lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu DnD (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/)
-   -   [DnD 3.5 FR] Prawo bogów [18+] (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/13989-dnd-3-5-fr-prawo-bogow-18-a.html)

Seachmall 14-01-2016 13:14

Erilien chciał teleportować się wprost do chronionego przed magiczną ingerencją Cormanthoru. O ile zwykłe zaklęce przeniesienia mogło pechowo rzucić kogoś na drzewo, o tyle odbite przez silnie czary mogło równie dobrze wteleportować kogoś w głębiny morza, na pustynię Anauroch, czy nawet do samego Podmroku.
Quelnatham wybiegł z karczmy, nie prosząc o pomoc stajennego osiodłał konia i popędził ulicami Waterdeep do Gildii Przewoźników. W pierwszej chwili poczuł nawet ulgę. Nareszcie wolny od tego szaleńca! Zaraz jednak przypomniał sobie, że razem z Erilienem jest Aeron. Dopiero po chwili pomyślał o zagrożeniu, o tym że Trevesowie skazali się na zagubienie niewiadomo w jakim krańcu świata, a przynajmniej wcale prawdopodbną śmierć.
Uprzejmy przedstawiciel gildii przyznał, że rzeczona para elfów faktycznie korzystała z ich usług. Quelnatham nie spodziewał się niczego innego, ale trzeba było żywić nadzieję. Teraz spokojny wracał do karczmy. Wyczerpał na dziś swoje siły, nie będzie wróżył, ani słał z wiatrem wiadomości.

- Ruszamy zatem tylko we trójkę. - oświadczył elf Ocero. - Przy odrobinie szczęścia nasi Trevesowie dotrą do nas, nie mogło ich rzucić bardzo daleko. Teraz i tak nie możemy wiele zrobić. W Cormanthorze będziemy mieli większe możliwości.
- Erm… co? Jak to? Gdzie idiota i pół elf?- Ocero nie pił tak dużo od czasu wyjścia z więzienia, więc był pewny, że nie stracił kilku godzin życia. Najwyraźniej elf zapomniał, że Selunita nie zwykł czytać innym w myślach.
- Chcieli być pierwsi. Wynajęli maga, by przeniósł ich do Cormanthoru. - Odpowiedział któtko elf. Dopiero po chwili dał dłuższe wyjaśnienie. - Corellon Larethian faktycznie jest w Elfim Dworze. Jego moc chroni cały las od zewnętrznej ingerencji. Jeśli mieli szczęście rzuciło ich do Sembii albo Cormyru. Jeśli pecha na Anauroch albo Morze Spadających Gwiazd. My ruszamy jutro. Bezpiecznie i bez pośpiechu. Najpierw do Głębokiej Doliny stamtąd do Semberholme.
- Lepiej będzie dla Eriliena jeżeli wylądował w elfiokształtnej dziurze w skale. Czy on w ogóle mysli teraz? Czy paladini zachowują się jak skończeni idioci w okolicy swoich bogów i powinienem się spodziewać prawdziwego przedstawienia jak trafimy do Cormanthoru?
- Szczególnie teraz nie ma pewności, że Erilien kiedykolwiek tam trafi. - surowo przypomniał mag. - Może to jednak szkoda. Jeśli mam jakąkolwiek nadzieję na uleczenie Trevesa z obłędu to jest nią tylko boska pomoc. Zresztą nie wiem czy to właśnie nie milczenie bogów doprowadziło go do takiego stanu. Ale dość już o tym. Jutro rano idziemy do mistrza Lyesatha, razem z nim przeniesiemy się do Dolin.
- Do kogo? - Ocero zerknął na Quelnathama, miał dziwne uczucie, ze jego mały elfi "harem" właśnie się powiększył.
- Risnila Lyesatha. To czarodziej z mego ludu, który także wplątany był w sprawę tego bezbożnego kultu. Mieszka w Waterdeep, ale teraz wraca do Cormanthoru. Wspólna podróż będzie prostsza i bezpieczniejsza. - rzeczowo odpowiedział wieszcz.



***

Następnego dnia wszystko było już gotowe do drogi. Sprzedali konie, nabyli prowiant i inne rzeczy potrzebne na niedługą podróż. Lyesath ich w swym mieszkaniu i wprowadził do pokoju, gdzie wszystko było już przygotowane. Magowie wymienili kilka uwag o celu podróży, skrzyżowaniu dróg na zachód od Highmoon, które obaj dobrze znali.
- Gotowi? - upewnił się Lyesath.
Kiwnęli głowami.
Ocero czuł się trochę nieswojo trzymając się za ręce z dwoma śpiewającymi elfami. Zanim jednak zrobiło się naprawdę krępująco zaklęcie zaczęło działać. Nagle błysnęło im przed oczami i …

NecroXander 21-01-2016 00:38

-Co masz na myśli? -spytał strażnik nie przerywając przygotowań do nocnego odpoczynku.
- Spotkać kogoś drugi raz w życiu, ale w sposób, jakby spotkało się go po raz pierwszy, włączając w to powitanie.
-Cholera! -Kohhill przerwał rozkładanie posłania. -Już z Tobą wcześniej rozmawiałem? Czemu wcześniej nie powiedziałeś?
- Bo zastanawiałem się jaki masz w tym cel. Chciałem sprawdzić czy celowo nie robisz sobie ze mnie żartu. I wciąż tego nie wiem.
-Chciałbym… Niestety jestem całkowicie poważny. Możesz mi powiedzieć jak się poznaliśmy?
- Przyłączyłeś się do mnie i do tych ludzi, których prowadziłem z Cormyru, gdzieś pod koniec drogi, praktycznie na niecały dzień.
-Przepraszam najmocniej -żołnierz wrócił do przygotowywania posłania. -Cierpię na zaniki pamięci. Rozmawiałem z tobą o czymś konkretnym? Jeżeli tak, to czy mógłbyś mi to streścić?
- Niestety, nic naprawdę konkretnego, ale z twojego zachowania wnioskowałem, że jesteś raczej rozbity i zdenerwowany. Nie wiem czemu, ale nie wyglądałeś na kogoś, kto z drogą nieobyty.
-Być może szedłem po omacku. Byle do przodu. Nie wiem… Przykro mi, że zapomniałem. Ale powinniśmy odpocząć w końcu. Kto bierze pierwszą warte?
- Nie jestem jeszcze zmęczony. - odparł elf - Możesz spać spokojnie.
-W takim razie zamienię cię za… cóż… za dwie godziny. Dobranoc.

***

Kohhill obudził się z niejasnym wrażeniem, że zaspał.

Wciąż była noc,cicha i spokojna, jednak miał pewne przeczucie, że spał dłużej niżeli dwie godziny. Ogień ogniska ledwie się tlił, a co najdziwniejsze srebrnego elfa nigdzie w okolicy nie było. Żołnierz rozejrzał się dookoła szukając jakiś poszlak, które mogłyby mu powiedzieć co stało się z jego przewodnikiem. Chciał go zawołać, ale nie był pewny czy może sobie na to pozwolić, więc oprócz przeszukiwania obozowiska zaczął nasłuchiwać ewentualnych zagrożeń.
Obozowisko wyglądało na nienaruszone. Nic z niego nie wydawało się zginąć, nawet rzeczy elfa. Słychać było jedynie ciche dźwięki na wpół uśpionej okolicy,jednak jakieś odczucie, na szczycie jego grzbietu zdawało się ostrzegawczo krzyczeć, że nie jest tu sam. Zanim jednak zdołał podjąć jakieś działania jeden dźwięk natychmiastowo przykuł jego uwagę - szelest liści pobliskiego drzewa, które stało na granicy lasu - powodowany ruchem. Kohhill wyciągnął łuk i nałożył strzałę na cięciwę. Jej grot skierował w kierunku korony drzewa i kucnął by uzyskać lepszą stabilność. Napięcie rosło, gdy wsłuchiwał się w odgłosy lasu.
Po dłużej chwili takiego oczekiwania w pełnym napięciu do uszu Kohhilla od strony korony drzewa, w które mierzył dotarł kolejny, nerwowy ruch, a w tej samej sekundzie spomiędzy gęstych gałęzi upstrzonych wielością liści wyleciał jastrząb ze skrzekiem. Poleciał w bok od Kevallina, aby skryć się w gęstwinach.
Gdy Kohhil zerknął w tamtą stronę nie zobaczył już ptaszyska, ale zobaczył za to stojącego pod drzewem, przyglądającego się wszystkiemu beznamiętnie osobnika, skrytego w połowie w cieniach.
-Ktoś ty? -spytał strażnik celując w jegomościa z łuku.
- Na pewno nie jestem tak przerażający, jak ten biedny jastrząb. - odparł nieznajomy, ale jego głos był tak cichy i zachrypły, pozbawiony jakiekolwiek przyjemnej nuty, bardziej przypominający drapanie o metal, że Kohhil zastanawiał się czy dobrze dosłyszał słowa - Planujesz mnie zastrzelić?
-Jeśli zajdzie taka potrzeba… Zapytam jeszcze raz -Kohhill mocniej napiął łuk -kim jesteś?
- Nie jestem też twoim wrogiem, a jedynie jestem zainteresowanym dobrem tego lasu Tel'Quess. - wychrypiał nieznajomy, a przed to jego głos wydał się być tak nie elfi, jak to tylko możliwe.
-Czemu miałbym Ci wierzyć? Widziałeś może w okolicy księżycowego elfa?
- Pytanie raczej brzmi… czemu miałbyś mi nie wierzyć. Ty jesteś człowiekiem wyraźnie nastawionym nieufnie do wszystkiego, ja zaś elfem, który obawia się czy cięciwa nie opuści nagle twych palców. - wyszeptał nieznajomy nie ruszając się z cienia. Kohhil nie wyczuł kłamstwa w tych słowach. - A księżycowy elf… Widziałem i nawet z nim rozmawiałem.
Żołnierz rozluźnił cięciwę, lecz nie schował łuku. Podniósł zgrabnie swój miecz z ziemi i przymocował do paska, następnie podszedł kawałek do tajemniczej postaci.
-Wiesz gdzie on jest i czemu odszedł?
Kiedy przybliżył się, a nieznajomy wyszedł trochę na światło księżyca, zobaczył, iż faktycznie jest to ef, o długich brunatnych włosach i soczystym spojrzeniu lekko zielonkawych oczu wpadających w kolor wciąż letnich, ale już przyprószonych widmem jesieni liści, jednakże nie to pierwsze zwracało uwagę. Tym znakiem szczególnym była okropna, ciągnąca się przez szerokość gardła blizna po ostrzu, zapewne sztyletu lub innej, mniejszej, ostrej broni. Tak, jak i zachrypły, cichy, skrzypliwy głos nie pasował do przedstawiciela tej dumnej, pięknej rasy, tak i ta blizna nie pasowała.
- Udał się wgłąb lasu, a przynajmniej tak to wyglądało acz wątpię, aby cię opuścił. Tacy jak on nie opuszczają.
-Zostawił mnie bez ochrony kiedy spałem -Kohhill schował wreszcie łuk, lecz nie opuścił do końca gardy. Zaczął ubierać swoją magiczną zbroje. -Jestem Kohhill Kevallin. A ty przybyszu nadal się nie przedstawiłeś.
Elf uśmiechnął się z czegoś rozbawiony.
- Nie zostawił cię bez ochrony. W końcu tu jesteśmy wraz z tobą, a ja… nazywam się Thaes.
- Biorąc pod uwagę, że mnie o tym nie uprzedził, nie czułem się przy tobie zbyt bezpieczny Thaesie. Powiem więcej, napędziłeś mi wielkiego stracha.
- Nie to było moim zamiarem, Kohhillu, choć za mojego towarzysza na ręczę. - odparł elf, po czym zagwizdał, a spomiędzy drzew wyleciał jastrząb, który usadowił się na gałęzi niżej, nieopodal Thaesa obserwując Koha.
Strażnik upadł na posłanie w którym niedawno spał i zasłonił twarz dłońmi.
-Cieszę się, że tego nie zrobiłem. Już miałem strzelać do twojego towarzysza. Pomyślałem, że mógłby się nadać na dzisiejsze śniadanie.
- Nie jest tak łatwy do ustrzelenia, jak się wydaje. - stwierdził Thaes swym zachrypłym głosem - Kiir jest niezastąpionym, choć czasem krnąbrnym towarzyszem. Elf spojrzał w nocne niebo - Jesteś w drodze. - stwierdził.
-Nie domyśliłeś się po tym, iż towarzyszy mi przewodnik?
- Tak, ale po prostu ciekawi mnie cel takiej podróży.
-Neverwinter. Podróżuje do Neverwinter.
- To daleka droga. I niepewna. Co cię do niej skłoniło? Chyba nie uciekasz przed niczym?
-Nie, mieszkam tam. Wracam do domu. Po długiej wędrówce.
- Bardzo długiej. Musisz być już wprawionym podróżnikiem, Kohhillu. - odparł Thaes - Ja nigdy nie przebyłem takiej wędrówki na nogach, chociaż w okolicach Neverwinter byłem, ale inną drogą.
-Miałem dobrych przewodników.
Thaes patrzył przez chwilę na Kohhilla coś rozważając, aż w końcu najwyraźniej zdecydował.
- Nie rozważałeś innej drogi? A raczej - innego sposobu podróży?
-Konno? Nie jestem nauczony podróżować konno, a karawany chyba tak daleko nie kursują.
- Konno to byłby sposób, ale również czasochłonny, a karawany się wloką, prócz tego, że ciężko się załapać na taką, która byłaby na długi dystans. - elf pokiwał głową - Ale magia? Ja tak podróżowałem w okolice Neverwinter i Waterdeep.
-Magia? To byłby sposób. Niestety mag ze mnie żaden.
- Nie każdy się z tym rodzi. Nie każdemu przyjdzie doświadczyć piękna tej sztuki. - wychrypiał elf - Ale od tego są wszak też inni, którzy mogą pomóc, nieprawdaż? Chociaż zazwyczaj złupią do ostatniego grosza.
Mężczyzna spojrzał się podejrzliwie na oszpeconego elfa.
-Czyżbyś coś sugerował?
- Przez chwilę myślałem o magach, którzy trudnią się zajęciem przemieszczania innych w przestrzeni acz przypomniałem sobie o kosztach oraz niebezpieczeństwach takiej podróży, które wynikły… niedawno. - skrzywił się na tę uwagę - Jednak ja nie takim sposobem podróżowałem. Istnieje inna droga, portal, którzy łączy z Lasem Neverwinter i lasem Ardeep. Wygodne i sprawdzone… również niedawno.
-Hmmm… To ciekawa propozycja. Możemy ją obgadać kiedy wróci Javeris. Bardzo się śpieszę, więc im szybciej dostanę się na Wybrzeże, tym lepiej.
- Dobrze. - okaleczony elf wystawił ramię osłonięte skórą, na które zleciał jastrząb. Ptak przechylił głowę i wlepił uważnie spojrzenie w Kohhilla.

Zell 24-01-2016 00:22

ROZDZIAŁ II: Łaska uzyskana, łaska utracona
 

Quelnatham Tassilar

W chwilę było już po wszystkim.

Ostatnie co pamiętał Quelnatham…

Słowa jego ust
Słowa magii
Słowa mocy
Słowa samej Mystry
W jego władaniu

Moc przepełniająca ciało tak słodka, jak słodki jest pierwszy oddech niemowlęcia, przechodząca przyjemnym mrowieniem po ciele, zaczynająca się w opuszkach palców, aby falą zalać więcej niż tylko materialną powłokę; wlewając się wprost w duszę maga, którego duch przyjął ją jak spragniony wędrowiec wodę.

Zaśmiał się w euforii, która ogarnęła go, jak i ta magia, wykrzyczał imię swego boga trawiące gardło, rozłożył ręce witając iskry wirujące na jego dłoniach, kiedy wokół niego powietrze trawił niesamowity ogień, piękniejszy od czegokolwiek co widział w swoim życiu, a którego piękna żadne słowa oddać nie mogły.

Pożądając jego płonącego dotyku wyciągnął ramiona w jego kierunku obserwując, jak płomienie liżą jego palce i wiedział, że ból jaki sprowadzi na niego żar uczyni go równie pięknym, jak ten ogień.

I tylko cichy szept, jakby z innego życia, zawirował wokół jego uszu:

Widziałem maga, który próbował zaczerpnąć z siły Splotu i został wraz z nim spopielony…




Ocero Gazgo

W chwilę było już po wszystkim.

Ostatnie co pamiętał Ocero…


Śpiew elfów
Śpiew magii
Śpiew boskiej potęgi
Śpiew, w którym nie mógł brać udziału
Zdrajca, który został pozbawiony głosu

Spojrzał na swoje dłonie, których nie dotykał szalejący wokół ogień, których płomień brzydził się i którymi ten nieposkromiony żywioł pogardzał. Porzucony kapłan zrobił krok w stronę płomieni, jednak nie czuł ich żaru, a kiedy w nie wszedł nie zapłonął. Całe piękno spustoszenia, jakie powodowane było ogniem wydawało się takie piękne, takie doskonałe, takie…

...zdradzieckie…

Krzyk cierpienia i ekstazy w jednym dotarł do niego, jak i wykrzykiwane w nich elfie słowa.

Wzgardzony kapłan poczuł, jak po policzkach spływają łzy.




Quelnatham Tassilar, Ocero Gazgo

W chwilę było już po wszystkim.

Ocero przebudził się zlany potem czując, jak kamienie, którymi usiana była ściółka wbijają się boleśnie w jego ciało. Otworzył oczy i zaraz pożałował tej decyzji, kiedy świat, który zobaczył zawirował mu przed nimi. Złapał się za głowę pulsującą bólem nie pomagającą mu ani krztyny w opanowaniu wzmagających się nudności. Z trudem usiadł na ziemi przymrużając oczy jakby w migrenie i wtedy zobaczył swoich dwóch elfich towarzyszy.

Wpierw dostrzegł Quelnathama, leżącego, nieprzytomnego, bez widocznych obrażeń, za to Lyesath znajdujący się kilka metrów dalej miał złożoną głowę na kamieniu, z którym musiał się spotkać nagle, bo szkarłat krwi oblał włosy złotego elfa.

Ocero spróbował się podnieść, jednak w momencie, w którym to zrobił poczuł niesamowite nudności i praktycznie od razu zwrócił część tego, co jeszcze zalegało mu na żołądku. Oddychając ciężko spojrzał jeszcze raz na elfy i wtedy doszedł do zduszony jęk Quelnathama; jęk cierpienia, a zaraz po tym krzyk niewypowiedzianego bólu, jednak nic nie wskazywało jakoby elf się ocknął.

Las szumiący wokół zdawał się być nieporuszony wszystkim, co miało miejsce w jego domenie.

Lyesath był wyraźnie ranny, a z ranami głowy nie ma żartów, o czym sam Ocero się przekonał na własnej skórze, zaś stan Quelnathama był niepewny, a mógł być równie poważny. Na domiar złego…

...Ocero był tylko jeden.



Erilien en Treves

Aeron wydawał się w tej chwili być nie do zdarcia. Pomimo później pory i zmęczenia poszukiwaniem Eriliena, pomimo tego, że uparwszy się pomagał paladynowi iść szedł on z zacięciem dalej, nie narzekając, choć widać było na pierwszy rzut oka, iż młody pół elf jest wyczerpany. Czasami tylko przystawał, aby zaczerpnąć głębszego oddechu i ruszał dalej.

Erilien nie wiedział jak długo krążyli, ale maga, z którym tu przybyli nie odnaleźli, jak i nie odnaleźli żadnej konkretnej drogi. Skręcili głębiej w las, ale również nie znaleźli żadnej dróżki. Nie wiedzieli gdzie są, jednak cichy głosik w głowie podpowiadał Erilienowi, że znaleźli się w miejscu, do którego prowadziło go serce.

Aeron natomiast nie był tego taki pewien.

Nocne niebo poczynało się rozjaśniać, choć do wschodu było jeszcze trochę czasu. Wyczerpany pół elf nic nie mówił lecz zanim dziedzic rodu szlacheckiego zdążył zaproponować postój poczuł…


Iskrę, której tak pożądał ostatnie dekadnie
Wołanie własnego ducha spragnionego Jego uwagi
Odchodzący ból istnienia zastępowany jakąś siłą
Ustępujące zwątpienie, którego teraz się wstydził
Ciepło ojcowskiego ramienia witające zbłąkanego syna


- Bracie…? - do świadomości Eriliena przebił się cichy głos, który jednak nie był w stanie zagłuszyć jednej myśli.

On tu był.




Theodor Greycliff

Farell był bardziej niż przewidywalny.

Theodor wszedł do knajpy Arneliusa i prawie zakrztusił się od ciężkiego powietrza, mało przyjemnego w zapachu, które zaatakowało go już od progu. Przetarł zaszłe łzami oczy reagujące jakimś piekielnym uczuleniem na unoszący się przy drzwiach gryzący dym mogący pochodzić jedynie z jakiegoś śmierdzącego narkotyku, który się spalało dla uzyskania pożądanego efektu.

Spotkanie z Lady Cornelius mógł uznać za udane, ale teraz musiał działać. Wedle słów kobiety prawie na pewno Farell miał w tym miejscu oddawać się swojej słabości - hazardowi - i tak było w istocie. Waterdeep musiało być już zasnute nocą, ale to nie przeszkadzało w niczym życiu Skullportu, jako że przybytek pękał od bywalców, więc Greycliff spokojnie mógł poobserwować pół elfa z odległości zanim miał przystąpić do rzeczy.

Farell oddawał się swemu nałogowi bez reszty to tracąc, to zdobywając pieniądze, choć Theodor był w stanie zauważyć kiedy pół elf oszukuje i aż dziwne było, że żaden z jego oponentów nie reagował, co musiało znaczyć, że są oni w jakiś sposób przekonani lub przekupieni… albo jedno i drugie. Theo zobaczył pana i władę tego miejsca, jak opuszcza on swoje leże, w którym przyjmował zadłużonych i tych, którzy dopiero mieli się takowymi stać za sprawą magicznej pożyczki na złodziejski procent, którego powstydziłoby się wielu lichwiarzy, jednak alkohol, kobiety i hazard zmniejszają samokontrolę w sprawach finansowych na czym zyskiwał król karczmy.

Zobaczył jak Arnelius skinął na niego i już miał podejść, gdy od tyłu ktoś zarzucił mu ręce na szyję, a kiedy został odwrócony stanął twarzą w twarz z Elerdrinem, którego sam oddech mógł upoić największego z barbarzyńców północy. Klepnął on Monetę po plecach i powiedział radosnym tonem, jakimś sposobem utrzymując jeszcze w ryzach język… w większości:

- Tu mi jesteś! Och, bracie… Naaaawet nie wieszzz, nie wiesz… - czknął i zniżył ton do teatralnego szeptu i wskazując zajętego grą Farella zapytał konspiracyjnie - Przyszzzdłeś po nieeego? - trzeba było przyznać, że uścisk miał mocny, bo nie dawał się oddalić Theodorowi.

A Arnelius oparł się wygonie o ścianę i obserwował wszystko z niekłamanym rozbawieniem.




Gaspar Wyrmspike

To, co zobaczył przeszło jego najśmielsze oczekiwania.

Magiczne, niewidzialne oko podążyło tam, gdzie chciała wola maga przemykając za śpieszącymi gdzieś mężczyznami. Jako że leciało ono za plecami obu Gaspar nie mógł zobaczyć ich twarzy, ale widział że byli oni w uniformach wyższych rangą strażników miejskich, być może śledczych? Nie był pewnien, jako że miał do czynienia jako Kot zazwyczaj ze zwykłymi patrolowcami, nie zaś z tymi z wyższego szczebla pokarmowego. Mógł zapytać Falinę, jednak to musiało poczekać, jako że jego koncentracja nie mogła zostać w tym momencie zaburzona.

Oko przeleciało przez otwarte mosiężne drzwi, przez które przeszli obaj strażnicy, a których nie zamknęli za sobą. Znalazło się w korytarzu, ciasnym na jedną osobę i ruszyło dalej w ciemność oświetlane jedynie światłem latarni trzymanej przez jednego z ludzi. Wydawało się, że droga ciągnie się w nieskończoność, szczególnie że miała rozwidlenia prowadzące może donikąd, może do innych pomieszczeń… kto wie. Niemniej obaj mężczyźni zdawali się iść pewnie i obierali bez zastanowienia odpowiednie drogi.

Istny labirynt.

Kiedy przez skoncentrowany umysł Gaspara przemknęła możliwość, iż ci dwaj będą tak krążyć w nieskończoność, podróż dobiegła końca, gdy obaj zatrzymali się, co zrobiło i oko posłuszne woli czarodzieja. Przystanęli przy kolejnych, tym razem drewnianych i zaniedbanych drzwiach, które ostrożnie otworzyli i mężczyzna z latarnią wszedł pierwszy trzymając, jak i jego towarzysz, rękę przy mieczu, w pogotowiu, jednak po chwili obaj weszli do środka, a za nimi przelewitowało oko.

I wtedy zobaczył.

Nie był to najlepszy obraz z powodu migającego światła latarni, jednak Gaspar za pomocą swego "szpiega" ujrzał cały pokój upstrzony mnogością magicznych symboli wymalowanych i wypisanych na ścianach, a szczególnie na podłodze, skupiających się w jednym punkcie. Pobieżna analiza znaków, jaką zdołał zrobić powiedziała mu jedno.

Symbole miały coś wspólnego z teleportacją.



Zell 25-01-2016 02:03

PROLOG (IV): Prawda ma wiele twarzy
 

Kohhill Kevallin

Thaes nie należał do bardzo rozmownych osobników i po tym, jak wyjaśnili sobie z człowiekiem parę spraw, zamilkł, nie rozpoczynając dalszej dyskusji, więc Kevallin musiał zadowolić się ciszą, która nie była nawet mącona przez jastrzębia siedzącego na gałęzi nieopodal swego pana.

Kohhill nie musiał jednak czekać zbyt długo na pojawienie się Javerisa.

Drugi elf pojawił się, pomimo ciszy, bezszelestnie zaskakując człowieka, który w pierwszym momencie wyszukał dłonią miecza, ale szybko rozluźnił się widząc przyjazną twarz. Na wstępie przeprosił on Kohhilla za swoje zniknięcie i podziękował krótko Thaesowi za zwrócenie uwagi na dobro N'Tel'Quess.

Później zaczęli rozmawiam o możliwości, jaka malowała się przed strażnikiem, a która mogła skrócić drastycznie czas podróży do Neverwinter.

Thaes wytłumaczył, że zna drogę do owego portalu, który ma przenieść podróżnika do Lasu Neverwinter. Javeris wyraził wątpliwość i obawę przed skorzystaniem z takiej drogi, jako że mówiło się o niebezpieczeństwach, jakie czyhały na magów ostatnimi czasy, którzy zdecydowali się skorzystać z zaklęcia teleportacji, na co Thaes odparł:

- Dokładnie, z zaklęcia teleportacji. Sam z powodu obaw przed taką możliwością poniechałem niedawno tej możliwości uznając ją za zbyt niestabilną i niepewną… Jednak tu mowa o portalu, nie zaś o skorzystaniu ze Splotu przez czarodzieja. - elf spojrzał po obu rozmówcach - To ważna różnica w funkcjonowaniu magii, o której zwykło się zapominać, a na dowód słuszności swoich słów prezentuję siebie, który skorzystawszy z tej drogi wciąż siedzi naprzeciw was w jednym kawałku i nie zboczył z drogi przez kaprys magii, jaką obdarza świat Splot. - uśmiechnął się dodając - Jeżeli nie jest to jeszcze jasne - param się magią i mogę zagwarantować wam zaprowadzenie was na miejsce i otwarcie takowego portalu, którym dostaniecie się do miejsca, jakie was interesuje lecz… Wszystko ma swoją cenę.

Kiir zaskrzeczał i zleciał z drzewa, aby usadowić się na ramieniu swego pana.



Jaśmin 31-01-2016 22:44

- Tu mi jesteś! Och, bracie… Naaaawet nie wieszzz, nie wiesz… - czknął i zniżył ton do teatralnego szeptu i wskazując zajętego grą Farella zapytał konspiracyjnie - Przyszzzdłeś po nieeego? - trzeba było przyznać, że uścisk miał mocny, bo nie dawał się oddalić Theodorowi.

Greycliff parsknął śmiechem.

-Elerdrin, spójrz ty na siebie. Jesteś narąbany jak czołg parowy. Ile wypiłeś?

- Fięcej niż mnie staa-a-ać! - odparł Elerdrin i znowu przeszedł do, jak zapewne mu się wydawało, konspiracyjnego szeptu - Niee wiem co mi ten tam - wskazał na Arneliusa - zfrobii.

-Czyli wypiłeś za mało. Tak sądzę, skoro się na nogach trzymasz. Chodź do baru, utopimy robaka.

- Traz mwisz z sensem, bracie! - rozradował się Elerdrin i zrobił kilka dość prostych kroków, po czym jego chód zaczął polegać na wsparciu ramienia Theodora - Och, co z dzie-eń. Któregho terazz nie pamiętam! - po czym zaczął się śmiać, na szczęście niezbyt uporczywie dla uszu… Na razie.

Theo doholował półdrowa do baru i pomógł mu usiaść na stołku. Jednym spojrzeniem ocenił jego stan. Po czym, skrywając sadystyczny uśmiech, zamówił mocną wódkę dla dwojga.

-Za wino, kobiety i hazard!

- Tak! - wypalił Elerdrin, po czym jednym haustem wypił postawioną wódkę. Zamrugał i czknął otrząsnąwszy się z pierwszego wrażenia po wypiciu alkoholu. Uśmiechnął się szeroko z zadowoleniem i spojrzał na człowieka mętnym wzrokiem - Dfobra...

-Prawda? To co? Na drugą nóżkę?

Theodor narzucił ostre tempo. Nie zwalniał nawet gdy Elerdrin zaczął chwiać się na krzesełku. Cel miał prosty. ululać drowa,by mieć wolną rękę z Farellem.

-...no i pomysł, Elerdrin. To niebo, ile tam gwiazd, sekretów, obcych światów. Wypijmy jeszcze po jednym, a międzyczasem opowiem ci jak thayskiego obieżysfera spotkałem…

Elerdrin skinął głową, prawie spadając z miejsca, na którym siedział i wlał w siebie kolejkę nie bacząc już na nic, jednocześnie więcej rozlewając na siebie niżeli wypijając. Popatrzył jeszcze raz na Monetę, jakby próbując odzyskać jasność myśli, ale porzuciwszy ten plan położył ręce na ladzie, a na nich głowę.

-Zabwane… Tak…

Moneta poczekał jeszcze chwilę po czym ujał Elerdrina za ramiona, dzwignął do pionu i powędrowali razem do wyjścia i Arneliusa.

-Czy on nadal ma tu pokój i łóżko?

- Jeszcze go nie wyrzuciłem, to ma. - uśmiechnął się Arnelius - Jeden z chłopców ma go zabrać?

-Gdybyś był tak dobry…

Greycliff przekazał Elerdrina w ręce ochroniarza. Po czym rozejrzał się po przybytku szukając Farella. Zlokalizowawszy go podszedł do stołu przy któym półelf uprawiał hazard.

-Kopę lat, Farell.

Pół elf, który w danym momencie pił wino, zatrzymał się w pół łyku, aby po chwili przełknąć trunek.

- Ach, to ty.

-Ano ja. Chyba dobrze się bawisz - Theodor zajął miejsce naprzeciw półelfa - Masz ochotę zagrać na drobniaki?

- Czemu nie? To ty zubożejesz. - uśmiechnął się z nutką wyższości.

-Co się tak uśmiechasz? Wolałbyś na poważne pieniądze? Robota u Kruka chyba ci służy - uśmiechnął się w odpowiedzi Theodor.

- Służy, służy. Nawet w ramach premii dostałem fundusz na to wszystko. - ogarnął dłonią wnętrze karczmy - Niektórzy już mają takie… szczęście.

-I dobrze! - potwierdził Theo energicznie - Zagrajmy w kości. Na początek. A potem się zobaczy.

Moneta sięgnął do sakiewki po miedziaki. Już po chwili stół ogarnął odgłos toczących się kości.

Theodor nic nie mówił dopóki nie rozegrali kilku pierwszych partii i wychylili kilka pierwszych szklanek wina. Dopiero gdy gra się rozkręciła ostrożnie nawiązał rozmowę.

-Czyli wróciłeś do Kruka...jak to się dziwnie losy plotą. Gdy się ostatnio widzieliśmy nie miałeś ochoty wracać i twoi ludzie też nie.

- Wszystko się zmienia, a w tych czasach wszystko jest możliwe. - Farell wzruszył ramionami - A jak widzisz na dobre mi to wyszło. Nikt nie narzeka.

-Czyzby Macha był skąpy? Przecież u niego też miałeś wstęp do kasyna?

- Och, ale w końcu Kruk to taki dobry ojciec, przynajmniej dla mnie. A Macha… Widać, że się kończy.

-Też tak myślę. Tym bardziej, że zniknął ostatnio -spojrzał na kości, dwie jedynki tzw. Oczy Lucyfera, przesunął miedziaka w stronę Farella.

- Więc widzisz, miałem szczęści, które także zawdzięczam w sumie tobie, że wróciłem do Kruka. - Farell przyjął z lubością nawet tak niewielką nagrodę jak miedziaka i ponownie rzucił kośćmi.

-Macha musiał być wściekły…

- Zapewne był, a ja nie widzę powodu, aby rozpaczać nad tym. - pół elf niechętnie odsunął w stronę Theodora zarobioną właśnie monetę, gdy kości nie były dlań łaskawe.

-Może to i lepiej, ze nie widać go ostatnio. A gdyby wrócił - Moneta specjalnie cisnął kości tak by wyrzucić niski wynik, miedziak ponownie trafił do półelfa - Kruk dba o twoje bezpieczeństwo?

- Na pewno dba. - odparł Farell z udawaną pewnością w głosie.

Ta “pewność” zgrzytnęła fałszywie w uchu Monety.

-Aha. Ale jak to mówią - “Bogowie najchętniej chronią tych, którzy chronią się sami”. Słyszałeś, że ostatnio chłoptasie Machy byli u Arneliusa?

- Nie wiem czy to wciąż chłoptasie Machy, skoro jego nie ma, a i widzę, że miejsce stoi jak stało. - uśmiechnął się.

-No tak. Powinienem powiedzieć - “chłoptasie Arvasa”. Słyszałem, ze pod nieobecność szefa on rządzi.

- Mówisz o Avarasie? Tak, też coś takiego słyszałem, choć nigdy nie wydawał się być stworzony do rządzenia.

-Podobno Macha mu ufa. Na tyle na ile on jest zdolny do zaufania. Ile to już lat Avaras dla niego pracuje? Jak poszedłem do kicia osiem lat temu to Avaras już pracował dla niego, prawda?

Farell zastanowił się zatrzymując dłoń przed rzutem.

- Tak. - odparł, po czym poprawił się - Tak sądzę.

-A wiesz, że ja też dla Machy robiłem? Byłem krupierem w jego kasynie jak miałem szesnaście lat. Ech, życie. Kim ty byłeś u Machy? Oficerem?

- Najpierw robiłem u Kruka, o czym doskonale wiesz, a jak przejął nas Macha… - uśmiechnął się z wyższością - Tak, byłem jego oficerem.

-Czyli, jak rozumiem, przewodziłeś chłopakom, którzy z tobą poszli do Machy od Kruka, tak? Ilu was tam było?

- Wtedy, od Kruka, przeszła około dwudziestka i tyluż dostałem pod komendę.

-A ilu wróciło z tobą do Kruka?

- Będzie z kilkunastu, jak sądzę jakaś czternastka. - uniósł wzrok znad kości - Czemu cię to interesuje?

-A wiesz. Wypiłem trochę z Elerdrinem i z tobą to zadaję filozoficzne pytania - Moneta parsknął śmiechem - Ale wiesz, ostatnio rozmawiałem z szefem i wyszło nam, że warto byłoby przeciągnąć na naszą stronę jeszcze więcej ludzi od Machy. Póki Avaras rządzi i sytuacja jest chwiejna. Znałeś oficerów Machy, prawda? Czy ktoś z nich był niezadowolony ze swojej sytuacji?

- Niezadowolony z powodu pracowania dla szefa kasyn i króla Skullportu? Żartujesz?

-Nie śmiej się, Farell. Ty się nawróciłeś.

- Wyjątek potwierdzający regułę.

Theodor skinął głową mocząc usta w trunku. Przez kolejne kilka minut ciszę wypełniał tylko odgłos rzucanych kości.

Gdy szala “przechyliła się” na stronę Farella Moneta ponownie zagaił rozmowę.

-Przy okazji, słyszałeś że Azul Gato szaleje po mieście? Czyją cnotę on ostatnio uratował?

- Azul Gato? To śpiewka Waterdeep i dla swojego bezpieczeństwa pewnie się tu nie pofatyguje. Zamaskowany, koci bohater, też mi coś! Tylko Miasto Wspaniałości - parsknął - Może mieć problemy z kimś takim.

-Zgadzam się. My,ze Skullportu, sami o siebie dbamy. I tak być powinno, nie?

- Oczywiście! Każdy jest sam sobie i o siebie się troszczy.

-I dlatego ty też uważaj na siebie. Moze Kruk cię ceni, ale jak w zaułku dostaniesz kosę to będzie płacz i zgrzytanie zębów.

- Dlaczego twierdzisz, że to mogłoby się stać? - zapytał podejrzliwie.

-Mówię tylko, że Avaras może na ciebie parol zagiąć.

- Prędzej na ciebie. - parsknął Farell.

-Ja nie jestem dosć ważny. A ty masz kilkunastu chłopaków pod sobą. Tamci mogą pomyśleć, że jak cię sprzątną to twoi ludzie wrócą do Avarasa - Theodor mówił dość lekkim tonem, ale uważnie obserwował rozmówcę szukajac fałszu.

- Nie wiesz co mówisz. - upił trochę wina z kielicha, po czym kontynuował - Mnie tam nikt nie ruszy, to ty powinieneś się mieć na baczności. Skoro Macha był cięty na ciebie, to i może nowy przywódca jest. - dodał złośliwie.

-Masz mi coś do przekazania, Farell? - Moneta pociagnął łyk wina.

- Ja? Kruk przecież nic od ciebie nie chce. - cwany uśmieszek jednak nie schodził z jego ust.

-Miałem na myśli Machę.

- Nie. W końcu nie jestem jego posłańcem.

-...Już nie jesteś - skomentował z domyślnym uśmiechem Theodor.

- Nie łap mnie za słówka. - oparł ręce na stole - Czego ty ode mnie chcesz?

Theodor przez chwilę przyglądał się półelfowi.

-Od ciebie. Niczego, na razie. Ale chciałbym wierzyc, że gdy staniemy do otwartej wojny z Machą będzie można na was polegać.

- Oczywiście, że będzie można. - mruknął Farell - W końcu jestem z dobrym Krukiem, prawda? Nie masz czego się obawiać, przynajmniej z mojej strony.

-Chcemy tylko byś pamiętał, że wracając do nas wybrałeś swoją ścieżkę. Trzymaj się jej - Theodor pstryknął palcami - Dobra, dosyć tej amatorszczyzny. Pora na poważny hazard. Zagrajmy w brydża z chłopakami stąd. Będziesz moim partnerem?

- Jaki podział zysków?

-50/50. Uczciwie?

- Stoi. - uśmiechnął się pół elf.

Quelnatham 31-01-2016 23:47

Ocero potrząsnął delikatnie głową, aby pozbyć się uporczywego łupania w głowie. Zebrał się na nogi i spojrzał na dwa elfy. Quelnatham żył z tego co widział, więc postanowił najpierw spojrzeć na Lyesatha. Zbliżył się do rannego i ukląkł przy nim, aby sprawdzić czy jest sens ratować go.
Elf oddychał miarowo, zupełnie jakby zapadł w głęboki sen, który patrząc po ilości krwi na kamieniu, na którym spoczywała jego głowa, nie należał do najprzyjemniejszych ze względu na sposób, w jaki się w niego zapadło.
Człowiek westchnął i zaczął się przygotowywać. Najpierw delikatnie uniósł czerep elfa i odsunął spod niego kamień, po czym delikatnie ułożył głowę Lyesatha na trawie. W myślach odmówił krótką prośbę do Tymory, aby wsparła go chociaż odrobinę w tej chwili, po czym odmówił dłuższą modlitwę do Selune o zesłanie swojej mocy. Starając się BARDZO mocno kapłan spróbował rzucić zaklęcie, które zasklepi ranę elfa.
Niezależnie jak bardzo prosił czy to Selune, czy Tymorę, nie dało to żadnego efektu pozostawiając ranę elfa taką, jaka była, a ciało Ocero bez krztyny magii.
- Taa… bo czemu niby… - Ocero sięgnął do plecaka i wyciągnął jakiś czysty kawałek materiału, który przyłożył do rany elfa, spowolni to odrobinę krwawienie. Teraz nic nie mógł zrobić więcej, więc postanowił ocucić Quelnathama. Może ma jakaś miksturę, albo jakąś sztuczkę w swym magicznym repertuarze… "Przywołaj kompetentnego kapłana", albo coś takiego. Selunita zbliżył się do drugiego z elfów i delikatnie zaczął go szturchać.

- Quelnatham… obudź się… Pora wstawać… - po czym wymierzył mu jeszcze w miarę lekki cios z otwartej ręki w policzek - HEJ! OBUDŹ SIĘ!
Elf, potraktowany ponownie - wpierw przez Eriliena, teraz przez Ocero - w tak brutalny sposób otworzył ciężkie powieki, powoli powracając z krainy, do której tylko on miał dostęp, jednak wciąż..
...chciał spłonąć.
- Co… gdzie… - wystękał cicho i sennie, jakby nie zważając na sposób w jaki potraktował go Ocero. Wzrokiem szukał ognia, ale ani opadłe liście, na których leżał, ani otaczający go las nie miały żadnego śladu pożogi. Zamknął oczy i spróbował przypomnieć sobie to uczucie, przywoływać ten piękny sen, z którego właśnie się obudził.

Dopiero drugie szturchnięcie wróciło go do rzeczywistości. Mieli się teleportować na trakt do Cormanthoru, ale coś, coś poszło straszliwie nie tak. Poczuł ból, jakby jakiś wyjątkowo skrupulatny zbój obił mu kijem każdy kawałek ciała. Podniósł się na łokciu i obejrzał dookoła. Czy byli chociaż w jakiejś znanej mu okolicy? Czy to może ten las? Zobaczył Lyseatha i kolejny jęk wydobył mu się z piersi.
- Żyje? - zapytał kapłana zbierając się powoli z ziemi.
- Na razie tak, ale ma brzydką ranę głowy. - Selunita pomógł elfowi wstać - Moja magia jest jak zwykle na wstrzymaniu. Więc jeżeli posiadasz jakieś własne zaklęcia leczące, bądź mikstury…
Elf rozejrzał się i sięgnął po leżącą nieopodal torbę podróżną. Przeszukał ją dość dokładnie, po czym odpowiedział.
- Niestety… chyba nie mam nic co mogłoby mu pomóc.
Ocero westchnął.
- Dobra… a alkohol i wodę. Potrzebuję czegoś, żeby oczyścić ranę. - Selunita wrócił do rannego elfa - Jego życiu raczej nic nie zagraża, ale obawiam się, że cios w głowę może mieć jakieś efekty później. Trzeba będzie znaleźć waszych. Masz pojęcie gdzie jesteśmy? Dla mnie wszystkie drzewa wyglądają tak samo.
- Tak, mam wodę. - odparł podając pełny bukłak. - Daj mi chwilę, niech pomyślę.

Quelnatham w końcu wymyślił. Wzniósł ręce i splatając dłonie w tajemne gesty wyśpiewał cicho zaklęcie poszukiwania. W oddali, tuż na granicy swoich magicznie rozszerzonych zmysłów poczuł coś, pojedynczą osobę. Nie zastanawiając się długo zawołał w śpiewnym elfim języku:
- Pomocy! Potrzebujemy pomocy!
Jednak kiedy przebrzmiało wołanie Quelnathama nie usłyszeli żadnego dźwięku sugerującego, że ktoś się zbliża i wziął sobie do serca tę prośbę.. a może błaganie? W danej chwili las dalej żył swoim życiem.
- No cóż, to nie pomogło. - Ocero przyklęknąłł przy Lyesathie i ułożył głowę elfa na kolanach. Namoczył kolejny kawałek tkaniny wodą i zaczął delikatnie przemywać ranę elfa. Jeżeli wyjmie coś czego nie powinien, będzie przynajmniej wstanie ocenić szansę nowego towarzysza na przeżycie.
- Może nie usłyszał. Poczekaj tu chwilę, ten ktoś jest niedaleko. Może podejdę bliżej. - Powiedział Quelnatham i zaczął realizować zamierzony plan. Na tyle szybko na ile mógł ruszył w kierunku nieznanego mu elfa, wołając co jakiś czas.

~~~~~~~~~~~~~~~~

Quelnatham oddalał się, ale nie za bardzo, od Ocero, krocząc w kierunku, jaki wskazywała mu magia, kiedy w końcu poczuł, że osoba się przybliża… Powoli.

Ocero przemywając ranę nie zobaczył niczego ponad szkody, których dopuścił się ten spory kawałek kamienia, jednak Lyesath był wciąż nieprzytomny.

Uczucie obecności, które towarzyszyło Quelnathamowi zatrzymało się nagle, niedaleko, ale ten nie widział nikogo przed sobą.

- Przychodzę w pokoju bracie lub siostro. Przypadek… porzucił nas tu nagle. - wytłumaczył po elficku unosząc w górę ręce. Znał dobrze nieufność jaką jego pobratymcy darzyli obcych, szczególnie w tak świętych miejscach jak ich leśne domostwa. - Prosimy tylko o pomoc naszemu poszkodowanemu towarzyszowi.
Początkowo obecność ani drgnęła, a żadna odpowiedź nie nadeszła, jednak, gdy miał już zacząć mówić ponownie, zza niego odezwał się męski, elfi głos:
- Czy on was zaatakował?
- Kto taki? - zapytał mag odwracając się na pięcie. Stanie tyłem do rozmówcy byłoby niegrzeczne, niezależnie od okoliczności. - Ach, masz na myśli człowieka? Nie, to nasz przyjaciel, towarzysz podróży.
Przed Quelnathamem stał okryty ciemnym płaszczem elf, któremu za zbroję robiła elfiej roboty kolczuga, jaka zdawała się przy poruszeniu nie wydawać mogących go zdradzić dźwięków. Twarde spojrzenie brązowych oczu, na które delikatnie nachodziły włosy o kolorze niczym ciemny kasztan, nie rozluźniało sytuacji. Elf trzymał jedną dłoń na mieczu lekko wysuniętym z pochwy przytroczonej do pasa, jakby gotowy w każdej chwili na walkę.
- Przyjaciel… - wydawało się, że nieznajomy prawie, że wypluł to słowo - Kim jest ranny?
Quelnatham opuścił ręce i skłonił się lekko. Pominął jednak inne zwyczajowe grzeczności.
- To podobnie jak ja mag z Tel’Quess. Podróżowaliśmy przy pomocy teleportacji, ale zaklęcie zostało… wypaczone. - Wieszcz stłumił drżenie na wspomnienie tego co przeżył. - Czy mógłbyś mi powiedzieć gdzie jesteśmy? Albo to później - poprawił się zaraz. - Mój przyjaciel uderzył głową o kamień, kiedy magia nim zarzuciła i jest nieprzytomny.
Nieznajomy przez chwilę mierzył Quelnathama wzrokiem zanim skinął powoli głową.
- Zobaczę co da się zrobić. - odparł w końcu - Jesteśmy teraz, o ile ci to coś mówi, przybyszu, niedaleko Doliny Zagubionych Głosów, na wschód od ziem Semberholme. - owa Dolina, jak dobrze wiedział czarodziej, była świętym miejscem pochówku uhonorowanych, elfich wojowników.
- Dziękuję. Cieszę się, że nie zboczyliśmy zbyt daleko z naszej drogi. - stwierdził. - Moi przyjaciele są zaledwie o rzut kamieniem stąd. - dodał, ruszając w kierunku z którego przyszedł.

Seachmall 31-01-2016 23:51

~~~~~~~~~~~~~~~~

Ocero nie mógł mieć pewności jak bardzo rana głowy zaszkodziła Lyesathowi, a oczekiwanie na Quelnathama tylko sprawiało, że kapłan poczynał się nie dość, że niecierpliwić, to jeszcze martwić stanem elfiego czarodzieja, który pozostał pod jego pieczą. W końcu jednak zobaczył wieszcza prowadzącego innego elfa, leśnego o włosach koloru kasztanu i chłodnym spojrzeniu brązowych oczu z narzuconym na głowę kapturem i kolczugą elfiej roboty… bo tylko taka mogła dźwięczeć przy poruszaniu się jej właściciela tak cicho, że zagłuszał ją szum liści na wietrze.
Nieznajomy spojrzał na Ocero twardo, ale zatrzymał się w pewnej odległości.
- Nie gryzę. - zapewnił kapłan - Czy masz na sobie mikturę leczenia, bądź posiadasz magię, która doprowadzi naszego towarzysza do stanu użyteczności? - Ocero zerknął na chwilę na Lyesatha po czym spojrzał na Quelnathama - Nie wiem, jak poważna jest jego sytuacja. Czuł bym się pewniej mając ze sobą moc Selune…
- Magii nie posiadam zaś mikstura… Wiedz, że prosisz o wiele, człowieku. - elf zerknął na Quelnathama - Mówisz, że to teleportacja poczyniła tę szkodę? - dopytał sięgając do uczepionego pasa schowka.
- Tak właśnie było. Zaklęcie rzuciło nas nie tam gdzie powinno. Ponadto znacznie gwałtowniej... - odpowiedział wiesz, a widząc wahanie swojego pobratymca postanowił trochę rozjaśnić sytuacjię. - Dziękujemy ci za pomoc. Jeśli zaś wracasz do Semberholme chętnie ruszymy tam razem z tobą.
- Nie… Nie wracam do Semberholme. - wyjął buteleczkę z ciemnoniebieskim płynem i podał ją Quelnathamowi - Twój przyjaciel ma szczęście.
- Oby zostało przy nim jak najdłużej. Jeszcze raz dziękuję - skłonił się mag. - Zapomnieliśmy się przedstawić, jestem Quelnatham Tassilar. Jeśli będziesz potrzebował czegoś, co jest w mojej mocy,przez najbliższe dni będę przebywał w Semberholme.
- Ocero Gazgo, Kapłan Selune. - człowiek kiwnął głową elfowi.
- Kravin Amiroth… - elf odpowiedział Quelnathamowi, bo na Ocero nawet nie spojrzał - Jeżeli mogę zapytać… Przybyliście do Cormanthoru, do Semberholme? Czy macie może… Inne plany niż tylko wizyta? - zapytał z nutą podejrzliwości i zerknął jeszcze na Lyesatha - Chociaż może zanim nadejdzie mnie odpowiedź to przekażcie mi moje wyrazy szacunku w formie tej mikstury…
- Faktycznie. - Wieszcz podał miksturę kapłanowi, który napoił nią poszkodowanego.
Ocero spokojnie patrzył na opróżniającą się fiolkę i czekał na reakcję Lyesatha.
Rana Lyesatha poczęła się powoli zasklepiać i jasne było, że mikstura zaczęła działać. Kravin natomiast przeniósł spojrzenie z rannego na Quelnathama oczekując odpowiedzi na zadane pytanie.
- Miejmy nadzieję, że oprzytomnieje. - mruknął do siebie Tassilar. - Mamy nadzieję dotrzeć do Elfiego Dworu, gdzie jak mówiono nam w Waterdeep, zstąpił na ziemię nasz ojciec, Corellon.
Pierwszy raz od dłuższego czasu elf uśmiechnął się.
- Prawdą jest to, co wam powiedziano, tylko mówiłeś że zmierzacie do Semberholme, a to w drugim kierunku niż Elfi Dwór.
Ocero westchnął.
- Jeżeli mogę, mamy jeszcze jedną sprawę. Kolejny z waszych nas ubiegł. Odrobinkę szalony rycerz wiary Corellona trochę… zbyt entuzjastycznie przyjął wieści o jego przybyciu. Martwimy się o niego i o pół-elfa, którego zabrał ze sobą.
Elf przeniósł wzrok na człowieka i odparł chłodno.
- Jeżeli twierdzisz, że można "zbyt entuzjastycznie" przyjąć wieść o pojawieniu się wśród śmiertelnych Ojca swej rasy… To musi być z ciebie kiepski kapłan.
- Ocero ujął to zbyt eufemistycznie, żeby nie urazić twoich uczuć. Paladyn, o którym mówimy, jest zwyczajnie szalony, przy tym może być niebezpieczny dla otoczenia. - wtrącił szybko Quelnatham. Po czym równie prędko dodał - Ufam, że spotkanie Corellona uleczy jego obłęd, ale póki co umknął spod naszej opieki i bardzo się o niego obawiamy.
- Quelnathamie, będę z tobą szczery. Nie wierzę, aby istniał bóg, który by pomógł Erilienowi. Bo to nie szaleństwo pcha go w sam srodek drowiego obozu, w podmroku, z półelfim młodzieńcem jako wsparcie. Tylko skończona, totalna głupota.
Mag posłał kapłanowi spojrzenie sugerujące, że chętnie porozmawiałby na ten temat W INNYCH OKOLICZNOŚCIACH. Powstrzymał się jednak od komentarza.
- W każdym razie - zmienił temat, odwracając się z uprzejmym półuśmiechem do Amirotha - zamierzamy póki co spędzić kilka dni w Semberholme. Wiele dekadni nie byłem już we własnym domu.
W tym momencie elf lekko się skłonił Quelnathamowi.
- Wybacz więc, że wziąłem cię za obcego w Cormanthorze, jak jest w Semberholme twój dom.
- Nic nie szkodzi, to zrozumiała ostrożność. - odparł i spoglądając na nieprzytomnego wciąż Lyseatha dodał te smutkiem. - Udamy się niezwłocznie do Semberholme. Jeszcze raz dziękuję za pomoc. Tymczasem muszę przywołać nam pomoc.
Z tymi słowy sięgnął do swej torby i wyciągnął z niej oprawny w smoczą skórę wolumin z pięknie kutą, emaliowaną klamrą. Otworzył księgę i przystąpił do przygotowywania zaklęcia przyzywania.
- Pójdę więc swoją drogą i może jeszcze kiedyś spotkamy się, jeżeli Corellon pozwoli, Quelnathamie Tassilarze. - to powiedziawszy skłonił się jeszcze raz i zaczął się oddalać.
- Jeszcze jedno! - Krzyknął za nim mag przypominając sobie nagle - Gdybyś spotkał naszego chorego przyjaciela. Rycerza wiary Erilliena en Treves, albo jego giermka - mieszańca Aerona Tasmaletha...
- "Giermek" cię zabije, że tak go opisujesz innym. - mruknął Ocero.
- … proszę bądź ostrożny, ale wyrozumiały w jakichkolwiek z nimi kontaktach. Jeśli traf zechce, że się spotkacie powiedz im także, że zmierzamy do Elfiego Dworu. - dokończył Quelnatham.
Elf odwrócił się na chwilę i skinął głową.
- Tak też zrobię. - odparł, po czym zniknął w gęstwinach Cormanthoru.

Googolplex 05-02-2016 23:46

Przykleknął wsparty na nagim mieczu i zmówił szybko modlitwę dziękczynną. Zbyt podniecony by mógł skupić się na dłuższej. Łzy szczęścia płynęły po jego twarzy kiedy się podnosił.
- Bracie, On tu jest, blisko nas, czuję to całą swoją istotą!
Aeron wyglądał w tym momencie na całkowite zaprzeczenie Eriliena. Rozglądał się niespokojnie, zaniepokojony, a gdy elf entuzjastycznie przekazał mu nowinę ten trochę pobladł… chociaż z drugiej strony czy on zawsze taki nie był?
- Naprawdę? To Corellon? - zapytał trochę nerwowo.
- Jestem pewien. Niedługo powinniśmy wyruszać w dalszą drogę. Chcę jak najszybciej dotrzeć do miejsca Jego pobytu. - Z jakiegoś powodu nie przechodziło mu przez gardło imię bóstwa, zbyt był podekscytowany i czaiła się w nim obawa przed rozczarowaniem. Niemal jak w transie sięgnął po swe zapasy i rozdzilił je miedzy siebie i brata. Co było bardzo niepokojące obie porcje były równe!
Pół elf podziękował niemo, skinięciem głowy, ale kiedy w końcu usiadł, aby odpocząć i zaczął jeść otrzymany posiłek mogło wydawać się, że robi to z wielkim trudem.
- To… świetnie. Naprawdę. Musi to być… wspaniałe uczucie.
- Nieopisane… - Odparł paladyn. Zmuszał się do jedzenia i narzucił sobie odpoczynek. Wiedział bowiem, że choć obecność boga czuł bardzo mocno to nie jest powiedziane, że Corellon będzie obozował za następnym drzewem. Mogą minąć nawet kilka dni nim go odnajdą, dlatego postanowił oszczędzać siły. Oczywiście była też drugi powód, nie szedł tam przecież tylko po to by spotkać boskiego patrona, chciał mu służyć a do tego musiał być w formie!
- Więc… erm… co zamierzasz zrobić jak… no… odnajdziemy go? - zapytał trochę nerwowo Aeron.
- Oczywiście wstąpimy na służbe naszemu panu! - Odparł Erilien z zapałem a Aeronowi nie umknęło, iż powiedział “my”.
- Tak… Oczywiście… He, he… - zaśmiał się nerwowo pół elf - Tyle, że… um… ech… Wiesz, on pewnie ma wielu takich… o takim zapale... Więc… cóż… - nie umiał się wysłowić normalnie wygadany mieszaniec.
- Lecz każdy jeden jest Mu bliski. Nie łudzę się, iż jestem wyjątkowy Aeronie ale to nie zmienia mego postanowienia. Nie martw się. - Położył łagodnie dłoń na ramieniu brata by dodać mu otuchy. Tak rozumiał to podenerwowanie, a co jeśli nie zadowoli boga? Co jesli popełnił błąd? Co jeśli grzeszył pychą? Tak to wszystko było możliwe, ale dlatego własnie potrzebna była silna wiara, wiara w swego boga a nie tylko ideały. Bóg wybaczał niedoskonalośći i pomagał je przezwycięzyć. Za to i wiele innych rzeczy Erilien szczerze i z wielkim oddaniem kochał Corellona Larethiena, boskiego opiekuna elfów. Największego wśród Seldarine, surowego lecz kochającego ojca Tel’Quessir.
Aeron w tym momencie mógł sie wydać mniejszy niż zazwyczaj, a próba dodania otuchy przez Eriliena nie zmieniła jego nerwowości.
- To… wspaniale… - pół elf spojrzał na brata - Wiesz jest możliwe, że tylko ciebie zechce… no… na służbie. Prawda? - zapytał, a w tym pytaniu ukryta była jakaś nadzieja.
- Bzdura. Jeśli obaj zaprzysięgniemy mu nasze miecze przyjmie nas z otwartymi ramionami, jak ojciec witający swych synów! - Gdyby Erilien był smokiem w tej chwili zionął by ogniem, z takim zapałem mówił.
- Och… Jeżeli tak mówisz… - Aeron nie wydawał się być szczególnie pocieszony - Uhm… To jaki… plan…?
- Odpocznijmy, myślę, że powinieneś się zdrzemnąć. Bierzesz na siebie bardzo wiele Aeronie, zasłużyłeś na chwilę wytchnienia. A i ja skorzystam i pozwolę sobie na odpoczynek. Jestem pewien, że w tej chwili nic nam nie grozi. - Erilien poczał szykować się do medytacji poprzedzającej trans. - Ruszymy dalej jak tylko się obudzisz.
- Lepiej być nie mogło… - mruknął Aeron szykując się do snu, czując już jak oczy się same mu zamykają - Twoja wiara mnie onieśmiela, bracie… - dodał jeszcze sennym głosem.
- Wiara jest moją siłą, dzieki niej mogłem bronić nasz lud przed niebezpieczeństwami. NIe dziwne, że trudności ją zahartowały. - Odparł Erilien.- Śpij dobrze bracie, Corellon czuwa.

abishai 08-02-2016 21:25

Teleportacja: to nie brzmiało dobrze. Labirynt: To brzmiało jeszcze gorzej.

- Mam... same niezbyt... dobre wieści.- mruknął skonfundowany Gaspar drapiąc się po brodzie.- Otóż… po drugiej stronie drzwi jest labirynt w którym łatwo się zgubić. A na końcu… cóż, pokój służący do teleportacji.

- W takim razie musimy tam pójść. - zdecydowała szybko Falina - Musisz się bliżej temu przyjrzeć, tylko jak się tam dostać i nie natrafić na tych dwóch?

- I jak przy okazji nie zgubić się w labiryncie.- przypomniał uprzejmie dramatopisarz.- Ja wszak ich śledziłem, a i tak nie odtworzę tej trasy.- Nie mówiąc o prześlizgnięciu we dwoje pod drzwiami.

Falina prychnęła poirytowana wyraźnie.

- Nie możemy po prostu zrezygnować, jak udało mi się nas tu wprowadzić! - zaczęła chodzić po pokoju - Musi być wyjście z tej sytuacji!

- Pytanie co chcemy osiągnąć, wchodząc tam.- przypomniał Gaspar.- Przecież już wiesz co tam znajdziesz.

- Ale teraz wiedząc co tam znajdę, chcę wiedzieć więcej o tym. - wyjaśniła jasną rzecz Gasparowi.

- Problem w tym, że jeśli tam nas zaciągnę… to nie będę mógł nas wydostać przez następne dwadzieścia cztery godziny.- Gaspar spróbował postawić jasno sprawę upartej Falinie.

- Magowie! - Falina pokręciła głową - Niby taka siła, a jednocześnie takie problemy sprawiają! - skrzyżowała ręce na piersi - Czyli co? Mamy po prostu odejść bez niczego konkretnego i mam mieć nadzieję, że w jakiś cudowny sposób uda mi się dostać tam następnym razem?

- Mag nie jest cudownym uniwersalnym wytrychem, który pstryknięciem palców potrafi rozwiązać każdy problem.- odparł cierpliwie Gaspar i spojrzał na zamek.- Mogę użyć kwasowej strzały do przepalenia go, ale jeśli nie zadziała to nic mi już nie zostało.

- Na razie i tak trzeba poczekać, aż tamci się wykwaterują stamtąd, prawda? - oparła się o ścianę z zaciętą miną strażnika, z typu tych, którzy na pewno będą dla ciebie uporczywym problemem - Czyli jak by wyglądał plan? Nawet taki z tych niepewnych.

- Mogę też oczarować jednego z nich i nakłonić by był naszym przewodnikiem. Ale tylko jedną osobę, no i ujawnimy swoją obecność. I może okazać się, iż się oprze czarowi.- dodał Gaspar spokojnym tonem głosu.- Mogę nas co prawda, przebrać.

- Przebrać? Co masz na myśli?

- Fałszywe nosy, brody, wąsy, peruki… jestem aktorem... nie ruszam się nigdzie bez mojego zestawu do przebierania.- wyjaśnił Gaspar.

- Ryzykowne, niebezpieczne, nierozważne i szalone. - zawyrokowała strażniczka żeby za chwilę dodać: Kiedy zaczynamy?

- Choć tu moja słodziutka… zrobimy z ciebie mężczyznę, więc albo mów grubym głosem, albo nie odzywaj się wcale.- mruknął Gaspar szybko dolepiając dziewczynie sztuczną brodę i wąsy… oraz bliznę przecinającą czoło. Uczesał też włosy Faliny bardziej po męsku i wypchał jej brzuch… i odpowiednio krocze.

- Jak się teraz czujesz po tej zmianie płci?- zapytał żartobliwe sam używając barwników do postarzenia się jakieś czterdzieści lat i osiwienia całkowitego przy okazji.

- Nadal ci się podobam? Może teraz nawet bardziej, co? - wyszczerzyła się Falina.

- Nie żartuj… gdybym chciał cię uczynić piękniejszą… wypchałbym ci biust… - mruknął po czym klepnął pośladek Faliny.- No.. żartuję, podobasz mi się taka jaka jesteś. A teraz schowajmy się… musimy złapać tylko jednego. Chyba że drugiego obezwładnisz.

- Jak tak teraz o tym mówisz to zaczynam się zastanawiać czy aby zawsze nie chciałam czegoś takiego zrobić przełożonemu…

- Zobaczymy jak rozwinie się sytuacja. Na razie zastawmy pułapkę.- stwierdził Gaspar.- I pamiętaj o głosie. Mów z przepony.

- Jasne, jasne, a w razie czego mogę udawać niemego. - zaśmiała się Falina i zaraz spoważniała - Powinniśmy się zabrać za Zanisa, Marcisa uniknąć albo unieszkodliwić. - odparła nie robiąc sobie wiele z niewiedzy Wyrmspike'a, zupełnie jakby on wszystko rozumiał.

- Ty tu dowodzisz.- stwierdził Gaspar dając jej wolną rękę.

- Potrzebujesz jakiś szczególnych okoliczności lub wiesz jakich unikać, żeby magia zadziałała na Zanisa?

- W sumie nie bardzo… mam nadzieję, że nie ma czegoś na sobie co by go chroniło przed magią wpływającą na umysł. Który to Zanis… cechy szczególne wyglądu?- zapytał ostrożnie Gaspar.

- Zanis mocno różni się od Marcisa. Ma krótkie, jaśniejsze od niego brązowe włosy, nie ma bródki, a do tego wygląda jakby dostawał tylko tyle pieniędzy, że wystarcza mu jedynie na kromkę chleba na tydzień. Marcis za to jest dobrze zbudowany, ale bynajmniej nie gruby.


Plan był prosty. Zająć się Marcisem, jeżeli będzie potrzeba i rzucić zaklęcie na Zanisa. Proste, nieskomplikowane… tylko szczegóły były trudne w wykonaniu.

Gaspar zaczaił się z Faliną w jednym z załomów korytarza, którym musieli przejść obaj mężczyźni. Strażniczka ustawiła się jak polująca kotka, trzymając w ręku kawałek twardego drewna, który zdobyła z sąsiedniego pokoju będącego istnym pobojowiskiem i karykaturą samego siebie.

- Ja biorę Marcisa. - szepnęła i przymrużyła oczy.


W końcu usłyszeli kroki i zamykanie ciężkich drzwi. Falina spięła się w sobie w oczekiwaniu. Kroki zbliżały się, jak i towarzyszące im słowa:

- Będzie trzeba coś z tym zrobić, ale potrzeba nam magów do tego.

- Masz zamiar powiadamiać ich już o tym? I górę?

- Jeszcze nie, jeszcze nie.

W ciemności skrętu Gaspar mógł zacząć się zastanawiać czy i tak nie zostaną zauważeni, jak tylko światło latarni rozwieje mroki, jednak patrząc po postawie Faliny coś takiego nie mogło mieć miejsca! W pewnym momencie wyraźnie była już gotowa do "skoku", kiedy zobaczyli światło liżące już podłogę pod ich nogami.

Nadszedł ten krytyczny moment.

Falina zareagowała błyskawicznie. Nie czekając na nic, gdy tylko mężczyzna z bródką, całkiem postawny pojawił się na widoku kobieta zaatakowała go z boku w momencie, gdy ten odwracał głowę w stronę zaczajonej dwójki ludzi. Z całej siły, a przynajmniej tyle Gaspar wnioskował po dźwięku uderzenia, trafiła go w głowę tym kijem, za który służył jej obłamany kawałek drewna. Marcis krzyknął zaskoczony i zatoczył się do tyłu tylko po to, aby zostać uderzonym w głowę po raz drugi, co sprawiło, że kij nadłamał się.

- RZUĆ TO I PODDAJ SIĘ! - Gaspar usłyszał drugi głos, kiedy Marcis padał pozbawiony przytomności na ziemię.

Falina natomiast cofnęła się, gdy korytarz przeszył dźwięk wyciąganego ostrza, a Gaspar zobaczył zbliżającego się do kobiety drugiego mężczyznę, faktycznie głodowej wręcz postury, który zagrażał strażniczce mieczem. Rzucił on okiem w stronę, gdzie znajdował się Gaspar, gdy wtedy czarodziej splótł swe zaklęcie w nadziei, że poskutkuje ono.

Zanis zatrzymał się patrząc w maga, po czym znowu zwrócił się do Faliny nie poniechawszy zamiaru rozprawienia się z osobą, która zaatakowała jego towarzysza, jednak Gaspara nie tknął.

- To tylko małe nieporozumienie przyjacielu. Nie przejmuj się tym, z pewnością… z czasem się wyjaśni. On… Marcis dojdzie do siebie wkrótce. Nic mu nie zagraża.- wyjaśnił dramatopisarz chrapliwym głosem starca.

Zanis spojrzał podejrzliwie na Gaspara.

- Nieporozumienie? On zaatakował starszego śledczego straży miejskiej, za to należy się przynajmniej miesiąc odsiadki. - odparł mężczyzna wciąż gotów zaatakować Falinę.

- Wszystko zostanie wyjaśnione wkrótce… całe to nieporozumienie. Chyba mi przecież ufasz, prawda?- zapytał z nutką smutku Gaspar.

Mężczyzna zawahał się patrząc to na Falinę, to na leżącego Marcisa.

- Niech i tak będzie… - wrócił spojrzeniem do Gaspara - Ale niech on lepiej rzuci tę prowizoryczną broń i trzeba pomóc Marcisowi.

- On przeżyje… mój przyjaciel się nim zajmie, a my porozmawiajmy.- rzekł obejmując ramieniem Zanisa i wyprowadzając go do pokoju obok. By Falina mogła spokojnie uprzątnąć i unieszkodliwić Marcisa.- Widzisz.. tak się niestety składa, że ja i mój towarzyszy musimy zajrzeć w głąb labiryntu i dotrzeć do komnaty z symbolami teleportacji, którą ów labirynt skrywa.

- Komnaty z symbolami teleportacji? Mówisz o… och. To bardzo źle się składa, bo nie może nikt tam wchodzić, a do tego… Wy… Co wy tu robicie? Nikt nie może prócz straży wchodzić do rezydencji! - poirytował się trochę Zanis.

- Mamy specjalne zezwolenie. - mruknął tajemniczo Gaspar sięgając po stronę swojej sztuki i machnął nią szybko przed twarzą Zanisa.- Przecież wiesz że bym cię nie okłamał prawda? Jestem twoim przyjacielem. Mnie możesz ufać. Jakże inaczej bym wiedział o komnacie, jeśli nie miałbym zezwolenia na jej zobaczenie?

- Od kogo je otrzymałeś? - zapytał z rosnącą podejrzliwością mężczyzna.

- Co za pytanie ? Od niego.. jednego z tajnych lordów Waterdeep, chyba nie oczekujesz że przedstawił mi się z imienia?- mruknął Gaspar.

- Hmm… Pokażesz mi jeszcze raz to pismo, przyjacielu?

- Po co… nie wierzysz mi ?- rzekł wyraźnie zasmucony i załamany Gaspar. Te oskarżenie o kłamstwo wyraźnie go zabolało.- Tak nisko mnie oceniasz? Twierdzisz że ordynarnie kłamię?!

Zanis spojrzał zaskoczony.

- Nie dramatyzuj jak jakiś Wyrmspike czy inszy Wildhawk… Ale musisz zrozumieć, że tutaj ciąży na mnie sprawa wysokiej wagi dlatego tak się przykładam do szczegółów. Jako przyjaciel zrozumiesz.

- W takim razie powiedz mi skąd wiem o komnacie?- zapytał podejrzliwie Gaspar.

- Nie mam pojęcia, ale różne rzeczy się ostatnio dzieją… - Zanis wyraźnie się zastanawiał, po czym machnął ręką - Dobrze, niech ci będzie.

- Chodźmy więc wszyscy… obejrzymy zawartość i zamkniemy tę sprawę.- stwierdził polubownie i z ulgą poeta, gestem przywołując swego wspólnika.- Ponoć Azul Gato jest w to zamieszany. Dziwna mieszanina… Wildhawkowie, Azul Gato, zaginieni kapłani… nieprawdaż?

- Dziwna, ale dziwniejsze się widziało. - stwierdził Zanis wzruszając ramionami i idąc korytarzem z powrotem do drzwi.

- To prawda…- mruknął Wyrmspike.- Tak z czystej ciekawości… i nie musisz odpowiadać, jeśli nie chcesz. Wiadomo już kogo się oficjalnie obwini za ten cały bajzel, czy też Wildhawkom pozwolimy prać swoje brudy przed sądem?

Zanis spojrzał na Gaspara, po czym pokręcił głową.

- Dobro śledztwa wymusza na mnie milczenie.

- Rozumiem… dobrze wiedzieć że jest jakieś śledztwo. Choć z chęcią zobaczyłbym zaskoczenie na twarzy starego Wildhawka… gdyby go skazali.- rzekł ze śmiechem Gaspar idąc tuż za nim.

Zanis nie podjął tematu jedynie uśmiechając się w sposób, który mógł oznaczać wszystko. Zerknął tylko za siebie, na Falinę, która szła za nimi i mruknął:

- On musi iść z nami?

- Jest trochę nadgorliwy jak na ochroniarza… ale skuteczny.Musi… niestety.- wyjaśnił Wyrmspike.

Zanis pokręcił głową i wprowadził oboje do labiryntu.

- Możemy trochę pokrążyć, bo Marcis lepiej znał rozłożenie tych korytarzy ode mnie.

- Poradzimy sobie jakoś.- uśmiechnął się Gaspar. Na szczęście czar trwał dłużej niż dzień.


Zanis prowadził Falinę i Gaspara korytarzami, czasem klucząc, czasem wracając się po swoich śladach, ale Wyrmspike musiał przyznać, że jest on cierpliwy co nie miara, bo nawet porażki w nawigacji w tym labiryncie przyjmował z zimną krwią. Falina natomiast co pewien czas spoglądała za siebie, jakby w obawie, że ktoś pojawi się w korytarzu.


Dotarli.


Zanis wszedł do pierwszego z pokoi, który pojawił się w korytarzach i Gaspar znalazł się w zasłanej runami przestrzeni.


- Jesteśmy, jak widzisz.

- Przyjrzyjmy się więc.- dłoń czarodzieja zaczęła wędrować po runach, gdy szukał w swej pamięci i wiedzy, czegokolwiek co mogłoby mu powiedzieć o tym pomieszczeniu. Nie wiedział, czemu Falina upierała się na zobaczeniu tego miejsca. Po co jej to było?

- Przydałby się tutaj mag. - stwierdził Zanis i podszedł do czegoś, co Gaspar w pierwszym momencie uznał za gruz, a były to ułożone kawałki kamienia walające się po pomieszczeniu - Powiedziałby może o co w tym wszystkim chodzi.

Falina przybliżyła się z ciekawością, dotykając run na ścianach.

- Komora do teleportacji… jeśli miałbym spekulować. Portal swego rodzaju.-mruknął Gaspar rozglądając się dookoła.- Czemu nie sprowadzisz więc tu maga?

- Marcis jest zdania, żeby się wystrzegać na razie ingerencji osób trzecich, więc jesteś szczęśliwcem. - zmarszczył brwi Zanis - Trzeba być… ostrożnym…

Falina spojrzała na Gaspara z jakąś obawą.

- Ingerencji w co? W śledztwo? - uśmiechnął się ironicznie Gaspar.- Jeśli śledztwo stoi w miejscu, to ingerencja jest konieczna niestety.

- Nic nie rozumiesz. Lepiej żeby stało w miejscu niż żeby odwróciło się i zaczęło biec z powrotem. - pokręcił głową Zanis.

- Obawiam się że może się odwrócić i tak… sądząc po tym zobaczyłem.- mruknął pod nosem Gaspar.- Możliwe że w tym w labiryncie są ukryte inne komnaty.

Zablefował.

- Skąd wiesz? - zdziwił się mężczyzna.

- Te znaki mi to mówią… oczywiście. Znaleźliście inne jakieś. Jeśli tak, to powinienem je zobaczyć. Jeśli nie… to należy bardziej się przyłożyć do poszukiwań.- wyjaśnił Gaspar.

- Jesteś magiem? - zapytał zaskoczony Zanis.

- Nieee… oczywiście że nie. Za to studiowałem teorię magii i pismo magiczne.- wyjaśnił czarodziej.

- Nie, nie znaleźliśmy innych pomieszczeń. - odparł strażnik.

- No cóż…- zerknął na Falinę, oczekując że da jakiś znak co dalej. W końcu ona chciała tu wejść. Dla niej ryzykowali tą maskaradę.

Falina odchrząknęła.

- Może w takim razie… - spróbowała swojego niedoskonałego "męskiego" głosu - Skoro znasz, szefie, pismo magicznie… Może zbadałbyś w domu te znaki…? Wiesz… Przepisał…

- Fakt.. mógłbym.- stwierdził odkrywczo Gaspar. Mógł to też pewnie zrobić wcześniej, bez Zanisa na karku.

- I wtedy podałbyś mi wyniki twoich… obserwacji? - zapytał podejrzliwie Zanis.

- Oczywiście… jestem zdania, że nie ma co ukrywać przed sobą informacji. Taka polityka do niczego nie prowadzi… poza masową ślepotą władz i decydentów.- stwierdził Gaspar.

- To byłoby naprawdę takie proste gdyby nie ten zdrajca w szeregach… - mruknął z irytacją Zanis.

-Nigdy nie jest proste mój drogi, lecz jeśli jemu uda się sparaliżować działania nadmierną ostrożnością… to już wygrał.- odparł dramatopisarz tonem mędrca.

- W takim razie skopiuj znaki i wracamy, musimy zobaczyć co z Marcisem. - zawyrokował Zanis.

Gaspar szybko zabrał się do kopiowania znaków na kartę pergaminu udając zainteresowanie nimi. Nie był jednakże… niby co miałby z tym zrobić po skopiowaniu? Owszem był magiem, ale specjalnie się teorią magii i czarostwem nie interesował.

Kiedy Gaspar skończył Zanis jeszcze raz objął wzrokiem pomieszczenie i westchnął z irytacją.

- Przeklęta sprawa.

Falina spojrzała na Gaspara i kiedy Zanis opuścił pomieszczenie dając dłonią znak, by szli za nim, Falina podeszła blisko maga i wyszeptała mu na ucho:

- Trzeba się teraz wydostać tylko… jak? Z nim?

- Jak wyjdziemy z labiryntu zmienię cię w mgiełkę i wyfruniesz poza posiadłość… ja… mam jeszcze jeden czar na ucieczkę.. ostatni.- rzekł konspiracyjnym tonem Gaspar.

- A kiedy to ze mnie zejdzie? - dopytała trochę zaniepokojona strażniczka.

- A co… śpieszy ci się gdzieś? Nie martw czar nie potrwa długo więc mykaj… jak najszybciej.- mruknął cicho mag.

Falina skinęła głową i ruszyła za Zanisem, co pewien czas tylko spoglądając na Gaspara niespokojnie.




Po wyjściu z labiryntu Gaspar nie czekał zbyt długo… puścili Zanisa przodem, a Wyrmspike kilkoma słowami gestami zmienił Falinę w mgiełkę. To mogło przejść niezauważone.

Mgiełka szybko uleciała uchodząc uwadze Zanisa, który skierował się od razu w miejsce, gdzie pozostawili Marcisa, jednak jeszcze zanim ten pojawił się na widoku, do uszu obu mężczyzn, którzy opuścili labirynt doszły wściekłe słowa drugiego strażnika:

- Zanis? ZANIS! Masz ich?!

Zanis zatrzymał się i spojrzał na Gaspara trochę mętnym wzrokiem dostrzegając, że nie ma nigdzie Faliny.

- Pobiegł do labiryntu.- rzekł Gaspar i dodał.- Idź go złap, a wyjaśnię to nieporozumienie Marcisowi.

Zanis skinął głową i ponownie zagłębił się w labiryncie.

- Zanis? Zanis?! - Gaspar usłyszał jak ktoś niezgrabnie próbuje się podnieść na nogi.

Gaspar nie miał zamiaru się tłumaczyć, więc podbiegł do najbliższego okna. Otworzył je, rzucił kolejny czar i jako kruk pofrunął na wolność.




Kruk wylądował tuż za Faliną i zaczął zmieniać postać na przebranego za starca poetę.

- No i zobaczyłaś tajny pokój pełen glifów… jesteś zadowolona?- zapytał ironicznie Gaspar.

Falina fuknęła z irytacją.

-Tak. W innym wypadku bym go nie zobaczyła.

- No i… cieszy mnie to, że jesteś zadowolona z tego. Co teraz zamierzasz zrobić z tą wiedzą?- mruknął Wyrmspike.

- Nie umiesz określić dokąd prowadziła ta teleportacja?

- Jestem dramatopisarzem, a nie magiem… to znaczy… nie jestem prawdziwym magiem z kapeluszem szpiczastym na głowie i z chorą fascynacją laskami ...magicznymi.- odparł ironicznie Gaspar.- Mogę popróbować rozgryźć glify, acz… lepiej poszukać kogoś specjalizującego się w teorii magii.

- I jeszcze powiadomić straż jak weszliśmy w posiadanie tego? - mruknęła niepocieszona Falina.

- Może kogoś prywatnie? Nie znasz jakiegoś maga, któremu mogłabyś to podrzucić bez spowiadania się skąd to masz? Ot… tak z ciekawości?- zasugerował Gaspar, który sam z magiczną społecznością Waterdeep nie był w dobrych stosunkach, nie był też w złych. Ogólnie Gaspar ignorował tutejszych magów starając się spotykać ich jak najrzadziej z nimi. A oni odpłacali mu tym samym, więc obie strony nie wchodziły sobie w drogę.

Falina skrzywiła się lekko.

- Tak jakby mam… - westchnęła i przewróciła oczami - Mój były.

- To rzeczywiście… masz kłopot.- stwierdził smętnie dramatopisarz i wzruszył ramionami.- Obejrzę zapiski, ale niczego nie obiecuję. Magia to nie moja… specjalność.

- Strasznie marudzisz o tej magii, wiesz? - mruknęła z przekąsem Falina - Mag, który twierdzi, że w sumie na magii to się nie zna!

- Bo widzisz moja słodka…-stwierdził Gaspar.- Trochę zaklęć liznąłem w młodości. Trochę sztuczek podłapałem, by nadać mym przedstawieniom blichtru. Ale w porównaniu z innymi… prawdziwymi magami, to jestem zwykłym szarlatanem.

- Jak byś się przyłożył, to byś coś więcej z tego miał.

- Ja się bardzo przykładam .. do mego teatru i pisania sztuk.- stwierdził spokojnym tonem Gaspar.- Nie zajmuję się tym…- wskazał na mury posiadłości Wildhawków.-...to jest robota dla straży i może tego Azul Gato. Ja cóż… poza tym… Ten Zanis wspominał o zdrajcy w waszych szeregach. Wiesz może coś na temat?

- Niezbyt… ale zauważyłam, że ostatnimi czasy ciężej idą śledztwa. - parsknęła - Ale ja nie jestem wysoko, więc mnie takie ciekawostki zazwyczaj omijają.

- Zainteresuj się które śledztwa idą szczególnie ciężej.- zasugerował Gaspar.- Przypuszczam że mogą być ze sobą powiązane.

- Dobrze… Spróbuję się zorientować niemniej powiem ci, że… myślałam, iż jesteś gorszym magiem. Zaskoczyłeś mnie.

- Miałem naprawdę sporo szczęścia.- stwierdził Wyrmspike.- Tymora nam sprzyjała.-

Splótł ramiona razem mówiąc.- Wiem co gadają. Kapłani nie mają kontaktów z bogami, to… znaczy, że bogów nie ma. Ale przecież oni pilnują trybów świata, więc… pewnie mają jakieś boskie sprawy na głowie i mniej czasu dla śmiertelnych.

- Być może, ale… Chyba powinniśmy się stąd zwinąć. - rozejrzała się, po czym spojrzała na Gaspara i spokojnie dodała - Mam służbę jutro, ale dopiero zaczyna się po południu, więc… U ciebie czy u mnie?

- Chyba u mnie… Kiedy będziesz miała czas i ochotę.- mruknął Wyrmspike i zaczął odklejać jej wąsy z twarzy.

- Mam czas i ochotę teraz. - odparła krótko i rzeczowo.

- No to chodźmy do mnie.- uśmiechnął się Gaspar.


Była to w końcu jakaś rozsądna decyzja. Wyrmspike miał już dość na dziś przygód, zwłaszcza że wyprztykał się z dużej ilości zaklęć przeznaczonych na ucieczkę. I generalnie miał kłopot z tym jak wiele widziała Falina. Wszak chciał uchodzić za raczej przeciętnego maga o niewielkich umiejętnościach, wykorzystującego magię w niewielkim stopniu i nie potrafiącym sięgnąć po zaklęcia takie jak kula ognista, lub potężniejsze.

No i mówił szczerze… w porównaniu z innymi magami mieszkającymi w Waterdeep jego wiedza na temat magii była skromna. Nie wiedział ile zdoła odkryć badając glify, ale w tej chwili mało go to obchodziło. Jako Azul Gato miał swoje kontakty i chyba nadszedł czas by je wykorzystać.

Ale to… sprawa na później. Zbliżało się południe. Dobry czas na posiłek w miłym towarzystwie Faliny i być może kilka namiętnych chwil z gorącokrwistą strażniczką po posiłku.

Bądź co bądź, jej impulsywność miała pewne zalety.

No i kot… trzeba kicię nakarmić, chyba że futrzak sam zdołał zaspokoić swoje potrzeby.

Zell 13-02-2016 01:47

ROZDZIAŁ II: Łaska uzyskana, łaska utracona
 

Quelnatham Tassilar, Ocero Gazgo

Plan wydawał się być prosty, ale jak to z takimi planami bywa, szybko okazało się, że tak kolorowo, jak Quelnathamowi mogło się wydawać, nie było.

Ustabilizowaniu stan Lyesatha przy pomocy magii zawartej w miksturze, dowiedzieli się mniej więcej gdzie się znajdują, Quelnatham przyzwał dwa konie do transportu ich trójki. Wszystko pięknie, prawie bezproblemowo, jeżeli nie liczyć tych wizji, które najwyraźniej wywołała nieopanowana magia zaklęcia teleportacji. Problem zaczął się dość szybko, gdy tylko Ocero zrozumiał, co dla niego zostało przygotowane.

Pierwszą reakcją kapłana było rozbawienie, jak radość z dobrego żartu. Drugą reakcją na potwierdzenie tego, że ma jechać konno i to z nieprzytomnym Lyesathem było niedowierzanie i śmiech zmienił się na nerwowy, zaś trzecią reakcją było stanowcze nie, jednak kiedy Quelnatham nie odpuszczał mina Ocero z zaciętej zmieniła się na minę człowieka przechodzącego właśnie najgorsze katusze w Baator. Spojrzał jeszcze raz to na elfiego wieszcza, to na konia, żeby znowu powrócić zbitym spojrzeniem do Quelnathama jak dziecko, które naprawdę, ale to naprawdę nie chce jeść tej marchewki, ale kiedy okazało się, że próba wpłynięcia na elfa to daremny trud zrobił jedyną rzecz jaka pozostała mu na tym świecie w obliczu surowości postanowienia…

...poddał się.

Quelnatham już od samego początku mógł mieć wątpliwości co do planu posadzenia Lyesatha wraz z Ocero na jednym koniu, jednak to człowiek wydawał się być silniejszy z ich dwójki, więc mógł bez problemów podtrzymać nieprzytomnego czarodzieja. Relatywnie dużo czasu minęło zanim kapłan, który zaklinał się, że nigdy nie wsiadł na konia i mówił o tym już wcześniej, zdecydował się spróbować dosiąść przyzwane zwierzę. Najpierw trudził się, aby włożyć jedną stopę w strzemię, a kiedy już po wielkich bólach udało mu się tego dokonać, przyszła pora na wciągnięcie się na siodło. Mimo że nie miał na sobie ciążącej zbroi, to trud jaki włożył w to przedsięwzięcie był tytaniczny, a Quelnatham nie miał siły pomóc mu zanadto, chociaż starał się jak mógł. W końcu człowiek wspiął się i usiadł w siodle, cały zgrzany podobnie jak pomagający mu mag, a to oznaczało, że przyszła pora na posadzenie przed kapłanem nieprzytomnego elfa.

Z tym też było wiele zabawy…

Najbardziej w tym wysiłku wycierpiał się Quelnatham, którego tężyzna fizyczna została postawiona przed prawdziwym epickim wyzwaniem. Ocero siedział relatywnie spokojnie na anielsko cierpliwym stworzeniu, ale to wieszcz musiał unieść Lyesatha i "podać go" kapłanowi na tyle, żeby ten był w stanie go przechwycić i wciągnąć na miejsce przy sobie. Można było sobie zadać pytanie czy najpierw nie powinni posadzić elfa, później zaś człowieka, jednak patrząc na problemy Ocero z wdrapaniem się na wierzchowca Quelnatham wiedział, że nie zdałoby to egzaminu.

W końcu i to zostało wykonane.

Zmęczony Quelnatham na szybko wytłumaczył Ocero w jaki sposób powinien jechać za nim, bo żaden z nich raczej nie wątpił, że to lepszy plan od tego, który zakładał zaufanie w zdolności jeździeckie człowieka, jednak jak ruszyli, powoli i ostrożnie, elf zaczynał mieć coraz większe obawy co do tego wszystkiego i skończyło się na tym, że co chwila zerkał do tyłu upewniając się, że obaj pasażerowie drugiego konia nie spadli i nie złamali sobie karków… albo coś o wiele gorszego.

Ocero natomiast czuł się nie dość, że niewygodnie, nie dość, że obawiał się wypadnięcia z siodła i spotkania z gruntem, to jeszcze nie ułatwiał sprawy nieprzytomny Lyesath, za którego, bądź co bądź, Ocero był w tym momencie odpowiedzialny. Wiedział, że nie może pozwolić, aby ten spadł z konia, bo to wedle wszelkiego prawdopodobieństwa skończyłoby się katastrofalnie dla elfa. Wszystko to było okraszone dramatyczną walką o utrzymanie się na wierzchowcu o tyle bardziej dramatyczną, że zlęknionemu sytuacją Ocero tym ciężej było zachowanie równowagi, gdy grunt zdawał się go wręcz hipnotycznie przyzwać do siebie.

Quelnatham wstrzymał konia, a drugie zwierzę kierowane niewprawną ręką człowieka zatrzymało się jak i przedstawiciel jego gatunku

Zdjęcie Lyesatha z jednego konia oraz zejście Ocero, które prawie skończyło się upadkiem zajęło trochę czasu, ale tak było trzeba. Nawet jeżeli elf był słabszy fizycznie od człowieka, to jednak miał pewność, że z powodu jakiejś paniki nie sprawi, iż Lyesath zleci z konia. Wciągnięcie nieprzytomnego na wierzchowca maga nie było już tak bardzo męczące, jak wciąganie go na konia Ocero, jako że tym razem to kapłan wysilał się najbardziej. Później wystarczyło tylko poczekać, aż Ocero, przerażony wizją ponownego wejścia na zwierzę, wdrapie się nań i można było ruszać.

Konie wiozły ich tak długo, jak długo, obaj, mieli siłę trzymać się w siodłach i nie zrobiło się zbyt ciemno na dalszą jazdę, szczególnie ze względu na wzrok Ocero. Niemniej obaj mężczyźni czuli się wyczerpani tym dniem pełnym wrażeń i Quelnatham rozglądał się za dobrym miejscem na nocleg, ale wiedział już, że przypłaci dzisiejszy wysiłek poważnym bólem mięśni…


Kiedy zatrzymali wierzchowce w dogodnym, jak się zdawało, miejscu, Quelnatham polecił Ocero zostać przy Lyesathie, kiedy on sam się tylko rozejrzy, aby zyskać większą orientację w terenie. Miał pewne przeczucie, że nie dość, że znaleźli się na ziemiach Semberholme, to jeszcze zbliżali się do jego domu, jednak zawsze warto było się upewnić i faktycznie - byli już niedaleko, jak zdołał określić elfi wieszcz. Rozłożyli obóz i udali się na spoczynek w namiocie, który posiadał elfi wieszcz.

Nie mogło się jednak to tak po prostu skończyć, prawda?

Ocero czuł ból we wszystkich kończynach, który jednak nie był porównywalny z bólem kręgosłupa, a szczególnie z bólem zadniej części ciała. Próbował się położyć i usnąć, ale to na nic się zdawało, więc opuścił namiot, aby chociażby przejść się wokół niego, rozprostować się i dać sobie trochę czasu zanim zdecyduje się kontynuować katusze leżenia.

Noc była ciepła, ale kapłan wiedział, że lato dobiega już końca. W powietrzu unosił się słodki zapach lasu, do którego jednak Ocero nie był przyzwyczajony, a ciche odgłosy cykad i przemieszczania się nocnych zwierząt nie polepszały sprawy. Człowiek czuł się zmęczony, ale wiedział, że w tym momencie na pewno nie uśnie…

W końcu dojrzał do postanowienia, iż jednak uda się na spoczynek, nawet jeżeli miałby tłuc kamieniem w głowę, aby stracić przytomność. Zrobił krok w stronę namiotu i wtedy wydarzyło się coś, co musiało być złośliwością bogów.

Poczuł chłód ostrza na gardle i usłyszał przy uchu słowa wypowiedziane szeptem w śpiewnym języku:

- Uma il' bela, N'Tel’Quessir.



Erilien en Treves

Wypoczynek przyniósł nowe siły Erilienowi, którego nawet bez niego wręcz rozpierała energia. Wyczuwał obecność swego boga, a to samo w sobie sprawiało, że zmęczenie było paladynowi niestraszne. Wiedział, że gdzieś tam jest On, że być może praktycznie na wyciągnięcie ręki, tak blisko, a jednocześnie tak daleko… Ta myśl nie dawała mu spokoju, wiedza że mógł być już tuż tuż, a jednak wciąż nie dotarł do celu. Na domiar złego wbrew nadziejom nie odzyskał paladyńskich mocy, pomimo iż odczuwał już obecność boga, jednak… czy samo to uczucie nie było nagrodą samą w sobie?

Nie mógł usiedzieć na miejscu gdy po wyjściu z transu musiał poczekać, aż obudzi się Aeron. Walczył z sobą, aby go nie wybudzić wcześniej, żeby nie ruszyli już teraz. W końcu te trzy godziny powinny wystarczyć pół elfowi! Nerwowo gryzł suszoną wołowinę tak długo, aż stała się papką, obserwował iskierki światła księżyca odbijające się w Dhaerowathilu, uniósł głowę, aby skrzyżować swoje spojrzenie z taflą Selune, ale jej sierp jedynie przypomniał mu o symbolu Corellona. Po raz setny po cichu przybliżył się do Aerona sprawdzając czy wciąż on śpi żeby ponownie zostać odprawionym z niczym, gdy okazało się, iż jego brat faktycznie wciąż mierzy się ze swoimi snami. Próbował się przekonać, że już minęło wystarczająco czasu, że pora na pobudkę, chociażby po to, aby oszczędzić rudemu bratu horroru wizji, jednak z tymi myślami walczyła troska o brata, która jednak zdawała się być osłabiona przedłużającym się oczekiwaniem.

Wreszcie niemożliwe do opanowania pragnienie stanięcia przed bogiem zwyciężyło i Erilien wpierw nieśmiało, a później stanowczo wybudził Aerona ze snu. Wytrzymał wszak całe wieki, jak jawiło mu się te pięć godzin od czasu, jak mieszaniec utulił głowę do snu.

Na wpół przytomny Aeron mruknął coś niezrozumiałego, ale rozentuzjazmowany Erilien ponowił próbę wyciągnięcia brata z wymiaru snu, a był na tyle uporczywy w swym działaniu, że przyniosło ono skutki. Pół elf przebudził się i nawet jego poirytowany wzrok nie mógł zmniejszyć gotowości paladyna do ruszenia w dalszą drogę. Ledwo dał Aeronowi coś przełknąć, a już ruszyli dalej na poszukiwania boskiego ojca Tel'quessir.

Erilien szedł na przedzie raźnym krokiem nie mówiąc za wiele, skoncentrowany na swoim postanowieniu. Nie widział, że Aeron ledwo dotrzymuje mu kroku, w końcu obaj musieli ponosić ofiary! Na końcu tej drogi oczekiwał boski przodek, nie było czasu na odpoczynek!

Nie czuł upływu czasu.

Nie zatrzymali się nawet w momencie, gdy zaczął padać deszcz, jednak kiedy rozpadało się na dobre, a Erilien wciąż gnał przed siebie, wyprzedził go jego brat stając mu na drodze i chwytając go za ramiona krzyknął:

- Erilienie! Posłuchaj mnie wreszcie! - z włosów pół elfa skapywała woda, podobnie jak i z erilienowych, a dłonie mieszańca były zimne, zaś on drżał na całym ciele nierozpalany energią, jaka ogarniała paladyna. Erilien mruknął coś i chciał ruszać dalej czego potomek elfa i ludzkiej kobiety znieść już nie mógł.

Aeron wymierzył Erilienowi cios w szczękę, co było nie tyle bolesne i szczególnie silne, co zaskakujące i sprawiło, że paladyn poślizgnąwszy się na mokrej ściółce stracił równowagę próbując ją odzyskać, po czym upadł na rozmokłe poszycie leśne.

- Błagam! - Aeron krzyknął ponownie, ale w tym krzyku wyczuwalna była nie tyle złość, co desperacja drżącego na deszczu i wietrze pół elfa, o czym dobitnie świadczył elfowi tępy ból szczęki.




Theodor Greycliff, Gaspar Wyrmspike

Przedstawienie czas zacząć!

Theodor przybył wraz z lady Cornelius na przedstawienie Wyrmspike'a o wyznaczonej porze i miejscu. To on płacił za bilety, ale nie mógł żałować, jako że miał zobowiązanie do zrealizowania, a do tego nie pogardziłby dobrą sztuką przeciwnika Amandeusa Wildhawka… w którego to rezydencji był nie tak dawno, walczył z masą heretyków ramię w ramię z kapłanem Selune i kilkoma innymi bardziej lub mniej bratnimi duszami.

Zastanawiająca była cała ta gromadka, która znalazła się z własnej, lub nie, woli w tamtej posiadłości, jak i wszystko, co z tej zbieraniny wynikło. Co tam robił Azul Gato i dlaczego stary Wildhawk oskarżył syna o nastawanie na jego życie? W tym wszystkim było więcej pytań niż odpowiedzi, a skoro wszyscy poszli w swoje strony Theodor nie miał żadnego punktu zaczepienia w swoim mniemaniach prócz tego, co zdołał już pojąć. Wiedział jednak, że to nie był pełen obrazek, ale cóż mógł w tej chwili poradzić? I jeszcze to straszenie jakimś zaklęciem, które ponoć zostało na niego nałożone… Greycliff nie czuł żadnych negatywnych skutków istniejącego, czy nie, zaklęcia, a miał swoje sprawy do załatwienia w Skullporcie i Waterdeep, ale nawet czy gdyby nie miał takowych - poszedłby z nieznajomymi do Cormanthoru, kiedy nie było dla niego pewności nałożenia na niego jakiejkolwiek klątwy?

Właśnie.

Teraz jednak siedział z lady wśród innych koneserów sztuki, śmiejąc się radośnie z żartów komedii Wyrmspike'a i zapominając o całym świecie. Nagle Macha nie miał znaczenia, jak i sam fakt, że zniknął. Nagle wendetta i chęć zniszczenia jego organizacji odeszła w niepamięć. Arvas, Farell, Elerdrin, Arnelius… Przyjaciele i wrogowie. Wszystko to w momencie tej wyrafinowanej rozrywki nie miało znaczenia, ale później, po tym jak przebrzmiało ostatnie słowo sztuki, po tym jak aktorzy skłonili się nagradzającej oklaskami publiczności, a kurtyna opadła…

...wróciło życie, a życie już tak radosne nie było.

Theodor widział Gaspara, z którym nawet jakiś czas temu, jeszcze przed chaosem z bogami, napotkał Wyrmspike'a i nawet zamienili kilka słów ze sobą. Może go pamiętał? To zawsze pomaga w zawiązywaniu rozmowy… szczególnie że Theo miał wrażenie, iż jedna z aktorek była tą samą kobietą, z którą tamtego wieczoru widział dramatopisarza.

Kiedy goście zaczęli się rozchodzić Moneta zauważył moment, w którym mógł zaczepić obecnego na sali artystę, z którym była nieznana Greycliffowi kobieta.


Gaspar mimo wszystko mógł zaliczyć poprzedni dzień do udanych.

Nawet jeżeli był to dzień męczący, nawet jeżeli uszczuplił swój arsenał zaklęć, nawet jeżeli było to wszystko ryzykowne - Falina temu zadośćuczyniła. Poszła z Gasparem, tak jak ustalili, do jego mieszkania i po okiełznaniu szalejącego z głodu kota i ugłaskaniu go tak, żeby dał trochę prywatności ich dwójce udało się zyskać czas dla siebie… i było gorąco.

Co by nie mówić ta strażniczka miała pazur i umiejętności, o które większość nie posądziłaby strażnika miejskiego… i nie mowa tutaj o tych łóżkowych, które również były niczego sobie, a wręcz sprawiały, że i Gasparowi podnosił się puls na długi czas. Kobieta miała w sobie trochę zagadki, której Wyrmspike jeszcze nie odkrył, ale czy to nie było również w niej podniecające?

Teraz jednak było przedstawienie, na które przyszła i ona, wyciągając Gaspara z jego gniazdka, żeby pilnował swoich aktorów i cieszył się wraz z publicznością. Oglądanie sztuki spisanej własnym piórem nabierało dodatkowych kolorów, kiedy wraz z nim oglądała ją Falina. Sprawiało niewypowiedzianą przyjemność obserwowanie jak się ona dobrze bawi, jak się śmieje i obserwuje grę w skupieniu, zupełnie jakby to wszystko zostało przygotowane właśnie dla niej.

Jednak przedstawienie kiedyś się kończy… ale kobieta zostaje.

Było już relatywnie późno, bo zbliżał się zmrok, a Gaspar mógł teraz fantazjować na temat dalszych kroków jakie poweźmie z Faliną. Może znowu pójdą do niego, a może ona zechce go widzieć u siebie? Nawet jeżeli nie dojdzie do niczego gorącego, to czy Gasparowi tak bardzo by to przeszkadzało? Na to pytanie musiał sam przed sobą odpowiedzieć, jednocześnie nie wiedząc co o tym wszystkim sądzi sama zainteresowana.

- Stworzysz kiedyś sztukę o straży? - kiedy oblegający artystę widzowie rozeszli się do Gaspara doszło pytanie Faliny, która wciąż siedząc wpatrywała się w "maga nieporadnego w sztuce magicznej".





Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:52.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172