lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu DnD (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/)
-   -   [Forgotten Realms/DnD 3.5]Trudne chwały początki (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/12057-forgotten-realms-dnd-3-5-trudne-chwaly-poczatki.html)

sheryane 28-06-2013 08:35

Post napisany wspólnie z Kermem

Walka skończyła się równie szybko i niespodziewanie jak się wywiązała. Efektem było kilka ran, dwa trupy i zniszczona karczma, bo zgodnie ze słowami Katherine wszyscy napastnicy i dziwny mag ze środka zniknęli. Lou niemal zgrzytała zębami z bólu, gdy Dorien zajęła się jej raną. Sprawy nie poprawiło pojawienie się Arethei, której Rannes zaczynała mieć naprawdę bardzo mocno i naprawdę bardzo szczerze dość. Ta jednak była tak rozświergotana i rozgadana, że nawet zareagować i odezwać się było ciężko.

Na szczęście następnego dnia dość szybko dotarli do Westgate i mimo tępego bólu kołaczącego się wokół odniesionych wczoraj, częściowo już zaleczonych ran, elfka miała całkiem znośny humor, a im dłużej Drakonia się nie odzywała, tym Lou czuła się lepiej. Niestety jednak ta zawsze miała coś do powiedzenia.


- Chyba jednak najlepiej będzie, jak was odprowadzimy. - upierała się Lou, próbując przekonać de Seis, że to najwygodniejsze wyjście.
- Naprawdę lepiej będzie, jak chwilę zaczekacie. Uratowaliście nas, więc wszystko musi zostać przygotowane na wasze przyjście. - starała się tłumaczyć starsza z sióstr, którą jednak też dość szybko ponosił temperament.
Elfka, nauczona ostatnimi wydarzeniami, przez moment zastanawiała się, jakiego rodzaju przygotowania mają na myśli, ale postanowiła jednak skapitulować.
- W porządku. Zjawimy się za parę godzin. Możecie nam polecić jakieś miejsce na odpoczynek? Nie odwiedzę szlacheckiego domu ubrana tak... - rozłożyła bezradnie ręce, wskazując tym samym zniszczoną zbroję.
Tym razem odezwała się Katherine:
- [i]Północno-zachodnia część miasta. Dzielnica należąca do domu Ssemm. Przybytek nazywa się “Purpurowa Dama”.
Rannes skinęła głową w geście podziękowania.
- Jack, masz ochotę na dobry obiad? - uśmiechnęła się do towarzysza.
- Z przyjemnością - powiedział. - W końcu do tej pory nie mieliśmy czasu uczcić naszych zaręczyn. I ich końca - dodał z uśmiechem.
- Jak się na nas powołacie - powiedziała Joann - to karczmarz znajdzie dla was najlepsze pokoje.
- Zaręczyliście się? - zainteresował się natychmiast Olhivier. - Kiedy? Gratuluję. - Już się zabierał za obcałowywanie narzeczonej.
Lou roześmiała się, szczerze rozbawiona.
- To było chwilowe. Sytuacja tego wymagała. - odparła, broniąc się przed krasnoludem.
- W takim razie - zwróciła się do wszystkich - spotkamy się za cztery godziny przed siedzibą rodu de Seis.


Purpurowa Dama
Wbrew obawom Jacka Lou nie potrzebowała paru godzin, by się przygotować odpowiednio do wizyty w szlacheckim domu. Czy to przy pomocy magii, czy też zręcznych dłoni panienek z obsługi, elfka uporała się ze sobą i swoim wyglądem w niespełna godzinę. Zaledwie o połowę dłużej, niż na to potrzebował Jack. Wojowniczka stała się kobietą, można by rzec. Rannes zrzuciła w końcu zbroję i pojawiła się na dole w skromnej, fioletowej sukience, która pasować mogłaby pani z dobrego domu, ale niekoniecznie szlachciance. Mimo wszystko była to kreacja lepsza niż nadwerężona zbroja. Włosy upięła w wysoki kok i na próżno było szukać u niej śladów zmęczenia niedawną podróżą.
Jack, któremu ze względu na skąpe zapasy odzieży musiały wystarczyć kąpiel i odświeżenie odzienia z uznaniem skinął głową na widok Lou. Wstał i odsunął krzesło, by elfka mogła usiąść.
Lou przysiadła się do Jacka, obdarowując go promiennym uśmiechem. Zamówili obiad, w oczekiwaniu na który podano im wino.
- Jesteś zainteresowany dalszą pracą dla nich? - zagaiła, odstawiając kielich.
Trzeba przyznać, że trunek był dobry, o wyrazistym smaku. Jeżeli jedzenie miało być choć w połowie tak smaczne, to siostry wskazały im naprawdę wyborne miejsce. A może po prostu elfka nie miała zbyt wysokich wymagań w tym względzie...
- Jeśli oferta będzie tak dobra, jak jedzenie w tej gospodzie - odparł Jack - to nie będę mieć nic przeciwko podjęciu się tego zadania.
- Że tak to ujmę... W niezmienionym składzie? - zmruzyła lekko oczy, wkraczając na niepewny temat. - Bo przyznam, że wasza diablica jest dość... męcząca.
- Prawdę mówiąc - Jack upił trochę wina - uważam, że masz rację. Fakt, że niekiedy się przydaje, ale dość często Drakonia chadza własnymi ścieżkami.
- Ale odnoszę wrażenie, że jednak ciężko będzie się jej pozbyć. - westchnęła cicho, oparła się łokciem o stół i wsparła brodę na dłoni. - Chciałabym jeszcze spróbować znaleźć Vermila i Ultara, nim wpakujemy się w kolejną kabałę... Ale Westgate jest spore.
- Może nasze nowe znajome zdołają nam udzielić informacji, z kim trzeba będzie porozmawiać. Z pewnością znajdą się osoby, które wiedzą wszystko o wszystkich - pocieszył ją Jack.
Elfka uśmiechnęła się w odpowiedzi.
- Z pewnością. Zresztą nazwisko Bechel może też niektórym coś powie... Myślisz, że wyrzucenie klucza załatwiło sprawę dziwnych pościgów? - przeskoczyła znowu na inny temat.
Jack dolał elfce wina, po czym skinął głową.
- Przedtem nie zauważyłem zbyt wielkiego zainteresowania moją osobą przez liczne grona magów, których otaczali na dodatek wojacy sprawnie władający bronią. I, poza naszym szczupłym gronem, tudzież tymi, co nas ścigali, a gdzieś przepadli, nikt nie wie, że miałem ten nieszczęsny klucz. Powinno się wszystko skończyć - dodał.
Lou uniosła napełniony kielich.
- Cóż zatem? Za nowy rozdział? I oby poprzedni pozostał na dobre zamknięty? Nie mam ochoty już spotykać żadnych kluczy... - zaproponowała toast z lekkim uśmiechem.
- Za nowy rozdział w życiu. - Jack wzniósł kielich. - A wszystkie klucze będziemy wyrzucać - uśmiechnął się, po czym przesunął nieco leżacy na stole klucz od pokoju. - No, może nie wszystkie.


Po wyśmienitym posiłku spędzili jeszcze trochę czasu, popijając wino i rozmawiając o sprawach bardziej błahych, niż plany na najbliższe dni. Lou opowiedziała Jackowi, że wychowali ją ludzie o nie zna swojej elfiej rodziny, stąd też brak mocniejszego przywiązania do dziedzictwa rasy. Jedyną pamiątką nawiązującą do linii krwi, z której pochodziła, był pierścień, który często obracała wokół palca w zamyśleniu.

Niedługo później Jack i Lou urządzili sobie spacer dookoła dzielnicy należącej do Domu Ssem, powoli zmierzając ku posiadłości de Seis. Oboje byli gotowi podjąć współpracę z domem, pod warunkiem że warunki będą zachęcające. Dodatkowo Rannes miała nadzieję dowiedzieć się, do kogo może zwrócić się o pomoc w sprawie odnalezienia przyjaciół.

Irrlicht 30-06-2013 18:20

Brand Gallan
Widok za Wieży Imryth rozciągał się na całe Westgate, sporą część Smoczego Wybrzeża, a ponoć i w niektóre dni, przy wyjątkowo dobrej pogodzie, można było dostrzec dalekie zarysy strażnic portu Suzail, choć czarodziej uważał, że to ostatnie było po prostu jeszcze jedną plotką napuszonych czarodziejów, który chcieli jak najlepiej zareklamować swoją gildię.
Czarodziej znajdował się właśnie na jednej za niższych kondygnacji, gdzie znajdowały się prywatne biblioteki, sale, gdzie dawano wykłady dla chętnych uszu i laboratoria, gdzie można było prowadzić eksperymenta magiczne; jako że ściany były chronione kontrzaklęciami, co dawało poniekąd dobrą ochronę przed skutkami magii przywołań, którą niekiedy tutaj praktykowano. Jeśli z planów przywołano coś wyjątkowo paskudnego, bramy międzywymiarowe zwykle nie trwały na tyle długo, by wpuścić coś więcej.
Przed oczami niziołka, na prostym, drewnianym stole, znajdowało się paręnaście grubych tomisk.
“Historia magicznych artefaków” autorstwa Neilli Seyane.
“Zielony lew”, traktat o rzadkich przedmiotach magicznych autorstwa Gwidona z Thay.
“Historia Smoczego Wybrzeża” autorstwa skryby Hasparagusa Mevin z Westgate.
“Smoczy foliał”, wyjątkowo gruby tom zabójcy smoków i kapłana Talosa znanego pod imieniem Rubinowy Szpon.
“Jak zidentyfikować przedmiot, wyłupić oko, uwarzyć odwagę i wiele innych” autorstwa maga imieniem Narod.
“Czarna ręka”, pięć tomów niewiadomego autorstwa traktujących o przedmiotach magicznych.
Była to zaledwie garstka tytułów, które czarodziej chciał przekartkować dzisiaj. Reszta znajdowała się w bibliotece.
Czarodziej, nie wiedząc do końca, co czynić po wszystkim, co się stało, sięgnął po to, co zawsze oferowało jakąś wiedzę o całej sytuacji. Książki.
Problem zasadzał się na tym, że choć diablica nie do końca miała rację, była i nuta prawdy w jej słowach; faktem było, oczywiście, że wykrywacze magii były powszechne i tanie, to w ostateczności coś jednak wyróżniało Woodesa z tłumu zwykłych kupców, których większa ich część posiadała jakiś - choćby najmniejszy - artefakt. Wyrzucenie klucza mogło rozwiązać problem na jakiś czas. Oby.
Czarodziej, zniechęcony, spojrzał zmęczonym spojrzeniem na świecę, której wieczny płomień zapewne oświetlał to pomieszczenie od setek lat, a później włożył rękę w ogień.
Przez chwilę bawił się, przepuszczając płomienie przez palce; magiczna lampa nie emitowała w ogóle ciepła. Później, westchnął i spojrzał jeszcze raz na stertę książek.
Istniało wiele możliwości, dlaczego zaatakowano właśnie ich na szlaku. Zbyt wiele, by na razie miało to wszystko jakiś sens.





Drakonia Arethei | Olhivier Rendell
Jedną z rzeczy, których niewątpliwie nie brakowało w całym Westgate, była ilość zamtuzów, których spora ilość różnorakich rodzajów znajdowała się szczególnie w dzielnicy portowej; burdele zarabiały krocie na żeglarzach, którzy powracali nierzadko po całych miesiącach żmudnej roboty, roboty, która nierzadko bywała także niebezpieczna. Niejeden z bywalców przybytku o wdzięcznej nazwie Pochylona Syrena w ostatnim czasie spojrzał śmierci w oczy; niektórzy przybywali z tak odległych ziem jak miasto Alaghon na Turmish lub Harrowdale Cormanthoru, choć większość z nich pławiła towary przez Jezioro Smocze z dworu Suzail czy Marsember; inni pływali pod kapitanami wiozącymi towary z Sembii. Nie ujmowało im to jednak w niczym, bowiem pływanie po Morzu Upadłych Gwiazd było niebezpieczne, szczególnie ze względu na statki korsarskie mające swoje bazy wypadowe na Wyspach Piratów.
Ze względu na fakt, że Westgate znajdowało się dokładnie w centrum wszystkich szlaków handlowych - zbyt ważnych, by je po prostu porzucić ze względu na jakieś napaści - toteż przybytki rozpusty w Westgate były znane z dawien dawna jako te najlepsze na całym Smoczym Wybrzeżu, o ile nie na całym Torilu. Powiadało się zatem, że Westgate było wybrane przez bogini Sune; lud prosty natomiast cieszył się z usług oferowanych przez jej kapłanki.
Drakonia i Olhivier stanęli, spoglądając na rzeźbioną wyjątkowo szczegółowo w drewnie aparycję syreny, która w istocie była pochylona.
- Olhivier.
- Słucham, Arethei.
- Zapłata za lutnię. No?
- Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że za zapłatę od pana de Seis mógłbym sobie pozwolić na inną lutnię?
- Rozumiem, następnym razem...

Krasnolud zmarszczył brwi.
- Nie kończ. Nie chcę słyszeć, co będzie następnym razem - po czym włożył w szponiastą dłoń diablicy złotą monetę. - Doprawdy, twoja chciwość kiedyś cię zgubi, Drakonio.
- Doprawdy - powtórzyła jak echo diablica - za dużo czasu byłeś z Gallanem. Jeszcze gotowyś jakiś morał do historii ułożyć. Nie! Nie chcę słyszeć o morałach.
Zanim Olhivier zdążył otworzyć usta, z przybytku wyszedł pewien człowiek wystrojony w wyjątkowo bogate szaty, ze złotym łańcuchem na szyi, młody, ogolony i pachnący.
- Ach, goście! - rozpostarł ramiona. - Witajcie w Pochylonej Syrenie. Czymże mamy was ugościć? Pani, wyglądasz na prawdziwą znawczynię, która widziała niejedno i niejednego. Czy interesują cię junacy z Rashemenu? Tudzież bardziej cywilizowani chłopcy portowi z tutejszych okolic? Któż będzie bardziej delikatny niż elf? Ha?
A jeśli drodzy goście mają nieco bardziej wykwintne gusta, to przecież ostatnio do nas dołączyło wiele cudownych dziewcząt. Ostatnio gwiazdką naszego przybytku jest pewne diablątko, które przywędrowało do nas ze wschodu... Lub też niektórzy preferują bardziej płoche elfki z Cormanthoru. Brać, wybierać, a później jeszcze raz brać, bowiem ceny u nas najlepsze. Przekonajcie się sami!




Myśli przychodziły same, natrętnie i nieproszone.
O kluczach, o których słyszała już wcześniej, zanim to wszystko się zaczęło; przez jej głowę przemykał symbol ośmiu sztyletów; jak to wszystko miało się w związku z pojawieniem się Woodesa, Rannes, Lanteriona i Bechela, a także krasnoluda, którzy wypadli niczym diabły z pudełka; nie wiedzieli jeszcze, w co się wpakowali. I Ultar Bechel; nazwisko jakby znane z półświatka portowego.
Jej szpony zacisnęły się bezwiednie na szyi błękitnookiego młodzieńca, który z iście podziwu godnym zapałem pracował nad nią, sapał wtedy, kiedy trzeba i jęczał wtedy, kiedy trzeba było jęczeć. Ogon Drakonii owinął się wokół nogi młodzieńca; poluźniła uchwyt na jego szyi, kiedy tylko usłyszała odgłosy duszenia się. Przyspieszył, diablica wydała z siebie jęk.
Przygryzła wargi, młodzieniec nieco mocniej ścisnął za jej talię. Drakonia najpierw zadrżała, jednak rozluźniła się zaraz potem.
Pokój wypełniony był ostrym, niemalże drażniącym dymem kadzidła, zaś atmosferę podsycały odgłosy dochodzące zza ścian, niewątpliwie projekt jegomościa, którego spotkali przy wejściu. Choć było tutaj mroczno, to ogień małej lampy dawał dość światła, by rozróżnić szczegóły.
Była zaniepokojona, choć nie chciała się do tego przyznać, nawet przed samą sobą. Nie z powodu samych kluczy, jednak z powodu faktu, że Bractwo pojawiło się w jej życiu. Było to dziwne uczucie; posmak strachu wypełniał jej pierś, przyjemnie zaciskając mięśnie i pozbawiając tchu. O bardziej oczywistych odczuciach nie mówiąc.
Może wypadałoby dać sobie spokój z graniem twardej, myślała, skoro być może z tego i tak nic nie przyjdzie; jednak z okazaniem słabości przyszłoby jeszcze mniej.
Nagle stężała, obnażyła zęby i kły.
- Dalej! - wykrzyknęła, zaciskając szpony na jego ciele. - Dalej, rycerzyku! Wytryśnij we mnie swoje obrzydliwe, męskie nasienie! Hahaha!
Mężczyzna przyspieszył jeszcze bardziej; oddech ich obu stał się ciężki. Rytmiczny, mokry dźwięk wypełnił pokój, jeszcze głośniej niż do tej pory. Krzyczała, zagłuszając wszystkie pozostałe głosy.
Adrenalina, która uderzyła jej do głowy, pobudziła ją i dodała otuchy. W ostateczności, pomyślała, pokonywało się wszystkie przeciwności losu do tej pory. Dlaczego miało być inaczej również z tymi? Świat należał do tych, którzy odważali się i wzięli to, co należało do nich.
Czuła ciepło jego ciała, jego bioder; nawet zapach potu, który mieszał się z kadzidłem i piżmem w powietrzu.
Z czasem, powinna dać sobie radę nawet z Bractwem, z pomocą paru przyjaciół.
- Haaaaaaaa! Hahahahahahahaaaaaaaa! Haaaaaaaaahahahahahahahaaaaaaaa!


Płomień krzesiwa rozbłysł w oczach Drakonii, kiedy skrzesała iskry do rzezanej fajki.
- Niezłe cycki mają w tym przybytku - zacmokał Rendell. - Może jedne z najlepszych, jakie widziałem.
- Ponoć koneserzy z nas
- ton diablicy był ironiczny.
- Bo to prawda! - uniósł się krasnolud. - Przysięgam, mógłbym śpiewać o biustach całymi dniami. O, już mam nawet rymy...
- Poniechaj, moiściewy
- machnęła szponiastą ręką diablica, jej ogon poruszył się niecierpliwie. - Jeszcze zdążysz spłodzić stadko niechcianych dzieci.
Jednak krasnolud nie posłuchał.

O, luba, weź mnie do swojej słodkiej niewoli!
Między twoimi nogami oddam się dzikiej swawoli
Droga pani, naszła mnie sroga pokusa
By mojego fallusa...

- Ekhm - odchrząknęła Drakonia. - Tu nie karczma złożona z cieciów, którzy nie mogą sobie pozwolić. Jestem doprawdy świadoma tego, że widok bioder kobiety napawa mężczyzn dziwnym natchnieniem, jednak powstrzymaj łaskawie swoją chuć i pogadaj ze mną o interesach.
Mówiąc to, uśmiechnęła się pod nosem, kiedy obraz tego, co się mogło stać parę pokojów dalej; jak to też krasnolud poradził sobie z oczywistym kryzysem swojego wzrostu. Zapewne, pomyślała frywolnie, był niczym dziecko, zawieszony u piersi swojej przybranej matki.

...pani, moja miłość do ciebie szybsza niczym szyce
Gdy wpatruję się w twoje krągłe...

- Olhivier!
- Skończyłem -
rzekł wreszcie Olhivier. - Interesy powiadasz, Arethei?
- Bractwo Ośmiu Sztyletów.
- O? Czy nie ustaliliśmy dzień temu, że natknęliśmy się przypadkowych oprychów?
- Być może pomyliłam się -
powiedziała, a widząc, że brwi krasnoluda unoszą się, dodała: - Co? Czasy schodzą na psy, to pewnie i przestępczość również. Kiedyś ludzie dawali podróżować innym na Szlaku Kupieckim, teraz napadają w biały dzień. Stąd słuszny wniosek, że może i Bractwo rozleniwiło się i najmują żółtodziobów.
- Rozumiem. Co w związku z tym?
- Jesteś cholernym bardem, Olhivier. Wiesz, co ludziom w głowach siedzi. Wypytaj tego i owego, musimy dowiedzieć się, czego chcą.

Krasnolud wzruszył ramionami.
- Pewnie chcą klucza. Z tym, że Woodes już go nie ma, a przynajmniej tak mówi.
- Ci ludzie nie tak szybko odpuszczają, jeśli to rzeczywiście oni byli. Spytaj. Zawsze są jakieś plotki.

Krasnolud skłonił głowę.
- A w zamian? W końcu, rozmawiamy o interesach.
Arethei zastanowiła się.
- Na początek - rzekła - co byś powiedział na to, że już cię nikt nie okradnie w tym mieście?
Krasnolud pogładził brodę.
- Na początek - skinął głową - brzmi dobrze. Choć nie powiem, uważam, że coś ukrywasz.
- Jak my wszyscy -
uśmiechnęła się lekko.
- Prawda to - krasnolud pociągnął łyk wina. - Co prawda codzienny rozsądek każe mi uważać cię za ostatnią sukę, która manipuluje wszystkimi dookoła, jednak przekonuje mnie fakt, że zostałaś z nami przez ten cały czas, nie mówiąc już o całkiem nieźle wykonanej robocie w obozie. Jednak jesteśmy w Westgate i, jak słusznie zauważyłaś, coś w istocie jest na rzeczy, że tak się wyrażę. Może rację miały siostry de Seis, mówiąc, że wpakowaliśmy się w coś, czego jeszcze nie do końca rozumiemy.
Drakonia nie skomentowała, ponagliła tylko gestem.
- Przyda się zatem ktoś, kto będzie pilnował mi dupy.
- Zatem zgoda?
- Zgoda, Arethei. A teraz wybacz. Cycki czekają.



Manfred Goeti
Niebo było zachmurzone, choć nadal prześwitywało przez nie słońce, jak gdyby przez chwilę miało lunąć. Jednak nie padało.
Goeti patrzył na oddalone o parę staj Westgate, jego wieże, mury, proporce i zamki świetnie widoczne z tej strony. Na statki pływające po morzu.
A potem spojrzał na ametystowe oko klucza, które zamrugało dwa razy powieką. Twarz Manfreda była zacięta i pełna ponurej determinacji. Klucz zdawał się lekko wibrować w jego dłoni, ciągnąć go w stronę miasta.
Nagle, do Manfreda podeszła blond włosa kobieta w pełnym rynsztunku, o mieczu i białym płaszczu; zapytała:
- Skąd wiesz, że ci ludzie mieli ze sobą kolejny klucz?
Jednak Goeti tylko wzruszył ramionami.
- Mówiłem ci już.
- Zatem powiedział ci to czarodziej. Ha! Wiedziałam, że twój brat maczał w tym palce. Obyśmy się tylko nie przeliczyli. Klucz mógł zostać zgubiony.
- Mój brat mówi
- odparł Goeti - że klucze nie mogą zostać zgubione tak łatwo.
- Oby miał rację -
odrzekła pompatycznie. - A jego słowa nie okazały się zwykłą gadaniną czarodziejów, jak zwykle. Poza tym, ile jest kluczy?
- Nie wiadomo -
Manfred pogładził nerwowo klucz, który trzymał w dłoni. - Jednak Menethor utrzymuje, że na Torilu jest trzynaście. To jedyna pewna informacja, do której zdołał dotrzeć.
- I zamierzasz zebrać je wszystkie?

Manfred milczał jednak. Skierował swój wzrok z powrotem na dalekie Westgate.
Myślał o Woodesie, a takżę opuszczonej wiosce, którą spotkali niedaleko obozu. O zamordowanym przywódcy łowcy niewolników, o rozpędzonych koniach i o wieściach o pewnej czarnowłosej dziewczynie, która była widziana w obozie, kiedy to wszystko się stało.
Skoncentrował się na wspomnieniu.
Przypomniał sobie jego konkubiny, które prześcigały się w fantastycznych wyjaśnieniach, zanim wszystkie zostały powieszone. Że z nocy przyszedł pewien demon, który potrafił stawać się z samą ciemnością. Że zanim zarżnęła jednego z najsilniejszych mężczyzn w całej okolicy, na ich oczach kochała się z nim i piła wino. Że kiedy dokończyła wreszcie całą sprawę, po prostu wepchnęła sztylet w jego gardło, a im samym zagroziła śmiercią. Że omal nie umarły ze strachu, kiedy wyszła z namiotu, umorusana krwią. I, wreszcie, że na jej plecach znajdowało się coś. Symbol.
Goeti westchnął. Nie wiedział, ile z tego było prawdą, a ile kłamstwem i kto tak naprawdę szukał kluczy. Lub co.
- O ile one same mnie prędzej nie znajdą - odrzekł wreszcie.


Brand Gallan | Dorien Nitram | Drakonia Arethei | Jack Woodes | Lou Rannes | Olhivier Rendell | Xendra Nua’vill
Zaiste, słowo Joann de Seis otwierało wiele drzwi. Pomimo tego, że Purpurowa Dama miała się później okazać całkiem drogim zamtuzem obsługującym zamożniejszą część miasta - a może właśnie dlatego - pokoje, które zaoferowano podróżnikom, były bogate, świetnie urządzone i, co najważniejsze, na parę nocy mogli zostać, nie płacąc. Wyglądało zatem na to, że ich ostatnie wysiłki zaczęły się opłacać. Wino, jedzenie i nawet ubrania, które dostali za podszeptem karczmarza, były przednie; co do tych ostatnich, grubawy człowieczek o serdelkowatych palcach polecił wędrowcom ubrać się jak najlepiej.
- Pan de Seis - wytłumaczył on uprzejmie Rannes - zbytnio już nabył do Westgate i do jego mody. W dworze Seis ubiór podróżnicy nie jest zbyt dobrze widziany. Choć zapewne przyjąłby on i żebraków, gdyby dowiedział się, że uratowali jego córki, to jednak zrobicie lepsze wrażenie, gdy założycie te, umywszy się przedtem. Nasze łaźnie są na wasze usługi.
Zawahał się na chwilę.
- Ach, i nie zapomnijcie zostawić broni u nas - rzekł jeszcze. - Jest to absolutny wymóg; rynsztunek nie jest dobrze widziany na komnatach. Straż dokładnie przestrzega tej reguły.
Okolica należała do koterii Ssemm i domów kupieckich, które z nią współpracowały. Choć na północ od Purpurowej Damy rozciągały się magazyny i jardy na karawany, to najbliższa okolica była co najmniej przyjemna, pełna rozmaitych sklepów sprzedające drobiazgi, szczególnie perfumy, z których znane było całe Westgate. Ponadto, niedaleko Purpurowej Damy znajdowała się Wieża Imryth, jedna z gildii czarodziejskich, które broniły miasto podczas dawnych wojen i przyczyniały się do usuwania niechcianych ciąży. W okolicy pełno było bogatych kamienic i małych dworków należących do pompatycznych kupczyków. Miłym dodatkiem było to, że zaledwie parę kroków dzieliło ich od wielkiego targu w Westgate i promenady.
Tym, co zauważyli wędrowcy zaraz po przybyciu, był fakt, że Westaget było wielkie; pełne uliczek i zakamarków. Choć przez większość czasu trzymali się głównych ulic, nie dało się ukryć, że łatwo było się zgubić, jak to zwykle bywa zaraz na początku przybycia do każdego wielkiego miasta.
Ich przybycie nie zostało nie zauważone przez miasto; w istocie, fakt, że siostry de Seis zostały odnalezione, obiegł piorunem pobliskie okolice, szczególnie dystrykt należący do Domu Seis i Domu Ssemm, które, jak podróżnicy zdołali się wywiedzieć, były ze sobą spokrewnione. Nie była też niczym dziwnym widzieć grupki ludzi pokazujących sobie Rannes, Woodesa, Arethei, Gallana, Rendella, Nitram i Nua’vill; tony niektórych ludzi były pełne podziwu, jeszcze inne zazdrości lub złości, a jeszcze inne niedowierzania, choć nie było do końca jasne, jakież to fantastyczne plotki mogły powstać o podróżnikach w ciągu zaledwie paru godzin po ich przybyciu do Westgate.
Nua’vill miała szansę usłyszeć niektóre z nich, razem z Woodesem i Rannes; ich grupa była widziana przez niektórych jako banda najemników na usługach Domu Ssemm, chociaż czasami sama Lou była uważana za wyjątkowo wymyślną kurtyzanę. Choć plotki zazwyczaj mówiły prawdę i w istocie większość wersji mówiła o odratowaniu sióstr de Seis, niektóre były doprawdy tak fantastyczne jakoby Woodes był osobistym konkubentem koniuszego Ssemm, o Xendrze nie mówiąc, wiadomo było bowiem w tajemnicy poliszynela, że wszystko co z Podmroku pochodziło, to wszystko złodzieje, mordercy i kurwy.
Mimo to, przyjęto ich bardzo serdecznie, a ci, którzy coś znaczyli w całej sytuacji, wiedzieli, dlaczego się tutaj znaleźli. W istocie, po ostatnich przygodach z obozem, życie stało się łatwiejsze i przyjemniejsze. Choćby na te kilka chwil.
Dotarło do nich jednak parę nieco bardziej niepokojących wieści, z którymi nie omieszkał się podzielić ich bard. Według Olhiviera, do opowieści dotyczących zamaskowanych bandytów napadających na karawany dołączyła jeszcze jedna: ta o człowieku-wilku, który także napadał na pomniejsze karawany, masakrując kupców i ograbiając je z magicznych przedmiotów.
Dorien nie była kontenta z tych plotek; nie wiadomo było bowiem, czy w istocie był to Athanglas, który jakimś cudem zamienił się w wilkołaka, czy był to kolejny wtręt do calej historii porównywalny z plotkami o Woodesie całującym się namiętnie z koniuszym Ssemm. Jedno było pewne: ostatnie doniesienia o wilkołaku poszukującym czegoś lub kogoś konkretnego mówiły o nim jakoby plądrował okolice Reddansyr, parę dni drogi od Westgate.
Dodatkowo, Rannes dowiedziała się, dokąd może pójść, aby rozeznać się w kupieckiej koterii Westgate; jak wytłumaczył jej nad wyraz uprzejmy karczmarz, najlepszym miejscem, aby zapytać się o nazwisko Bechel, była sala targowa poświęcona bogini Waukeen, niedaleko wielkiego targu w Westgate; to tam zbierali się kupcy, aby wymienić ze sobą informacje, plotki czy też towary.


Dom de Seis nie był po prostu domem, nie był nawet Domem. Był to regularny zamek, jakich wiele było w Westgate. Choć nie był on tak wielki jak twierdza Urdo, również znajdująca się w mieście, zamek rodu Seis był spory, prawie tak spory, jak zamek należący do rodu Ssemm. Kasztel był spory, obok niego wznosiły się stajnie i zbrojownia; choć raczej absurdalnym było spodziewać się oblężenia zamku, to mury były zwieńczone blankami.
Kiedy Rannes i Woodes przybyli, przy wrotach już zgromadzili się wszyscy ich znajomi: Dorien Nitram, ubrana w czyste szaty kapłańskie mieniące się kolorami nieba o poranku; Brand Gallan, który postanowił wdziać proste, choć szykowne, czarne szaty czarnoksięskie; Olhivier Rendell, ubrany w purpurowy płaszcz, razem z jego ukochaną lutnią, biała koszula kontrastująca z ciemnym kolorem; i wreszcie, uśmiechająca się Drakonia Arethei, ubrana w płaszcz koloru modrego, który przywodził na myśl fale oceanu, przetykane krwistoczerwonymi akcentami. Niektóre z motywów, które wdziała Drakonia, rozpoznała Xendra: tu i ówdzie pojawiał się motyw pająka, dobrze jej znany z Menzoberranzan.
Odźwierny pojawił się wkrótce przy grupie podróżników; ukłonił się, po czym gestem zaprosił ich do środka.



Korytarze, do których ich wprowadzono, były bogate; było oczywiste, że zamek Seis nie był żadną warownią, chociaż przyznać trzeba było, że pan tego przybytku wypełnił go strażnikami wzdłuż i wszerz; pilnowali oni służbę, doradców i kogokolwiek, kto przechadzał się salami na zamku. Te zaś prezentowały się co najmniej świetnie, co było miłą odmianą od czasu Ostoi i wiosek, które spotykali po drodze z wiecznie brudnymi podłogami. Tu posadzki zbudowane były z białego marmuru, dając miejsce rzeźbom i obrazom wiszącym na bielonych murach. Gdziekolwiek było zbyt mroczno, by zdołało dojść światło dnia, dano cynowe kandelabry.
Jedna po drugiej otwierały się przed nimi podbite stalą wrota, kiedy wchodzili coraz dalej i dalej.


Ostatecznie, wprowadzono ich do czegoś, co nazywano “salą audiencyjną”; była ona pusta, za wyjątkiem czegoś, co nie mogło zostać inaczej nazwane, jak po prostu tronem, który był uwieńczony sigilem rodowym Domu Seis. Na sklepieniu zaś znajdował się spory malunek, który przedstawiał jakąś bitwę, którą rozpoznał Olhivier; była to scena z wojny, jaka rozegrała się pod koniec rządów piratów, którzy ongiś napadli na to miasto i rządzili nim przez dwieście lat.
Same sigla nie różniły się zbytnio od heraldyki Domu Ssemm, jako że znakiem Ssemm był biały pazur na purpurowym tle, co niekiedy było nazywane nieoficjalnie Szklanym Szponem; tu, szpon był czarny na oliwkowym tle. Niekiedy, jak się mieli później dowiedzieć wędrowcy, nazywany był on Onyksowym Szponem.
Było to oczywiście wszystko niezłym pokazem dotyczącym tego, za kogo uważał się lord de Seis, choć zachowanie takie nie było niczym niezwykłym w Westgate, które pełne było paniczyków, którzy kupili ziemie i tytuły za pieniądze, na które dorabiały się nierzadko całe pokolenia, stąd nie było zbyt rzadkim, by Mayn z Wiechcia nagle stawał się Maynem, panem na twierdzy nazwanej według jego widzimisię. Seis jednak, jak się zdawało, było czymś innym; rodziny szlacheckie posiadające zamki w Westgate były niemal tak stare, jak ono samo. Trudno by było pomyśleć, by panom na zamku Ssemm chociaż przeszło przez myśli zadawać się z kimś niżej od nich.
Kiedy pan na zamku Seis wszedł do sali i zasiadł na swoim tronie, nie zawiódł ich.
Pan na zamku Seis był wysokim mężczyzną, przewyższającym nawet Woodesa. Choć nie nosił przy sobie broni, to jednak nie wyglądał zbyt dobrze w szatach wyjściowych. Jego sylwetka, chód i sposób bycia kazały myśleć o nim jako kimś, kto spędził większość swojego życia na polach bitew, a długa, zadbana i siwa broda przydawały mu autorytetu. Jedynym, co zdawało się kontrastować z powyższymi cechami były tatuaże, które posiadał na rękach i długie paznokcie, które czasem nosili szlachcice, aby podkreślić to, że ich ręce nigdy nie parały się zwykłą pracą.
Jego oczy miały dziwny kolor; szarość przechodziła w rdzawy kolor. Była to być może część jego dziedzictwa, lub akcent tego, że jakiś jego przodek pochodził stamtąd, skąd Drakonia, niektóre diabelstwa znane były bowiem z niezwykłych kolorów oczu.
Joann i Katherine towarzyszyły mu, razem z dwoma sługami.


- A więc to ta grupa wędrowców, o których opowiadaliście - jego głos był głęboki, choć przyjazny. - Nieoczekiwany sojusznik Domu Seis. Witajcie.
Kiedy zauważył, że Dorien chciała się ukłonić, machnął dłonią.
- Poniechaj, drogie dziecko - zaśmiał się lekko. - Choć siedzę na tronie, to nie dwór Suzail, a ja nie jestem królem Azounem, żeby dbać o takie zwyczaje, choć daleki jestem od tego, by usunąć ten tron. Jednak dziękuję, doceniam szacunek.
Spojrzał z zaciekawieniem na wędrowców, którzy znajdowali się przed nim.
- Nazywam się Kirstenhelm de Seis - rzekł po chwili. - Ratując moje córki, nie tylko zasłużyliście sobie na dozgonną wdzięczność naszego domu, zapobiegliście także wojnie, która miała lada chwila wybuchnąć pomiędzy nami a Domem Urdo. Dziękuję wam.
Zrobił pauzę.
- Za wasze usługi należy się wam nagroda - po czym klasnął dłońmi, a jeszcze jeden ze sług wszedł do komnaty, niosąc ze sobą siedem sakiew, które brzęczały zawartością.
- Znajcie gest Domu Seis. Tysiąc sztuk złota dla was.
Sługa skłonił się i odeszedł, a pękate sakwy pozostały w dłoniach wędrowców.


- A teraz - rzekł po chwili pan de Seis - skoro nagroda została wręczona i wyrazy wdzięczności przekazane, pozwólcie, że przejdę do nieco bardziej praktycznych względów. Słyszałem, że szukacie pracy. Dobrze znaleźliście. Przyda nam się siedem dodatkowych par rąk, a jakże.
- Wasze zadanie może być nieco inne od tych, które dotychczas spotykaliście. Uznajcie to za komplement skierowany do was, jako że to, że uratowaliście moje córki i odprowadziliście je żywe do Westgate, każe mi przypuszczać że nie jesteście jeszcze jedną grupą wędrownych durniów, którzy potrafią tylko zabijać i niszczyć. Oczywiście, podjęcie się tego zadania będzie należało do was w ostateczności, jednak nie ukrywam, byłoby to dla mnie dużą ulgą, gdybyście zaakceptowali właśnie teraz.
- Nadmieniłem przed chwilą, że Dom Seis był na krawędzi wojny klanowej z rodem Urdo, jako że to ich podejrzewaliśmy o porwanie. Jeśli chodzi o czysty handel, są oni naszym największym konkurentem, my zaś dotarliśmy do informacji, że ich przywódca, Hugon Urdo, mógł spiskować z Cormyrem, aby wpuścić wojska królewskie do Westgate, z czego mieliby czerpać korzyści. Na szczęście, to, że my wiemy o tym, nie powstało jeszcze w głowie czcigonego Hugona
- zakończył z ironią w głosie.
- Jeden z naszych agentów, który zdołał się wywiedzieć o całej sprawie, przed tygodniem zaginął. Policzylibyśmy go na straty, gdyby nie pewne przesłanki o tym, że w istocie może on jeszcze żyć. Nie wiemy jednak, gdzie jest przetrzymywany, bowiem Urdo posiada swoje twierdze zarówno w mieście, jak i poza nim, nie mówiąc o swoich przedstawicielach w Sembii i Cormyrze. Jednak nie podejrzewamy, żeby został zabrany na droga stronę Wybrzeża.
- Zwykłym biegem wydarzeń czekalibyśmy, jednak spieszy nam się. Dlaczego nam się spieszy - cóż, o tym usłyszycie, jeśli podejmiecie się tej misji, zrozumiałe jest bowiem, że nie mogę wam mówić o wszystkim, prawda?
- Jak już mówiłem, Urdo nie wiedzą o naszych informacjach, a my sami nie możemy sobie pozwolić na otwarte starcie ze względu na politykę sojuszu Domów Ssemm i Thorsar. Pomniejsze domy mają się nie mieszać.
- Nadarza się jednak okazja. Jutro wieczorem odbywa się, jak co roku, festyn poświęcony bogom bogactwa, gdzie pojawią się pewne kluczowe figury, co do których żywimy podejrzenia, że mogą mieć dostęp do informacji, gdzie jest przetrzymywany nasz człowiek. Jest to jeszcze jeden z powodów, dla którego pośpiech jest wskazany.
- Wasza rola jest zatem oczywista. Zbliżyć się do ludzi, których wam wskażemy, wydobyć informacje jak najszybciej i sprowadzić naszego agenta z powrotem. Informacje, które może posiadać, są dla nas zbyt ważne, by po prostu przepuścić tą okazję.

Kirstenhelm przerwał na chwilę, po czym podjął ponownie.
- Jako że czas nagli - zmierzył wzrokiem podróżników - potrzebuję waszej odpowiedzi natychmiast. W szczegóły zostaniecie wtajemniczeni, jeśli zgodzicie się. Radźcie się, ile chcecie, jednak potrzebuję odpowiedzi właśnie teraz.
Po czym zamilkł, skrzyżowawszy ramiona. Wpatrywał się przenikliwie w wędrowców, oczekując odpowiedzi.


Lou Rannes
Poszukiwania Lou zawiodły ją do sali targowej poświęconej Waukeen; sala ta niezbyt różniła się od regularnego targu, pełna wesołego gwaru i wypełniona straganami i maszerującymi kupcami, którzy szeptem wymieniali najnowsze wieści, wymieniali się towarami czy zatrzymywali się po to, by pogawędzić. Światło dnia wpadało przez żebrowane sklepienie, oświetlając spore wnętrze podtrzymywane filarami, na których znajdowały się rzeźby poświęcone bogini handlu.
Tu jednak kończyła się łatwa ich część, bowiem Ultara nie mogła znaleźć.
Udało się jej zebrać sporo informacji dotyczących kupca, których spora część była sprzeczna ze sobą, jednak wszystkie z nich mówiły, że od czasu, kiedy Ultar pojawił się w Westgate, nie zabawił tu zbyt długo, pomimo tego, że nie ukrywał na początku, że zamierza zostać tu na dłużej. Wyglądało to, że Ultar, po parudniowym pobycie po prostu postanowił zniknąć z miasta. Nie wiadomo było, kiedy się pojawi.
Zadając pytania, Rannes w końcu dotarła do pewnej sędziwej acz jowialnej kobiety sprzedającej wina.
- Ultar? - zapytała z uśmiechem, sortując towar. - To mój stary przyjaciel. Widziałam się z nim, kiedy przybył parę dni temu do miasta.
Poprawiła okulary i przemówiła:
- Dziwne, że nagle wyjechał, jednak jestem prawie pewna, że widziałam go, jak wchodził na statek płynący do Urmlaspyr... Nie mam pojęcia, dlaczego nagle odpłynął. Wyglądał, jakby był w wielkim pośpiechu. Niewiele mówił...! Wiesz mi, moja droga, gdybym nie znała go wcześniej, to powiedziałabym, że bał się czegoś.
Stara podrapała się po swojej siwej głowie.
- Taak... Jakby tu pomyśleć, to Ultar wyglądał na przestraszonego. Jednak nie powiedział mi nic, poza tym, że wróci niedługo, jeśli sprawy go nie zatrzymają. Hmm.
Potarła brodę w zamyśleniu.
- Nic więcej nie wiem! - uśmiechnęła się ponownie. - Ale jakiegoż to smutku nie zabije dobre wino! No, złociutka, czego skosztujesz? Wytrawnego z winnic Suzail? Słodkiego? Portowego? Brać, wybierać!


Kerm 11-07-2013 19:53

Co miała na myśli Joann, wysyłając ich do zakamuflowanego zamtuza, tego Jack domyślić się nie potrafił. Nie da się ukryć, że wolałby zwykłą gospodę, niż najlepszej nawet kategorii dom publiczny, ale skoro tu trafili... Najważniejsze było to, że dobrze karmili i nie podsuwali na siłę panienek oferujących swe wdzięki.
Z drugiej strony... Dobrze by było, gdyby rodzina Seis wypłaciła jakąś nagrodę, bo inaczej pójdą z torbami po paru dniach spędzonych w Purpurowej Damie. Darmowy wikt i opierunek mógł się dość szybko skończyć. Łaska pańska, jak powiadano, na pstrym koniu jeździ...

- Chyba trzeba będzie zmienić wkrótce lokal, inaczej nas puszczą w samych skarpetkach - szepnął do ucha Lou. - Albo i bez.

Widok Lou w takim akurat stroju byłby z pewnością interesujący, jednak nie miał zamiaru dzielić się z dziewczyna takimi myślami.

***

Strój, dostarczony przez uczynnego właściciela Damy, z pewnościa nadawał się na udział w przyjęciu w najbardziej nawet eleganckim towarzystwie, ale w drugiej sprawie Jack nie miał najmniejszego nawet zamiaru słuchac jego rady dotyczącej uzbrojenia. Przynajmniej częściowo. Co z tego, że na dworze de Seis nie nosiło sie broni? Ulice miast pełne były obwiesiów róznej maści, na dodatek uzbrojonych po zęby. Broń co prawda nie zapewniała całkowitego bezpieczeństwa, ale zdecydowanie dodawała pewności siebie i odstraszała co poniektórych z owych wspomnianych wcześniej obwiesi.

Przebrawszy się i pozostawiwszy pod opieką właściciela Damy kuszę i długi miecz jack stanął na korytarzu, czekajac na pojawienie się Lou.
- Pięknie wyglądasz - powiedział na jej widok, zamiatając podłogę wyimaginowanym kapeluszem. - Jak zawsze zresztą - dodał.
- Służę ramieniem - zaproponował uprzejmie.

***

Dzięki wskazówkom właściciela Damy trafili do domu (ba - do zamku, prawdę mówiąc), stanowiącego siedzibę rodu de Seis. Podobnie zresztą jak i pozostali członkowie ich małej drużyny, z którymi spotkali się u wrót budowli, witani uprzejmymi ukłonami strażników.
To,co na temat broni mówił właściciel Damy, okazało się prawdą. Trzeba było oddać broń i Jack, chcąc nie chcąc, powierzył swój kryształowy miecz jednemu z licznych służących, którzy całą chmarą rzucili się by zająć się gośćmi.

Okazały zewnątrz zamek okazał się równie wspaniały w środku. Jack z chęcią poświęciłby nieco czasu na zwiedzanie, niestety obowiązki wzywały, a ich czekało spotkanie z głową rodu de Seis, imć Kirstenhelmem. Ten zaś, prócz słownych i materialnych wyrazów wdzięczności przedstawił również i propozycję.
Sądząc po nagrodzie, jaką otrzymali w zamian za uwolnienie Joann i Katherine, propozycja wykonania zadania dla pana de Seis była warta przynajmniej przemyślenia.
Bez wątpienia można bylo na tym zarobic nieco grosza, i to - jak się mogło wydawać - w słusznej sprawie. problemów jednak kilka wiązało się z tym zadaniem.
przede wszystkim całe miasto (nie wiadomo skąd) znało ich rolę w uwolnieniu obu panien i z pewnością traktowano ich jako ludzi de Seisa. Bo z kim innym mogli się związać, jak nie z tym właśnie rodem. No i byli obcy w tym mieście - ich znali wszyscy, oni - nikogo, nie wiedzieli nawet, na kogo mogliby liczyć w razie konieczności. Poza tym - co też było ważne - Jack nie sądził, by się nadawał na szpiega.

- Spróbować możemy - powiedział po chwili namysłu - ale w żadnym wypadku nie mogę gwarantować, że osiągniemy w tym przedsięwzięciu jakikolwiek sukces.

sheryane 12-07-2013 12:55

Spośród całego pobytu w Luksusowej Damie, gdy tylko dotarło do elfki, że w istocie jest to swego rodzaju luksusowy zamtuz, najbardziej ucieszył ją fakt, że Jack jest obok. Co prawda znali się króciutko, ale najwyraźniej wspólnie przebyte niebezpieczeństwa zbliżają tych, którzy myślą podobnie. W każdym razie w obecności mężczyzny czuła się pewniej w takim miejscu i nie musiała obawiać się nachalnych ludzi lub elfów. Być może rzucane ukradkiem spojrzenia i szepty za jej plecami zraziłyby typową elfkę, ale Lou daleko było do typowych elfek. Na szczęście.

Trochę nie spodobał jej się pomysł zostawiania gdziekolwiek broni, zwłaszcza że suknia była tak skonstruowana, że nijak nie mogła przemycić choćby sztyletu. Poczucie bycia bezbronną na pewno nie miało jej pomóc w byciu uprzejmą na dworze de Seis. Jednak cóż... Zasady to zasady.
- Dziękuję. Ty także prezentujesz się odpowiednio. - dygnęła z rozbawieniem na komplement od Woodesa.
Trzeba przyznać, że było to bardzo miłe, bowiem od dawien dawna nie miała na sobie czegoś przyjemniejszego niż zbroja czy strój podróżny i mało kto traktował ją tak miłymi słowami. Bez wahania skorzystała więc z propozycji i ujęła Jacka pod ramię, by w ten sposób wyjść na ulice Westgate.


W drodze do de Seis Rannes odłączyła się na chwilę przy sali targowej poświęconej Waukeen, zapewniając, że wróci już za momencik. Z jednej strony nie miała ochoty oddalać się od Woodesa, bo czuła się przy nim po prostu bezpiecznie, z drugiej nie miała ochoty nikogo ciągnąć w dziwne miejsca w swojej paranoi sprawdzenia co z jej przyjaciółmi. U sędziwej winiarki wylądowała więc sama. Przynajmniej wyglądała stosownie - na młodą kobietę, która udała się na targ, a nie na awanturniczkę, która robi zakupy przed kolejną przygodą. Pozory myliły.

W zasadzie Lou dowiedziała się dwóch rzeczy - pierwsza była taka, że przynajmniej Ultar dotarł do Westgate. I cokolwiek działo się w związku z jego interesami - legalnymi czy nie - kazało mu ruszać dalej. Nie zamierzała gonić za nim morzem, pozostało więc mieć nadzieję, że szybko wróci w jednym kawałku. Druga informacja z kolei była taka, że prawdopodobnie nie było z nim Vermila. Co powodowało, że elfka zaczęła zastanawiać się nad losem półelfka. Rozmyślała w milczeniu nad kieliszkiem zakupionego wina, jednym uchem słuchając bajania sprzedawczyni. Gdyby Ultar dotarł do Westgate sam, raczej zostawiłby chociaż jakąś wiadomość... Istniała więc szansa, że obaj znaleźli się tu bezpiecznie. I nagle olśniło elfkę, gdzie mógł udać się drugi z jej przyjaciół...
- Dziękuję pani. Było naprawdę wyborne. - dygnęła z gracją, bowiem wino było tak dobre jak to oferowane w Damie. - Na mnie czas. Powodzenia w interesach.

Co prawda teraz nie było już na to czasu, ale w wolnej chwili Lou miała zamiar odwiedzić kaplicę lub świątynię Sune. Coś w Westgate musiało się znaleźć.


To jak wiele osób ich rozpoznawało było doprawdy zaskakujące. Przecież tylko uratowali dwie córki jakiegoś szlacheckiego domu, a już wszyscy zdawali się wiedzieć co, gdzie i jak się wydarzyło. Zniknięcie wśród grubych murów i ścian zameczku de Seis było miła ulgą od ulicznego gwaru, gdzie dosłownie niemal każdy sprawiał wrażenie zainteresowania nimi. Nagroda nagrodą, ale protekcja brzmiała ciekawie. Tylko... Czy na pewno potrzebowali protekcji w mieście od ludzi, którzy nie mogli upilnować dwóch dziewczyn?
- Jack ma rację. Udało nam się uratować pańskie córki w dużej mierze dzięki łasce Tymory. Chętnie pomogę w kolejnej sprawie. Musicie jednak wiedzieć, że nawet na ulicach ludzie wiedzą, kim jesteśmy. Zbliżenie się do kogokolwiek, kto może mieć jakieś informacje będzie ryzykowne - pewnie też będzie wiedział o nas. I cała sprawa może szybko spalić na panewce... - wyjaśniła.

Irrlicht 14-07-2013 15:35

Drakonia Arethei | Xendra Nua’vill (wcześniej)
W całej historii nie sposób napomknąć by o pewnym incydencie, który zdarzył się przed tym, kiedy podróżnicy weszli do Domu Seis. Xendra, powodująca się pobudkami zerwania z szat Drakonii ozdób z motywami pajęczymi.
Choć Xendra była całkiem szybka, Drakonia była znacznie szybsza. Ze zdziwionym spojrzeniem odskoczyła od Xendry, kiedy tylko spostrzegła, że ta pędzi w jej stronę.
A później zawołała strażników, którzy dotychczas stali przy bramie do zamku. Choć obyło się bez większych ekscesów, strażnicy stanęli murem między diabelstwem a Drowką.
- Doprawdy - syknęła Drakonia, spoglądając na Xendrę. - A mi mówią, że to ja bywam krewka.
- Dość! -
posłaniec przekroczył próg bramny, rozpościerając ramiona.. - Dość, mówię. Moiściewy, cóż to wyprawiacie? To przecież nie Arena i nie meliny portowe, żeby walki na ulicy wszczynać... Zachowajcie animozje na później... Pan de Seis czeka.
Później wytłumaczno Xendrze, że ktokolwiek, kto jest na powierzchni a posiada na swoich szatach motywy pajęcze, nie musi być wyznawcą Lloth.


Brand Gallan | Dorien Nitram | Drakonia Arethei | Jack Woodes | Lou Rannes | Olhivier Rendell | Xendra Nua’vill
- Wiedzą? - zamyślił się Kirstenhelm de Seis na słowa podróżników, którzy nadmienili o plotkach. - Rzecz dziwna.
Potarł brodę parę razy; to, że podróznicy zostali już zauważeni, w znaczący sposób mieszało mu szyki. Przez parę chwil rozmyślał, kalkulował, mierząc wzrokiem siódemkę, która stała przed nim.
Kiedy powziął w końcu decyzję, rzekł:
- Być może uratowanie moich córek niepotrzebnie zgarnęło uwagę paru osób - wzruszył ramionami.- Ostatecznie, plotki w Westgate rozchodzą się szybko, rzecz, do której powinniście się przyzwyczaić. Jednak nie jest to zbyt wielką przeszkodą. Cokolwiek byśmy nie zrobili w tym przeklętym mieście, zawsze będzie rodziło różnego rodzaju rumory, obojętnie, jak byśmy nie postąpili. Mamy jednak szczęście. Nie wszystkie z plotek docierają aż do wież Urdo. A poza tym...
Pan de Seis uśmiechnął się.
- Ostatecznie, mamy zaklęcia, prawda?
Zrobił gest w stronę jednego ze sług, który natychmiast wyszedł za drzwi.
- Nie będziecie jednak sami. Pomoże wam ktoś.
Po paru chwilach do pomieszczenia wszedł ktoś, kogo Woodes, Lou czy Xendra mogliby określić jako kogoś bywałego, to jest o przyjemnej aparycji i wdaniu tego, który większość życia spędził na salonach szlachty, znając gusta towarzystwa, które tam mieszkalo. Jedynie oczy Xendry mogły poznać, że zdradzały go nieco zbyt zwinne ręce i odciski garoty odbite na palcach jako szkolonego przez dom szlachecki zabójcę. Mroczny elf, który wkroczył do sali, ubrany był w białe szaty, kontrastrujące z jego skórą. Nosił insygnia Domu Seis. Skłonił się wobec siedmiu podróżników.


- Dethryn Vimrascar.
- Znany też po prostu jako Szpon
- skłonił się Dethryn. - Witajcie. Poznanie was jest dla mnie zaszczytem.
- Dość, Szpon
- machnął ręką de Seis. - Katherine, Joann. Byłbym wdzięczny, gdyby...
- Oczywiście, ojcze -
Joann skłoniła głową. - Katherine, wychodzimy. Ojciec zamierza przedyskutować politykę.


- Jeszcze nie wiem, komu zależy na tym, żeby informować całe miasto o waszych poczynaniach, ale się dowiem - rozpoczął de Seis. - Jednak dość o tym. Skoro powiedzieliście tak, to wtajemniczę was pokrótce w ostatnie szczegóły planu.
- Jeśli okaże się, że jest podejrzenie co do tego, że ktoś może o was wiedzieć, na czas misji każę moim alchemikom uwarzyć wywar zmieniający kształt. Za wcześnie jednak mówić o tym.

De Seis zrobił przerwę, a po chwili wyjął zza pazuchy pierścień ozdobiony rubinem; wnętrze rubinu, jak zauważyła Lou, tliło się lekko.
- Drugi taki sam posiada nasz agent - obrócił pierścieniem w palcach. - Dopóki żyje, dopóty zaklęcie będzie sprawiać, że kamień będzie lśnić. Stąd pewność, że żyje na pewno.
De Seis obrócił kamieniem jeszcze raz, obserwując błyskotkę. Po chwili, schował go ponownie.
- Nie wiemy jednak, jak długo - zakończył dosyć ponuro Kirstenhelm. - Jednak tu wchodzicie wy. I Szpon, oczywiście.
- Polecono mi
- rzekł uśmiechem mroczny elf - aby zorganizować waszą grupę i służyć wam radą. Z przyjemnością to zrobię.
- Powiedz im o Salach Auberony
- machnął władczo ręką de Seis, któremu zapewne znudziło się tłumaczenie podróżnikom.
- Wedle rozkazu, panie - skłonił się Szpon. - Choć festyn Waukeen będzie odbywał się w całym mieście, to będzie tylko jedno miejsce, gdzie będzie rezydować szlachta i wpływowi kupcy na ten czas. Sale Auberony to sławetna tawerna i sala, gdzie odbywają się biesiady, zazwyczaj na które łożą panicze udzielni ze swoich kies.
Szpon odchrząknął, poprawiając z gracją swoje zdobne w drogie klejnoty mankiety.
- Istnieje nieoficjalny zwyczaj, że zamożniejsza część miasta zostaje zaproszona do Sal Auberony. Choć wielkie Domy, takie jak Ssemm czy Urdo zbierają się tam z zasady, to zaproszenia dla mniejszych kupców są wysyłane przez prywatnych posłańców.
Dethryn wyciągnął z kieszeni srebrny pierścien, który zwieńczony był misternym grawerunkiem kwiatu o ostrych liściach.
- Ktokolwiek dostanie taki pierścień, jest zaproszony do Sal. Zazwyczaj jest to kupiec lub szlachcic, rzadziej rycerz lub wojownik. Takie dostaniecie również i wy.
De Seis zabębnił palcami o stolec, zniecierpliwiony nieco.
- Wracając jednakowoż do naszej misji - na twarzy Drowa nie powstała ani nuta strachu czy służalczości - choć podejrzanych co do posiadania informacji jest parunastu - wyciągnął cztery palce - to tych, którzy prawie na pewno wiedzą o nim, jest tylko czterech. Moranna Darkmaul, członkini Instytutu Wojny i Zhentarim. Vizerim Ouai, sławny kupiec i handlarz specjalizujący się w starych artefaktach. Maven Sserster, pani na Wieży Imryth, czarodziejka. I wreszcie sam Hugon Urdo, który osobiście zjawi się jutro na Salach. A także inni. Opowiem wam o nich jednak wtedy, kiedy zjawimy się już na przyjęciu.
Kiedy Szpon skończył mówić, de Seis podniósł się z tronu.
- Opowiedz im o reszcie - rzekł, wychodząc.
Szpon skłonił się jeszcze raz. Kiedy de Seis wyszedł, kontynuował:
- Czasu zostało nam dużo, zaczniemy bowiem dopiero jutro wieczorem. Jest jednak moją i pana de Seis wolą, żeby wszystko przebiegło jak najsprawniej.
Szpon podszedł do tronu, musnąwszy ręką oparcie. Spojrzał na podróżników.
- Dlatego też najlepiej będzie, jeśli zostaniecie na zamku Seis jeszcze trochę. Akurat wystarczy nam do jutra czasu, by napelnić wasze głowy wieściami, które powinien wiedzieć każdy z Westgate i etykietą, która jest stosowana w wyższych sferach. Choć w oczywisty sposób nie będziemy mogli objąć wszystkiego, ustrzeże was to od co gorszych pomyłek. Dla wielu, śmierć na salonach jest gorsza od śmierci fizycznej.


Drow na usługach Domu Seis okazał się całkiem niezłym nauczycielem. Choć niewiele mówił o sobie i swojej przeszłości i w zasadzie starał się unikać pytań skierowanych co do jego osoby, wykazywał się on niespotykaną wręcz wiedzą o Westgate, rodach w nim zamieszkujących, koneksjach, aferach dotyczących rodzin, a także praktycznej etykiety i manieryzmów przyjętych przez pedantyczną koterię Westgate.
Szpon obiecał im także, jeśli rzeczywiście nie będą zbyt pewni w swoich umiejętnościach perswazji, dostarczenie pewnych specyfików, które powinny nieco polepszyć sytuację pod tym względem.
To tutaj dowiedzieli się jak specyficzne było w swojej istocie Westgate, gdzie statki pirackie łupiące wybrzeża Sembii i Cormyru mogły cumować bezpiecznie do miasta portowego.
Podróżnicy mogli wchodzić i wychodzić, a całość przybrała formę nieco luźnego wykładu; kiedy ten się skończył, pozwolono im wyjść i zaproszono ich ponownie na ranek następnego dnia, gdzie miało być kontynuowane ich szkolenie.
Wkrótce też do ich prywatnych kwater przyszły listy zawierające zaproszenie na Sale, razem ze srebrnymi pierścieniami. Ich imiona i nawiska opiewały na innych szlachciców, co zapewne znaczyło, że pan de Seis postanowił nie ryzykować i skorzystać z opcji z przebraniem.
Tu też dowiedzieli się, dlaczego rodzina de Seis wolała, aby korzystali z Purpurowej Damy, czyli tawerny połączonej z domem publicznym. Jak wytłumaczono im, Purpurowa Dama wydawała się najbezpieczniejszym miejscem, położona zaraz pod nosem Domu Seis i będąc w jej strefie wpływów. Co do faktu, że był to w istocie regularny bordel, nie gorszyło nikogo, jako że domy tego typu skrzętnie zawierano w nazwie “domy przyjęć”, a dwieście lat panowania piratów i fakt, że miastem całkowicie rządził wolny handel sprawiały, że nie istniał żaden powszechnie przyjęty kodeks moralności, który kazałby się czemuś takiemu gorszyć. A przynajmniej to zauważyć mogli wędrowcy.
Więcej informacji obiecano im nazajutrz, kiedy już rozpocznie się święto.
W międzyczasie, Gallan zidentyfikował naszyjnik antymagii.


Cytat:

Pomniejszy naszyjnik antymagii
Wygląd: Naszyjnik nie wygląda imponująco; jest to mały, odymiony kawałek szkła, na którym wyryte są inskrypcje mające powstrzymać czary niższej szkoły.
Historia: Choć przedmiot nie może zostać zidentyfikowany z oczywistych powodów, to wiele takich naszyjników jest sprzedawanych na ulicach Westgate. Ci, którzy je noszą, zazwyczaj chcą się chronić przed bandytami znającymi niektóre z dróg magii lub złośliwymi studentami ze szkół magicznych.
Działanie: Całkowicie neguje czary 0-poziomowe i minimalizuje czary 1-szego poziomu (zaklęcia działają tak, jak gdyby osiągnęły najmniejszy możliwy efekt) w obrębie maksymalnie 0,5 metra wokół posiadacza. Naszyjnik może zminimalizować jeden czar 2-ego poziomu, jednak ulegnie zniszczeniu. Moc antymagii nie działa na zaklęcia wyższych poziomów.


Lou Rannes
Poszukiwania Vermila okazały się o wiele bardziej owocne, niż Ultara. Choć Lanterion nie był zbyt znany w środowisku kapłanów Sune, to jednak odnalezienie go zakończyło się w istocie sukcesem dla Rannes. Na szczęście, nie wyjechał on z Westgate.
Vermil powitał ją bardzo wylewnie, objąwszy ją; widać było, że wieści ze Szlaku Kupieckiego, a także sprawa wilkołaka z Ostoi wywarła na nim spore wrażenie.
- Ach, Lou - uśmiechnął się Vermil, widząc elfkę kapłan Sune.
Spotkała go w jednej z licznych kaplic bogini w północnej części miasta, nie tak daleko od Purpurowej Damy i Wieży Imryth. Świątynia, przybrana w ogniste kolory razem z ołtarzem zdobnym w symbole Sune, była miłą odmianą od brudnych ulic Westgate.
Wyglądało na to, że od czasu przybycia Vermila do Westgate sprawy przybrały dla niego dobry obrót; choć wymogiem było, by kapłani Płomiennowłosej Bogini posiadali pociągające wygląd jak i osobowość, Vermil był przystojny jak na półelfa. Nie przypominał tego samego Vermila na szlaku; bardziej przezornego i gotowego do walki.
- Ultar? - podniósł brwi Vermil. - Wypłynął z Westgate? Ach, tak. Słyszałem. Choć nie do końca wierzyłem. Mieliśmy wszakże czekać na ciebie w mieście.
Lanterion wytłumaczył Rannes, że od czasu dostania się do miasta, Ultar obiecał się z nim spotkać jeszcze raz, jednak od czasu, kiedy to zapowiedział, ślad po nim przepadł. Choć kapłan zamierzał się z nim spotkać sam, nie zdołał, bowiem był zajęty sprawami swojego kościoła.
- Bechel wydawał się na przejętego zaraz po spotkaniu się ze swoimi przyjaciółmi z gildii kupieckiej - stwierdził Vermil. - Choć nie pytałem się, o co chodziło. Jeśli bym nie znał wcześniej Ultara, powiedziałbym, że jest... Przestraszony. Hmm. Nie mam pojęcia, gdzie może być. Znając jednak Ultara, jestem pewien, że pojawi się sam - uśmiechnął się pocieszająco. - Ostatecznie, potrafi zadbać o siebie.
Vermil potwierdził także informację o Athanglasie.
- Myśleliśmy, że nie ujdziemy żywi - rzekł Lanterion. - Słyszałem co prawda o tym, że na wsi albo i w głuszy czasem zdarzały się przypadki likantropii, jednak nigdy nie przypuszczałem, że spotka to nas.
- Athanglas rzeczywiście przemienił się... Chyba w wilkołaka, jak sądzę. Było zbyt ciemno, żeby powiedzieć cokolwiek pewnego. A w każdym razie, wierz mi, żaden z nas nie miał ochoty sprawdzać, czy chmura kłów i pazurów rzeczywiście ma pysk wilka. Kiedy tylko się to wydarzyło, po prostu uciekliśmy. Później, na Szlaku, usłyszeliśmy o masakrze w Ostoi.
Podrapał się po głowie, przypominając sobie minione zdarzenia.
- Zanim się to jednak stało, weszliśmy do karczmy, oczywiście
- rzekł. - Chcieliśmy wyruszyć dopiero rankiem, ponieważ, cóż, wszyscy wiemy, że Szlak Kupiecki przestał być bezpieczny, nie mówiąc już o zwyczajnych dróżkach, gdzie panuje bezprawie.
- Nie mieliśmy jednak szans i uciekaliśmy jeszcze tej samej nocy. Zanim Athanglas przemienił się, ktoś wszedł do karczmy i pytał o myśliwego.
- Był to jakiś starzec, łysiał. Nie wyglądał na kogoś, kto mógłby zrobić komukolwiek krzywdę, ale wiesz, ponoć tacy są najgorsi. Wypytywał o łowcę, a później rozmawiał z nim przez krótki czas. Nie słyszałem całej rozmowy, ale stary wypytywał go o jakieś klucze i gdzie je podział. A później powiedział coś głośno w języku, którego nie rozumiałem.
- Wiesz, jak teraz nad tym myślę, to mogło być zaklęcie.
- Tak. W zasadzie, to bardzo brzmiało jak zaklęcie -
w zamyśleniu powiedział kapłan. - Stary wyszedł w końcu, a Athanglas chyba go wyśmiał. Nie pytaliśmy go o nic; już mieliśmy się zabierać do naszych pokojów, kiedy to się zaczęło.
- Schowałem się z Ultarem za szynk razem z karczmarzem, kiedy Wyrm wrzeszczał i zabijał wszystko, co się mogło poruszać. Oczywiście, kiedy tylko wyskoczył przez okno, wzięliśmy nogi za pas i uciekaliśmy ze wsi.
- Ten Athanglas... Coś wrzeszczał. Mówił, że zamierza wrócić. Nie mam pojęcia. Później tylko uciekaliśmy aż do świtu, a jeszcze później zaryzykowaliśmy i wynajęliśmy konie na Szlaku. Niezbyt spieszy mi się do ustalenia, o co tak naprawdę mu chodziło.



Xendra Nua’vill
Świątynia Eilistraee znajdowała się w dzielnicy świątynnej, niedaleko targu Westgate.
Brama Zachodu była jednym z niewielu miejsc, gdzie pozwolono Drowom wznosić swoje świątynie; choć świątynia Mrocznej Panny była tylko jedna w całym mieście, i tak było to całkiem sporym zjawiskiem. Choć piraci i kupcy kręcili nosami na taki przybytek, którego członkami były w znacznej części Drowy, a ponadto wiele z nich było kobietami. Jednak Westgate było miastem handlu, i każdy mógł czynić w mieście cokolwiek zechciał, dopóki nie wtrącał się w materię domów szlacheckich lub tego handlu nie zakłócał.
Do świątyni wchodziło się przekraczając jej mury, jednak nie było tutaj żadnego wielkiego monumentu; przeciwnie, środek miasta został zalesiony wysokimi niemal jak niektóre z wież i zamków drzewami, które nie przepuszczały zgiełku dochodzącego z zewnątrz.
Jak później dowiedziała się Xendra, Księżycowy Przyczułek, bo tak się nazywała kaplica, był tylko jednym z dwóch zlokalizowanych na południowej stronie Smoczego Wybrzeże; drugi znajdował się niedaleko Wzgórza Kłów, na północny-zachód od Westgate.
Okolica otaczająca kaplicę była dobra, bowiem kapłanki starannie wybrały lokalizację z daleka od portowej części miasta; zdawało się bowiem, że północne i zachodnie dzielnice Westgate były bogatsze i starały trzymać się z daleka od części portowej, to jest od piratów i poszukiwaczy przygód.
Wewnątrz znajdował się gaj, gdzie akolici bogini śpiewali pieśni, ćwiczyli fechtunek czy zajmowali się codziennymi sprawami, takimi jak handel, dyplomacja z domami rodowymi i rozprzestrzenianie wiary w Mroczną Pannę. Domy wewnątrz świętego gaju były proste, a jednak schludne. Kapłanki bogini przywitały Xendrę z radością, dzieląc się z nią wieściami, jednak ich informacje w większej części pokrywały się z tym, co Xendra już wiedziała o Westgate lub nauczyła się o Drowa o przydomku Szpon.
To tutaj spotkała też swoją dawną znajomą i kochankę, Nurissę Morien.


- Xendra? - Nurissa podniosła brwi, spoglądając na Nua’vill.
Podczas rozmowy z nią, Xendra mogła wywnioskować, że Nurissa zmieniła się. O ile poprzednio była raczej cicha i nieśmiała jako osoba, teraz jej charakter nabrał twardości; zapewne przez zdarzenia, jakie spotkały ją od czasu ucieczki z Menzoberranzan.
Nurissa daleka była od delikatności i naiwności dziecka, jakim spotkała ją w Mieście Pająków.
Jej historia wiązała się z nią; krótko po ucieczce Xendry z miasta, plotki sięgnęły równiez Morien, jako że obie kobiety były widziane razem ze sobą wcześniej, a spirala podejrzeń, która doprowadziła do pościgu własnego rodu Nua’vill za nią samą nie oszczędziła również Nurissy. Nua’vill, ośmieszeni w oczach innych klanów przez ucieczkę Xendry z Podmroku, szukali kozła ofiarnego, który pomógłby im zemścić się za odstępstwo od wiary i może uciszyć plotki o tym samym, tyle że dotyczące ich. Dość było powiedzieć, że wkrótce afera przybrała zły obrót dla Nurissy, która musiała wyciąć sobie drogę przez Podmrok, wdziawszy uprzednio pancerz swojego brata i wziąwszy miecz swojego ojca.
To wtedy straciła swoje lewe ramię i prawie swoje własne życie.
- Nie winię cię - rzekła, spoglądając w oczy Xendry, a później zwracając wzrok w stronę swojej lewej ręki. - Ostatecznie, tym, co nas skrzywdziło, było same miasto. Nic dziwnego, że musiałyśmy uciekać. Czasami inaczej nie można.
Mechaniczne ramię, które pokazała Xendrze, było darem dla niej od pewnego taumaturga, którego spotkała, błąkając się po jaskiniach Podmroku. Choć Morien uratowała Duergara od pewnej śmierci - jak mówiła - to dalsza historia nie rysowała się już jako zapłata za heroiczną przysługę. Duergar zamknął ją w klatce, trzymając jako jedną ze swoich konkubin i obiekt eksperymentów, czego pamiątką było zaklęte ramię.
- Uciekłam - kontynuowała Nurissa - po tym, kiedy stary dureń zapomniał deaktywować ramię, zanim mnie zamknął. Oczywiście, zabiłam go - zacisnęła metalowe palce na niewidzialnej krtani - i przy okazji uwolniłam wszystkich, którzy byli ze mną. Resztę znasz.
Znała; dalsza droga Nurissy Morien przebiegła bez większych przygód, to jest: dostała się na powierzchnię, skierowała się na wschód i wreszcie podążała śladami Xendry, by wreszcie później osiąść w Westgate. Tu pracowała jako najemnik dla Instytutu Wojny i jako akolitka Mrocznej Panny.
Nurissa była ubrana w pancerz, jako że wybierała się na Arenę. Jej styl bycia i jej wzrok były harde, nieco niecierpliwe.
- Więc, Xendra - uśmiechnęła się, spoglądając na Nua’vill. -Czy bogowie byli dla ciebie łaskawi? Ufam, że twoje życie na powierzchni było pasmem sukcesów, jak mniemam?


Kerm 22-07-2013 10:02

Jakimś dziwnym trafem informacja o tym, ze dzielna drużyna poszukiwaczy przygód znana jest wszystkim w całym mieście jako wybawiciele obu młodych de Seis, senior rodu zdecydował się na kontynuację współpracy.
Czemu? Trudno ocenić. Wierzył w moc przebrania? A może liczył na to, że ktoś z "tamtej" strony zechce przekabacić kogoś z nich? Przekupstwo jest dość popularnym sposobem na pozyskiwanie sojuszników, a - jak powiadają - każdy ma swoją cenę. Pozorna zgoda na zdradę mogła przynieść jakieś korzyści. Ale, w tej materii, chyba, najlepsza by była Drakonia. Jack mógłby się założyć, że Drakonia bez problemów poradziłaby sobie z taką sprawą. Albo i Xendra. Z jej ‘twarzy’ trudno było cokolwiek przeczytać.
On sam z kolei z pewnością by się nie sprawdził. Już parę osób mu powiedziało, że jest zbyt uczciwy.
Istniała równiez możliwość, że cała ich misja była najzwyklejszą zmyłką, mającą na celu odwrócenie uwagi ich przeciwników od tych, co naprawdę mieli wyjaśnić sprawę zaginionego agenta.
Kto wie, co było powodem, że Kirstenhelm nie dość, że nie zrezygnował ze współpracy, to jeszcze załatwił im nauczyciela dobrych manier.
Raczej zabójcy, sądząc z imienia. Ale skoro Kirstenhelm uważał, że się nada...

***

Pierścionek - przepustka do ‘wyższych sfer - był (według Jacka przynajmniej) mało gustowny i wielce rzucający się w oczy. Na dodatek niebezpieczny dla otoczenia. Wystarczyłoby kogoś pogłaskać po twarzy, odpowiednią stroną dłoni, i można komuś zepsuć urodę na dobrych kilka dni. Ale skoro nie było innego wyjścia...

***

Szkoła dobrych manier.
Byłoby to całkiem zabawne gdyby nie to, że było męczące. Nad wyraz męczące. I nudne.
- Pani! - Jack skłonił się uprzejmie przed Lou. - Zechce pani łaskawie...
I tak dalej, i tak dalej, i tak dalej.
Kto ma jaką pozycję.
Kto z kim jest w sojuszu.
Kto...
Można było oszaleć za szczęścia.
Na dodatek w perspektywie mieli kolejny dzień żmudnych ćwiczeń.
I wieczór, którego charakter był całkowitą niewiadomą.

***

- Idziemy do Damy, czy masz jeszcze jakieś plany? - Jack zwrócił się do Lou.

sheryane 23-07-2013 18:14

Najwyraźniej Kirstenhelm de Seis uznał, że plotki o podróżnikach, których chciał nająć nie są wielką przeszkodą w jego sprawie. Ciekawe co by było, gdyby któreś z nich okazało się zdrajcą i uratowało córki de Seis specjalnie po to, by zyskać wejście do domu. Nie wiedząc dlaczego, Lou od razu pomyślała, że taką rolę mogłaby pełnić Drakonia. No dobrze... Dobrze wiedząc dlaczego. I wcale nie chodziło o rodowód. A że diablicy wychodziło wszystko, czego się podjęła, sprawiłoby tylko, że i z tak zagmatwaną sytuacją i zdradą w zdradzie, zdradą podszytą też by sobie poradziła.

Na domiar tego wszystkiego dostali nauczyciela czy też szkoleniowca. I tu po raz kolejny elfka dziękowała Tymorze za swoje wychowanie i brak wpajanej od dziecka nienawiści do mrocznych elfów. Gdyby zachowywała się jak typowy przedstawiciel księżycowych elfów, pewnie już dawno odpuściłaby sobie współpracę z całą grupę. A być może wcale nie pomogłaby Xendrze z oprychami, którzy ją napadli. Ale mniejsza o uprzedzenia rasowe, które w końcu wojowniczce nie były szczególnie znane... Choć do diabelstw już się właśnie jakiegoś nabawiła. Wysłuchała szczegółów przedstawionych przez Kirstenhelma i udała się na - szeroko pojęte - nauki...


Uczenie się etykiety, układów w wyższych sferach i tego całego misz-maszu było dla Lou całkowicie zbędne. Nie, żeby miała problem ze spamiętaniem wszystkich niuansów czy z zachowaniem się z należytą gracją - elfia krew, choć przytępiona ludzkim wychowaniem, silnie dawała o sobie znać. Niemniej jednak Rannes naprawdę wolała szybki, mocny trening z mieczem i zdolnym przeciwnikiem niż takie salonowe zachowanie. Cóż jednak poradzić... Praca to praca. Drakonia zresztą też miała wziąć tę pracę, to pewnie poratuje ich swoją wiedzą w odpowiedniej sytuacji.

Trzeba było jednak podjąć się tego, do czego się zobowiązało, a odpowiednie przyswojenie sobie nauk drowa miało pomóc. Zatem Lou bez jawnego narzekania, a tylko rzucając raz po raz porozumiewawcze spojrzenie (jej zdaniem porozumiewawcze) Jackowi, kontynuowała naukę.


- Chętnie odpocznę. I przygotuję się do wielkiego dnia. - uśmiechnęła się kpiąco. - Chciałabym tylko po drodze odwiedzić kaplicę czy jakieś inne miejsce poświęcone Sune. - wyjaśniła.

Jak powiedziała, tak zrobiła. Wizyta była krótka, natomiast opiewająca w wiele informacji. Przede wszystkim i Vermil, i Ultar faktycznie wrócili do Westgate i byli cali i zdrowi. Po opuszczeniu ostoi Sunnitów, Lou po krótce zrelacjonowała Jackowi rozmowę. Będąc spokojną o przyjaciół, mogła teraz bez obaw bawić się w panów i damy na nadchodzącym wielkim wieczorze.

RyldArgith 23-07-2013 21:14

Xendra lekko uniosła kąciki ust, słysząc pytanie swojej, dawno już niewidzianej, znajomej. Dawno jeśli liczyć czasem ludzkim. Bo dla niej, drowki, ten czas jaki minął, płynął inaczej. To co dla człowieka znaczył miesiąc, dwa, u niej można to porównać do dwóch, trzech oddechów. Tak inaczej postrzegają czas drowy, mogące żyć setki lat.

- Sukcesami bym tego nie nazwała. Te dni jakie do tej pory minęły tutaj..- zamilkła chwilę, by kontynuować zaraz.- powiedzmy że nie można było narzekać na brak zajęcia. Cieszy mnie twoja obecność. Naraziłam cie jak słyszałam z twojej opowieści. Nie mogłam jednak powiadomić cię, gdy to się działo.

Spojrzała na mechaniczne ramie.
- Jak się z Tym czujesz?- spytała, zaglądając swojej rozmówczyni w oczy.- Zmieniłaś się, to widać, nie tylko fizycznie.

Cały ten czas zabawiała się srebrnym łańcuszkiem, na którym zawieszony był srebrny medalion. Medalion w kształcie tańczącej kobiety z mieczem.

Irrlicht 26-07-2013 11:10

Nurissa Morien | Xendra Nua’vill
- Sukcesami bym tego nie nazwała. Te dni jakie do tej pory minęły tutaj..- mówiła Xendra.- powiedzmy że nie można było narzekać na brak zajęcia. Cieszy mnie twoja obecność. Naraziłam cie jak słyszałam z twojej opowieści. Nie mogłam jednak powiadomić cię, gdy to się działo.
- Daj spokój
- uśmiechnęła się Morien. - Dużo się rzeczy wtedy działo i jestem pewna, że dałabyś mi znać, gdybyś mogła. Ostatecznie, kto ma czas na wysyłanie ostrzeżeń, kiedy topór ci wisi nad karkiem?
- Jak się z Tym czujesz?
- padło pytanie Xendry.- Zmieniłaś się, to widać, nie tylko fizycznie.
Kiedy Xendra spojrzała w oczy Nurissy, spotkała coś, jakąś emocję. Może była to utajona złość, a może tylko zaciekła determinacja. Było to ciekawe, ponieważ nie widziała tego u niej wcześniej; chociaż, z drugiej strony, czasy związku obu kobiet w Menzoberranzan wydawały się dalekie, po tym wszystkim, co się zdarzyło.
- Wszyscy się zmieniamy - wargi Nurissy uniosły się w próbie uśmiechu; a jednak, nie udało jej się to. - To nieuchronne, jak widać. A ramię? Zdążyłam się do tego przyzwyczaić. Och, nawet nie wiesz, jak bardzo.
Nurissa podniosła z ziemi mały kamień, nieco większy od dłoni, po czym zacisnęła go w uścisku stalowych palców.
Kamień rozpękł się na dwoje.
- Wiedziałaś o tym, że Instytut Wojny organizuje wkrótce turniej?
Morien opowiedziała Xendrze o Instytucie Wojny; choć zwykła jego funkcja polegała na zwykłym rozsądzaniu sporów w Westgate (i byciu swoistą agencją wywiadowczą poza granicami miasta), to wyglądało na to, że Zhentarim, którzy stali za tym wszystkim, zbierali całkiem spory profit chociażby ze zwykłej taksy nakładanej na publiczność, która mogła takie pojedynki oglądać.
Było jednak coś jeszcze: od czasu kadencji nowego mistrza broni, Cameldeyna Thorsara, rządy Areny pod jego przewodnictwem nieco zmieniły się; Thorsar był, jak widać, człowiekiem przedsiębiorczym, zmieniając Arenę i walki, które się tam odbywały, w czysty sport, gdzie najlepsi mogli wygrać spore pieniądze, tak długo, jak tylko mogli walczyć.
Sprawy zmieniły się, kiedy mości Cameldeyn Thorsar wprowadził swój najnowszy wynalazek, to jest Pola Łaski; zawodnicy - bez mała regularni gladiatorzy na kontrakt - byli czasem transportowani na odległe plany, po to, by walczyć dla swojego imienia, podczas gdy żądna krwi publiczność mogła obserwować całe zajście w rozstawionych na arenie Sensoriach.
Od pewnego czasu jednak przebąkiwano jednak o czymś więcej: kiedy tylko na Arenie pojawiła się Moranna Darkmaul, nagrody zwiększyły się w swojej wartości do rzadkich artefaktów, a rumory mówiły, że planowany przez Cameldeyna turniej posiadał jedną tylko nagrodę dla zwycięzcy: jedno życzenie spełnione dla kogokolwiek, kto dostanie się na sam szczyt.
- Jeśli rzeczywiście jest tak, jak mówią - ciągnęła Morien - to zamierzam kandydować. Już teraz reprezentuję na ubitym polu co większe rody w mieście. Poczekaj tylko, Xendro. Jeszcze o mnie usłyszysz.


Brand Gallan | Dorien Nitram | Drakonia Arethei | Jack Woodes | Lou Rannes | Olhivier Rendell | Xendra Nua’vill
W oczywisty sposób, swoisty trening etykiety był za krótki, a ilość informacji, które mieli przyswoić sobie podróżnicy, była zbyt duża; w istocie, zważywszy na to, o czym opowiadał Szpon, zdołali tylko musnąć zawiłe koneksje i sytuację polityczną w Westgate.
Pomimo tego, miało to także i swoje dobre strony. Podróżnicy rzeczywiście nauczyli się choć szczątkowo kojarzyć, kto jest kim w mieście i wiedzieli mniej więcej jak się zachować w dworskich sytuacjach.



Cytat:

Zyskano umiejętność: +5 do testów Wiedza (Westgate).
Zyskano umiejętność: +5 do testów Charyzmy w sytuacjach wymagających etykiety.

Było jednak oczywiste, że de Seis miał na względzie coś jeszcze. O tym nie omieszkała wspomnieć Arethei, kiedy już wyszli z zamku rodowego.
- Staruszek pokłamał sobie - rzekła, przeciągając się; żmudne godziny nauki dały się we znaki wszystkim. - To oczywiste, że jesteśmy tutaj od brudnej roboty. Nikt przy zdrowych zmysłach nie przyjmuje na dwór wagabundów. Po mojemu, to de Seis będzie potrzebował nas, żeby kogoś sprzątnąć.
- Brzmi rozsądnie -
poparł diablicę czarodziej. - Jednak dlaczego miałby sprowadzać kogoś z zewnątrz? Nie byłoby bezpieczniej poruczyć sprawę swoim ludziom?
- Wydaje mi się -
podjęła Dorien - że pan na zamku ma dla nas o wiele niebezpieczniejsze zadanie .Jak sądzisz, Lou? - kapłanka zwróciła się do wojowniczki i wysłuchała odpowiedzi.
- Prędzej mięso armatnie - prychnął dobitnie krasnolud. - Nie jestem pewiem, czy był to taki dobry powód, by przyjmować tą misję.
- Półtora tysiąca jest wystarczającym powodem, by zrobić wszystko
- Drakonii błysnęły oczy.
- Ale kapłanka i diablica dobrze radzą - pokiwał brodą czarodziej. - Powinniśmy się mieć na baczności. Nie znam się na zwyczajach Drowów, jednak nie podoba mi się ten ichni Szpon. Obyśmy tylko nie wpakowali się w kolejną kabałę.
- O ile już się nie wpakowaliśmy -
krasnolud potarł swoją rudą brodę. - No, nic! Dość na dzisiaj etykiety. Moja dzienna kwarta piwa już na mnie czeka w Purpurowej Damie.


Kolejny dzień, na odmianę, nie przyniósł ze sobą zbyt wielu nowości. Podróżnicy mieli szansę przyzwyczaić się do gwarnego Westgate, które wszakże było sporą różnicą od bezludnych kniei i głusz, przez które zwykli przemierzać krasnolud, ludzie, Drow, diablica i niziołek. Choć Westarianie lubili nazywać Bramę Zachodu “miastem”, to trzeba było przyznać, że Westgate było beczką prochu, która jeszcze nie wybuchła tylko z powodu zakusów Sembii i Cormyru na tą stronę Wybrzeża.
Plotki o heroicznym uratowaniu córek de Seis jakoby ucichły. Być może, jak każda sensacja, także i ta spotkała swój koniec w postaci znudzenia żądnych uciech mieszczan lub też po prostu było to tylko subiektywne wrażenie podróżników. Przechadzając się bowiem po mieście, palcami wytykano ich tylko z rzadka, a i to tylko wtedy, kiedy znajdowali się w strefie wpływów Domów Ssemm i Seis. Wreszcie, być może pan de Seis posiadał więcej wpływów w swoim zasięgu, jak mogli przypuszczać, tłumiąc niewygodnych plotkarzy.
Był to, oczywiście, zwrot sytuacji na lepsze. Choć co prawda nie wiedzieli, jak daleko sięgnęły wieści o ich przygodzie niedaleko Ostoi, jednak należałoby przypuszczać, że ich sława - jeśli rzeczywiście jakaś była - mogła rozpłynąć się jako nic nie znacząca atrakcja, o której nie wiadomo było, czy dać jej wiarę, czy nie.
- Oby ucichły jak najbardziej - przeciągnęła się Dorien w sali wspólnej; był ranek.
- Cóż to - uśmiechnął się brodacz - nie lubisz sławy, Dorien? Co, Woodes? Nua’vill?
- Tylko wtedy, kiedy nie ścigają nas zamaskowani zabójcy -
uśmiechnął się czarodziej.
Wstawał nowy dzień. Sala wspólna Purpurowej Damy wypełniona była ciszą, z rzadka tylko przerywaną rozmową przejezdnych czy też śmiechem kurtyzan, które przygotowywały się na kolejny dzień pracy. Złote promienie słońca tworzyły smugi na kamiennej posadzce, która lśniła i mieniła się białymi akcentami. Podłoga była jeszcze lekko wilgotna od wody, którą przemywali ją słudzy.
Czarodziej i diablica wkroczyli, wymieniając sardoniczne uśmiechy i uwagi.
- Na szczęście - rzekła Drakonia - te czasy są już za nami. Jack wyrzucił klucz, oby jak najdalej.
Arethei spojrzała na Woodesa.
- Czasy, kiedy nasze życie wisiało na włosku, skończyły sięi. Teraz tylko uczciwa służba podżynania gardeł w imię interesów rodziny Seis.
Dorien podniosła brwi.
- Więc już nie chcesz być sławna? Wnosząc to po twojej ostatniej przemowie?
- Chcę -
diablica uśmiechnęła się szeroko, eksponując kły. - Ale mniejszym kosztem. A teraz, wybacz mi, moja droga Dorien, zawołam tylko na pachołków. Skoro jemy za pańską monetę, to będziemy jeść jak panowie.
Czarnowłosa dziewczyna klasnęła w dłonie, a do środka wpadli chłopcy, niosąc wino i śniadanie. Które było w istocie podane po pańsku.
Przygotowano szwedzki stół dla wszystkich; bochny chleba i bułki o delikatnym pieczywie prezentowały się w rządkach obok masła dopiero co wyciągniętego z chłodnej maselnicy. Obok zaś masła - wyborny smalczyk ze skwarkami. Szynki i sery leżały na osobnych talerzach; pieprzniczka i solniczka rzeźbione były w zabawne maski o świńskich pyskach, z których przyprawy dobywały się z oczodołów. W dzbanach były mleko, woda, wino, a także najprawdziwsze kawa i herbata przywiezione statkami ze wschodu. W koszykach zaś leżały opasłe śliwki, pomarańcze i jabłka.
Wino było przedniej jakości, tak samo jak chłodne piwo, do którego z rozkoszą przystąpił krasnolud.
Dla gości o większym apetycie przewidziano sutsze potrawy. Ziemniaczki podsypane były koperkiem, piersi kurczęcych i udek z kurczaka, przypieczonych i przyprawionych jak należy, z całość zaś była oblana wyśmienitym sosem grzybowym.
Podróżnicy nie byli jedyni do tego zestawu dań; byli tutaj także kupcy, którzy śniadali razem z nimi. Jak później wytłumaczył im to karczmarz, byli to interesanci Domu Ssemm, którzy rankiem wyprawiali się w podróż karawaną na zachód, toteż jedli obiad prędzej.
- Piersi - rzekł Olhivier, z uznaniem patrząc na potrawy. - To lubię.


Dalszy ciąg dnia nie prezentował się szczególnie interesująco; podróżnicy wysłuchali dalszych tyrad Szpona na temat Domów w Westgate, Drakonia pokłóciła się z Brandem o pewien szczegół magii cienia, co zażegnała jak zwykle dobroduszna Dorien, krasnolud zaś w międzyczasie grał na lutni, konstruując rubaszne wersy.
Xendra i Lou zauważyły, że krasnolud i diablica, a także czarodziej wyglądali, jakby się świetnie bawili. Niziołek, jak zwykle żądny wiedzy - co pasowało do jego cechu - lawirował zręcznie pomiędzy Lou i Dorien, po raz piąty, dwudziesty piąty całując ręce kobiet i wkładając w swoje powitania zgrabne epitety; krasnolud w swoje przedstawienie sporo wtrącał zabawnego cwaniactwa. Drakonia natomiast często otwarcie flirtowała z Woodesem, każąc sobie nalewać specjalnie na tą okazję wody, która miała pozować na wino. Dethryn tymczasem krążył pomiędzy podróżnikami, chwaląc Lou za naturalność i ganiąc Jacka za gruboskórność, komplementując postępy Xendry we Wspólnym i krytykując lubieżne żarty Olhiviera. Dorien poradziła sobie średnio, będąc z natury raczej nieśmiałą i niedworną.
- Jednak musisz wiedzieć, pani - rzekł do Xendry Szpon - że maska się nie nada na salony. Trzeba będzie ją zdjąć. To mus. Byłoby to źle widziane na Salach.
Wreszcie, nadszedł wieczór, a wraz z nim zapowiedź biesiady w Salach Auberony.
Podróżnicy zostali wprowadzeni do sali audiencyjnej - tej samej, w której wcześniej pan de Seis wręczył im swoje podziękowania razem ze złotem.
Nie byli tutaj sami. Do sali weszli także i inni, którzy zapewne byli najemnikami na usługach Domu Seis, tak jak oni. Xendra musiała przyznać, że była to ciekawa zbieranina; niektórzy z nich wyglądali na regularnych oprychów trudniących się rabunkiem na co dzień, jeszcze inni wyglądali na skrytobójców, co sugerowałyby ich długie płaszcze z długimi kapturami; znalazła się dwójka kobiet, które zakrywały swoje twarze, podobnie jak Drowka. Sporo jednak z nich było podobnych do Szpona, to jest byli to ludzie o bardzo powabnej powierzchowności, którzy jednak przedstawiali ze sobą grację i zręczność, której zwyczajni kupcy nie wykazywali. Jeden z takich jegomościów otwarcie bawił się nożem, posyłając nad wyraz uprzejme spojrzenia w stronę Lou, Woodesa i Xendry.
- Panowie, panie - Szpon rozpostarł ręce w geście powitania. - A zatem zebraliśmy się tutaj po raz kolejny. Do naszego szacownego grona dołączyli nowicjusze. Proszę was, abyście mieli na nich baczenie podczas naszej pierwszej misji. Są to ludzie godni najwyższego zaufania i wspomogą nas na Salach Auberony.
Drow odchrząknął. Po czym kontynuował. Wyciągnął z kiesy pergamin i przeczytał listę dwudziestu dwu imion i nazwisk, wśród których znalazły się cztery, które już usłyszeli: Moranna Darkmaul, członkini Instytutu Wojny i Zhentarim. Vizerim Ouai, sławny kupiec i handlarz specjalizujący się w starych artefaktach. Maven Sserster, pani na Wieży Imryth, czarodziejka. I Hugon Urdo, głowa rodu Urdo i pan na zamku Żółtego Oka.
- Wejdziemy gładko - splótł ręce Szpon. - Wszyscy wszakże zostaliśmy zaproszeni. Pytanie, które nas interesuje, to: gdzie Dom Urdo przetrzymuje więźniów? Czy ostatnio ktoś wykroczył przeciwko Domu Urdo? I temu podobne; wiecie wszakże, jak o to pytać, szczególnie wy, nowi, bowiem sam was w tym względzie przeszkoliłem. Co do reszty, rzecz to zwykła.
Szpon odwrócił się na pięcie i postawił na drewnianym stole kufer; odpiął klamry i otworzył wieko.
- Zazwyczaj korzystalibyśmy ze szkoły uroków, jednak tego roku zostały wprowadzone nowi strażnicy i nowe zabezpieczenia antymagiczne. Nie możemy uciec się po prostu do magii. Tym razem, wywiad stwierdził, że najlepszym wyjściem będą eliksiry.
Na stojaku wydobytym z obitego metalem kufra znajdował się rząd parudziesięciu mikstur, które połyskiwały lekko różnymi kolorami; złota, różu, czerwieni, brązu, bieli. Nie były one wielkich rozmiarów; większość z nich nie była wiele większa od naparstka.
Szpon zaczął rozdawać fiolki.
- Severyn... Zwykły skład. Materna... Tym razem zielona dla twojego celu. Kajuszu, dasz radę z żółcią? Dziękuję... - Szpon mruczał imiona, rozdając szkło wypełnione mętnymi cieczami.
Wyglądało na to, że zgromadzeni już znali to, co mieli zrobić, bowiem każdy, kto dostał swoją fiolkę, natychmiast wychodził z sali.
W końcu, zostało czternaście fiol dla podróżników, którzy zostali w sali audiencyjnej. Każdy z podróżników dostał dwie - jedną o zgniłozielonym kolorze, drugą o wściekłym różu.
- Zielona - wyjaśnił Szpon, wysuwając zza pazuchy kolejny pergamin - to mikstura zmiany kształtu. Ściślej mówiąc, twarzy. Działa cztery godziny.
Na pergaminie znajdowała się lista imion i nazwisk, razem z tytułami.
- Mikstura dokona zmiany waszego wyglądu w losowy sposób. Co do imion i nazwisk - nauczcie się ich na pamięć, na czas wieczoru tak się właśnie nazywacie. Co prawda nie wierzę w to, żeby plotki o tym, że jesteście najęci przez Dom Seis dotarły do wpływowych person tak szybko, to jednak otrzymałem polecenie od pana de Seis, by być jak najostrożniejszym.
- Czyje są te tytuły i imiona? -
zapytała Dorien.
- Od szlachciców, których ziemie są na tyle daleko, by nikt nie podejrzewał niczego - uciął Dethryn. - Waszym zadaniem będzie dowiedzieć się jakichkolwiek informacji od tych person... Najlepiej Hugona. Xendra Nua’vill - podjął nagle. - Podaj mi swoją dłoń.
Drow wręczył Xendrze nieco większą fiolkę, której wnętrze wypełniał purpurowy płyn, w którego wnętrzu pływały lśniące odłamki jakiejś substancji.
- Oto Jad Prawdy - uśmiechnął się Szpon - tak go nazywamy. Ktokolwiek go wypije powie prawdę i tylko prawdę, aż do setnego uderzenia serca, jak mawiają malowniczo alchemicy. Co daje wam, mniej więcej, czas jednej modlitwy do Tymory. Wiecie, tej o dobry los.
- Problem zasadza się na tym, że o ile mikstura sama nie emituje aury magicznej - majstersztyk naszych czarodziejów - to jednak ktokolwiek ją wypije, emanuje całkiem sporą aurą. A tak się znowu składa, że na Salach Auberony są Czarołamacze, którzy usuwają tych, którzy magię stosują. Smutne, prawda to, jednak takie są fakty.
- Stąd oczywiste jest, że musicie wyprowadzić Hugona - lub kogoś z tych czterech osób - poza Sale. Hugon jest jednak waszym najbezpieczniejszym wyborem. Na pewno wie, gdzie jest agent. Oczywiście, ucieczka do Jadu to ostateczność. Ufam w wasze -
tutaj uśmiechnął się ironicznie - umiejętności.
- To pierwsza część zadania. Kiedy tylko dostaniemy pewną informację o tym, gdzie może się znadować więzień, przejdziemy do drugiej, jeszcze tej nocy, to jest: do jego uwolnienia.



Wyszli; wieczór zbliżał się szybko, a słońce dawno już zeszło z zenitu. Ulice Westgate były takie, jakie zastali ich przy pierwszej wizycie - brudne, gwarne, kolorowe i bogate w swojej różnorodności.
Zanim jednak doszli do miejsca przeznaczenia, do drużynty przemówił Gallan. Było to po drodze do sali biesiadnej; zachodzące słońce chowało się za kształty wież zamkowych Westgate; wyglądało na to, jakby niziołek zbierał się z wygłoszeniem swoich uwag długi czas.
- Co prawda Woodes już wyrzucił klucze - wzruszył na początku ramionami Gallan - jednak sądzę, że nie zawadzi wam, jeśli powiem co nieco o tym, czego dowiedziałem się o kluczach. Może... się to nam przydać.
- Naprawdę? -
zdziwił się krasnolud.
- Poniechaj - machnęła ręką Drakonia. - Daj czarodziejowi mówić.
Czarodziej odchrząknął.
- Jednak jest to niewiele. Udało mi się tylko dotrzeć do wzmianek, które mówią, że trzynaście kluczy jest potężnymi artefaktami magicznymi. Jednak przypisywano im niemalże legendarne moce, jeśli by tylko je wydobyć.
- A haczyk? -
zapytała Dorien.
- To właściwie wszystko, co udało mi się znaleźć. O tym artefakcie są zaledwie śladowe wzmianki w księgach - skrzywił się Gallan. - No cóż, poza jednym. Kluczy miała poszukiwać jakaś istota zwana w legendach Klucznikiem. To naprawdę wszystko, haha.
Gallan speszył się nieco; wyglądało na to, jak gdyby chciał powiedzieć coś jeszcze o kluczach, ale rozmyślił się.
Olhivier wzruszył ramionami.
- Klucze kluczami, a misja czeka. Po mojemu, dobrze się stało, że już go nie mamy. I obyśmy już nie usłyszeli o nim.





[MEDIA]https://sites.google.com/site/lmetacube/02_Welcome%20to%20Tortuga.mp3[/MEDIA]

Sale Auberony
Zanim w ogóle zaczęli zbliżać się do Sal, Szpon wydał rozkaz, aby wypić eliksiry zmiany kształtu. Zmiana ta, choć nieco bolesna i pozostawiająca dziwne uczucie w okolicach twarzy, w istocie zmieniła facjaty podróżników nie do poznania. Natomiast wściekłoróżowy dekokt przydawał uczucia lekkiego rauszu i sprawiał, że wyrażanie się stawało się łatwe i płynne, a także przyjemne.
Co prawda podróżnicy wiedzieli, że Sale Auberony były wielkie, jednak dotychczas nikt jakoś nie pofatygował się im powiedzieć, że Sale Auberony były dwoma wielkimi statkami, które przerobiono na salę biesiadną. Był to spory wyjątek: większość domów dla panów i panien z dobrych domów znajdowało się w zachodnich i północnych częściach Westgate; dzielnica portowa nie należała bowiem do tych, w których można było być spokojnym o swoją sakiewkę. A jednak, dwa statki o spuszczonych żaglach stały w porcie, jasno oświetlone i strzeżone przez strażników.
Weszli po mostku, grube liny cum po obu ich stronach. To, co przed nimi zarysowało się, zaskoczyło ich.
Przede wszystkim, sama właścicielka przybytku w porcie, Auberona Tyrenon witała gości osobiście; była to kobieta zbliżająca się do czterdziestki, pulchna, o kokieteryjnych binoklach, o drapieżnie wypomadowanych ustach i ubrana w jadowiciezielony żakiet z ogromnym dekoltem.
Sami zaś goście, wbrew przewidywaniom czarodzieja, nie prezentowali ze sobą typowej śmietanki towarzyskiej; można tego było się spodziewać ze względu na fakt, że cała rzecz działa się w porcie. Choć część z gości była w istocie pompatycznymi kupczykami, a także pedantycznymi reprezentantami Domów Westgate, to znajdowało się tutaj sporo gości, których higiena osobista pozostawiała sporo do życzenia, nie mówiąc już o manierach; sporo z nich brakowało jakiejś części ciała, zazwyczaj to były oczy tudzież nogi zastąpione drewnianymi protezami.
Wszyscy goście, zanim weszli, pokazywali srebrne pierścienie Auberonie, która z jowialnym uśmiechem wtrącała parę słów do każdego.
- Za jedną z tych drewnianych nóg - mruknął Olhivier, patrząc na wyrzeźbioną z kości słoniowej protezę - niejeden dałby sobie uciąć swoją.
- Więc uczyli nas dobrych manier -
fuknęła Dorien - żeby wpuścić nas pomiędzy piratów?
- Przeciwnie -
zaoponował krasnolud. - Nawet tutaj przestrzega się tego ich kodeksu.
Była to prawda; choć niektórzy z gości wyglądali niechlujnie tudzież wyrażali się z ekscentryczną manierą, to właściwie wszyscy epatowali swoistą grzecznością, o jakiej mówił im Szpon.
Weszli do statku po lewej; pomiędzy nimi rozwinięty był jeszcze jeden most, wiszący nad wodą. Co do drugiego statku, niewiele się paliło tam światła.
Wnętrze było urządzone, jak niechętnie przyznał czarodziej, ze smakiem. Jako że usunięto parę pokładów, w wielkiej sali zebrało się paręset gości, i zapewne zmieściłaby ona parę setek więcej. Złote żyrandole udekorowane były drogocennymi kamieniami, na ścianach wisiały trofea morskich potworów, przy których czasem stali ich dumni łowcy, którzy przechwalali się. Ściany wykonane były z pachnącego wiśniowego drewna; na środku sali stały wielkie, podłużne stoły, zastawione suto napitkiem i jedzeniem, które daleko przewyższało w swojej różnorodności posiłek, który mogli zjeść tego ranka.
Specjalnie zwołana kapela złożona z dwóch krasnoludów, człowieka, elfa i niziołka grała skoczne rytmy na flet czy lutnię, okraszane nieco wrzaskliwymi wokalami ballad o morzu tudzież rumie.
Podróżnicy rozpoznali niektórych z co sławniejszych person: wysoki jegomość z sumiastym wąsem, Remortius Iryn, był kapitanem statku o nazwie Czarny Smok, człowiek, który znany był z łupieżczych wypraw na wybrzeże Sembii. Były tutaj także głowy Domów Westgate, takie jak Jadeia Ssemm, Wiktor Vhammos, Vris Thorsar czy wreszcie pomniejsze domy, jak Dom Seis.
Kirstenhelm de Seis nie rozpoznał ich; w ogóle nie rozmawiał ze Szponem, konwersując zawzięcie z jakimś chudawym elfem.
Był to jedyny znajomy, którego zobaczyli od czasu opuszczenia sali audiencyjnej; nawet wytężając wzrok, nie mogli zobaczyć nikogo z “szacownego towarzystwa” agentów rodu Seis.
Wkrótce też zobaczyłi swoje cele.
Hugon Urdo był potężnym mężczyzną w kwiecie wieku, swoimi barami i posturą przewyższał nawet pana de Seis, który sam ułomkiem bynajmniej nie był. W rudej - niemalże czerwonej - brodzie pana zamku Urdo, której nie powstydziłby się Rendell, znajdowały się schludne warkoczyki. Posiadał on także spory kałdun, co nadawało mu nieco postury osiłka dręczącego słabszych; jednak Hugon, w przeciwieństwie do Kirstenhelma stojącego nieco dalej, wręcz promieniał dobrym humorem, poklepując przyjaciół po plecach i podszczypując usługujące dziewczęta.
Hugon Urdo, jak powiedział im Szpon, był najlepszym kandydatem do wyciągania wieści, jako że na pewno wiedział, gdzie znajduje się zaginiony agent.
Vizerim Ouai, na odmianę, był małych rozmiarów, nawet jak na gnoma. Wydawał się strzyc swoimi szpiczastymi uszami, kiedy rozmawiał z innymi kupcami z wysokości krzesła, na którym siedział. Posiadał także sporej wielkości nos; Ouai zdawał się ciągle węszyć, a jego butelkowozielone oczy, kiedykolwiek padały na Lou czy Woodesa, zdawały się ich przeszywać. Ubrany był w szare i ciemnobrązowe kolory, z którymi kontrastował złoty naszyjnik jego cechu.
Ouai, jak podawał Szpon, pozostawał w wyjątkowo ścisłych stosunkach handlowych z Hugonem i był w zasadzie traktowany jako część rodu. Jeśli był jakikolwiek kupiec, który mógł mieć wgląd do tajemnic Hugona, to był to właśnie Vizerim.
Maven Sserster była - jak zauważyła Lou - do pewnego stopnia jakimś połączeniem Branda Gallana z Drakonią Arethei. Na ustach pani Wieży Imryth nieustannie błąkał się uśmieszek, zupełnie jak u Drakonii. Ubrana była w czarne szaty maga, za wyjątkiem jaśniejszych akcentów w postaci pasa, naszyjnika i diademu z białego złota, na którym wyryte były runy. Poruszała swoimi białymi dłońmi z gracją zręcznego manipulatora.
Magini, jak podawały informacje, także robiła interesy z Domem Urdo, a jeśli by i wierzyć mniej wiarygodnym źródłom, była ona nałożnicą Hugona Urdo. Była potężnym magiem, zazdrośnie strzegącym wpływów wokół Wieży Imryth; jako taka, mogła mieć dostęp do sekretów domu rodowego.
Moranna Darkmaul sprawiała groźne wrażenie. Ze względu na jej koneksje z Auberoną, pozwolono jej wejść na salę w rynsztunku i broni, z którymi - jak głosiła wieść - nie rozstawała się nigdy. Jej białe jak śnieg włosy były chłopięco krótkie, jednak jej surowe oblicze, czerwone oczy albinosa i miecz zatknięty za pas sprawiały u rozmówcy wrażenie zakłopotania czy nawet grozy. Nie rozmawiała z nikim, w milczeniu sącząc piwo, a ewentualnych rozmówców zbywała cierpkimi uwagami.
Darkmaul była czlonkiem Zhentarim, organizacji najemników, która dała zapamiętać się jako intryganci i siła działająca za tronami w królestwach, które doprowadzali do ruiny lub też wynosili. Była także jedną z tych, którzy decydowali o kształcie i zasadach działania Instytutu Wojny, który z kolei strzegł Westgate i miał pieczę nad Areną. Wreszcie, w ramach sojuszu, Moranna pracowała dla Hugona jako odpowiadająca za więzienia; jej specjalnością było wyciąganie informacji z opornych w kazamatach zamku Żółtego Oka. Istniało spore prawdopodobieństwo, że wie, gdzie jest agent Domu Seis.
Zatem zaczęło się; podróżnikom nie zostało więcej niż niecałe cztery godziny do czasu, aby wydobyć podstępem tudzież gwałtem informacje, na których zależało de Seisowi.
Spełniły się także przewidywania diablicy. Nieco później, Szpon przekazał im informacje, że jeśli zajdzie potrzeba, to ich broń znajduje się niedaleko.
Tymczasem przyjęcie trwało; sala huczała od prowadzonych rozmów i muzyki, którą grano. Podróżnicy poznawali nowych znajomych i, za sprawą zręcznie podprowadzonych przez Szpona koneksji do ludzi powiązanych z domem Urdo, mogli łatwo porozmawiać z tymi, których on sam wyznaczył. Polecił on znaleźć siebie na górnym pokładzie, kiedy tylko uwiną się ze swoim zadaniem.
Podczas biesiady, podróżnicy poznali wielu nowych znajomych, co nie zawsze było miłym przeżyciem, zważając na fakt, że sam oddech niektórych gości zwalał z nóg. Sam Szpon pojawiał się rzadko, a jeśli był w polu widzenia, to zazwyczaj był zajęty, rozmawiając z kimś; dawało to nieodparte wrażenie, że poza szukaniem zaginionego agenta Domu Seis toczyła się tutaj jeszcze jakaś inna gra. Być może - mogli podejrzewać - samo odnalezienie miało bardzo mały priorytet w całej misji.
Cokolwiek to miało być, wkrótce się miało okazać.


Kerm 30-07-2013 20:38

Im dłużej się nad wszystkim myślało, tym sprawa śmierdziała coraz bardziej. Wpakowali się w niepewny interes, najpewniej brudny.
Arethea mogła mieć rację - rękami najemników de Seis mógł chcieć pozbyć się jakiegoś wroga.
Lub też - co było jeszcze mniej wesołe - załatwi kogoś (na przykład wykorzystując swego oswojonego drowa), a potem zwali wszystko na obcych krwiożerczych przybłędów.
To, że nabyli nieco ogłady i dowiedzieli się paru rzeczy o wielkim mieście, mogło nie stanowić odpowiedniego zadośćuczynienia za ewentualne... niedogodności.
Szczególnie gdyby się okazało, że obiecane wynagrodzenie mogło przejść im koło nosa.


Ćwiczenia, ćwiczenia, ćwiczenia.
Można się było przekręcić z nudów.
Chociaż, zdawać się mogło, niektórym to się nawet podobało. O dziwo.


- Skoro mamy wyciągnąć od tego Hugona jakieś informacje - zwrócił się do dziewczyn z drużyny - to może któraś z was spróbuje się do niego mile uśmiechnąć i zawrócić mu w głowie?
Wcześniejsze wyjście z sali, sam na sam... To dałoby pewne szanse na podsunięcie Hugonowi odpowiedniego specyfiku.
- A może on nie lubi kobiet? - Jack spojrzał na Szpona. Ten w końcu powinien wiedzieć, jakie zainteresowania ma ich obiekt.



Nowa twarz, nowe nazwisko, nowe ubranie. Teoretycznie przynajmniej powinno załatwić sprawę, jeśli tylko mikstura oprze się zdolnościom tamtejszych wykrywaczy magii.
Trzeba będzie pamiętać tylko o jednym - tak jak w pewnej bajce musieli uciec z Sal nim wybije północ.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:28.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172