. Ale musimy poszukać pomocy. Th’amar. Twoja frakcja? Znajomi githzherai?

- Spróbuję znaleźć odpowiedź na twe pytanie w Wielkim Gimnazjonie - oświadczyła Th'amar. - Spotkajmy się tutaj ponownie o szczycie - zaproponowała jeszcze, odłączając się od swoich towarzyszy.

- Prati… mmm… możesz iść ze mną. Skoro nie znasz tu nikogo. Spróbuję popytać u Czuciowców, tam zawsze są świrnięci podróżnicy. No i odwiedzę parę miejsc. Zobaczymy. - mówił szybko.

- Członkowie Frakcji Czuciowców mają w istocie zdolność bycia otwartym na nowe doświadczenie i wiedzę. - Przyznału rację aasimarowi, tym samym udając się wraz z nim.

black_cape 10-02-2014 22:22

Przekraczając wrota prowadzące do siedziby Szyfrów, Th'amar była niemal zaskoczona, że wszystko toczy się tu normalnym trybem. Abstrahując od jej własnych przeżyć, ostatnie wydarzenia musiały przecież odcisnąć swoje piętno na działalności każdej frakcji. Tymczasem na dziedzińcu nadal odbywały się treningi, a wokół muzyków grających na przedziwnych instrumentach gromadziły się grupy sferowców. Githzerai zatrzymała się, nie mogąc zdecydować się na dołączenie do beztroskiego tłumu.
Cóż, najprostszą techniką opanowania chaosu była stabilizacja jego aktualnie istniejącej formy. Nie wymagała ona dokładnego studium natury danego żywiołu, ponieważ ten objawiał się wtedy w swojej pełnej postaci - wystarczyło zaczekać na właściwy moment i wejść w odpowiedni rezonans. Świeże, nieutrwalone jeszcze przez czas wspomnienia powoli ustępowały przed idyllicznym nastrojem panującym w Wielkim Gimnazjonie. Po chwili jej samej ciężko było sobie wyobrazić, że ktoś - choćby ona sama - opuści to miejsce, żeby wyruszyć do Klątwy. Th'amar pozwoliła ostrzu rozpłynąć się i przekształcić w niewielką, wirującą kulę, którą schowała w kieszeni.
Przedostała się do wnętrza budynku i podążyła długim korytarzem, mijając kolejne rzędy drzwi. Przypominała sobie osoby, które mogą się za nimi znajdować, zastanawiając się, które z nich można by namówić na wyprawę. Alyssei, skrzydlata lillend pochodząca z Ysgardu prawie nie opuszczała sali muzycznej, doskonaląc grę na własnoręcznie wykonanej okarynie. W innym pomieszczeniu rilmani Ereandir praktykował medytację w coraz trudniejszych warunkach (w tej chwili najwyraźniej w wielkim hałasie, jak oceniła Th'amar). Następne drzwi: zmiennokształtny, za każdym razem przedstawiający się w inny sposób, zafascynowany trwałością rzeźb. I jeszcze jedne: genasi wody i ognia, nieustannie kłócący się ze sobą.
Kolejną komnatę zajmował zwykle chaond Vlassis, zwany Błyskawicą. Istoty jemu podobne zachowywały się właściwie jak ludzie, lecz tkwiła w nich cząstka chaosu pochodząca od slaadów - Th'amar musiała być ostrożna, a jednocześnie mieć nadzieję, że ta sama cecha skłoni Vlassisa do przyjęcia jej propozycji.
Słysząc skrzypienie drzwi, chaond wychylił się zza pozostałości manekina treningowego.

- Co za trep przychodzi tu bez uprzedzenia? - wychrypiał ze wściekłością. - Nie rozumiesz, że trening wymaga idealnego skupienia?

- Trening powinien przygotowywać do tego, jak radzić sobie w niesprzyjających okolicznościach
- odparła spokojnie Th'amar, omijając leżącą na podłodze głowę manekina.

- Nie próbuj mnie pouczać, githcie. Lepiej powiedz od razu, po co tu przyszłaś - mruknął podejrzliwie, zamachując się kijem imitującym miecz.

Th'amar podrzuciła kulę materii chaosu, chwytając ją po chwili w postaci dokładnej kopii broni Błyskawicy. Zablokowała niewyprowadzony jeszcze cios.

- Twoje niewątpliwie imponujące umiejętności są mi *znane* - powiedziała powoli, starając się uspokoić chaonda. - Nie ma potrzeby demonstrować ich w taki sposób.

Błyskawica wzruszył ramionami i wrócił do ćwiczeń, nie zwracając na nią większej uwagi. Th'amar obserwowała jego ruchy - szybsze i zręczniejsze od jej własnych, choć przy tym pozbawione precyzji.

- W Sigil coraz gorzej się dzieje od czasu zabójstwa faktol Tonących.

- Taa... Ostatnimi czasy Twardogłowi coraz bardziej się panoszą. Tylko patrzeć, jak podzielą całe Sigil, zastawiając je swoimi blokadami. A Tonący popadli w kompletną paranoję.

- Angażowanie się w ten absurdalny konflikt byłoby zupełnie pozbawione sensu
- wtrąciła Th'amar, jakby mówiła o czymś bardzo odległym. - Oby Rhys zachowała neutralność, w innym wypadku nawet Szyfrom ciężko będzie tu przetrwać.

- Najlepiej byłoby opuścić miasto, wiadomo. Ale musiałbym sprzedać chyba wszystkie pamiątki rodzinne za przyzwoity klucz do portalu.

- Właściwie przygotowuję się teraz do wyprawy na Zewnętrze - być może nawet w odleglejsze zakątki Sfer
- kontynuowała pozornie obojętnym tonem, starannie dobierając słowa. - Byłabym zaszczycona, gdyby towarzyszył mi ktoś o tak... - rzuciła okiem na porozrzucane dookoła części manekina - ...niebanalnych zdolnościach.

Chaond zaczął drapać się po bujnej czuprynie, udając zamyślenie, ale jego spojrzenie mówiło samo za siebie.

- Doskonale. - Th'amar nie czekała na werbalne potwierdzenie ze strony Vlassisa. - Dostrzegam w tobie ducha prawdziwego poszukiwacza przygód. Podążajmy zatem do Gmachu Mówców.

- Zaraz, Th'amar. Niebanalne zdolności kosztują - oznajmił Błyskawica w nagłym przypływie dumy, ośmielony komplementami.

- Bądź spokojny. Zapewniam cię, że po powrocie z wyprawy nigdy nie będziesz musiał rozważać sprzedaży rodzinnych pamiątek - oznajmiła tajemniczo i wolnym krokiem wyszła z pomieszczenia. Z zadowoleniem stwierdziła, że chaond człapie tuż za nią.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:07.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172