lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu DnD (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/)
-   -   [D&D/Path] Ognie Erelhei-Cinlu II- Nowa Fala [+18] (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/14596-d-and-d-path-ognie-erelhei-cinlu-ii-nowa-fala-18-a.html)

abishai 12-04-2015 21:36

6-10 Mirtul 1373; Erelhei-Cinlu




W mieście wrzało od plotek, bo i było o czym plotkować. Tajemnicze potwory kryjące się w opuszczonym mieście ilithidów, tajemnicze potwory polujące w kopalniach duergarów, tajemnicze wyprawy Thay i Domów do okolicznych jaskiń Podmroku. Zaiste było o czym plotkować. Niemniej najwięcej ciekawości i tak wzbudzał proces mający się odbyć w Twierdzy Vae. Bowiem taki rodzaj sądu nie był znany drowów. Prawo do obrony, mowy oskarżycielskie? Rzeczy egzotyczne dla drowów.
Morderstwa rozsądzano wszak tu szybko. Jeśli morderca dał się złapać to ginął, jeśli nie… cóż… jeśli ktoś chciał dochodzić pomsty na mordercy, to szukał sposobu na to we własnym zakresie. A kapłanki nie bawiły się w dochodzenie winy, tylko wymierzały “sprawiedliwość” wedle własnych kaprysów ukrytych za “Wolą Lolth”.

Zainteresowanie tym procesem było zadziwiająco spore wśród plebsu, nawet biorąc poprawkę na fakt egzotyczności procesu sądowego. Budziło to oczywiste zaskoczenie i podejrzliwość, zarówno wśród domów jak i w samym Thay. Co gorsza… człowiek ośmielił się porwać dziecko należące do członkini Domu Tormtor i to stojącej dość wysoko w hierarchii, bo syna samej Han’kah “Mackobójczyni” Tormtor.
Człowiek… i głupiec… albo ktoś z plecami. Niewątpliwie ktoś z Thay, choć równie dobrze na zlecenie szlachetnego drowa. Nie można było wszak zapomnieć, że Han’kah Tormtor była postacią kontrowersyjną i miała wielu wrogów.

7 Mirtul 1373; Erelhei-Cinlu;

Lesen Vae


Spotkanie z Sereską niewątpliwie należało do zaszczytów… ale było też i przywilejem Lesena. Matrona wzywała go pewnie z ważnego powodu, choć Lesen nie potrafił się domyślić jaki on jest. Z pewnością powodem nie był zbliżający się proces, bo ten akurat był dopiero w przygotowaniu. Niepokoiły też Lesena czarne zbroje drowów które mijał. Tylko jeden rodzajów samców nosił w Erelhei-Cinlu czarne zbroje płytowe. Zakonnicy Selvetarma. I tylko jedna osoba miała władzę nad nimi w Twierdzy Vae, oczywiście po samej Seresce. Tą osobą była Lanni.
To… nie wróżyło dobrze, choć oznaczało także, że sprawa jest poważna.
W sali audiencyjnej na jednym tronie siedziała Sereska, a na drugim Lanni. Otaczające salę drowy należały do osobistej straży Matki Opiekunki, jak do gwardii Selvetarma Opiekunki Świątyni.
- Lesenie Vae… zostałeś wezwany z powodu sprawy najwyższej wagi.- rzekła urzędowym tonem Sereska. Zły znak.

8 Mirtul 1373; Icehammer

Xullmur’ss


Walki w kopalniach okazały się krwawe i wyczerpujące. I wydawały się nie kończyć. Stwory które niczym szczury opanowały kopalnie. Jak się okazało, walka też była podobna do walki ze szczurami. Stwory nie były silne, ale za to były liczne i potrafiły wykorzystywać zarówno swą liczebność, jak i charakter jaskiń. Potrafiły się przeciskać przez wąskie szczeliny, atakować z zaskoczenia i wycofywać się nagle. Walka z nimi nie była ani łatwa, ani przyjemna… Ani skuteczna na dłuższą metę.
Raz oczyszczone kopalnie, nie pozostawały czyste długo. Wkrótce bowiem w miejsce wybitych stworów przybywało nowe stado. Oznaczało to kolejne walki, tylko po to by mieć spokój przez następne dwa trzy dni. To oczywiście dawało robotę najemnym duergarom, drowom, a nawet ludziom… jednak zubożało kiesy kupców co najbardziej… martwiło Thay.
Xullmur’ss więc podejrzewał, że rodziny kupieckie podejmą jakąś inicjatywę, by zakończyć ten impas. I plotki krążące po ulicach Icehammer potwierdzały to. Przybycie poselstwa Thay i zakulisowe rozmowy z Domami kupieckimi to budziło spekulacje na targu i w małych sklepikach. Dla kogoś kto znał miasto i duergary takie plotkowanie było zaskakujące. Duergary bowiem były z natury milczkami i nie gadały za bardzo o niczym poza interesami. Więc owe spekulacje… znaczyły o wadze sprawy.
Co prawda Król i Rada Przywódców Klanów oficjalnie odrzucili propozycję pomocy ze strony Thay, acz…. możliwe, że zrobili to tylko dla zachowania pozorów. Bowiem posłowie Thay nadal przebywali w Icehammer. Coś się szykowało… i Xullmur’ss mógł się w to wkręcić, lub zostać pominiętym. Coś się działo i mogło być szansą dla Xullmur’ssa

Severine Tormtor


Ciało stwora nie zrobiło na Gregerze żadnego wrażenia. Dwadzieścia podobnych stworów gniło w jego kompostowniku. Dwieście kolejnych gniło w jego klanowej kopalni. Jak wytłumaczył krasnolud, to robactwo zainfekowało wszystkie kopalnie miasta Icehammer i były obecnie bardziej pospolite szczury. Ba szczurów już nie było w mieście i jaskiniach.
Siedząc przy grzybowym piwie z Severine duergar opowiedział jej ogólnie o wydarzeniach z ostatnich dni. O pierwszych pojawieniach się tych stworów, o walkach… z czasem narastających do chaosu.
- Niewolnicy wykorzystali pojawienie się tych stworów do buntów i ucieczek. Strażnicy zaś byli nie dość liczni i nie dość dobrze wyszkoleni, by poradzić sobie z tą sytuacją. Ale to się już zmieniło.- uśmiechnął duergar.- W tej chwili sytuacja jest pod kontrolą, a moi podwładni mają w związku z tym mnóstwo roboty. A co ciebie do mnie sprowadza tak prędko droga Severine?

8 Mirtul 1373; Tunele Podmroku

Han'kah Tormtor


Wojowniczka nie tego się spodziewała po tej wyprawie. Owszem… obecność Olorraeny jak i natura misji wymagały zdolności dyplomatycznych. Niemniej odkąd zjawiła się Kiel'ndia sytuacja zrobiła się… ciekawa. Obie drowki delikatnie mówiąc za sobą nie przepadały i ich brak zaufania do siebie, był bliski paranoi. Olorraena wręcz czekała na moment kiedy Kiel’ndia zacznie wbijać sztylety reszcie grupy. I wręcz zanudzała Han’kah przypominaniem o nieufaniu Aleval. Te kobiety miały zas sobą historię, sądząc po zachowaniu dramatyczną i pikantną. Niemniej sama Kiel’ndia mimo chowaniem się za maską była całkiem sympatyczna i wesoła. I świetnie się dogadywała z Kel. Szybko się polubiły, a że Kel lubiła chodzić do łóżka z tymi których lubi… szybko zaczęły dzielić namiot ze sobą.
Obecność Aleval była więc frapująca… ale ich zwiadowcy byli nieocenieni. Mogli z pewnością stawać w szranki ze zwiadowcami Vae. Przez co, każdego początku cyklu, na “stół narad” trójki drowek trafiały raporty z pobliskich jaskiń. Wyprawa zyskała naprawdę czułe oczy i uszy… rzecz nieodzowną w ich sytuacji.
Tym bardziej więc ciekawy były kolejny raport. Kilka odnóg od nich, odchodzących od głównego szlaku, Aleval napotkali ślady życia. Osadę. Świeżą osadę istot z innej części Podmrok. Niedawno założoną małą kolonię Kuo-Toa. Dla trójki przedstawicielek Domów, ta kwestia była dość… frapująca. Co bowiem miały zrobić z tą niespodzianką. Nie były dość liczne by atakować osadę kuo-toa. Nie miały dość podwładnych by transportować łupy i niewolników. Poza tym… drowy i kuo-toa łączyły dość nietypowe relacje. Generalnie obie rasy bowiem nie były nastawione do siebie zbyt wrogo. Z kuo-toa byli dość kiepscy niewolnicy, a sama stwory były dość waleczne. ich kolonie nie były nigdy zbyt bogate… a dostarczały drowom to czego same nie bardzo potrafiły zdobyć. Ryby i wodne stworzenia. Gdyż same mroczne elfy z reguły nie potrafiły pływać i nie budowały łodzi. Czy te kuo-toa były nastawione przyjaźnie, czy wrogo? Trudno powiedzieć. Zapewne pochodziły z daleka i nie słyszały o Erelhei-Cinlu które w zasadzie było nastawione przyjaźnie do lokalnych kolonii kuo-toa. Tyle że w okolicy wszystkie kolonie zginęły zmiecione przez inwazję ilithidów z innego świata.

Icarius 18-04-2015 21:28

Plotki, zdarzenia, rozmowy....

Icehammer było ożywione. Groźba jaka nad nimi zawisła była zagrożeniem dla wszystkich. Brak kopalni, to brak urobku... Zatem nie tylko górnicy i właściciele byli zagrożeni. Dotyczyło to również kowali i tych zwykłych trudzących się przy swoich wyrobach w pocie czoła tradycyjnymi metodami... Jak i runotwórców umieszczających zaklęcia na zbrojach i mieczach z rzadkich metali. Brak wydobycia to brak produkcji skoro tak go nie ma czym handlować. Zatem również kupcy byli zagrożeni. Całe miasto wrzało, co dla tak skrytych istot jak krasnoludy było nie lada wydarzeniem. Xullmur'ss chciał być częścią rozwiązania problemu. Pośrednią, bezpośrednią jakąkolwiek. Czarodziej w jego sytuacji nie mógł pogardzić taką okazją. Wyrobienie sobie kontaktów w Icehammer było istotne, nigdy nie wiadomo kiedy sytuacja w E-C może stać się gorąca. Nie słynął z rozsądku czy zahamować. Starał się ostrożnie stąpać bo bagnie jakim było dla niego miasto. Jednak obawiał się, że rzeczywistość może mieć inne zdanie na temat jego przyszłości. Wykonał kilka spotkań. Z krasnoludami a nawet nielicznymi w mieście drowami....

Szykowała się wyprawa krasnoludów i żaden drow nie będzie brany pod uwagę. Nie w sposób oczywisty, jeśli nieumarły sam nie zadba o rozwój swoich interesów... Nikt za niego tego nie zrobi. Nadszedł czas na spotkanie które mogło im uchylić drzwi. Drzwi które prowadziły do lepszych kontaktów i kontraktów za tym idących.

Krasnolud nazywał się Gravton i był ponoć bogatym kupcem. Ponoć… bo po stroju ciężko było to stwierdzić. Ubierał się ponuro, ubogo i niegustownie, co każdy inny szarak jakiego Xullmur’ss widział w swoim życiu.
Rozmowa odbywała się w sklepie owego Gravtona, a sam brodacz nie podał niczego wykazując się typową duergarską kurtuazją.
- Więc… w ramach przysługi zgodziłem się z tobą pomówić...Xullmur’ssie. Więc mówię… o co chodzi?- rzekł na wstępie krasnolud.
-Wiem, że Daugerowie cenią solidną pracę. Widać to w waszych wyrobach nieważne czy jest to ruda czy broń. Jeśli jest zrobiona przez Duergara oznacza wyrób odpowiedniej jakości. Jestem Czarodziejem o sporym potencjale. Nie boję się walki, nie należę do tych strachliwych chowających się za plecami innych. Wraz z moimi towarzyszami, będąc drowami zdajemy sobie sprawę z ponurej renomy jaka nas otacza. Chaotycznych, zmiennych i niegodnych zaufania. Tak jest w Erelhei-Cinlu wymusza to na nas tamtejszy świat. Jakże inny od Icehammer. Tu hołduje się innym wartościom i obowiązują inne zasady. Jeśli chcemy być częścią tego miasta, trybikami w tej maszynie musimy to zaakceptować i robimy to. Gdy potwory zalęgły się w waszych kopalniach, oczyszczaliśmy się udowadniając swoją wartość lub przynajmniej to, że warto dać nam szansę. I właśnie oto chodzi, o kolejną szansę.- odpowiedział Xullmur’ss.
- A o jaką to szansę wam chodzi?- spytał podejrzliwie krasnolud.
- O szansę wykazania się, zarobienia i bycia częścią rozwiązania problemów miasta. Chce tu zdobyć renomę i prestiż a nie być postrzegany jak…- nie dokończył zdania obaj wiedzieli jak drowy są postrzegane w mieście -Nie obca mi jest magia śmierci czy dezintegracji. Całe miasto aż huczy od opowieści o potworach z kopalni i implikacjach ich istnienia. Uderza to w wydobycie rud, zatem i produkcje i handel. Byłem tam widziałem je i ich ilość, to jak szybko znów zapełniają tunele.. są jak plaga. Trzeba jej zaradzić i chciałbym zaoferować swe usługi. Czeka was zapewne wyprawa do źródła problemu, czarodziei nie ma wielu w Icehammer. Moje talenty mogą się zatem przydać. Wyprawa jest bardzo niebezpieczna i będzie kosztowała wiele istnień. Zasoby istnień krasnoludzkich są cenne, więc może warto rozważyć inne opcje.
- A kto powiedział, że to akurat istnienia krasno…- zaczął Gravton, ale szybko przerwał wypowiedź. Wzruszył ramionami.- Niemniej… co może jeden czarownik? I jak chcesz zaradzić tej pladze?
Widać było, że duergar coś kręcił, ale też… i próbował Xullmur’ssa wybadać.
- Jeden osobnik nie ważne jak potężny nie może nic. Chce być częścią tego co szykujecie. Sam nie mam odpowiednich znajomości by się polecić siebie i towarzyszy do tej wyprawy. Jednak tak szanowany kupiec jak ty, to już inna kwestia. Masz odpowiednie wpływy i znajomości. Wyprawa, bardzo ryzykowna wyprawa okupiona dużymi stratami niewątpliwie.. Zyskałaby natomiast uczestnika o dużej mocy. Lepiej kogoś nająć. W końcu jeśli zginę, nie będzie mi trzeba zapłacić. I moja ofiara, moja krew zastąpi krasnoludzką… Jeśli natomiast przeżyje... Pokażę, że warto było mnie nająć. Same zyski.
- Hmm… coś w tym jest, ale… jesteś drowem.- stwierdził zamyślony Gravton. “Jesteś drowem”.. prosta fraza oznaczająca postać niegodną zaufania i niebezpieczną dla sojuszników.
-Czyli mniej będziecie po mnie płakać.-zażartował -Czyściłem wasze kopalnie i byłem solidny. Nadaje się do tej roboty, którą szykujecie. Skoro “jestem drowem” potrzebuje kogoś kto za mnie poręczy. I tu na scenę wchodzi pewien zaradny i szanowany kupiec.
- Są sprawy które Icehammer woli zachować dla ciebie… -zaczął Gravton i zaraz zamilkł. Przyglądał się przez chwilę Xullmur’ssowi.- Nie sądzisz chyba, że nie pamiętamy jak mściwa jest wasza rasa i że te potworki, mogą być waszym podziękowaniem za pasywność Icehammer podczas ostatniej inwazji ilithidów?
-Oficjalną pasywność. Nieoficjalnie zawarto pewne umowy i cześć twoich pobratymców choć niewielka walczyła w tej wojnie. Za solidne wynagrodzenie. Nie jestem członkiem Domu, jak się łatwo domyślić jestem renegatem. W moim interesie leży wyłącznie moje dobro. Czarodziej taki jak ja mógł się wychować tylko w Domu i być tam kimś ważnym. Tego również łatwo się domyślić. Powiem ci zatem dwie rzeczy, po pierwsze moim zdaniem to nie drowy. Domy poniosły pewne koszta, duże koszta wszelakiego typu w wojnie z Ithlidami. Handel i cło od Daugerów to ważna pozycja w ich budżecie. Osłabienie nie chcieliby was też prowokować. Thay również patrzy im na ręce i nie pozwoliłoby zaburzyć swoich interesów. A interesy z ludźmi są dla drowów może nawet ważniejsze niż z krasnoludami. Czerwoni zapuścili mocne korzenie w mieście, niczym te ich rośliny z powierzchni. Po drugie choć to tylko domysł, te potwory nie są żadnym znanym mi gatunkiem. Wzięły się znikąd niczym topnięcie w kopani. Szybki i duży problem. Wiesz kiedy ostatni raz widziałem dziwolągi nie wiadomo skąd? Właśnie podczas wojny z Ilithdami. Kto wie czy to nie ich robota? Statek zniknął prawda? Nie pokonali nikogo w bezpośredniej walce, więc teraz próbują innego podejścia. Może to coś wylazło z ich miasta, zostały tam różne niebezpieczne rzeczy. Możliwości jest sporo… Drowy lubią niewolników, a ta plaga opustoszy Podmrok jak wcześniej ten cholerny statek. Mam nie tylko moc, mam również wiedzę i znajomości mniej lub bardziej oficjalne w E-C warto mnie mieć za sojusznika.
- Mam osobiście w nosie twoje teorie, drowie i twoja paplanina mnie nuży.- stwierdził protekcjonalnym tonem krasnolud.- I skąd ten szalony pomysł, że uważać mam cię za sojusznika. Ponoć szukasz jakiejś roboty, czyż nie?
No tak różnica kultur i podejścia.
-Tak, dla grupy zaprawionych w walkach drowów i najpewniej siebie. Wszystko zależy od specyfiki zadania Jesteś w stanie mi pomóc?
- A co ja będę z tego miał?- zapytał Gravton.
- Jeśli nas polecisz poświadczając za nas, dostaniesz pewien procent z umowy. Pomoc w wynegocjowaniu odpowiedniej stawki leżałaby zatem również w twoim interesie.- odpowiedział Xullmur’ss.
- I to rozumiem.- uśmiechnął się Gravton. I dalsza rozmowa zeszła na negocjacje czysto handlowe. Duergar żądał paskarskiego procentu, bo aż 35 monet za każde sto. Ale trzymał metaforycznie Xullmur’ssa i jego współpracowników za jaja. Niby jakim argumentem mógł się przeciwstawić temu oczywistemu zdzierstwu?
-[ I]Misja jest ryzykowna ludzie muszą zarobić dobrze by nadstawić karku. Sławna nieufność między naszymi rasami, dobrze by było nie gmatwać jej wysokim procentem. Nasz zarobek to twój zarobek, jeśli jednak moi towarzysze uznają że nie warto nie zarobi nikt. Bez twojej pomocy z kolei również się to nie uda… Trudna sprawa, trzeba rozsądku. Myślę, że 20% to nad wyraz uczciwa stawka.[/i]
- Może i uczciwa, ale to ty przyszedłeś do mnie z propozycją i to tobie zależy na uczestnictwie w niej … Ciesz się że nie zażądałem 40% procent.- odparł z bezczelnym uśmiechem duergar.
- Owszem przyszedłem bo większe ryzyko to większy zysk. Jeśli natomiast nas z niego ograbisz, zostanie nam tylko większe ryzyko. Myślę, że mógłbyś zejść z ceny do powiedzmy 25%, trzeba zacząć współpracę rozsądnie- Xullmur’ss argumentował na korzyść czegoś co można by nazwać umową, a nie paserką. Bo i nie widział sensu w wyprawie gdzie tylko ryzyko będzie duże.
- Co? Chłopie.. ja cię nie zatrudnię. Ja tylko szepnę komu trzeba słowo, by cię i twoich chłopców wzięli pod uwagę i wezmę procent od umowy na robotę za załatwienie kontraktu. Mam w rzyci ryzyko jakiego się podejmiecie.- zaśmiał się wesoło Gravton.
Xullmur'ss nie zrozumiał co krasnolud bredzi ale nie dał tego po sobie poznać.
- Dokładnie o tym mówię, 25% to rozsądna dola dla kogoś kto szepnie słówko.
- W takim razie niech ktoś inny szepnie za tyle.- odparł bezczelnie Gravton czując że ma Xullmur’ssa i jego sojuszników na smyczy.
-Trzydzieści do licha, bądź że choć trochę rozsądny.-wtrącił Czarodziej podnoszą ręce do góry w geście udawanego oburzenia.
- Trzydzieści dwa.- odparł Gravton z sadystycznym uśmieszkiem na obliczu.
-Trzydzieści i być może miałbym dla ciebie drugą propozycję....
- zbił cenę kolejnym argumentem.

Jakiś czas później przekazał zlecenie drowowym najemnikom z miasta. Musiał zadecydować... Robota u krasnali czy pomoc Han'kah. Czuł w swoich martwych i zimnych kościach, że nie wyjdzie na pomocy jej dobrze. Niemniej zdecydował się spróbować... Musiał wracać do miasta. Robił to niechętnie E-C nie fascynowało go już jak kiedyś. Przed wyjazdem dostał zaproszenie od Khalasa na prywatny bankiet. Kim był by odmawiać komuś z taką pozycją?

Komnata którą Khalas otrzymał od duergarów świadczyła o jego poważaniu wśród szaraków i sukcesie zakulisowych negocjacji. Była wygodna nawet jak na standardy drowów, co niewątpliwie było wyjątkowym ustępstwem tych brodatych kutw. Nadal jednak to była mała komnata, choć wyłożona poduszkami i bardzo wygodna. Zastawiony stół pełen warzyw i owoców z powierzchni, pieczona jaszczurka z ognistymi przyprawami. A nawet fajka wodna.
Khalas był triumfatorem, a zaproszeni goście mogli przyglądać się temu z zazdrością. Severine miała niewygodną małą klitkę w ambasadzie i jednego służącego z przydziału. Xullmur’ss nie mógł się pochwalić nawet tym.
Khalas starał się nie patrzeć z wyższością na swych gości, ale widocznie był niezwykle zadowolony z zaistaniałej sytuacji. Przywitał dwójkę drowów i wskazał miejsca, które mogą zająć.
- Więc, jak tam wasze przedsięwzięcia? Zakładam, że przybyliście do Icehammer w jakiś konkretnych celach, a nie rekreacyjnie.
Treserka z zaproszenia skorzystała chętnie, częstując się od razu soczyście wyglądającym czerwonym owocem.
- Nie za dużo masz jeszcze włosów na głowie Khalasie by w mieście lawą i potem płynącym takie frykasy zajadać?
To rzekłszy Severin wzięła swój sztylet i odkroiła kawałek owocu by następnie zacząć raczyć się miąższem.
- Nie mylisz się magu. Interesy. Niestety
Khalas pogładził się po łysej głowie i delikatnie uśmiechnął.
- Możliwe, że moda sprawiła, że tutejsi byli mi bardziej przychylni. Z waszych min zakładam, że nie poszło tak dobrze?
- Mhmmm - odparła Severine ścierając z brody sok. Mogło to być jednak zarówno potwierdzeniem domysłu maga jak i gest aprobacji dla doznań smakowych - A coo?
- No cóż, ja miałem więcej szczęścia i udało mi się załatwić kilka zyskownych kontraktów. Przykro mi, że jak na razie nie macie powodzenia, ale miałem nadzieję poświętować z tego tytułu. - Khalas sam sięgnął po jeden owoc i ochoczo wgryzł się, soki delikatnie zmoczyły jego brodę.
- Jestem wdzięczny za zaproszenie. Zakładam jednak, że nie zaprosiłeś nas tu tylko z tego powodu.- stwierdził drow zwracając się do Khalasa.
- Szczerze? Dokładnie z tego. Czy każde nasze spotkanie musi dotyczyć knowania, spisków i wojen wewnątrz wojen? Erelhei-Cinlu jest daleko stąd, jak i kłopoty, które tam zostawiliśmy. Tutaj możemy po prostu po świętować.
- Moje z reguły dotyczą, więc z chęcią przywitam odmianę- rozsiadł się wygodniej. -Pochwalisz się nam zatem co świętujemy dokładnie? Zawrzeć dobrą umowę z duergarami to nie lada sukces. Co do mnie, właśnie rozglądam się za zleceniami. Sytuacja w mieście na pewno pozwoli znaleźć dla siebie coś zyskownego.
- Udało mi się załatwić import broni, oraz rzadkich metali i stopów do enklawy. Nasze złoto najwyraźniej mniej śmierdzi niż drowie. Bez urazy.
- Oczywiście, że śmierdzi mniej. Nasze rasy mają hmm zawiłą przeszłość- po chwili wahania dodał- i pewnie przyszłość też, drowy są dość zmienne w większości przypadków. Zawsze mnie to irytowało w naszej rasie. Thay jest natomiast stabilniejszym partnerem, pewniejszym w oczach krasnoludów. Ba nawet moich. Nie ma co do tego wątpliwości. Nie martwi cię w takim razie obecna sytuacja w mieście? Rzadkie metale należy wydobywać, a i broni nie wykuwa się z powietrza. Kopalnie natomiast, póki co raczej nie pracują. Plaga tych stworów jest natomiast daleka od wyplenienia.
Severine pstryknięciem palców posłała pestkę z mango w kierunku metalowej misy i westchnęła.
- Xullmurr’ss... Xull? Mogę? - nieczekając na odpowiedź kontynuowała pozostając w tonie wyrzutu - Jeszcze przed chwilą miałeś ochotę na odmianę, a polityka Cię jednak nie opuszcza. Khal, może jakaś iluzja do świętowania? Tancerki i tancerze? Byle nie duergarscy... Muzyka? Weź zarzuć jakieś hokus pokus, bo mam ochotę potańczyć. A Ty Xull, daj trochę luzu pod tą maską, bo wyglądasz jakbyś ostatnio się bawił gdy po pieczarach Ice biegały tylko dinozaury. Albo jakby Ci nadal po głowie chodziło, że nasz czerwony przyjaciel, który na cocykl jest liczykrupą w enklawie, bez urazy Khal, zaprosił nas by wciągnąć nas w jakieś thayskie spiski?
- Możesz. Nie widziałaś jeszcze chyba prawdziwej polityki drowów ani solidnych spisków prawda moja droga? Nie politykujemy to jest rozmowa. Wymiana myśli, jedni lubią tańczyć, pić czy zaliczać…. Inni za przyjemność mają rozmowę z kimś na poziomie.- odpowiedział Xullmur'ss
- Tancerze co? Shimi, Kas, Suviela? - trójka niewolników, ludzka kobieta, mężczyzna i półdrowka weszli do pomieszczenia - Moi goście chcą odrobinę rozrywki. Zatańczcie dla nas. - niewolnicy, nieco niepocieszenie ruszyli do dzieła. Mocarny mężczyzna, dość ślamazarnie starał się ruszać w rytm muzyki, którą Khalas magicznie przyzwał. Jednak każdy ruch był wzmocniony napięciem jego mięśni. Dwie kobiety miały więcej szczęścia i zabawy, wijąc się zmysłowo między gośćmi.
Treserka wywróciła oczami na słowa Xullmurr’ss’a, szybko jednak jej uwagę przykuły thayskie rytmy i troje niewolników.
- Taniec - rzekła wstając i zaczynając się kołysać w takt łagodnych dźwięków dołączyła do mocarza o muskulaturze godnej rotha - Bynajmniej nie wyklucza rozmowy, Xull. Choć rzeczywiście przeciętnym samcom wykonywanie dwóch jednoczesnych czynności nie wychodzi najlepiej. - Stwierdziła śledząc wzrokiem ruchy Kasa, który sprawiał wrażenie jakby całe życie nie robił niczego poza noszeniem worków z thayskim złotem za Khalasem - Czasem nawet jedna ich przerasta... Ale tutaj są przecież tylko osoby na poziomie, prawda? Tak więc Wy sobie rozmawiajcie, a ja chętnie w trakcie posłucham o problemach wydobywczych duergarów. I o tych stworach… I nawet poczekam z pytaniem o to czemu taki rozrywkowy thayski prominent na celebrację zamiast kompanów z enklawy, która tłumnie do Ice zajechała, zaprasza dwoje nie najznamienitszych wcale drowów.
- Och, ponieważ w przeciwieństwie do moich kompanów z enklawy, wam ufam i wiem, że byście mnie nie skrzywdzili. - czerwony mag się zaśmiał - Na poważnie, im ufam mniej niż wam. Wy nic nie zyskalibyście na moich zwłokach. - Khalas przywołał jednego ze służących jego tymczasowej rezydencji i zamówił wino oraz trzy pucharki. Obsługa niezwłocznie wykonała polecenie i rozdała wino zebranym gościom - Towarzysze, wznieśmy toast, za zwycięstwa na wszystkich polach i możliwościach jakie niesie przyszłość. - następnie Khalas spokojnie wypił wino jednym haustem.
Xullmur’ss wzniósł toast i upił jedynie mały łyk wina.
- Nigdy go nie lubiłem ale te wasze ludzkie zwyczaje. Nie mniej gratuluję, proszę człowiek sukcesu.
Severine przyjęła podany puchar nie przerywając jednak kołysać się w rytm muzyki i obserwować gibającą się nieporadnie sylwetkę muskularnego Kasa.
- Wiesz Khalasie… gdy ostatnio zaufałam w ciemno swojej mamusi, a mamusi ufałam bardziej niż widzianym trzeci raz na oczy czarownikom, to koniec tego zaufania był taki, że dostałam bilecik do naszej ambasady w tym ajskim grajdole. Taki kurwa w jedną stronę. A wierz mi. Nie ma chyba w całym Podmroku drugiego tak nudnego miejsca jak Icehammer. Siedzisz, chlejesz i liczysz krasnoludy. Ile wlezie do kopalni. Ile z niej wylezie. Cykl w cykl. Nuda tu nudą nudę z nudy wygrzebuje. I jakkolwiek pewnie ciężko się tym przejmować gdy się żyje raptem kilkadziesiąt lat, tak wieczność w nudzie może sprawić, że niektórym we łbach zaczyna się mocno mieszać. Dlatego owszem, szczerze Ci z mojego serducha winszuję, radam i w ogóle że o podziwie nie wspomnę, bo ugrać coś korzystnie z tymi kretami to jak wejść na kacu do świątyni i na żadną kapłankę się nie wpierdolić, ale pozwolisz, że do przełykania nazbyt ostentacyjnych toastów na pierwszej naszej bibce wynajmnę Twojego niewolnika. No i przyda mu się, bo rusza się to to z gracją gorszą od moich umbrowych cudeniek.
Co rzekłszy odwróciła w swoją stronę wielkoluda i przyłożyła mu puchar do ust.
- Za sukcesy wszelakie - rzekła przechylając zawartość.
Uśmiech na twarzy zadowolonego z siebie Khalasa szybko zmienił się w zaskoczenie, przerażenie i ból. Upuścił on, obecnie opróżniony, pucharek z winem na podłogę. Sam blady z trudem łapiąc powietrze osunął się tuż za pucharkiem i skonał w wielkiej boleści na oczach gości i wpadających w panikę sług.

Severin tak po prawdzie to niespecjalnie wierzyła w możliwość zatrucia wina. Tym bardziej więc zbladła widząc co się dzieje. Nagły chłód jaki podszył skórę. Skurcz jaki ścisnął serce. Sprężyła się automatycznie odskakując do ściany pomieszczenia. Oczami błądząc między zamaskowanym Xullem, a niewolnikami… Gdzieś po drodze wpadła jej w oko miska z pestką z mango. Zimno zrobiło się dotkliwsze.
- Ekhem… - chrząknęła jakby po to tylko by wyrwać swoje ciało z impasu i ruszyła dziarskim krokiem do dzbanu, w którym spoczywały ozdobne pawie pióra. Jedna z wielu bezcennych wskazówek ochmistrza domu Tormtor znalazła właśnie zastosowanie. A wraz z nią drogę powrotną do komnaty Khalasa znalazło zjedzone przed chwilą przez treserkę mango.
Severine odetchnęła kilka razy i otarła usta z resztek rzygowin. Nie będąc pewną czy i ile Xull wypił wina, wyprostowała się i zaproponowała mu drugie pióro.
-Kurwa.- wymsknęło się Xullmur’ssowi.- Czy to zawsze muszę być ja? Środek przyjęcia i bum… trup czerwonego którego liczyłem zwerbować na sojusznika.- pokiwał z niedowierzaniem głową. Stanął w drzwiach, by nikt nie uciekł i powiedział do sług.
- Kto z was zarządza resztą? Mordy w kubeł bo wypatroszę was. Nie wiadomo kto za tym stoi. Ciało waszego Mistrza musi trafić do czerwonych czarodziei niezwłocznie i po cichu.- na szczęście muzyka wciąż ich zagłuszała.
Zgłosił się jeden ze sług, przerażony i drżący jak reszta. Ów niefortunny tancerz.
- Gdzie znajdziemy resztę czerwonych czarodziei kogoś o podobnej randze do waszego Mistrza? Mają kwatery gdzieś blisko?
- Piętro niżej.- stwierdził niewolnik.- Mistrz Bretanus.
Xullmur’ss zwrócił się do Severin.
- Sprawa ma się tak, wątpię by oskarżono nas o tak prymitywne morderstwo wykluczyć tego jednak nie można. Nie ma co na razie alarmować szaraków, to sprawa czerwonych i należałoby ich cicho o tym powiadomić. Będę chcieli to nagłośnić ich wola. Będą chcieli zatuszować, damy im taką możliwość. To nie nasza sprawa, warto byłoby jednak zachować się przyjaźnie. Severine jeśli przypilnujesz tych tutaj by byli grzeczni. Mogę zejść z naszym tancerzem na dół i powiadomić Bretanusa. Alternatywnie przedstaw swój pomysł?
- Co? - spytała po chwili nadal jakby jeszcze będąc w szoku - Jaki pomysł?? Przed chwilą prawie nas otruto! Trzeba… - zamilkła jednak spojrzawszy na Xulla, który zdawał się nie dostrzegać tej sytuacji tak jak ona - Eee… no dobra. Ty tu jesteś od polityki i spisków. Popilnuję tych łajz.
- Prowadź no tancerzu, tylko ani słowa bez pytania. Powiedz, że mnie i ciebie przysyła Mistrz Khalas z pilną wiadomością. Nic więcej, ukatrupię cię jeśli piśniesz choć słowo. Mamy być dyskretni zrozumiano?
Sługa tak zrobił i mistrz Bretanus chudy niczym tyczka z ogoloną głową łaskawie przyjął ich obu. Mistrzowi towarzyszyło dwóch duergarów ochroniarzy, a on sam był zajęty wypełnianiem pergaminu drobnym pismem.
- No więc? Czego to mistrz Khalas sobie życzy ode mnie? Jestem bardzo zajęty.- burknął Bretanus.
- Kazał przekazać panu przekazać wiadomość na osobności. Przekazał ją słownie, żeby nie wypraszać ochroniarzy wiadomo pracują mogę prosić o pergamin i pióro.
I wzbudził tymi słowami jego podejrzenie, ale Bretanus się zgodził.
“Jestem czarodziej Xullmur’ss. Mistrz Khalas biesiadował zemną i drowką imieniem Severin. Został otruty, trucizna zabiła go w przeciągu sekund. Leży martwy w swojej kwaterze. To wewnętrzna sprawa Enklawy nie wiem czy chcecie to nagłaśniać czy tuszować. Stąd ta nietypowa wizyta i nietypowy sposób przekazania informacji.” Xullmur’ss nie okazywał przy tym cienia emocji. Możliwych reakcji Mistrza Bretanusa również była kilka na czele z wszczęciem zamieszania i aresztowaniem wszystkich którzy wtedy z nimi byli. Choć mało kto byłby tak głupi by otruć współbiesiadnika i zostać na miejscu zdarzenia.

Reakcja maga na te pismo była dość prosta i oczywista. Xullmur’ss został od razu aresztowany i zamknięty pod kluczem, Severine… będąc członkinią Domu szlacheckiego, została wypuszczona. Bretanus wiedział, że nie mógł sobie pozwolić na tyle swobody wobec niej, co wobec ulicznego maga. Spisał jednak jej imię i dom, podobny areszt czekał resztę niewolników. Areszt i czekanie na maga z Thay, który miał ich przesłuchać. Do tego czasu zapewniono im podstawowe wygody w postaci dwóch posiłków i korzystanie z toalety. Nie wtrącono ich też do cel. Jedynie zamknięto w pokojach.

Hmm miejmy nadzieję, że się uwiną. Powiedział Xullmur'ss sam do siebie wpatrując się w sufit swojego pokoju...

Marrrt 22-04-2015 22:26

- Popraw kubraczek Shrie - zagadnęła go pierwszy raz od czasu potyczki z psami. Powód ku temu był oczywisty. Od strony bram duergarskiego miasta Icehmmer wiało bardzo dotkliwym i przejmującym chłodem. Wiało też wieściami, które z pewnością nie rozgrzeją serca treserki. Ruch tu był wzmożony. Dało się rozpoznać najemników zarówno z powierzchni jak i z podmroku. Nie zabrakło też reprezentantów Thay i innych indywiduów, których coś w Icehammer zaczęło nagle intensywnie przyciągać - Zmarzniesz mi jeszcze. Przeziębisz się. Pani starsza by mi tego nie darowała.
- Dobrze zatem -
odparł drow - że znam wiele ciekawych sposobów na rozgrzanie się.
Poprawił jednak odzienie mocniej dopinając chroniący go pancerz.
- Nie wątpię. Chodźmy. Jak się szybko uwiniemy to może pozwolę Ci kilka zademonstrować.

W ambasadzie przywitała się z kilkoma znajomymi. Większości jednak i tak jak poprzednio, udawała, że nie zna. Nie było specjalnej potrzeby znać. Szumnie nazwana “ambasadą”, placówka była skalną klitką dla erelhejskich nieudaczników i tych co popadli w trwałą niełaskę. Najwyższa tu rangą kapłanka Tormtor, niejaka Vhal’dree była już wiekową i nieco powtarzającą się drowką, która zapewne na wygnaniu była dłużej niż Severine i Shrie razem wzięci, żyli. Co nie przeszkadzało jej wcale traktować oboje jak zawracających jej głowę szczeniaków. Severine mimo to postanowiła być grzeczna, dużo przytakiwać, jeszcze więcej potwierdzać i co jakiś czas dorzucać coś od siebie. Miała nadzieję wydobyć od kapłanki trochę informacji na temat tego co takiego pobudziło do życia tę okopconą, senną mieścinę. Vhal’dree w tym temacie była jednak tak zatrważająco niepomocna, że lepiej sprawił się Shrie, który przez jeden dzwon raptem kręcił się po mieście wysłuchując plotek. Tyle dobrego lizusostwo Severine dało, że kapłanka przydzieliła jej osobisty pokoik i nawet sługę, a także przyobiecała dla młodej, wiedzącej co znaczy szacunek dla starszych, drowki, spisywać wszystko co dotrze do jej uszu w listach. Treserka nie omieszkała szczerze i z zapałem podziękować za ten zbytek łaski i poprosiła ku uciesze Vhal’dree o okraszenie plotek własnym wielce cennym komentarzem. Stara niepotrzebna nikomu drowka aż zarechotała radośnie, że będzie mieć okazje kogoś pouczać. Szczególnie kogoś kto jest odpowiedzialny za wielkie otwarcie Areny. Ku chwale Lloth, rzecz jasna.
- Po co Ci ta ropucha? - spytał Shrie gdy zostali sami w izdebce Severine.
Treserka wzruszyła ramionami.
- A znasz kogoś innego kto ma dużo czasu na zbieranie plotek o niespotykanych dotąd nieduergarskich psich potworach w duergarskich kopalniach?
- Fakt. Ale wiele się raczej nie dowiesz. Mówi się, że nawet Aleval nie są w stanie pozyskiwać sekretów Icehammer. Mówi się o jakiejś pełnej psioników organizacji szaraków, która o to dba... Tak czy inaczej Twoja ropucha zarzuci Cię śmieciem.
- Może. Ale moja ropucha nie jest z Aleval. I nie szuka informacji chronionych przez szaraków. Raczej tych, których uznają, że nie ma co chronić przed nieudacznymi ropuchami. Lub tych które szaraki przeoczą.
- A ten Twój szarak?
- Wujaszek Greger? Nie wiem. Jak mi się nie uda odwołać do łowieckiej części jego serducha to chuja mi powie. Ale o tym przekonamy się podczas wizyty. Pójdziesz ze mną. Słuchaj, rozglądaj się i pary z gęby. Elfi wiedzą czy nie przyjdzie Ci tam wracać cichcem. Gotowy na to jesteś?

Drow zmrużył chytrze oczy.
- No. To przetestujmy te twoje chłopięce łapki. Pomasuj mi stopy.

***

Grzybowe piwo. Smakując go stwierdziła, że jeszcze nie zdążyła za nim zatęsknić. I pewnie długo nie zdąży. Greger miał nadzwyczajnie dobry humor, że ich na nie zaprosił. I choć okazało się, że dysponuje setkami ciał podobnych do tego jakie przywiozła z rubieży Ice, to nie przeszkodziło mu to w opowiedzeniu nieco więcej o pladze tych stworów. Ku rozczarowaniu jednak treserki, on osobiście traktował je jak szczury. Albo gorzej. W najmniejszym stopniu nie interesowało go skąd się wzięły, jak się zachowywały i co się za nimi kryło. Możnaby było rzec, że wręcz były by dla niego zwyczajnie nudne gdyby nie fakt, że doskonale na nich zarabiał jako łowca w klanowych kopalniach. Ciekawsze emocje dostrzegła u niego tylko dwa razy. Raz gdy wspomniała o tym, że zwierzęta te same się uśmiercają w obliczu schwytania, zastrzygł wielgachnym uchem, a przed niewiele jej dającą odpowiedzią wyraźnie chwilę podumał. Drugi gdy zapytała jak wlazły do duergarskich kopalni. Wtedy to prawie kufel odstawił. Już myślała, że po rozmowie będzie. Usiadł jednak i tylko złowrogo pogroził jej palcem “Nie interesuj się”. Oczywiście się nie interesowała. Zapytała jednak, czy mógłby jej wskazać kogoś z Ice kto bardziej siedzi w temacie tych stworów. Mógłby. Gdyby chciał. Szare chciwe bydle. Odwołanie się do czarnych perspektyw losu hodowcy nie dało niczego. Odwołanie do kieszeni prawdopodobnie przyniosło efekt odwrotny od zamierzonego. Cap zarabiał na tej pladze kokosy. Temat stworów był zakończony. Można było przejść do negocjacji. I tu już na dzień dobry za mapę z zaznaczonym legowiskiem purpurowego czerwia padła zatrważająca suma 10 tysięcy sztuk złota. Z ręki do ręki. Mając w kieszeni tylko kilka monet na żarcie Severine miała nadzieję, że Shrie bacznie przygląda się otoczeniu, strażnikom i w ogóle wszystkiemu temu czemu powinien. Oczywiście argument przychylności Areny i domu Tormtor, trafił miast do serca, chyba do dupy duergara, ale spróbować nie zaszkodziło. Inną rozmowę zaczęli gdy Severine zaproponowała podział glizdami. Wpierw Greger żachnął się tylko, że by go poćwiartowano za sprowadzenie podobnego potwora do miasta, ale treserka czuła, że grunt tu może byc podatny. Bo co jeśli nie musiałby ich mieć u siebie? Gdyby miał kupca gdzie indziej? Drowy mogłyby dostarczyć glizdy do kontrahenta Gregera… Tu cena zjechała do 5 tysięcy. Z góry. Niżej już nie dało rady. Ale udało się jej za to przekonać duergara do skredytowania zapłaty za mapę. 5 tysięcy. Po udanych łowach. Pod warunkiem podżyrowania kontraktu przez jakąś stronę trzecią. Czy jakoś tak. Pozostawało pytanie czy uda się znaleźć w Ice kogoś kto się podpisze pod jakże budzącym wiarygodność przedsięwzięciem jakim jest polowanie na purpurowego czerwia. Albo czy Shrie pisze się na włam.

***

Nie pisał się. A w każdym razie nie gdy kazała mu się wypowiedzieć jako specjalista od tego typu zadań, bo przecież jak mus to mus. Prawda jednak była taka, że za mało wiedzieli o rozkładzie biur i zmianach wartowniczych. Zagon owszem, był wyludniony, ale ochrona była cały czas na miejscu. Akcja byłaby bardzo ryzykowna. A fiasko mogłoby mieć długofalowe, wykluczające dalszą współpracę Gregera skutki. Trzeba było znaleźć jelenia. I mało brakowało, a jeleń by się sam znalazł.

***

Gdy Xull opuścił prywatną komnatę Khalasa, Severine podeszła do ciała maga i bez żalu je przeszukała. Miała nadzieję znaleźć jakieś dokumenty handlowe czerwonaka. Szaty jednak nie skrywały niemal niczego poza księgą czarów. W zasadzie po cóż miałby zabierać jakiekolwiek dokumenty ze sobą na prywatne przyjęcie. Spojrzała raz jeszcze na wykrzywione w bolesnym grymasie oblicze człowieka po czym sięgnęła po swój nadal pełen puchar i usiadłszy wygodnie na jednej z poduch poczekała na powrót zamaskowanego czarodzieja.
Dalej sprawy potoczyły się już w sposób urzędowy i nie wymagający od Severine niczego poza i tak niepotrzebnym robieniem niewinnej miny. Z dobrą radą Mistrza Bretanusa o niechwaleniu się zajściem po krótkim czasie mogła pomachać odprowadzanemu przez ochroniarzy Xull’murrsowi na do widzenia i opuścić kwatery Czerwonych Magów.

***

Wielce uniżona służka Lloth, Severine, raz jeszcze odwiedziła kwaterę Vhal’dree. Czym sprawiła niekłamaną przyjemność kapłance, która ponownie mogła naurągać światu ciesząc się jednocześnie posłuchem i uwagą choć jednego słuchacza. Treserka wysłuchawszy części monologu przerwała w końcu precyzując co ją sprowadza do szlachetnej kapłanki. A sprowadzała ją nagła potrzeba zbadania otrzymanego w komnacie Khalasa wina pod kątem trucizn. Vhal’dree szybko sprowadziła alchemika rezydenta, który nie miał ani ochoty się jej sprzeciwiać ani jak się po chwili okazało, problemu z powierzonym mu zadaniem. I tu wyszła na jaw zupełnie ciekawa wiadomość. Wino bowiem nie było zatrute. A w każdym razie nie tak jak Severine myślała.
Długo myślała jak wykorzystać tą wiedzę, by zdobyć potrzebne poręczenie. W końcu machnęła na to ręką. I poprosiła kapłankę o jeszcze trzy rzeczy. Znającego thayski język niewolnika, czerwone szaty i jakiegoś czarokletę z ambasady...

***

- No Shrie - powiedziała z uznaniem patrząc na przebierańca jakiego spreparował jej młody drow - Znowu minąłeś się z powołaniem. Winieneś buduar otworzyć, miast się po cieniach chować.
Khalas Madas-Thul może nie był identyczny jak ten, który jeszcze dziś opijał swój sukces, ale nie można było mieć wątpliwości, że był Czerwonym Magiem. Miał klasyczne Czerwone Szaty, klasyczną łysą pałę, klasyczną księgę czarów, zaczerpniętą z kuchni ambasady, a nawet kostur i najprawdziwszy magiczny pierścień. I do tego umiał wywracać oczami.
- Jeśli to się uda... - zaczął Shrie
- Jeśli się uda to masz u mnie tę randkę. Nawet znam kilka zakazanych jaskiń nad rzeką lawy. Trzeba uważać, bo szaraki sprawdzają tam skuteczność swoich kuroliszkowych specyfików, jeśli wiesz o czym mówię. Niemniej skłonna bym była podzielić się wiedzą o tych miejscach.
- Tym bardziej muszę zauważyć, że ten przebieraniec to za mało.
- Wiem -
I tu Severine pomachała mu przed nosem magicznie podpisanym przez Khalasa… poświadczeniem płatności za mapę.
Shrie uniósł brwi.
- Ummm… jak?
Cmoknęła ustami w odpowiedzi.
- Chciałbyś.
Nie musiał wiedzieć, że wykorzystała otrzymane wcześniej autentyczne zaproszenie od Khalasa, wynajęła maga by wymazał jego treść i sama sporządziła nową. Brzmiało to zbyt prosto.
- Czy to jest...?
Severine ujęła poręczenie i przeczytała je na głos:
- Ja Khalas Madas-Thul, Strażnik Skarbu Enklawy Thay w Erelhei-Cinlu, niniejszym poręczam wypłacenie sumy 5000 sztuk złota na rzecz Gregera Brasstamera, przez Arenę reprezentowaną przez Severine Tormtor, pod warunkiem sukcesu ekspedycji mającej polegać na upolowaniu Purpurowego Czerwia.
Gotowi?

Spojrzała pytająco na niewolnika i na Shrie.

***

Greger zezował to na Severine, to na Khalasa. Widać było, że gryzł się z czymś w myślach, ale widniejące w poświadczeniu szczególnie dwa słowa otworzyły bramy do jego serca. Zwyczajnie nie umiał się do tego przyznać.
- A więc jesteś Khalasie… Strażnikiem Skarbu?
Shrie przełknął ślinę. Severine ponownie popijała piwo. Tym razem wybitnie jej smakowało. Khalas zaś popisowo wywrócił oczami.
- A co za tym idzie, bardzo zapracowanym człowiekiem.
- Nie pytam zatem jak ta czarnula przekonała cię magu do tego przedsięwzięcia. Choć korci mnie to niemożebnie. Ale wiedz, że gdyby enklawa potrzebowała kiedyś podmrocznych bestii, to moje zagony są do Waszej dyspozycji. Umowa stoi Severine. Mapa jest twoja.

Shrie tym razem powstrzymał się od westchnienia. Severine zaś plasnęła w dłonie po czym szybko powstrzymała wręczającego duergarowi poświadczenie Khalasa.
- A, a. Z ręki do ręki wujku.
Greger burknął coś w odpowiedzi, ale dałaby głowę, że gdyby jego empatia dorównywała choć kuroliszkowej to by się uśmiechnął. Skinął na jednego ze swoich pomocników, by ten przyniósł towar. Mapa była jej.

liliel 28-04-2015 23:39

Muzyka

Wyprawa zaczynała się dłużyć. Kluczyli wiele cykli zajmując się pobocznymi wątkami, biorąc sobie na barki dodatkową, może zbędną robotę.
Wieść o kolonii kuo-toa była sporym zaskoczeniem.
- Czyli Podmrok się odradza - zreflektowała się Han’kah pocierając czoło. - Jaka jest ich liczebność?
- Nie dość by nam zagrozić i wystarczająco dużo byśmy my nie mogli zagrozić im.- oceniła drowka Aleval.
- Ja wiem, że wy z Aleval uwielbiacie owijać słowa w kokon, ale poprosiłabym jednak o konkrety. Liczby.
Kiel’ndia wzruszyła ramionami i podała liczbę, ponad piętnastokrotnie większą niż liczebność całej misji drowów trzech połączonych Domów.
Han’kah pokiwała głową. To była spora osada.
- Wasza obserwacja wykazała który z nich robi za przywódcę?
- Rządzi najwyższy kapłan. Rzadko opuszcza świątynię - wyjaśniła Kiel’ndia.
- Co proponuje zrobić Aleval w związku z kuo-toa?
- Zostawić ich w spokoju? My o nich wiemy, oni o nas nie. Ta wiedza może zdać się użyteczna później.- wyjaśniła Kiel’ndia, ale dotąd milcząca Olorraena stwierdziła.- Możemy też ich przeciągnąć na swą stronę. Erelhei-Cinlu potrzebuje sojuszników.
Han’kah wyłowiła spojrzenie inkwizytorki,
- Wobec tego pomówmy z ich kapłanem.
- To jest dobry pomysł. Wybadajmy ich sytuację i poglądy.- zgodziła się drowka Eilservs, a Kiel’ndia westchnęła głośno. Han’kah nie miała pewności z powodu maski, ale przypuszczała że drowka z Aleval znacząco przewróciła oczami. - Powinnyśmy chociaż ustalić, kto będzie rozmawiał we wspólnym imieniu. Uzgodnić powód naszej wyprawy i… inne szczegóły o które tamten będzie pytał zapewne.
Han’kah przez moment taksowała ją wzrokiem jakby tamta oświadczyła, że jest rothem. Tłumaczyć się? Przed kuo-toa? Ustalać wersje? Gimnastykować się dla żab?
Po-cię-żkie-go-chu-ja?


Procesja poruszała się nieśpiesznie dookoła miasta. Przewodził jej rzeczony kapłan a finałem miał być jakiś pompatyczny obrządek płodności, który samym swoim wyobrażeniem wywierał grymas obrzydzenia na twarzy pułkownik.

Han’kah wyszła z cienia pobliskiego budynku i zastąpiła pochodowi drogę. Twarz miała zasłonięta maską meduzy, postawę sprężystą i zdecydowaną. Za nią pojawiły się jeszcze dwie postacie.
- Wybacz, że przerywamy imprezę... - głos miała twardy, chropowaty. Oparła ramię na jelcu potężnego miecza i wpatrywała się spokojnie w procesje i jej militarną obstawę.
Kuo-toa wydawał się jej spodziewać.
- Dość długo kryłaś się w cieniu zacna drowko. Czyżbyś nie miała ochoty na oglądanie rytuału nowego pokolenia?
- Niespecjalnie - Han’kah uniosła maskę na czubek głowy. Rybostwór ujrzał jej pogodny przyjazny uśmiech. - Chcesz mówić tu, czy na osobności?
- Po co na osobności? Nie mam nic do ukrycia… zakładam, że macie gdzieś w okolicy osadę, prawda?- kapłan mówił dość dobrze w podwspólnym. Choć bulgotliwy akcent utrudniał zrozumienie. Jego wierni zgromadzili się wokoło by posłuchać.
- Mhm - potwierdziła pułkownik. - Choć osada to złe słowo. Miasto pasuje lepiej.
- Chętnie pohandlujemy z miastem drowów.- odparł entuzjastycznie kapłan.
- Cieszy mnie wasze dobre nastawienie. I pozwolimy wam handlować z miastem drowów, choć taki przywilej będzie odrobinę kosztował, powiedzmy… symboliczną daninę oddawaną kilka razy do roku - Han’kah wzruszyła ramionami. - Wiem, że czasy są ciężkie ale to kwestia reputacji.
- Daninę? I kwestia reputacji?- zapytał zaskoczony kapłan.- Ale… hmmm… cóż… rozumiem to podejście. Tyle, że daninę płaci zwycięzca słabszemu, a wy nas nie pokonaliście, prawda?
- Racja. Ale to dość jasna kwestia - but drowki spoczął na sporym foremnym głazie - miasto drowów - wyjaśniła obrazowo a później przeniosła podeszwę na nieproporcjonalnie mniejszy kamyk - osada kuo-toa. Podbijanie jest o tyle problematyczne, że jeśli do niego dojdzie może nie być z kim handlować - kamyk zachrzęścił pod wojskowym butem wbity w żwirowe podłoże. - Może więc… lepiej pójść na konsensus?
- Blibdoolpoolp jednak nie pochwala słabości, a szeroki rozlew krwi… nie jest nam potrzebny. Niech więc zadecyduje wodny pojedynek. Czempion osady przeciw czempionowi waszego miasta. Może być? - zapytał kapłan z podstępnym uśmieszkiem na pysku.
Han’kah zaśmiała się gardłowo.
- A może tak… ja przeciwko tobie. Tu i teraz. Wolę problemy załatwiać od ręki. Będziesz miał okazję zaimponować swoim samiczkom.
- Jestem przywódcą duchowym, a nie wojownikiem. I nie głupim dzikusem za jakiego bierzesz mnie ty i twój lud. Blibdoolpoolp prowadziła nas po Podmroku, gdy wasz lud jeszcze hasał pomiędzy drzewami na powierzchni.- odparł kapłan dumnie.- Możesz ty... przeciw czempionowi osady.
- Niech będzie. Ale na ubitej ziemi.
- Na płyciźnie... - równe szanse dla obojga.- zadecydował kapłan.
Przystała.

-Czy jesteś gotowa?- zapytał.
Han’kah skinęła gotując miecze. Woda sięgała jej do kolan zalewając buty i spowalniając ruchy, nie na tyle jednak aby znacznie pomniejszać jej szanse w pojedynku. Tym bardziej, że nie spodziewała się aby była to wymagająca walka.
- Przyzwać świętobliwiego!- krzyknął kapłan i obaj pomocnicy zadęli w rogi.
Woda w jeziorze zawrzała, najpierw na błyszczącej tafli pojawiło się wybrzuszenie i naraz rosło w coraz większą wysepkę. Pułkownik zaklęła pod nosem, kształt i rozmiar odbiegały od standardów rybostworów podejrzewała więc, że to coś zgoła innego. Teraz dopiero dotarło do niej, że kapłan za szybko przystał na pojedynek. Uśpił jej cholerną czujność. Zabawne zrządzenie losu, pojedynek był fortelem, który obmyśliły sobie obie strony sądząc, że to przechyli szale na ich korzyść.

Bestia wynurzyła się w całej krasie. Olbrzymie pokryte łuską cielsko, dość jednak zwinne w swoich gabarytach. Prawdziwy potwór.

I Han'kah Tormtor zrozumiała, że ma dwa wyjścia. Wycofać się, przełknąć wstyd i żyć. Albo walczyć i liczyć się z ewentualnością, że trzewia monstra będą jej grobowcem.
Wybór nie był trudny.


Dowleczenie się do namiotu inkwizytorki było nie lada wyzwaniem. Szukanie w sobie sił przypominało spijanie ostatnich wilgotnych kropel z dna wyschniętej sadzawki. Stopy szurały o kamienną podłogę, wszędzie wokół kapała gęsta krew ściekająca z tak licznych ran i zadrapań, że zdawały się na tą chwilę niepoliczalne.
Wycieńczona opadła na polowy stołek nie wydając z siebie ani jednego dźwięku protestu. Uniosła wzrok na Olorraenę i nieporadnie sięgnęła do sprzączek umorusanej we krwi zbroi.
-Wyglądasz… jak strzęp drowki.- mruknęła kapłanka. - Jesteś tak stuknięta jak mówią. Nie sądziłam, że rzucisz się na tą bestię, tak po prostu.
Han’kah zdołała wykrzywić usta w asymetrycznym uśmiechu.
- Zaimponowałam ci moją odwagą? - klamry puściły, zbroja opadła na podłogę a pułkownik zabrała się za zsuwanie z dłoni mokrych wojskowych rękawic, które zdawały się zespolić ze skórą.
- Cóż… opowieści o twoich wyczynach nie wydają się mi się już być przesadzonmi.- zaśmiała się drowka.
Han’kah przygryzła kraniec rękawicy przy palcu wskazującym i szarpnęła lekko, później to samo zrobiła z kolejnymi koniuszkami aż rękawica zsunęła się spolegliwie. Wypluła ją na podłogę czując na języku smak krwi i mokrej wygarbowanej skóry.
- Jak bym wyglądała w oczach Lolth jak bym zrezygnowała po słowie? Rozsądek jest niestety często synonimem tchórzostwa… - druga rękawica dołączyła do pierwszej a za nią lepka poszarpana koszulę.
- Mamy więc sporo tchórzy w Erelhei-Cinlu. Będziesz musiała się umyć, wyglądasz jak niewolnica która uciekła spod ołtarza ofiarnego.
Pułkownik po raz pierwszy zerknęła na swoje poranione sponiewierane ciało. Olorreana była dość łagodna w swoich porównaniach. Rzeczywiście przydałoby się zmyć krew ale Han’kah nie miała siły się ruszyć do czego oczywiście nie miała ochoty przyznawać się na głos. Żeby zamaskować swoją niedyspozycje resztką sił napięła mięśnie barków i ramion na co ciało stężało i rozrosło się na jedną krótką chwilę a Han’kah uśmiechnęła się łobuzersko.
- Albo jak gladiator po widowiskowej walce. Uważam… że śliska od krwi i na skraju śmierci nadal mam w sobie sporo uroku, hm?
- Cóż… tego nie mogę ci odmówić.

Kapłanka nałożyła na nią dłonie i rozpoczęła swoją mantrę. Wszechogarniająca słabość mijała z każdym wypowiadanym słowem, rany bledły i znikały w oczach, a siły wracały do niej niby wino nalane do pustego pucharu. Nie można było odmówić Oloreanie zdolności kapłańskich, Lolth bez wątpienia wybrała ją w swojej łasce.
Gdy modlitwy dobiegły końca Han’kah gibko podniosła się do pionu, jej uśmiech jeszcze się poszerzył i mimo szczypty bezczelnej prowokacji była w nim wdzięczność.
- Dziękuję wielebna Olorreano - ukłoniła się nieznacznie aż mokre włosy kaskadą opadły na policzek. Przez chwilę wpatrywała się oczy inkwizytorki a później nie czekając na przyzwolenie pocałowała ją w usta.


Atak na zaskoczonych czerwonych magów był przeprowadzony brawurowo, zakonnicy Selvetarma pod wodzą swej przywódczyni uderzyli z wdziękiem orczej hordy. Bez finezji, za to z siłą kowalskiego młota, dosłownie zmiatając pierwsze linie obrony. Odpowiedzią na to była nawałnica czarów. To był piękny widok, feeria magicznych eksplozji, kładące się pokotem ciała, ogólne pogorzelisko, okrzyki szaleństwa i woń śmierci.
Siły Tormtor, Eilservs i Aleval wkroczyły w momencie, gdy Thayczycy i Orb'vlos już zdążyli się po połowie wyrżnąć. Większa część trupów obleczona była jednak w czerwone szaty dając ogląd na statystyki i zaświadczając o wojowniczości nowych drowów.
Obie strony przyjęły widok odsieczy z wdzięcznością i wyrazem triumfu. Nic dziwnego, każdy z nich sądził, że to ich sojusznicy. Orb'vlos żądali wsparcia z powodu rasowych koligacji – nie mieściło im się pomiędzy spiczastymi uszami, że drowy mogą wspierać ludzi Thayczycy zaś odwołali się do wspólnych sojuszy oburzeni atakiem ze strony drowów. Han'kah wyjaśniła, że to nie są drowy z E-C i pakty ich nie obowiązują. Thayczyk doprowadzał ją do szału swoim jazgotem dlatego przedstawiła mu stanowisko w stylu „nie musieliśmy was ratować ale to zrobiliśmy więc trochę kurwa pokory”.
Han'kah ostudziła zapał obu stron i zarządziła bitewny impas niespecjalnie słuchając argumentów zwaśnionych Sheryi ani czerwonego czaromiota, po prostu z pozycji siły zarządziła co następuje. Aleval pomogli rannym a kolejnego cyklu zostali z Thayczykami podczas gdy siły Tormtor i Eilservs ruszyły z drowami. Sheryia okazała się miłą i ugodową osobą, Han'kah zaś trzymała oficjalny dystans i nie spoufalała się nawet przez moment.


Lesen zgodził się przyjąć pułkownik o nietypowej porze, w samym środku nocnego cyklu. Han’kah musiała dopiero co dotrzeć do miasta bo jej strój jak i ogólna kondycja zdradzały długotrwały marsz i aktywny przebieg ostatnich dni. Jej zbroja była umazana szlamem i zakrzepłą krwią, buty uwalane po kolana. Twarz drowki i odkryte partie ciała zaświadczały o wycieńczeniu jak i niedawnych, ewidentnie poważnych i świeżo zaleczonych obrażeniach.
- Wróciłam - stwierdziła oczywistość i zwaliła się na fotel w pobliżu kominka. - To o co chodzi z tym porwaniem?

Samiec przyglądał się... czemuś.
Zawieszone płótno zawierało opis sekcji jakiegoś stworzenia... Najwyraźniej nowego gatunku, bo wiele zdań kończyło się znakami zapytania.
– Fascynujące nie uważasz? - mruknął pod nosem, postukując w górną część szkicu. – Idę o zakład że ta część to miejsce na skrzydła... Wszystko w Podmroku lata, tylko nie my. -

Oderwał się od pracy i podszedł do stołu.
– Twój syn został porwany, podobno po to, byś wymieniła go na Czarny Lament. Póki co jest bezpieczny. – nalał im herbaty. Już chłodnej. – Wybacz, trochę zimna. Nasz przyjaciel Xull w tym porwaniu brał udział. Zgłosił się do niego niejaki Sidonius, podobno z Thay, i uzasadniając swój wybór niechęcią jaką do ciebie podobno pała... I przytaczając jakąś informacje którą podobno zdradził tylko Maerinidi... Xull w porwaniu brał udział, i teraz najwyraźniej liczy na to że będzie mógł grać na dwa fronty.
- Sidonius? - Han’kah wypiła napar jednym haustem i skrzywiła się z niesmakiem. - Kim do kurwy nędzy jest Sidonius? - zajrzała do pustego kubka a później gestem wskazała na płótno. - Nie masz aby czegoś mocniejszego? I co to za brzydal?
– Nasz nowy przeciwniki. - wyjaśnił wyciągając w szafy krasnoludzką gorzałę... I bezceremonialnie podając jej całą butelkę. – A Sidonius to najpewniej przykrywka. Wiem o nim tyle co ty. Być może Maerinidia wie więcej... Ale nie chciała nic zdradzić Xullowi.

~Kolejny problem globalny. Robaki. W mieście ludzi byłby to zapewne problem wszystkich. W mieście drowów jest problemem niczyim. Ironia.~

- Mae? A rozmawiał o tym z Mae? - pociągnęła niby od niechcenia łyk trunku.
- Wysłał jej Wiadomość. Zgodnie z moimi zalecaniami zapytał się czy Sidonius jest godny zaufania, bo najwyraźniej jest z nim zaznajomiona… W odpowiedzi usłyszał, że sam nie jest godny zaufania. - usmiechnął sie lekko. - W retrospekcji powinienem był sie tego spodziewac.
- To wszystko… grubymi nićmi szyte - Han’kah odstawiła butelkę i wstała. - Dziękuję, za wstępne rozeznanie w problemie. Od tego miejsca sama się tym zajmę.


Powinna była wyjść.
Złota zasada - jeśli masz wybór mówić coś lub nie mówić - zewrzyj głupi pysk.
Czy właśnie ostatecznie pogrzebała swoją znajomość z kapitanem Vae?
~Najwyższy czas.~
~Szkoda.~

Aisu 29-04-2015 14:43



- Lesenie Vae… zostałeś wezwany z powodu sprawy najwyższej wagi.- rzekła urzędowym tonem Sereska. Zły znak.
– Żyje by służyć, Matko Opiekunko. - opadł na jedno kolano w odpowiedzi.
-Jak się pewnie domyślasz, Domy nie mogły przejść obojętne wobec kwestii tego co… się dzieje w opustoszałym mieście. Dom Vae będzie miał ten zaszczyt zorganizowania nieformalnego spotkania Matron, a ty… zaszczyt dopilnowania ich bezpieczeństwa.- stwierdziła Sereska spokojnie.
- I polegnięcia w tej materii. Istnieje możliwość, że któraś z Matron zginie. Niewielka możliwość.-wyjaśniła enigmatycznie Lanni.
– Matko Opiekunko, jeżeli mogę... Dlaczego spotkanie będzie nieformalne?
- Żeby po mieście nie huczały plotki i spekulacje, co do kolejnych wypraw. - stwierdziła w odpowiedzi Sereska drapiąc się po policzku. -Thay też będzie obecne, więcej… ich obecność będzie pożądana.
– Z pewnością miasto już teraz huczy od plotek... ?
Z punktu widzenia Lesena organizowanie spotkania w tajemnicy było zbędnym wysiłkiem. Oczywiste było że matrony musiały przedyskutować problem miasta Illithidów, brak spotkania byłby bardziej niepokojący niż samo spotkanie.
… Chyba że był inny powód, którego miał nie znać.
- Jeszcze nie… ale wkrótce z pewnością zacznie huczeć. Na razie o spotkaniu wie Matrona Shi’quos i my. Zresztą… to była jej subtelna propozycja, by właśnie Dom Vae zorganizował spotkanie.- wyjaśniła sprawę Sereska, a jej kwaśny uśmiech świadczył, że była to propozycje nie do odrzucenia.
– Rozumiem że spotkanie odbyć się ma w twierdzy Vae? - upewnił się. – Jeżeli jedynym wymogiem jest ukrycie go przed oczami pospólstwa, to nie zajmie mi to długo czasu. Na kiedy ma być gotowe?
-Oczywiście… Spotkanie będzie nieformalnym przyjęciem w ogrodach Kilsek.-stwierdziła Sereska z uśmiechem. -Dobrze by było olśnić Matrony przepychem. Ale to już zadanie Inyndy.
– Jestem pewien że was nie zawiedzie. – przytaknął samiec. – Uzgodnię z nią szczegóły. I... Jak może dojść do tego zabójstwa, Wielebna Opiekunko? – zwrócił się do Lanni.
-Zrób to…- stwierdziła Lanni.-Wpadka źle może świadczyć o was obojgu. A co do zabójstwa… celem jest jedna z Matron. Zabójcą zaś… renegat i heretyk. Marionetka w czyichś rękach.
- Nie dosiegnie celu. - Zapewnił drowki, i widząć delikatne skinięcie matrony pokłonił się i opuścił komnatę.



***

Samiec wielokrotnie przeklinał swoje stanowisko. Wyrwał jej swojemu bratu siłą, w brawurowym manewrze który dzisiaj nie miałby szansy się udać, i teraz musiał nieustannie się ograniczać do przyziemnych spraw bezpieczeństwa domu zamiast iść w świat siać terror w imię Lolth.
Być może w ten sposób jego królowa uczyła go pokory.
Jednak ta robota miała swoje drobne zalety. Dla przykładu, gdyby sobie zażyczył mógł obserwować ruch wszystkich ważnych oficjeli domu. Kogo odwiedzali, kiedy opuszczali twierdzę... Oczywiście, szybko by się to wydało, więc nigdy nie posunąłby się do takiego kroku.
Ale, okazjonalnie, można było kazać strażnikowi przy ogrodach by poinformował go kiedy Inynda wkroczy do swojej samotni bez towarzystwa któregoś ze swych kochanków.
Ot, tak żeby Lesen mógł to drobne przeoczenie zaraz poprawić.
Bedąc w wyjątkowo dobrym nastroju, zaczął się do altanki po cichu zakradać.
' Ryzyko że oberwę palcem śmierci... Akceptowalne. '
Inynda leżała nago na kamiennej ławie i pomrukiwała zmysłowo… masowana przez palce wyjątkowo zdolnej niewolnicy, która wcierała w jej skórę pachnidła i olejki.
Samiec zamarł w bezruchu, poważnie rozważając przydzielenie strażnikowi szorowanie toalet przez najbliższe trzy dekady.
Po czym ruszył dalej, wyłaniając się przed niewolnicą z palcem na łobuzersko uśmiechniętych ustach, i sygnalizując = Kontynuuj = w migowym.
Niewolnica zadrżała, ale posłusznie wykonała polecenie wracając do masażu swej pani.
Z szerokim uśmiechem podniósł dwa kciuki w górę, dając jej znać że dobrze się spisała, i dalej się skradając ominął murek i wkroczył do altanki. Podszedł do słoiczków, i gdy niewolnica oderwała dłoń by sięgnąć do buteleczki pochwycił jej rękę. Dalej trzymajac drugi palce na ustach skinięciem głowy wskazał jej wyjście, po czym sam zanurzył w olejku palce i z wielką uwagą przystąpił do kontynuowania masażu.
-Ładnie to tak. Podkradać się ?- zapytała Inynda wkrótce po tym jak Lesen dotknął dłońmi jej ciała. Nie zmieniła jednak pozycji, nie otworzyła oczu pozwalając się dotykać.
– Co mnie zdradziło? -
-Dłonie oczywiście… co innego?- zapytała retorycznie Inynda.- Z jakiej okazji podesłałeś mi tą suknię?
Jakby czarodziejka nie miała okolicy zabezpieczonej alarmami... Bycie beztroskim wymagało starań.
– Zadnej specjalnej… By podziękować za twoją pomoc... I by sprawić ci przyjemność. – odpowiedział słodko, przesuwając palcami po skórze drowki.
- Podlizujesz się teraz. Nie żebym miała coś przeciwko. Niemniej twoja partnerka nie ma nic przeciwko obdarowywaniu byłych kochanek?-zamruczała zmysłowo Inynda.
– Prawdopodobnie by miała... Gdyby wciąż nią była. - zamyślił się na chwile, nie przerywając zadania. – Niezgodność charakterów. - podsumował z westchnięciem miesiące burzliwych podchodów i gwałtownego zakończenia.
-To było… szybkie.- mruknęła zaskoczona Inynda.-Niezgodność charakteru? Phi… naprawdę mam w to uwierzyć? Dużo poświęciłeś, by wskoczyć jej do łóżka. Nie wmówisz mi, że coś tak trywialnego przerwało waszą… idyllę.
Drow nie odzywał się jakiś czas, przechodząc z masażem do stóp drowki.
– To trochę dłuższa historia... Na pewno chcesz ją usłyszeć?
- Jeśli ciekawa… chyba że chcesz pomówić o czymś innym? - wzruszyła ramionami Inynda poddając się pieszczocie jego masażu.
– Tak, ale... – przerwał, po czym po krótkiej chwili kontynuował z krzywym uśmiechem. – Powinnaś ją znać. Prawdą jest że z Han'kah współpracowałem przez długi czas, i nabrałem do niej pewnego... Szacunku, jak i pewnego uczucia. To żywiołowa kobieta, i ma swoje własne unikatowe spojrzenie na sprawy, które bardzo doceniam. Ale ma też pewien... Bagaż, emocjonalny. – poszerzył trochę uśmiech. – Ale kim jestem by krytykować. Zwłaszcza że rolą samca jest znosić humory Drowek... W każdy razie, nie odwzajemniała mojej adoracji, początkowo, ale nie pozwoliłem by mnie to zniechęcało... Było to w trakcie wyprawy na miasto Illithidów. Ale... Kiedy po wojnie przez trzy miesięcy odmawiała zobaczenia się ze mną, to mój zapał trochę ostygł... Zwłaszcza że w międzyczasie swoje wieczory spędzałem pomagając ci się... Zadomowić. – posłał jej zalotne spojrzenie. – Tylko kiedy Han'kah wróciła z klasztoru... Uznała, że jednak mnie pragnie. – pocałował palce drowki. – Pamiętasz jak insynuowałaś że jest niebezpieczna? Nie minęłaś się daleko z prawdą. Nie posunąłbym się co prawda do stwierdzenia że była odpowiedzialna za śmierć swoich poprzednich partnerów, ale widziałem jej spiski w akcji. To niebezpieczna kobieta, dzika i nieprzewidywalna, nie boi się sobie zrobić krzywdy mszcząc się na kimś innym. Z chęcią zniszczałaby siebie gdyby w ten sposób mogła zniszczyć swoich wrogów. Więc kiedy powiedziała że mnie kocha, odmówienie jej byłoby... Ryzykowne. Czyż nie mówią że piekło nie widziało gniewu większego niż kobiety wzgardzonej? – wrzucił wesoło [i] – A do tego wciąż miałem z nią interesy. Nie mogłem jej mieć przeciwko sobie, nie wtedy. Bałem się że jeżeli obróci się przeciwko mnie zacznie sabotować moje starania, spróbuje dobrać się do osób na których mi zależy. [i] – zawiesił wzrok na Inyndzie. [i] - I choć wiedziałem że nawet w tamtej chwili coś przeciwko mnie planowała, to z tym mogłem sobie poradzić. Sam na sam mogłem tańczyć z diabłem. – zaśmiał się perliście. – I zabrzmi to dziwnie, ale chciałem ten taniec odegrać. Chciałem sprawdzić się przeciwko niej. Lolth uczy że przez konflikt rośniemy w siłę, liczyłem że dzięki temu stanę się lepszy. Stanę się czymś więcej. – odwrócił wzrok. – Myliłem się. Zamiast stać się lepszy, Han'kah uczyniła mnie gorszym.
Zanurzył palce w olejku i jak gdyby nigdy nic kontynuował masaż.
– Ale teraz nie ma to już znaczenia. Bard zakończył swą pieśń, historia dobiegła końca. Ale nie jest nienawistnej drowce którą mężczyzna odrzucił dla innej, a o nieszczęśliwej miłości która nie mogła być. - drow odsłonił zęby, uśmiechając się sadystycznie. – Wzruszająca, prawda?
- Za dużo naczytałeś się powierzchniowych romansideł. Nie wiem… jakie są owe kobiety ludzi czy elfów i czy… krasnoludy mają jakieś kobiety. Ale jeśli drowka mówi ci, że cię kocha… To kłamie w żywe oczy.- rzekła z ironią Inynda wzruszając ramionami.-Jesteśmy córami Loth, umiemy kochać tylko boginię i siebie. I nie wierz w to… że ciebie kochała. Kochała ciebie posiadać, tak jak kocha posiadać swój miecz, swoje smarki… swojego Nihrizza, gdy żył.
– Może. – samiec wzruszył ramionami. – Han'kah pełna jest dziwnych idei rodem z powierzchni... Można by pomyśleć że to ona spędziła tam 20 lat. - zauważył z rozbawieniem. – Widząc na własne oczy jak wychowuje swoich synów musiałem po cichu zrewidować swoją opinię na temat jej macierzyństwa. Jeżeli słuchają tego co im mówi to wszyscy będą martwi przed czterdziestką. Ale to już nie jest moje zmartwienie. – przejechał palcem po płaskim brzuchu Inyndy. – A krasnoludy mają kobiety. Ich zaloty to w większości subtelne próby wysondowania co druga strona ma pod kolczugą.
- Co więc teraz zamierzasz? Szukasz kolejnej samicy na matkę swych dzieci, czy też porzuciłeś ten niedorzeczny koncept odchowania sobie potomka?- mruknęła Inynda leżąc nadal leniwie i całkowicie poddając się jego dotykowi.
– Kiedyś. Nie muszę się śpieszyć. – nie miał zamiaru umierać w najbliższym czasie. – A póki co... – ujął jej dłoń i pocałował ją czule. – Tęskniłem za tobą Inyndo.
-Ależ przecież… ja tu cały czas jestem i byłam.- zaśmiała drowka siadając na marmulowym blacie.-Co zamierzasz w związku z tą tęsknotą?
Lesen wciągnął głęboko powietrze. Siedząca przed nim drowka błyszczała się od aromatycznych olejków, atakując jego zmysły ze wszystkich stron. Wspomnienie ciepła jej ciała wyryte było w jego umyśle i kusiło obietnicami rozkoszy.
I nie było już żadnego powodu by się powstrzymywać.
Nie potrafiąc znaleźć słów, pochylił się do przodu i pocałował ją namiętnie.
-Tylko tyle? - zachichotała po pocałunku. Pogłaskała po policzku.- Lesenie… nie uważasz, że po tym całym masażu… grę wstępną już mamy za sobą?*
– Ależ mistrzyni Inyndo. – uśmiechnął się łobuzerko, rozpinając poły kamizelki. – Dopiero się rozkręcam. *


***


-Następnym razem… wybierz inne miejsce na amory. Ten marmurowy blat odbije mi się boleśnie jutro.- westchnęła Inynda siedząc okrakiem na leżącym kochanku.
– Przyjdę jutro je rozmasować - mruknął z rozbawieniem, ściskając jej pośladki. – Ale będę pamiętał. Dużo pluszowych poduszek? -
-Trochę na pewno… ale kolejne rozmasowanie tak szybko… to nie będzie dobry pomysł. Jeszcze ci spowszednieję.-uśmiechnęła się z przekącem Inynda.
– Taka kobietą jak ty? Nie wydaje mi się. – zaprzeczył ze śmiechem. – To raczej ja powinienem się obawiać że się mną znudzisz i wymienisz mnie na młodszy model.
-Nie jesteś jedynym samcem umilającym mi nocne dzwony, ale też nie jestem zazdrosna jak Han’kah. Nie przeszkadza mi inna samica w twoim łóżku.- mruknęła rozleniwionym tonem głosu drowka.
– Łatwo ci mówić... Teraz jak zakosztowałem twojego owocu wszystkie inne smakują jak popiół w moich ustach -
- Pochlebca.- zaśmiała się głośno drowka głaskając Lesena po policzku.-Nieszczery pochlebca.
– Ranisz mnie Inyndo. - przybrał zbolałą minę, jak zawsze tak kontrastującą się z lekkim tonem – Może trochę podkoloryzuje... Ale nie kłamie. Tęskniłem za dotykiem twoich dłoni, zapachem twoich perfum... Ciepłem twoich ust... Kiedy wreszcie przestaniesz udawać że nie rzuciłaś na mnie uroku? - zmarszczył groźnie brwi, przyglądając się jej oskarżycielsko przez podejrzliwie przymknięte oko.
-Niestety uroki to była jedna ze sztuk magicznych, które odrzuciłam w ramach sepcjalizacji.- uśmiechnęła się ironicznie drowka.-Bardzo przesadzasz Lesenie. To miłe ale mało wiarygodne mój drogi.
Pogłaskała go po policzku dodając.- Czemu wy samce zawsze chcecie więcej niż… potrzebujecie? Akormyr chciał więcej władzy niż potrafił unieść na swych barkach… tobie marzy się uczucie powierzchniowców.
Lesen uśmiechnął się lekko, i położył głowę, spoglądając na rozgwieżdżone niebo ogrodu.
– Nie... Nie mam takich marzeń. To całe gadanie o miłości to sterta bzdur. Ale... Lubie sprawiać ci przyjemność. Lolth chyba nie obrazi się na taką interpretacje „Samce będą służyć Drowkom” hm?
-Tylko mnie?- Inynda nieco się zdziwiła tą odpowiedzią splatając ręce na nagich piersiach.
– Doceniasz moje starania… - Taka subtelna różnica… A znaczyła tak wiele.- I jesteś warta tego, by się starać. Tak przynajmniej uważam. - dodał, uznając że Inynda jasno dała do zrozumienia żeby nie przesadzał z pochwałami.
-Cóż… lubię prezenty.- zachichotała Inynda.- Jak każda kobieta.
– A chwile takie jak ta nie są prezentem same w sobie? - zauważył z humorem.
Inynda wybuchła śmiechem na te słowa i pstryknęła drowa w czubek nosa.- [I[Głuptkasku… nie w moim wieku, niestety.

– Oh? A więc to tak, jestem tylko kiesa z której można wyciągać kasę domu? Niezwykle przystojną, atletycznie zbudowaną kiesą, pragnę podkreślić, ale nadal kiesą? - prychnął naburmuszony. – W takim razie dobrze że następny masaż nieprędko, nie będe się musiał śpieszyć z prezentem.
-Cóż poradzić… jestem interesowną drowką.- jej palce chwycił delikatnie miłosny organ Lesena.-Ale mogę odwdzięczyć się masażem.
– Hmmm, jesteś coś innego co mogłabyś dla mnie zrobić... Rozmawiałem z Drathirem, nowym Mistrzem wywołań w Shi'qus... I najwyraźniej mój krótki związek z Han'kah czyni mnie Persona Non Grata, przynajmniej w jego oczach. Więc... Tak sobie myślałem... Może go zaprosimy na małe przyjęcie? Tylko my, on i jego plus jeden... Przyjąłbym rolę twojego kochanka numer jeden i pokazał jak bardzo Han'kah mnie już nie interesuje...
-Mała orgia?-westchnęła cicho Inynda nie przestając się jednak bawić ciałem Lesena, zapewne po to by sprawdzić czy zdoła go rozproszyć.-No nie wiem… czy takie orgie mają sens, poza tym… myślisz, że go to obchodzi, czy sypiasz z Han’kah czy nie?
– Warto spróbować... Czy też orgie są ci nie w smak? - uśmiechnął się chytrze. – Jeżeli mnie pamięć nie myli, to ty sugerowałaś trójkącik z urocza Maerinidią na ostatnim przyjęciu.
-Musisz przyznać, że Maerinidia potrafi być przekonująca… poza tym to był trójkącik, a nie czworokącik. Wbrew pozorom to duża różnica. Ten… Drathir to jej jakiś kochanek, robiłeś mu konkurencję do łóżka Han’kah?- zapytała Inynda na koniec.
– Nie z tego co mi wiadomo... Raczej ma do niej uraz za odebranie Despana Areny... A jaki trójkącik byłby twoim wymarzonym? -
-Nie zastanawiałam się nad tym szczerze powiedziawszy. - westchnęła drowka.-Tak jak nie jestem pewna, czy wspólne figlowanie z Drathirem przybliży cię do celu. Nie musisz sypiać z Han’kah by być uznanym za jej sojusznika.
– Następnym razem będę pamiętał żeby wszystkim swoim ex rytualnie wbijać nóż w plecy. - mruknął pod nosem. – Może figlowanie to przesadza... Wystarczy małe spotkanie towarzystkie, w Wista? Żeby go zmiększyć zanim przejdziemy do interesów.
-Nie jestem dobra w zmiękczaniu. Wolę utwardzać…- mruknęła drowka przyspieszając ruchy dłoni i rozpraszając nieco Lesena.-Niech będzie… spotkanie i urabianie… co dalej będzie, to się zobaczy. Figury geometryczne są mi znajome.
Samiec stęknął. Palce Inyndy były sprawne, ale nie brak mu były samodyscypliny.
– Skoro już obgadaliśmy geometrię, to może przejdźmy do algebry... Sugeruje od razu przeskoczyć do sześćdziesiąt dziewięć.
-Jesteś strasznie wyposzczony Lesenie Vae. Czyżby romans z Han’kah był aż tak… jałowy?- zadrwiła żartobliwym tonem czarodziejka. Po czym westchnęła cicho.- Nie jestem aż tak młodziutka. Dlatego łaskawie sama sprawię ci przyjemność… bez tych wszystkich wygibasów. Może być… tylko palcami?
Samiec zaśmiał się krótko, obserwując ruchy czarodziejki.
– Inyndo... Miałaś racje. – ujął palce czarodziejki i odsunął je od prącia. – Jestem chciwy. – chwycił pośladki drowki i podrywając się do góry podniósł ich z ławy. Napięty fallus przywarł do jej brzucha. – Ale nie samolubny. I nie jestem usatysfakcjonowany o ile moja partnerka też nie jest. Więc dam ci odpocząć... – posadził ją na murku altanki i ucałował w szyje. - … I poczekam aż się ze mną stęsknisz.
Oderwał się od ciepła jej ciała i ruszył po swoje rzeczy. Zaczynając od koszuli, z wiadomego powodu.
– Zresztą, musimy przedyskutować przygotowania na przyjęcie w ogrodach. Gdyby Sereska dowiedziała się że spędziliśmy tyle czas nawet nie poruszając tematu, to by mnie obdarła ze skóry . – zażartował. Chyba.
-Och… przesadzasz… od czasu do czasu potrafię być hojna.- zażartowała Inynda i sięgnęła po płaszcz, którym się otuliła.-Jeśli nie miałabym ochoty wycisnąć z ciebie okrzyk przyjemności i oddania, to… nie zaproponowałabym tego. Niemniej, chcesz pogadać o przyjęciu? Co dokładnie chcesz omówić. Moi podwładni mają przygotować “fajerwerki” i oprawę “artystyczną”.
– O czym dokładnie mówimy? Mam wyglądać potencjalnych skrytobójców... Wemknięcie się do twierdzy pod przebraniem „rozrywki” byłoby pierwszą rzeczą jaka bym rozpatrzył.
- O ognistym pokazie i iluzjach wybuchów. O tym właśnie… kolorowe ognie i podobne sprawy. Jako że iluzja to szkoła którą odrzuciłam, to nie zajmuję się tym osobiście.- wyjaśniła Inynda.
- To kto by je wykonał? -
-Nie mam tutaj listy imion. Możesz mnie przeszukać jeśli mi wierzysz.- uśmiechnęła się ironicznie czarodziejka.
Samiec przewrócił okiem, niespecjalnie rozbawiony. Figle figlami, ale do spraw straży podchodził poważnie.
– Rozmawiałaś z Sereska? Mówiła ci co przewiduje Lanni? - spytał by upewnić się że rozumie powagę sytuacji.
- Tak, tak… ale ja akurat nie mam dość zaufania do moich magów, więc służki Lanni mają dyskretnie wspierać ochronę tego spotkania.- wzruszyła ramionami czarodziejka.
– To nie kwestia ludzi. – zaczął tłumaczyć dopinając spodnie. – Nawet najlepsi strażnicy nie są w stanie nadzorować wszystkiego. Zwłaszcza kiedy w grę wchodzą takie rzeczy jak pokazy ognia i iluzje. Wprowadzają chaos, odwracają uwagę... Jedyne co może być gorsze to zamaskowani tancerze i akrobaci. – uśmiechnął się lekko. – Może rozważysz coś... Subtelniejszego? Powiedzmy... Koncert skrzypcowy? Zwłaszcza że pokaz ogni ostatnio zrobiła Maerinidia. – zapiął poły kamizelki.
- … I naprawdę chcesz powitać swoją dawną matronę pokazem iluzji? - spojrzał na Inynde unosząc brew.
- Jestem Naczelną Czarodziejką Lesenie, jeśli Sereska oczekuje ode mnie załatwienia rozrywki, to na pewno nie chodzi jej o kilku grajków.- odparła w odpowiedzi Inynda wpatrując się wprost w Lesena.- I pokaz ma być nad głowami Matron, by nie zakrywać pola widzenia ochrony.
– Żadnych ognistych smoków dramatycznie opadających na publikę? - upewnił się z uśmiechem i podszedł objąć drowkę w pasie. – Inyndo, wiesz że ja też chce byś olśniła naszych gości. Nie następujmy sobie na pięty
-Nie mam nic do ukrycia Lesenie. Możesz przejrzeć plany na to przyjęcie, możesz przepytać magów, możesz wtrącać własne uwagi.-wzruszyła ramionami czarodziejka.
– Dziękuję Inyndo. – pocałował ja szybko w usta i wypuścił z objęć. – A tak poza tym... Czym umilasz sobie ostatnio czas? Byłem tak zajęty swoimi problemami że zapomniałem spytać.
-To co zwykle, słodycze, kochankowie, trunki… przyjemności związane z byciem na szczycie.- westchnęła wesoło Inynda.
– Hedonistka. – mruknął rozbawiony. – Dawniej nigdy bym nie podejrzewał że mistrzyni nekromancji mogłaby być taka... Pełna życia.
- Cóż… zwłoki mają swój urok.- zażartowała dwuznacznie. -Nekromancja niestety była jedyną dziedziną w której nie weszłabym w drogę moim siostrom. Nie znałeś ich, więc nie wiesz jakie z nich były suki.
– A teraz jestem zaintrygowany. – mruknął pod nosem. [i] – Tą pierwszą uwagą. Nie twoimi siostrami. [i] – wyjaśnił z uśmiechem. – Chociaż nigdy nie spytałem czy masz jakąś bliską rodzinę.
- Bo nie mam… siostry lubiły kopać pod sobą dołki. I wykończyły się nawzajem. Jestem ostatnia z mego rodu.- wzruszyła ramionami Inynda.-Brały przy tym przykład ze swej matki i jej siostry. Zły przykład.
– Drowy dookoła ciebie mają dziwną tendencje do wykańczania się nawzajem. – ucałował ją w policzek. – Muszę uciekać Inyndo, mam dużo zrobienia. Spotkania do zorganizowania, złoczyńców do złapania. Światy do podbicia. -
-Oczywiście… nie daj się zabić przy tym. Byłoby nudno bez ciebie.- odparła z uśmiechem drowka.

***

Dwadzieścia lat temu Lesen wszedł przez główną bramę domu Vae i zamordował swojego brata.
Na dziedzińcu twierdzy, w połowie musztry, na oczach połowy straży, w porze która na powierzchni byłaby białym dniem.
Nie zakradał się. Nie musiał. Wystarczyło ubrać gustowny mundur, przypiąć fałszywą odznakę Vae, i udawać że przekraczanie wrót twierdzy w której nie widziano go od dwudziestu lat było czymś absolutnie naturalnym.
Tak długo jak sprawiałeś wrażenie że masz prawo robić to co w danej chwili robisz, nikt cię nie zatrzyma.
Oh, oczywiście odezwały się alarmy twierdzy, ale te ciche. Gdyby tylko zszedł z dziedzińca i wkroczył do właściwej twierdzy, to szybko spotkałbym się ze skrytobójcami Vae. Ale zanim to zrobił zdążył przebić Coranzena rapierem, głośno deklarując kim był, a to było dość żeby Sereska zgodziła się wstrzymać egzekucję.
Więc wiedział z autopsji (dosłownie) jak łatwo jest kogoś zamordować niezależnie od stanowiska, tak długo jak się wiedziało gdzie istniały dziury w jego osłonach. Czy to w ludziach którymi się otaczał, zwyczajach jakie przyjmował, czy też jakie pojawiały się ze względu na okoliczności. Na tych ostatnich najczęściej można było polegać, bo można było je samemu tworzyć.
Dlatego z taką niechęcią patrzył na plany przywitania matron.
Ku obronie Inyndy, nie była to jej wina. Zalecenia matrony były jasne, subtelność nie wchodziła w grę.
To że głośny pokaz ogni i, na Lolth, wybuchów było najpiękniejszym prezentem jaki można było podarować każdemu potencjalnemu zamachowcowi, było już zmartwieniem Lesena.
Dlatego podczas gdy jego ludzie prześwietlali obsługę, on zaczął planować nowe przedstawienie.

***
Rozmowa z Sereską była krótka. Matrona bowiem była zajętą osobą. Pobudka po medytacji pozwoliła Lesenowi uporządkować myśli po tamtej rozmowie. Opowiedział Matronie o swych postępach w śledztwie. O tym że Farnasa wrobiono… I że nie wiedział dlaczego. Jak zrelacjonował matronie, jego podejrzenia skierowane były na Icehammer, może dlatego że tak czaiło się dobrze mu znane zagrożenie. Może dlatego, że szaraki zyskałyby na oziębieniu stosunków między Vae a Thay.
Jednak mimo umiarkowanych sukcesów w śledztwie, Sereska dała mu naprawdę fantastyczne wieści. Odnośnie tego gdzie mogły leżeć wpływy Lanni... I gdzie nie. Dawało mu to pewne pole do manewru, jeżeli tego sobie życzył. Także to że Sereska była najwyraźniej zawiedziona Thay i ich ofertą handlową.
Miło było wiedzieć że Sereska ufała mu na tyle by swobodnie rozmawiać o takich rzeczach. A jeszcze milej było usłyszeć że wierzyła że sam sobie poradzi z antythayskimi podżegaczami, kimkolwiek oni byli.
Ufała że rozwiąże sprawę w stopniu ją zadowalającym, kierując się własnym wyczuciem.
Było w tym niewypowiedziane przyzwolenie, i choć samiec czuł się winny korzystając z niego, nie potrafił oprzeć się pokusie, by tej partii nie rozegrać osobiście.


***
- Jak przebiegło spotkanie z Urlumem, Kapitanie?
Shyntae postawiła na stole schemat ogrodów które kazał sobie przynieść, i parujący kubek o który nie prosił.
– Kiepsko. – skomentował niechętnie, zerkając na kubek. – A to co? -
– Herbata ziołowa kapitanie. Znalazłam ją sprzątając twoje kwatery.
Samiec posłał jej podejrzliwe spojrzenie, i wyciągając z zza pasa różdżkę, sprawdził ją na truciznę. Drowka nie zdradzała oznak niepokoju, jedynie uniosła lekko brew.
– Na przyszłość nie parz ziół których pochodzenia nie znasz. – zbeształ ją pociągając łyk, ale nie włożył w to serca.
Prawie współczuł Urlumowi. Prawie. Los dał mu Mythal, i Los mu ten Mythal odebrał, a teraz musiał robić dobrą minę do złej gry. Zwłaszcza że niewielu podzielało jego pragnienie niesienia psioniki.
Jednak doradził mu jak mógł. Przeciwnik był groźny, i Nietoperzyca dobrze o tym wie. Stanowcze rozwiązanie tego problemu będzie kuszącym pomysłem, wystarczy ją popchnąć w tym kierunku. Oh, z pewnością będzie chciała to uzgodnić z innymi matronami – Lesen mógł się zająć Sereską, ale Urlum będzie musiał przekonać do współpracy swoich sojuszników z innych domów.
Ostatecznie, to był jego projekt. Lesen mu tylko pomagał. Nie ma aż tyle czasu by bawić się sterowanie wszystkim i wszystkimi.
A szkoda.

abishai 02-05-2015 15:33

11-19 Mirtul 1373; Erelhei-Cinlu


Miasto Erelhei-Cinlu… nigdy nie było spokojne. Ale ostatnio na ulicach wręcz wrzało od plotek. Opowieści o potworach, które opanowały opuszczone miasto ilithidów oraz atakowały w kopalniach krasnoludów, szerzyły się jak pożar.
Plebejskie drowy oczekiwały pod Domach działania. Kolejnej kampanii która zmiażdży wrogów i da łupy jak i zarobek najemnikom. Szlachcice z Domów… nie garnęli się aż tak bardzo do boju. Prawdą było że wszystkie Domy poniosły spore straty w swych członkach podczas ostatniej zawieruchy wojennej. I do kolejnej nikt się nie palił.
A Thay? Taka decyzja wykraczała zapewne poza kompetencje khazarka, więc musiał on czekać decyzję rady zulkirów. Ci jednak chyba nie byli zainteresowaniem oczyszczaniem opuszczonego miasta, tylko odgonieniem potworków z krasnoludzkich kopalni. O ile nieufni duergarzy zdecydują się na przyjęcie tej pomocy.
Czy tak się stanie? Nie wiadomo. Natomiast wiadomo było, że wysłannik czerwonych magów do Icehammer zginął od trucizny w mieście brodaczy. I nie wiadomo było kto stoi za jego śmierci: drowy pragnące zapobiec zbliżeniu Thay i Icehammer, duergary uznające propozycję Thay za zbyt nachalną, czy może ktoś z czerwonych magów niechętny samemu Khalasowi.

11 Mirtul 1373; Erelhei-Cinlu


Han'kah Tormtor


Sukces i nagroda. Tym właśnie była ta audiencja przed obliczem samej Sabalice. Oznaczała że Han’kah była ważna. Że się liczyła. Że jej dowody i słowa lojalności miały jednak znaczenie dla Matrony.
Osobista audiencja odbywała się w prywatnych komnatach Matrony, co było zaszczytem i podkreślało znaczenie Han’kah. Była traktowana jak osoba godna zaufania. Po ostatnich dekadniach odsunięcia to było jak miód na dumę wojowniczki. Ponownie była ważną częścią Tormtor, a nie odstawioną na boczny tor ekscentryczką.
Sabalice siedziała przy biurku na którym leżały papierzyska i stała butelka wina. Wyraźnie Matrona była ostatnio zajęta. Trudno było powiedzieć na ile była podobna do swej matki, sławnej Mevremas. Czy Smoczyca również miała swe biurko, swe papierzyska? Możliwe…
Ale Han’kah nie miała okazji ich zobaczyć. Nie była na tyle blisko tej Matrony. Nie była na tyle blisko żadnej innej drowki bez wspólnych zabaw w łóżku. Ale przecież Han’kah i Sabalice łóżko w ogóle nie połączyło.
Te myśli przechodziły przez głowę Han’kah, gdy opowiadała co się wydarzyło.
A wsłuchawszy relacji z wyprawy, Matrona podsunęła wojowniczce kilka raportów.
- Z pewnością twoja drowka powie ci to samo co tu jest napisane, jeśli nie powiedział ci tego Lesen Vae którego znasz, albo… możliwe, że ktoś inny? Pojawił się kłopot…- westchnęła splatając dłonie razem.- Kłopot o którym Shi’quos jest z pewnością najlepiej poinformowany. A ty znasz kilkoro z ich mistrzów, prawda?

12 Mirtul 1373; enklawa Thay w Erelhei-Cinlu

Han'kah Tormtor


Nieduże biuro ulokowane w zacisznej części budynku administracyjnego. Tam Han’kah trafiła. Usiadła przed niskim i przygarbionym mężczyzną w brunatnego koloru szacie i gładko ogolonej głowie. Na jego zmęczonym obliczu błyszczały założone na nos monokle.
Czytał jakiś papier, podczas gdy wojowniczka rozglądała się po jego zakurzonym biurze, pełnym półek wypełnionych woluminami.
Mężczyzna czytał przez dłuższą chwilę, jakby ignorując obecność Han’kah. W końcu jednak odezwał się cichym i spokojnym głosem.
- Więęęęc w czym enklawa Thay może pomóc szanownej przedstawicielce Domu Tormtor, który jest naszym sojusznikiem?- padło pytanie z jego ust, a spojrzenie zza okularów bez większej obawy przeszywało na wylot drowkę.

Severine Tormtor


Znów Erelhei- Cinlu… Severine była wielce ukontentowana z rozwoju sytuacji. Opuściła brodatą dziurę jaką było Icehammer. Załatwiła swe interesy z sukcesem i będzie się mogła pochwalić przed Han’kah jak dobrze jej poszło.
Miasto powitało wracającą Severine masą plotek o nachodzącym wielkimi krokami spotkaniu Matron. Nie wiadomo jednak było kiedy i gdzie się miały spotkać, choć… słyszała o przyjęciu, które ponoć organizowała Sereska Vae i jego eksluzywności. Nie każdy mógł się tam będzie pojawić, lista gości miała być wyjątkowo króciutka.
Niemniej Severine mogła być zadowolona z tego co osiągnęła w tak krótkim czasie. No i jeszcze randka z Shrie która miała się wkrótce odbić. Niewątpliwie drow miał wobec niej plany w tym i łóżkowe… A ona? Ona też miała plany, apetyczne plany. Bo czyż taki sukces nie wymagał świętowania?
Ach.. żyć nie umierać.
Tym bardziej zdziwił ją list który otrzymała od Iliam. Kim do cholery była Iliam?
Nie było pieczęci Domu, więc list był od plebejki.
I zapraszał do do odwiedzenia “Słodkich Ust”, burdelu w dzielnicy Vae. Wspominała o pewnej wpływowej osobie, która chętnie podejmie rozmowę na interesujące Severine tematy. I prosiła o zachowanie dyskrecji. Interesujące

19 Mirtul 1373; Erelhei-Cinlu

Lesen Vae


Drowy Inyndy były więcej niż usłużne. Niewątpliwie czarodzieje wiedzieli, że Naczelna Czarodziejka go ceni i dobrze było nie narażać się Lesenowi. Uzgadniali więc każdą magiczną duperelkę z Lesenem, nie zdając sobie sprawy z tego że nadgorliwość bywa gorsza od herezji.
Niemniej dzięki temu Lesen znał praktycznie każdy szczegół magicznego przedstawienia. Ba.. w większości w zasadzie je zaprojektował udzielając swoich wskazówek grupie magów Inyndy. Podobnie jak ochronę, szczelną i dyskretną. Niemniej… nadal miał wrażenie, że coś pominął, czegoś nie dopilnował. Oczywiście mógł się mylić.
Ta niepewność mogła być wynikiem jego przesadnie rozwiniętego perfekcjonizmu. Jak u starej ochmistrzyni, która widzi plamki nawet na powierzchni wypolerowanej do połysku.
No właśnie… może po prostu mu odbijało? Cóż… w takim przypadku odetchnie swobodnie, jak ten cały cyrk z przyjęciem zakończy się. I Matrony bezpiecznie wrócą do swych twierdz, a on zajmie się w końcu tropieniem Loscivii.
Jego spokój przerwał wchodzący oficer i informujący, że Opiekunka Świątyni chce go widzieć w głównym przybytku Lolth. Dla Lesena takie spotkanie z Lanni, nigdy nie wróżyło nic dobrego. Nie bał się co prawda o swoje życie, bowiem kapłanka nie słynęła z osobistego brudzenia sobie palców posoką swych wrogów, ale… Lanni potrafiła być perfidna.
Świątynia Lolth w Twierdzy Vae robiła wrażenie. Kiedyś należała do Domu Kilsek. Najdłużej panującego i najpotężniejszego. Obecnie tę rolę pełniła świątynia Eilservs, choć nominalnie powinna to być świątynia Shi’quos.
Niemniej pod względem architektonicznym świątynia Vae była perełką, nawet jeśli świątynia Godeep czy Eilservs były bogatsze w detale. Lesen jednak uważał, że więcej nie zawsze oznacza ładniej.
Lanni przebywała przy ołtarzu kończąc modlitwy. W kątach świątyni stali zakuci w czarne zbroje kapłani Selvetarma.


18 Mirtul 1373; Erelhei-Cinlu

Xullmur’ss


Interesy Xullmur’ssa w Icehammer były średnio udane. Część wypaliła, część nie… Śmierć Khalasa ponownie rozłożyła na łopatki dość ważny dla niego plan. A samo Erelhei-Cinlu, oferowało mu stagnację. Sprawy nie były różowe… to musiał przyznać.
Niemniej miał co robić, a właściwie... co przygotować. Pytanie tylko czy zachwyci potencjalnych kontrahentów? Co byłoby trudne, zważywszy że duergary to.. dość trudni współpracownicy. Targowanie z nimi to jak wyciskanie wody z kamienia. Udręka bez satysfakcji, a i efekty bywały mizerne. Niemniej Xullmur’ss coraz bardziej docierał do muru i już niewiele możliwości ruchu mu zostało.
Żmijka skontaktowała się z nim, tylko po to by mu powiedzieć, że w tej chwili… podziemny krąg szuka nowej zabawki na tajną arenę. Bestii które ostatnio narobiły tyle szumu w mieście . Owe potworki, o ile zostaną dostarczone żywcem, to za każdego można było otrzymać od 500 do 800 złotych monet w zależności od stanu w jakim zostaną przekazane.
Inną ciekawą informacją, było to że Thay organizowało wyprawę przez Labirynt do opuszczonego miasta Ilithidów. Korzystali w większości z miejscowych drowów i najemników, co niestety oznaczało, dużą śmiertelność… ale też i spory zysk dla tych co przeżyją. No i… czerwoni czarownicy nie byli wybredni w doborze kandydatów.


20 Mirtul 1373; Erelhei-Cinlu; twierdza Domu Vae.

Lesen Vae & Han'kah Tormtor



Przyjęcie w ogrodach Kilsek uświetniały pokazy iluzyjnych fajerwerków tańczących na “nocnym niebie” w takt muzyki granej przez nieumarłych grajków.


Pokaz potęgi, piękna i subtelności. Tak jak być powinno. Pokaz sławiący potęgę magów Vae, których siły w wyniku ostatnich niefortunnych zdarzeń zostały poważnie przerzedzone.


Znawcy tematu, wiedzieli jak wiele trudu włożono w to przedstawienie. Bowiem szkielety jak stwory z natury bezmyślne, nie posiadały talentu… za to posiadały precyzję. Utalentowany znawca nekromancji mógł je “zaprogramować” do wykonania jednego utworu. Tylko jednego. Dlatego pomiędzy utworami muzycy byli zastępowani przez nowy komplet ubranych tak samo szkieletów, by zachować iluzję ciągłości.
Lesen będąc odpowiedzialnym za bezpieczeństwa całego przyjęcia przechadzał się pomiędzy gośćmi, widząc że jest kogo pilnować. Oprócz Matron które zaszczyciły swą obecnością Twierdzę Vae, był jeszcze generał Tamika Tormtor … naczelna generał tego Domu. Malovorn Shi’quos reprezentujący chyba wszystkie katedry na tym przyjęciu. Trzymał się blisko swej Matki Opiekunki co chwilę coś z nią konsultując. Była generał Haelonia Shi’quos i również trzymała się blisko obecnej ślepej władczyni miasta.
Był i Faerney reprezentujący Dom Godeep… co było intrygującym faktem, zważywszy że jego pozycja w nowym Domu nie była dość znaczna, by usprawiedliwić jego obecność. Towarzyszyła mu drowka, którea na chwałę poprzedniej Matrony przybrała imię Siadef. I której przeszłość osnuta była tajemnicą.
Przy tych wszystkich licznych grupkach, reprezentacja Thay była wyjątkowo skąpa, bo składała się jeno z Aury Ming wraz z obstawą. Nawet Elizabeth nie otrzymała zaproszenia.
Jednakże uwagę Lesena najczęściej przykuwały dwie kobiety. Jedną była Rizlara Eilservs, a drugą Han’kah Tormtor.

Aisu 28-05-2015 23:35


Samiec pokłonił się przed Lanni, i stanął wyprostowany, w milczeniu czekając aż kapłanka dokończy obrzędy.
Rzucił krótkie spojrzenie kapłanom Selvetarma. Ciekawe czy ze wszystkich przyszłości jakie widziała Lanni, istniała taka w której rzuca się na niej z mieczem?
‘ ... Skoro o tym pomyślałem, to może faktycznie.
Nie była to przecież nieprzyjemna myśl.
Lanni wstała i po pełnym niechęci milczącym spoglądaniu na Lesena westchnęła i ruszyła w jego kierunku mówiąc.- Pewnie ciekaw jesteś, czemu cię wezwałam, prawda?
– Wielebna Opiekunko. – pokłonił się raz jeszcze. - ... Chciałbym wierzyć że jest to dlatego że przyszłość zmieniła swój bieg, i dla odmiany jesteśmy na torze w którym nie przynoszę zagłady wszystkiemu i wszystkim. – uśmiechnął się lekko. – Ale raczej nie mam co na to liczyć.
I tak nie uwierzyłby nawet w jedno słowo które wieszczka chciałaby mu zdradzić na temat jego przyszłości.
- Doprawdy… i myślisz, że wtedy bym łaskawie ci to oznajmiła?- uśmiechnęła się szyderczo Lanni.-Sądziłam, że lepiej mnie znasz.
– Nigdy nie posądziłbym cię o to, Wielebna Opiekunko. – szyderyczy uśmiech napotkał jego własny, jak zawsze zwodniczo przyjacielski.
Nie potrzebował wizji Lanni. Jedyna przyszłość jaka go interesowała to ta którą sam tworzył.
– ... Zgaduje, że chodzi o kwestie przyjęcia.
- Odpowiedź na pytanie, które sobie zadajesz brzmi… odpowiednia. Matrona która zostanie zaatakowana, jeśli przeżyje to przysporzy kłopotów Domowi Vae, jak i całemu Erelhei-Cinlu. Jeśli jednak zginie ktoś będzie musiał zapłacić głową za tą zniewagę. Ty… więc wybór masz dość ciekawy. Co jest ważniejsze, przyszłość tego miasta czy twoja szyja?- zapytała retorycznie Lanni, ale czy Lesen mógł wierzyć wyroczni? Bądź co bądź pamiętał słowa Sereski, no i… przyszłość nigdy nie była już zapisanym zwojem.
– Nie wiemy jaka Matrona zostanie zaatakowana, za wiemy że jej przeżycie będzie dla miasta szkodliwe, i jest absolutne niezbędne bym nadstawił swojego karku żeby do tego nie doszło... Twoje wizje są niezwykle wybiórcze, Wielebna Opiekunko. – zauważył z rozbawieniem.
- Moje wizje są… takie jak wszystkie inne wizje. Otulone mgłą tajemnicy i niejednoznaczności. - mruknęła w odpowiedzi Lanni i wzruszyła ramionami.- A zabójcy nie powstrzymasz. To już wiem.
- W takim razie dlaczego mnie tutaj wezwałaś. – zwęził podejrzliwie oczy. – – Jeżeli moja porażka została już przepowiedzana, i skorzystają na niej wszyscy zaangażowani... To z pewnością nie pozostało Ci już nic innego jak stanąć z boku i obserwować jak historia toczy się po obranym przez siebie torze?
- Czerpię pewną przyjemność z faktu, że bez względu na to jak się sytuacja potoczy… będziesz cierpiał w taki lub inny sposób.- mruknęła Lanni przyglądając się drowowi.-Ale żebyś mógł cierpieć, musisz świadomość dylematu, prawda?
‘ A jaki dylemat jest tutaj, Wielebna Opiekunko? ‘ pomyslał, ale ugryzł się w język zanim cokolwiek powiedział. Lanni wiedziała więcej niż chciała zdradzić, i należało to od niej wyciągnąć.
– Więc o to w tym wszystkim chodzi, o torturowanie mnie? – założył ręce na piersi.
- Tak. Robię się małostkowa, prawda? Ale czy miałabym inny powód, niż pokazać, że twoje nędzne życie tak często przeszkadza twemu miastu w rozwoju?- spytała z kwaśnym uśmiechem Lanni.-Ostrożny i zachowawczy Lesen. Ta ostrożność ostatecznie zmieniła się w krwawą łaźnię w mieście ilithidów, bo nie miałeś dość odwagi, by zaryzykować życie zwiadowców.
– Ciężko przyjąć mi krytykę od kogoś, kto nie przewidział pojawienia się krążownika Illithidów nad własnym miastem – zripostował samiec.
- Opiekunka i Wyrocznie Eilservs też tego nie przewidziały, podobnie jak śmierci swej pani. Natomiast ty Lesenie nie przewidziałeś zdrady Naczelnego Maga i nie wykryłeś sekty Shar pod twoim własnym nosem. A ja…- Lanni spojrzała z ironicznym uśmieszkiem na Lesena.-... ją zniszczyłam. Mówisz, że nie przewidziałam krążownika ilithidów… ale czy aby na pewno?
– Oh, z pewnością przewidziałaś, dlatego twoim pierwszym odruchem było tłumaczyć się że nikt inny tez tego nie przewidział. – wlepił spojrzenie w Lanni. – Powiedz mi, Wielebna Opiekunko, siostro... Jeżeli śmierć tej matrony jest w interesie Miasta, Vae i zapewne też twoim... Czy naprawdę ryzykowałabyś sukces zamachu, informując o nim matronę Sereskę... Tylko po to, by zrobić mi na złość? – uniósł lekko brew -. – Myślałem że takie tendencje zabija się w pierwszych latach studiów. Czy po tym wszystkim planujesz przerobić moją czaszkę na kielich z którego będziesz popijała drogie Chianti, śmiejąc się maniakalnie? Czy kazałaś już sobie zamówić tron z kości swoich wrogów?
-Lolth jest boginią chaotyczną i nieprzewidywalną… kapryśną. Ale ty…. ty tego nie widzisz. Ty wszędzie doszukujesz się logiki i dążysz w kierunku porządku.- wzruszyła ramionami Lanni.- Jak to jest, być jednocześnie gorącym zwolennikiem bogini chaosu i żywym zaprzeczeniem jej zasad? Skoro więc ty możesz być żywym paradoksem, dlaczego innym odmawiasz takiej możliwości? Możliwe że blefuję, możliwe że ryzykuję dla samej nutki ekscytacji z tym związanej. Możliwe że…- przerwała wypowiedź wpatrując się gdzieś za plecami Lesena. Znów wzruszyła ramionami.-... możliwe, że się mylę. Jest wiele możliwości. Ale musisz przyznać Lesenie, mój drogi… W ostatecznym rozrachunku, ja na wojnie z ilithidami zyskałam. Dom Vae został oczyszczony z innowierców. Herezja Shar została zniszczona. Inynda przy całej swej potędze, nie ma takiej pozycji jak Sorntran ani tak silnych popleczników, a kościół Lolth w Domu Vae się umocnił, takoż jak ja. Toteż powiedz mi… Lesenie… Jak sądzisz ile wiedziałam, a na ile miałam szczęście?- tą długą wypowiedź okrasiła na koniec sadystycznym uśmieszkiem.
– Dość obydwu, jeżeli muszę zgadywać. – założył ręce na piersi, nie chcąc kontynuować tematu.
– Powiedz mi, jaką ekscytacje może czerpać z podejmowania ryzyka ktoś, kto widzi wszelkie możliwe przyszłości? Przecież wiesz już co może się stać, nie wiesz po prostu które przyszłości są bardziej prawdopodobne od innych. – zaczął krążyć w te i we wte. – Pozwól że wytłumaczę ci jak to wygląda z mojego punktu widzenia. Widzę dwie możliwości. Pierwsza, to taka że to ty spędziłaś za dużo lat na powierzchni i teraz uważasz że twoim obowiązkiem jako Kapłanka Lolth jest kpić z głównego bohatera, w tym przypadku mnie, i z sadystycznym uśmiechem wypowiadać kwestie takie jak „Muahaha, moje zwycięstwo jest już przesądzone”, i nie żartuje tutaj, naprawdę tak nas postrzegają na powierzchni. – dodał w pełni poważnie. – Albo, możliwość druga, wiesz co myślę o twoich wizjach, więc wiesz jeżeli chcesz żebym zachował się w pewien konkretny sposób to najlepszą drogą ku temu jest doradzić mi żebym zrobił coś zupełnie odwrotnego. Najpierw zachęcasz mnie do tego bym stanął z boku i obserwował bieg wydarzeń, a potem kpisz z mojej nadmiernej ostrożności i wytykasz wszystkie okazje które zmarnowałem. - zatrzymał się i odwrócił do kapłanki. – Więc mogę albo wierzyć że grasz sobie ze mną dla jakieś perwersyjnej ryzykownej rozrywki, albo próbujesz mną manipulować w jakimś konkretnym celu. Czego nie rozumiem, to co tak naprawdę chcesz tutaj osiągnąć.
- A może po prostu bawi mnie jak wijesz się niczym szczur w zaciskającej klatce. Jak desperacko rzucasz się od ściany do ściany w nadziei, że znajdziesz jakąkolwiek szczelinę, by uniknąć zguby… tylko że takiej nie ma.- uśmiech Lanni był wyraźnie sadystyczny. Pokiwała głową na boki.-Lesenie, Lesenie… mogłabym cię zabić w każdej chwili. Ale gdybyś zginął tak po prostu… to nie mogłabym cię już torturować, prawda?
Samiec zwęził oczy nienawistnie, przyglądając się Lanni przez długi czas w milczeniu.
– Żyję by służyć. – rozpogodził się gwałtownie i obdarzył ją promiennym uśmiech. – Ale obawiam się że nie mogę spędzać całych dni na byciu torturowanym, niezależnie od tego jak przyjemne by to nie było. Będziesz musiała mi wybaczyć Wielebna Kapłanko. – skłonił się w połowie i ruszył do wyjścia.
– Oczywiście... – zatrzymał się na chwilkę, nie odwracając głowy. – Skoro moja porażka została już przepowiedziana, to nie sprawiłoby różnicy gdybyś mi zdradziła więcej o tym zabójcy... Chyba, że wbrew temu co mówisz mam szansę. -
- To co ci powiedziałam, musi ci wystarczyć. Wróżenie nie daje pełnych informacji o przyszłości… jedynie właśnie takie tajemnicze podpowiedzi, które trzeba rozgryźć… samemu.- stwierdziła z kwaśnym uśmiechem Lanni.
Zerknął do tyłu, dostrzegając niewesołą minę Lanni.
– Żadnego więcej kpienia? . – mruknął rozbawiony i ruszył do wyjścia. – Zabawne. Zupełnie jakbyś liczyła że wygram.
- Po prostu, gdy widzę prawie wszystko… niespodzianki są dla mnie podwójnie intrygujące.- mruknęła na pożegnanie Lanni.


***
Odkładając kredę, Lesen obrzucił długim spojrzeniem przygotowane materiały.
Tablica zawierała wszystko co wiedział i co mógł podejrzewać, wszystkie argumenty za i przeciw dla potencjalnych celów zamachów i potencjalnych zleceniodawców.
Wszystko oparte na informacjach które otrzymał od Lanni. Lanni, która go nienawidziła, i miała każdy powód by go okłamywać.
Lanni, która bardzo podkreślała że mówi to wszystko tylko po to by go torturować.
Wielokrotnie.

' Absolutnie wiarygodne. ' pomyślał z lekkim uśmiechem na twarzy.
Niestety, rozwikłanie która matrona miała być celem ataku a która pociągała za sznurki było tylko połową zagadki. Drugą połową było odnalezienie zabójcy.
Którego obecności na przyjęciu, zdaniem Lanni, nie mógł zapobiec.
Co, oczywiście, także mówiło mu wszystko czego potrzebował.


***


– Generał Barzail, myślę że ten scenariusz ci się spodoba. - podsunął jej rozpisaną mapę. Przedstawiała Miasto Illithidów, z okolicznymi terenami. – Przeciwnik posiada trudna do określenia liczbę żołnierzy, zna podstawy strategii i nie przejmuje się stratami. Nie wiemy co tak naprawdę potrafi poza kopaniem tuneli, niewykluczone że dysponuje już jednostkami latającymi i plującymi. A na dodatek ukrył się w mieście do którego prowadzi długa i stroma skarpa. Powtórka z rozrywki, prawie że. – dodał z uśmiechem.
Generał Barzail nie była atrakcyjna, nie była też specjalnie zabawna... Ale dysponowała doświadczeniem wojskowym , bystrym umysłem i słabością do militarnych dyskusji, którą Lesen podzielał. Nic więc dziwnego że po uratowaniu jej oddziału w trakcie wojny zaczęli się regularnie spotykać, rozważać wojenne scenariusze przy popołudniowej herbacie.
Budowanie relacji z kimś kto w Godeep nie był dwulicową dziwką o iluzji własnej wielkości albo zarozumiałym naburmuszonym czarodziejskim dupkiem było dodatkowym bonusem.
Generał Barzail domyśliła o jakim wojsku mówi i zaczęła tyradę.
-Niestety nie… grobowniki były silniejsze, ale ich liczba jest ograniczona. Do zalet można zaliczyć że bestie nie stosują strategii, ale nie należy nie doceniać zwierzęcego intelektu. Poza tym…- stuknęła palcem w środek miasta.-Wyparcie ich niewiele da… Bo one nie bronią miasta, tylko w nim siedzą. Przyciśnięte uciekną, by wrócić po jakimś czasie.. liczniesze zapewne. I w tym problem. Nie chodzi o zdobycie miasta, a wybicie wrogów do ostatniego.
– Prawda, ale póki nie dowiemy się gdzie się zagnieździły, miasto to nasze jedyne źródło informacji... Zresztą nie musimy go zajmować na stałe. Wystarczy wyprzeć robale i zabrać Mythal... Jednak obawiam się że nie doceniasz przeciwnika Barzail. - pociągnął łyk herbaty. – Robale nie tylko zajęły miasto, ale też zrobiły to tak że nikt z poprzedniego oddziału nie zdołał uciec, a potem przygotowały sensowną, choć bez polotu, zasadzkę. Jest w ich działaniach inteligencja, ale jest... Nie, nie zwierzęca. Młoda. – odstawił filiżankę. – Rozumiem że Naczelna Czarodziejka Maerinidia wciąż przebywa na powierzchni? Czy wasi czarodzieje mieli już okazje przeanalizować zwłoki?
-Słyszałam plotki że Maerinidia wraca, ale… nigdy nie byłam z nią na tyle blisko, by… być informowaną w tej materii. Obecna Matrona Godeep pokłada zbyt wiele zaufania w Maerinidii.- stwierdziła niechętnym tonem Barzail.
– Wielebna Shryinda zdaje się być z nią bliska... – przyznał Lesen – I najwyraźniej dzieli z nią też słabość do dekadenckich przyjęć. Chyba obie odziedziczyły to po Księżniczce. – wspomniał z uśmiechem poprzednią matronę Godeep, licząc że Barzail podchwyci temat.
-Tylko czy dorównują Księżniczce wielkością? Wątpię.-rzekła z przekąsem Barzail.
– To duże buty do wypełnienia. – odparł dyplomatycznie. – Ale to nie znaczy że nie próbuje, czyż nie?
-Zapewne… tak.- zgodziła się z nim Barzail po chwili namysłu.
– Mam tylko nadzieje że także w innych obszarach niż przyjęcia. – dodał rozbawiony. – Chyba nie wydaliście całego zysku z handlu z Thay na przyjęcia, prawda?
- Nie… ale ten cały interes z Thay, to… przynosi zyski, ale wymaga ciągłego pilnowania.-westchnęła Barzail.-Nie jest to wymarzona dla nas sytuacja. Lepsza jednak od podjazdowej wojny z Thay.
– W pełni zrozumiałe. – przytaknął. – Myślisz że to się utrzyma?
- Na dłużej? Nigdy…- stwierdziła z całą stanowczością Barzail.-Zresztą cały ten pomysł z enklawą jest raczej kaprysem Verdaeth kontynuowanym przez obecną Matronę miasta. Imperium Thay.. pfff… rozpadnie się jak wszystkie inne twory tej krótko żyjącej rasy.
– Z pewnością. Świat się zmienia, a my... Trwamy. – zgodził się, chociaż trudno było powiedzieć czy te słowa były pochwałą czy krytyką takiego stanu rzeczy. – Więc taki ma zamysł Shryinda? Czerpać zyski z enklawy, póki z Thay da się współpracować?
-Trudno powiedzieć jaki zamysł ma Shryinda… z pewnością ma zbyt wielu doradców.- rzekła zdegustowanym tonem Barzail.
– Słyszałem kiedyś, że rozsądna królowa słucha wszystkich swoich doradców, a potem i tak robi jak jej się żywnie podoba... – powiedział bardziej do siebie, bawiąc się w dłoni okrągłym znacznikiem z wymalowaną strzałą, jakiego używali podczas symulacji. – Nie wydajesz się zadowolona z tego jak Shryinda prowadzi wasz dom. - stwierdziło mało odkrywczo.
- Shryinda to… kompromis. Ja mogłabym być Matką Opiekunką Godeep, ale okazałam się… za słaba.- wzruszyła ramionami Barzail.-Czasami trzeba uzbroić się w cierpliwość.
– Kompromisem między tobą a kim? – ciągnął wątek skrzętnie ukrywając ogrom swojego zainteresowania.
-Kompromisem między ambicją, a możliwościami.- odparła niechętnie Barzail.
– Czyli ten najgorszy...
Przerwał na chwilę
- Jednak jestem zdziwiony Barzail. Skoro Shryinda była w najlepszym razie niepewną kandydatką na Matronę, to oczekiwałbym że jak już obejmie tron to będzie robiła wszystko by zaprezentować się jako silna władczyni... Ale sam nic takiego nie widzę.
-Nadal jednak jest dość silna, by trzymać Dom w ryzach… choćby poprzez doradców. - wzruszyła ramionami Barzail.- Zresztą… Nie. To przeszłość. Nie ma co rozpamiętywać.
' Czy aby na pewno przeszłość? '
– Prawda. – przytaknął. – Chociaż rządzenie przez doradców to raczej administrowanie niż faktyczne rządzenie... Chociaż to już moja prywatna opinia. Ale wychodzę z założenia że jesteś jedną z nich?
-Powiedzmy…- odparła niechętnie Barzail i splotła dłonie.-Ostatnia wojna nadszarpnęła mój.. autorytet.
– To kim są inne?
[i]- Naczelna czarodziejka Maerinidia i Opiekunka świątyni Zeyrbyda , Dowódczyni straży przybocznej Phyxfein, Ilivantar - mistrz twórców Domu… mały tłumek.- odparła z dezaprobatą Barzail.
– Z taką liczbą doradców można by pomyśleć że kieruje miastem, a nie tylko jego ułamkiem. – uśmiechnął się lekko. – Jest ktoś kogo mianowała na swoją numer jeden? Wydaje mi się że byłoby rozsądne mieć faktyczną zastępczynie matrony. Tak na wszelki wypadek. Raczej nie chcecie powtórki z tego co stało się po śmierci Siadef – wytłumaczył.
- A kogo mianowała Sereska? Chyba nie chcecie mieć tego, co zdarzyło się po śmierci Siadef, co?- odpowiedziała pytaniem Barzail. -Wiadomo, że pierwszą po śmierci Matrony jest zazwyczaj Opiekunka Świątyni. Ponoć nie lubicie się z Lanni?
– Niespecjalnie. – przyznał. – I masz racje, to było głupie pytanie. Po chaosie wojny łatwo zapomnieć jak sprawy powinny się mieć na co dzień. A, właśnie. – pstryknął palcami. – Wracając do wojny, chciałem ci to podrzucić.
Rozłożył przed nią gęsto zapisany, z paroma malunkami – które Barzail łatwo rozpoznała jako przedstawiające ich nowych gości – robale.
– Uznałem że będziesz chciała dowiedzieć się czegoś więcej na temat tych... Ksenomorfów, więc pozwoliłem sobie przełożyć na sensowny język to co rozpracowali podopieczni Inyndy... Tylko im nie mów że to rozdaje. – przystawił konspiracyjnie palec do ust, uśmiechając się łobuzersko. – Dodałem też trochę od siebie. Może ci się przydać, choć jestem przekonany że wasi magowie szybko dojdą do podobnych wniosków. Ale lepiej zacząć się przygotowywać już teraz, to naprawdę nie wygląda mi na problem który sam się rozwiąże.
-Ksenomorfów? Co za głupawa nazwa... jak można brać na poważnie stwory, który nazwa jest trudna do wymówienia.- zażartowała Barzail i potarła czoło dodając.-No to co wymyśliłeś?
Widać było, że nie pojmuje nic z przedstawionych jej rysunków. Barzail miała dość “wyspecjalizowane” horyzonty myślowe i rysunki anatomiczne niewiele jej mówiły.
Samiec z ogromnym staraniem nic nie odpowiedział.
' Cholera, nie uprościłem tego wystarczająco.
Wykreślił praktycznie całe mistyczne słownictwo z tego co przygotowali magowie... I pewną część zaawansowanej biologi. Obawiał się nawet, czy nie obrazi tym Barzail.
Niepotrzebnie.
– Pół kręgu spojrzało na mnie wilkiem, jak zasugerowałem „Zergów”, a potem drugie pół po „Tyranidach” – zażartował i nachylił się nad zwojem. – Większość z tego co wiem to domysły, ich struktura jest zupełnie obca, ale da się zobaczyć pewne prawidłowości...


***

– Malady, jak się cieszę że cię widzę. – uściskał przyjaźnie drowkę i wprowadził ją do środka, słowem rozkazu ograniczając światło w pokoju do przyjemnego dla normalnych drowów półmroku. – Wybacz mi proszę że spotykamy się w takich... Mało rozrywkowych warunkach.
-Ostatnio rzadko starasz się wpadać tylko z powodu wizyt towarzyskich.- wytknęła mu żartobliwym tonem kapłanka siadając wygodnie na krześle.
– Wiem. Przepraszam. – uśmiechnął się słabo. – Nieustannie jestem czymś zajęty... Już na wojnie miałem więcej wolnego czasu. Napijesz się czegoś?
-Tego co zwykle.- stwierdziła z uśmiechem drowka.-Sam jesteś winien. Nie trzeba było się rzucać w wir życia towarzyskiego i lawirować między wpływowymi kochankami.
Samiec parsknął śmiechem i nalał jej wina.
- „Oh, biada mi, jestem młody, przystojny i kobiety za mną szaleją. Któż zrozumie moje cierpienie?” – wręczył jej kielich. - „Jaka niewiasta ukoi moją udręczoną duszę?” Dobrze, przestanę już.
- Słyszałam raczej… na odwrót. Że ty…- nie dokończyła wypowiedzi. Zamiast tego zmieniła temat.-To jak ci się żyje ? Lanni urosła we wpływy i siłę. Na pewno zapisała się w księgach miasta, natomiast ty… Nie zapomniano o tej piosence na ulicach.
– Kogo obchodzi co myśli tłuszcza. – odparł zbywając uwagę ręką, co było bardzo dyplomatyczną formą „wiem, wk*rwia mnie to, ale nic na to nie poradzę” – A zwycięstwa Lanni... Nie są moimi porażkami, tak długo jak przysługują się Domowi. – przerwał, i zapytał zaciekawiony – Powiedz, co właściwie słyszałaś o moim życiu osobistym?
-Że próbujesz chwycić kilka jaszczurek za ogony na raz i że przynajmniej jedna z nich jest jadowita.- stwierdziła metaforycznie Malady.
– Jak Drowka ma wielu kochanków to jest po prostu popularna, a jak Samiec ma kilka to od razu jest obiektem krytyki. – pokręcił głową, ale po chwili posłał Malady lekkim uśmiech. – Tak, jedna miała w swoich kład jad... Ale już go nie będzie sączyć do moich uszu.
- Zbywasz mnie banałami.- stwierdziła ironicznie Malady i wzruszyła ramionami.-Ale niech ci będzie. Nie jestem aż tak ciekawa.
– Przepraszam, jestem po prostu... Lekko zaskoczony. – podrapał się po powiece. – Fakt, dopiero co wyszedłem ze związku z Han'kah, i spędzam dużo czasu z Inyndą, ale poza tym wszystko inne to... Przelotne przygodny. I nie ma ich wcale tak dużo. Właściwie... To ostatnio prawie ich nie mam. – przyznał zaskoczony. Czy faktycznie aż tak bardzo skupił się na Inyndzie? - Hmm.
-Nieważne… Przypuszczam, że nie zaprosiłeś mnie na ploteczki o swych byłych i obecnych?- mruknęła z uśmiechem upijając nieco trunku.
– Nie... Ale jeżeli chcesz porozmawiać o swoich byłych to możemy się spotkać w tym celu w przyszłym dekadniu. – uśmiechnął się promiennie, ale po chwili porzucił pozory. – Malady, potrzebuje twojej ekspertyzy. Dostałem... Przepowiednie, że jedna z matron na nadchodząc przyjęciu może paść ofiarą zamachu. Matrona, której śmierć przysłuży się domowi Vae i miastu. – zmarszczył brwi. – Co, jeżeli chodzi o przepowiednie, jest dokładnie tak niejasne jak nauczyłem się tego oczekiwać. Ale... Wierze że da się to rozpracować. Ale nie wiem czy będę w stanie zrobić to sam.
- Od Lanni Vae… tak?- westchnęła Malady ponuro.-To oznacza kłopoty… szczególnie dla ciebie.
[i] – Cóż... Nie planuje dać jej wygrać. Mogę liczyć na twoją pomoc? [/i
-Nie wiem jak miałabym pomóc.- stwierdziła Malady po zastanowieniu.-Nie jestem wyrocznią.
– Ale jesteś dyplomatką. Jeżeli ktokolwiek z moich przyjaciółek orientuje się w polityce domów, to jesteś to ty.
- No… cóż… może…- zgodziła się Malady wyraźnie rozważając wypowiedź drowa.
Drow pokręcił głową z lekkim uśmiechem.
– Niech będzie. Co mogę zrobić żeby cię przekonać?
- Dajmy temu pokój. Więc co właściwie miałabym zrobić? Nie jestem pewna, czy któraś z nich nie może paść ofiarą zamachu. Każda ma wrogów, każda ma konkurentów, każda może mieć pie… pecha.- westchnęła Malady.
[i] – Upewnisz się że niczego nie przegapiłem. I tak, wszystko jest możliwe... Ale niektóre scenariusze są bardziej możliwe od innych. [i] – odwrócił się od drowki i podszedł do czarnej obrotowej tablicy – Przerobimy każdą matronę z osobna, dopóki nie znajdziemy najbardziej prawdopodobnej kandydatki. Wiemy tyle, zakładając że Lanni nie kłamie. że zamachowcem będzie heretyk, wypełniający wolę innej matrony, a śmierć ofiary będzie korzystne dla miasta i Vae. Musi nam to wystarczyć. - pojedynczym zamachem obrócił ją na drugą stronę, odsłaniając zapisaną pajęczynę zależność. - Zaczynajmy.





– Utknęliśmy na tych dwóch. – samiec postukał kredą w tablice, po czym cofnął się o kilka kroków i zaczął przerzucać nią z ręki do ręki. Siedzieli nad tym od... Trzech dzwonów? Metodą eliminacji udało im się pozbyć najmniej prawdopodobnych kandydatek, i teraz... I teraz...
– Cokolwiek więcej i musielibyśmy zacząć rozpatrywać która matrona stoi za zamachem. Tak naprawdę rozpatrywać. Z rozpisywaniem długofazowych planów, analizowaniem powodów... – westchnął, i podszedł do równie zmęczonej dyplomatki. – I nawet wtedy zgadywałbym w co drugim przypadku. Równie dobrze mógłbym rzucić moneta. Dziękuje ci Malady, twoja pomoc była nieoceniona.
- O nie… liczę na to, że tę pomoc wycenisz i spłacisz swój dług Lesenie.- odparła półżartem półserio Malady przeciągając się lekko.- Nie macie w Vae własnych strategów od tego? I czy aby nie twoja własna duma sprawiła, że ostatecznie Faerney trafił do Godeep, mimo że inne Domy próbowały go podebrać.
– Nie potrzebowałem stratega, potrzebowałem... Kogoś wyczulonego na wahania polityczne. - przetarł oko. – Faerney nie byłby w najmniejszym stopniu pomocny, nawet gdybym w przypływie nagłego i tymczasowego szaleństwa poprosił go o asystę.
- Nie jestem pewna… czy jakiś strateg by się ci nie przydał. Tormtor używa strategów także do analizowania polityki.- odparła Malady po chwili namysłu.
– A co myślisz że właśnie robiliśmy. – skinął głową na tablicę, po czym dodał z lekkim uśmiechem - Ja byłem generałem, a ty moim zwiadowcą. Jak się podobała służba pode mną, sierżancie Malady?
-Wybacz ale nie bardzo. Nie przepadam służyć pod kimś.- naburmuszyła się drowka, aczkolwiek bardziej z przekory niż z jakiegokolwiek innego powodu.
– Następnym razem ja mogę znaleźć się pod tobą, jeżeli tak preferujesz. – odparł dwuznacznie.
-Może… jeśli sobie zasłużysz…-prychnęła żartobliwie Malady, po czym mruknęła. -Skoro Inynda cię nieco ucywilizowała to może… masz szansę.
– Mówisz to jakbym był dzikim zwierzęciem. – mruknął pod nosem, nalewając do kubka zimnej już herbaty... I nie zaprzeczając. – Wybrałaś już kreacje na przyjęcie?
- Mówię tylko, że twoje dawne… gusta, nie były czymś co mogło mnie pociągnąć do twej alkowy. - odparła Malady i wzruszyła ramionami dodając.-Oczywiście że mam i oczywiście nic ci na jej temat nie powiem. Nie zdradza się takich szczegółów mój drogi. Zwłaszcza, gdy wiem że sypiasz z konkurencją. Może ci się coś wymsknąć, a i tobie zepsułabym niespodziankę.
– Na Otchłań, jak poważnym biznesem jest w E-C moda? – uniósł brew zaintrygowany, popijając z kubka. – Czy wbijacie noże w plecy dostawcom tkanin? Szantażujecie krawcowe mrocznymi sekretami?
-Nie mogę mówić za każdą, ale… zdarzały się morderstwa na tym tle. Prezencja mój drogi Lesenie jest ważna… w końcu czyż drowy nie są dziećmi Lolth? Uroda musi być odbiciem ideału do którego dążymy.-przypomniała Malady.-A moda… jest walką na dominacją nad wyobraźnią pośledniej szlachty i plesu. Nie bez powodu Ślicznotka się ubiera wyzywająco. Nie bez powodu istnieją te które nazywamy Arbiter elegantiae. Moda jest wojną Lesenie i jak na każdej wojnie, także i na tej nie bierze się jeńców, choć śmierć bylko towarzyska.
Gdyby Lesen nie wiedział lepiej, poprzysiągłby że Malady sobie pokpiewa.
– To kto jest teraz Arbiter elegantiae? Dalej Xull’rae?
-Nadal... i teraz też jako Shi’quos nadaje ton modzie całego miasta.- uśmiechnęła się ironicznie Malady.-Że też Vae dało się przekupić jedynie Inyndą, to uważam za fatalny interes. Mogliście wyciągnąć więcej niż jeden rodzynek z tortu Shi’quos.
– Tu negocjacje prowadziła Sereska, ja umywam ręcę. – uniósł dłonie. - … Nie żebym narzekał. – dodał z porozumiewawczym mrugnięciem. - Kogo ty byś podkradła?
-Drathira na przykład… Ciekawie by mieć syna ostatniej Matrony Despana w swoich szeregach.- zamyśliła się Malady pocierając podbródek.-Choć pewnie nie byłoby to możliwe. Drathir jest ostatnim powiernikiem magów Despana i trzyma klucza do ich tajemnic. Jak i do magicznym tajemnic ich Twierdzy jak i Areny. Nietoperzyca by go nie wypuściła.
– No i wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy że dojdzie do połączenia... Przynajmniej ja nie. – Samiec przyznał się do własnej niewiedzy. – Drathir przeszedł tam gdzie było mu najwygodniej... Najwyraźniej uznał że w siedlisku żmij rozkwitnie. – przyjrzał się Malady. – Interesuje cię?
-Umie przykuć oko… na dłużej.- mruknęła zmysłowo Malady.
– W takim razie... Może będę w stanie pomóc. Planowałem go zaprosić na małe spotkanie towarzyskie do Vae, Ja i Inynda, on i kogokolwiek sobie wybierze… Przynajmniej takie było wstępne ustalenie. Ale mogłabyś do nas dołączyć.
-Całkiem spory tłumek…- oceniła Malady pocierając podbródek.-Powiedzmy, że wstępnie… jestem zainteresowana. Jak będziesz miał już dopracowane szczegóły to wtedy… hmmm… pomyślę nad tym.
– To okroimy jego plus jeden. Zobaczę czy da się wmanewrować w podwójną randkę. – Samiec podrzucał dalej kredę. Zaskakująco sprawnie, jak na kogoś bez poczucia głębi.
– Nie zadawaś się wcześniej z Han'kah, prawda? Drathir jest na mnie cięty za mój poprzedni związek, ale tobie raczej nie ma czego zarzucić.
' Ah Lesen Vae, przynoszący światło, szermierz doskonały, i najwyraźniej swatka na pół gwizdka.
Malady wzruszyła ramionami dodając z uśmiechem.- Z powodu całej tej draki z jej siostrą bliźniaczką Han’kah raczej unika rodzime świątyni. Ostatnio czasami odwiedza Eilservs… nie wiem czemu.
– Może nie lubi waszej nowej Opiekunki Świątyni. Może uznała że z liczbą kontrowersyjnych poglądów jakie podziela warto czasem odwiedzić świątynie. Może chciała się tam komuś przypodobać, święcąc synka, co dość zabawnie odwróciło się przeciwko niej. – wzruszył ramionami - Nie wiem, nie obchodzi mnie to.
-Mnie osobiście też nie.- uśmiechnęła się ironicznie Malady.- Córki Moliary są jednak jedynie cieniem ich podstępnej matki. Ta jest dopiero straszna.
– A jednak zesłano ją na wygnanie do enklawy Thay. – podrapał się po oku. - … Przynajmniej tak to ma wyglądać? – odwrócił się do Malady z niewypowiedzianym pytaniem. Negocjowanie z Czerwonymi Czarodziejami było może i poniżej godności wielu drowek, ale nie dało się zaprzeczyć że Thay dysponowało znaczną siłą w nowym E-C.
- Hmmm… nie wiem.-odparła wymijająco Malady.
– Tu chyba też mógłbym rzucić monetą. – uśmiechnął się słabo. – To jak, podwójna randka, zakładając że wciąż będę miał głowę na karku w przyszłu dekadniu?
-Hmmm… dać ci znać.- odparła Malady pocierając podbródek kciukiem.-Ale dopiero jak podeślesz mi wszystkie szczegóły owej… randki.
– Zero zaufania. – mruknął z rozbawieniem.

***

– Kapitanie, czy to jest... Roztropne? -
– Ależ Shyntae, czy dobrze słyszę że kwestionujesz swojego bezpośredniego przełożonego? – pojedyncze przekrwione oko podniosło się znad zasłanego papierami biurka. Drowka nawet się nie wzdrygnęła. Wręcz przeciwnie, wyprostowała się dumnie, krzyżując ręce za plecami i jak zawsze wypinając swój dorodny biust.
– Jako twoja osobista asystentka jest moim obowiązkiem dbać o twoje zdroje. Nie medytowałeś od 34 godzin, kapitanie.
Lesen uniósł lekko brew.
– I co w związków z tym?
– Powinieneś odpocząć, kapitanie.
Mierzyli się wzrokiem przed krótką chwilę.
– A jeżeli odmówię?
- … Mogę zostać zmuszona użyć bardziej... Siłowych metod by zaciągniąć cię do łóżka.
Drowce nawet nie drgnął kącik ust.
W końcu samiec uśmiechnął się półgębkiem.
– Chciałbym to zobaczyć. Ale niech będzie. – zgodził się. – Jak tylko to skończę. A cała ta dyskusja jest cholernie szablonowa. Przepracowany szef, zatroskana sekretarka, nierozwiązane seksualne napięcie... Starczy tego. – machnął ręką ze znudzeniem, ale szybko twarz rozpromienił mu szeroki uśmiech – Wiem co możesz zrobić. Idź kup jakieś wyśmienite Chianti. Ładnie zapakuj i podeślij Lanni w przyszłym tygodniu. Niezależnie od tego co się wydarzy. Jeżeli okaże się że popełniłem błąd...

Cóż, nikt nie powie że Lesen Vae nie potrafił przegrywać z honorem.

liliel 01-06-2015 12:50


- Więęęęc w czym enklawa Thay może pomóc szanownej przedstawicielce Domu Tormtor, który jest naszym sojusznikiem?- padło pytanie a spojrzenie zza okularów bez większej obawy przeszywało na wylot drowkę.
- Sojusznikiem? Ostatnie zachowania temu przeczą - Han’kah lekko się skrzywiła. - Może wyjaśnicie mi dlaczego któryś z waszych czerwonych magów uprowadził mojego syna?
- Nie mogę… ponieważ… nikt z czerwonych magów nie uprowadził pani syna. Niby czemu miałby zrobić coś tak okropnego?- zapytał współczującym głosem mężczyzna, starając się być jak najbardziej… uprzejmy i wyrozumiały.
- Aby mnie szantażować. Aby udowodnić bezkompromisowość Thay… Powodów może być wiele. Ważniejsze są fakty. A jedyny znany mi fakt z tego zajścia to ten, że widziano czerwonych czarodziejów na miejscu zdarzenia. Kolejny fakt jest taki - wróciłam z wyprawy i zastałam pustą kołyskę i miasto huczące od plotek. Czy to takie dziwne, że tutaj żądam wyjaśnień? - ton drowki pozostawał twardy choć dyplomatyczny.
- Tyle że… to nie są fakty. Owszem ponoć widziano jakiegoś człowieka działającego w pojedynkę, ale nie był to czerwony czarodziej. Nie ustalono też dokładnie kim był więc… nie wiadomo, na czyje polecenie działał - wyjaśnił czarodziej zachowując kamienny spokój.- I maz rację, pani… szantaż, pokazanie bezkompromisowości, to dobre powody do porwania. Acz.. jest jeden problem… Takie działania stosuje się wobec wrogów, a Thay uważa Dom Tormtor jak i jego szlachetne członkinie za wiernego i sprawdzonego sojusznika. Z jakiego powodu mielibyśmy chcieć krzywdzić naszych przyjaciół? Pod jaskiniami Podmroku nie mamy ich wielu.
- Z jakiego powodu? - Han’kah pochyliła się nad biurkiem w kierunku starucha. - Tak się składa, że uratowałam połowę waszej wyprawy, która wdała się w… mocno wybuchową potyczkę. Wrócili już do E-C z raportami jak zakładam. Przewodzący im czerwony mag miał do mnie sporo pretensji, że nie rozniosłam w pył drowów, którzy ważyli się na nich napaść. Może to dostateczny motyw, mimo iż jestem… “szlachetną członkinią wiernego i sprawdzonego sojusznika”? - zacytowała go z nieskrywanym sarkazmem. - W waszym interesie jest by te plotki ucichły. Tym bardziej, że osobiście zawdzięczacie mi to, że połowa waszej wyprawy w ogóle wróciła do miasta.
- Ów mag jest jeszcze młody.- uśmiechnął się czarodziej.- I trochę głupi… jeśli mogę sobie pozwolić na niedyskrecję. Co zaś w kwestii plotek, to ostatnio pojawiło się ich całkiem sporo, więc trudno nie uznać, że są one przemyślaną strategią… wymierzoną w Thay. Możliwe, że owo porwanie było częścią strategii… Czyżby istniał wspólny wróg? Taki który chce naszej i twej krzywdy, pani? Może przychodzi jakieś imię na myśl?
- Niespecjalnie - westchnęła dość dramatycznie Han’kah. - Może Shi’quos? Nie zmienia to faktu, że straciłam syna i to dla mnie… poważna strata. Ponadto wizerunek Thay mocno ucierpiał. Pomyśl czy wasz "młody i gupi czarodziej" jest na tyle młody i głupi aby samowolnie porwać szlachetnie urodzone dziecko. Niemniej… - podrapała się po zabliźnionym policzku. - Powiedzmy, że… my drowy potrafimy wycenić każdą stratę, nawet… sojuszników i rodzinę. To nasza zaleta, da się nas kupić.
Zabębniła palcami o blat biurka nagle i wymownie zmieniając temat.
- Słyszałeś czcigodny panie o tym jak thayscy handlowcy zasabotowali moje umowy dotyczące potworów na Arenę? Bardzo mnie zabolało, że Thay, które szanuję i zaliczam do grona “wiernych i sprawdzonych sojuszników” Tormtor wymierzyli mi taki cios…
- Mamy wolny rynek niestety - wzruszył ramionami czarodziej i skłamał gładko.- Nie mamy wpływu na decyzje kupców.
- Myślałam, że czerwoni czarodzieje mają wpływ na WSZYSTKO do dzieje się w Thay lub ich prowincjach… Chyba, że... przeceniałam waszą władzę? - Han’kah odsunęła krzesło i wstała. - Szkoda. Byłam gotowa poświęcić się aby uciąć problem w zarodku i rozpędzić plotki jasnym oświadczeniem oczyszczającym Thay z wszelkich podejrzeń… Ale jeśli nie doceniacie mojej wyciągniętej dłoni…
- Nie mam takiej władzy… może za dwa trzy dni. Gdy rozmówię się z moimi przełożonymi… za trzy cykle? Może coś poradzimy, na upór kupców. - wyjaśnił czarodziej.
- Zaradźcie. Ciekawy towar w nader przystępnej cenie byłby dostatecznym zapewnieniem o waszej lojalności i niewinności względem mnie. Mogłabym wówczas publicznie odwołać plotkę jakoby moi przyjaciele z Thay mieli coś wspólnego z tak niecnym incydentem jak porwanie drowiego szlachcica i że to czysta inwigilacja, nic więcej. Nawet jeśli wielu tak właśnie myśli moje kategoryczne stanowisko rozwiałoby wszelkie wątpliwości.
- Jeśli mielibyśmy… cóż…- wzruszył ramionami mag.- … to nie w sposób proponowany przez ciebie pani. Thay… nie jest kukiełką, która będzie tańczyła podług twych intryg.
- Przeceniasz mnie panie - uśmiechnęła się drowka. - Czy kilka bestii kupionych ku rozrywce miasta to jakaś intryga? Robię w przemyśle rozrywkowym, to nie jest ani niebezpieczne ani intrygujące. Sytuacja zaś stwarza korzyści dla obu stron, dlaczego mielibyśmy z nich nie skorzystać? Nie rób ze mnie manipulantki, bo to niezasłużony to komplement. To czysta umowa handlowa, żaden wyzysk. Wy coś zyskacie, ja coś zyskam.
- Jak wspomniałem… szlachetna Tormtor, twoja propozycja zostanie rozważona i kontrpropozycja imperium Thay zostanie ci poddana pod rozważenie.- uśmiechnął się równie “szczerze” czarodziej.
Han’kah skinęła i wstała od biurka.
- Będę oczekiwała odpowiedzi.


A wsłuchawszy relacji z wyprawy, Matrona podsunęła wojowniczce kilka raportów.
- Z pewnością twoja drowka powie ci to samo co tu jest napisane, już jeśli nie powiedział ci tego Lesen Vae, albo… możliwe, że ktoś inny? Pojawił się kłopot…- westchnęła splatając dłonie razem.- Kłopot o którym Shi’quos jest z pewnością najlepiej poinformowany. A ty znasz kilkoro z ich mistrzów, prawda?
- Kilkoro znam - potwierdziła Han’kah. A że byłą świeżo po spotkaniu z jednym z owych mistrzów dodała. - Ghan’dolin wspominał coś o robalach, to je masz na myśli pani?
- Tak. Niewątpliwie zdajesz sobie sprawę, że jeśli chodzi o te dziedziny wiedzy to… magowie Tormtor, cóż… Nihrizz mocno zaniedbał rozwój rodzimej katedry magów.- westchnęła Sabalice splatając dłonie razem.- I teraz to się odbija czkawką. Jego uczeń robi co może, ale nie da się w kilka miesięcy nadrobić wieloletnich zaniedbań. Shi’quos z pewnością wiedzą więcej, niż my. Znasz co prawda Malovorna, ale… może z innymi uczniami Brzydala jesteś w lepszych stosunkach?
- Nie, nie znam innych. Ale nic straconego jeśli to jest to czego ode mnie oczekujesz - Han’kah skłoniła się lekko. - Tormtor ma w tym jakiś interes poza tym, aby być na bieżąco z informacjami?
- A powiedz mi moja droga, jaki Dom nie ma w swym interesie być na bieżąco z sytuacją? - zapytała żartobliwym tonem Matka Opiekunka.
- Racja - podjęła śmiech pułkownik. - Czy mogę… powołać się na ciebie nawiązując kontakt z katedrą przemian? Mogłabym… powiedzmy zaoferować naszą pomoc w problemie.
- Oficjalne kontakty to robota dla moich Usteczek. Liczyłam, że uda ci się coś podsłuchać nieoficjalnie.- odparła z uśmiechem Sabalice.- Niewątpliwie Shi’quos szykują niespodziankę na spotkanie Matron. Miło byłoby odkryć co to za niespodzianka.
- Cokolwiek to będzie Tormtor i Eilservs będą również mogły wytoczyć własne informacyjne bomby… odnośnie domu Orb’vlos. Bo zamierzacie przedstawić tam Sheyrę?
- Nie bardzo… To nie będzie dobry pomysł, zwłaszcza że na tym przyjęciu będzie i Thay. Choć… trzeba będzie pomówić z Nietoperzycą o Orb’vlos… zanim Aleval usłużnie doniesie, że knujemy. O ile już tego nie zrobiło.- westchnęła w irytacji Matrona.
- To zróbcie to przed spotkaniem matron, uprzedźcie Aleval. I byłoby kłopotliwe jeśli Ślicznotka powołałaby się na tą informację przed Nietoperzycą a ta nie wiedziała o co chodzi. Pomówcie z nią czym prędzej, tak bym radziła.
- Tak też planuję, podobnie jak na zebranie cię na najbliższe przyjęcie Vae, na wypadek gdyby któraś z Matrona chciała osobiście wypytać o wrażenia z wyprawy.- stwierdziła po chwili namysłu Sabalice.
- Oczywiście z chęcią będę ci towarzyszyć - przystała szybko Han’kah. - A oficjalnine… spotkanie ma dotyczyć robaków? Co dokładniej miałabym wyciągnąć od Shi’quos?
- Co tylko się da... Każda informacja się może przydać, zwłaszcza w obecnej sytuacji Tormtor.- zamyśliła Matka Opiekunka.- Jesteśmy wszak liderkami opozycji.
- Wiem tylko, że Ghan’dolin pracuje nad kwestią robaków wraz z Katedrą Przemian, a Brzydal mocno się ekscytuje tematem co jest… niepokojące.
Streściła pokrótce to co mimochodem opowiedział jej czarodziej.

- Interesujące… - zamyśliła się Sabalice. I westchnęła.- I rzeczywiście niepokojące. Fascynacje Brzydala zawsze wiązały się z zagrożeniami dla miasta. Może te gadziny z kopalń duergarów, to większy kłopot niżby się zdawało?
- Zobaczymy co objawi się na spotkaniu Matron. Czy jeszcze czymś mogę ci służyć moja pani?
- Nie, raczej nie - uśmiechnęła się ciepło Sabalice.- Jesteś wolna.
Han’kah skłoniła się ale nim odeszła pochyliła się aby poufale wciągnąć zapach włosów Sabalice.
- Za misję z Orb’vlos… coś mi obiecano.
- Doprawdy? Przypomnij co takiego?
- Oficjalny powrót do struktur wojska, pagony, mundur, tytuł pułkownika z powrotem choć z zachowaniem Areny i niezależności. I… nauki u Tamiki Tormtor, jeśli ta wyrazi zgodę na mój powrót.
- Co powiesz na… - odparła Matrona celowo przedłużając wypowiedź. Jej sięgnęła do szyi Han’kah, przesunęła placami po skórze aż wsunęła w pukle włosów - ...hmmm… dogadanie szczegółów po tej całej imprezie… w cztery oczy?
- Będę do twojej dyspozycji -Han'kah poczekała aż Matrona cofnie dłoń i pożegnała się po wojskowemu.

Marrrt 02-06-2015 00:42

Iliam zaprosiła Severine do swego gabinetu w jednym z ekslusywnych burdeli w dzielnicy pod kontrolą Vae. Była srebrna zastawa, było wino i były ciasteczka. A sama Iliam spoglądając na wchodzącą Severine uśmiechnęła się kłaniając. Odczekała aż drowka usiądzie, po czym sama usiadła, by po chwili prześć do sedna sprawy.
- Aktywność twoja i twej… protektorki w Icehammer nie umknęła uwadze różnych wpływowych drowów. I te owe poprzez moją skromną osobę wyraziły zainteresowanie i ciekawość ruchami Han’kah Tormtor u szaraków.- zaczęła uprzejmie. Po czym uśmiechając się dodała.- Ja osobiście nic o tym nie wiem, jestem tylko posłańcem. Niemniej jeśli okażesz wylewność i otwartość w tej materii, w grę może nawet wchodzić jakaś forma… współpracy.
Severine przez chwilę patrzyła na Iliam jakby nie rozumiejąc o co rezydentce burdelu chodzi, a potem zaśmiała się. Bynajmniej nie starając się by w śmiechu tym pobrzmiewała mądrość, delikatność, czy inne cechy o jakich wspominał majordomus Tormtor.
- Wylewna? I otwarta? Ja? - ocierając łezkę wesołości z oka, spojrzała na Iliam z nieukrywanym żalem - Pomyliliście adres. Spróbujcie szczęścia u Mariael. Albo Bal’lsira. Ja tylko zbieram dla niej robale i potwory. Nie wiem nic w tematach w jakich można by było być otwartym. Lub wylewnym.
Co rzekłszy zaczęła wstawać od biurka.
- Nie wiem… jaka jesteś… Nie żeby mnie to obchodziło. -odparła ironicznie drowka.- Ja jestem tylko pośredniczką. I właśnie… chodzi o te robale i potwory. I o interesy z Gregerem.
Sięgnęła po kartkę i przesunęła ją w kierunku Severine.- Otóż… nie trzeba było korzystać z pomocy ambasady przy tych własnych szwindelkach. Greger pewnie nie byłby zadowolony wiedząc, że go perfidnie oszukałaś.
Na tej kartce sporządzony był raport dotyczący działań Severine w Icehammer, łącznie z raportem dotyczącym jej oszustwa wobec duergara. Brakowało tylko podpisu.
- Osoba którą reprezentuję… nie jest zainteresowana tajemnicami Domu Tormtor, ani też podkopywaniem pozycji Han’kah. Tylko tym… co uzyskałaś od Gregera. I w razie gdyby to było interesujące, gotowa jest rozważyć wspólny interes.- rzekła w odpowiedzi Iliam.- Może też odesłać ten raport do duergara, a ty wiesz… jak pamiętliwe i mściwe są szaraki, który odkryły że zostały oszukane?
Treserka zatrzymała się nad biurkiem. Usiadła ponownie. Tym razem już się nie śmiała. Spojrzała na Iliam. Potem na raport. Pozornie pobieżnie.
- Grożenie Arenie szarackim źwiernikiem jest... żeby nie mówić, że śmieszne… - uśmiechnęła się - nietrafione. Grożenie zaś mi. To grożenie interesom Areny. W zasadzie więc to samo. Nie mówiąc już o tym, że grozić właściwie nie macie czym. Bo Gregera nie oszukałam. Ani jego kiesy. Skarciłam tylko jego brak zaufania. I on się o tym dowie tak czy inaczej, jeśli jest choć trochę cwańszy od hodowanych przez siebie skorpionów. A jest. Znacznie bardziej. Dlatego przekaż swojemu panu, żeby wziął ten raport, zwinął go w gładki rulon i wsadził go sobie głęboko w dupę.
Spojrzała prowokująco w drwiące oczy Iliam. Nie wstała jednak od stołu.
- Co nie oznacza, że nie wzbudziło mojego zainteresowania kto się na tyle fatyguje i ośmiesza, by dowiedzieć się co Arena kupiła od Icehammerskiego hodowcy bestii. Wiec po pierwsze, kto to jest? I czemu z propozycją współpracy nie pójdzie do Han’kah?
- Grożenie? -
Ilam wzruszyła ramionami uśmiechając się kwaśno.- Doprawdy… co za pomysły. To nie są groźby, to ostrzeżenia. Bo cóż taki duergarski kupczyk może zrobić Arenie ? Nic. Natomiast tobie.. cóż.. też pewnie nic. Poza oczywiście zerwaniem kontaktów i interesów. Jestem wszak pewna, że jesteś jego ulubioną klientką. Wszak wszyscy wiemy jak szaraki kochają drowy.
Wzruszyła ramionami.- Osoba, która zapłaciła mi żeby ją interesować, jest dość wpływowym członkiem Domu Vae. Jeśli uzyskałaś coś ciekawego od Gregera to… może być zainteresowana ewentualną współpracą. Jeśli nie… cóż, woli pozostać anonimowa.
- A moje drugie pytanie? - Severine nie ustępowała.
- Dlatego że to nie jest propozycja. Jeśli to co uzyskałaś od Gregera nie będzie warte uwagi, to po cóż zawracać Han’kah uwagę bez potrzeby?- wzruszyła ramionami Iliam.- Jeśli to nic ciekawego, nic co mogłoby skłonić moją… klientkę do zainwestowania czasu, środków i uwagi, to nie ma co podnosić rangi tej rozmowy. Ja jestem tylko… plebejuszką wynajętą do negocjacji. Twoja pozycja w Tormtor jest w najlepszym wypadku chwiejna i opierająca się na łasce Han’kah. Nie mamy takiego znaczenia, więc jesteśmy idealnymi kandydatkami na wstępne rozpoznanie terenu, nieprawdaż?
- Prawdaż - przytaknęła po chwili namysłu Severine - Arena, moją osobą, dysponuje mapą podmrocznych jaskiń z zaznaczonym siedliskiem pewnej bestii. Na tyle groźnej, że Greger nie mógł sobie pozwolić na sprowadzenie do siebie nawet jej młodych. Nie wspominając o dorosłym osobniku. I to tyle co mogę powiedzieć. Ma to być wszak niespodzianka na urodziny Matrony i z moją chwiejną pozycją nie chciałabym przyczynić się, do jej zepsucia.
- Hmmm… przekażę tę informację zainteresowanej osobie. Być może wtedy…- zamyśliła się Iliam i wzruszyła ramionami.- … Właściwie nie wiem co zrobi. Przypuszczam, że zignoruje tą ploteczkę, lub wyrazi chęć współpracy bezpośrednio twojej przełożonej.
Severine prychnęła.
- A czego jak nie ploteczki oczekiwała w zamian dając zaproszenie do burdelu? Na mnie zatem już czas. Ooo… jeszcze jedno. Mogę? - co rzekłszy zgarnęła raport - To i tak przecież kopia, a dla mnie o tyle cenne, że to pierwszy raport na temat moich osiągnięć. Prawie jak pochwała.
Po czym wstała i skierowała się do wyjścia gdzie jeszcze raz się odwróciła.
- Bardzo ładne kozaczki - pochwaliła rezydentkę.
- Możesz wziąć. Miłej lektury życzę.- wzruszyła ramionami Iliam uśmiechając się ciepło.

***

Severine nie zdążyła się choćby rozpakować kiedy w progu jej komnat zjawił się sługa z wiadomością od pułkownik a w zasadzie z zaproszeniem na wspólną kolację.
Pojawienie się niewolnika niespecjalnie zdziwiło treserkę. Akurat wyobrażeń o byciu Opiekunką Areny miała nadzwyczaj dużo. I wiedza o wszystkim co się na niej działo, była nieodzownym ich elementem. Odprawiła niewolnika, przeciągnęła się po podróży w swoim nowo urządzonym gabinecie i… ruszyła zrobić obchód stanu bestii, którymi się zajmowała. Han’kah jako bestię najważniejszą zostawiła sobie na koniec.
Kiedy wreszcie zaszczyciła główną salę zastała w niej pułkownik... w luźnym jedwabnym szlafroku, z bosymi stopami zarzuconymi na stół pomiędzy apetycznymi daniami i ze zmierzwionymi rozpuszczonymi włosami, które dodawały jej urody, a może nawet stanowiły jej jedyny trzon.
- Sev - poklepała krzesło tuż obok siebie i uśmiechnęła się szeroko, w ten niezrównoważony sposób, który mógł zapowiadać wybuch radości lub gniewu. - Icehammer zapewniło ci rozrywkę?
Treserka bez słowa podeszła do krzesła. Nie przebrała się. Spod zakurzonego jaskiniowym pyłem czarnego wamsu, wystawał mithryl podróżnego pancerza, a do spodni przytroczony był lśniący zimnymi okuciami bicz z hebanowym bolsterem. Severine spojrzała na Han’kah, a jej pozornie poważne usta drgały jakby walcząc o niewygadanie się przed czasem. Pachniała kurzem, potem, klatkami i tym charakterystycznym dla przybyłych z Icehammer… metalicznym zimnem.
- Potwory, trucizny, machlojki, magowie i od zajebania duergarów - odparła niby od niechcenia.
- Siadaj, nie ugryzę - poklepała raz jeszcze krzesło. - A może ugryzę, kto wie.
Krótki śmiech potoczył się po salonie. Drowka chwyciła z tacy kandyzowany owoc i rzuciła w stronę treserki, możliwe by ją skusić.
- Mapa?
Przynętę złapała, ale nie poczęstowała się. Wydawało się, że nie chce sobie psuć tego momentu przeżuwaniem owoca. Sięgnęła pod wams i wyciągnęła pergamin, który położyła na stole obok pułkowniczki.
- Mapa - odparła, po czym na pergaminie położyła coś jeszcze. Figurkę skorpiona z drowią główką w gardzieli.
Dopiero wtedy usiadła wygodnie na krześle i wsunęła sobie owoc do ust.
Drowka sięgnęła po mapę, rozłożyła na moment jakby chciała się upewnić, że pergamin jest tym czym ma być.
- Doskonale - pokiwała zdawkowo głową. Papier zniknął za połami szlafroka. - Były jakieś komplikacje?
- Doskonale?? -
Severine omal się zakrztusiła owocem. - Zajekurwagenialnie, a nie doskonale! No ja cię szlachetnie pierdolę, proszę. Greger chciał dziesięć tysięcy za nią. Z góry. A ostatecznie nawet bez włamu się obyło. Ci z Godeep by tego lepiej nie załatwili! A ja nie chce ci przypominać, ale jestem od negocjowania z bestiami, a nie tymi łysymi pałami.
- Nie bądź pazerny - Han’kah ze zwinnością jaszczurki “przesiadła się” na krzesło Severine i uniosła jej podbródek. - Wyraziłam pochwałę, nie jestem aż tak wylewna i musi ci to starczyć. Choć… nie, w zasadzie to chciałam wyrazić bardziej fakt, że… doceniam twoje zaangażowanie. Pytanie czy i ty chcesz zacieśnić naszą… współpracę.
Wyraz twarzy Severine zmienił się natychmiast. Spod wymalowanej na niej arogancji zaczął przebłyskiwać niepokój. Brak pewności.
- Chcę… - powiedziała w końcu, po czym nagle odwróciła podbródek - Cholera… A byłabym gotowa przysiąc, że jesteś… - Przygryzła wargi. Szept był ledwie słyszalny.
- Ze jestem…? - zapytała z nutą zaciekawienia prosto do ucha Severine.
- Bardziej tradycyjna - odszepnęła - w guście…
Han’kah zaśmiała się perliście, ułożyła wyprostowane ręce na barkach Sev.
- Wiele przymiotników pada na mój temat ale “tradycyjna” się do nich nie zalicza. Niektórzy uważają, że moje poglądy są wręcz jej… odwrotnością.
Drowka potarła nosem o policzek treserki.
- Chcę twojej lojalności Severine. Chcę… twojej szczerości i oddania. Powiedz mi jaka jest ich cena… - słowa przerwał nader subtelny i przedwcześnie przerwany pocałunek. - Będę miała jeszcze większą władzę i wpływy, zapewniam cię… I pociągnę cię za sobą w górę jeśli będziesz tego godna… - dochodzący z głebi Areny ryk tyranozaura zagłuszył jej słowa. Drapieżniki źle znoszą jedzenie, na które nie mogą zapolować - Musisz mnie zapewnić, że mogę ci ufać. Bez tego nic się nie uda...
Drowka dopiero po chwili otworzyła oczy. A gdy w końcu się odezwała, patrzyła na Han’kah bardzo uważnie. Oceniając reakcję jakie odbijały się w oczach pułkownik po każdym słowie jakie ta usłyszała.
- Hmmm… - Han’kah przygryzła dolną wargę wyraźnie zamyślona. - Valyrin Despana?

***

Mapa… Robota duergarskiego kartografa bez wątpienia. Dokładna, precyzyjna i pozbawiona jakiegokolwiek polotu. Poza legowiskiem i jego okolicami, nie pokazywała niczego innego godnego zainteresowania. Co nie zmieniało faktu, że Severine poświęciła jej dobrych kilka dzwonów. Między innymi po to, by jej zawartość potrafić odtworzyć z głowy. Potem schowała pergamin. I poszła spać.

Następny cykl zaczęła od pracy z tyranozaurem. Tym razem nie śpieszyła się jak ostatnio. Tym razem chciała poświęcić mu maksimum swojej uwagi. Przegoniła wszystkich krzątających się po klatkach niewoników, którzy wkurzali go hałasem jaki czynili. Potem robiła już nie wiele. Ot tyle tylko by poczuł jej obecność. By nauczył się jej zapachu. Poznał go i zapamiętał. By zaczął się przyzwyczajać. Odeszła dopiero gdy zareagował agresywnie. Po czym przyzwała niewolników i kazała im wysprzątac klatki. Ale tak co by nigdzie rdzy widać nie było.

Potem umówiła się z konowałem ze stajni Tormtor. Ponurym zakontraktowanym duergarem, który bardzo źle zareagował na próbę powspominania Icehammer. Sev bynajmniej się tym nie zraziła. I choć jego banicja w jego mniemaniu była stokroć gorsza niż jej wakacje w Ice, to ostatecznie z chęcią zabrał się za to z czym do niego przyszła. Zapewne byleby już nie słuchać jej paplania. Duergarzy byli wszyscy tacy sami. I wkurwianie ich zawsze rozweselało…

Pokrojony przez szaraka stwór… nie był ani owadem ani zwierzęciem. A przynajmniej tak twierdził ów konował. I Sev nie mogła z tym dyskutować. Poćwiartowany stwór nie przypominał jej absolutnie niczego. Nie był zlepkiem znanych gatunków jak z początku myślała. Był czymś nieziemsko nowym. Bajecznie niepowtarzalnym. Nawet w porównaniu do swych pobratymców. Niestety żadnych ciekawych konkretów poza obojnactwem nie udało się jej ustalić. Wszystko nadal zostawało w kręgu domysłów. I choć kilka z nich owszem, było ciekawych, to przeprowadzoną z konowałem sekcję należało uznać za potworną stratę czasu. Nic dziwnego, że zarówno Vallochar jak i Keldrae byli tym zainteresowani jak zeszłorocznym zbiorem grzybów. Nie żałowała jednak ani chwili. I miała kolejny pomysł, który potrzebowała zrealizować.

- Ten sam orczy oddział co ostatnio. I mag. I Ty - oświadczyła do odwiedzającego ją Shrie - Mag może być najgorszy lebiega. Byleby umiał uśpić i rzucić prostą iluzję.

Icarius 02-06-2015 20:47

Wyprawa Thay wydawała się samobójczą misją lepem na kretynów swego rodzaju... "Dlatego nie mogło zabraknąć w niej i Xullmur'ssa"- zaśmiał się do siebie w myślach czarodziej.

Postanowił się dowiedzieć czego "oficjalnie" wyprawa ma dotyczyć. Nie wyobrażał sobie niczego sensownego czy realnego. Pamiętał wyprawę do miasta Ithlidów zoorganizowaną przez szlacheckie Domy. Tylko wtedy szedł u boku armii... teraz zaś miałby ruszyć z jakąś przypadkową zbieraniną. Jaki cel miało Thay w wysłaniu tego mięsa armatniego prosto w paszczę potwora?

Gdyby nie to, że już nie żył... w życiu nie podjąłby się tego zadania. Uważał, jednak, że da radę zachować swoje istnienie. Niezależnie od tego jak bardzo źle sprawy by się potoczyły.. Chciał zobaczyć miasto, zapuścić się jak najdalej i zdobyć naocznie trochę informacji. Taka wiedza wszak miałaby już swoją cenę. Wątpił by wielu wróciło by opowiadać o wyprawie.

Rekrutacja do misji dla imperium Thay odbywała się w niedużym budynku blisko bramy. Kolejka jaka się uformowała świadczyła o popularności tej wyprawy, niestety ilość nie przechodziła w jakość. Zbieranina żebraków, złodziei i różnorakiej maści nieudaczników nie stanowiła żadnej realnej siły bojowej. To… rodziło pytania. Które Xullmur’ss mógł zadać, gdy przyszła jego kolej zasiąść przed biurkiem młodego adepta, który jeszcze nie zasłużył sobie na przywilej noszenia czerwonej szaty.

- Witam jestem czarodziej Xullmur’ss- zajął miejsce na przeciw adepta. Rozmawianie z ludźmi tak niskiego szczebla była poniżające. Lecz okoliczności wyraźnie zmuszały... - Chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej o misji do której jest ten werbunek. Jakie jest dokładnie nasze zadanie?
- Na terenie opuszczonego miasta ilithidów znajdują się cztery zapieczętowane urny, które chcemy… odzyskać. Grupa która przyniesie wszystkie cztery urny z nieuszkodzonymi pieczęciami, otrzyma wynagrodzenie w postaci 1200 sztuk złota na głowę, bez względu na liczebność grupy, więc… nie ma powodu do wewnętrznej rywalizacji, prawda? - uśmiechnął się mag.

- Co wiemy o obecnej sytuacji w mieście Ithlidów? Urny posiadają jakieś zabezpieczenia? Mamy jakąś mapę z ich lokalizacją? Czy jacykolwiek Czerwoni Czarodzieje będą brali udział w wyprawie?- Jako najbardziej zaznajomieni z tematem-Xullmur’ss odliczał na palcach swoje pytania. Cała sprawa natomiast... śmierdziała na kilometr. Czarodziej uważał, że będą robić za odwracacza uwag. Mięso armatnie które będzie dywersją dla innych celów...

- To co pewnie słyszałeś na ulicach. Miasto jest zainfekowane jakimiś robalami czy diabli wiedzą czym… Nadal funkcjonuje w nim ów psioniczny mythal, bo nikt nie potrafił go wyłączyć.- wzruszył ramionami rekrutujący czarownik.- Więc wieszczenie nic daje… Co do samych urn, nie są zabezpieczone przed zabraniem. Natomiast próba dobrania się do ich zawartości, zniszczy zarówno zawartość, jak i może być niebezpieczna dla ciekawskich. Dodatkowo... zapłacimy jedynie za nieuszkodzone urny. Jeśli pieczęć lub sama urna będą naruszone, jej zawartość będzie bezwartościowa dla nas, a my nie płacimy za nieudolność. Dostaniecie mapki z zaznaczonymi pozycjami urn, ponieważ żaden czerwony czarodziej nie będzie w tej wyprawie uczestniczył. Powierzanie bezpieczeństwa tak ważnych osób grupie…- tu spojrzał znacząco na zamaskowanego maga.-... przypadkowych awanturników nie wchodzi bowiem w rachubę.

Chciał raczej powiedzieć, że nie ma co marnować czerwonych istnień w przegranej sprawie.

- Na kiedy przewidywany jest stary tego przedsięwzięcia?
- Na początek następnego dekadnia.- uprzejmie stwierdził czarodziej.
- Każdy chętny otrzyma własną mapę? Przynajmniej ci wystarczająco kompetentni żeby czytać?
- Każdy dostanie mapę.- potwierdził czarodziej.
- Zapisz mnie zatem.-skinął głową Xullmur'ss

Ruszył by obejrzeć swoich "towarzyszów broni". Nie wiedział jak ocenić którzy z wojownicy z tej masy są lepsi od innych. Uznał, że swego rodzaju dobrze rokującym kryterium będą magiczne przedmioty. Kto ma ich więcej jest bardziej zaawansowany w fachu. Musiał wszak na nie zarobić lub zdobyć w inny sposób co świadczyło o jakimś stopniu fachu i zaradności.

Używając wykryciem magi przyjrzał się większości grup. Jeśli chodzi o “magiczność ekwipunku” to przeważali wojownicy z powierzchni.

Najliczniejszą grupkę, wyglądającą na wojaków stanowiły nie drowy, a najemnicy Thay właśnie. Którzy przybyli z powierzchni wraz karawanami. Jednej z nich przewodził półelf... Xullmur'ss nim do niego podszedł wyłowił z tej masy kilka drowów, według tego samego kryterium "magiczności, uzbrojenia i groźnej miny"... Jak sobie powtarzał... Nikt nie prezentował się nadto obiecująco.. lecz i tak byli lepsi niż reszta. Żebracy złodzieje wszyscy którym życie najwyraźniej się znudziło.

Drowy z którymi rozmawiał byłby skłonne jedynie do minimalnej współpracy. Renoma Xulla nie była najlepsza wśród takich męt. Bardziej się go bano niż poważano, on natomiast nie był oficerem wojsk porywającym tłumy. Wyraziły chęć wspólnej podróży i realizacji wspólnego celu... wiedząc że lepiej podróżować z zamaskowanym i groźnym czarodziejem niż żebrakami z ulicy obok.. Nie miał szans objąć nad nimi dowodzenia to była zbieranina w dodatku niezbyt mu przychylna. Nie zależało mu jednak na tym... mając za sobą te kilka drowów poszedł porozmawiać z półelfem.



Który sądząc po uzbrojeniu, niewątpliwie był doskonale przystosowany do walki w Podmroku jak i walki drowami.

- Jestem Xullmur’ss doświadczony czarodziej i mieszkaniec tego miasta.- przedstawił się na wstępie podchodząc do półelfa. Nie było w nim zachwytu ale z kimś połączyć siły musiał
- Myślę, że możemy sobie wzajemnie pomóc. Chciałbym się przyłączyć do waszej grupy na czas wyprawy.
- Galhav z Wybrzeża Mieczy.- przedstawił półelf i przyglądając podejrzliwie, skinął głową zgadzając się.
-Poznałeś już zapewne szczegóły zadania. Byliście kiedyś w labiryncie przed miastem Ithlidów? Wiecie z czym przyjdzie się nam mierzyć przed i w mieście?-postarał się też wzrokowo ocenić liczebność grupy półelfa.
- Co to za głupie pytania?- zdziwił się najemnik wzruszając ramionami.
- Ślepy chyba nie jesteś, co? Jakim cudem mielibyśmy być w tym Labiryncie?
Zarówno on, jak i jego dość liczna grupka niewątpliwie pochodzili z powierzchni. Ogólnie wiem z czym mamy się zmierzyć. Da się w tym mieście kupić informacje… zwłaszcza od Duergarów. Jesteśmy przygotowani. Czy my wyglądamy na amatorów, jak większość tych czarnoskórych mętów wyciągniętych z rynsztoków tego miasta?
- zapytał na koniec retorycznie Galhav.
- Mogliście wcześnie wykonywać jakieś zadanie dla Czerwonych w okolicach miasta. Oni ciągle wysyłają gdzieś jakieś grupki.-wzruszył ramionami Xull
- Nie wyglądacie mi na amatorów dlatego właśnie wybrałem was jako tych z największą szansą na przetrwanie. Osobiście byłem w samym mieście Ithlidów jak i Labiryncie z poprzednią drowią wyprawą. Czego nie można powiedzieć o Duergarach handlujących informacjami z drugiej jak nie trzeciej ręki. Z chęcią wspomogę cię moją wiedzą i zwiększę szanse na przetrwanie naszego wspólnego wypadu. Powiedz mi tylko co już wiesz i jak planujesz ugryźć to zadanie. Nie jestem specjalistą z tego typu wypraw, ale mogę pewnie wnieść kilka uwag wynikających z doświadczenia i znajomości tematu tego miasta- powiedział czarodziej lekko naginając fakty. Jedna wizyta w mieście nie czyniła go wszak żadnym specjalistą... Z drugiej strony był jedynym lub prawie jedynym uczestnikiem wyprawy który w mieście był i zdołał wrócić.
- Jak na kogoś chwalącego się rozległą wiedzą… zadajesz strasznie dużo pytań. - stwierdził Galhav i spytał w odpowiedzi.- Więc co wiesz o tym mieście… panie doświadczony drowie?
- Na pierwsze problemy trafimy już w Labiryncie. Na pewno będą tam te pasożyty ale i groźniejszy przeciwnik Umbrowe kolosy. Ta hołota nie przetrwa nawet ich ataku. -wskazał głową na przypadkową zbieraninę drowów stojących obok. Ewidentnie wyglądającą na drobnych złodziei i żebraków.
- Kolosy wychodzą ze ścian nie spodziewanie, wywołają popłoch. Trzeba trzymać dyscyplinę i mieć taktykę obrony.- podkreślił
- Namówiłem na wspólną podróż kilka drowów które wyglądały na te warunki obiecująco. To nie moi ludzie, ba boją się mnie i wystrzegają jednak potrzebujemy wsparcia straty będą duże.-zaznaczył obserwując reakcję pół-elfa na słowa o kolosach. Jego “profesjonalizm” zostanie określony w oczach Xullmur’ss reakcją na wieść o było nie było groźnym przeciwniku już w przedsionku miasta.
- Czyli potrafisz poradzić tyle co każdy inny duergar jaki egzystuje w waszym mieście, tak?- Galhav nie okazał zdziwienia słowami, ani specjalnie nie przejął się poradami Xullmur’ssa.- Ja się przygotowałem do tej wyprawy. Moi ludzie też.. co do twoich “obiecujących drowów” to banda ścierwojadów warta niewiele więcej od reszty.
- Ważne, że w ogóle są. Gdy opadnie nas banda tych dziwadeł każdy miecz do ich rąbania w bezpośredniej okolicy będzie cenny. Byłem w mieście składa się z wielu poziomów... Niezbędną będą osobnicy z lewitacją lub lotem. Wiem gdzie stoi mniej więcej Mythal psioniczny.-wskazał z grubsza jego położenie na mapie.- Starajmy się minąć to miejsce tam będzie najgorzej.
- Nie… nie będzie.- stwierdził półelf.- Lewitacja jest bezużyteczna w tej sytuacji, bo działa jedynie w płaszczyźnie góra - dół i jest dość powolna. Latanie zaś rzadko spotykane, a pojedyńczy lotnik i tak będzie musiał wylądować, by zabrać zdobycz, więc naraża się z pewnością na zgon. Widać że jesteś czarodziejem. Każdy z was myśli, że magia jest cudownym remedium na wszystko. Niemniej twoje rady jak dotąd są… niewielkiej wartości. Tym bardziej wygłaszane teraz. Może i byłeś w tym mieście, ale kiedy to było? Z tego co słyszałem od miesięcy niewiele drowów odwiedzało to miasto. Ostatnia wyprawa nie składała się z plebejuszy, więc przeceniasz wartość swoich informacji Xullmur’ssie. Są nieaktualne. Nie należy zresztą opierać, żadnych planów na gdybaniu, więc konkrety ja zostawiam sobie na czas, gdy dotrzemy do miasta i sam na własne oczy zobaczę aktualny stan.
Xullmur’ss wzruszył ramionami.
- Jak uważasz. Jakieś konkretne efekty czarów poza morderczymi, są przez ciebie mile widziane na wyprawie?
- Niespecjalnie polegam na innych podczas walki, więc szczerze powiedziawszy… nigdy się magicznym wsparciem nie interesowałem.- stwierdził półeflf wzruszając ramionami.
- W takim razie przygotuje pod własne przeczucia. Gdzie i kiedy zbiórka?
- Gdzie i kiedy? Tam gdzie wszyscy i pod koniec tego dekadnia… jak i reszta. Może ta zbieranina mętów Erelhei-Cinlu jaką jest większość tej wyprawy to kupa gówna… ale w kupie raźniej.- wzruszył ramionami półelf.
- W porządku.- kiwnął głową Xullmur'ss i tak dołączył do wyprawy straceńców.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:48.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172