lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu DnD (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/)
-   -   [D&D] Fale ciemności (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/15295-d-and-d-fale-ciemnosci.html)

sheryane 25-06-2015 10:25

Wszystko wydawało się dziać niemal jednocześnie. Koszmarna pantera w kilku susach dopadła wilka. Długie pazury rozorały bok Otta, gdy nie zdążył uskoczyć. Na szczęście umknął przed szczękami bestii. Te zacisnęły się z nieprzyjemnym kłapnięciem, łapiąc jednak wyłącznie powietrze. Biały wilk nie pozostał dłużny. Ostre kły szarpnęły mocno za kawałek skóry i mięśni odstający od kości, wyrywając płat mięsa. Krew nie popłynęła, prawdopodobnie już od długiego czasu nie było jej w tych tkankach. Warkot wilka mieszał się z dziwnym skowytem pantery, gdy szykowali się do kolejnej wymiany ciosów.

Magiczny pocisk stworzony przez Alytha uderzył kobietę dokładnie w środek klatki piersiowej. Niemal w tym samym momencie w jej lewym ramieniu utknęła strzała wypuszczona przez Arine. Niewiele rozminęła się z sercem, ale jednak. Strumyczek krwi spłynął po ręce przeciwniczki, a impet uderzenia nieco nią zachwiał. Było to jednak zbyt mało, by ją spowolnić lub przewrócić. Napastniczka wydała z siebie dziki, zwierzęcy warkot i po kilku kolejnych krokach była już przy magu. Mimo odniesionych ran zwinnie przemknęła obok włóczni. Zamachnęła się sierpem, a jej oczy rozjarzyły się podobnym chorym blaskiem, jak oczy martwej-lecz-żywej pantery. Ostrze zgrzytnęło o puklerz na przedramieniu Alytha, a kobieta zawarczała ze złością.

Kerm 26-06-2015 10:40

Niegościnna mieszkanka kamiennego kręgu była zawzięta i najwyraźniej nie rozumiała, że przybysze nie są zainteresowani jej ofertą. Z drugiej strony - nie da się ukryć - Alyth nie powiedział tego wprost. Od razu przeszedł do czynów, pomijając etap rozmów. Do kogo więc powinien mieć pretensje? Tylko do siebie... Ale, prawdę mówiąc, nie sądził, by jakiekolwiek negocjacje cokolwiek dały.

Zraniona na ciele i duszy pazurzasta panienka zapewne doszła do wniosku, że szkoda marnować pazury na takiego nieobytego człowieka jak Alyth. Wyciągnęła pokaźnych rozmiarów sierp i z zapałem godnym lepszej sprawy zaatakowała przeciwnika.
Jakimś cudem sierp, miast pozbawić maga życia, zrobił tylko rysę na stalowym puklerzu.

Alyth cofnął się o krok, by rzucić kolejny czar.
- Brulanta manoj! - powiedział, a z koniuszków jego palców wystrzelił stożek piekących płomieni. Po polance rozszedł się swąd przypalonych włosów i smród przysmażonego ciała.

sheryane 29-06-2015 09:39

Niegościnną mieszkankę kamiennego kręgu zupełnie nie interesowało ich zdanie na jakikolwiek temat. Uwielbienie do śmierci roztaczającej się dookoła i manifestującej się w tak makabryczny sposób zamierzała najwyraźniej przelać na swoich gości w imię sobie tylko znanej wiary.
Kiedy ogarnęły ją płomienie, krzyknęła donośnie i zasłoniła twarz dłońmi. Ogniem momentalnie zajęły się jej włosy. Na bladej skórze klatki piersiowej wykwitły czerwone plany, a tu i ówdzie szybko pojawiły się wzbierające płynem pęcherze.
Arine natychmiast wykorzystała chwilę bólu i rozproszenia nieznajomej. Z tak bliska nie mogła nie trafić. Strzała wbiła się z impetem w brzuch przeciwniczki, powodując kolejną falę cierpienia. Kobieta zgięła się w pół, wypuszczając z dłoni sierp i łapiąc za wystające drzewce.

Osunęła się na kolana przed Alythem, spoglądając na niego gasnącymi oczami. Oczami, w których nie było już upiornego blasku. Był za to i smutek, i ulga. Twarz kobiety wygładziła się, szpony zmniejszyły się i skróciły, wracając do niemal normalnego rozmiaru paznokci.
- Dziękuję - wychrypiała z ostatnim oddechem i upadła na bok, nieruchomiejąc.
Zwierzęta po drugiej stronie polany przemieniły się w proch, który uniósł się lekko w powietrze, rozwiewając się w ponurą mgłę. Wszystkie w uderzenie serca zniknęły, gdy magia utrzymująca je w nieżyciu przestała istnieć wraz ze swoją stworzycielką. Wszystkie poza jednym…

Potężne uderzenie łapą posłało Otta na jałową ziemię. Impet sprawił, że wilk aż przetoczył się przez grzbiet. Znieruchomiał. Pantera-zombie o oczach jarzących się krwawą czerwienią obróciła się w stronę Arine z ponurym warkotem narastającym w gardle. Ugięła nogi, przypadając lekko do ziemi i pewnym było, że zaraz rzuci się na dziewczynę.

Kerm 30-06-2015 08:59

Ogniste płomienie nie przysporzyły urody na wpół odzianej panience, która przez moment zapewne zastanawiała się - zrobić kilka kroków w tył i zanurkować w śniegu, czy też może kontynuować atak.
I ta chwila niezdecydowania przypieczętowała jej los.

Alyth odetchnął z ulgą, gdy jego oponentka zwaliła się na ziemię, ze strzałą Arine w brzuchu. Z mieszaniną zgrozy i fascynacji obserwował, jak umierająca potworzyca zamienia się normalną kobietę.
Tylko te podziękowania napełniły jego serce wątpliwościami...

Nie zdążył nacieszyć się zwycięstwem, gdy jego radość rozwiała się niczym dym - drugi przeciwnik, biała pantera, miast zginąć wraz ze swą panią, wciąż trwała w swym nie-życiu i zamierzała atakować.
A to znaczyło, że Alyth źle ocenił przeciwników.
Czy z kamiennego kręgu zaraz wyskoczy ktoś jeszcze groźniejszy, niż dotychczasowi wrogowie? Tego nie wiedział, ale wolał - na wszelki wypadek - oszczędzać resztki magii.

Szybki krok, szybki ruch - Alyth stanął między Arine i panterą i zaatakował. Ostrze krótkiej włóczni, dzieło najlepszego targoskiego kowala, wbiło się w bok nieumarłego zwierzaka.

sheryane 03-07-2015 07:29

Alyth wyszarpnął włócznię z cielska bestii. Metalowy grot z nieprzyjemnym zgrzytem otarł się o żebra pantery. Ta jednak zdawała się w ogóle nie czuć bólu. Skorygowała lekko swoją pozycję, obierając za cel maga, który niemal bohaterskim gestem zastąpił jej drogę ku białowłosej. Korzystając z okazji, nieumarłe stworzenie z warkotem skoczyło na mężczyznę i z impetem uderzyło w niego całym swoim ciężarem. Alyth próbował przeciwstawić się bestii, ale była zbyt silna. Padli na spękaną ziemię. Mag poczuł, jak pazury lewej łapy wbiły mu się w bark. Druga łapa, już nie w pełni sprawna, omsknęła się tylko po oczkach koszulki kolczej. Być może przeciwnik nie odczuwał bólu, ale rany dawały mu się we znaki.

Bywa, że w niebezpieczeństwie wzrasta człowiekowi percepcja. Wszystko staje się wyraźniejsze, ostrzejsze, a czas jakby zwalnia. W tej ulotnej chwili młody Wynne miał wątpliwą okazję podziwiać z bliska urodę żywego trupa. Upiorny, szkarłatny blask w oczach; szara sierść odłażąca kępami tu i tam; nieprzyjemny fetor rozkładu bijący od zwierzęcia... I zęby. Pożółkłe, nienaturalnie wydłużone zęby zbliżające się ku jego twarzy.
Nim jednak zdążyły zacisnąć się na szyi maga, z dużym prawdopodobieństwem kończąc jego nie tak długie życie, rozległ się szept cięciwy i cichutki świst strzały. Zwierzę zamarło, a drzewce pocisku wystawało mu z czaszki. Odrobinę więcej siły i być może grot przeszedłby na wylot. Tyle jednak wystarczyło.
Oczy pantery zgasły momentalnie, gdy magia nie mogła już podtrzymywać jej istnienia. Z jej ciała zaczął sypać się proch drobny niczym popiół. Cała, poczynając od rany w głowie, przeistoczyła się w popielatoszary posąg. Uderzenie serca później figura rozmyła się w powietrzu, a popiół rozwiał się całkowicie, nie pozostawiając ani śladu na odzieniu maga.

Zapadła znajoma, niczym nieprzerywana cisza. Arine, upewniwszy się, że to już koniec, podała dłoń Alythowi, by pomóc mu wstać. Rzuciła krótkie, niespokojne spojrzenie na jego ranę. Widząc jednak, że nie jest specjalnie groźna dla zdrowia, łowczyni czym prędzej podeszła do Otta. Wilk zaskomlał cicho, gdy poczuł jej dotyk. Podniósł łeb i zapiszczał żałośnie. Trzy głębokie rany biegły przez jego bok, odcinając się wyraźną czerwienią od białej, nawet ubrudzonej ziemią, sierści. Arine wyciągnęła z torby bandaż i zajęła się zakładaniem prowizorycznego opatrunku. Złowieszcze, cierniste chaszcze nie rozstąpiły się przed bohaterami. Wciąż zagradzały im drogę.

Kerm 04-07-2015 16:28

Alyth zrozumiał, i to aż za dobrze, co to znaczy spojrzeć śmierci prosto w oczy. A może nie tylko w oczy... Wystające z cuchnącej paszczy kły były bliżej, a na dodatek wyglądały groźniej, niż czerwone oczy.
A potem, niespodziewanie, ku niekłamanej uldze Alytha, błysk w krwawych ślepiach zgasł, a ciężar przygniatający maga zniknął, jakby go nigdy nie było.

- Dzięki - powiedział mag podnosząc się z ziemi. Podwójne podziękowania - i za pomocną dłoń, i, przede wszystkim, za strzałę, która zakończyła drugie życie pantery.


Dokoła panowała cisza, a po nieumarłych zwierzakach nie został nawet cień śladu. Gdyby nie rana i zwłoki półnagiej kobiety można by uznać wszystko za przywidzenia.
No i te kolczaste pnącza, które jakoś nie chciały zrozumieć, że zabawa się skończyła.

Alyth rozejrzał się dokoła, zastanawiając się, czy czasem zza kamieni nie wyskoczy jeszcze ktoś trzeci. Najważniejszy. Wszędzie jednak panowała niczym niezmącona cisza.
Nawet jeśli była to cisza przed kolejną burzą, to Alyth miał zamiar miał zamiar maksymalnie ją wykorzystać. A że Arine dawała sobie radę z Ottem, więc jemu pozostało zająć się własnymi ranami.

Ciekawe, czy miałeś czyste pazurki, pomyślał, po czym częściowo ściągnął kurtkę, oderwał rękaw koszuli i obficie polał ranę krasnoludzkim spirytusem, który co prawda nie do tego miał służyć, ale inne zadania też mógł spełniać.
Zapiekło przeokropnie. Alyth zagryzł wargi, podmuchał trochę (co miało znaczenie tylko i psychologiczne), zabandażował ranę, a potem ubrał się szybko, bo na polance było równie zimno, jak lesie, chociaż śniegu nie było tutaj nawet odrobiny.
Widocznie panienka, póki jeszcze żyła, była mrozoodporna, lub miała bardziej gorąca krew, niż Alyth.


Obszedłszy polankę dokoła Alyth wrócił do punktu wyjścia.
Całą wszędzie wokoło rosły gęste pnącza, o kolcach długości palca, a ostrych niczym dobra igła. I nigdzie nie było najmniejszej nawet szczeliny, dzięki której można by opuścić to dziwne miejsce, nie zostawiając na wspomnianych kolcach całej skóry.
Alyth miał wrażenie, że nie pomogłaby mu ani skórzana kurtka, ani nawet koszulka kolcza.

Na moment zatrzymał się przy leżącej dziewczynie, której uroda zdecydowanie zyskała po śmierci. Nie interesował go jednak jej nagi biust - nie był ani nekromantą, ani nekrofilem. Miał jedynie nadzieję, że może dzięki niej znajdzie sposób na wydostanie się z tej pułapki. Niestety, dziewczyna miała tylko skromny naszyjnik - zawieszony na rzemyku błękitny kamyk, przypominający Alythowi ładnie oszlifowany turkus.
Łup by to był niezbyt wielkiej wartości, chociaż dziewczyny lubiły takie ozoby, jednak Alyth nie zamierzał zabierać tego drobiazgu.

No i był jeszcze sierp - pokryty resztkami krwi i tak zardzewiały, że aż dziw, ze się jeszcze nie rozpadł.
Alyth spojrzał na sierp, potem na otaczające polankę pnącza i pokręcił głową z niedowierzaniem. Nie sądził, by to ostrze poradziło sobie z plątaniną gałęzi.

- To co robimy dalej? - zwrócił się do Arine, która właśnie skończył opatrywać wilka. - Zwiedzimy to miejsce? - Wskazał na kapienny krąg, który do tej pory omijał szerokim łukiem, nie chcąc pozbawiać dziewczyny odrobiny przyjemności.

sheryane 06-07-2015 10:37

- Zostań - powiedział Arine cicho, nie pozwalając wilkowi wstać.
Otto posłucznie położył się na ziemi i odetchnął głęboko, wypuszczając powietrze z cichym, niskim piskiem niezadowolenia. Posłusznie jednak nie ruszył się z miejsca, odpoczywając po walce.
- Chodźmy - zgodziła się Arine, łapiąc na wszelki wypadek łuk w dłoń.
Oboje byli przygotowani na każdą ewentualność, cokolwiek - albo ktokolwiek - mogło oczekiwać na nich w kręgu, nie powinno ich zaskoczyć.
Polana nie była duża, więc szybko przemierzyli odległość dzielącą ich od menhirów. Na szczęście między kamieniami tworzącymi krąg nie krył się już nikt więcej. Polana była pusta.

W środku jednak znajdował się kamienny podest w formie idealnego sześcianu. Każda krawędź miała trzy, może cztery, stopy; każdy bok był idealnie płaski. Z pewnością to nie natura go stworzyła i umieściła w tym miejscu. Jedynie na wierzchu został ozdobiony małym, płytkim wgłębieniem, tuż nad powierzchnią którego unosił się kamień wielkości paznokcia kciuka. Był zupełnie gładki, biały niczym śnieg. Jego kształt przywodził na myśl łzę. Obracał się powoli dookoła własnej osi, jaśniejąc delikatnie, jakby odbijał słabe światło słońca, które jednak w ogóle nie docierało na polanę. Jedyna iskierka jasności w tej ponurej okolicy.
Alyth, mimo że nie dysponował mocą wykrywania magii, czuł, że kamień nią emanuje. Nie potrafił jednak określić choćby aury ani niczego innego, co podpowiedziałoby mu, skąd się tutaj wziął i czy przypadkiem nie był źródłem całej sytuacji. Wynne nie chciał ryzykować bezpośredniego kontaktu z czymś tak nieprzewidywalnym i potencjalnie niebezpiecznym. Sięgnął po sakiewkę i ostrożnie wsunął ją pod lewitującą białą łzę, tak by pociągnąwszy za sznureczek, złapać kamień do środka bez dotykania go. Choć operacja wymagała dużo skupienia i zręczności, udało mu się wykonać manewr. Musiał jedynie pociągnąć nieco mocniej sakiewką, by kamień opuścił zagłębienie w podeście.

Nagle cała magia, którą Alyth czuł, rozpłynęła się. Zupełnie jakby ktoś szarpnął za pasmo Splotu, rozwiązując jego węzeł. Bezgłośne, niewidoczne fale mocy zaczęły rozchodzić się od podestu niczym kręgi na wodzie. Opływały maga i łowczynię, nie czyniąc im jednak żadnej krzywdy. Gdy docierały do krawędzi wypalonej ziemi, bez problemu przenikały przez roślinność i rozwiewały otaczającą ją mgłę.
Wtem zatrzęsła się ziemia... Cierniste krzewy otaczające polanę zadrżały, walcząc zapewne z tym, co odsyłało je w niebyt. Menhiry zatrzęsły się w posadach, a kamienny podest zszarzał i zmurszał. Alyth i Arine nie czekali - cofnęli się poza krąg, szykując się do ucieczki z polany. Dobiegli do Otta, by pomóc zdezorientowanemu wilkowi. Już mieli bezpiecznie opuścić złowrogie miejsce, gdy całą trójkę pochłonęła ciemność.

***

Gdy Alyth otworzył oczy, leżał w śniegu, a wysoko nad nim krzyżowały się gałęzie wiecznie zielonych drzew. Usiadł szybko, rozglądając się dookoła, by rozeznać się w sytuacji. Na wyciągnięcie ręki obok niego leżała Arine, również na plecach. U jej boku spoczywał Otto, oboje oddychali spokojnie, jak we śnie. Mag sprawdził sakiewkę. Uspokajający ciężar świadczył o tym, że kamień wciąż w niej jest. Nie emanował już tak silną magiczną aurą, wciąż jednak dało się wyczuć, że zostało w nim trochę Splotu.
Przed nimi rozciągała się niewielka polana, na której spoczywało niedźwiedzie truchło. Alyth był pewny, że to ten sam zewłok, który minęli w poszukiwaniu źródła dziwnych śmierci. Znajdowali się w miejscu, w którym wkroczyli w mgłę.

Młody Wynne przypomniał sobie coś jeszcze. Obraz, który nawiedził go, gdy przyszła ciemność. Widział zrujnowaną posiadłość pośród bagiennej okolicy. Wydawała się opuszczona, być może porzucona. Dookoła nie było żywej duszy. Jedynie zimna mgła unosiła się wśród drzew.
Widok ten rozpłynął się jednak w mroku nieświadomości, nim mag zdołał zapamiętać więcej szczegółów.

Kliknij w miniaturkę

Tymczasem po otaczającej grupkę mgle nie zostało ani śladu. Mag spojrzał w niebo. Słońce powoli rozpoczynało swą wędrówkę za horyzont. Gdzieś między drzewami przeleciał mały, szary ptaszek, ćwierkając wesoło. Zdawało się, że wszystko wróciło do normy.

Kerm 06-07-2015 17:52

Jeśli to coś w kręgu - podest i kamień w kształcie łzy - nie było związane z tym, co się działo na polance, to Alyth był gotów zjeść swój kapelusz. To znaczy jak wróci do Targos.
Zerknął do sakiewki chcąc sprawdzić, czy jego "trofeum" tam stale było. Opalopodobny kamień o nietypowym kształcie leżał spokojnie na dnie sakiewki - nie świecąc, nie lewitując, lecz stale emanując delikatną magią - niepozorną w porównaniu z tą, która działała na polance.
Ale magia w tym była. była. Może Iria zdoła coś powiedzieć na jej temat? Albo ktoś w Targos...
Mimo wszystko wolałby wiedzieć coś więcej o magii, którą miał zamiar nosić w kieszeni.

Wstał, a potem przespacerował się kawałek, chcąc się upewnić, że się nie mylił, że faktycznie trafili tam, skąd przyszli, tam, gdzie zaczęła się ich przygoda z mgłą.
Był i trup niedźwiedzia, i ślady - zarówno ich, jak i kotowatego stwora. Nie było tylko ściany mgły, która stanowiła granicę między światem ludzi a światem panny z pazurami i magicznymi bestiami.
Czy gdyby dalej poszedł tą drogą, to doszedłby do polanki z kamiennym kręgiem? Do nieżyjącej władczyni nieumarłych zwierząt?

Nic nie stało na przeszkodzie, by to sprawdzić, ale prócz śladów na śniegu pozostały równie realne, a dużo bardziej bolesne ślady na ramieniu Alytha, a to sugerowało zwiększoną ostrożność.
No i słońce nie stało zbyt wysoko. Mieli akurat tyle czasu, by wrócić przed zmrokiem do Irii.

Przyklęknął przy śpiącej dziewczynie.

- Dobry wieczór, szanowna panienko - powiedział Alyth. - Pora otworzyć oczęta. Nie można się wylegiwać godzinami na śniegu - zażartował.
- Mhmm... - mruknęła leniwie Arine.
Po chwili jednak otworzyła oczy i zerwała się do pozycji siedzącej.
- Co się... - Rozejrzała się uważnie.
Jej dłoń spoczęła na miękkiej sierści leżącego obok wilka, który podniósł łeb, czując jej dotyk.
- Już po wszystkim? - zapytała, jakby to Alyth miał znać odpowiedź.
- Tak - potwierdził, nie do końca czując tę pewność. Gdzie w głębi pamięci majaczyła wizja domostwa, skrytego na bagnisku, spowitego mgłą, podobną do tej, jaka do niedawna okrywała znaczą połać lasu.
- Dobrze się czujesz? - spytał. - Musimy dotrzeć do Irii zanim słońce zajdzie, a Otto nie będzie mógł zbyt szybko biec.

Liczył na to, że Arine nie wpadnie na pomysł, by wrócić na tajemniczą polankę. A gdyby przypadkiem jednak chciała to zrobić, to on z kolei miał zamiar zrobić wszystko, by wybić jej z głowy ten nierozsądny pomysł. I miał nadzieję, że Otto mu w tym pomoże.

- Służę pomocną dłonią - powiedział wstając i podając dziewczynie rękę.

sheryane 07-07-2015 10:31

Arine skorzystała z pomocy Alytha. Podniosła się ze śniegu i otrzepała dłońmi spodnie.
- Tak, w porządku. Dziękuję - odpowiedziała.
Przyklęknęła przy wilku, który polizał jej palce, po czym wstał chwiejnie. Dziewczyna obdarzyła go ciepłym uśmiechem, który jednak nie zgasił niepokoju w jej oczach. Wstała również i popatrzyła w las za sobą. Być może przez chwilę rozważała powrót do kręgu. W końcu jednak odwróciła się w stronę maga i uśmiechnęła się delikatnie.
- Racja. Powinniśmy wracać. Iria z pewnością poradzi coś na te rany.

Nie zwlekali dłużej. Ruszyli w drogę powrotną przez las, wracając niemal po własnych śladach. Wszystko wyglądało prawie tak samo jak wcześniej. Jedyną różnicą było to, że przyroda wręcz tętniła życiem - przynajmniej w porównaniu do stanu poprzedniego. Widzieli niejednego ptaka, który szybował gdzieś nad drzewami; kilka mniejszych przeskakiwało z gałęzi na gałąź w koronach drzew. Gdzieś kątem oka dojrzeli nawet przemykające mniejsze zwierzątko… Królika? Może lisa? Otto tylko popatrzył w tamtą stronę, ale nie miał najmniejszej ochoty na pogoń.

Spacer lasem nie był tak ciężki z uwagi na mniejszą ilość zalegającego śniegu. Dopiero na otwartej przestrzeni zaczęły się trudności. Przede wszystkim, zgodnie z przewidywaniami Alytha, Otto mocno ich spowalniał. Wilk brnął przez śnieg z wywieszonym językiem, rzężąc cicho z każdym oddechem. Arine spoglądała na niego raz po raz niespokojnie i od czasu do czasu zachęcała ciepłym słowem do dalszego wysiłku. Zwierzęcy przyjaciel zwykle odpowiadał na to krótkim szczeknięciem i machnięciem ogona, zupełnie jakby chciał pokazać, że wszystko jest dobrze.

Droga powrotna zwykle trwa krócej niż droga do celu. Tak było i tym razem. Choć zapadający zmrok i obniżająca się jeszcze bardziej temperatura znaczyły upływ czasu, wkrótce na horyzoncie zamajaczyła chatka Irii. Wizja ciepłego schronienia, opatrzenia ran i gorącej herbaty wydała się niezwykle kusząca. Czasem tak niewiele brakowało do szczęścia.
Niebawem ich uszu doszły ciche, radosne parsknięcia Delty i Omegi. Oba konie uwiązane były na długich lonżach do palika w ziemi, wewnątrz poletka otoczonego małym płotkiem. Rozsiodłane i okryte ciepłymi pledami wydawały się całkiem zadowolone z widoku swoich jeźdźców. Ledwo cała trójka zbliżyła się do ogrodzenia, drzwi budyneczku otworzyły się.

- Jesteście już. Martwiłam się - przywitała ich Iria, usuwając się z przejścia i gestem zapraszając ich do środka.
Kobieta powiodła wzrokiem od opatrzonego boku Otta, przez ramię Alytha, do Arine, która jako jedyna wyszła ze starcia bez szwanku.
- Siadajcie, rozgośćcie się - poleciła, po czym zniknęła na chwilę w przejściu do drugiego pomieszczenia.
Krzątała się tam trochę, po czym wróciła, niosąc naręcze świeżych bandaży i dwa ceramiczne słoiczki. Położyła wszystko na stole i obejrzała uważnie ranę maga.
- Pozwolisz, że najpierw zajmę się nim - bardziej powiedziała, niż zapytała, i natychmiast przyklęknęła przy wilku, który w tym czasie klapnął ciężko na podłogę przed kominkiem. - Opowiadajcie, coście znaleźli - poprosiła, zdejmując założone przez Arine bandaże.

Kerm 07-07-2015 12:48

Arine skupiła swą uwagę na wilku, więc ciężar zdania relacji spoczął na Alythu.

- Gdy weszliśmy w las - zaczął opowieść - trafiliśmy na dziwną mgłę. I na białego niedźwiedzia, poszarpanego na strzępy. W zasadzie powinniśmy byli wtedy zawrócić, ale chcieliśmy się dowiedzieć, co mogło być przyczyną takiego dziwnego zjawiska, więc poszliśmy dalej. W końcu trafiliśmy na polankę z kamiennym kręgiem i dziwnymi zwierzętami. - Pominął historię z irbisem, rozszarpanym przez Otto. Wszak wtedy powinni byli zawrócić...
- Niezbyt gościnna mieszkanka tego miejsca, skąpo odziana panienka z bardzo długimi pazurami, zaatakowała nas, do spółki ze swoim zwierzakiem, śnieżną panterą - mówił dalej. - Na szczęście Arine świetnie strzela, więc udało się nam je pokonać.
- A Alyth jest zdolnym magiem, więc żyjemy - odezwała się dziewczyna, która wraz z Irią uklęknęła przy wilku.
Gdy starsza kobieta opatrywała jego rany, Arine głaskała go uspokajająca po pysku.
- Niestety okazało się, że wokół polanki wyrosły pnącza, nie pozwalające się wydostać - kontynuował Alyth, skinięciem podziękowawszy za komplement. - Można było spróbować je podpalić, albo porozcinać, ale najpierw do końca obejrzeliśmy polankę. W środku kręgu znaleźliśmy postument i unoszący się kamień. Coś na kształt białej łzy. Gdy ją zabrałem, wtedy wszystko zniknęło - dokończył. - Więc wróciliśmy.
- Skoro zniknęło… To powinien być chyba koniec tych bezsensownych śmierci - odparła Iria, przemywając namoczonym wodą bandażem rany wilka. - Dziękuję wam za pomoc. Nie spodziewałam się czegoś takiego - dodała, sięgając po słoiczek z maścią.
- My też nie - powiedział Alyth. - Prawdę mówiąc powinniśmy byli wcześniej zawrócić - dodał szczerze. - A czy to całkiem koniec, to nie wiem... Została ta łza. No i miałem jeszcze taką dziwną wizję... - Potarł dłonią brodę.
- Wizję? - zapytały Arine i Iria niemal jednocześnie.
- Nie chciałem ci nic mówić, bo pewnie chciałabyś dalej szukać - powiedział Alyth pod adresem dziewczyny - a musieliśmy przecież wrócić. Przez moment widziałem stary dom, rezydencję właściwie, na jakichś moczarach. I wszystko otoczone mgłą. Ile ta wizja zaraz zniknęła. Może mi się tylko zdawało…
- Nie kojarzę nic takiego w okolicy - powiedziała ostrożnie Iria.
- Ani ja - odparła Arine.
- A ten kamień - odezwała się zielarka. - Mogłabym go potem zobaczyć?
- Tak, oczywiście - odparł Alyth. - W naszej okolicy dość trudno znaleźć bagna. Będę musiał porozmawiać z ojcem. Może on coś wie więcej.
- Północ raczej nie sprzyja moczarom - przytaknęła Iria.
Kiedy już posmarowała maścią oczyszczone rany, pozostało tylko założyć opatrunek.
- Arine, kochana, zaparz nam wszystkim herbaty - poleciła. - A ty możesz zdejmować już górę - zwróciła się z uśmiechem do Alytha, kończąc opatrywanie wilka.
Alyth posłusznie ściągnął kurtkę i pokazł zielarce prowizorycznie założony opatrunek.
- Krasnoludzki spirytus - wyjaśnił. - Nie miałem nic lepszego pod reką.
Kobieta zdjęła opatrunek i przyjrzała się ranie.
- Dobrze zrobiłeś. Cholera wie, co mogło się wdać…
Czystym bandażem przemyła ranę i rozsmarowała wokół niej trochę maści. Specyfik pachniał przyjemnie ziołami i pozostawiał na skórze delikatne uczucie chłodu, które koiło ból.
- Nie będzie trzeba nawet szyć - skwitowała z uśmiechem Iria, zakładając świeży opatrunek.
- Blizna, żeby się chwalić panienkom - szepnął Alyth z kpiącym uśmiechem. - Dziękuję. Od razu lepiej.
- Po prawdzie, to chciałam wam dać odrobinę maści, żeby blizny nie było… Ale jeśli ci zależy, wystarczy nie smarować - odpowiedziała równie konspiracyjnym szeptem.
Tymczasem Arine podeszła do stołu i postawiła na nim trzy kubki z parującą zawartością. Iria przesunęła maści i pozostałe bandaże na skraj blatu.
- To pokaż ten kamień, proszę - poleciła magowi.
Alyth rozwiązał sakiewkę i wysypał jej zawartość na stół. Mimo wszystko nie był pewien, czy łzę można bezkarnie dotykać.
Cała trójka wbiła spojrzenie w bogom ducha winien kamyczek.
- Czuć od niego magię - powiedziała Iria, nie stwierdzając tym samym nic, czego Alyth już by nie wiedział. - Mówisz, że to było w centrum tego kręgu i wszystko zniknęło, gdy to zabrałeś? - zapytała, by mieć pewność.
- Tak - potwierdził. - Unosił się tuż nad powierzchnią kamiennego postumentu. Sześcianu o takich mniej więcej - pokazał dłońmi - rozmiarach.
W izbie zapadła cisza. Troje ludzi przyglądało się białemu kamieniowi. W końcu Iria ujęła łzę w dłoń, łapiąc ją między kciuk a palec wskazujący i spoglądając na nią pod światło płynące od ognia tańczącego w kominku.
- Przykro mi, ale nie powiem wam nic odkrywczego na ten temat. Moim zdaniem to maleństwo musiało zadziałać jako jakiegoś rodzaju katalizator lub spoiwo. Być może przy odpowiednich umiejętnościach można go wykorzystać do skupienia potężnej magii i utrzymania jej w miejscu przez dłuższy czas - wzruszyła lekko ramionami, odkładając kamyk na stół.
- Co mogę wam powiedzieć na pewno… W okolicach Luskan mieszka mój stary znajomy. Jest czarodziejem. Takim klasycznym - Iria uśmiechnęła się lekko do Alytha. - Lubi takie cacka. Na pewno będzie wiedział coś więcej na ten temat.
Alyth odpowiedział uśmiechem.
- W takim razie, gdy tam będę, to go odwiedzę - zapewnił. - Kogo mam szukać?
W Luskan mieszkało paru magów; po co miał chodzić i stukać od drzwi do drzwi.
- Pytaj o Ramsaya Rudobrodego. Na pewno go tam znają w mieście - odpowiedziała Iria.
- Mam nadzieję, ze będzie coś wiedzieć - stwierdził Alyth.
Gorzej, jeśli sobie zażyczy standardową cenę za usługę, pomyślał. Wtedy będę musiał poszukać jakiegoś maga, któremu będę mógł wyrządzić przysługę, za którą on będzie się musiał zrewanżować. A czasu pewnie będę mieć dosyć, bo Methir wywali mnie na zbity pysk gdy tylko się dowie, na co naraziłem jego jedynaczkę.
- Jeśli nie będzie wiedział, to z pewnością będzie znał kogoś, kto posiada odpowiednie kwalifikacje - zapewniła Iria.
Alyth schował kamyk do sakiewki.
- Arine... - spojrzał na dziewczynę - mam nadzieję, że nie chcesz podróżować w środku nocy. Świetna herbata. - Upił łyk.
Dziewczyna zerknęła na śpiącego przy kominku Otta, a następnie przeniosła wzrok na Irię.
- Wolałabym nie. Moglibyśmy zostać tutaj?
- Ależ tak. Co to za pytanie, nie puściłabym was stąd w takim stanie o tej porze - kobieta wręcz oburzyła się. - Tyle że dam wam koce i będziecie musieli ułożyć się tu na podłodze. Nie mam za wiele miejsca - dodała przepraszającym tonem - A i kolację jakąś zaraz przygotuję.
- Z pewnością to lepsze, niż nocleg na śniegu - zażartował Alyth. - I do tego kolacja... Marzenie wprost... Ojciec nie będzie się martwić? - zwrócił się do Arine.
- Ch… Chyba nie. Nie powinien - odpowiedziała, ale wyraźnie nie była przekonana. - Na pewno nie byłby też zadowolony, gdybyśmy wrócili w środku nocy. - Wzruszyła lekko ramionami.
- Jest wyjście - powiedział Alyth. - Ty i Otto zostaniecie tutaj, a ja pojadę. Za dwie godziny będę w Targos.
- O nie! - Arine sprzeciwiła się natychmiast. - Żeby potem było, że nie umiem sobie sama poradzić na krótkim wypadzie? To już wolę jutro mierzyć się z jego niezadowoleniem z powodu przedłużonej nieobecności. Poza tym jestem dorosła. - Dziewczyna naburmuszyła się. - Albo jedziemy razem, albo zostajemy razem - powiedziała zdecydowanym tonem.
- Bez wątpienia jesteś dorosła - potwierdził Alyth tłumiąc uśmiech, co tym łatwiej mu przyszło, że mógł się schować za kubkiem z herbatą. Zdecydowanie widać, żeś dorosła, pomyślał. Szczególnie w niektórych miejscach to widać. Tego jednak wolał na głos nie mówić.
- Zatem kolacja i nocleg dla was, Otta i koni - podsumowała Iria, ucinając dalszą dyskusję w tym temacie. - Zwierzęta na zewnątrz będą bezpieczne - zapewniła, by zdusić ewentualne niepokoje już w zarodku.
- Powiemy im później dobranoc - z poważną miną oznajmił Alyth.

Iria zostawiła młodych przy stole i zajęła się organizowaniem kolacji. Najpierw z tyłów domku przyniosła trochę świeżych placków owsianych, dwie słodkie konfitury z owoców i miskę marynowanych warzyw. Nad ogniem w kominku podgrzała nieco wędzonego mięsa, którego przyjemny zapach momentalnie zdominował wszelkie inne wonie w pomieszczeniu. Podała mięsiwo na dużym półmisku, przyniosła trzy talerze i trzy pary sztućców. Zniknęła jeszcze na chwilę, by powrócić z lnianym workiem, który zawiesiła na jednym z haczyków przy drzwiach.
- Trochę suchego chleba, który ostał mi się po ostatnich zapasach. Możecie poczęstować konie, jak powiecie im dobranoc - powiedziała z uśmiechem i dołączyła do młodych, by wraz z nimi spożyć kolację.
- Dziękuję w ich imieniu - uśmiechnął się Alyth, po czym wraz z paniami zaczął się częstować tym, co znajdowało się na stole.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:16.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172