lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu DnD (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/)
-   -   [DnD 3.5 FR] Wolność (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/13216-dnd-3-5-fr-wolnosc.html)

Zormar 04-10-2013 22:00

Gnom wreszcie ruszył do skały przezwyciężając ogarniające go uczucie niemocy. Gdy już podszedł do ściany zaczął przypatrywać się rudzie. Za pomocą swojej wiedzy na temat kamieni i minerałów szukał najsłabszego miejsca, by mieć jakiekolwiek możliwości na choć częściowe rozłupanie skały, by zdobyć trochę rudy.
Uderzenia kilofa były dość słabe w wykonaniu drobnego gnoma. Cóż, nie był tak wprawny w wymachiwaniu czymkolwiek, jak orkowie, którzy wręcz z dzikim szałem uderzali o twardą skałę. Mimo wszystko małe okruchy, można by rzec okruszki skalne, sypały się pod nogi gnoma. Jednak w takim tempie nie uda mu się uzbierać odpowiedniej ilości rudy. Może orkowie, jak już się rozpędzą, to wykopią jej więcej?
Gnom widząc, jak po dłuższej chwili wielkiego wysiłku w jego worku jest tylko ledwo mała garstka rudy, napłynęły w jego umyśle nieprzyjemne myśli. Myśli kary jaką przyjdzie mu zapłacić mimo wszystkich sił jakie włoży w wydobywanie rudy. Czuł też wściekłość na skałę, że musi zasrana być taka twarda. Ze swej niemocy opadł na kolana i czołem oparł się o skalną ścianę użalając się nad swoim losem. Zły uderzał co chwila swoją małą pięścią w ścianę.

Aeshadiv 14-10-2013 18:56

Crubnash momentalnie chwycił kilof. Leżał fajnie w ręce. Jak toporzysko, które tak bardzo lubił. Trzeba było sobie jakoś umilić tę robotę. Początkowo ork zaczął wyobrażać sobie wielką bitwę. Takie oblężenie. Rozłupywał czaszki, z których wykruszały się kawałki kości. W praktyce u jego stóp lądowały po prostu odłamki rudy. Gdy zebrał kilka z nich do worka zerknął na nierobów.
- Te, Kraknash… suchaj. Co ty na to co by tym nierobom pod koniec roboty w papę dać i wziąć ich worki? To może nam dadzą więcej żareła. No bo mniej gęb do wykarmienia, to więcej dla nas… nie? - powiedział w ich ojczystym języku do brata.
Skała mimo, że dość twarda - w końcu to żyła adamantytu - to pod uderzeniami kilofa orka kruszyła się i odłamki sypały się na ziemię przed nim.
- Łooo, słusznie, słusznie. My źreć dostaniem i śmniechowo bedzie, jak ich bedą chłostać - odparł w tym samym języku drugi ork.
- No… to pomysła ja mam takiego. Pójdziemy sem siem odlać. O tam! A tak na prawdę po prostu chwilę przed mordobiciem sem odetchniemy. Później podejdziemy do nich i się zapytasz czemu ukradli nam worki? Bo to nasze były! Że nam brakuje. Damy im w morde i weźmiemy swoje worasy. Haha! Dobre nie?
-No ba że jasne, nop tak. Wszytskie worki nasze som. A jak powidzom że ni, bo my źle mówim, to im urwim jajca i zmusim, by je zjedli i śmisznie bedzie - potaknął drugi ork - Albo o, upitolim stope łopatom i też ubaw bedzie
- Albo kilofisko w dupsko włożyć, jednemu na jeden szpikulec, drugiemu na drugi. Haha! My to som śmiechowe chopaki. Tera trza jednak kopać. Mi się takie kopanie podoba. Lepsze to, niż sprzątanie tych klatków. Tam śmierdziało tak, jak nie lubię.
- To to, dokładnie, michnie siem poprawiom i se pomachamy - przytaknął jego brat.
Shaz’zar przysłuchiwał się rozmowie orków z niemałym zainteresowaniem. Nie rozumiał co do siebie mówili, ale wiedział, że coś szykują. Chłopy miały instynkt przetrwania, zauważył to już nie pierwszy raz. Stanowili idealny materiał na wspólników w ucieczce. Do tego lubili prać po mordach. A bez tego raczej się nie obejdzie.
- Hej wy! - zagadnął braci. - Chcecie stąd prysnąć?
Nieustannie uderzał swoim kilofem o skałę, ale bez przekonania, nie wkładał bowiem w pracę całej siły.
- W sumie to jakby żareło dawali lepsiejsze, to tu całkiem fajosko jest. Tylko roboty niektóre dziwne. A co? Chcesz jakiegoś pomysła podrzucić mały czarny elfie? My tu jesteśmy od myślenia. Jednak rady chentnie pszyjmjemy. - powiedział długowłosy ork uderzając w skałę adamantytu z taką siłą, że jego kilof został nieco wygięty.
- Noo, jake brat mowi. A źle tu? Sie ich zmusi do słuchania i nieźle bydzie - dodał Kraknash. - Alem my tu myśleć bydziem, innym nie wolno, nie?
- Pozostają jeszcze strażnicy, którzy szybko pozbędą się samozwańczych przywódców - Shaz’zar prychnął. - Trzeba stąd uciec, a w pojedynkę nie damy rady. W tych kopalniach jest wyjście. Slyszałem, jak ktoś mówił o drodze ucieczki, ale nic więcej nie wiem. Mogę powęszyć trochę, ale nie dam rady jednocześnie kopać rudy…
Drow liczył na współpracę z kimkolwiek. Podmrok pochłania samotników. Wyjście z kopalni było na pewno dobrze ukryte i trudno dostępne, ale tropiciel podejrzewał, że to nie jedyna droga ucieczki. W tak złożonej strukturze luki i niedopatrzenia były częste. Sęk w tym, by je dostrzec i nie zawahać się. W końcu nie ma doskonałego systemu, chociaż u mrocznych elfów organizacja była bliska perfekcji.
- Jo to trzeba było mówić że tobie naszego myślenia trzeba. Pomysłu. No tem to my zawsze pomożem, nie Crubnash? Bardzo proste wyjście jest, ty musisz dwa razy szybciej kopać, o - mądrze pokiwał głową Kraknash. - Albo ty kop za nas, a my poszukamy, bo tyś pewnie słyszał, my słynni som.
- No dokładnie! Czymaj tu drugiego kilofa i uderzaj w skały. My sobie pomyślim teraz. - powiedział Crubnash zawiązując pierwszy z worków i odkładając w miejsce, gdzie miał zamiar składować swoje.
Po chwili swój dorzucił drugi z orków. - Widzisz ty, ty mądry, że nas o rade spytał. Nie tak mądry, jak my, ale zawsze. Więc teraz róbta, róbta.
Shaz’zar zrobił zirytowaną minę i prychnął z dezaprobatą. Czy dogadanie się z orkami zawsze musi być takie trudne?
- Źle mnie zrozumieliście - wyjaśnił cierpliwie. - [i]Waszym atutem jest siła. Ja posiadam inne talenty. Zgarniemy jeszcze jakiegoś bystrzachę i mamy dobry zespół. Ale waszą silną stroną jest… no… no siła! Pokopcie chwilę do moich worków, a ja zbadam okolicę w poszukiwaniu jakichś śladów.[i]
- Czy my żeśmy siem niewyraźnie wypowiedzieli? Zapierdalaj do kopania karzełku, bo ci te uszka zaraz ogryzę! - warknął Crubnash zbliżając się do drowa.
- Phe, my silni? Tyś łojczulka naszego nie widział. To mój braciszek jeno intelygencje ma, wim bom widział. A ja mam tą, karyzme o. Dorbrze gadam, więc jake Crubnash mowi, kop, a my łaskawi byndziem. Nie kop, a my bedziem mieli druga zakąskę - pokiwał roztropnie głową Kraknash.

Dalsza rozmowa z orkami nie miała sensu. Uparli się, żeby zgnić w tym więzieniu. Shaz’zar nie poddawał się jednak. Splunął w strone orków i podszedł to poznanej wcześniej kobiety. Debra? Tak, Debra.
- Hej ty! Debra! - zagadnął. - [i]Chcesz do końca życia kopać rudę i czyścić pajęcze gówno?[/i
Zabrał się jednocześnie do pracy. Miał zamiar jak najszybciej napełnić te pięć worków, a resztę czasu przeznaczyć na oględziny tego miejsca.
- Nie wiem czy warto się wyrywać - stwierdziła dziewczyna pomiędzy jednym niewprawnym zamachem kilofem, a drugim. - Ale z drugiej strony zdziwiłabym się, gdybym przeżyła kolejne dwanaście godzin przy takiej robocie.
- Trzeba działać powoli - odparł. - Najpierw oględziny, szukanie słabych punktów. Potem działanie. Tylko, że… Bez informacji “doświadczonych” niewolników pójdzie nam to znacznie wolniej. Jednak któryś z tych cweli może nas wydać za miskę zupy grzybowej…
Śmiechu warte. Drow proponował jej współudział w ucieczce z niewoli? Pewnie sam sprzeda ją przy pierwszej okazji. Jak tylko zacznie mu się palić koło tego czarnego dupska. Jak to mówią, bliższa ciału koszula. Skąd mogła wiedzieć czy w razie wpadki nie wrobi jej, ratując własną skórę i biorąc stronę swoich pobratymców. Drowy, to drowy. Wierzyć im nie można. Ale z drugiej strony…
- Wlekli nas tu przez bity miesiąc. Jak wyobrażasz sobie powrót po omacku? - zapytała. - Jeśli nie umrzemy tutaj, zginiemy gdzieś po drodze, bo nawet nie wiemy w którą stronę iść.
Shaz’zar żachnął się, słysząc słowa kobiety.
- A ty orientujesz się w świecie Nad? Podmrok był moim domem od urodzenia. Znajdę drogę, chociaż może to zająć trochę czasu.
Mroki Podmroku nie były mu straszne. Były dla niego jak las dla trapera, albo pustynia dla nomada. Nieprzyjazne, ale da się przetrwać. Ponadto, widział w ciemności. Nie dawało mu to przewagi nad innymi drowami, ale umacniało jego pozycję wśród niewolników. Był jednym z niewielu, który mógł zobaczyć coś więcej, niż czubek własnego nosa w labiryncie korytarzy świata Pod.

Kerm 14-10-2013 19:28

Tymczasem orki z wolna popatrzyły na siebie. Toto z uszami spluneło. I nie posłuchało. On nie kopie. Powoli ruszyli w jego stronę.
Crubnash widząc ślinę drowa, która stykała się z jego butem zmarszszczył czoło. Ujrzawszy plecy czarnoskórego elfa się zdenerwował. Widok odłożonego jednego kilofa zdenerwował go bardziej niż cokolwiek dziś.
- Kraknash, ty za lewe, ja za prawe i hopsa nim do góry. Pasuje? Taką nierobowi nauczkem zrobim. - powiedział długowłosy ork w ojczystym języku. Kraknash pokiwał głową. I tak zrobili.
Zbliżyli się do zagadanego z Derbą drowa i chwycili go za uszy unosząc.
Shaz’zar mimo iż był zręcznym tropicielem, a orkowie robili mnóstwo hałasu nie zdołał uniknąć ich ataku. Szaroskórzy bracia nie dość, że skutecznie zaatakowali uszy drowa to jeszcze nieszczęśnik nie zdołał się uwolnić z ich stalowego uchwytu.
Drow szarpnął głową, ale nic nie pomagało. Dłonie orków ściskały mocno. Shaz’zar z wściekłości aż sie wyszczerzył. Atakować zza pleców? To podobne do barbarzyńskich orków. On też sięgnie do czegoś niecnego. Oko za oko. Skupił się i w korytarzu pojawiła się kula ciemności, która osiadła na głowie jednego z napastników, obejmując swym promieniem cały tunel. Tropiciel spróbował jeszcze raz wyswobodzić się z uścisku.
Niestety, mimo wszelkich starań Shaz’zar nie był w stanie uwolnić się z uścisku orkowych palców. I te boleśnie wpijały się w jego ucho, zdawać by się mogło, iż oślepieni orkowie bardziej zacisnęli swój uchwyt.

* * *

- Wiele razy już byłeś w tej kopalni? - Veles zwrócił się do krasnoluda.
Krasnolud przestał uderzać w skałę, odwrócił głowę w kierunku kapłana, pociągnął soczyście nosem i splunął obficie na ziemię.
-Wystarczająco, żeby wiedzieć, że jak będziesz pracować to może przeżyjesz do jutra -
- Jeśli wiesz tyle, to może wiesz też, jak działają te obroże? - spytał. - I jakim cudem ktoś zdołał stąd uciec? Bo to się ponoć komuś udało?
-Obroże? Pewnie wiesz, ze są magiczne, co? Patrząc na twoje karwasze, to znasz się na magii. Ja wiem, że mają kilka zastosowań. Podobno jednym z zaklęć w nie wplecionych jest jakiś geas. Jeśli nadzorca sobie tego zażyczy umierasz na miejscu. Mówię, podobno, bo sam tego na oczy nie widziałem. Sam doświadczyłem innego zaklęcia. Widziałeś kamienie? Te runiczne, czary mary i te sprawy? No to wyobraź sobie, że z taką błyskotką i aktywnym kamieniem po prostu nie przejdziesz. Dla nas jest tam ściana i koniec. - skończył. Po chwili jakby mu się coś przypomniało. -Aha! No i słyszałem, że dopóki masz obroże, to nie jesteś w stanie skrzywdzić nikogo z Domu bez zezwolenia, ale nie wiem czy to nie są bajki, sam nie byłem na tyle głupi, żeby sprawdzać, ni? - powiedział, nawet lekko się uśmiechając z tego, co mówi. -Co do ucieczki, to takie plotki krążą tu od zawsze z tego, co wiem. Wiesz, słabsi psychicznie muszą sobie dodawać jakoś otuchy, ni?
Po tych słowach wyrwał się jeden z pozostałych niewolników:
- Nieprawda! - krzyknął ale zaraz zakrył swoje usta i spojrzał na drugiego niewolnika, który gromił go wzrokiem.
Dało się słyszeć szept - Co ty robisz?! - z ust tego drugiego.
- Może tak jednak podzielicie się wiedzą z innymi? - zaproponował Veles. - Chyba nie planujecie ucieczki na własną rękę?
Człowiek popatrzył na Velesa złowrogo i powiedział:
- My.. my nic nie wiemy. Weź się lepiej do pracy, przez ciebie wszyscy będziemy ukarani - po czym wziął do rąk kilof, klepnął elfa, aby ten zrobił to samo i zaczął stukać w skałę, jednak widać było, że robi to tylko na pokaz. Cały czas rzucał okiem na kapłana sprawdzając czy ten go obserwuje.
- Niech mnie piorun trafi! - powiedział Veles po paru sekundach. Chociaż, nie da się ukryć, wolałby, żeby to zdarzenie go ominęło. Podszedł do tamtego i powiedział szeptem: - Czyżbyście mieli w planach ulotnić się teraz? W tej chwili?
To by tłumaczyło fakt, że tamta dwójka udawała tylko pracę. Gdyby chcieli uciec, mieliby niemal dwanaście godzin przewagi. Chyba że, cwaniaczki, postanowiły sobie przywłaszczyć cudze worki. Pełne oczywiście.
Człowiek przestał udawać, że pracuje i popatrzył na Velesa, lekko zaszczuty. Widać było, że coś ukrywał - N-nie. My nic nie wiemy! Wracaj do pracy! - powiedział, starając się brzmieć pewnie.
- Słuchaj, nie żartuj sobie - odparł Veles. - Jak chcecie to zrobić, czemu teraz i dlaczego tylko we dwóch? Im więcej, tym chyba bezpieczniej, prawda?
- Poza tym nie sądzicie, że kapłan by się przydał w takiej sytuacji? - dorzucił kolejny argument.
Mimo logicznych argumentów Velesa niewolnik nie chciał zbytnio współpracować.
- Słuchaj, nic nie wiemy, rozumiesz? Zajmij się swoimi sprawami i.. nie rób takiego zamieszania... - dodał cicho, bardziej do siebie. - … bo nikomu się nie uda uciec.
- To może powiesz, jak chcecie to zrobić? - spytał Veles. - Przyda mi się na później. Nie bardzo mi się uśmiecha zdechnąć w kopalni czy w klatce.
-Niech cie szlag!- syknął gniewnie człowiek i zbliżył się do Velesa, złapał go za ramię i przyciągnął do siebie, tak aby nikt inny nie słyszał tego co mówi - Słuchaj, durniu jeden. Im więcej osób wie, tym mniejsza szansa. Podobno jacyś niewolnicy uciekli. Mieli gdzieś w kopalni skrytkę, kryjówkę, do której się wymykali i zbierali informacje i sprzęt. Odkryli sposób zdjęcia obroży i kajdan i dali nogę. Kwestia znalezienia tego miejsca i pozyskania tych informacji, może zostawili jakieś notatki albo listy. Ale nie wiem nic wiecej.
Na to wyrwał się do przodu krasnolud.
- Co, co tam gadacie? Co? Jaka ucieczka, mówcie! - ale równocześnie orkowi bracie rzucili się na drowiego niewolnika i to na tej akcji skupiła się cała uwaga.

Debra odskoczyła zaskoczona nagłym atakiem na nie spodziewającego się niczego drowa. Zaraz potem przestała widzieć cokolwiek. Słyszała tylko rechot orków, wściekłe warczenie i szamotaninę schwytanego przez nich drowa. Uniosła kilof nad głowę. Ostatecznie orki, jako większy cel, były łatwiejsze do trafienia. No i w ciemnościach nie zobaczą, kto ich dziabnie. Gdyby udało się utrupić chociaż jednego. O Pani Szczęścia, dopomóż!
- Kto to?! - krzyknęła przestraszonym głosem, a potem wrzasnęła przeraźliwie.
Walnęła z całej siły na oślep tam, skąd dochodził rechot.
Atak na oślep miał duże szanse niepowodzenia, jednak Pani Szczęścia, którą Debra prosiła o pomoc tym razem się do niej uśmiechnęła. A może ten mały sukces przerodzi się w porażkę, bo rozwścieczony ork nie wróży nic dobrego. A niewątpliwie Crubnash będzie wściekły gdy dotrze do niego co się stało. Drobna dziewczyna uniosła kilof nad głowę i zaatakowała w ciemno jednocześnie wywołując zamieszanie swoim blefem. Nie dość, że nie zrobiła sobie krzywdy to ostrze kilofa sięgnęło ciała orka Crubnasha, który ryknął głośno, puszczając ucho Shaz’zara. Ani ork nie wiedział kto go zaatakował, ani Debra nie wiedziała, którego z orków trafiła.
Tyle mogła zrobić dla drowa. Był jej potrzebny, jeśli miała stąd zwiać.Teraz jednak zdany być musiał na siebie i własny spryt. Sama Debra odrzuciła kilof zaraz po ataku i jak najciszej odczołgała się wstecz, odsuwając się od orków. Po omacku, w ciemnościach, znalazła jakiś załom w skale, w który mogła się wcisnąć i przeczekać najgorsze. Umazaną w błocie dłonią otarła sobie policzek i żuchwę.

Barthirin 14-10-2013 19:42

Widać drow skrzywdził Crubnasha! Nie zwlekając Kraknash z całej siły kopnął na wysokości brzucha, trzymanego za ucho elfika. Trzeba ratować brata!
Kopniak orka sięgnął celu, co więcej, Shaz’zar nie był w stanie wyrwać się z “uchwytu orka”. Potłuczone żebra będą długo się goić… Mroczny elf stęknął z bólu, a silne uderzenie wypchnęło całe powietrze z jego płuc, powodując chwilowy bezdech.
Dały się słyszeć oburzone i zdziwione głosy pozostałych niewolników, nikt już nie udawał, że kopie ani faktycznie nie kopał.
-Sprowadzicie na nas śmierć głupcy! - krzyknął krasnolud
Ork rzucił trzymanego stworka na ziemię i warknął:
- Crubnash, cały?
- Cały, ino komuś jeszcze w papę trza dać będzie! - powiedział długowłosy ork idąc przed siebie, aby wyjść z tej cholernej mgiełki. Rana na udzie piekła go. Gruby szpic kilofa nie wbił się zbyt głęboko, ale jego wyciągnięcie rozdarło spory kawał skóry.

Ciemno wszędzie, głucho wszędzie... No, może nie do końca głucho, bowiem wrzaski orków słychać było pewnie na milę. Całkiem jakby ktoś zrobił kuku jednemu z nich.
A to mogło oznaczać, że za chwilę zrobi się awantura i bijatyka na całego, bowiem orki, chociaż wyglądały na krzepkich, to na umyśle raczej słabowały. A Veles nie zamierzał znaleźć się w ich pobliżu, gdy zaczną szukać winnego.
- Proponowałbym wydostać się na korytarz, zanim one wpadną w szał - szepnął do człeka, którego wypytywał o możliwości ucieczki.
Nie czekając na odpowiedź zabrał dwa czy trzy worki i ruszył wzdłuż ściany w stronę wyjścia. Chyba nawet zły drow-nadzorca byłby lepszym towarzyszem, niż wściekłe orki.

Debra, tkwiąc w swojej norce, nasłuchiwała, jednocześnie kreśląc sobie w pamięci układ korytarza. Nie wyglądało to dobrze. Oberwał Crubnash. Ale i drow swoje dostał. Miała nadzieję, że chociaż udało mu się wyśliznąć z orczych łap. Diabli, za przeproszeniem, nadali takie towarzystwo. Dalekosiężne plany brały właśnie w łeb i trzeba było zdać się na czysto spontaniczne działania. Krótko mówiąc, trzeba było wiać. Tu i teraz. Już nawet nie z niewoli, ale przed realniejszym i znacznie bliższym zagrożeniem w postaci dwóch rozdrażnionych tłuków z przerostem skłonności dyktatorskich. Przez chwilę zastanawiała się czy nie wspiąć się w górę i spróbować stamtąd ogarnąć, jak daleko sięga ciemność i w którą stronę najlepiej byłoby się skierować. Jeśli jednak zgubiłaby się w tym nienaturalnym mroku i spadłaby ze skały byłoby po niej szybciej niż zdążyliby się z nią rozprawić orkowie czy inne drowy. Ruszyła więc, jak nakazał rozsądek wzdłuż ściany. Nie wątpiła nawet przez chwilę, że pozostali z więźniów będą na tyle rozsądni, iż także jak najszybciej ulotnią się z zasięgu agresywnego rodzeństwa.W takim wypadku wolałaby nie być jedyną osobą, która wpadnie im w oczy, kiedy znowu nieco się przejaśni.

Tymczasem drow, puszczony najpierw przez jednego, a później i drugiego z orków rzucił się przed siebie do miejsca, gdzie jeden z szaroskórych zostawił swój kilof. Podniósł broń i odwrócił się w stronę mięśniaków. Był ciekaw, kto mu pomógł w tej trudnej chwili. Podejrzewał, że Debra, w końcu ona stała najbliżej. Nie mógł jednak dopuścić, by orkowie za nią podążyli, dlatego był gotów zaatakować pierwszego, który wynurzy się z magicznego pola ciemności. Drugi przez jakiś czas z niej nie wyjdzie, a to już jakaś przewaga.

Strefa ciemności na szczęście nie ciągnęła się w nieskończoność. Po kilku ostrożnych krokach (i zderzeniu się z nie wiadomo kim) Veles znalazł się korytarzu, gdzie wreszcie mógł zobaczyć coś poza czernią. Trzymając w pogotowiu kilof czekał, kto się pierwszy wynurzy ze strefy cienia.

Dziewczyna kocim krokiem sunąca przed siebie, słyszała dokładnie rozmowy braciszków. Wiedziała w jakiej mniej więcej odległości się znajdują. Musiała przyspieszyć. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Każde stąpnięcie groziło wywołaniem hałasu, który mógł ściągnąć na jej drobną osóbkę czyjeś niepożądane zainteresowanie. Ciemność mimo wszystko była dla niej w miarę bezpiecznym schronieniem. Najgorsze mogło się okazać wyjście z cienia i ten, kogo spotka po jasnej stronie? Zamarła wychodząc wprost na kilof w rękach faceta ze srogą miną. Odruchowo przywarła plecami do skały zasłaniając głowę ramionami. Lepsze to, niż cofnięcie się w łapy orków.
- Nie bierzesz udziału w przyjęciu? - spytał Veles, który na widok Debry opuścił uniesiony kilof. Najwyraźniej dziewczyna wykazała się rozsądkiem.
- Pssst! - Debra szepnęła cichutko przykładając palec do ust, a drugą dłonią wskazując za siebie w ciemność. Musiała szybko zapanować nad uginającymi się pod nią nogami. Gestem wskazała korytarz. Musieli się pospieszyć, słyszała zbliżające się kroki.
- Tam! - syknął Veles, wskazując kierunek przeciwny do tego, z którego przybyli pod nadzorem.
Skinęła głową. Wszędzie, byle szybciej. Ruszyła bez czekania na zaproszenie.
Veles rzucił jeszcze okiem w stronę kuli mroku, a potem ruszył za nią.

Gnom ocknął się ze swojego letargu, kiedy dookoła niego zaczęła wrzeć jakaś bijatyka, czy Garl Świetlistozłoty wie, co jeszcze. Gnom jedyne co zauważył, a właściwie co usłyszał, to to, iż w nieprzeniknionej ciemności, jaka zapadła wokół walczących są orki i drow, a może i ktoś jeszcze. Nie czekając postanowił, jak większość (tak sądził) jego tymczasowych kompanów ulotnić się. Zaczął się skradać, by nie namierzyły go te przerośnięte zwały mięśni. Szybko przemknął się przez ciemność, by nie być między orkami, a kamienną ścianą.

Debra odwróciła się błyskawicznie. Przez chwilę wyraźnie słyszała drobne kroki kogoś skradającego się za zakrętem, który minęli. Jej oczy zwęziły się niemal w szparki, kiedy przez mgnienie wpatrywała się w ciemny korytarz za ramieniem Velesa. Nie zatrzymała się jednak, lecz gotowa do działania, na ugiętych do skoku nogach, wciąż cofała się asekuracyjnie. Wskazała Velesowi gestem swoje oczy, a potem szlak, który dotąd przeszli.
Yalop przedarł się, o dziwo, przez nieprzeniknione ciemności i znalazł się w korytarzu. Był to ten sam, którym dostali się do swojego “miejsca pracy”. Jego czuły słuch dał mu znać, iż przed nim prawdopodobnie jest ktoś, choć równie dobrze jego zmysł mógł być niedokładny przez inne dźwięki w kopalni. Nie czekając wolał jeszcze trochę się oddalić od zagrożenia, więc ruszył w odnogę, którą ich tutaj przyprowadzono.

-Daj mi się ino dorwać mały elfie! Tak w mordę dostaniesz, że pożałujesz, żeś ni jest tym ścierwem, co było w klatkach! Za tę ranę w papę dostaniesz! Ja ci dam pluć na Crubnasha! Urwę ci te uszy i w dupę wepchnę! - wrzeszczał większy z orków po omacku szukając kilofa. Był wściekły. Nie dość, że jego inteligencja została podważona, to jeszcze karzełek znalazł sposób na uderzenie go.
- Dawaj Kraknash. Będziem mordy obijać! Nie darujem temu elfiakowi! Jeszcze siem okażem, że nam worasy nasze z rudą podkradł! One tak zawsze! Ja żem słyszał! One tak potrafio!
Kraknash warknął potakująco, po czym skoczył do przodu w kierunku, gdzie, jak przypuszczał, powinien być elf. Starał się odnaleść jasność, albo łeb elfka.

Lilith 14-10-2013 19:56

Jak wiadomo - w życiu nigdy nic nie idzie zgodnie z planem. Nowi niewolnicy mieli nadzieję na współpracę i odzyskanie wolności jednak jeden nieprzewidziany czynnik, którym w tym przypadku byli orkowi bracia, i cały plan bierze w łeb. Na całe szczęście mniej agresywnym i nieco bardziej inteligentnym niewolnikom udało się sprawnie opuścić kulę ciemności, którą sprowadził na głowę Crubnasha drow.
Człowiek, który miał jakieś informacje, które chciał wyciągnąć z niego Veles cały poczerwieniał, ba, zrobił się purpurowy ze złości.
- Mówiłem! Mówiłem, że tak to się skończy! Nowi, niezmęczeni zawsze sprawiają kłopoty. Jeszcze tych dwóch rozwścieczonych osiłków. Teraz nie dość, że nie uda nam się wykopać rudy, to jeszcze cała kopalnia zaraz będzie wiedziała, że nie pracujemy, tylko biegamy po kopalni - zaczął ciężko dyszeć, może ze złości, może lekki trucht go już zmęczył. Za nim, pomiędzy niewolnikami przebierał nogami krasolud.
- No, nieźle, nieźle. Dawno takiej zadymki nie widziałem. Chętnie bym się z nimi posiłował zamiast kopać, hehe. Przypominały mi się czasy sprzed pojmania. Ech! Aż się łezka w oku kręci - powiedział bez większych trudności, mimo, że tempo było dość szybkie.
Niestety, worki z rudą trochę ważyły i każdy z niewolników, który w ogóle o tym pomyślał, mógł zabrać ze sobą góra jeden worek.
W tym czasie orkowie, źli i zdezorientowani, kręcili się po korytarzu próbując wydostać się z ciemności. Jednak gdy chodzili razem, nie oddalając się od siebie zbytnio, nie byli w stanie opuścić kuli magicznego mroku. Dopiero po dłuższym czasie Kraknash oddalił się znacząco od brata i odzyskał wzrok. Uradowany zawołał brata, który zbliżając się do niego znów wciągnął go w ciemność. Mimo dezorientacji słyszeli, że pozostali uciekli w którąś stronę i nie ma ich w pobliżu.

W tym samym czasie pozostali niewolnicy zmęczyli się truchtem z ciężkimi workami i kilofami, nie przebiegli daleko, może ze sto metrów. Zatrzymali się, zziajani i spoceni. Gdy rozejrzeli się po okolicy, gdzie się zatrzymali, zamarli. Na podłodze i ścianach znajdowało się mnóstwo krwi, a dalej walały się poodrywane członki ciał. Ręce, wnętrzności, głowa… Głowa członka bandy Rilrae’go. To co spotkało was w klatce pająków było niczym w porównaniu z tym widokiem. Świeży zapach krwi doprowadzał słabszych z niewolników do skrajnego obrzydzenia i gdyby nie wartość posiłku, już dawno by zwrócili zawartość swoich żołądków. Ciężko było ustalić, co spotkało tych niewolników - poza oczywistym - brutalną śmiercią. Widać było ślady walki. Dało się widzieć ślady wielkich pazurów na skałach oraz coś, co przypominało odciski ogromnych łap, które odcisnęły się na pyle kopalnianym, zmieszanym z krwią.
- No nieźle… Ktoś się tu nieźle zabawił- skwitował krasnolud.
- Całkiem nieźle - potwierdził Veles, usiłując się rozeznać, ile ciał spoczywa w korytarzu. Tak od razu, na pierwszy rzut oka, trudno było to zrobić. Chyba najłatwiej było policzyć głowy.
Ciała znajdujące się w okolicy, a raczej ich części, na pewno nie były kompletne, więc policzenie głów mogło dać jedynie wynik zbliżony do faktycznego. Mimo, iż widok był obrzydliwy Veles ośmielił się podejść krok lub dwa, ale nie bliżej, aby policzyć zmasakrowane członki. Wychodziło, że prawie cała banda drowa się tu znajdowała. Możliwe, że nawet i on sam zginął gdzieś w tym korytarzu. Ale to tylko domysły. Bardzo możliwe, że ciał było mniej, jednak były rozwleczone po całej okolicy.
- Ciekawe, co ich tak załatwiło - mruknął kapłan, przyglądając się śladom, które - nie da się ukryć, nic mu nie mówiły, prócz tego, że to “coś” było duże i miało pazury.
- No… Cholerka. Dawno czegoś takiego nie widziałem. No, może w zeszłym roku, jak polowaliśmy na smoka. Głupi pomysł brać garść młokosów z karczmy na smoka, który co prawda okazał się jedynie przerośniętą jaszczurką, jednak nie przeszkodziło mu to rozwlec gówniarzy po ścianach swojej jaskini. Nawet cholery nie zdążyłem ubić, a dzieciaki już nie żyły. Ech. Niedobrze. Ktoś z was zna się na śladach? Może zanim pójdziemy dalej dowiedzmy się co nas zabije, hehe.- Krasnolud rozejrzał się po pozostałych. Mimowolne spojrzenia ujawniły, że wśród ciał leżały też jakieś rzeczy, pewnie prywatne przedmioty, strzępy ubrań, kilof albo dwa, kawałki rudy.
To, co po ucieczce zobaczył Dinin, na pewno zostanie już w jego pamięci. Był tego pewien. Gnom w skupieniu przyglądał się miejscu masakry. Nie znał się na tym, co mogło to zrobić, ale jak widać lepiej z tym czymś nie zadzierać. W międzyczasie przysłuchiwał się temu, co też mówili pozostali. W pewnej chwili zobaczył, że gdzie nie gdzie leży trochę rudy. Przez chwilę nie wiedział, co chciał dokładnie zrobić. Mimo to po chwili odważył się i zaczął zbierać kawałki rudy, o ile te nie były zbyt daleko od grupy. Cały czas starał się omijać rozwleczone dookoła szczątki, a przy tym nie patrzeć na nie, by nie zwymiotować.

Debra potrafiła sporo wytrzymać, ale podobnego widoku przed oczyma jeszcze nie zdarzyło jej się miewać. Owszem, widywała publiczne egzekucje, włącznie z dekapitacją, a nawet i rozczłonkowaniem skazańca, ale takiej miazgi, przyznać trzeba, jeszcze nigdy. Najgorszy był smród porwanych i rozwleczonych wszędzie flaków, tudzież innych organów wewnętrznych. Trochę nią to przetrzepało, ale udało jej się utrzymać zawartość żołądka na miejscu. Może tylko na twarzy była aktualnie trochę bardziej sino-zielona, niż zwykle.
- Może faktycznie jakiś jaszczur ich załatwił - mruknęła. - I chyba częściowo zeżarł - stwierdziła, patrząc na czyjś kompletnie wybebeszony kadłub z pogruchotanymi, sterczącymi żebrami.
- Może się nażarł i poszedł - mruknął Veles.
- Oby pękł z przeżarcia, na wszystkich dobrych bogów - skwitowała. - Wielki - orzekła z pewnym szacunkiem, przyklękając przy jednym z odcisków pazurzastej łapy. - Albo takiego platfusa ma - prychnęła nerwowym śmiechem.
Trochę żałowała, że pozbyła się swojego kilofa. Chyba czułaby się trochę raźniej ściskając go w rękach. Wciąż rzucała rozbieganym wzrokiem w ciemne zakamarki podziemia, podświadomie spodziewając się, że gdzieś tam mignie jej przyczajony cień drapieżnika.
- Po co ci te kamulce? - zapytała grzebiącego w szczątkach gnoma.
I chyba dobrze, że się tym zainteresowała, bo przynajmniej dostrzegła porzucony, uwalany juchą kilof. Obrzydliwe, bo obrzydliwe, ale lepiej mieć go pod ręką, niż nie mieć niczego. Fakt, że poprzedniemu właścicielowi niewiele pomógł, ale… może jej przyniesie więcej szczęścia. Stylisko było mokre i lepkie. Ślizgało się w ręku. Wytarła je jedną z walających się na ziemi, mniej zakrwawionych szmat. Dla pewności zgarnęła w garści trochę suchego, kopalnianego pyłu i przetarła nim uchwyt. Teraz dopiero pewnie trzymał się dłoni. Fakt, że jako broń kilof był i ciężki, i nieco nieporęczny, ale i tak jego bliźniak spełnił dobrze swą rolę parę chwil temu.
- Ciekawe, czy uciekali, gdy ich to coś zaskoczyło - powiedział cicho Veles. Jeśli tak, to ucieczka nie do końca im się udała, pomyślał.
- Pewnie już się nie dowiemy - odpowiedziała. - Jakoś mało tu tych kilofów, jak na całą tę bandę.
Przez moment wyobraziła sobie jaszczura, odchodzącego z kilofami powbijanymi w grzbiet. Machnęła jednak z powątpiewaniem głową. Pewnie porzucili je gdzieś w trakcie ucieczki przed poczwarą. Ostrożnie, by się nie potknąć czy nie poślizgnąć, powędrowała pomiędzy szczątkami, wypatrując czegoś, co mogłoby się jej jeszcze ewentualnie przydać.

Zormar 15-10-2013 16:16

Grupa zaczęła przeszukiwać pobojowisko. Krok po kroku, stąpając ostrożnie, aby nie wdepnąć w krwawą masę, która walała się wszędzie. Wśród części ciał, poza kawałkami rudy, które gnom pakował do swojego worka, kilkoma kilofami oraz szmatami, znalazło się parę interesujących rzeczy. Jedną z ciekawszych był poszarpany i zakrwawiony kawałek papieru, który podniosła Debra. Po rozwinięciu pergaminu dało się rozpoznać po układzie tekstu, że był to list, jednak adresata nie dało się rozczytać.

„Udało mi się nawiązać kontakt z nadzorcą. Jak większość z nich(…) uwolnienia. Dostarczy (…) usunięcia obroży (…) spotkania i wymiany będziemy dokonywać w kopalni, tutaj (…) nie da się wyjść poza (...)względu na magiczne(…). Udało (…)miejsce na kryjówkę, (…) mogli spotykać (…) rzeczy, wraz z jedzeniem (…) Poniżej (…) dotrzeć.”

Ciekawsze od samej treści listu, było to co znajdowało się pod nią. Podpis. Debra wybałuszyła oczy ze zdziwienia. Sygnatura głosiła - Rilrae. Najwraźniej drow miał władzę nie tylko w klatce, ale ustawił się poza więzieniem. Poniżej podpisu znajdowała się szkicowa mapka, na której zaznaczone były elementy: “nasze stanowisko”, “nasza kryjówka”. Jednakże pozostałe elementy mapy, to tylko droga wiodąca przez korytarz, ten jeden, właściwy. Sprytne. Jeśli ktoś nie wiedział, które stanowisko w kopani należało do bandy drowa, nie mógł trafić do ich kryjówki.

- Najwyraźniej dozorcy są przekupni - powiedział Veles, gdy tylko Debra podzieliła się z pozostałymi treścią listu.. - Przynajmniej niektórzy z nich. Szkoda tylko że nie wiemy, którzy i na jakich warunkach.

Niewolnicy szukali obroży lub karwaszy walających się pośród ciał - jednak, ku ich zdziwieniu, nic takiego nie znaleźli.

- Widać nie kłamali z tym porozumieniem z nadzorcą. - Kapłan wyprostował się. - Z pewnością jaszczur nie zabrałby obroży. Czyli musieli ich nie mieć.

W tym samym czasie Veles, Delamros oraz Shaz’zar dostrzegli coś ciekawego, a zarazem niespotkanego. Na szczycie skał, które otaczały pobojowisko znajdowały się kamienne figury. Z racji odległości, nie byli w stanie dostrzec, co przestawiały, jednakże było to coś dużego, co mogło przypominać stworzenie o humanoidalnych kształtach ze skrzydłami. Wyglądały, jakby były tu ustawione zupełnie bez celu, bo i po co ktoś miałby stawiać rzeźby w kopalni? Chociaż z drugiej strony każda była zwrócona w centralny punkt, gdzie odbyła się rzeź.

-Hmm…- Zamyślił się gnom gdy przeczytał strzępy listu, po czym wręczył go następnej osobie. -Macie jakieś koncepcje, cóż też począć z tą sprawą?- Zadał pytanie Dinin, gdyż jemu jako, iż pierwszy raz miał z czymś takim do czynienia, wolał poczekać, cóż też rzekną inni.

- Mam dziwaczne wrażenie, że gapią się na nas - wychrypiała Debra ściszonym głosem.
- Sądzisz, że to ich robota? - spytał równie cicho Veles, przenosząc wzrok ze stworów na krwawe pobojowisko.
- Kto ich tam wie… - prychnęła. - Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby ni z tego ni z owego zaczęły się ruszać i spadły na nas, jak jastrząb na myszy. Myślisz, że sterczą sobie tam, ot tak, po nic?
-Obyś się myliła, a co do tego, że tam sterczą, to oby były tylko ozdobami- podszepnął do Velesa i Debry, gdyż stał tuż obok nich i słyszał ich szepty.
- To czemu się gapią, jak sroki w gnat? - warknęła dziewczyna nie odrywając oczu od postaci, jakby w oczekiwaniu, że w końcu któraś nie wytrzyma i się ruszy. - Wkurzają mnie.
- Nie tylko ciebie dziewczynko... - powiedział krasnolud, bardziej do siebie, wpatrując się w posągi nad nimi. -Co robimy? Czyżby wybór był pomiędzy szalejącymi orkami a przejściem przez tą masakrę? No, haha, nieźle. Lubie was, nowi. Dawno się tak nie bawiłem. Przynajmniej zginę walcząc, a nie z ręki zniewieściałego…- Popatrzył na Shaz’zara. - Bez urazy… - i kontynuował równie radośnie - czarnego elfa, haha! - Klepnął silnie Velesa w plecy, jakby opowiedział właśnie ciekawą anegdotkę i liczył, że reszta podzieli jego entuzjazm. - Przy okazji - jestem Griffin Granitedriller. Jak was zwą?
- Możesz mi mówić Debra. - Dziewczyna odezwała się pierwsza.
- Veles. Kapłan - przedstawił się.
-Dinin Yalop “Niuchacz”.- Przedstawił się gnom przecierając swoją bródkę dłonią.
- Ma ktoś ochotę tam ze mną wleźć i sprawdzić co to za ustrojstwo? - zapytała Debra, kombinując, jak przymocować sobie kilof do pleców. Ostatecznie jeden z porzuconych, trochę porwanych worków na kruszec, nadawał się do tego idealnie. Skręciła go w powróz, obwiązała nim kilof i przerzuciła go sobie przez ramię na tym prowizorycznym pasie.
Veles spojrzał na nią wzrokiem jasno mówiący “Chcesz wiedzieć, musisz sama sprawdzić”.
- Dobry pomysł... z tym kilofem - stwierdził Veles. - Z kilofem w zębach kiepsko się wspina. Ale mogę z tobą tam wejść.
-Pójdę z tobą, ale musimy zabrać ze sobą cokolwiek. Jeśli tam coś faktycznie jest, co chce nam zrobić krzywdę, to trzeba mieć ze sobą coś, czym można zrobić krzywdę temu czemuś, nie?- powiedział krasnolud.
- Teoretycznie kilof nada się na zbudowane z kamieni coś - odparł Veles. Może one polują na tych bez obroży, pomyślał.
-One? I skąd zakładasz, że tam coś jest, ja widzę tylko jakieś figury, może to rodzaj pułapki? - skwitował krasnolud.
- Bo słyszałem kiedyś o takich paskudztwach. Mam nadzieję, że to jednak nie jest to, o czym myślę - stwierdził cicho kapłan.
- Sądzisz, że to naprawdę może ożyć? - zapytała Debra, z odrobinę już mniejszym entuzjazmem oglądając zbocze, na które miała zamiar zacząć się wspinać.
- Nie ma co się zastanawiać - powiedział Veles, mocując kilof podobnie jak Debra. - Panie przodem. - Uprzejmym gestem wskazał drogę. Po czym, wbrew tym słowom, zaczął się wspinać.
Debra dołączyła tuż obok, odrobinę inną trasą, by nie musieli sobie nawzajem wchodzić w drogę. Dłońmi i palcami stóp systematycznie wyszukiwała odpowiedniego stałego oparcia. Nie za szybko, żeby nie potknąć się, nie spanikować, nie złapać zadyszki. Żadnego, jak to mówią: “Chwała bogom i do przodu”. Nie problem wtarabanić się gdzieś i legnąć bez tchu, lecz w tym, żeby zrobić to z głową i nie stracić jej na samym szczycie. Lub na dole, po błyskawicznym, acz niezbyt precyzyjnie zaplanowanym powrocie na ziemię.
-Hmmm… Myślisz, że uderzenie kilofa zniszczyłoby karwasze?- Dinin nieoczekiwanie zadał pytanie Griffinowi, ale najwidoczniej za bardzo się zamyślił, gdyż Debra i pozostali “zwiadowcy” już zaczęli się wspinać. On tymczasem czekał na dole rozglądając się po pozostałych, którzy również odpuścili sobie wspinaczkę.
Debra spojrzała w dół słysząc za sobą głos gnoma. Nie była pewna czy dobrze zrobiłby idąc za nimi. Nie uzbrojony i w dodatku wciąż targał ten swój worek z rudą. Chociaż, z drugiej strony, jeśli bestia, która rozprawiła się z ich poprzednikami miałaby tam wrócić… Biedny knypek, pomyślała. I tak pewnie daleko nie dojdzie.
Veles odwracać się nie zamierzał. Miał dosyć problemów ze wspinaczką, by toczyć jeszcze jakąś rozmowę i to z kimś, kto się znajdował kilka metrów niżej. Ale swoje zdanie na temat miał. Negatywne. Zdecydowanie nie zamierzał stracić ręki.

vanadu 15-10-2013 20:30

Wspinaczka okazała się trudniejsza niż się wydawało. Ani Veles, ani Debra nie byli przystosowani fizycznie do podciągania się i wspinania po stromych skałach. Nie obyło się bez upadku, na szczęście jeszcze z niskich wysokości wiec nie skutkowało to żadnymi obrażeniami ani złamaniami. Griffin natomiast z racji swojej siły i krzepy praktycznie wskakiwał jak kozica po kolejnych załomach i jako pierwszy znalazł się na górze. Po ciężkich przeprawach i pomocy krasnoluda w końcowym etapie wspinaczki cała trójka wspinaczy znalazła się na górze. Widok był dość niespotykany - cała kopalnia z wyższego poziomu wyglądała jak morze małych wysepek, wśród których wiły się korytarze, a nad głową była ogromna przestrzeń. Wszystko było skąpane w niebieskiej poświacie bijącej prawdopobnie z magicznej bariery wokół kopalni - oceniając po tym wielkość kopalni to miała spokojnie kilka kilometrów szerokości. Większość wysepek adamantytowych była zadzwiająco płaska i podobnej wysokości. Można by pomyśleć, że jakiś podziemny gigant ściął czubki tych skał ogromnym nożem. Jednak niewolnicy mieli nadzieję, że faktycznie tak nie było. Cóż, spotkanie z takim gigantem byłoby pewnie nieprzyjemnie. Jednak teraz czekało ich inne spotkanie - wzrok naszych bohaterów spoczął na kamiennych statuach. Okazało się, że było ich więcej niż wydawało się z dołu, było ich około dziesięciu z tym, że niektóre “figury” były tylko wysokim kamieniem, który dopiero zaczynał przypominać postać, jakby ktoś je rzeźbił i porzucił w połowie pracy. Skończone figury były tylko trzy, stojące na krawędzi, to między innymi te, które dostrzegli z dołu. Przypominały diabły, czy inne rogate potwory z dużymi skrzydłami i szponiastymi łapami i jaszczurzym ogonem. Veles gdy zobaczył je z bliska od razu przypomniał sobie, co to za potwory - tak jak przypuszczał - to gargulce, niebezpieczne stworzenia, które atakowały z zaskoczenia, nagle zrywając się ze swojego kamiennego snu. Jednak przyglądając się im z tej odległości ani on, ani tym bardziej, uświadomiona przez niego Debra nie byli w stanie powiedzieć, czy to tylko kamienne posągi, czy faktyczne te wynaturzenia.

- Pewnie nie da się takiego oswoić, hę? - wycharczała Debra, kiedy wreszcie mogła zacząć normalnie oddychać.
Veles pokiwał głową z udawanym uznaniem.
- Pomysły to ty masz - stwierdził. - Ale sądzę, że nic z tego.
- Żal - warknęła. - Przydałyby się te ich skrzydełka. Ciekawe czy faktycznie to te cudaki załatwiły tych tam na dole.
- Jeśli to one, to powinny mieć ślady na pazurach. - Veles przez moment spoglądał na maszkarony. - Jak nie sprawdzimy, to się nie dowiemy.
Ostrożnie ruszył w stronę gargulców.
Debra nie została zbyt daleko za nim. Z ręką na pulsie, a właściwie na kilofie, czuwała nad przebiegiem spaceru. Powoli, krok po kroku zbliżali się do obiektu swojego zainteresowania - najbliższej uskrzydlonej maszkary.
Ostrożnie, krok po kroku, niewolnicy zbliżali się ku kamiennym, jakby się zdawało, figurom. Napięcie rosło, a atmosfera stawała się coraz gęstsza. Ruch podziemnego powietrza, zdawać by się mogło, ustał całkowicie, a jedynym odgłosem, który słyszeli przymusowi pracownicy, było bicie ich serc. Nagle ciszę rozerwał stukot kamienia spadającego ze skał, który dobiegł ich z drugiego końca wyspy. Niewolnicy aż podskoczyli i odwrócili się w kierunku odgłosu, tylko po to, aby przekonać się, że to naturalne zjawisko, wywołane ruchami skał. Gdy wzrok niewolników wrócił na kamienne figury niemalże zamarli. Oto przed nimi jedna z nich, odwróciła się w ich kierunku, rozpostarła skrzydła i jakby wyczekiwała aż się na nią popatrzą. Następnie ciszę, która zapadła rozdarł krzyk gargulca, coś pomiędzy świńskim kwikiem, a zawodzeniem zmory. Następnie potwór przypuścił atak, a na cel obrał Velesa. Gargulec rzucił się ze szponami na kapłana, jednak ten upadł na ziemię, unikając ciosu. Potwór przeleciał nad nim, zatrzymał się kilka metrów dalej, wzburzając chmurę pyłu.
Debra przyczajona z boku, kilka kroków za Velesem przyskoczyła ze swoim kilofem, waląc w przelatującego potwora. Starała się dosięgnąć czegokolwiek, co znajdzie się w jej zasięgu, czy byłyby to skrzydła, nogi, łeb, czy jakakolwiek inna część kamiennego cielska.
Veles pozbierał się i najszybciej jak mógł stanął na nogi.
- Z trzech stron go weźmy - powiedział, ruszając powoli w stronę stwora. - Jak najdalej od tamtych, pozostałych.


***

Shaz’zar zrezygnował z oczekiwania na przygłupich braci orków i udał się w kierunku reszty nowych niewolników. Masakra robiła wrażenie. Żadne stworzenie znane drowowi nie powstydziłoby się taką jatką. Czy to możliwe, żeby kamienne posągi ożyły i zaatakowały robotników? Nie obraził się na słowa krasnoluda. Zdawał sobie sprawę, że większość mrocznych elfów, a zwłaszcza tych utytułowanych jest zwyczajną bandą kobiet w męskich ciuszkach, całujących po dupach mężczyzn w damskich ubraniach.
- Poczekam z tobą, gnomie - zwrócił się do Dinina. - Swoją drogą, nosisz drowie imię. W dodatku szlacheckie. Skąd się wzięło?
-Cóś ty powiedział? JA?! Drowie imię?! Chyba chcesz rozzłościć starego gnoma, coś mi się zdaje- odpowiedział patrząc drowowi prosto w oczy. W oczach Yalopa płonęły iskry złości.
- Skąd oni cię wytrzasnęli? - tropiciel zapytał gnoma. - W Podmroku taka wiedza się przydaje.
-Z powierzchni, a niby skąd indziej?- odpowiedział gnom. -A co do wiedzy, to czasem coś może umknąć, wiecie skleroza i te sprawy...- mówił gnom, po czym zatrzymał się w pół zdania. Popatrzył zdziwiony na pozostałych zdziwionym wzrokiem. -Co wy robicie w mojej norce?- powiedział zdziwionym głosem.
- Coś taki zdziwiony? - Shaz’zar spojrzał na karzełka. - I o jakiej norce mowa?*
Rozmowę przerwało zamieszanie, które zaczęło się na górze skały. Krzyk, potworny, przeraźliwy i przenikający na wylot, niosący się echem po okolicy, a nastepnie chmura kurzu, która wzbiła się w powietrze.
***

A tymczasem wściekły Crubnash siedział w ciemności. Po prostu zbliżył się do ściany i tam przycupnął masując swoje udo. Nie wiedział ile ta podła sztuczka będzie trwała, ale miał nadzieję, że szybko będzie mógł dać w papę drowowi. Czas się dłużył. Tak samo jak wtedy kiedy nie można zasnąć.
Po upływie ponad dziesięciu minut dziwna mgła rozwiała się. Rozglądnąwszy się ork nie zauważył drowa, ani nikogo kto mógłby mu pomóc. Pewnie znów wyczarowali zniknięcie i teraz śmieją się z Crubnasha. Zdenerwowany wojownik chwycił kilof i począł kopać. Przynajmniej tak mógł wyładować gromadzącą się w nim złość. Prawopodobonie gdyby Kraknash oberwał, to wpadłby w krwawą furię. Inteligencja długowłosego brata jednak nie pozwalała mu na kierowanie się pierwotnymi instynktami.
Widząc to, jego brat nie zastanawiając się nad tym za bardzo, zaczął robić to samo.
Skała adamantytu kruszyła się i pękała pod uderzeniami wściekłych orków. Nie stanowiła teraz żadnego wyzwania i po kilku minutach u stóp potężnych szaroskórych braci leżała spora sterta adamantytu, wystarczyłaby na wypełnienie kilku worków z rudą. Z każdym kolejnym ciosem i kawałkiem skały, który upadał na ziemię gniew orków ulatywał, aż wreszcie zastąpiło go lekkie zmęczenie i zadyszka od ciągłego machania kilofem.
- No Kraknash… chyba żeśmy zrobili co trza. Teraz sem odpocznijmy i bedzie dobrze. A te nieroby w papę dostaną… albo od nas albo od strażnikuf. - powiedział długowłosy ork wiążąc swój piąty worek. Następnie usiadł na nim, oparł kilof o ścianę i ponownie zerknął na nogę.
- Ano, racje masz, bo tu se nie pokopia, nie? Ani kilofów nie zabrali. A wiecej robić nie ma co, bo te no, wymagania podwyższą. - Pokiwał twierdzaco głową Kraknash.
Do uszu orków dotarł krzyk. Odbijający się echem, więc ciężko było określić jego źródło, ale kierunek mniej więcej był możliwy do określenia. Krzyk, który brzmiał podobnie jak krzyk nietoperza, jednak dużo niższy i groźniejszy, jakby ten okaz był zdecydowanie większy…
- No i mają wpierdol ucieszył się Kraknash -Pewnie obudzili jakoweś pizdolstwo
- Idziem ichsze dupska ratować? Znów w papę komuś dam, a może ten elfiak tam uciek. Ja swoje worasy już wykopałem. Nie wiem ile czasu mamy.
- A jak to oni sprytnie kombinuja że my pojdziem a oni nam nasze worki zapindolą? zaoponował jego brat.

Kerm 23-10-2013 11:26

Ciekawość - pierwszy stopień do wpakowania się w kłopoty.
Gdyby nie przyszło im do głowy sprawdzenie stojących wysoko ponad ich głowami posągów, z pewnością nie znaleźliby się w takiej sytuacji.
No i kim się musiał zainteresować cholerny posążek ze skrzydełkami - akurat nim. Miłość od pierwszego wejrzenia. Aż dziw, że od wzięcia w ramiona Velesowi udało się wywinąć.
Chędożony gargulec. Nie dość, że napalony, to jeszcze twardogłowy i twardoskóry. Za nic nie potrafił zrozumieć słowa “nie”, nawet jeśli poparte były solidnymi agrumentami, które odbijały się od jego kamiennej skóry. Nawet potężny cios krasnoluda odłupał ledwo kilka kamyszków z chudego boku potwora.

Po kolejnej daremnej próbie zadania ciosu Veles odsunął się odrobinę i rzucił na siebie czar. Wszak było wiadomo, że potworowi w końcu znudzi się unikanie ciosów i przejdzie do kontrataku.
Tarcza jednak nie pomogła, gdy stwór wzleciał w powietrze i z lotu ptaka zaatakował. Jakby nie miał kogo. Chyba, że był to rewanż na odłupanie kolejnych kilku kamyków z twardego ciała gargulca.
Trafiony, nie zabity. Veles cofnął się o dwa kroki i szybko rzucił na siebie leczenie średnich ran. Na szczęście dla niego kamienna paskuda zwróciła swą uwagę na kogo innego i Velesowi udało się odzyskać zdrowie. Co, nie da się ukryć, nijak nie przełożyło się na celność czy skutecznosć jego ataków. Ale przydało się, i to bardzo, gdy na skutek godowego tańca gargulca pokaźny kawał skały runął, zrzucając walczących parę pięter w dół.
Tańczący gargulec rozsypał się w pył, lecz jeden z jego kompanów obudził się ze swego kamiennego snu i okazał wielkie niezadowolenie z powodu przerwanej drzemki, nie wiedzieć czemu uznając, iż to Debra jest przyczyną jego kłopotów.
Atak był tak pełen zapału i złości, że dziewczyna zwaliła się na ziemię bez przytomności.

Może trzeba było ją i zostawić i zabrać się za kamiennego damskiego boksera i pokazać mu, gdzie raki zimują, ale są sprawy ważne i ważniejsze. Dziewica w potrzebie należała do tych drugich, nawet jeśli kwestia jej dziewictwa była wielką niewiadomą. Gargulec nie zając i uciekać nie zamierzał, w przeciwieństwie do życia dziewczyny, które wyciekało z niej w szybkim tempie. Gdyby czekać, aż gargulec padnie, mogłoby się okazać, że już za późno na pomoc.
Podleczona Debra odpełzła z palcu boju, co nie spotkało się z entuzjazmem ze strony uskrzydlonego kamienia. Oczywiście swe niezadowolenie musiał skupić na Velesie. Jakby nikogo innego nie było w okolicy. A może gargulec nie potrafił swymi kamiennymi oczkami dostrzec pozostałych członków niewolniczego zespołu, którzy dzielnie chowali się za co większymi kamieniami.
Objawy sympatii okazane Velesowi były tak wielkie, że kapłanowi zakręciło się w głowie. Niekoniecznie ze wzruszenia. Nie pomogły nawet pełne zapału okrzyki krasnoluda, który odłupał z grzbietu gargulca kolejny kawał kamienia. Na szczęście Velesowi udało się nieco cofnąć u podleczyć kolejnym czarem, nim potwór zdążył go do końca przerobić na siekane kotlety.

Kapłan miał wielką ochotę walnąć gargulca prosto w wyszczerzający kły paskudny pysk, ale ta przyjemność nie była mu dana. Z głębi korytarza z wielkim wrzaskiem nadbiegł jeden z orków, który z impetem wpadł na kamiennego potwora. No a że ten ostatni ledwo się trzymał na poobijanych nogach... Cóż, niewiele z niego zostało.

Veles, zmęczony walką, wsparł się na kilofie by chwilę odpocząć. I podziękować bogom, że już się walka skończyła.
- Piękna walka - skinął głową Griffinowi.
A potem poszedł sprawdzić, czy może pomóc któremuś z poszkodowanych.

Morfik 23-10-2013 13:46

Wiedział, że wydarzy się coś złego, zawsze potrafił przeczuwać takie rzeczy. Opuszczenie klatki nie zwiastowało nic dobrego. Ostatnio gdy to zrobili, musieli walczyć z jakimiś zielonymi glutami… To znaczy kto walczył ten walczył, Delamros wolał jednak zachować bezpieczną odległość od całego wydarzenia. Niestety dopiero później doszło do niego jaki błąd popełnił. Mógł walczyć, przecież cały czas obserwowały je kapłanki. Może żeby wtedy ruszył tyłek, kapłanki by go wybrały i nie musiałby spędzać całego czasu zamknięty w klatce.

Po skromnym posiłku, zostali wysłani do pracy w kopalni. Dostali narzędzia i normę do wyrobienia. Delamros położył kilof na ramieniu i powoli szedł za całą grupą. Nie zamierzał pracować. Pogodził się ze swoim losem, już i tak pewnie stąd się nie wydostaną, więc nie zamierzał spędzać ostatnich chwil swojego życia na ciężkiej pracy.

Gdy dotarli na miejsce część grupy zaczęła pracować, a część nie za bardzo wiedziała co ze sobą zrobić. Delamros usiadł pod ścianą, położył kilof obok siebie i oparł się delikatnie o skały.

Po chwili zauważył, że kilka osób zainteresowały się posągami znajdującymi się wysoko nad nimi. Chorsterowi wisiało to kompletnie. Ot posągi jak posągi. Postanowił, że nie będzie ruszał się z miejsca.

Następnie wszystko potoczyły się bardzo szybko. Okazało się, że posągi ożyły i zaczęły atakować jego współtowarzyszy. Razem z Delamrosem, na dole znajdowali się gnom i drow. Chorster nie chciał brać udziału w walce, ale gdy zobaczył, że Dinin i Shaz’zar ruszają na górę, obejrzał się dookoła i stwierdzając, że jednak nie chce zostać tutaj sam, podążył za nimi.

Sytuacja, która nastąpiła po tym, bardzo rozśmieszyła Delamrosa. O ile drow i on nie mieli większych problemów, aby wspiąć się na górę, o tyle gnomowi jednak się to nie udało.

Dotarł na górę i lekko wychylił głowę ponad krawędź. Nie chciał aby stwory go zauważyły. Wolał pozostać w ukryciu.

Gdy w końcu udało się pokonać pierwszego gargulca, stała się rzecz bardzo nie przyjemna dla Delamrosa. Ziemia pod nimi zaczęła drżeć, a po chwili zawaliła się na dół wraz ze wszystkimi, którzy się na niej znajdowali. Wiedział, żeby zostać na dole, ale nie, musiał wejść na górę. No i teraz ma za swoje.

Wszędzie pełno gruzu. Delamrosa przez chwilę zamroczyło, ale szybko odzyskał pełną kontrolę nad sobą. Powoli wstał i otrzepał się z kurzu i odłamków kamienia. Zauważył, że drow, z którym razem wspinali się na górę stracił przytomność, a gnom w sposób bardzo nieudolny stara się odciągnąć go od całego zamieszania.

Szybki rzut okiem na walkę i Chorster szybko podjął decyzję, że jednak lepiej będzie pomóc gnomowi niż mieszać się do walki. Po dłuższej chwili udało im się odciągnąć go za wielki kamień, za którym mogli się skryć. Delamros lekko klepie Shaz’zara w policzek mając nadzieje, że ten może się ocknie. Jednak nie przynosi to żadnego efektu. Zostawia nieprzytomnego towarzysza i lekko wychyla się zza kamienia, aby sprawdzić co się dzieje na polu walki. Akurat w tym momencie widzi jak ork zadaje ostateczny cios gargulcowi, który rozpadł się na kawałeczki.

Już po wszystkim. Delamros odetchnął z ulgą. Niby wiedział, że umrze, ale z drugiej strony nie chciał aby stało się to tak szybko. Usiadł przy nieprzytomnym drowie i czekał co będzie się działo dalej.

Zormar 23-10-2013 20:30

Gnom miał już wielką nadzieję, że nareszcie znalazł sposób na rozruszania towarzystwa swoimi niewybrednymi anegdotkami i zabawnym zachowaniem, lecz jak to zawsze bywało, odkąd został pojmany, nie udało się. A to dokładniej za sprawą tegoż, iż jakieś wielkie poruszenie się zrobiło na wzniesieniu, gdzie miały być jakieś rzeźbione figury. Gnom z racji, iż jego ciekawość sięgała granic postanowił spróbować się wspiąć za Griffinem i pozostałymi, lecz niestety osłabienie organizmu mu nie pomagało i nawet się kawałka nie wdrapał. Do tego zobaczył, że ten drow próbuje go ściągać na dół, co go zezłościło. Złość ta sprawiła, że podczas drugiej ze swoich prób zdekoncentrował się i znowu spadł ze skały.

Po tych niepowodzeniach zrezygnował z dalszych prób wspinaczki, a tymczasem drow śmigał po skale na górę, gdzie coś się ewidentnie działo. Z grupy świeżych niewolników na dole został tylko on, więc czując lekki strach zaczął się rozglądać i nasłuchiwać na około. Wtedy też zobaczył, że to co tam się dzieje, to jest walka z gargulcem. Patrzył na rozwijające się u góry zdarzenie jak jakiś młodzik, co zajrzał pannicy pod sukienkę, czyli z równym zaciekawieniem. Po chwili jednak zaciekawienie ustępuje pod naporem rosnącego strachu wywołanego zagrożeniem, więc gnom rozejrzał się dookoła za jakąś kryjówką i takową znalazł, a był nim spory głaz. Będą za głazem nadal z zapartym tchem obserwował co się działo nad nim, a działo się sporo, bo co jakiś czas było słychać uderzenia kilofa o kamienne cielsko gargulca. Mimo to gnoma nie przestawały wypełniać obawy co będzie jeśli pozostali nie dadzą rady załatwić skurczybyka, który rozzłoszczony mógł czasem zlecieć na dół i zająć się starcem, co najpewniej zakończyło by się rychłym zgonem.

Po chwili przyglądania się walce w już lekko nadszarpniętej pamięci Yalopa otwarła się zakurzona szuflada, a z niej wyszły wspomnienia o tym, jak kiedyś natknął się na książkę o kamieniach, a tam było sporo napisane właśnie o gargulcach. Powróciła mu wiedza o słabościach potwora, jak i o niebezpieczeństwo, jakie wiąże się z walką z takim. Nie wiedział, czy ma się z tego cieszyć czy wręcz przeciwnie. Jakby było mało zmartwień, to do uszu gnoma zaczął docierać szybki tupot stóp z kierunku, którym tutaj trafili, co mogło oznaczać tylko jedno: Orki się opamiętały i chciały dokończyć dzieła, które im przerwała ucieczka wesołej gromadki walczącej teraz z gargulcem. Gnom przeklął cicho, jakoby komentując to co się chwilkę potem stało.

A trzeba powiedzieć, że wydarzyło się naprawdę sporo, gdyż kamienna wyspa, czy co to tam było na czym stali walczący nagle się zarwała. Zrobił się straszny hałas od spadającego gruzu, a także od spadających ludzi i przedstawicieli innych ras. Co gorsza gnom ujrzał, że pomiędzy wstającymi budzi się kolejny gargulec. Chciał już do nich krzyknąć, ale głos utkwił mu w gardle gdyż uświadomił sobie, że ściągnie tym na siebie uwagę, dlatego nic nie powiedział tylko schował się za skałą.

Gdy dosłownie moment potem usłyszał, że walka znowu się rozpoczęła ujrzał, że drow leży nieprzytomny, a może nawet martwy na ziemi. Przeanalizował szybciutko sytuację i wyszło mu, że mieć jednego kompana więcej(nawet drowa), a nie mieć, to różnica dwojga osobników, co może być i pomocne, lecz i być przeszkodą. Mimo to dobra natura gnoma przezwyciężyła obawy, co spowodowało, iż ten pomknął do mrocznego elfa i zaczął go ciągnąć za swoją skałę. Wtedy pomógł mu jakiś człowiek, którego imienia nawet nie pamiętał. Razem z nim dociągnęli nieprzytomnego elfa do kryjówki gnoma. Dinin instynktownie wyjrzał zza skały, by ujrzeć jak biegnący ork wyskakuje w powietrze i jednym silnym uderzeniem kilofa rozbija gargulca na kawałeczki. Był to pierwszy raz, gdy gnom cieszył się na widok orka.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:36.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172