Owady nie odpowiedziały na słowa Brent, a raczej nie odpowiedziały jej. Wśród mrówek rozgorzała bowiem dyskusja, mnóstwo klikania i wymachiwania ponadstandardową liczbą rąk. Na szczycie kopca pojawiły się kolejne dwie istoty, potem jedna pobiegła gdzieś w dół konstrukcji, tylko po to by zastąpiły ją jeszcze trzy. Trochę to trwało, dostatecznie długo by kapłanka mogła bezpiecznie wrócić na taśmę i przebierać bezczynnie nogami. Dosłownie. Jak zresztą cała czwórka poszukiwaczy przygód, taśma wszak nieustannie się poruszała, należało zatem iść pod prąd, by nie odjechać ku pierwszej zębatce. - Proszę państwa, mamy jeszcze okazję do podjęcia jakiś akcji zanim, jak domniemam, zleci się na nas cały rój - zakomunikowała archiwistka. - Możemy zrezygnować, lub najpewniej dać zawlec się do ich kopca. - Może proszę spróbować im powiedzieć, że chcemy jedynie przejść? - Zaproponowała eladrinka. Garion zeskoczył z konia i nieco nad powierzchnią rozbiił się na tysiące kawałków by łagodnie opuścić się na zębatkę, Konia zostawił na pasie, nie było sensu próbować go ściągać, skoro pas jedynie podróżował dookoła. Równie dobrze mechaniczny rumak, mógł niespiesznie utrzymywać swoją pozycję na pasie. - Poszukujemy Fortecy Zdyscyplinowanego Oświecenia. - Krzyknął w mowie kupieckiej, następnie powtórzył w głęboki i nadnaturalnym, na razie nie chciał jeszcze komunikować się z umysłami tych istot. Na to był czas. Zwłaszcza że istoty były daleko i czarodziej nie był pewien, czy w ogóle go usłyszały. - Stanowczo nie mam ochoty dać się zawlec, ale czy walcząc damy im radę? - spytał wojownik. Wołania Gariona, Ender i Estel wywołały sytuację, którą można było nazwać patową, przynajmniej z perspektywy poszukiwaczy przygód. Czekali bowiem nerwowo na rozwój sytuacji, nie wiedząc czego mogą się spodziewać po owadzich istotach. W szczególnie złą kabałę wpakował się czarodziej, bowiem niedługo po tym, jak zmaterializował się na zębatce, z wnętrza kopca wyroił się tuzin uzbrojonych we włócznie tubylców i otoczył go zwartym kręgiem. Dalej jednak nie dochodziło do rozlewu krwi. Z drugiej strony, nawet gdyby odłamka zabito, to technicznie też nie polałaby się krew. |
|
Mrówkoludy dotrzymały słowa, nie przejawiając żadnych agresywnych tendencji w stosunku do poszukiwaczy przygód. Archiwistka, kapłanka i wojownik mogli spokojnie, choć z pewnym trudem zejść po osi na szczyt kopca, czarodzieja zaś zaprowadzono do głównego wejścia. Braku agresji nie można jednak było od razu utożsamiać z przyjaźnią, o której istoty tak chętnie same mówiły. Były bowiem pod bronią i dość szczelnie otaczały eskortowanych gości do wejść do swej siedziby. Twinklestar, Brent i Aedd’aine mogli przynajmniej liczyć na siebie nawzajem, gdyby to wszystko okazało się podstępem, ale Garion był już zdany wyłącznie na siebie. We wnętrzu kopca zrobiło się jeszcze mniej przyjemnie. Klaustrofobiczne, ziemne tunele odcinały potencjalne drogi ucieczki, a mrówkoludzi jedynie przybywało. Część trzymała się z daleka, dostrzec ich można było jedynie w bocznych odnogach, ale inni dołączali do gości tworząc maszerującą kolumnę. Nie mając nic sensowniejszego do roboty, podróżnikom pozostało bacznie przyglądać się otoczeniu. Dokonali dzięki temu kilku obserwacji. Po pierwsze, nie wszystkie owadzie istoty wyglądały tak samo. Te maszerujące w kolumnie były w oczach humanoidów jak dwie krople wody, nie licząc wielkiego przywódcy, lecz te widziane z dala już niekoniecznie. Niektóre były małe, rozmiarów ludzkiego dziecka i zawsze towarzyszył im inny, bardzo przysadzisty osobnik. Jakby młode pod opieką… matki? Strażnika? Zdawały się przyglądać przechodzącym obcym. Jeszcze inaczej wyglądały stwory chodzące na czterech odnóżach, w odróżnieniu od dwónożnej większości. Te był jakby nieświadome poszukiwaczy przygód, nie zwracały na nich uwagi poruszając się jak automaty i jedynie cierpliwie czekając aż kolumnada blokująca główne tunele zejdzie im z drogi. Najwyraźniej w podobieństwie do prawdziwych mrówek i te istoty miały różne kasty. Po drugie, Dotian zauważył że niektóre punkty tuneli wzmocnione były kamiennymi podporami. Nie wyglądały one jednak w oczach wojownika, jak typowe wzmocnienia stropu, były zbyt rzadko rozstawione, a zbita konstrukcja tuneli za solidna, aby wogóle ich potrzebowała. Podejrzewał, że służyły czemuś wprost przeciwnemu - zawalone odcinałyby boczne odnogi, zagradzały główne przejścia i spowalaniały ewentualnych adwersarzy. Chak-Tha-Iii-Kri byli bardzo militarnie nastawieni do otoczenia. Wędrówka z dwóch kierunków, czarodzieja od dołu i pozostałych towarzyszy od góry, zakończyła się w dużej sali, która na środku miała usypane i ubite podwyższenie wysokie na stopę.W podwyższeniu znajdowały się cztery zagłębienia, jakby misy, każde w osobnym rogu. -Uczta - oznajmił tłumacz, wskazując na platformę. Najwyraźniej wśród owadoludzi było to coś w rodzaju stołu, lecz na razie kompletnie puste. Zapełnienie go frykasami i napojami bez wątpienia leżało teraz w przyjacielskich obowiązkach poszukiwaczy przygód. A nie był to obowiązek łatwy. Samych mrówek wojowników były trzy tuziny, a z tuneli zaczynały się schodzić i inne owady: kolejny wielki szlachcic, który od razu po przyjściu zaczął wymieniać uwagi z tym odzianym w czerwone wstęgi, a do tego jego przyboczni. Stół, w chłodnej ocenie czarodzieja, mógł pomieścić z pięćdziesiąt istot, a i to zakładając że mrówkoludy siedziałyby przy nim jak ludzie, a nie zabierali jedynie jedzenie i rozchodzili się po sali. Tworzyło to logistyczne wyzwanie, jak na środki które posiadali przybysze z Sigil. Nieskończone racje może i faktycznie były nieskończone, lecz magia wystarczyła do wyżywienia przez cały dzień pół tuzina osób. Nawet gdyby wykorzystać wszystko na jedną wystawną ucztę, to zapasy wystarczyłyby może na wykarmienie trzeciej części mrówek. A to pewnie zostałoby uznane za afront i zachowanie niegodne przyjaciół. |
Garion z lekkim niepokojem dał się prowadzić mieszkańcom kopca. Tunele nie pozostawiały złudzeń, ucieczka stąd byłaby problematyczna. Dlatego też, gdy dojrzał trójkę towarzyszy, ciężar odrobinę spadł mu z ramion. Tylko odrobinę, bo mimo że była ich teraz czwórka, to jednak gdyby coś poszło nie tak, przedarcie się przez cały kopiec, mogłoby być ciężkie. Przyjrzał się dokładnie miejscu, gdzie mieli przygotować ucztę i liczbie zgromadzonych mrówkowatych. Nie trzeba było jego geniuszu, by zauważyć, że o ile kapłanka nie była w stanie zapewnić jakiegoś dodatkowego źródła jedzenia poza niekończącymi się racjami, to mieli mały problem z ucztą. - Estel, nieskończone racje, to raczej przenośnia niż stwierdzenie faktycznej zasobności tych zapasów. Nieskończone o ile rozłożone w czasie, ale w jednym czasie mają ograniczone możliwości. Mam nadzieję że twoja bogini będzie w stanie cię tu wesprzeć, jeśli nie, proponuję spróbować oczarować ich muzyką, tak jak istoty w karczmie w Sigil. Chyba że macie jakieś inne pomysły - przekazał w myślach całej trójce czarodziej. Jednocześnie, w myślach zaczął powoli układać plan zapasowy, który z całą pewnością mógłby skłonić ich gospodarzy do nazwania ich wrogami. Miał też inny, pokojowy, polegający na zwykłej wymianie informacji. Aedd’aine nie przewidziała dwóch podstawowych rzeczy, gdy rzucała propozycję uczty. Pierwszą z nich był fakt, że zostaną zaproszeni do środka kopca, drugą, że niekończące się zapasy nie są takie nieskończone. Gdy więc poprowadzono ich i Gariona oddzielnie, eladrinka zaczynała żałować swojego pomysłu. Trzymała się jak najbliżej Dotiana, czerpiąc pociechę z jego obecności i bezgłośnie modliła, by nikomu nic się nie stało. Widok Odłamka uspokoił ją nieco ale informacje, które przekazał zburzyły te resztki opanowania, które jeszcze jej pozostały. Bała się i mogła jedynie bogom dziękować, że w jej oczach nikt tego nie może wyczytać. Grę planowała zaproponować już wcześniej ale nie spodziewała się, że może być wręcz niezbędna. - Zajmijcie się jedzeniem, ja spróbuję z muzyką - szepnęła do towarzyszy i zwróciła się w stronę tłumacza i wodza. - Czy Chak-Tha-Iii-Kri zgodzi się bym zagrała na jego cześć? - Jedzeniem, właściwie jak? Znam się na tłuczeniu po głowach. Mamy wprawdzie magię, ale… - spojrzał wojownik na swoich towarzyszy. - Zastawa, panie Winklestar. Nie podaje się posiłku bez zastawy. Tak nie przystoi - zaznaczyła archiwistka starając się w magiczny sposób uzupełnić brakujące misy dla *skończonych* nieskończonych racji. - Mógłby pan postarać się o względny porządek podczas poczęstunku i... Pewne limity. Sytuacja w dość niezpiecznie stała się podbramkowa. Ender dzięki językowi magii miała w planach wybadać stopień znajomości zaprezentowanej strawy przed mrówkoludźmi i odpowiednie "sprzedanie" uczty stawiając na rangę wyjątkowości każdego kensa niżeli na ilość, która była zdecydowanie najsłabszym elementem. Należało też delikatnie odciągnąć uwagę opowieściami o samych gościach jak i o Sigil. Dopiero tak zaserwowana "podkładka" znajomości mogła rozpocząć rozmowy tematycznie związane z potrzebami nietutejszych. Odłamek z kolei zajął się światłem, które mogłoby nieco pomóc w złagodzeniu nastroju. Na jedzeniu się nie znał, na świetle nieco bardziej. Dlatego postarał się o stworzenie odpowiednich punktów śiatła dookoła stołu. Co prawda miały trwać około miarkę świecy, ale zawsze mógł je na bieżąco uzupełniać o gasnące. Dzięki temu, miał szansę się kręcić nieco bardziej i wypytywać. Zaczął od prostych rzeczy, jak to, jak się nazywa tutejsza zębatka, kim właściwie są mrówkowaci, jak się ostatnio miały sprawy, które okoliczne zębatki są wrogie i niebezpieczne. Potem z wolna zaczął wypytywać o modrony i w końcu o Fortecę Zdyscyplinowanego Oświecenia i kostkę z portalami. |
Estel widząc, że towarzysze zajęli się pozostałymi sprawami, postanowiła skupić się na muzyce. Wyciągnęła harfę, uklękła przy instrumencie i zaczęła go stroić przyglądając się przygotowaniom do uczty. Zastanawiała się nad wyborem odpowiednich utworów. Słowa mogły być ryzykowne, gdy zupełnie nie znali zwyczajów mrówkoludzi. Należało więc wybrać muzykę, która będzie mówiła dźwiękami sama za siebie. Odetchnęła cicho, pomodliła się ponownie o wsparcie do swej bogini i ułożyła dłonie na strunach. Spod palców popłynęły przyjemne dźwięki: https://www.youtube.com/watch?v=Tmr9GRdfjv0 Skończywszy grać jeden utwór rozejrzała się, by sprawdzić, czy muzyka została przyjęta dobrze. Widząc pozytywne reakcje odetchnęła cichutko i zaczęła kolejną pieśń. https://www.youtube.com/watch?v=u7-DYfJdklI Robiła krótkie przerwy, by nie zanudzić, a urozmaicać posiłek swoją grą. Na koniec zagrała żywszy utwór: https://www.youtube.com/watch?v=ON8xHpQWq34 Gdy skończyła usiadła przy Twinklestarze pozwalając Ender i Garionowi prowadzić konwersację. |
Przychodząc w gości przynosi się przekąski, nie wystawia uczty. Posługując się tą logiką, zarówno czarodziej jak i archiwistka starali się przedstawić wyczarowane racje jako coś nietypowego. I osiągnęli sukces. Mrówkoludy nie rzuciły się do jedzenia, zamiast tego uważnie dobierały czego chciały spróbować. Robiły to bardzo karnie, jak zgrany organizm. Ci, którzy się już się poczęstowali, zasłuchali się w muzykę graną przez Estel. Reagowali jednak inaczej, niż zwyczajowa widownia kapłanki. Nie kiwali głowami do rytmu, nie nucili pod nosem. Zamierali w zupełnym bezruchu, niczym zahipnotyzowani, ich fasetkowe oczy wpatrzone w palce na harfie. Gościna okazała się sukcesem, nie tylko dlatego, że czwórka awanturników nie stała się głównym posiłkiem. Z owadów bardzo trudno było wyciągnąć informacje o nich samych. Nie tylko dlatego, że byli bardzo skryci, ale też dlatego że ich sposób myślenia był bardzo odmienny. Przede wszystkim nie byli w stanie wyobrazić sobie pojęcia indywidualności. Estel, Garion, Ender czy Twinklestar - dla nich to byli po prostu przyjaciele. Rzecz powiedziana jednemu z nich, to rzecz powiedziana wszystkim, więc po co się powtarzać? Tak samo mrówki były Chak-Tha-Iii-Kri, każdy pojedynczo i wszyscy razem. Jeden rój, jeden kopiec, jedna wola: Chak-Tha-Iii-Kri. Po długiej werbalnej gimnastyce udało się jednak usłyszeć nazwę, jaką nadały im inne rasy: Thri-Kreen. Musiały być rodowitą rasą Mechanusa, kapłanka nie dostrzegała w nich bowiem żadnych znaków by byli świętymi albo przybyszami, byli zatem w tym zakresie podobni do samej Estel urodzonej w Arvandorze. Chak-Tha-Iii-Kri chętnie wsłuchiwali się w opowieści o Sigil i o tym co działo się poza ich planem. A nawet to, co działo się w Mechanusie. Byli bardzo zdziwieni, że przyjaciołom udało się zobaczyć Grzybnię, jaskinię-raj myconidów. Legendy kopca mówiły bowiem, że do miejsca tego nie może trafić nikt, kto do niego zmierza i nie odszukałby go nikt, kto chciałby. Cóż, poszukiwacze przygód te wymagania spełnili. Zaciekawienie zewnętrznym światem brało się naturalnie z tego, że Plan Porządku został odcięty od Multiwersum. Chak-Tha-Iii-Kri pamiętali jednak świat sprzed zamknięcia i potrafili opowiedzieć co się stało. Dziesiątki tysięcy cykli temu Mechanus nawiedził kataklizm. Jeżeli cykl odpowiadał dniu, choćby takiemu jak w Sigil, to pewnie było to przed stu laty, co odpowiadałoby czasowi gdy władca piekła sięgnął po boskość. Zębatki zatrzęsły się wtedy w swych posadach, niektóre wypadły z osi, inne popękały. Przez plan porządku przelał się chaos powodując zniszczenia i śmierć. 1 Co do Fortecy Zdyscyplinowanego Oświecenia, mrówkoludy o niej słyszały. Nie wiedziały jednak jak się do niej dostać. Poruszanie się po Mechanusie było bowiem niebezpieczne. Chak-Tha-Iii-Kri przez lata po kataklizmie napotykali się tylko na wrogość. Oszalałe modrony próbowały ich zabić, wrogie roje próbowały ich zabić, umarli próbowali ich zabić. Nie dziwne, że podchodzili do obcych nieufnie. Jeśli zaś docierali do zębatki, gdzie nie było nikogo im wrogiego, oznaczało to że na zębatce w ogóle nikogo nie było. Opuszczone pałace bogów i umarłe miasta. Nawet wielkie gniazdo formitów było opuszczone, o czym mrówkoludy mówiły z wyraźnym lękiem. Z czasem Chak-Tha-Iii-Kri ograniczyli podróże przez usiane po zębatkach portale wyłącznie do miejsc, w których zdobywali pożywienie. Zapuszczanie się gdzie indziej wiązało się po prostu ze zbyt dużym zagrożeniem. Wiedzieli jednak o istnieniu miasta Delon-Estin-Oti. Dawno temu było ono uosobieniem prawa, jego mieszkańcy byli tak uporządkowani, że nawet modrony nie doszukały by się w nich chaosu. Co istotne, Delon-Estin-Oti było otoczone wysokim murem i było samowystarczalne. Były tylko dwa kłopoty. Pierwszy to to, że ostatni raz mrówkoludy widziały je kilkadziesiąt lat temu. Drugi to to, że droga do miasta prowadziła przez obrzeża Regulusa, krainy modronów. A modrony nie zadawały zbędnych pytań, preferując efektywną eksterminację. _________________________ 1 - grafika z podręcznika Manual of the Planes, Ad&D |
Rozmowa z mrówkowatymi, mimo że początkowo ciężka i fragmentaryczna, była pouczająca. Powody odcięcia Mechanusa od reszty planów były niewątpliwie interesujące, na swój sposób nawet logiczne. Powstrzymanie fali chaosu przed napływem powinno było być łatwe. Jednak Primus nie wziął pod uwagę faktu, że zaraza pożerająca porządek, zakorzeniła się już na planie i wcale nie miała zamiaru tak łatwo się poddać. Czarodziej zastanawiał się przez chwilę, gdzie ich to umiejscawiało. Co prawda na pewno byli na Mechanusie, jednak czy dalej należało nazywać to miejsce planem porządku? Wydawało mu się że nie. Oznaczało to jednak, z drugiej strony, że skoro między planami nie ma metafizycznego punktu zaczepienia dla porządku, to i cała reszta planów musiała być na swój sposób wytrącona ze swoich miejsc. Musiał się nad tym dłużej i poważniej zastanowić. Znowu pojawił im się problem dużo większy, niż samo zadanie, z jakim pojawili się tutaj. Poprzednio mieli atropala, teraz cały plan porządku, który na swój sposób oszalał. Garion rozważał przez chwile ich opcje. Wzory jak zaprezentowała eladrinka, mogli leczyć z szaleństwa, czy to chwilowo, czy całkowicie. Być może modrony również, chociaż tego nie był pewien, jeszcze nie próbowali. Wrogich umarłych można zawsze było próbować zniszczyć. Zapowiadało się niebezpieczne przebijanie do Fortecy, ale wszystko wskazywało na to, że było to możliwe. Zbliżone do samobójstwa, jednak możliwe. Najlepszym wyborem zdawało się Delon-Estin-Oti. Zdawało się było dobrym pojęciem. Cel sam w sobie był dobry, obrzeża Regulusa już dużo mniej. Opuszczone pałace bóstw korciły, co prawda, kiedy moce opuszczały te miejsca, mogły je całkiem ogołocić, ale była szansa, że coś za sobą zostawiły. Gdyby mieli możliwość rozejrzenia się odrobinę, byłoby to warte wysiłku zapewne, jednak najmniejszą linią oporu było praworządne miasto. Rozmawiając z Thri-Kreen próbował notować sobie możliwe położenia portali i ich połączenia, by zaprezentować później reszcie proponowane ścieżki i ewentualne zakamarki, które były mniej lub bardziej bezpieczne, ale jednak warte odwiedzenia. Gdy mieli w końcu spokojną chwilę, w której mogli się naradzić, zwrócił się w myślach do trójki towarzyszy. - Proponuję w miarę bezpośrednią drogę do Delon-Estin-Oti, może tam będą wiedzieć coś więcej, chociaż Regulus obecnie zapewne jest bardzo niebezpieczny. Chociaż prawie wszystko zdaje się tutaj być mniej lub bardziej niebezpieczne. Z agresywnymi modronami i wzorami myślę że można próbować sobie poradzić przez modlitwy Estel, unikając konieczności walki jako takiej, gdzie nie jest to konieczne. Dodatkowe miejsca do zbadania są opcjonalne, chociaż bardzo kuszące. - Zakończył w końcu czarodziej. Jak dla niego, mogli ruszać nawet teraz. |
Aedd’aine widząc reakcje plemienia na jej muzykę zagrała jeszcze kilka innych utworów. Niewiele mieli okazji do tak spokojnego spędzania czasu, więc chciała im podarować go jeszcze trochę. Wieści, które usłyszała na temat przebiegu trasy zmartwiły ją jednak bardzo. Przysiadając się obok Dotiana, po skończonym występie, nieśmiało uścisnęła jego dłoń jakby szukając pociechy. Pomysł Gariona nie bardzo jej się spodobał. - Nie wiem czy wejście do krainy modronów, to najlepszy pomysł. Możemy spotkać zbyt dużą grupę, by zdołać ich uspokoić… Choć wolę już taką drogę niż przez dawne pałace bogów… - Spojrzała uważnie na towarzyszy. -Jesteście pewni, że chcecie podjąć tak duże ryzyko, jakie wiąże się z wejściem do Regulusa? Jeśli tak, nie będę oponować. |
Mechanus przypominał pijany burdel umieszczony na gigantycznej huśtawce robiącej od czasu do czasu powykręcane korkociągi. Zapewne tak musieli odbierać to mieszkańcy krainy ładu, gdzie wcześniej wszystko było wytyczone do najmniejszej igiełki. Potem jednak wdarł się totalny chaos, który postanowiono usunąć sposobem powodującym jeszcze większy chaos. Opowieści tubylców były dziwaczne, ale miały ręce i nogi. Dobrze wyjaśniały zamknięcie Mechanusa, któremu dziwiono się na terenie innych planów. Historia historią, wiadomo, istotna, ale jeszcze istotniejsze były opowieści, co dzieje się teraz. Podróżnicy poruszali się wcześniej kompletnie na czuja, nie wiedząc praktycznie nic na temat rzeczywistości planu. Tymczasem obecnie coś wiedzieli, choćby o owym tajemniczym mieście. Cały problem polegał jedynie na tym, że żeby tam dojść, trzeba było przejść przez kawałek Regulusa, gdzie panowała iście prosta zasada: bum bum bum! Wojownik więcej wsłuchiwał się podczas tej uczty, niż robił coś innego. W słowa miejscowych oraz w muzykę pięknej elfki. Kiedy podeszła Estel do niego i usiadła obok, uczuł ciepło jej drżącej dłoni. Objął dziewczynę ramieniem, takim gestem łączącym przyjaźń i uczucie, którym ją darzył od dawna. Owszem, mieli lepsze i gorsze momenty, ale iskra nigdy nie wygasła. Siedział wsłuchując się w słowa Gariona, a potem Estel. - Wydaje mi się – zaproponował – że można pogodzić te sprawy, znaczy pójście do miasta oraz ominięcie Modronów. Może byłaby jakaś inna, względnie niewiele dłuższa, ale chyba bezpieczniejsza droga. Naprawdę zaś, muszę wam wyznać, że nie podoba mi się to miejsce, znaczy nasi gospodarze są naprawdę przyzwoici, ale ogólnie Mechanus. Tutaj stanowczo jest zbyt dziwacznie na takiego prostego wojaka. Lasy, wzgórza, jezioro do którego wpada wodospad kryształowoczystego strumienia, zaś na polanie nad owym jeziorem prosta, choć schludna chata. Niedaleko morze, którego słony aromat niesie wiatr. Uśmiech ukochanej osoby taki szczery, pełen wesołości – odruchowo zerknął na Estel. - Przyznajcie sami, że Mechanus niespecjalnie przypomina takie miejsce. |
Opowieści mrówkoludzi były warte zapisania, jak również sama ich rasa. Prowadzona rozmowa namnożyła zapisanych kart jak prężna rozprawa sądowa. Ender skrupulatnie przelewała słowa niczym wprawiona protokolantka. Dym z jej fajki rozpływał się po jej najbliższym otoczeniu. Wydawało się, że słodkawy zapach ziela był obecny gdy archiwistka pochłaniała się w zadumie. Leniwe myśli przyglądały się to zapisom, to rozmówcom ale nie zatrzymywały się tylko na zasłyszanej wersji. Możliwości otworzyły się przy własnym analizowaniu sytuacji. Nie koniecznie pokrywały się z pojęciem tak prostego organizmu jakim był Chak-Tha-Iii-Kri. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:07. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0