lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu DnD (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/)
-   -   [DnD 3.5 FR] Aillesel Seldarie [18+] (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/15050-dnd-3-5-fr-aillesel-seldarie-18-a.html)

Zell 05-03-2015 22:07

[DnD 3.5 FR] Aillesel Seldarie [18+]
 






Ostatnie krople deszczu spadały na drzewa nigdy niezasypiającego Cormanthoru, uderzając w jesienne liście, stargane niedawnym, dzikim wiatrem, ciężkie od wody, która na nich zagościła. Każde uderzenie powodowało lawinę małych kropelek opadających z dumnych szczytów, zraszających wszystko na swej drodze.
A elf niestrudzenie szedł przed siebie za nic mając niedawną ulewę, której umknąć nie zdołał.

Zrzucił z głowy kaptur płaszcza, służącego mu za ochronę przed kapryśną pogodą, czując jak zimno znajduje słabe punkty jego odzienia i przemyka po bezbronnej skórze. Okrył się szczelniej, ale zadrżał w momencie, gdy ciepło ponownie obmyło jego ciało. Początek jesieni nie był łaskawy. Spojrzał na już rzadsze, ale wciąż ciemne chmury, zalegające na nocnym niebie. Widział jak księżyc leniwie wyłania się zza tej zasłony zajmując swoje królewskie miejsce pośród chmur i ledwo widocznych gwiazd, rozpraszając mrok, jaki przyniosły czarne, deszczowe kłęby.

Elf przemykał pomiędzy drzewami, starając trzymać się ciemności, a jednak wciąż czuł na sobie światło księżyca, który przegoniwszy chmury zajął należny mu tron. Światło księżyca zdającego się spoglądać oskarżycielsko z góry na elfa; księżyca pogardzającego nim, jak i oni pogardzili. Czy zasłużył na to? Czy naprawdę na to zasłużył?
Zwinął dłoń w pięść i uniósł ją ku górze, po czym puścił wolno palce patrząc, jak kropla deszczu spływa po ciemnej, skórzanej rękawicy. Nie zasłużył. Uczynił tylko to, co było słuszne.

A teraz został odrzucony, pozostawiony na pewną śmierć.
Na pewną śmierć? Nie, to się tak nie skończy.

Światło Selune padło na zroszoną niedawnym deszczem zieloną, elfią kolczugę, która wielokrotnie chroniła ciało elfa nie przed deszczem, ale przed nienawistnym orężem. Posiadała swoją burzliwą historię, a sama zdawała się chcieć snuć opowieść o sobie samej oraz o osobie, dla której została przygotowana i której służyła tyle lat. Problem był jednak jeden - ona nie należała do tego, który miał ją na sobie. Niemniej...

Wygnali go jak psa.

Będą jeszcze żałować tej decyzji.

Zell 15-03-2015 03:29

PROLOG: Sprzysiężenie losu
 

PROLOG
Sprzysiężenie losu



Feylan Dandradin
- Widziałam go, tego którego opisałeś, którego szukasz.
Te słowa, które usłyszał od młodej, ludzkiej służki karczemnej sprawiły, że otrząsnął się z tego odrętwienia, w które wpadł ostatnimi dniami. Na razie nie zapuścił się głębiej i bardziej obchodził na razie znajdujące się przed samym Cormanthorem miejsca, w których mógł się on zatrzymać z nadzieją, że ktoś go widział. Bez skutku, a jedyne co te poszukiwania przyniosły to uszczuplenie sakwy, jako że nikt nie chciał nawet zacząć zastanawiać się nad pytaniem zadawanym przez Feylana dopóki nie zaświeciły monety.
Przynajmniej do tego momentu.

Dopiero wtedy pierwsza osoba powiedziała mu, że widziała tego, którego poszukiwał.
Był taki wesoły, rozśmieszył mnie. Niestety, ale zawitał na krótko.
Z każdym słowem służki Feylan tylko bardziej zyskiwał pewność. Jedyne, co nie zgadzało się w wyglądzie to te włosy… Były blond, ale… przecież na ich kolor można zaradzić prostą magią. Kiedy jednak zapytał czy to imię, które nie odstępowało go na krok było imieniem tego elfa, co zawitał do owej karczmy niecały dzień wcześniej, kobieta odpowiedziała, że owszem. To w końcu było w końcu nietypowe imię...
Fey zaczął się wtedy wypytywać czy nie zna ona celu podróży tego elfa, a ona odparła, że poszukiwał ruin w Cormanthorze, a ostatnio usłyszał o jakiś kawałek za granicą lasu. Służka, za dodatkową opłatą oczywiście, opisała mu jak najlepiej potrafiła lokalizację, o której mówił ten “wesoły elf”. Dandradin prawie zerwał się z krzesła. Czyżby w końcu zdołał doścignąć go? Był w końcu tutaj niecały dzień wcześniej, wciąż miał szansę go dogonić, szczególnie że znał lokalizację, do której ten zmierzał!
Feylan wcisnął młodej służce w dłonie jeszcze trochę złotych monet i rzucając prawie niezrozumiałe słowa podzięki, po czym wypadł z karczmy, jakby go sam demon gonił.

A teraz… Teraz zakryty zasłoną wysokiej roślinności Cormanthoru oraz zasłony wieczoru obserwował tego słonecznego elfa, jakby delikatnie opalonego o blond włosach, który tytułował się TYM imieniem. Przechadzał się on wokół ruin niewielkiego elfiego osiedla, pomiędzy ledwo wystającymi fragmentami murów obronnych i domostw. Wyraźnie jednak stan tego miejsca go nie zadowalał, a przecież musiał przeszukiwać je jeszcze zanim Feylan dotarł na miejsce. Teraz jednak wyraźnie szykował się do odejścia stojąc przy tym, co pozostało z murów obronnych. Dandradin jednak nie zwracał teraz większej uwagi co pozostało z dumnego niegdyś miasta skupiając się całkowicie na obserwacji tego jednego elfa. Był już tak blisko...

Miał go, był tuż tuż, wystarczyło tylko pokonać te kilkadziesiąt metrów, ale…

...ale czy to na pewno był on?





Śniący Skowronek
Zimno, które przeszywało do szpiku. Skostniałe ręce niezdolne utrzymać miecza wypuszczonego z uścisku, kiedy całe ciepło opuściło palce.
Widział swój oddech ulatujący w obłoczku pary, aby po chwili zniknąć równie szybko, jak się pojawił, wtapiając się we wszechobecne, mroźne powietrze. Z każdym oddechem czuł ból powodowany tym nadnaturalnym zimnem. Spojrzał na swoje dłonie, których nie czuł i wyglądały one na martwe, niczym martwa jest zmożona zimą roślinność. Jakby podświadomie wiedział jednak jedno…
...jeżeli to nie mróz go zabije to…
...dorwie go coś gorszego…
Poczuł jak nogi się pod nim uginają i padł całkowicie wyczerpany na kolana, na zmrożoną ziemię,pokrytą śniegiem, który niczym puch poduszki zapraszał go do złożenia na nim jego sennej głowy.
Zasnąć...
Cichy szept rozniósł się wokół niego. Niezrozumiały i jednocześnie przerażający.
Słowa wypowiedziane jego głosem.
To widzenie nawiedzało Skowronka od dłuższego już czasu, pozostawiając go w poczuciu, że nie zrozumiał czegoś szalenie istotnego. Ten niezrozumiały szept pojawiający się tuż przed otrząśnięciem się umykał jego pamięci, kiedy tylko powrócił do całkowitej trzeźwości umysłu.
Ulotny, niedościgniony, którego zrozumienie wydawało się być poza granicą jego poznania.

~~~~~~

Tego wieczoru natrafił na martwych, którzy niedawno odeszli w objęcia Arvandoru.

Był to elfi oddział liczący sobie sześć osób. Oddział, który wpadł w pułapkę i został okrutnie wybity co do ostatniego członka. Rany jakich doznali i mnogość wbitych w nich bełtów, fakt że najpewniej zostali zaatakowani ukradkowo z ciemności, jakie zapadły w lesie przywodziły Skowronkowi na myśl tylko jedno.
Mroczną zarazę.
Upewniony został co do prawdziwości swego przeświadczenia, kiedy zauważył kawałek dalej za niskimi drzewami martwego drowa, który sądząc po ranach dramatycznie musiał walczyć o swoje życie, pozostawiony przez swoich kompanów na pewną śmierć. W końcu jego obrażenia były na tyle poważne, że stanowił tylko zbędny balast dla reszty, a kto by się kłopotał próbą ratowania jednego osobnika, który zawiódł?
Zastanawiające było, że nie ograbili martwych… może coś innego przykuło ich uwagę i zostawili sobie pracę hien cmentarnych na później?

Wtem… Wtem usłyszał głos, który podróżował po cichym lesie. Niezrozumiałe słowa.

Ruszył ostrożnie w kierunku, z którego one dochodziły trzymając się ochrony, jaką zapewniały drzewa. Nie zapuścił się bardzo daleko, kiedy zobaczył dwa pierwsze drowy i usłyszał słowa, które mogły jedynie zwiastować kłopoty.

- Vel'bol ph'udos aluin ulu xun xuil nindel darthirii? - odezwał się mroczny elf do swojego kompana, po czym spojrzał w bok, wgłąb lasu.

Skowronek podążył wzrokiem za spojrzeniem drowa, aby zobaczyć więcej przeklętych kuzynów, po szybkim przeliczeniu pięciu (nie licząc tej dwójki, którą wcześniej zauważył), a przynajmniej tylu zdołał spostrzec w tym miejscu. Przybliżywszy się jeszcze trochę, uważając na to, żeby brońcie Seldarine, nie spowodować zbytniego poruszenia, zauważył elfa o czarnych, długich włosach zaczesanych do tyłu wyróżniającego się jednak budową ciała. Był dobrze umięśniony i nie tak smukły jak większość elfów. Twarz miał ozdobioną wzorami szarej farby, a zielone oczy uważnie lustrowały ustawione w okolicy, pilnujące go drowy.
Naprzeciw niego, w bezpiecznej odległości tchórza stał jeden z mrocznych elfów, ubrany w skórzaną zbroję, która jednak przewyższała o głowę jakością te, jakie nosiły inne drowy.

- Darthirii, wieczorny spacerek, co? - odezwał się ów drow uśmiechając wrednie do elfa, który chroniony lekką zbroją, dzierżył bękarci miecz w pogotowiu.

Innym drowom, trzymającym elfa w zasięgu swoich kusz z zatrutymi bełtami również było do śmiechu.





Ellethiel Davar

- Dalej, mały. To nic trudnego.

Ellethiel uśmiechnął się w duchu. “Mały”. Zawsze go tak nazywali ci ludzie, od samego początku ich wspólnej podróży. Niski pół elf nie mógł nawet marzyć, aby mierzyć się wzrostem ze swoimi kompanami, a do tego ten szczególny charakter…
Niemniej nie mógł im niczego konkretnego zarzucić. Początkowo Ellethiel podróżował od miasta do miasta, czepiając się kupców i podróżników, płacąc za możliwość przejazdu swoimi umiejętności jako zwiadowca. Poznawał osoby mniej lub bardziej przyjacielskie, lepszych czy gorszych kompanów, ale nigdy wcześniej nie napotkał na swojej drodze tak dobrych towarzyszy jakimi byli ci trzej awanturnicy, którzy, jak dowiedział się szybko Ellethiel, stracili niedawno jednego kompana. Inną sprawą było, iż ta trójka ludzi z aparycji, poznaczonej bliznami i nieprzyjemnymi grymasami nie zachęcała nikogo do wejścia w ich szeregi, jednak co to było dla tego pół elfa? W końcu nie wolno oceniać nikogo po wyglądzie.

Izel, Pharan i Tornis okazali się przecież tacy sympatyczni. Ich poległy towarzysz był zwiadowcą, czym i Ellethiel mógł się trudnić. Otrzymał od nich nawet konia po ich znajomym! Nie na własność, ale fakt był faktem, a zważywszy, że i oni zmierzali do Cormanthoru, jak i upatrzył sobie potomek elfów, to ich przeznaczenie podróży było zbieżne. Taki ślepy traf.
Szybko Ellethiel zaaklimatyzował się w nowej grupie. Może i nie należeli do przesadnie rozrywkowych typów (chyba, że rozrywką była duża ilość alkoholu i bójka) oraz ciężko było ich rozśmieszyć, jednak to przecież byli tacy sympatyczni ludzie… jeżeli zamykało się oczy na ich przywary.

Pewnego dnia nawet zdarzyło się coś, czego nigdy w życiu by się nie spodziewał. Grupa jego nowych znajomych, kiedy byli już nieopodal Cormanthoru… przyjęła go do swego grona. Jako jednego ze swoich. Ellethiel był w czystym szoku, a jednocześnie poruszony. Stał się częścią tej grupy, a nie tylko przypadkowym zwiadowcą, który szukał transportu. Miał swoje… miejsce, a może… może uda się ich przekonać do pomocy w realizacji jego planów?

Co zaś się tyczy planów Davara...

To, co próbował osiągnąć pół elf dla wielu mogło się wydawać wielu szalonym zamysłem i niemożliwą do spełnienia dziecięcą zachcianką, ale Ellethiel miał jasno wytyczony cel, którego się uparcie trzymał i miał zamiar z zawziętością dążyć do jego spełnienia. Porażka nie wchodziła w rachubę, a Davar nawet nie dopuszczał do siebie myśli, że coś mogłoby pójść nie tak.
Tak, jak to było w wypadku tego wieczora.

Kiedy tylko weszli pomiędzy drzewa Cormanthoru kasztanowo-włosy Izel, przywódca tej grupy, górując swoim wzrostem nad Ellethielem wyjaśnił cel ich podróży. Mieli znaleźć pewną kryptę i jedynie upewnić się, że wszystko jest na swoim miejscu, za co im zapłacono sowicie. Tylko tyle, tylko upewnić się i prosili pół elfa, aby ten im pomógł w ich zadaniu zapuszczając się pierwszy w jej odmęty. Taka mała przyjacielska przysługa...

A teraz stali wieczorem, po zachodzie słońca przed ukrytym między drzewami i roślinnością wejściem do podziemnego kompleksu grobowcowego. Sądząc po stanie wejścia dawno przeminęły czasy jego świetności, ale najwyraźniej ktoś wciąż dbał o dobro zmarłych, skoro wynajął tę grupę...

- To jak będzie? - zapytał Izel kładąc dłoń na ramieniu swojego “brata”. - Pomożesz nam? Będziemy twoimi dłużnikami.





Treal Naralthir

Ruiny, do których go pokierowano wydawały się być obiecujące… kiedy znał je tylko ze słyszenia, bo gdy przybył na miejsce jego nadzieje podupadły. Treal zobaczył ruiny, ale okazało się, że najwyraźniej wszystko, co było w nich wartościowe dla Neralthira zostało już dawno skradzione lub zniszczone, ze wskazaniem na to drugie. Z ziemi wystawały jedynie resztki murów i domostw,niegdyś zdobionych kunsztownie, teraz zniszczonych i pozostawionych samym sobie, aby sczezły… a może nie? Może miały też swoich strażników, którzy właśnie go obserwowali, potencjalnego złodzieja?

Treal poczuł się w tym momencie odsłonięty. A jeżeli uznają go za intruza, którym w sumie był? Co wtedy?

Elf rozejrzał się po okolicy, ale nikogo nie zauważył, chociaż przecież tacy strażnicy szczycili się umiejętnościami ukrywania się i obserwacji danego osobnika. Zimny wiatr przesunął się po karku Treala sprawiając, że cały aż się wzdrygnął. Przesunął dłonią po resztkach kamiennego muru służącego niegdyś za ochronę żyjącej tu społeczności i westchnął boleśnie. Tyle zniszczenia, tyle śmierci… Dlaczego?

Jak się w ogóle tu znalazł? Nie powinien ufać ocenie napotkanych w karczmach ludzi prawiących o ruinach Cormanthoru, ale jaki miał inny trop? Dopiero co tu przybył, a potrzebował jakiejkolwiek wskazówki. Oczywiście zastanawiające było skąd ten człowiek znał lokalizację ruin, w których teraz Treal się znajdował, ale nic przecież mu udowodnić nie mógł. Niemniej teraz odwiedził już jedne, a następne… Będzie musiał już wybadać w elfich społecznościach.

Wystarczająco wiele czasu zmarnował na dotarcie tutaj, musiał znaleźć miejsce na rozbicie obozu. Kiedy jednak powoli wyszedł z ruin i znajdował się już na zewnątrz nich murów, poczuł ponownie to uczucie bycia obserwowanym. Doświadczał tego nieprzyjemnego uścisku w żołądku, chociaż nie wiedział czym był powodowany.

Wiatr zaszumiał pomiędzy drzewami, a ten szum przywiódł Trealowi na myśl cichy, nieprzyjemny śmiech.





Aranion Ondovaul

To miał być zwykły zwiad.

Odkąd dołączył do tej grupy elfów liczącej pięciu często był wysyłany na zwiady, na zmianę z jednym z leśnych elfów. Tym razem, kiedy wreszcie dotarli do Cormanthoru, mógł sam na sam zmierzyć się z tym lasem. Przywódca jednak, słoneczny elf, powiedział mu, aby nie oddalał się zbyt bardzo i postarał się wypatrzeć dobre miejsce na rozbicie obozu. Wtedy słońce już chyliło się ku zachodowi.

Kiedy w końcu znalazł miejsce wydające się posiadać odpowiednie, naturalne cechy obronne, zapadł już zmrok. Pośpieszył więc do miejsca, w którym pozostawił swój oddział poruszając się dość sprawnie dzięki doskonałej pamięci i umiejętności podążania za śladem. Wszystko wydawało się być w całkowitym porządku.

Był już tuż tuż.
Las był cichy, a on zmierzał pewnie do celu. Kiedy wcześniej przemierzał tę drogę nie natrafił na żadne zagrożenia i nie spodziewał się i w drodze powrotnej na żadne natrafić, jednak…
W pewnym momencie coś go poruszyło.
Czy to było nienazwane przeczucie, które nagle go zaatakowało, jakby ostrzegając przed czymś, czy to doświadczenie, podpowiadające mu, że nie wszystko było takie, jakie być powinno. Może to prawie niesłyszalny szelest liści, które spadły już na ziemię gnane jesienią. Aranion wytężył natychmiastowo wszystkie swoje zmysły, żeby zlokalizować zagrożenie, ale kiedy zobaczył pomiędzy roślinnością czerwone ślepia wiedział, że było już za późno.

Rzucił się w bok, kiedy pierwszy bełt poszybował w jego stronę omijając jego gardło o włos. Aranion zrobił krok to tyłu, kiedy usłyszał odgłos naciągania kuszy za sobą. Ustawił się więc tak, aby mieć obu agresorów na oku, jednak szybko zorientował się, że przeciwników jest więcej, niż się mógł spodziewać i wychodzili ze zbyt wielu stron.

Został otoczony. Został otoczony przez nikogo innego jak przez znienawidzone drowy; drowy, które najwyraźniej dobrze się bawiły.
Jeden z nich, chroniony przez lepszą zbroje, niż jego towarzysze, i tym złośliwym błyskiem w oku, wyszedł trochę w stronę Araniona, po czym otaksowawszy wzrokiem elfa skłonił się mu ironicznie i odezwał się szczerząc się do niego:

- Darthirii, wieczorny spacerek, co? - mroczny oddalony był swojego kuzyna na bezpieczną odległość… dla siebie. Sam jednak trzymał na wszelki wypadek rękę na krótkim mieczu uczeponym do pasa.

Aranion nie wiedział, nie miał pewności… Nie miał pewności co się stało z jego nowymi towarzyszami.
A może miał…?





Thorendil


Coś złego się działo, a Thorendil nie był w stanie określić co.

Wyczuwał to w zachowaniu zwierząt, które ostatnimi czasy zrobiły się niespokojne i wyglądało na to, że i one same nie wiedziały, co takiego je zaniepokoiło. Cokolwiek jednak wprowadziło w nie to wzburzenie było dla nich nieuchwytne i druid nie mógł się dowiedzieć niczego konkretnego o… właśnie o kim? O czym?
A może nie było to nic nowego? Może był to było jedno ze zła, które już dawno rozpanoszyły się po Cormanthorze? Tylko… Z czym walczyć, kiedy nie zna się przeciwnika?

Thorendil krążąc po lesie, poirytowany na własną bezsilność zastanawiał się ile w stanie jest dokonać ta siła, która rozpanoszyła się po tych terenach. Prawdę mówiąc nie wiedział jak daleko ona sięga, czy odnosi się tylko do miejsc, w których najczęściej przebywa, czy może ogarnia o wiele więcej…
Za dużo pytań na ten brak odpowiedzi.

Inną sprawą były te wzmożone aktywności zagrożeń Cormanthoru, bo jak inaczej możnaby nazwać to, że więcej elfów, wysyłanych chociażby na zwiady i patrole, nigdy więcej nie wracały żywe do swoich rodzin? Thorendil nie znał szczegółów ani nie wiedział czy nie są to, aby wyolbrzymione opowieści, które do niego dotarły powodowane całą tą wiszącą nad nimi atmosferą? Mówiono o drowach, mówiono o demonach i szalonych jednostkach, które za cel swoich obłąkańczych działań wybrały właśnie Cormanthor.
Na szczęście ten cały chaos wydawał się omijać wioskę, którą się opiekował.

~~~~~~~

Thorendil zapuścił się dalej od wioski niż zwykle, nie pozostając w niej tego wieczora i nie przychylając się do rad, aby zabrał ze sobą kogoś jeszcze albo nawet dwie, trzy osoby. Druid nie chciał narażać wszak nikogo postronnego, kiedy mógł wyruszyć sam. Nie musiał się do tego w takiej sytuacji martwić o bezpieczeństwo osób mu towarzyszących i skupić się na swoich działaniach.

Pod dłuższym czasie krążenia zaczął postanowił pokonać jeszcze kawałek i wracać. Wsłuchiwał się w szepty wiatru oczekując jakiejkolwiek wskazówki, gdy nagle wiatr zerwał się na moment, aby wykrzyczeć:

Złodzieje, mordercy!
Zaszumiał wzburzony wiatr, po czym ucichł.

Zanim Thorendil zdołał się zastanowić co to w sumie miało oznaczać usłyszał cichy, żałosny odgłos. Kiedy ruszył w tamtym kierunku po chwili dotarł do miejsca, w którym zastał wielkość niegodziwości. Pod jednym z drzew leżał na boku młody jelonek, rzężący z bólu i szoku. Miał podcięte ścięgna swoich badyli tak, że nie był w stanie się podnieść i był cały poraniony. Ponacinany ostrzem i wyraźnie wcześniej kamieniowany. To nie było polowanie na mięso. To było okrucieństwo. Zwierzę żyło i cierpiało męczarnie.

I tylko milcząca sowa obserwowała całe zdarzenie.

A liście szeleściły na wietrze targane jego podmuchami. Te, na tyle słabe, aby poddać się wczesnej jesieni zostały okrutnie zerwane z życiodajnych gałęzi. Wirowały teraz w powietrzu wedle rytmu wiatru, powoli opadając na ziemię, która dopiero miała zacząć stanowić grobowiec im podobnym.
Drzewa do niego mówiły, a on nie mógł zrozumieć ich słów.

Wafergix 17-03-2015 00:05

CZĘŚĆ PIERWSZA
Trael i Feylan

Treal rozejrzał się po okolicy w poszukiwaniu zagrożenia. Zacmokał kilka razy aby zwrócić uwagę Arpili. Następnie wydał z siebie dźwięki odrobinę przypominające te, które wydaje łasica. Podobne dźwięki zaczęły dobiegać z trawy co wywołało uśmiech u elfa.
- Pokaż się, przyjacielu. Ciemność nie sprzyja konwersacjom, a ja chętnie spotkam nową twarz.
Feylan Dandradin bezszelestnie i ostrożnie wysunął się z krzewów na otwartą przestrzeń ruin. Słoneczny elf o blond włosach uśmiechał się do niego bez żadnych widocznych obaw, ale tropiciel był ostrożny i trzymał w ręce ojcowski miecz.
- Witaj- rzekł z wyraźną rezerwą- ja również chętnie się z Toba zapoznam- zapewnił, ale zachował nieco większy niż potrzeba dystans od spotkanego.
Treal uśmiechnął, gwizdnął delikatnie, ruda łasica przebiegła po ziemi między dwójką elfów i wspieła się na ramię słonecznego elfa.
- Jestem Treal Naralthir, a to jest Arpila. - podrapał łasiczkę za uchem - A ciebie jak zwą?
Leśny elf przyglądał się łasiczce z zainteresowaniem, a rozmówcy z wielką uwagą, ale odpowiedział na jego pytanie, zachowując dozę ostrożności.
- Zwą mnie Feylan, dla przyjaciół wystarczy Fey- pozostawił nazwisko dla siebie- Czy mogę uznać Cię za jednego z nich?
- Mam nadzieję. - kolejny uśmiech pojawił się na twarzy elfa - Zakładam, że jesteś strażnikiem lasu?
Feylan rozważył pytanie Traela. Albo dobrze grał, albo rzeczywiście nie wiedział. W każdym razie leśny elf nie czuł się dość mocny w grach słownych by podjąć się szermierki z Naralthirem. Był typem wojownika, ostrożnego, ale wojownika. Odpowiedział zgodnie z prawdą.
- Nie, jestem przypadkowym podróżnym. Zauważyłem Cię i dlatego podszedłem sprawdzić co tu robisz. Jeśli szukasz tu kogoś, to na pewno nie mnie- zapewnieł nie spuszczając z rozmówcy i jego łasicy oczu.
- Chyba, nie za bardzo nam ufa Arpi. - cmoknął łasice, która zeszkoczyła na ziemie i zaczęła bawić się w trawie - Przyszedłem tu, sprawdzić te ruiny. Najwyraźniej ktoś mnie ubiegł, bo nawet pajęczyn nie ma. Więc, Fey, dokąd zmierzasz, jeżeli mogę zapytać?
Dandradin przyjął odpowiedź, bowiem zgadzała się z jego informacjami. Zapytany zaś wzruszył ramionami.
- Nie mam konkretnego celu. Wędruję to tu, to tam, gdzie mnie poniesie wiatr- Wiatr, a konkretnie taki, wydobywający się z ust wraz ze słowami pomyślał- jeśli szukasz towarzystwa w tych niebezpiecznych czasach, to służe swoją osobą- zaproponował, choć głos nadal miał chłodny, a bawiąca się w trawie Arpi zwracała co chwila jego spojrzenie każdym gwałtowniejszym ruchem.
- Nie martw się jest nie groźna, nie często korzystam z jej pomocy w walce. Co do towarzystwa… chętnie. - najwyraźniej w końcu zmęczona zabawą łasiczka wspieła się ponownie na Treal’a i wgramoliła sie mu do plecaka - Rozmawianie z Apri potrafi być zajmujące, zważając ile ma do opowiedzenia, ale brakuje mi interakcji z kimś, kto nie przeżył praktycznie tego samego co ja.
Leśny elf skinął głową na te słowa i powolnymi krokami, jakimi łowca podchodziłby jadowitego węża zaczął podchodzić do Treala.
- W takim razie teraz ja pozwól, spytam czemu spotykamy się przy tych ruinach i jeśli nie wydam Ci się zbyt wścibski, czego szukałeś w takim miejscu?
Treal zamrugał kilka razy.
- Spotkaliśmy się przy tych ruinach, ponieważ, jak to ująłeś “Zobaczyłeś mnie i podszedłeś, aby sprawdzić co robię”. Co do tego czego szukałem… wiedzy, bez wdawania się w nudne szczegóły. Nasi przodkowie nie byli chętni w przekazywaniu swych sekretów innym i miałem nadzieję, znaleźć tu czegoś, co może przydać mi się w przyszłości.
- Rozumiem…- rzekł Dandradin, nie do końca zgodnie z prawdą. Treal był enigmatyczny i pomimo, że ciągle zdawał się uśmiechać i odpowiadać szczerze, to w nie rozwiał wątpliwości tropiciela, dlatego wiele kosztowało Fey’a schowanie miecza i wyciągnięcie do rozmówcy ręki w geście przyjaźni, ale zrobił to- zatem witaj Trealu Naralthirze. Skoro w tym pradawnym miejscu niczego nie znalazłeś, gdzie teraz się udamy?- spytał jednocześnie.
Ponowny uśmiech, który przerodził się w delikatny śmiech, pojawił się u Treal’a. Trud Fey’a, aby nawet odrobinę nie zaufać słonecznemu elfowi był… zabawny. Podejrzewał, że jego leśny kuzyn ma całą historię, która doprowadziła go do tego stanu, ale nie mógł się nie zaśmiać kiedy wyobraził sobię tą scenę widzianą przez osobę trzecią. Uścisnął dłoń Dandradin, który mógł poczuć, że słoneczny elf ma nie lada siłę.
- Tu niestety mnie masz. Te ruiny były jedyną poszlaką, jaką miałem od miesięcy. Myślałbym o ruszeniu w głąb lasu, w stronę Dranor. Wiesz, “Im dalej w las tym więcej drzew”, ale nie chciałbym zmuszać cię, abyś narażał się na to.
- Głębia lasu bywa groźna- zgodził się poważnie Feylan i skinął głową na potwierdzenie swych słów- ale tym bardziej nie puszczę Cię w taką drogę samego. Jeśli tam prowadzi Cię Twoja droga, to moja wiedzie jeśli nie u Twego boku, to przynajmniej krok za Tobą. Masz się jak obronić, gdyby doszło do jakiejś potyczki?- zwęził oczy tropiciel. Nie wiedział, czy nie zabrnął za daleko z tym pytaniem… Mógł zostać poczytany, za byle zbója, szukającego łatwej ofiary, ale z drugiej strony wolał wiedzieć przed zapuszczeniem się w leśną głuszę, czego może się po towarzyszu spodziewać.
Treal kiwnął głową, odsłaniąjac płaszcz oczom Fey’a ukazał się srebrzyście lśniący napierśnik, oraz miecz, na oko półtora ręczny.
- Nie martw się, nie przychodziłbym w okolice Cormanthoru sam, gdybym nie potrafił pokonać goblina. Zaskoczony tym widokiem leśny elf zamrugał i rozchylił usta, ale w mgnieniu oka opanował się i po raz pierwszy uśmiechnął.
- Dobrze więc. To mi się podoba. Uczciwa, przysłowiowa stal. To jest dobre. Niestety niezbyt uważałem zapuszczając się tutaj… Prowadź Trealu, pójdę z Tobą i do serca Cormanthoru. W drodze chętnie posłucham cóż to za legenda, czy opowieść skłoniły Cię do zapuszczenia się w te głębie.
Treal zastanowił się chwilę.
- Nie potrzebowałem legend, aby przekonać mnie do Cormanthoru. Jabłek szuka się pod jabłonią, a magii w pradawnych elfich osiedlach. Niemniej jest jedna legenda, która przykuła moją uwagę. - z plecaka dało się usłyszeć delikatne chrupanie - Apri, nie będziesz miała miejsca na obiad. - puknął delikatnie plecak - Na czym to ja.. a tak. Cormanthor jest pełny sekretów, ale jeden jest dość niebywały. Gdieś w tym pradawnym lesie znajduje się jaskinia z otwartym sklepieniem. Pod otwartym niebem znajduje się sadzawka z krystalicznie czystą wodą. Nie ważne jednak od roku, miesiąca czy dnia, woda ta nigdy nie widziała złotego światła słońca. Jednak istenieje jedna, jedyna noc w roku, kiedy księzyc skompuje sadzawkę swym bladym, srebrnym blaskiem. W tę jedną noc Selune i Sehanine Księżycowy Łuk, schodzą na Toril, aby zaznać kąpieli w chłodnej wodzie. Rozmawiają i dzielą się sekretami i historiami, zdala od oczu wszyskich oprócz ich ukochanego księżyca. Obecność bogiń nadała ponoć wodzie niebywałych własciwości. Jest w stanie odmłodzić starca do młodego podrostka, uleczyć każdą chorobę nieważne jakie było jej pochodzenie, ma też możliwość naprawić każdą szkodę i niedoskonałość ciała. Ponoć przy tym świeci światłem księzyca, które tęskni za swymi boginiami. Niezłe, co? Lubię te legendy.

Seachmall 17-03-2015 00:09

Część Druga
Treal i Feylan

Czyżby Angharradh zesłała mi tego elfa? Zastanowił się Fey. Słowa legendy były niezwykle kuszące, być może podróż z Trealem opłaci się wdwójnasób… Pomysł wędrówki wraz z nim coraz bardziej przemawiał do Dandradina.
- Zaiste…- mruknął wysłuchawszy do końca legendy o sadzawce bogiń- I Ty szukasz tej sadzawki?
- Na razie bardziej informacji o niej. Cormanthor to duży las… równie dobrze mogłem powiedzieć, że Morze Mieczy ma w sobie dużo wody. Chodzi mi o to, że wątpię, abym miał dość życia, aby odwiedzić wszystkie jaskinie, czy sprawdzić wszystkie dziury w ziemi. Legendy inspirują awanturników, bardów, nawet ciekawskich magów czy szlachciców. Ktoś inny musiał jej szukać i może zostawił wskazówki, chociażby mapę z “To nie te jaskinie”. Wiem, że to kiepska poszlaka, ale więcej nie mam.
- Przynajmniej wiesz już, że to nie tutaj- pocieszył tropiciel kompana- A ten kto Cię ubiegł? Czy to jakiś Twój rywal? Wiesz kto to mógł być?
Treal westchnął.
- Nie rywalizuje z hienami cmentarnymi. - Trochę iroczne zważając co chcę zrobić pomyślał przez chwilę - Te ruiny mogą stać puste od czasów Wojen o Koronę, chociaż grupa ludzi w karczmie wskazała mi to miesjce. Może oni odwiedzili je i zabrali “świecuszka”.
- Mam nadzieję, przyjacielu, że mówiąc o wiedzy nie miałeś na myśli podobnego procederu rabunkowego?- podejrzliwie zmrużył oczy leśny elf.
- W życiu, chociaż oczywiście, gdyby znalazł jakieś tomy, które nie rozpadłyby się po tym jak przeczytałbym tytuł, albo mapy, które zmieniły się na powrót w czysty pergamin, a posiadałby wiedzę, którą potrzebuję… obawiam się, że musiałbym je zarekwirować. Chyba, że byłoby tego na tyle mało, że pięć minut grzebiąc w kałamarzu dałoby mi dobrą kopię. Najpewniej oddałbym je potem na przechowanie do biliotek na Evermeet lub Evereski, aby nie zaginęły.
- Uspokoiłeś mnie swą uczciwością- skinął głową Fey- Masz zamiar skierować się teraz dalej w głąb Cormanthoru, czy masz coś jeszcze do zrobienia w okolicy?
Treal spojrzał w niebo.
- Niedługo złapie nas noc, jeżeli jestes w stanie przeczekać tą jedną, to wolałbym rozbić obóz, przyrządzić coś do jedzenia - ciche prychnięcie dobiegło ich z plecaka słonecznego elfa - I odpocząć do jutra.
Dandradin uśmiechnął się smutno do swych myśli.
- Tak… myślę, że jestem w stanie. Przyniosę w takim razie chrustu i rozpalę ognisko- zaoferował- Chcesz zostać przy tych ruinach?- zapytał z lekką nutą przesądnej bojaźni wobec pradawnego miejsca.
Treal wykrzywił usta.
- Fakt, może się to nie spodobać komuś. Dobrze, znajdźmy jakąś polanę. Apri? - delikatne pomruki niezadowlenia poprzedziły wygramolenie się łasicy z plecaka - No już leniuszku, pobiegaj chwilę poszukaj jakiejś polanki. - po delikatnym przeciągnięciu się rudzielec pognął w gąszcz - Tylko się nie oddalaj za bardzo! - Treal uśmiechnął się do Fey’a - Idźmy za nią, po drodze uzbieramy chrust.
Fey zgodził się chętnie i ruszył z nowym kompanem za jego łasicą. Czujnie obserwował otoczenie, lustrując las nie tylko w poszukiwaniu suchych gałęzi, ale też uważając na grożące tu niebezpieczeństwa.
Treal wydawał się spokojnieszy, również co jakiś czas rozglądał się czy nic na nich nie wyskakuje, ale był pewny, że nos jego chowańca ostrzeże go o niespodziankach.
- Więc, czego ty szukasz w tym lesie?
Tropiciel wzruszył ramionami i postanowił zdradzić część historii jaka go tu zaprowadziła.
- Odwiedzałem starego przyjaciela w pobliżu- wyznał pomijając szczegóły tego spotkania- Możliwe, że mam krewnych w tych rejonach, a nie czułem się gotów na powrót do rodzinnych stron, więc postanowiłem poszukać i ich- zręcznie opuścił kierujące nim prawdziwe motywy, jednocześnie starając się nie rozmijać z prawdą.
- Evereska, czy jakaś okoliczna wioska? - pomysł o krewnych z Evereski trąciło trochę nieprzyjemne struny w spomnieniach Treal’a, ale szybko je odgonił.
- Mówiąc szczerze, sam nie wiem- odparł szczerze- niedawno się dowiedziałem, dlatego szwędam się teraz w okolicy. Jak wspomniałeś, może nie starczy życia by ją odnaleźć, ale wierzę, że Angharradh poprowadzi mnie właściwą ścieżką. Spotkanie z Tobą to już całkiem dobry znak. We dwójkę zawsze raźniej, a i kto wie, może Twe towarzystwo przyniesie mi szczęście i w tych szalonych poszukiwaniach…
- Służysz, królowej Seldarine? - musiał przyznać nieczęsty wybór wśród awanturników, ale zwarzając na przywiązanie Fey’a do rodziny, może trafny. - No cóż, miejmy nadzieję, że oboje przyniesiemy sobie odrobinę szczęścia, albo chociaż czas który razem spędzimy bedzie pełen przygód i radości.
Leśny elf uśmiechnął się pod nosem.
- Oby… Jeśli pytasz czy poświęciłem się kapłaństwu, to oczywiście nie, ale Trójka jest mi bardzo bliska i staram się przestrzegać jej nauk w szczególności- przyznał tropiciel i miał nadzieję, że nie robi się zbyt gadatliwy- Ta polana wygląda obiecująco- wskazał miejsce pomiędzy drzewami, gdzie łasica hasała wesoło wśród miękkiej trawy.
- Mogłaś zawołać, że coś znalazłaś. - łasica tylko prychnęła i kontynuowała gonienia za cykadą - Sto lat, a zachowuje się jak dziecko… - Treal wyjął nóż i wyciął kawał trawy, aby nie zajęła się kiedy rozpoczną ognisko, następnie wyjął rondel, bukłak z wodą, oraz trochę mięsa - Chyba uda mi się przyrządzić jakiś gulasz. Chyba, że masz coś lepszego do zaoferowania.
Tropiciel wyciągnął z plecaka kilka kawałków suszonego mięsa, parę prawdziwków i maślaków, trochę świeżych ziół i podał gotującemu towarzyszowi.
- Gulasz zadowoli me podniebienie nie gorzej niż królewska kolacja. Może coś z tego co zebrałem się przyda- zaoferował i pomógł w przygotowaniach- Jeśli chcesz, mogę objąć na noc pierwszą wartę, w końcu nie wiadomo, co przywabi zapach naszej kolacji…
- Zważając na moje talenty? Lepszy kucharz byłby mile widzany. - Treal zastanowił się chwilę - Zanim udam się w trans, czeka mnie delikatne ćwiczenie języka smoków, więc ty odpocznij, a ja cię obudzę jak przyjdzie pora na zmianę.
Obaj, we współpracy, przygotowali gulasz, który może i nie nadawał się na królewskie stoły, ale dla nich był wystarczający.
- Niech będzie zgodnie z Twą wolą- skinął głową Feylan i po posiłku rozłożył swe proste posłanie na miękkiej trawie, blisko ciepłego ogniska- spokojnego czuwania- dodał i ułożył się wygodnie, po czym zanurkował w odmęty transu.
Zanim ostatnie chwile świadomości go opuściły Fey, poczuł delikatny ciężar na nogach kiedy Apri ułożyła się na nich. Treal w tym czasie, spokojnie zaczął nucić cicho pod nosem pojedyńcze sylaby zaklęć nie sklejając ich w nic konkretnego.

Kaeru 21-03-2015 02:14

- Pewnie, że wam pomogę! - zaoferował się pół elf, a szeroki uśmiech sam cisnął mu się na usta. - Jesteśmy już jedną grupą, prawda, Duży? - Zachwycony Ellethiel klepnął go w ramię - tam gdzie mógł dosięgnąć - i ramach rozgrzewki zaczął przeskakiwać z nogi na nogę. Był z siebie taki dumny! Gdyby tylko wujo Yarcil mógł go teraz zobaczyć, albo chociaż matka!
Miał nadzieje, że panie i panowie nieboszczki nie będą mięli żadnych obiekcji odnośnie jego wizyty. Chciciał przecież upewnić się, że wszystko jest na swoim miejscu! Wyjął z torby latarnie i zapalił ją, zostawiając resztę resztkę swojego dobytku przy pożyczonym koniu. Po chwili postanowił wziąć ze sobą również sakiewkę, którą nosił przy pasie. Teraz z pewnością był gotowy do drogi!
- Poczekacie tu na mnie czy idziecie za mną? - zapytał zbliżając się do wejścia.
- Poczekamy na ciebie. - oznajmił Izel. - Ty się zorientuj w sytuacji.
Wtedy Tornis się odezwał:
- Pójdę z małym. Lepiej mieć zawsze kogoś, kto będzie miał na względzie twoje bezpieczeństwo, prawda?
Tornis. Twarz grupy, jako że jego blizny nie odznaczały się tak bardzo oraz był najbardziej przyjacielski, szczególnie dla Ellethiela, chociaż oni wszyscy przecież byli!*
- Jasne, że tak! Razem będzie nam weselej! - pół elf energicznie potaknął głową, po czym zrwócił się do całej trójki. - Może powinniśmy pomodlić się przed wejściem do grobowca? Dla nas to tylko chwilka, a trzeba uszanować zmarłych. Wujo tak mnie uczył.
Nie czekając na odpowiedź towarzyszy odmówił krótką modlitwę o spokój dusz mieszkańców tej krypty. Jakkolwiek to dziwnie brzmiało.
- Niebawem wrócimy.
Ściskając w ręku latarnie zszedł w głąb krypty, uważnie nasłuchując dochodzących z niej dźwięków, rozglądając się ciekawskim wzrokiem po ścianach i szukając jakichkolwiek oznak tego, że coś było nie tak jak powinno być.

Grobowiec od wejścia wydawał się być zrujnowany. Ze ścian odpadały kamienie odsłaniając ziemię oraz przebijały się korzenie. Nie było żadnych ozdób, zupełnie pusty korytarz. Trzeba było za to uważać, aby nie potknąć się o coś,jak i przeciskanie przez niektóre przejścia było nie lada wyczynem. Jak jakakolwiek rodzina mogła spokojnie przybyć tutaj, aby pomodlić się nad grobami swoich zmarłych?
- Co za ruina… - mruknął Tornis.
- Pewnie rodzina mieszka gdzieś daleko i nie mogą przyjeżdżać tu często. - Ellethiel szybko znalazł wytłumaczenie, które było bardzo dobre, aby w nie wierzyć. - Może powinniśmy powiedzieć im o stanie krypty, jak…
Jak wrócimy. A on nie mógł jeszcze wrócić. Miał też swoją misję. Jeśli dobrze się sprawi tutaj, z pewnością zgodzą się na nadłożenie drogi dla niego. A może mu pomogą?
- Niestety nie znam się na budowaniu. Tym bardziej grobów. Szkoda. To mogłoby być całkiem przytulne miejsce, gdyby sufit nie walił się na głowę. Może ludzie, którzy zlecili nam sprawdzenie krypty, odnowiliby ją, gdyby o tym wiedzieli? Musimy ich o tym powiadomić, zdecydowanie! Ja po śmierci nie chciałbym mieszkać w takim miejscu. Tu jest tak cicho i nudno… mogliby mnie zamurować w jakieś przyjemnej gospodzie! Albo pod targowiskiem! Tam jest zawsze mnóstwo ludzi i jest wesoło. Co o tym myślisz, Tornisie? O, hej, może dalibyśmy się zamurować razem, co? Oczywiście, jak już umrzemy, nie wcześniej! Po co by wcześniej, prawda?
Potok słów jakim uświadczył towarzysza Ellethiel mógł świadczyć o dwóch rzeczach: albo mówca ma wyjątkowo dobry nastrój i jest skoro do rozmowy, albo jest czymś zaniepokojony czy zdenerwowany i wmawia sobie, że ma dobry humor. Ponieważ zawsze sytuacja przedstawia się tak albo tak, toteż Ellethiel zawsze ma coś do powiedzenia. Jak nie komuś to sobie. Dłuższe milczenie pół elfa najczęściej świadczy o tym, że śpi lub jest nieprzytomny.
Był bardzo wdzięczny Tornisowi, że przyszedł tu z nim. Jest taki sympatyczny! Wspaniały towarzysz, dzielny człowiek, dobry przyjaciel, a w tej chwili Ellethiel nawet nie był w stanie wskazać jego wad. Dałby się zamurować z nim nawet teraz! Chociaż, może lepiej nie?
- Och, na pewno by odnowili. - mruknął mężczyna kierując Ellethiela wgłąb korytarza. - A o zamurowywaniu pogawędzimy później. Na razie się nigdzie nie wybieram, mój drogi. - dodał puszczając pół elfa przodem. Tylko może uważaj. Nie chcemy cię poszatkowanego, hmm?
Mój drogi! On tak go nazwał! Powiedział “mój drogi”!
Co tam walące się sufity! Co tam zimno! Co tam ciemność i wilgoć! Co tam zmęczenie podróżą! Przecież cały świat jest taki piękny, wszystkie istoty, które na nim mieszkają są takie cudowne! A on, szczęściarz, miał okazje urodzić się na tym świecie i żyć!
Rozanielony Ellethiel minął swojego przyjaciela, uśmiechając się do niego serdecznie. Gdy wyszedł na prowadzenie, skupił się bardziej na nasłuchiwaniu i rozglądaniu się. W końcu był zwiadowcą i od niego zależało bezpieczeństwa ich obojga.

Tunel zwężał się ponownie tak, że obaj musieli iść bokiem, aby się przecisnąć, aby w końcu… nagle wyjść do większego pomieszczenia. Również i ono było poniszczone, ale ściany nosiły ślady elfiej sztuki i chociaż nie było nigdzie nierozbitych waz, nie mówiąc o jakichkolwiek przedmiotach, to sugerowały one, że kiedyś to pomieszczenie musiało być kunsztownie ozdobione. W świetle latarni trzymanej przez Ellethiela i tej, którą posiadał jego kompan, całe to “cmentarzysko” wyglądało upiornie.
Naprzeciw korytarza natomiast znajdowały się spore, niegdyś zdobione, metalowe drzwi.Kiedy Ellethiel zrobił kilka kroków w ich kierunku zobaczył jednego z mieszkańców tych krypt… Na szczęście pozostającego w wiecznym śnie. Jego szkielet odziany tylko w stare, niszczejące ubranie podróżne, leżał na środku pomieszczenia przebity na wylot kolcami wystającymi z podłogi. Pułapka. Ellethiel więc ostrożnie ruszył w kierunku drzwi, aby się im przyjrzeć. Po kilku krokach zobaczył kolejną z pułapek, tym razem sprawnie rozbrojoną, najwyraźniej mającą działać tak, jak ta, którą “rozbroił” martwy osobnik.
Drzwi były ciężkie, ale wystarczyło pół elfowi podejść bliżej, aby zrozumieć, że są one obwarowane kolejną pułapką…
Ellethiel ich nienawdził. Mechanizmy takie jak ten nie zastanwiały się czy człowiek jest zły lub dobry. Nie pytały po co właściwie przyszedł, czego szuka, nie zastanawiały się czy ma rodzinę. Ich jedynym celem było zrobienie komuś krzywdy, o czym zdążył się już przekonać nieznany podróżnik. Przez chwilę zastanowił się czy nie powinien zdjąć z kolców jego ciała, ale wiedział, że nie znajdzie w sobie tyle odwagi. Dodatkowo pułapka mogłaby znów uzbroić się w oczekiwaniu na kolejną ofiarę. Szkoda, że zaostawił swoją torbę na górze! Mógłby chociaż okryć kocem tego nieboszczyka. Jedyne co mógł teraz zrobić to dopilnować, aby nikt nie wpadł w pułapkę przy drzwiach.
- Tornisie, mógłbyś przynieść jakiś duży kamień? - zapytał pół elf, nie odwracając wzroku od drzwi. - Tylko, błagam cię, uważaj! Nie wpadnij w nic i nie zwal nam sufitu na głowę.
Teraz musiał tylko rozpracować dobry sposób na dezaktywowanie mechanizmu. Przyjrzał mu się uważnie, spróbował skonfrontować to co widział ze swoim doświadczeniem i tym, czego się nauczył do tej pory. Dobrze, teraz trzeba spróbować.

Na pierwszy rzut oka pułapka była, co uznał bez zdziwienia, aktywowana przez drzwi. Najprawdopodobniej miało się coś stać, jeżeli zostaną one otwarte, a otwierały się do środka. Wyglądało to na skomplikowany mechanizm, ale ku swojej irytacji, Ellethiel nie był pewien jak ta pułapka miałaby działać. Widział ten mechanizm i wiedział co z nim zrobić, ale nie znał on efektów jakie miałby on wywoływać.
- Na co ci ten kamień? - zapytał towarzyszący mu mężczyzna zabierając z podłogi kawałek ukruszonej ściany.
Ellethiel z wdziecznością przyjął kamień i cisnął nim przed drzwi. W napięciu oczekiwał na to co się stanie, gotowy do ewentualnej ucieczki. Nic się jednak nie stało, więc upewnił się, że może bezpiecznie do nich podejść.
- Albo kamień jest zbyt lekki, aby aktywować pułapkę, albo faktycznie aktywuje się ją przez otworzenie drzwi. - Podzielił się z Tornisem swoimi przemyśleniami. Zaczął poszukiwanie małego kamienia, takiego, który nie był ukruszonym odpadkiem. Potrzebował teraz czegoś zdecydowanie mocniejszego i mniejszego, a gdy znalazł to czego szukał, podszedł do mechanizmu. Musiał znaleźć w nim odpowiednie miejsce, złączenie zębatych kół. Spojrzał na Tornisa. Miał wyrzuty sumienia, że go naraża, ale nie mógł sie rozdwoić.
- Kotku - zwrócił się do mężczyzny z uśmiechem. Później pewnie oberwie za ten zwrot. - mógłbyś delikatnie szarpnąć drzwi i uciec jak najdalej? Chcę wiedzieć w którą stronę to się kręci. - Wskazał głową na koła. Jego plan był bardzo prosty i wręcz prymitywny. Miał zamiar włożyć między wybrane przez siebie ogniwa mechanizmu kamień, który zablokuje ich ruch i nie pozwoli na aktywowanie się pułapki.
- Kotku? - parsknął Tornis. - Co ja niby jestem, twoją dziwką?
Mężczyzna spojrzał na drzwi, potem na Ellethiela, znowu na drzwi. Nie wyglądał na chętnego do tej zabawy.
- Masz pewność? - mruknął człowiek. - To jest konieczne? I czy jest bardzo niebezpieczne?
- Oczywiście, że to jest niebezpieczne!
Ellethiel zaczął mruczeć pod nosem słowa otuchy, skierowane najpewniej do niego samego i przeświecił sobie latarnią ponownie dokonując oględzin mechanizmu. Nie dziwił się, że Tornis nie chciał szarpnąć drzwi, w końcu sam mówił, że nigdzie się nie wybiera. Mieszaniec nie wybaczyłby sobie, gdyby coś się stało jego towarzyszowi… odebrałby mu szanse na zobaczenie piękna tego świata. To niedopuszczalne!
Skoro prosty i prymitywny sposób odpadł, musiał zająć się tym inaczej. Zajmie mu to znacznie więcej czasu, ale skoro tak trzeba…
- Może zechciałbyś mi poświecić, przyjacielu? - zaproponował po pierwszych paru ruchach w mechaniźmie. Może gdyby miał przy sobie narzędzia poszłoby mu szybciej… ale nie, wcale o nich nie pomyślał! Bo po co.
- Jak żyjesz? Pewnie cię trochę uwiera, prawda? - zagaił do nieboszczyka, żeby się uspokoić. Niemalże od razu poczuł się pewniejszy swoich umiejętności.
Tornis trochę dziwnie spojrzał na Ellethiela,ale poświecił mu swoją latarnią. Pół elf widział teraz mechanizm dokładnie. Był przecież taki prosty… Przy otwarciu drzwi koła powinny się przekręci i zrobić… właśnie, co? Co to mogło być?
Pytanie jednak stało- zneutralizować koła na łut szczęścia i spróbować tak przejść?
- Co masz zamiar zrobić? To w ogóle jest wykonalne bez mojego aktywnego udziału?
- Te koła się kręcą i uruchamiają pułapkę - wyjaśnił Ellethiel. - Nie mogę dopuścić do ich obrotu. Tym bardziej, że nie wiem co się dzieje po obrocie. Zapadnia? Gilotyna? A może cały kompleks zwali nam się na głowę? Znaczy się - mnie się zwali, bo zgaduję, że się boisz i chcesz wycofać? Nie ma problemu. - Odłożył swoją latarnię i polegając na świetle od Tornisa zaczął neutralizować koła. Teraz, gdy miał wolne obie ręce pójdzie mu sprawniej. Pół elf nie liczył na szczęście. Był pewny swoich umiejętności i - co najważniejsze - był pewny tego świata. Nie mogło się nie udać, bo… no nie mogło! Dlaczego coś miałoby pójść nie tak? Ma przecież tyle do zrobienia, tylu sympatycznych ludzi do poznania!
- Poczekam - zwrócił się do Tornisa. - Żebyś mógł się wycofać i wrócić na górę, jeśli chcesz. Sam otworzę te drzwi.
A gdyby coś miało pójść nie tak, to bardzo szybko biegam!, pomyślał. Nie żeby coś miało!
- Wszystko gotowe - powiedział, odsuwając się od mechanizmu. - To jak?
Mężczyzna namyślał się przez chwilę zanim odparł:
- Zostanę. W końcu też mam się upewnić,prawda? Do tego… Ja się nie boję. - mruknął. - Tylko oceniam zagrożenie, dzieciaku.
- Jesteś wspaniałym przyjacielem! - pochwalił go Ellethiel, wspominając Kretha - swojego dawnego kompana. Zniszczyć taką wieloletnią więź z powodu dziewczyny! I to… a tam! Ważne, że Tornis tu został, jak prawdziwy przyjaciel. Oby bogowie zawsze byli dla niego łaskawi.
Ellethiel wziął głęboki wdech, gotowy do ewentualnej ucieczki.
- To do dzieła - powiedział i pchnął drzwi.

Koła zostały zneutralizowane, a przynajmniej na doświadczenie Ellethiela tak to wyglądało. Pół elf dzielnie pchnął drzwi spodziewając się… właśnie- czego? Czego tak naprawdę spodziewał się ten wciąż młody potomek elfów? Kłopotów? Nie, przecież czemu miałoby pójść coś nie tak? Bezpiecznego przejścia? Jednak też nie, bo pozostała w nim prznajmniej odrobina rozwagi, skoro był gotowy do możliwej ucieczki.
Drzwi były ciężkie i musiał naprzeć na nie całym ciałem, aby drgnęły, jednak kiedy już to zrobiły taka siła okazała się zbędna. Z nieprzyjemnym, metalicznym skowytem drzwi, na które naperał Ellethiel, otworzyły się bez problemów, na połówkę. Wtedy coś zaczęło się dziać…
Ellethiel usłyszał metaliczne odgłosy roznoszące się po tym pomieszczeniu, do którego prowadziły drzwi, idące echem, do pomieszczenia poprzedniego,gdzie leżały szczątki nieszczęśnika, z którego pozostał jedynie szkielet. Pół elf instyntktownie zastygł, a wręcz wstrzymał oddech oczekując. Jeden… Dwa… Trzy…
Grobowiec umilkł.
- Widzisz?! - zawołał do Tornisa. - Ha! Wiedziałem, że się uda! Nie wiem przed czym nas uratowałem, ale żyjemy!
Rozradowany głos pół elfa odbijał się od ścian i tylko bogowie wiedzieli, dlaczego nie obudził zmarłych. Mieszaniec podbiegł do towarzysza, przytulił go, aby uczcić zwycięstwo przyjaźni i odbiegł zanim ten zdąrzył zareagować, aby złapać latarnie i zobaczyć jakie ciekawe miejsca może jeszcze zobaczyć.
- Żyjemy, żyjemy, żyjemy…
Podgwizdując przeszedł przez otworzone przed chwilą drzwi, ale w ostatniej chwili przypomniał sobie o dobrych manierach.
- Jestem pewien, że gdybyśmy poznali się wcześniej… to zostalibyśmy najlepszymi przyjaciółmi! - Ellethiel pożegnał mieszkańca poprzedniej komnaty i zostawił za sobą wszystkie obawy. Skoro to przetrwali - czymkolwiek “to” było - to czego mają się obawiać?
Uniósł lampę, aby zobaczyć, o co właściwie tak zawzięcie walczył z pułapką.
- Co tam jest? - zapytał człowiek zaglądając przez próg.
Ellethiel stojąc prawie na wejściu do pomieszczenia mógł poczuć się trochę oszukany. Nie znalazł się w pomieszczeniu pełnym zdobionych kunsztownie sarkofagów i różnych kosztowności oraz artefaktów. Owo pomieszczenie, prócz tego, że posadzka była wykonana z ułożonych, już z większą starannością, nie zniszczonych tak elementów i ściany były zdobione przedstawieniami motywów roślinnych, jednak nie były one w żaden sposób udekorowane złotem nie przedstawiało sobą niczego innego. Było to kolejne, nieciekawe pomieszczenie. Kiedy jednak pół elf spojrzał przed siebie zauważył kolejne przejście kierujące w dół.
- Dalsza droga. W dół. Idziemy? Prawda, że idziemy? Pewnie, że idziemy!
I poszedł. Niemal nie przestając mówić. Tym razem nie wspominał o murowaniu się, ale opowiadał Tornisowi okoliczności w jakich zakończyła się długoletnia przyjaźń duetu Ellie-Kreth.
- … Ja o niczym nie wiedziałem! - oburzył się stawiając kolejny krok, będąc gdzieś w połowie pomieszczenia.

Poczuł, że zrobił coś nie tak…
Kiedy postawił stopę na posadzce z zaskoczeniem zrozumiał, że ta zjechała w dół, wraz kawałkiem posadzki, na której stał, a w pomieszczeniu rozległo się ciche:
Klik.
Powinien krzyknąć “Uciekaj” albo “Cofnij się”, ale żadne składne słowo nie wydobyło się z jego gardła. Był to jedynie przerażony wrzask, gdy podskoczył, starając się sięgnąć sufitu i licząc na moc swojego płaszcza. Są rzeczy, których bał się bardziej niż wysokość.
Dokładnie w momencie, kiedy Ellethiel wybił się do góry i miał już dotknąć sufitu poczuł, jak coś wbiło mu się w nogi, po obu bokach. Udało mu się dosięgnąć sufitu, jednak czuł, jak ból roznosi się po jego ciele.
Mężczyzna mu towarzyszący patrzył na wszystko wciąż z progu.
- Ellethiel? Ellethiel, gówniarzu! Co z tobą? Te bełty przestały latać.
Nie odpowiedział od razu. Miał wrażenie, że trząsł się tak bardzo, że zaraz spadnie w dół razem z sufitem. Coś mu ścisnęło gardło, ale nie wiedział czy był to jego normalny lęk wysokości czy reakcja na to co zaszło. I jego nogi…
- B-b-boli… - wyjęczał, ale nie odważył się zejść. Nie śmiał też zawołać swojego towarzysza - przecież mógłby na coś wpaść! Czyli co, ma tu wisieć, aż się wykrwawi?
Spróbował “pójść” w stronę drzwi. Wątpił, że ktoś miałby umieścić pułapki na suficie, ale wołał być ostrożny. Przesunął drżącą rękę i zamarł. Bał się. A jak spadnie? Albo nie dość, że spadnie to aktywuje drugą pułapkę? Albo dwie na raz?
- Ellethiel, zajmiemy się raną. Nie wymiękaj, bądź facet. Dalej, dalej. Przejdziemy przez to razem, do samych krypt!
Zszedł po ścianie w dół, kroczek za kroczkiem. Wydawało mu się, że między jednym a drugim ruchem mija cała wieczność. Powoli, w dół, byle dalej od pułapki, byle bliżej do przyjaciela. Przejdą razem. Oczywiście, że przejdą! W końcu - obaj żyją! I chociaż ta myśli ogrzała Ellethiela i tchnęła w jego serce nadzieję, nie przestał się trząść. I wciąż się bał.
Usiadł na ziemi tuż za drzwiami i obejrzał obolałe nogi. Miał przy sobie jakąś miksturę, ale nie był pewien czy to odpowiedni moment na zużycie jej.
W lewej nodze miał wbite trzy bełty w tym dwie w udzie. Prawa otrzymała tylko jedno zranienie, ale było również bolesne.
- Trzeba to wyjąć. - mruknął kompan. Masz coś do zaleczania? To nie jest wielka rana, ale trzeba się tym zająć.
Szczękając zębami, Ellethiel sięgnął do sakiewki, którą zawsze nosił przy pasie i wręczył Tornisowi fiolkę z miksturą.
- J-j-jesteś na mnie zły?
- Nie, nie jestem. - mruknął człowiek i wprawnym ruchem usunął jeden z bełtów z uda Ellethiela… ale ten wprawny ruch nie oznaczał, że obyło się całkowicie bezboleśnie. - Musimy iść dalej, rozumiesz? Pójdziemy dalej? Jak przyjaciele?
“Oczywiście, że tak!” - chciał krzyknąć, ale zaciśnięte z bólu zęby nie pozwoliły mu na to, więc jedynie przytaknął. Mięli się tylko rozejrzeć po grobowcu i upewnić się, że wszystko jest na miejscu, a tymczasem wpadają na pułapki zastawione na złodziei! Cholera, jak boli!
Tornis metodycznie wyciągał bełty z nóg pół elfa, nie zważając na jego wyrazy bólu. W końcu ktoś musiał to zrobić, prawda?
- Pij. - odezwał się, kiedy czwarty bełt został usunięty przysuwając Ellethielowi pod nos buteleczkę. Pół elf zauważył, że człowiek trzymał dwie prawie indentyczne, a ta, którą chował właśnie do pasa była chyba tą, którą Ellethiel dał Tornisowi. - Ta będzie lepsza.
- D-d-dzięki, przyjacielu.
Jak to miło z jego strony! Ranny Ellethiel wypił miksturę, którą dał mu Tornis bez jakiegokolwiek sprzeciwu. Ba! Był mu wdzięczny! Mężczyzna tak bardzo o niego dba... w końcu muszą przejść całą drogę razem! Jak przyjaciele! Świat - nawet z pułapkami - był jednak takim pięknym i cudownym miejscem.

Ellethiel po chwili poczuł, jak lecznicza moc mikstury opływa jego ciało i przyjemnym chłodem ogarnia zranione miejsca. Czuł jak ból powoli ustępuje, a rany się zasklepiają, jednak… Jednak ten ból nie odszedł na dobre. Wciąż był obecny i choć przytłumiony, dawał o sobie znać.
- Lepiej? - zapytał Tornis podając rękę siedzącemu na posadzce pół elfowi. - Powinieneś teraz być ostrożniejszy przy tej przeprawie. Mniej gadać, to chyba pomoże?
- Lepiej - odpowiedział, co było zresztą zgodne z prawdą i skorzystał z pomocy człowieka. Wydał z siebie cichy jęk, gdy stawał spowrotem na swoich nogach. Zapewne mikstura, którą dostał od Tornisa była słabsza od jego własnej, ale to w pełni zrozumiałe! Musieli zachować silniejszą na później, w razie poważniejszych wypadków. - A z gadaniem… - zakłopotany pół elf odwrócił wzrok. - To nie moja wina, że Kreth… - mruknął, ale nie dokończył zdania. - To czas ruszać!
Podniósł z ziemi swoją lampę i stawiał każdy krok z nienaturalną dla niego ostrożnością. Wypatrywał każdej pułapki, każdej rzeczy, która mogła być pułapką i każdej, która nią z całą pewnością nie była.
Tornis ruszył za nim, trzymając się w bezpiecznej odległości, krocząc po śladach pół elfa, sypiąc na bezpieczne kawałki trochę kredy, którą trzymał na podorędziu.. Nie śpieszył się, dawał mieszańcowi czas na obadanie wszystkiego.
A Ellethiel zdał sobie sprawę, że to pomieszczenie kryje tych pułapek naprawdę sporo… Pocieszeniem był fakt, że najwyraźniej wszystkie były aktywowane poprzez odpowiedni nacisk na podłogę. Minęła minuta, dwie… O wiele za dużo czasu na przejście tego kawałka, ale Davar nie mógł ryzykować ponownie, o czym przypominał mu ból w nogach… a jeszcze była przecież kwestia jego nowego przyjaciela!
Obaj jednak, po dłuższym czasie, dotarli do korytarza prowadzącego w dół, ale co się za nim kryło… Tego już żaden z nich nie mógł wiedzieć, prawda?
- Mały, dasz radę, co? - mruknął Tornis patrząc wgłąb korytarza.
- Jasne, że dam radę. Nie chcę cię zawieść.
Brał pod uwagę możliwość zejścia w dół… sufitem. Miał wrażenie, że tutaj jest to najbezpieczniejsza część jakiegokolwiek pomieszczenia. Ale Tornis przecież nie miał możliwości pokonania grawitacji w ten nietypowy sposób. Ellethiel wzdrygnął się, gdy wyobraził sobie Tornisa, który wpada na pułapkę z kolców i zostaje na nie nabity… tuż po tym jak pół elf minął ją sufitem!
- Poczekaj na mnie momencik, dobrze?
Wspiął się na sufit, tym razem nie podskakując. Nie miał na to ochoty z obolałymi nogami. Korytarz, który ciągnął się w dół wydawał mu się jeszcze mniej przyjemny niż pomieszczenie pełne pułapek. Znaczy się… jeszcze nie wykluczył tego, że korytarz taki nie był.
Znów się zatrząsł. Nie cierpiał być tak wysoko… tym bardziej do góry nogami. Ale musiał się upewnić, że Tornis może przejść tym korytarzem. Nie mogł wziąć ze sobą lampy, ale cieszył się, że dawała pół elfowi wystarczająco dużo światła tam gdzie jest. Człowiekowi mogłoby tyle nie wystarczeć. Gdy już zbada część korytarza, wróci i ją przysunie.
Niezwłocznie wziął się do roboty.
Na drodze natrafił na pułapki, ale te były badzo proste. Problemem jednak był sam rozmiar tunelu. Wąski i miał coraz bardziej niżający się sufit, że w pewnym momencie Ellethiel zaczął się zastanawiać czy nie stanie się zbyt niski. Rozbroił jednak, z pewnymi trudnościami z powodu wysokości, która początkowo była dla niego niepokojąca, pułapki. Niemniej to wszystko oznaczało, że tak, jak drobny pół elf przeciśnie się bez problemu, tak człowiek będzie musiał się trochę potrudzić.
- Ellethiel? - odezwał się Tornis widząc, jak ten wraca. - Możemy iść dalej?
- Tak. Tunel się trochę obniża, więc będziesz musiał się schylić - wytłumaczył chłopak. Ranione nogi trochę mu dokuczały, ale praca przy rozbrajaniu pułapek zajęła jego myśli. Teraz, kiedy nie musiał się wysilać, ból przypomniał o sobie jak upierdliwe dziecko, które chciało słodyczy. Skrzywił się nieznacznie.
- Powinniśmy zażądać podwyżki… zdecydowanie. Czy zleceniodawcy nie wspominali o pułapkach?
Jako pierwszy ruszył wgłąb tunelu, rozglądając się czy aby czegoś nie przeoczył, ale nie był aż tak powolny jak poprzednio. Sufit zbliżał się coraz bardziej do czubka jego głowy, ale przy jego wzroście nie było to problemem. Gorzej z Tornisem.
Tornis zaś szedł niestrudzenie za mieszańcem, chociaż wyraźnie nie podobało mu się to, że musiał tak się ścieśniać w tym tunelu, szczególnie jeżeli chodziło o wzrost.
Młody Ellethiel natomiast po pewnym czasie przestał widzieć pułapki, za to zobaczył to, czego tak bardzo oczekiwali- wyjście z tunelu. Jako pierwszy przestąpił próg nowego pomieszczenia, aby ujrzeć coś, co tak pragnął dostrzec.
Piękno.

Znalazł się wreszcie w komnacie, która bardziej mu pasowała do wyobrażeń bogatych grobowców potężnych, elfich bohaterów… o ile oczywiście tacy tutaj spoczywali. Ściany były zdobione nie tylko przedstawieniami roślinnymi, ale także wyobrażeniami niektórych bogów Seldarine. Tutaj było już złoto i srebro służące za piękną ozdobę i majestat tego miejsca, ale to, co zaraz po tym przyciągało wzrok to były same sarkofagi, kunsztownie zdobione i z pieczołowitością utrzymane w dobrym stanie. Jednak ktoś tutaj odwiedzał zmarłych…
A później przyszła pora na ustawione na stojakach bronie i zbroje.
Ellethiel musiał zrozumieć, że za bogactwo samych artefaktów wielu zabiłoby, ale przecież oni tacy nie byli, prawda?

Kiedy pół elf tak cieszył oczy tym widokiem, został przepchnięty na bok przez Tornisa, który wparował do sali. Najwyraźniej i on chciał nacieszyć oczy sądząc po tym jak pożerał wszystko wzrokiem…

- Niesamowite… - wyszeptał Ellethiel rozglądając się po pomieszczeniu. Przypominało mu o tym dlaczego opuścił rodzinny dom. Dziedzictwo elfów było fascynujące, częściowo dlatego, że czuł się bardziej pół człowiekiem niż pół elfem. To było jak… możliwość zobaczenia swojego karku! Jest częścią ciała bez której nie można żyć, a mimo to, raczej nie mamy możliwości spojrzenia na niego.
Odmówił na głos modlitwę za zmarłych. Nigdy za wiele, a teraz są jakby w ich sypialni. Rodzina z całą pewnością się ucieszy, gdy dowie się, że wszystko jest na swoim miejscu, by towarzyszyć ich bliskim w spoczynku.
- Zadanie wykonane. - Ellethiel przejechał dłonią po ścianie, chcąc nacieszyć się jej fakturą. - Zdecydowanie było warto dać wbić sobie parę bełtów za ten widok!
- Te sarkofagi pewnie mają jeszcze trochę zabezpieczeń… - mruknął do siebie Tornis i spojrzał na Ellethiela. - Mały, chodź tu. Trzeba sprawdzić czy zabezpieczenia są aktywne.
- Nie mam pojęcia dlaczego. Przecież oni już raczej nie wyjdą… - powiedział, ale podszedł posłusznie do swojego przyjaciela. Nic nie szkodzi rzucić okiem. Pewnie rodzina jest ciekawa i uczuliła na to jego nowych przyjaciół. - … a może jednak wyjdą?
- Nie ma co rozważać, mały. - powiedział mężczyzna z dziwnym błyskiem w oku. Stanął za plecami pół elfa i położył mu dłoń na ramieniu. - Jeżeli pułapka jest to ją rozbrój. Mamy coś zostawić… w środku. Rozumiesz, święte świecuszko.
- Nie powinni ci powiedzieć o pułapce? - zapytał zaskoczony, ale nie czekając na odpowiedź skupił wzrok na poszukiwaniach. Pułapki mogły być wszędzie - na sarkofagu, obok sarkofagu, nad sarkofagiem, może nawet tuż za nimi? Nie chciał wpaść w kolejną, tym bardziej nie chciał narażać na to Tornisa.
Faktycznie, pułapka była i to taka, która wymagała od Ellethiela tony skupienia i ostrożności, szczególnie że ocenił skutki jej działania na zabójcze… a przynajmniej takie wydawały się być, skoro miało zacząć się coś ulatniać do pomieszczenia, w którym się znajdowali. W pewnym momencie myślał, że nie podoła, iż powinien zaprzestać, ale w końcu… Udało się… Tak przynajmniej… sądził… Jednak kiedy spróbował otworzyć sarkofag ten trwał twardo na miejscu.
- Pułapka rozbrojona? - mruknął jego towarzysz.
- Nie jestem pewien… - Zaniepokojony pół elf przyjrzał się pułapce jeszcze raz… ale wyglądało na to, że mu się udało… chyba mu się udało. - Jak bardzo jesteś przywiązany do swojego życia?
- Przyjrzyj się jeszcze raz, mały… Uważnie.
- Zawsze jestem uważny - mruknął i jak na zawołanie powrócił do niego ból ran po bełtach, gdy okrążał sarkofag. Wydawało się jednak, że faktycznie,pułapka została rozbrojona.
Ellethiel skinął głową towarzyszowi.
- Gotowe, przyjacielu. Ale gdybym coś… pomylił… mam nadzieję, że zobaczymy się po tamtej stronie i będziesz miał okazję wyrazić swoje niezadowolenie.
Z całą pewnością zasługujemy na podwyżkę, pomyślał.
- Zrób dla mnie jeszcze coś. - odezwał Tornis okrążając pół elfa. - To bardzo ważne, więc wysłuchaj moich słów dokładnie…

Googolplex 21-03-2015 03:24

Wielkie skrzydła bezszelestnie zagarniały wiatr, niosły Thorendila ku stworzeniu którego czas jeszcze nie nadszedł. Spokojnie wyladował przybierając swą wrodzoną postać.
- Spokojnie przyjacielu. - Mówił cichym opanowanym i łagodnym głosem. - Jesteś silny, wyliżesz się z tego, spokojnie nie zrobię ci krzywdy. - Podchodził powoli nie chcąc jeszcze bardziej przestraszyć zwierzęcia. Wyciągnął dłoń i dotknął umęczonego ciała a wraz z tym dotykiem z ziemi uniosło się szmaragdowe lsnienie spowijając zwierzę i dłoń elfa.
Rany powoli czaczęły sięzasklepiać, ból odchodził a w jego miejsce wlewały się nowe siły.

- Spokojnie. - Nadał swemu tonowi łagodne brzmienie, doskonale wiedział, że stworzenie nie zrozumie słowa lecz własnie brzmienie słów. - Wrócisz do zdrowia, wrócisz do swoich i nauczysz ich unikać tych którzy to zrobili. Zapamiętasz wszystko.
Przerwał nim zwierzę odzyskało pełnię sił, tyle musi wystarczyć. Jeśli oprawcy nie zabili w nim woli życia to niedługo sam odzyska resztę sił. Takie było prawo lasu, żyjesz tak długo jak potrafisz o życie walczyć. I nawet on, zwłaszcza on nie powinien go naruszać, choć mógł pomóc.

- A teraz pokaż mi kto Ci to zrobił.

Jelonek przez chwilę jeszcze patrzył z przestrachem na swojego wybawcę, jakby oczekując, że on i tak dokończy dzieła, które rozpoczął oprawca, jednak kiedy nic takiego się nie działo, a głos druida był kojący uspokoił się nieco… chociaż nie porzucił nieufnosci wzgledem tego elfa. Na to było za wcześnie.

- Ból, ból, tyle bólu, tak bolało…
Thorendil pogładził szyję zwierzęcia starając się je uspokoić i przekonać do siebie. Nie miał niestety przy sobie nic czym mógłby jelonka przekupić a choć zapewne bez trudu znalazłby słodkie jagody to nie była to najlepsza chwila by się za nimi rozgladać.
- Już dobrze, zapomnisz o bólu. Będziesz żył. Powiedz na kogo muszę uważać, przed kim uciekać? - Miał nadzieję, że stadny instynk zadziała i zwierzę podzieli się informacją o tym kto jest niebezpieczny.
- Złe osoby. Dwie. Nie takie, jak ty. Broń i kamienie. Sierć jak kasztany, duży. Sierć jak… noc. Ślady po dawnej walce.
- Gdzie odeszli?
- Są źli. Nie idź za nimi. Będzie ból…
- Ja łagodzę ból. Będę daleko, zobaczę czy odeszli. W którą stronę? - Nalegał, to było ważne, musiał upewnić się, że ci którzy dopuscili się takiego pogwałcenia praw lasu odejdą i nie wróca tu więcej. Upewenić się w taki… badź inny sposób.
- Tam, gdzie śmierć ma swoje leże. Niedaleko. Tam. - zwrócił swe spojrzenie na północ.
- Wiec uciekaj daleko i nie zbliżaj się. Uciekaj do swoich i naucz ich kogo unikać. Żyj.
Jelonek powoli zrobił krok, późnej dwa, a kiedy był już pewien swoich sił ruszył już śmielej, pospiesznie w sobie tylko znanym kierunku. Z dala od północy.

Druid wstał i rozejrzał się po po drzewach. Coś naprawdę było nie tak ale czy to możliwe aby dwójka obcych mogła odcisnąć aż tak mocne piętno na lesie? Rozłożył ręce-skrzydła i zatrzepotał nimi wzbiając się w powietrze.
Cicho niczym szary duch przemykał miedzy koronami drzew, doskonale wyczuwał swoje otoczenie i mógł bez przeszkód manewrować między konarami. Jego celem była północ i ci których obecność kalała naturę.

Przelatywał między koronami drzew czujnie wypatrując dwóch obcych. Czy to oni byli odpowiedzialni za to wszystko, co się działo w lesie? Co tu robili, jaki był ich cel? Jeżeli to naprawdę oni… Musiało być w nich coś niesamowitego, aby we dwójkę mogli zachwiać równowagą lasu.
A im dalej leciał, tym bardziej czuł się nieswojo.
Tam, gdzie śmierć ma swoje leże…
Wtem zobaczył kogoś jeszcze. Opartego o drzewo, rannego elfa o włosach jak śnieg i bladej skórze, próbującego oparzyć sobie krawioncą ranę boku, z trudnością operując zranioną głęboko prawą ręką.

Przez chwilę bardzo kusiło go by polecieć dalej i najpierw rozmówić się z tymi dwoma kalajacymi naturę obwiesiami. Jeszcze dwieście lat temu pewnie to właśnie by zrobił, jeszcze dwieście lat temu był bardziej porywczy i źle się to skończyło…
Wział głeboki oddech i westchnął co w jego obecnej ptasiej postaci musiało wygladac dość komicznie. “Nie jesteś już wojownikiem, najpierw ulecz potem martw się o intruzów. Tak bedzie lepiej dla wszystkich.”
Zatoczył krąg nad rannym obniżając lot. Zwolnił tuż nad ziemią i przybrał postać elfa, lecz nie własną, jego fizionomia była dokładną kopią wyglądu rannego. Jedynmi różnicami były nimb szmaragdowego światła które otaczało Thorendila i odzienie którego druid nie potrafił z taką łatwością przemienić.

- Więc i ty wracasz z leża śmierci? Pozwól bym zajął się ranami inaczej daleko nie zajdziesz.
Elf spojrzał zdziwiony na osobnika wyglądającego… jak on, który przed chwilą był dużą sową. W końcu jednak postanowił się odezwać, ale zrobił to ostrożnie i nieufnie, chociaż wyraźnie odczuwał przejmujący ból z rany.
- Kim ty jesteś i czy to są altruistyczne pobudki, czy będzie mnie ta pomoc kosztować?
- Skoro już o cenie wspomniałeś… - Druid namyślał się przez chwilę. - Nie wiem czy będzie Cię stać na tak wygórowaną opłatę, no ale w końcu chodzi o twoje zycie.
- Mówże czego chcesz. - sapnął elf patrząc, jak między oalcami dłoni, którą uciska ranę zczyna przesiąkać krew.
- Odrobiny zaufania. Usiadź bo wykrwawisz się nim cokolwiek zrobię. A teraz cicho i pozwól bym uleczył ranę. - Elf usiadł wpatrzony w osobę, która decydowała mu się pomóc. Thorendil podszedł bliżej i przyklęknął nad rannym. ”Ileż to razy jeszcze będzie trzeba uzdrawiać rannych pomimo ich podejrzeń?” Sięgnął do wiecznej mocy Rillifane’a i przelał ją w ciało elfa.
- Wieczny dąb obdarza równo wszystkich i nikomu nie zabraknie kto zaufał jego darom. - Szeptał podczas calego procesu. Jednak jak i w przypadku jelonka tak i tym razem uzdrowienie nie było ostateczne. Pozostawało jeszcze trochę dla naturalnej regeneracji.

- Lepiej?
Elf spojrzał po sobie, po czym zwrócił wzrok na Thorendila i skłonił delikatnie głowę.
- Lepiej. Dziękuję.
-Wiec? Kto Cię tak urzadził i dlaczego?
- Dwóch ludzkich mężczyzn. Podejrzewam, że zaatakowali mnie dlatego, że stałem im na drodze… do jednego z grobowców, które co pewien czas patroluję.
- Ciemne włosy, blizny…?
- Jeden miał w sumie czarne, a drugi… Jaśniejsze, jakby kasztanowe. Ich blizny musiały odstraszać innych podróżnych, kiedy spotkali się przypadkowo wieczorem na trakcie… - elf zamyślił się. - Ich mogło być więcej.

“Rabusie grobów. No po prostu wspaniale. Tak jakby nie można żyć bez niezwykle wartościowych przedmiotów które spoczywały sobie wraz ze zmarłymi. Rillifanie co też tych ludzi tak kusi w złocie?”
- Dwóch lub więcej, że też musiało ich przywiać akurat w te strony… - Mówił po części do jasnowłosego elfa po części do siebie. - No cóż, muszę się temu przyjrzeć z bliska. Tylko co ja mam teraz z tobą zrobić?
- Mogę pójść z tobą, jestem już w stanie. - odparł elf.- Nie mogę im pozwolić niczego skraść…
- I co chcesz zrobić jak już się z nimi spotkamy? Znów staniesz im na drodze? Myślę, że może uda się to rozwiązać bez użycia siły, a przynajmniej bez przemocy. Chodź jak chcesz tylko nie rób nic głupiego. - Przygotował się by wyruszyć tym samym sposobem jakim przybył, w por jednak przypomniał sobie, że jego nowy “przyjaciel” to nie Nemelle i raczej nie poleci w ślad za nim. - Dobrze… może poprowadzisz?
Elf wstał z ziemi i wskazał Thorendilowi, aby ten szedł za nim.
- Tacy jak oni czepiają się wszystkiego, co daje złoto, a grobowce są dla nich zazwyczaj istnymi kopalniami… Wątpię, aby chcieli grzecznie, powodowani tylko pokojowym rozwiązaniem, poniechać swoich zamiarów.
- Zobaczymy. - Thorendil uśmiechnął się, do swych myśli. To, że chciał to rozstrzygnąć magpokojowo w żadnym wypadku nie oznaczało, że rabusie grobów pozostaną całkowicie nietknięci. Tym czasem pozwalał by elf prowadził go do grobowca.

Elf prowadził swojego sobowtóra przez gęstwiny, obierając najmniej wymagające przeprawy. Nie przemieścili się bardzo daleko, kiedy zaczął spowalniać i wyraźnie wciszył swój krok. Skinął na Thorendila wskazując na krzaki, a sam delikatnie odsłaniając ich liście. Kiedy druid podszedł bliżej i również wyjrzał delikatnie zza roślinności zobaczył niegdyś ukryte za krzewami wejście do grobowca, przy którym stało dwóch ludzkich mężczyzn- jeden, wysoki, kasztanowłosy, drugi zaś łysy i trochę niższy, obaj poznaczeni bliznami. Niedaleko stały uwiązane do drzew cztery, niezbyt szlachetnej krwi, konie. Wtedy też doszły do niego słowa rozmowy:
- Co z nim robimy po roboecie? Z tym małym? - zapytał łysy.
- Jeżeli przeżyje? Cóż… - - drugi uśmiechnął się nieprzyjemnie bawiąc sztyletem. - Zakończy swoją użyteczność. Tornis już się tym zajmie.
Łysy pokiwał głową na znak aprobaty.

- Zaczekaj na mnie i nic nie rób póki sytuacja nie będzie tego wymagała. Sam zdecydujesz kiedy. - Wyszeptał swemu towarzyszowi wprost do szpiczastego uszka.
Umocnił swe ciało, odszedł troszkę od miejsca gdzie czekał białowłosy. Po czym najzwyczajniej w świecie wyszedł z lasu otoczony szmaragdową poświatą, niczym płaszcze mocy lasu.
- Witajcie wędrowcy! Cóż was sprowadza w te okolice? - Zaczął przyjaźnie lecz po chwili zorientował się, że ciągle ma twarz białowłosego. No trudno, zmiana wyglądu przy ludziach zapewne nie wywoła pozytywnej reakcji.
Obaj mężczyźni spojrzeni zaskoczeni, ale bardziej od łysego zaskoczony był ten drugi, bo rzucił:
- Co TY tu robisz… - położył dłoń na przytroczonym do pasa długim mieczu.
- Spokojnie, po co zaraz chwytać za broń? - Rozłożył ręce. - Widzisz, ja nie mam żadnej. A teraz powiedz proszę co robicie w tym miejscu.
- Na znajomych czekamy. - mruknął łysy. - Poszli w las, wrócą niedługo. Zbędna troska.
- W las. - Powtórzył Thorendil za człowiekiem. - Więc nie sprawi wam problemu jeśli zapieczętuję wejście do grobowca. Odsuńcie się proszę, magia nie pozwoli przejść tędy nikomu przez kolejne sto lat. - Liczbę wybrał tylko ze wzgledu na ładne brzmienie słowa, tak naprawdę nie miał zielonego pojęcia jak można by zapieczętować magicznie grobowiec. Owszem wiedział jak to zrobić bardziej brutalnymi metodami i nawet rozejrzał się już za odpowiednim głazem w okolicy.
- Wynoś się stąd, elfiku. - warknął brązowowłosy. - Nie potrzeba tu twoich pieczęci. - rzekł i stanął na drodze do grobowca.
- Po co się tak unosić? - Thorendil udawał głupiego. - Nałożenie pieczęci to moja powinność. Obiecuję jednak, że wam żadna krzywda w wyniku tego obrzedu się nie stanie. Jedynie ktoś kto włamał się do tego świętego miejsca mógłby się obawiać. - Dorzucił całkowicie niewinnym tonem.
- Pobawisz się w pieczęcie później. Na razie daj nam spokój i idź stąd. - łysy robił się poirytowany.
- Skoro tego sobie życzycie. - Druid skłonił się uprzejmie i ruszył w stronę wejścia do grobowca.
Wtedy na drodze stanął mu ten rosły mężczyzna o włosach koloru ciemnych kasztanów.
- A ty gdzie? - wyjął broń z pochwy. - Zostaw na razie ten grobowiec.
- A cóż to ma być? Czy wy czasami nie knujecie tu czegoś niegodziwego?
- Wynoś się do lasu, elfie. - mruknął łysy trzymając obnażone ostrze. - I nie dyskutuj.
Thorendil nie dyskutował lecz i nie wyniósł się do lasu. Głupi ludzie nie rozumieli, że i grobowiec jest czescią lasu i tu sięgała moc starożytnego Cormanthoru. Powoli lecz nieustępliwie, krok za krokiem zbliżał się do wejścia. Przy czym czujnie obserwował obu ludzi i ich reakcję. Nie chciał atakować ale nie mógł też pozwolić by ograbili czcigodnych przodków.
- Ostatnie ostrzeżenie… - wysyczał zagradzający mu drogę mężczyzna, gotowy do ataku. - Daruj sobie ten grobowiec.
Elf ani myślał słuchać ostrzeżeń za to przyjrzał się uważniej człowiekowi.
- Dobrze. Wrócę. - Skręcił z drogi w stronę sporego głazu. Oceniał jego wielkość i możliwy ciężar. W sumie mógł się nadać. Podszedł do głazu, oparł na nim dłonie i próbował poruszyć. Oczywiście nic się nie stało. Przynajmniej przez chwilę.
Szybciej niż ludzie mogli zareagować druid powiększył swe ciało, utwardził je i wzmocnił dzięki mocy płynacej wprost z żyznej ziemi lasu.
Tak wzmocniony pchnął głaz raz jeszcze wyteżając wszystkie siły. Tym razem potężny amień drgnął i powoli zaczał sunąć w kierunku wejścia do grobowca pchany całą siłą Thorendila.
Obaj mężczyźni patrzyli w osłupieniu na to, co się działo. Łysy krzyknął:
- NIE RÓB TEGO!
Drugi zaś przez chwilę oceniał swoje szanse, ale nie zaatakował, najwyraźniej nie wiedząc czy to z czym teraz ma do czynienia, zrobi sobie cokolwiek z jego ataku.
Drid zaś powoli krok za krokiem zbliżał się z głazem. W tej formie nie mógł odpowiedzieć, trudno porozmawia z nimi po ukończeniu pracy. Nic nie robił sobie z krzyków człowieka za to sprawdził czy kamyk wystarczy by zablokować całe wejście. Kolejne kilka ktoków, kolejny wysiłek. Zapewne gdyby w tej postaci mógł to już dawno zalał by go pot. Ów wyczyn kosztował go sporo sił lecz po dłuższej chwili dostęp do “leża śmierci” został odcięty.
Chwilę później Thorendil powrócił do postaci białowłosego elfa.
- Teraz mogę w spokoju odejść. Powrócę kiedy zakończycie tu swoje sprawy i dokończę moje zadanie. - Uśmiechnął się do ludzi i skłonił z szacunkiem. - Oby las obdarzył was swymi łaskami nieznajomi.
- TY SUKINSYNU! - krzyknął łysy i bez ostrzeżenia wyprowadził cios trzymanym mieczem, kierowany w Thorendila, ale ku jego irytacji przeciwnik zdołał się uchylić. Drugi zaś wycofał się do koni, ale wciąż przy broni obserwował swojego towarzysza.
Druid ani myślał walczyć z ludźmi, nawojował się w życiu dość. Tak więc miast odpowiedzieć ciosem na cios odskoczył w tył zmieniając się w sowę i wzbił w powietrze odlatując w las.
Łysy najwyraźniej chciał jeszcze raz spróbować zaatakować, ale drugi syknął do niego:
- Zostaw go. Spadamy.

Zawrócił kawałek dalej kiedy miał pewność, że jest po za zasięgiem wzroku ludzi i udał się w miejsce gdzie ostatni raz widział białowłosego. Odnalazł swego “ocaleńca” i wrócił do postaci jego bliźniaka.
- Jednak obyło się bez przemocy. - Wyszeptał i uśmiechnął się. - Popatrzmy co zrobią.
- Jak znam ludzi zostawią swoich towarzyszy… - odparł elf.
Mylił się tylko w małym stopniu. Kasztanowowłosy chciał zabrać konie i odjechać, zaś łysy był wyraźnie rozdarty, jednak kłótnia była tylko o niejakiego Tornisa, nie zaś o kogoś, kogo tylko przelotnie określili mianem “mały”. W końcu stanęło na tym, że sprawdzą, czy nie ma tu innego wyjścia z tego grobowca, a jeżeli nie- odjadą.
- Nie ma to jak więzi ludzi… - mruknął białowłosy elf.
- A ty co byś zrobił na ich miejscu? - Zapytał druid uważnie wpatrując się w oczy swego towarzysza.
- Zacznijmy od tego, że nie okradałbym grobowców?
- Celna uwaga. Lecz teraz i oni nie będą okradać tego grobowca. - Zatarł ręce szykując się by wyjść z ukrycia. - Kiedy nie ma pokusy ich słaba wola nie ulegnie.
Mimo wszystko odczekał jeszcze chwilę, tak dla pewności, że ludzie odeszli. Naprawdę nie miał ochoty na walkę. Nigdzie jednak nie widział tych dwóch mężczyzn, jak i koni, a jedynie porzucone toboły, które nadprogramowe konie niosły.

- Trzeba się zatroszczyć o tych co pozostali wewnątrz. Myślisz, że jeszcze żyją? - Zapytał zaciekawiony. - Znajac “naszych” architektów spodziewam się, że miast zablokować wejscie najeżyli drogę tyloma pułapkami, że stopy nie można bezpiecznie postawić. Tak jakby to naprawdę było niezbędne…
Trochę go poniosło, no ale czy to nie głupie stawiać niemal drogowskaz “tu są nasze wielkie skarby i nikt ich nie pilnuje” a potem oczekiwać, że nikt się nie połasi? Nie lepiej by było wejście tak jak on, zawalić czymś cieżkim i pozwolić by zarosło lasem?
Rozważania filozoficzne odłożył na później, teraz trzeba było na powrót odsunąć kamulec. Przynajmniej nie tak daleko jak ostatnio. Znów przybrał postać strażnika lasu i z niemałym wysiłkiem odsunął kamień na tyle by akurat jedna osoba mogła się przecisnąć.

Wnetrze było dość mroczne lecz Thorendilowi to nie przeszkadzało, przynajmniej nie bardzo. Kilkoma słowy i gestami przywołał odrobinę mocy ognia i światła słonecznego by rozświetliły mroki korytarza. I ruszył przed siebie, ciągle z nadzieją, że zarówno Tornisa jak i “małego” uda się wyciągnąć stąd żywych. Miał wszak z nimi do pogadania.
- To zależy czy dotarli do komnaty z sarkofagiem i co tam zrobili, jeżeli dotarli. - rozległ się głos białowłosego, który przecisnął się za Thorendilem.
- Rozumiem, zatem trzeba się pospieszyć inaczej grobowiec zyska dwu nowych lokatorów. - Thorendil świecił sobie patykiem który w tej chwili dawał jasne światło niczym pochodnia.
- Mam nadzieję, że za mną nadażysz bo nie zamierzam zwalniać. - Kiedy tylko to powiedział ruszył biegiem, każda chwila była ważna i choć ci głupcy mogli już nie żyć to jednak wciąż była dla nich nadzieja.
Za sobą usłyszał jeszcze tylko biegnącego elfa, który zawołał:
- Tu wciąż mogą być PUŁAPKI!
Niby miał rację lecz liczył się czas. Pułapki były małym zmartwieniem dla druida który potafił zaczerpnąć żywotności wprost z samej ziemi. ”Rillifane mnie wesprze, jak zawsze!” Powtarzał sobie biegnąc. Do tej pory wielki dąb chronił go i zapewniał wszystko czego tylko Thorendil potrzebował. Więc dlaczego teraz miało by być inaczej?
Biegł ile sił w nogach w duchu modląc się by rabusie nie dotarli zbyt daleko, by nie obudzili własnej zguby. Ciągle był zbyt wolny, trudno. Chwycił świecący patyk w zęby i wyskoczył do przodu przyjmując znacznie szybszą postać irbisa.

Kaeru 22-03-2015 00:37

Thorendil i Ellethiel

Thorendil pędził ile tylko sił w łapach nie wiedząc czy rabusie dotarli do celu i już nie żyją, czy może jeszcze nie zrobili niczego głupiego, a może leżą we własnej krwi i broczą resztkami życia. Minął jedno pomieszczenie, w którym znalazł szkielet innego rabusia nabity na kolce wystające z podłogi. I widok ten jeszcze bardziej dodał mu zapału. Zebrał w sobie wszystkie siły. Musiał zdążyć! Po prostu musiał!
Wpadł do następnego pomieszczenia, ale gdy tylko przekroczył jego próg usłyszał ciche działanie mechanizmu, a na posadzce zobaczył ślad utworzony kredą.
NIe było czasu! Ni chwili do zastanowienia. Wyskoczył w górę zmieniając się w dużego nietoperza i korzystając z okazji, że było tu więcej miejsca moleciał aż do wyjścia z pomieszczenie gdzie na powrót, ladując, stał się śnieznym kotem. Nie obejrzał się by sprawdzić co też za mechanizm uruchomił.
Wpadł w kolejny korytarz, tym razem niższy i węższy, ale co najważniejsze usłyszał dwa głosy roznoszące się po korytarzu:

- Gotowe, przyjacielu. Ale gdybym coś… pomylił… mam nadzieję, że zobaczymy się po tamtej stronie i będziesz miał okazję wyrazić swoje niezadowolenie. - rozległ się głos młodego mężczyzny.
- Zrób dla mnie jeszcze coś. - odezwał się drugi mężczyzna, już poważniejszym tonem. - To bardzo ważne, więc wysłuchaj moich słów dokładnie…

Akurat w momencie, gdy Thorendil, w postaci śnieżnej pantery, wypadł z korytarza do komnaty sarkofagu zobaczył czarnowłosego ludzkiego mężczyznę i równie ciemnowłosego, młodego pół elfa. Człowiek stał za pełnym ufności towarzyszem i jednocześnie wypowiadając jedno słowo
wbił trzymany sztylet w plecy pół elfa:

- Giń.

- Raaaawr! - Zaryczał kot ile sił w płucach. Przynajmniej dwie sprawy były jasne, który jest “mały” i dlaczego się o niego nie martwili. Komnata była jednak za mała by zmienić się w avatara lasu i zwyczajnie pochwycić tego głupca. Za mała by pochwycić…
Z rozpędu wyskoczył na napastnika powiększając się i przemieniając w znacznie wiekszego i odrobinę bardziej pręgowanego kotka.
Tornis krzyknął z zaskoczenia, a później z bólu, gdy Thorendil skoczył na niego i przygniótł do ziemi. Uderzenie sprawiło, że mężczyzna wypuścił z dłoni trzymany sztylet, a do miecza nie miał dobrego dostępu.

Ellethiel natomiast czuł potworny ból. Nie utrzymał się długo na nogach rażony nim i upadł na ziemię, wiedząc, że jego ubranie i zbroja zaplamia się czerwienią. Jeżeli sądził, że problemem było kilka bełtów w nogach musiał zrewidować swoje zaptrywania… które i tak będzie musiał przemyśleć jeżeli chodzi o te, odnoszące się do życia.
Zrozumiał. Zrozumiał wszystko. Może w pierwszej kolejności powinien ratować swoje życie, ale teraz liczyło się dla niego, że wie. Tornis był… chory. Chory na zło. Nie można mieć do niego o to pretensji. Trzeba go wyleczyć.
Sakiewka. W sakiewce miał miksturę. Mógłby ją wypić, gdyby tylko sięgnął… a to tak boli!

”A ty jeszcze nie masz dość?!” Thorendil przygniatał człowieka do ziemi swym ciężarem i zamachnął się łapą, pamiętał by schować pazury. Po chwili powtórzył uderzenie.
”No i spokój mi tu!” Ogarnął wzrokiem całą komnatę i powoli wrócił do swej elfiej postaci. Zapomniał nawet by przyjąć twarz białowłosego. No ale nie można myśleć o wszystkim na raz.
- Żyjesz “mały”? - Zapytał korzystając z przezwiska jakie nadali chłopakowi “łysy i kasztanek”.

W tym stanie nie mógł odpowiedzieć inaczej jak tylko jękiem. Pełnym bólu i cierpienia… i to nie tylko ze względu na ranę w plecach. Była jeszcze druga, która sprawiła, że policzki mieszańca stały się nienaturalnie mokre. Kiedy właściwie zaczął płakać?

Jęczał czyli żył. Druid spróbował się wyprostować i od razu tego pożałował. Czasami duzy wzrost nie jest pożądany, zwłaszcza w pomieszczeniach z niskim sufitem. Odruchowo rozmasował bolący czubek głowy i podszedł do chłopaka.
- Zaboli ale się nie ruszaj, dobrze? - Przyłożył dłoń do rany i wyszeptał słowa zaklęcia. Żal mu było mieszańca więc tym razem użył silnego zaklęcia. W mgnieniu oka półelfa otoczył kokon żółto-zielonej energii w którym siły, a przynajmniej fizyczne siły, szybko do niego wróciły. Nie minęła kolejna chwila a kokon rozpadł się i niemalże na ich oczach wyparował bez śladu. Pozostawił jedynie w pełni zdrowego na ciele chłopaka.
- No już, zabieramy się stąd. - Sam zaś złapał bezceremonialnie za ubranie człowieka i zaczął go ciągnać w stronę wyjścia. W tym ciasnym pomieszczeniu był to najlepszy sposób transportu bagażu żywego-a-nieprzytomnego.
- Tornisie… Tornisie… - Zaniepokojony stanem towarzysza Ellethiel podąrzył za tym dziwnym kotem, który zmienił się w elfa. I jeszcze go uleczył. Mieszaniec czuł, że minie jeszcze parę godzin nim zrozumie co właściwie się działo. - Tornisie… gdzie się zaraziłeś? Pomogę Ci z tego wyjść. Jesteśmy przyjaciółmi, pomogę Ci…
Nie doczekawszy się odpowiedzi pół elf zamilkł, rozglądając się niespokojnym wzrokiem po korytarzu, tajemniczym osobniku i, co najważniejsze, swoim przyjacielu. Czy żył?
Kiedy tylko sufit trochę się podniósł Thorendil przerzucił sobie nieprzytomnego przez ramię. Tak było o wiele wygodniej niż ciagnąć go po podłodze.
- NIe martw się, nic mu nie jest… z grubsza nic. - Uspokajał mieszańca. - Za chwilę wyjdziemy stąd, zamkniemy wejście i nikogo już nie skuszą skarby martwych. A nawet jeśli to postaram się aby nikt tu już nie wszedł.
- Skuszą skarby? - Ellethiel był skołowany, ale podąrzał za mężczyzną bez słowa sprzeciwu. O co mu chodzi... a! - To pomyłka - wytłumaczył do bólu szczerym głosem. - Nie przyszliśmy tu grabić. Mieliśmy sprawdzić czy wszystko jest na miejscu i włożyć coś do sarkofagu…
Izel na pewno nie będzie zadowolony, gdy dowie się co zrobił Tornis. Nie mógł ukrywać przed przywódcą ich małej grupy, że jeden z nich próbował porzucić zadanie i zostać rabusiem grobów! Do tego w taki bezczelny sposób!
Zło było jak zaraza, a chorych się leczy a nie dobija. Musi koniecznie wytłumaczyć to Izelowi! Może wybaczy choremu przyjacielowi i pomoże Ellethielowi go wyleczyć. Na pewno tak, w końcu są przyjaciółmi.
Thorendilowi szkoda było słów na zbijanie tak głupiego tłumaczenia. Niby kto miał uwierzyć, że włamywali się do grobowca by “coś włożyć do sarkofagu”? ”Rillifanie toż to kpina.”
Westchnął tylko i szedł dalej, już nie daleko zostało a na zewnątrz sobie odpocznie bo jakoś tak trochę się zmęczył.
- I co ja mam teraz z wami zrobić? - Całkiem niespodziewanie dla samego siebie wypowiedział tą myśl na głos.
Droga do wyjścia nie była tak trudna jak w dół, ponieważ pułapki były już rozbrojone. Niemniej Ellethiel postanowił zastosować zasadę ograniczonego zaufania do krypt i nie pozwolił sobie na takie rozluźnienie jak wtedy, gdy wpadł w pułapkę. Nie musiał nawet szukać - miejsce jego porażki samo mu się przypomniało, jakby wołało “tu jestem, już o mnie nie zapomnisz”.
Wyprzedził elfa i postanowił rozbroić tą pułapkę. Koniec końców to on z nią wygra!

I tutaj Ellethiel stanął przed nie lada problemem, bo nigdzie nie mógł zauważyć mechanizmu, który tym zarządzał. Oczywiście, przy niektórych płytkach widział mechanizmy, które potrafił rozbroić, ale nie mógł zlokalizować tego konkretnego… Może znajdował się po drugiej stronie pomieszczenia.
A jeżeli o niej mowa…
Zobaczyli przy drzwiach przyglądającego się im elfa o włosach trudnych do rozróżnienia kolorystycznie w świetle niebieskiego kamyka, ale równie dobrze mogły być przecież niebieskawe same z siebie.
Patrzył bez przekonania na całą trójkę, szczególnie że nie widział przecież Thorendila w jego prawdziwej formie.

- Zdazyłem. Lecz w ostatniej chwili. - Rzekł miast powitania druid. A zwróciwszy uwagę na niezwykłą ozdobę na szyji elfa, dodał. - Ładna błyskotka, zgaduję, że słuzy nie tylko do oświetlania drogi. - Kamyk faktycznie miał miły blask lecz Thorendil nie wyzbył się podejrzliwości wzgledem obcych, nawet tych którym ratował życie. ”Paskudna wada, a myślałem, że po tylu latach w końcu się od niej uwolnię… no cóż, oby mnie pozytywnie zaskoczyli.”
- Dobrze, że zdążyłeś… - odparł elf przyglądając się obu rabusiom, szczególnie patrząc na pół elfa z… dezaprobatą?

- A gdzie Izel i Pharan? - Ellethiel próbował dojrzeć czy za elfem nie stoją może jego kompani. - Powiedzieli, że będą czekać na górze…
Pewnie wciąż czekają! To tacy sympatyczni ludzie. Niemalże miał wyrzuty sumienia, że będzie musiał im powiedzieć o Tornisie. Może - w jakiś sposób - to co się stało jest winą Ellethiela?
- Izel i Pharan? Ci dwaj, co byli przy wejściu? - elf krzywił się nieprzyjemnie. - Ci dwaj, co przyłapani na pomocy w okradaniu grobowca zabrali wszystkie konie i odjechali?
- My nie chcieliśmy obrabować grobowca! - Mieszaniec cofnął się o parę kroków i zapatrzył na nieprzytomnego Tornisa. - Wynajęto nas… znaczy się ich wynajęto, ja przyłączyłem się do nich niedawno… aby sprawdzić czy wszystko jest na swoim miejscu i żeby włożyć coś do sarkofagu - pośpieszył z wytłumaczeniem. - Ale mój przyjaciel… on zachorował na zło! Zaraził się od kogoś i.. i zapewne zamierzał obrabować grobowiec. Ale nic nie zrobił! Nie zdążył!
No, prawie nic. Udało mu się wbić sztylet w moje plecy, pomyślał.
Elf patrzył na Ellethiela z politowaniem.
- Najwyraźniej dla ciebie prawda jest zbyt ciężka, abyś ją do siebie dopuścił, więc taplasz się w kłamstwie, bo tak mniej boli. Nauczysz się w końcu ją do siebie dopuszczać albo… nie przetrwasz w tym świecie.
Mieszaniec zrobił nachmurzoną minę, jak obrażone dziecko. Przecież on nie kłamie! Jak może go oskarżyć o coś tak podłego! Dlaczego niby miałby kłamać? Tylko ludzie zarażeni złem robią takie rzeczy - ludzie tacy jak Tornis. On nie był taki! Nigdy nie pozwolił na to, by ktoś go zaraził. Był ostrożny. I do tego ten przytyk o przetrwaniu… ale przecież świat jest piękny! Cudowny! O czym mówi ten elf?
Najwyraźniej księżycowy elf.
- Przepraszam, że pytam… znaczy się… może nie powinienem zadawać takich pytań na początku znajomości… ale czy nie jesteś może moim ojcem?
Elf zgłupiał. Spojrzał na Ellethiela i odparł.
- O czym ty mówisz, dziecko? - pokręcił w niedowierzaniu głową. - Długo tak będziecie tam czekać?
Thorengil prawie zgubił swój ładunek słysząc to pytanie. Cudem tylko w ostatniej chwili zdołał zapanować nad soba i nie obić podłogi twardym łbem swego… ocaleńca.
- Jedynie tak długo jak zamierzacie dyskutować. - Zauważył z przekąsem. - Choć ja wolałbym porozmawiać czując pod stopami miękką ziemię lasu. - W tym zamknietym grobowcu dopadła go łagodna lecz jednak klaustrofobia. Zdecydowanie nie był stworzony do życia w zamkniętych pomieszczeniach.
- A, tak tylko pytałem! No nic, trudno. - Podszedł do elfa i zaczął mu się uważnie przypatrywać. W sumie… raczej nie. W koncu Ellethiel to właśnie po ojcu odziedziczył ten nieodparty urok osobisty! Musiał znaleźć kogoś chodź w przybliżeniu tak urokliwego jak on sam.
- Do widzenia, panie nieboszczku! - pożegnał się ze znanym już sobie mieszkańcem krypty i skierował się do wyjścia.
Druid również ruszył do wyjścia lecz przy trupie zatrzymał się, dosłownie na chwilę, zmierzył go wzrokiem i ocenił “świeżość” zwłok. Westchnął głęboko i kręcąc głową ruszył dalej.
- Skad ty się tu własciwie wziąłeś? - Pytanie wyraźnie skierowane było do półelfa.
- Przecież już mówiłem, że przyjechałem tu z nimi! Prawda, Tor… - przerwał gdy przypomniał sobie, że jego towarzysz jest nieprzytomny. - Z resztą… jak się nazywacie?
W sumie młody miał dobre pytanie. Thorendil tyle czasu spędzał ze zwierzetami lasu, że odwykł trochę od przedstawiania się czy pytania o imię. W lesie to było nie istotne, wiedziałeś jak ktoś wygląda to go znałeś, proste.
- Różnie na mnie mówią lecz dla ciebie najlepiej bym pozostał po prostu Thorendilem. - I faktycznie nie chciał by młodzik musiał korzystać z jego zdolności leczniczych zbyt często ani tym bardziej z umiejetności walki. Imię było więc najlepsze… przynajmniej na razie.
- Releon. - przedstawił się krótko księżycowy elf i zerknął na Ellethiela. - A jak mamy zwać ciebie, nie-złodzieju grobowców?
Zadowolony Ellethiel obrócił się, żeby móc zobaczyć swoich nowych znajomych. Co prawda zmusiło go to do chodzenia tyłem, ale skoro rozbroił już wszystkie pułapki… chyba.
- Dziękuję ci, Thorendilu za ratunek. Gdyby nie twoja pomoc, mógłbym się wykrwawić na śmierć. Proś o co tylko będziesz chciał, przyjacielu. I tobie również dziękuję, Releonie. Nie mam pojęcia za co… ale dziękuję!
Obrócił się na powrót, żeby przypadkiem się nie potknąć lub nie wpaść na ścianę.
- Jestem Ellethiel, ale możecie nazywać mnie jak wam się podoba. Przyzwyczaiłem się już do “mały”, “dzieciaku”, “gówniarzu” i “młody”. Tylko, błagam, nie “Ellie”! To brzmi niewieścio.
- Tak jest nawet coś o co mógłbym Cię prosić. - Rzekł Thorendil tajemniczo. - Nie włamuj się do grobowców by coś… “odłozyć do sarkofagu”.
Przecież im mówił, że nie miał złych zamiarów! Tłumaczył! A jakby ktoś jeszcze chciał nając ich małą grupkę w takim celu? Ellethiel westchnął.
- Słowo się rzekło. Już nie będę próbował niczego odkładać do sarkofagów.
Thorendil roześmiał się słysząc ta obietnicę. Moze jeszcze coś dobrego wyrośnie z tego młokosa.

Ozo 22-03-2015 21:00

Aranion Ondovaul wraz ze Śniącym Skowronkiem

Sytuacja wyglądała źle. Był w poważnych tarapatach, otoczony przez przebrzydłe, mroczne elfy. Nie wiedział co stało się z jego towarzyszami. Czy te paskudy ich dopadły? A może jednak im się poszczęściło i patrol, który go otoczył, zauważył tylko jego.
- Nie jestem sam - zaczął starając się brzmieć jak najpewniej. - Jeżeli nie chcesz, żeby ten spacerek okazał się Twoim ostatnim, to lepiej spieprzaj stąd jak najprędzej! - rzucił krzycząc.
Ten ruch mógł okazać się wyjątkowo głupi. Jeżeli elfy spotkały wcześniej jego towarzyszy, to pewnie zabiły ich bez mrugnięcia okiem. W najlepszym wypadku czekało go wtedy upokorzenie związane z przyłapaniem na blefie. Gdyby jednak jego wrogowie widzieli dotychczas tylko jego, to rzeczywiście mogliby stracić nieco pewności siebie. Jego zdaniem drowy były tchórzami. Znęcanie się nad samotną ofiarą, było dla nich dobrą zabawą, jednak gdyby przeciwników miało być więcej, pewnie rzeczywiście woleliby nie ryzykować otwartej walki. Innym ważnym aspektem planu Araniona był krzyk. Być może ktoś w okolicy usłyszałby go i byłby w stanie mu jakoś pomóc. Lub zaszkodzić. Szczerze wątpił jednak, by sytuacja mogła ulec jakiemukolwiek pogorszeniu. Gorzej już być nie mogło.
Niewielki ptak, skowronek, niezauważony przez większość drowów i elfa, i zignorowany przez resztę, zleciał na niższą gałąź nad rozgrywającym się dramatem, przyglądając się rozwojowi sytuacji za przekrzywieniem ptasiej głowy.
Rozmawiający z nim drow wyszczerzył się wrednie.
- A ilu was jest? Dziesięciu? Pięćdziesięciu? Stu? Powiedz tylko gdzie, a złożymy wizytę i wypijemy wspólnie trochę wina, jak dobra rodzina.
Próba dezinformacji zupełnie nie zadziałała. Nie udało się nikogo zastraszyć, ani nawet uzyskać informacji o losie towarzyszy.
- Szczerze mówiąc wolę nieco mocniejsze trunki - postanowił na razie grać w grę drowa, zyskując choć odrobinę na czasie. Przy okazji rozglądał się dyskretnie dookoła, próbując doliczyć się ile elfów właściwie zaskoczyło go w tej sytuacji. Może uda mu się też dostrzec jakąś lukę w ich formacji, jakąkolwiek drogę ucieczki.
Sytuacja wyglądała kiepsko. Na tyle, co elf zdołał zauważyć był w otoczeniu czterech… chyba czterech… drowów. Nie mógł oczywiście się teraz obrócić, aby zobaczył czy jakiś jeszcze chowa się za jego plecami, co byłoby bardzo… nieciekawe. Szczególnie, że te drowy nie dość, iż posiadały naładowane kusze wycelowane prost w niego, to jeszcze nie brakowało im mieczy i sztyletów...
- Co tu robisz, mały, co? - zapytał mroczny elf. - Mamusi szukasz?
- Tatusia, ale tobie nic do tego - odpowiedział, odwzajemniając wredne podejście drowa.
Miał dwa wyjścia. Mógł czekać, aż sytuacja sama się rozwiąże, albo zacząć działać. Mógł zginąć, ale nie wybaczyłby sobie, gdyby nie zrobił wszystkiego, co w jego mocy, żeby uniknąć tego losu. Jak najszybciej potrafił, sięgnął po rośliny, których używał do rzucania prostych zaklęć. Wiedział, że pewnie narazi się tym na ataki elfów, ale liczył na to, że będą zbyt zaskoczeni, by trafić go bełtem. Potrzebował w końcu tylko krótkiej chwili. Chciał rzucić zaklęcie oplątania i uciec tam, gdzie ostatnio widział swoich towarzyszy. Czar powinien zatrzymać, albo przynajmniej spowolnić wrogów. Nawet, gdyby jego znajomkowie nie żyli - a musiał liczyć się z tą okolicznością - mógłby ukryć się gdzieś w leśnej gęstwinie. Żeby tego dokonać musiał jednak zniknąć z oczu drowów. Stojąc tu i tak zginąłby prędzej czy później. Rozmową tylko odwlekał swoją zgubę. Drowy zawsze zabijały swoje ofiary.

Rozluźnione i rozbawione drowy spóźniły się o chwilkę. Aranion zdołał rzucić zaklęcie, które sprawiło, że z ziemi wyrosła różnorodna roślinność- krzaki, trawa czy liany, które nie były jednak tylko ładną ozdobą dla drowów, ale pułapką na nie. Zdołały one opleść trzy z czterech widocznych mu mrocznych elfów, ale w tym samym momencie Aranion poczuł, że jednak pomylił się w obliczeniach,kiedy bełt kuszy wbił mu się boleśnie i głęboko pod lewą łopatkę. Drugi bełt natomiast, chociaż nie chybił, niegroźnie zatrzymany został przez zbroję. Drowy jednak nie strzelały dalej, mocując się z chaszczami, jednak najwyraźniej za nim pozostały jakieś, które nie miały tego problemu.
- Vith’ez darthirii! - warknął jego rozmówca rozcinając mieczem swoje więzy patrząc nienawistnymi, czerwonymi oczami na Araniona, po czym specjalnie w języku elfów rzucił do swoich. - Brać go.
Wykonał już pierwszy ruch i nie było teraz odwrotu. Musiał działać dalej. Mimo bólu wywołanego zranieniem, nie przestawał biec w stronę, gdzie - jak mu się wydawało - powinien znaleźć swoich towarzyszy. Towarzyszy, albo przynajmniej to, co z nich zostało. Niemal od razu zauważył trójkę elfów, których nie spostrzegł wcześniej. Dwójka z nich zagradzała mu drogę, a trzeci stał nieco z boku. Bez wahania, napiął cięciwę swojego łuku i zaatakował tego, stojącego najbardziej po lewej. Przerwał bieg tylko na chwilę. Przystanął, wycelował, by po chwili powrócić do planowanej ucieczki.
Strzał idealnie poszybował przez powietrze wbijając się głęboko prosto w brzuch drowa i tym samym sprawiając, że drow został obalony na ziemię. Aranion za to biegnąc poczuł jak kolejny bełt wbija mu się w prawe ramię, a dwa następne zostają zatrzymane jedynie dzięki jego zbroi. Spętane zaklęciem drowy wciąż walczyły o swoją wolność, ich przywódca krzyczał coś do reszty po drowiemu. Wolna trójka, bo ten, którego dosięgły strzały elfa był w nieciekawej sytuacji, rzuciła się za Aranionem z ostrzami w dłoniach. Aranion otrzymał kawałek przestrzeni, ale pewne było, że jeden z drowów niedługo go dopadnie, a tylko kwestią czasu zdawało się być, uwolnienie się trójki spętanych i dobiegnięcie reszty do pojedynczego elfa.
Wtem wszyscy usłyszeli rozdzierający krzyk, jak ptasi śpiew, wyniesiony do dźwięku poza dźwięk, tak głośny, że poza tym co słychać, aż niemy, który rozszedł się jak błyskawica od okręgu tworzonego przez większość drowów. Dźwięk jak uderzenie gromu czy skowyt umierającego żywiołu przebrzmiał szybko, dając świadectwo jak w części był sztuczką; sztuczką, która rozeszła się od niewielkiego skowronka siedzącego na gałęzi tuż nad zgrupowaniem drowów z rozdziawionym dziobem jak do skrzeku, lecz bez głosu. Oczywiście, jeśli ktoś by go dostrzegł w listowiu.
Aranion znalazł się poza zasięgiem upiornie bolesnego dźwięku, jeden drow z formacji próbującej zaskoczyć elfa również. Zaś reszta, biorąca udział w pościgu, skupiona dość wąsko dookoła niego by użyć swych ręcznych kusz…
Wydawszy z siebie pusty dźwięk, ptak rozpostarł skrzydła i natychmiast przeleciał między gałęziami, ku górze i w stronę w którą zbiec zamierzał leśny elf, świergocąc, śpiewając radośnie.
Aranion nie zamierzał porzucić planu ucieczki. Otrzymał co orawda pomoc od jakiegoś leśnego stworzenia, lecz wciąż uważał, by było to za mało, aby wygrać z całym komandem drowów. Był ranny, a w dodatku w jego żyłach z krwią mieszała się jakaś paskudna trucizna, którą drowy wykorzystywały do “poprawiania” swoich bełtów. Zatrzymał się na chwilę, obrócił do tyłu i wystrzelił kolejne strzały w stronę przeciwnika, który znajdował się najbliżej. Gdy tylko puścił cięciwę łuku, wrócił do biegu w stronę, w którą zamierzał kierować się od samego początku.
Dwa drowy zdołały się w końcu wyrwać z roślinnych szponów, ale tylko po to, żeby paść ofiarą czegoś mocniejszego. Potworny dźwięk dopadł prawie wszystkie drowy, prócz jednego, który był najbliżej elfa. Krzyk, który rozniósł się raniąc drowy, musiał pozbawić słuchu przynajmniej część z nich zważając na to, jak się zachowywała czwórka z nich. Doznali także dodatkowego uszczerbku, co na chwilę spowolniło też te, które nie ogłuchły.
Tylko jedna strzała Araniona wyrządziła krzywdę mrocznemu wbijając się niestety bardzo płytko w jego lewą rękę. Drow wyciągnął ją szybko, jak i drugą, która zatrzymała się na lekkiej zbroi i ruszył dalej za elfem. Za nim podążyło też trzech jego towarzyszy, którzy ucierpieli od tego dźwięku z wyraźnym celem nie pojmania, a zabicia darthiiri…
- Pieprzony drow - zaklął pod nosem uciekający elf. Powoli zaczynał tracić nadzieję na to, że uda mu się ujść z tego spotkania cało.Wciąż uciekał, a jego ataki zdawały się wcale nie spowalniać goniących go przeciwników. Ciągle znajdowali się gdzieś za nim. Niemalże był w stanie poczuć ich oddech na swoich plecach. W dodatku przestawał wierzyć w to, że jego towarzysze byli gdzieś tam, żywi. Wciąż w biegu, przewiesił sobie łuk przez ramię i sięgnął po miecz. Nie zamierzał poddać się bez walki. Jeżeli miał zginąć, to zamierzał przynajmniej zabrać ze sobą kilka tych szumowin. Zatrzymał się i obrócił na pięcie, gotów by zaatakować pierwszego przeciwnika, który znajdzie się w zasięgu jego ostrza.

To był ten moment, gdy lecący między koronami drzew powyżej ptak poszybował w dół, wykorzystując fakt, że Aranion się zatrzymał. Rozkładając skrzydła w ostatniej chwili nieomal pikowania, skowronek wylądował na ramieniu odwracającego się elfa, rozdziawiając skierowany w przeciwną stronę dziób znó jak gdyby do niemego krzyku…
Wtem byli dalej. Gdzie indziej, wciąż w tym lesie, jak gdyby wszystko zniknęło i byli w innym miejscu. Szamoczące się drowy było słychać w relatywnym pobliżu, choć oddzielała ich od elfa i skowronka niejedna gęstwina i może niecałe ćwierć mili. Ptak opuścił skrzydła.
Istotnie, drowy poszukiwały, ale ich poszukiwania były chaotyczne. Ciężko było w końcu im obrać dobry kierunek, kiedy ich zabawka po prostu zniknęła. Musieli także poszukiwać źródła dźwięku, ale to raczej było skazane na porażkę…
Niemniej jak i Aranion, jak i skowronek wiedzieli, że te drowy na pewno przynajmniej przez jeszcze chwilę będą przeszukiwać otoczenie… I tak było. Kręciły się po okolicy, jednak już bez takiego entuzjazmu, z jakim rzuciły się w pogoń za samotnym elfem. W pewnym momencie Aranion i skowronek usłyszeli ostre słowa wypowiedziane w języku drowów, po czym pościg, teraz już rozbity, zwrócił swe kroki kawałek dalej od nich…
Dla własnego bezpieczeństwa, leśny elf zaczął powoli oddalać się od przeszukujących okolicę drowów. Szedł powoli i bardzo ostrożnie. Jeżeli się postarał, potrafił niemalże zlać się z otoczeniem, spędzał w końcu w lasach dość długo czasu. Będąc już w miarę bezpiecznej odległości, spojrzał na skowronka, który przed chwilą uratował mu życie.
- Dziękuję - wyszeptał w języku elfów. Ptak, po chwili wytężonego słuchania za mrocznymi elfami, odwrócił się wreszcie nieporadnie, przestępując wpijającymi się nóżkami po ramieniu elfa by być zwróconym we właściwą stronę. Na jego słowa zaświergotał cicho, i wzleciał kawałek na pobliską krawędź. Odwrócił się w pewnym kierunku, wskazując go, i znieruchomiał - nie był to na pewno kierunek drowów.

Kiedy Aranion podążył z największą ostrożnością w ten kierunek jego oczom ukazała się scena, która wydawała się być jak z koszmaru. Zobaczył swoich towarzyszy… ale nie tak, jak ich zapamiętał. Przed wyruszeniem na zwiad widział ich w pełnym zdrowiu, uważnych, ufnych w jego umiejętności. W oczekiwaniu, w trwaniu na straży. Wciąż miał przed oczami uśmiechniętego Esila, najmłodszego z grupy, do której dołączył. Zawsze przyjaznego, zawsze pozytywnego o pełnym zaufaniu dla grupy. Nigdy nie biorącego pod uwagę porażki.
A teraz… Teraz oni wszyscy, wraz z Esilem zostali wezwani do Arvandoru.
Śmierć zastała elfy niespodziewanie, chociaż walka musiała być zażarta, jednak sądząc po nikłych stratach zdradzieckich kuzynów dość krótka. Bełty, które dosięgnęły ich ciał sterczały zwycięsko, a krwawe szramy o udanych ciosach znaczyły martwych jak zwierzynę, którą dopadli łowcy.
Czy naprawdę siedem mrocznych elfów wystarczyło, aby przełamać opór jego towarzyszy…?
Zacisnął mocniej dłoń na rękojeści miecza. Dopiero teraz zauważył, że nadal trzyma obnażone ostrze. Widok był straszny. Ogarnęło go poczucie bezsilności. Nie wiedział co zrobić, jak zareagować. W głowę wwierciła mu się straszna myśl. To była jego wina. Gdyby zauważył jakiekolwiek ślady obecności mrocznych elfów, mógłby wrócić i ostrzec towarzyszy. Mógłby uratować ich życia. Pomyślał, że jego towarzyszom należałby się teraz prawdziwy pogrzeb. Szybko dotarło jednak do niego, że nie miał czasu, by się tym zająć. Drowy zapewne szybko skojarzą, że ofiara, która im uciekła, wróci do swoich towarzyszy prędzej czy później. Na pewno w końcu przyszliby tu, by go znaleźć. Stał, sparaliżowany szokiem i myślał co zrobić. Wciąż nasłuchiwał odgłosów zbliżających się wrogów, jednocześnie mając nadzieję, że nigdy się nie pojawią. Powoli podszedł do każdego z martwych towarzyszy i ułożył ich ciała w jakieś bardziej godne pozy. Na plecach, ze złożonymi na piersi rękami. Przynajmniej tyle był im winien.
Gdy ostatnie ciało było układane, jedyny ocalały z grupy usłyszał za sobą miękkie acz trzeszczące na leśnej ściółce kroki, delikatne ocieranie oczek kolczugi o inne oczka, niewątpliwie z elfiego mithralu. Do pierwszego z ułożonych ciał podeszła postać sylwetką adekwatna elfowi, w mithralowej kolczudze barwionej zielenią i kutej na wzór leśnych i liściastych motywów, jednoznacznie identyfikującą pieśniarza klingi. Elf jednak poza kolczugą i hełmem starannie był się zawinął w irydescencyjny, półprzezroczysty płaszcz, jak gdyby uszyty ze skrzydeł ważek, opadający z ramion jak kaskada wody z wodospadu, choć niski nawet jak na przedstawiciela długowiecznej rasy Pieśniarz, jeżeli nim był, trzymał jedną ręką zebrane jego poły, przesłaniając, czy może raczej zaburzając większość swojej sylwetki i usta z otwartego frontu hełmu, gdzie dostrzec można było twarz księżycowego Seldarine. Stanął nad pierwszym z ciał, w jedynej wolnej dłoni trzymając coś co wyglądało jak srebrny wisiorek, wręcz święty symbol Sehanine Księżycowy Łuk, jedynie adekwatnie by bogini snów, gwiazd, magii i przejścia wysłuchiwała modlitw za tych, którzy odchodzili do krainy umarłych. Osobnik nie miał przy sobie broni, a jego szmaragdowe oczy skupione były na twarzach zabitego elfa, za którego zdawało się zmawiał milczącą modlitwę.
W pierwszym momencie chciał powstrzymać obcego, nie dopuścić go do ciał zmarłych towarzyszy. Dość szybki jednak opanował ten odruch. Wydawało się, że mężczyzna ma dobre intencje. Wyglądał, jakby się modlił - może był kapłanem. Aranion postanowił nie przeszkadzać mu i obserwować, co robi. Był jednak gotów zadziałać, gdyby tylko w jakiś sposób naruszył godność martwych.
W tym czasie, jak się zdawało, Pieśniarz Klingi, mimo że nie wydawał się być sługą przede wszystkim protektora elfiej rasy, Corellona Larethana, zmówił kolejno modlitwę do Pani Snów za każdego z poległych, nie śpiesząc się zanadto, jak gdyby nie zwracając uwagi na możliwość powrotu drowów. Gdy skończył, dopiero po raz pierwszy skierował dziwnie… nieobecny, lub obojętny, w jakiś sposób wycofany wzrok na Araniona i podniósł rękę wskazując kierunek mniej więcej przeciwny temu, w który odeszli ich mroczni kuzyni, nie wypowiadając słowa. Jeżeli leśny elf był tam wcześniej, mógł kojarzyć zagęszczenie tamtej części lasu, na pewno możliwość znalezienia bezpieczniejszego schronienia dla jednej, może dwóch osób, na wypadek poszukiwań prowadzonych przez grupę drowów.
- Chcesz iść w tamtą stronę? - spytał, choć wydało mu się to raczej oczywiste.
Tak czy siak, musieli się stąd ruszyć, jeżeli nie zamierzali wpaść w kolejną zasadzkę mrocznych elfów. Powoli zaczął iść we wskazanym kierunku.
- Dziękuję za to, co dla nich zrobiłeś. Cokolwiek zrobiłeś - powiedział szeptem, po dłuższej chwili ciszy.
Księżycowy elf przyglądał się jeszcze moment umarłym, ze śladem wstydu, lub… może bardziej niezadowolenia. Ustąpiły jednak wnet miejsca tej samej obojętności. Na słowa Anaroniona podniósł znów wzrok na niego i jak gdyby ponaglił go tym samym gestem wskazania ręką kierunku, nie ruszając się z miejsca. Potem rozpostarł ręce jak skowronek skrzydła, i bez jednego dźwięku i w jeden moment nie było niczego tam gdzie był stał.

Zell 28-03-2015 01:57

Feylan Dandradin, Treal Naralthir

Feylanowi ciężko było zapaść w trans, kiedy Treal wypowiadał opodal niego słowa w języku smoków jak sam zakomunikował, w języku magii. Nie, może nie tak nieopodal, bo nowo poznany utrzymywał pewien dystans, nie chcąc swoim “rytuałem” przeszkadzać mu w transie, chociaż nie wiedział, że to i tak nie miało znaczenia dla Feylana. Ten elf musiał być magiem, a to nie sprawiało, że Dandradin czuł się lepiej, wręcz przeciwnie. Nawet chociaż trans był także czuwaniem, to nie sprawiało to, że łatwiej było Feylanowi weń zapaść, kiedy wiedział, że być może, tuż pod nosem, ma tego konkretnego elfa....
Niemniej po dłuższej walce sam ze sobą dał za wygraną i pełen niepewności zapadł w trans.

Treal natomiat całkowicie nieświadom rozterek swojego nowego towarzysza postanowił zadbać o umysł i ciało. Starając się nie przeszkadzać Feylanowi, cicho trenował język smoków, nie chcąc wypaść z rytmu, aby po skończonym treningu języka magii zająć się ćwiczeniami fizycznymi. Nie chcąc jednak zakłócać spokoju drugiego elfa ograniczył się tylko do prostych ćwiczeń, mających za zadanie przypomnieć mięśniom, że pomimo odpoczynku towarzysza podróży, one nie powinny zadowolone rozsiąść się jak królowie i zgnuśnieć. To byłoby nie do pomyślenia…

Wieczór przeistoczył się w ciemną noc. Nadchodziła kolej na wyrwanie Feylana z transu i zmianę warty, jednak od czasu, gdy Treal kończył swoje ćwiczenia coś nie dawało mu spokoju. Nie umiał wyjaśnić cóż to takiego było, ale kiedy jego umysł zakończył swój taniec w rytm przyzwyczajeń Naralthira i poświęcił już każdą swoją cząstkę na czuwaniu, Treal zaczął czuć się nieswojo w tym miejscu. Zupełnie jakby był intruzem w czyimś świętym schronieniu; intruzem, którego niezwłocznie należy się pozbyć…
Za drugim przemyśleniem Treal nie był już pewien, czy to wszystko to nie wytwór umysłu. Nikogo tu przecież nie było, sam obszedł ich mały obóz szukając zagrożenia, ale niczego nie znalazł, ale… coś w tym miejscu sprawiało, że słoneczny elf czuł rosnący niepokój przed… czym?

Spojrzał na Feylana i leżącą na nim Aprillę, aby zobaczyć, jak coś owinęło się wokół szyi elfa i powoli zacieśnia się na niej swój chwyt.

Długie, grube trawy, które jeszcze nie oddały naturze swoich sił, jakie zgromadziły w lecie, niczym zielony powróz oplotły szyję leśnego elfa.





Ellethiel Davar, Thorendil

To, co się wydarzyło w grobowcu, który teraz opuszczali, powinno dać do myślenia Ellethielowi, ale najwyraźniej nie dało dostatecznie, jednak czy to był problem dla Releona lub Thorendila? Ellethiel miał wszak swój rozum, chociaż najwyraźniej jego wewnętrzny głos rozsądku przyzwyczajony był to plecenia głupot...

Thorendil znalazł złodziei dóbr zmarłych, którzy jednocześnie stali za cierpieniem przynajmniej dwóch istot- jelonka oraz Releona, a trzech, jeżeli wliczyć w to naiwnego Ellethiela… bo czyż mógł podpiąć pół elfa pod tę zgraję ludzi? Oczywiście jeżeli młodzik nie udawał swojej naiwności, a atak na niego nie był jedynie częścią wewnętrznych porachunków tej grupy. Jaka nie byłaby prawda, chociaż pewnie Thorendil miał już swoją wersję, dwóch uciekło pozostawiając towarzyszy na pewną śmierć, jeżeli druid nie postanowiłby zareagować i ocalić życia tych małych rabusiów.

Cała czwórka opuściła grobowiec, a w tym jeden miał przywilej bycia wyniesionym, chociaż pewnie gdyby był przytomny miałby jakieś obiekcje. Kiedy tylko znaleźli się poza murami miejsca ostatniego spoczynku zimny wiatr obmył im twarze, ale jednocześnie dał możliwość złapania rześkiego powietrza, które było wytchnieniem po zatęchłym i ciężkim należącym do grobowca. Wieczór zdążył dobiec końca i noc się zadomowiła na dobre na nieboskłonie. Thorendil wiedział, że cały las nie usnął, a jednak takie wrażenie sprawiał.
Już na zewnątrz Ellethiel przykro przekonał się, że jego towarzyszy nigdzie nie ma… jak i koni. Zupełnie tak, jakby ich po prostu pozostawili, nawet nie oddając im wierzchowców.





Śniący Skowronek

Las był nienaturalnie cichy, kiedy Skowronek pojawił się w miejscu, niegdyś tak bliskim jego sercu, gdzie znajduje się ona.

Elf zrobił pierwszy krok, kiedy zdał sobie sprawę, że nic nie jest takie, jakie być powinno. Świątynia wydawała się pozostać niezmieniona, a jednak… A jednak coś było nie tak. Może chodziło o to, jak ciemność zagina się w zakamarkach świątyni, pozornie tylko przepędzona przez światło księżyca, królująca wszędzie tam, gdzie spojrzenie jego srebrnych oczy dotrzeć nie może. Innego światła nie dało się uświadczyć w tym miejscu, nawet najmniejszego poblasku świecy.

Noc królowała nie tylko na zewnątrz Dworu, ale także, a może tym bardziej, w jego wnętrzu.

Skowronek powoli przechadzał się po świątyni obserwując, badając i chociaż nie wiedział czego tak naprawdę szuka nie zaprzestał poszukiwań. Czuł, jakby coś się czaiło w tym świętym przybytku. Jakby go obserwowało. Nigdy, przez cały czas, jak tu przebywał i pojawiał się jako gość, nigdy nie doświadczył czegoś takiego.
Podszedł do jednego z przedstawień Sehanine, aby dokonać nieprzyjemnego odkrycia. Miejsce, w którym kiedyś były oczy bogini pozostał tylko obłupany ślad, który niczym opaska ślepca zabraniał dostępu śmiertelnikom do spojrzenia w oczy boga.

Na zewnątrz rozległ się niezrozumiały szept.

A jej tam nie było.





Aranion Ondovaul

Udzielono mu pomocy… Naprawdę ktoś postanowił podjąć ryzyko, aby uratować skórę jednego, stojącego przed pewną śmiercią elfa. Teraz trzeba było tylko zadbać, aby ten akt dobroci nie poszedł na marne.
Był ranny, ale chociaż te rany nie były same w sobie bardzo poważne, to jednak czuł krążącą w jego żyłach truciznę. Nie wiedział jak jest silna oraz jakie szkody może spowodować, ale zdawał sobie sprawę z tego, że powinien szybko się tym zająć tylko… jak? Drowy pewnie posiadały odtrutkę, ale przecież nie wróci teraz do nich i grzecznie nie zapyta czy mają może trochę na stanie.

Ruszył w kierunku, który prowadził byle dalej od drowów wiedząc, że wieczór już dawno za nim i teraz panują warunki przyjazne mrocznych elfom. Odgłosy pogoni w końcu zamilkły, ale to nie sprawiało, że Aranion czuł się lepiej z tą myślą. W końcu drowy mogły poruszać się po cieniach i wypatrywać swojej ofiary swoimi lubującymi się w ciemności oczyma, a może nawet już go znaleźli i teraz tylko się bawią? Czy będzie w stanie sam im się znowu przeciwstawić?

Oparł się o drzewo i wziął kilka głębokich wdechów czując, jak powoli zostają z niego wydzierane siły. Czy to trucizna? Przetarł oczy i rozejrzał się dokładnie. Gdzie teraz powinien się udać, gdzie się udać… Powinien wrócić do miejsca, z którego wyruszyli na ten śmiertelny patrol. Pamiętał, że w tamtym obozie zostało przynajmniej jeszcze kilku jego towarzyszy… bo zostało, prawda?

- Czas upływa, prawda darthirii? - rozległ się cichy, słaby głos przerywając ciszę lasu. Głos mający swe źródło gdzieś z prawej Araniona. - Ale jeżeli chcesz… Możemy sobie pomóc nawzajem…

Kaeru 08-04-2015 16:45

Ellethiel i Thorendil

Jego towarzyszy rzeczywiście nie było. Tak samo jak koni i - o zgrozo - jego torby. Poczuł ukłucie żalu i tłumioną wściekłość. Czyżby właśnie zarazili go złem? Przecież… przecież… to niemożliwe! On tak bardzo się starał!
Szybko, trzeba działać. Zdusić tą chorobę zanim się rozwinie.
Wejście do groty zasłaniał wielki głaz, a Ellethiel mógł być absolutnie pewnym, że nie było go tutaj, gdy schodził na dół. Czyżby spadł z nieba? A może…
Może to sam Corellon Larethian postawił ten głaz, aby bronić spokoju swych zmarłych dzieci?
- Przepraszam! - zawołał pół elf padając na kolana i kłaniając się przed dowodem boskiej ingerencji. - Wybacz mi, byłem naiwny! I głupi! Przyjmę każdą karę!

Nie wytrzmał, strzelił dzieciaka w ucho. Po prostu nie wytrzymał, tak sobie to później tłumaczył. No ale modlić się do kamienia? I to tego który on, Thorendil, sam przysunął? Tego było za wiele jak na zwykła naiwność, to zakrawało na głupotę a tą jak twierdził trzeba leczyć jak tylko się da najwcześniej.
- Całkiem Ci się pomieszało? - Zapytał grzecznie półelfa przechodząc obok niego jakby nigdy nic. Kierował się do kamienia a kiedy przy nim był pozwolił sobie zmienić postać i na powrót zapieczętować wejście.
Ellethiel wpatrywał się z podziwem w poczynania swojego nowego przyjaciela.
- Wiedziałem - powiedział wstając z ziemi i symbolicznie otrzepując pył z kolan. - Cały czas wiedziałem.
- To powinno wystarczyć, na razie. - Stwierdził z uznaniem widząc własne dzieło. Po czym zwrócił się z pytaniem do białowłosego. - I nie można tak było od razu zamiast kusić złodziei?
- To nie do mnie należy decyzja w takich sprawach. - odparł księżycowy elf i rozejrzał się, po czym znowu zwrócił do Ellethiela. - Najwyraźniej twoi znajomi bardziej cenil swoją skórę i konia, niż ciebie… chociaż z jakiegoś powodu wcale mnie to nie dziwi.
- Czy ja… czy my - poprawił się, patrząc na nieprzytomnego Tornisa. - jesteśmy aresztowani?
- A niby kto miałby was aresztować? - Zdziwił się druid. - Róbcie sobie co chcecie.
Nie specjalnie miał ochotę prostować scieżki zabłakanych owieczek, przynajmniej tak długo jak ich działania nie powodowały szkód w naturze. Co innego gdyby poprosili o przewodnictwo duchowe… może nie poproszą.
Releon spojrzał na pół elfa.
- Twój nieprzytomny przyjaciel chciał okraść grobowiec i zabić cię, ale żadne mu nie wyszło. Teraz nie ma innych towarzyszy ani konia, więc zdany będzie tylko na siebie i swój zmysł kierunku w Cormanthorze. Ty zaś… - pokręcił głową. - Twoją winą jest zwykłe niedostosowanie do tego świata, a znalezienie na to lekarstwa będzie jeszcze trudniejsze. - powiedział to spokojnie, wyraźnie jedynie stwierdzając oczywiste dla niego.
- Cormanthor i na to może znaleźć lekarstwo… lecz cena jest spora. - Westchnął ciężko Thorendil.
- Wolałbym znaleźć coś innego - wyznał Ellethiel i zaczął rozglądać się za swoją ulubioną - i w sumie jedyną - magiczną torbą. Może ją zostawili… koń nie był jego, ale na torbę ciężko zapracował! - W sumie… niezbyt wiem o czym mówicie… nie jestem chory. To Tornis jest zazłony.
Przez myśl pół elfa nie przeszłoby by dopuścić do siebie zło! Przecież… no nie można! No jak?
Releon westchnął wyraźnie zaczynając być poirytowanym głupotą mieszańca.
- Jeżeli nie rozumiesz ostrzeżeń, które mogłyby ci pomóc sprawić, że najzwyklej w świecie nie zaprzepaścisz swojego życia, to jedynie los może ci boleśnie uświadomić prawdę.
- Ha! Mam cię!
Zadowolony pół elf znalazł torbę, która wyglądała bardziej na zgubioną niż odłożoną… ale była. Podniósł ją z ziemi i szybko przejżał zawartość. Wyglądało na to, że nic nie zginęło.
- Nauczyłem się wielu rzeczy - przyznał Ellethiel, przyglądając się torbie. - Po pierwsze: nigdy nie ufaj grobowcom. Tam są pułapki i bez wątpnienia wszystkie są po to, aby zrobić komuś krzywdę. Po drugie: nie każdy wielki głaz został przesunięty boską siłą… czyli wszystko można jakoś wytłumaczyć. - Podszedł do Releona i spojrzał mu głęboko w oczy, jakby chciał wwiercić mu się w duszę i dowiedzieć się czy księżycowy elf też nie jest zazłony. Poprzednio Ellethiel się mylił, więc może oni obaj są chorzy na zło?! Nie, na pewno nie! Uratowali mu życie, więc z całą pewnością obaj są sympatyczni! - Będę ostrożniejszy… - zgodził się. - ... ale nie chcę widzieć w każdej napotkanej osobie zabójcy.
Zadowolony zrobił kilka kroków w tył i obejrzał głaz. A trzeba było przyznać, że to był bardzo piękny głaz!
- Co zamierzasz teraz robić? - Thorendil zwrócił się do pół elfa. - Wiesz w ogóle gdzie jesteś i jak tu przeżyć? - Szczerze mówiąc miał co do tego spore wątpliwości.
- Jestem… przy grobowcu. W Cormantorze. - Nie dało się ukryć, że Ellethiel wydawał się rozproszony, zaczął się rozglądać błądząc po lesie wzrokiem. - Powinienem sobie poradzić… do tej pory nie miałem z tym większych problemów. - Wychylił się, jakby chciał zobaczyć coś za ramieniem Thorendila, ale szybko zmienił zdanie i spojrzał w górę. - Muszę kogoś znaleźć. Myślę, że może być gdzieś w Cormantorze… więc muszę go przeszukać.
Oczywiście, że tu będzie! Gdzie indziej miałby być? To na pewno tutaj! Trzeba tylko trochę się porozglądać, popytać i na pewno się znajdzie. Uściskają się, porozmawiają… może nawet wrócą razem do Silverymoon?

- Przeszukać Cormanthor?! - Druidowi zaparło dech w piersi, nawet dla niego który rozumiał leśne ściezki lepiej niż ktokolwiek inny była by to wyprawa na wiele lat. A ten chłopak mówił o tym jakby to był spacerek kwiecistą polaną skąpaną w promieniach wiosennego słońca.
- Wiesz chociaż gdzie zacząć?
- Nie mam pojęcia! Najlepiej od nabliższego miejsca w którym mogę znaleźć jakieś elfy… nie żebyście byli jacyś wybrakowani, przyjaciele - od dawna nie widziałem tak elfich elfów jak wy!
- Najbliższego… Rillifane miej nas w opiece. - Wyszeptał Thorendil pod nosem, nie mniej lepiej go było chyba zaprowadzić niż pozwolić łakać się po lesie. A nuż natknie się tym razem na morderców którzy tylko chcą oddać sztylet właścicielowi, ale najlepiej niepostrzeżenie wprost w brzuch, żeby miał niespodziankę.
- Czyli idziesz w moją stronę, młody. - Dodal tym razem głośno. - Jeśli się pospieszysz wskażę Ci drogę.
- Serio, mogę? Świetnie! - Ellethiel był zachwycony pomysłem Thorendila. - Releonie, a co z tobą?
Księżycowy elf do tej pory przysłuchujący się z kamienną twarzą wymianie zdań pomiędzy Ellethielem a Thorendilem teraz spojrzał na tego pierwszego i odparł:
- Wybaczcie, jeżeli nie udam się z wami, ale moja droga prowadzi dalej moimi obowiązkami. - rzekł, po czym spojrzał na Thorendila, jako tego bardziej… rozsądnego. - Niemniej las się zmienił, na pewno tutaj. Też jesteś tego świadom?
Thorendil spojrzał białowłosemu prosto w oczy. Co miał mówić? Przecież był druidem, jak miał nie poczuć? Ale z tego miejsca niewiele mógł zrobić, pierwej musiał przemyśleć sprawę. Kiedyś już działał z podszeptów serca nie rozsądku, zapłacił też swoją cenę za to.
- Uważaj na siebie Releonie i niech Seldarine Cię prowadzą.
- Wy też uważajcie. Dotrzyjcie do swojego celu bezpiecznie, ochraniani opieką Seldarine. - elf spojrzał dłużej na Ellethiela, po czym wrócił uwagą do Thorendila. - Dziękuję ci za pomoc. - skłonił delikatnie głowę im wszystkim na pożegnanie i ruszył lekkim krokiem w stronę północy.
- Bądź zdrów, Releonie! - zawołał w ślad za nim Ellethiel. - A gdybyś spotkał mojego ojca to powiedz mu, że go szukam!
Zadowolony z nowego towarzystwa Ellethiel podszedł do wciąż nieprzytomnego Tornisa.
- Mam wyrzuty sumienia, że go tu tak zostawiam… - mruknął i sprawdził czy jego były już towarzysz wciąż ma przy sobie miksturkę leczącą, którą zabrał pół elfowi w krypcie. Gdy upewnił się, że nic się nie zmieniło, a fiolka nie pękła w skutek upadku włożył ją spowrotem do kieszeni rabusia.
- Żegnaj, Tornisie, przyjacielu. Mam nadzieję, że spotkasz na swojej drodze dobrych ludzi, którzy wyleczą cię ze zła - powiedział pół elf uroczystym głosem i odwrócił się do Thorendila. - To którędy, dobry panie?
- Skrótem, chodź za mną i póki nie skończę nic nie mów. - Poprowadził pół elfa do najbliższego dębu po drodze śpiewnie wypowiadając inwokację do Rillifane’a. Kiedy podeszli dość blisko położył dłoń na pniu i skupił się. Po chwili złapał Ellethiela za rękę i wciągnął za sobą w drzewko. Kiedy z niego wychodzili byli już na skraju elfiej wioski.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:05.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172