lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu DnD (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/)
-   -   [D&D FR] Zaginiona kopalnia Phandelver (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/16352-d-and-d-fr-zaginiona-kopalnia-phandelver.html)

Sayane 24-02-2017 08:37

Wspólne cd.
 
Joris pokiwał głową. Chciałoby się podziękować. Powiedzieć, że nie ma za co. Ale jakoś nie szło.
- A nie wiecie panie Rockseeker jakie tu jeszcze w tym zamku monstra mogą być? Może co słyszeliście, albo obaczyliście? - zmienił temat.
- Cholera wi - burknął krasnolud, wyrwany zamyślenia. - Jak mnie tu przytaskali to nietomny byłem. Potem kręciło się tego zielonego tałatajstwa sporo; jeden taki gruby mały chyba rządził resztą pokurczy. Magus ludzki był, ale to już wiecie - wskazał głową oparty o ścianę kryształowy kostur. - I niedźwieżuków trochę. Ale dla mnie każdy jeden tak samo wygląda; no i okazji do liczenia za bardzo to nie miałem - znacząco pomasował się po siniakach. - Banda z łupami raz przyszła, ale nie wiem czy ta co nas schwytała, czy jakaś inna.
- Tam na zewnątrz wciąż czają się zieloni. Wyrzuciliśmy na zewnątrz ciała przywódców, to pewnie da im do myślenia - Turmalina poważnie powiedziała, gdy wróciła spod drzwi - Albo uznają że nie ma co z nami zadzierać, albo ktoś będzie chciał zostać nowym wodzem. W drugim przypadku może dajmy im czas do rana by się trochę przetrzebili, co?
-Dobrze żeś zdrów i cały- głos w końcu zabrała Ognistowłosa -Ale chyba na równi uraduje mnie dzień czy dwa spędzone na przemian przy stole w biesiadnej izbie i w łóżku- wzruszyła ramionami. Wojowniczka przez ostatnie dni zdążyła wypić tyle naparu leczniczego, że gdyby raz jeszcze miała wziąć to do ust, chyba by zwymiotowała.
- To co teraz? - spytał Gundren spoglądając na zamknięte sztabą drzwi. - Wejść to raz, trza jeszcze jakoś stąd wyjść. Mówisz Turmi, żeby nocować w tej zapchlonej norze?
- Kamyczek mały nawet nie mruknie jak się do niego uśmiecham, a co dopiero jak miałabym zacząć budzić ziemię do walki. Nic z tego. Tori wymodliła co miała, wszystkie prawie flaszki leczące poszły... jeżeli tam na zewnątrz czai się coś więcej niż trzy gobliny na krzyż to po nas - Turmalina rzekła poważnie, po czym uśmiechnęła się i dodała - Drzwi są solidne, sztaba też, jeszcze dodatkowo na noc zabarykadujemy. Może tu śmierdzi, ale jak się wyśpimy, spuścimy łomot wszystkiemu co jest z drugiej strony.

Yarla nie była zbyt optymistycznie nastawiona do tego pomysłu. Zwyczajnie miała dość znoszenia bólu i utoczonej krwi i przeszła jej ochota na więcej. Z drugiej jednak strony mieli ciągle resztę zamku do splądrowania a to oznaczało ewentualne łupy.
-A więc nocujem tutaj?- spytała ogół by się upewnić.
- Jesteście zbyt osłabieni by wychodzić teraz na zewnątrz… nie wiadomo co jeszcze spotkamy w tym zamku. Rozsądniej zostać tu na noc, zregenerować się i rankiem oczyścić resztę z gobliństwa… - Melune nie miała najmniejszej ochoty wyściubiać teraz nosa z komanty. Może i w niej śmierdziało śmiercią, ale była w miarę bezpieczna.
-Zregenerować…- prychnęła śmiechem komentując słowa kapłanki.
- Pomodlę się za twe zdrowie do świetlistej Selune - odparła z uśmiechem półelfka. - Rankiem będziesz pełna sił obiecuję…
Wojowniczka skinęła tylko głową, biorąc słowa towarzyszki za pewnik. Yarla nie czekając na pozostałych powiodła wzrokiem po pomieszczeniu, szukając najdogodniejszego miejsca na odpoczynek.

Melune zajęła jeden z kątów pomieszczenia rozkładając cienkie derki, używane przez podróżnych za prowizoryczne łóżka. Najwyraźniej półelfka miała już dość. Rozdziewając się ze zbroi i całego rynsztunku, uklęknęła pod ścianą chwytając za medalion u szyi. Nienagabywana przez resztę, zmówiła dziękczynną modlitwę, następnie pochwalną, by na koniec poprosić o łaskę swej Pani, po czym udała się na spoczynek pod wściekle czerwonym kocem w egzotyczne wzory ludów z dalekich, gorących krain.

Yarla również z wielką ulgą pozbyła się ciężkiego żelastwa z barków. Zbroja wyraźnie chroniła lepiej, lecz jak to w życiu bywa kosztem czegoś. W tym wypadku był to czas na zakładanie i zdejmowanie, oraz ta przeklęta waga

-Kiedyś kupię zbroję z mithrilu…- marudziła pod nosem. Kiedy w końcu jej pancerz leżał w postaci kupki z jego elementów, wojowniczka przyciągnęła obok dwie niedźwiedzie, śmierdzące piżmem futra i ułożyła się na nich, obserwując Turmalinę rozprawiającą z Jorisem.
-Jeśli ja kopnę w kalendarz, to nie traćcie czasu. Weźcie moje rzeczy i a trupa możecie sfajczyć. Przynajmniej oszczędzi wam to zachodu…- rzekła, wkładając ręce pod głowę -Dobrej nocy- odwróciła się plecami do reszty i zamknęła oczy z głęboką nadzieją, że szybko uśnie.

TomaszJ 24-02-2017 09:51

W tym czasie Turmalina delikatnie położyła ciało Anny na ziemi. Paskudne rany od macek i dzioba skupiły się na głowie i szyi, ale całe szczęście oszczędziły twarz ich towarzyszki.
- Turmi… - myśliwy zwrócił się do krasnoludzicy gdy ta chciała podnieść ciało. Wskazał głową na Marduka, który akurat odpoczywał - Lepiej, żeby to on zrobił. Zostaw teraz.
- Nie, Joris. Jej śmierć to moja odpowiedzialność, jestem jej to winna - odpowiedziała Krasnoludka - Ja dowodziłam tym wypadem i pod moją komendą zginęła.
Obejrzała się na Marduka i dodała
- Poza tym nie wypada by chłop obmył ciało martwej kobiety. I bardzo wątpię czy będzie potrafił nałożyć podkład i czernidło, że już o różu na policzki nie wspomnę. Choć to elf, mogę się mylić.
- Podkład… - Joris wyraźnie nie zrozumiał o czym mówiła, ale pokręcił tylko głową - Po prostu to on chciał ją stąd wynieść. I myślę, że on powinien. My mieliśmy co innego na głowie. Ale wtrącać się nie będę. Zrobisz jak uważasz.
Turmalina przyciągnęła Jorisa do siebie i powiedziała mu szeptem - Piryt, nie wkurzaj mnie! Jakbyś nie zauważył, nasz mężny elfi rycerz zwyczajnie dawał nogę, Ani używając za pretekst.
Joris z początku nie odpowiedział. Spojrzał na Turmalinę, potem na ciało Anny, nad którym stali.
Twoja odpowiedzialność Turmalino.
- Ano zrobię, bo jakbyś nie zauważył, sami daliście mi przywództwo! - odwarknęła mu Turmi - I tak moja - Powiedziałem. Zrobisz jak uważasz. Ale to nie miejsce na wzajemne obwinianie. I nie obwiniam Cię. To nie odpowiedzialność. Odpowiedzialność, nie wina! Zadręczać się nie będę, wszyscy wiedzieliśmy w co się ładujemy. A teraz możesz złapać za róg koca i pomóc przeciągnąć mi Anię do pomieszczenia za drzwiami. Muszę ją rozebrać i owinąć w całun, a nie chcę robić tego publicznie. Myślę że ona by nie chciała. A Marduka zostaw mnie - ostatnie zdanie dodała szeptem.
Westchnął, pokręcił głową i machnał ręką.
- Zostaw ten koc i przesuń się - powiedział, po czym uklęknął i sam wziął martwą towarzyszkę na ręce - Nie masz racji z tą odpowiedzialnością. I nie rozumiesz Marduka. Ale chyba rozumiałaś Annę. Myślę, że rzeczywiście chciałaby wyglądać… godnie.
Ruszył do wskazanego pomieszczenia.
Turmi w tym czasie przetrzepała torbę Anny w poszukiwaniu kosmetyków, ale nie znalazła nic, z wyjątkiem paru drobiazgów, księgi i wisiorka - schowała to z powrotem. Nie uszło to uwadze siedzącego obok Marduka.
- No nic, użyję własnych - mruknęła krasnoludka i wyciągnęła z plecaka szczotkę, pudernicę i całą masę innych niezrozumiałych dla rodzaju męskiego utensyliów.
Pozostało umyć towarzyszkę, poświęcić koce na porządny całun, włożyć Ani wisiorek w złożone dłonie. Pozostawi jej odsłoniętą twarz, postanowiła, by mogła się jeszcze raz zobaczyć słońce. Zakryje dopiero gdy będą ją grzebać, by ziemia nie oszpeciła jej delikatnych rysów.

Marduk zabrał się za czyszczenie i ostrzenie odebranego wcześniej miecza. To ostatnie nie było konieczne z racji tego że w klingę wpleciona była magia, ale przyzwyczajenie pozostało. Chłopak ignorował zaschniętą krew którą był schlapany na całym ciele, próbował skoncentrować się na broni. Ale jego spojrzenie raz po raz biegło w kierunku tobołka z rzeczami Anny. Wreszcie podniósł się i przyciągnął torbę do swojego miejsca. Przegrzebał znajdujące się w niej rzeczy i wreszcie wyciągnął coś.

Był to wisiorek.

Chłopak przyglądał mu się zimno. Wreszcie włożył go do torby i z powrotem zabrał się za konserwację broni.

Sayane 24-02-2017 09:56

Rozdział trzeci. Sieć Pająka
 
Zamek Cragmaw
15/16 Eleasias


Reszta popołudnia i wieczór minęły spokojnie. Gdy się ściemniło Gundren pobudził gromadę by zjadła kolację. Co prawda nie mieli nic prócz suchego prowiantu, lecz krasnolud uparcie twierdził, że przed śniadaniem muszą coś jeszcze zjeść, by odzyskać siły i powyciągał niechętnych najemników z barłogów, które umościli sobie w różnych kątach komnaty. No i sam był głodny jak wilk, albo i dwa. Widać było zresztą, że Gundren starał się zadbać o swoich wybawców i co jakiś czas dorzucał węgla drzewnego do koksownika, by w sali nadal było ciepło.

Noc również minęła spokojnie. Najemnicy byli tak wyczerpani wędrówką i ciągłym ocieraniem się o śmierć, że nawet nie wystawili wart. Na szczęście twierdza albo nie posiadała tajnych przejść, albo gobliny ich nie odkryły, gdyż nikt nie zaatakował najemników z nienacka. Tylko w pewnym momencie na zewnątrz znów rozległy się chrapliwe głosy goblinów i niedźwieżuków, szuranie i odgłosy przesuwanych przedmiotów. Tak jakby gobliny same barykadowały się od zewnątrz. Na końcu zgrzytnął metal, skrzypnęły drzwi i w sąsiedniej sali rozległ się odgłos wąchania, warczenie, a na końcu dźwięk rozrywanego mięsa i miażdżonych kości.
Marduk, który jako elf nie potrzebował tyle snu co towarzysze, z ponurą miną nasłuchiwał jak coś wielkiego ucztowało na trupach poległych.


Gdy światło dnia wpadło do komnaty przez otwory strzelnicze wszyscy niemrawo zaczęli podnosić się ze swoich posłań. Podróżne derki i znaleźne skóry nie były miękkimi siennikami u Stonehilla, więc najemnicy z trudem rozprostowywali zesztywniałe członki. Sen pomógł nieco odzyskać energię, jednak nadal regenerujące się z ran organizmy niechętnie poddawały się woli swoich właścicieli. Podczas gdy Gundren przygotowywał śniadanie (co polegało na rozkładaniu zapasów najemników na stole), Torikha zaczęła dzień od zmiany opatrunków i kontroli ran towarzyszy. Odpoczynek zrobił swoje, lecz magia lecznicza nadal była potrzebna. No, chyba że mieli zamiar spędzić w komnacie jeszcze jeden dzień. Co prawda mieli zapasy, jednak skończyła im się woda.
- Coś dużego siedzi na zewnątrz. A przynajmniej siedziało jeszcze w nocy - poinformował kompanów Marduk gdy selunitka wzdychała nad niewygojonymi ranami towarzyszy. Najwyraźniej gobliny ustaliły nową hierarchię dowodzenia i nie miały zamiaru łatwo poddać zamku najeźdźcom.


Nefarius 24-02-2017 17:34

Z nowym dniem czekały drużynę nowe zadania i niespodzianki. Torikha ze zdziwieniem i niejaką fascynacją odkryła, że Selune tej nocy obdarzyła ją wyjątkowo liczną i potężna magią. Najwyraźniej bogini doceniła starania kapłanki i postanowiła ją należycie nagrodzić. Półelfka od razu poczuła się pewniej i nawet zmęczenie nie dawało jej się tak mocno we znaki.
Po rutynowym sprawdzeniu opatrunków każdego z kompanów oraz zjedzeniu śniadania i dopiciu ostatnich zasobów wody, pojawiło się pytanie, co robić dalej.
- Powinniśmy się zebrać i dobić to co się ostało w zamku zanim nie lepiej nie zorganizuje… - Melune odezwała się zaraz po Marduku, pakując swoje rzeczy do plecaka. - Świetlista Pani jest dziś dla nas wszystkich bardzo łaskawa… mogę uleczyć wszystkie nasze rany. Pytanie tylko czy jesteście gotowi by wyjść na zewnątrz.
- Zawsze mogę zacząć trząść i słuchać jak uciekają - beztrosko rzekła Turmalina, ale rozejrzała się i westchnęła - Nie, jeszcze zawalę nam wszystko na głowy. Pirytku, myślisz że dałbyś radę wspiąć się po linie na szczyt tej wieży? Dobre byłoby przegonić ich spod drzwi zanim je otworzymy, a głaz czy dwa rzucone na sufit z wysokości blanków powinny zdziałać cuda.
Myśliwy pokręcił głową z rozbawieniem.
- Nigdy nie rozumiałem tych rycerskich budowli. Okienka, żeby ino kuszę dało radę wystawić, nawet się przez takie wysikać trudno, a dookoła goły mur. Nawet jakbym się wspiął, czego bym nie chciał próbować, to nigdzie się stamtąd nie dostanę… ale… W tym drugim pomieszczeniu zauważyłem zawalisko na wysokości trzech wyprostowanych ludzi. Dach się musiał zawalić ze starości i przygnieść ścianę… ale myślę, że bym się przecisnął.
Pokiwał głową ważąc swoje szanse i uśmiechnął się

- Myślę, że wypuścili potwora z południowej wieży i zaryglowali drzwi do sypialni niedźwieżuków i tego przedpokoju, do którego prowadzi wyjście z naszej wieży. Gdyby udało mi się zdjąć rygiel, potwór mógłby nam trochę pomóc w oczyszczaniu zamku. Tylko… musielibyście mnie szybko wyciągnąć stamtąd.

W tym czasie Marduk czekał cierpliwie, bez słowa szykując się do walki. Rozgrzał mięśnie i stawy, sprawdził ekwipunek i rozejrzał się po wieży - na tyle na ile się udało.
Yarla natomiast jak zwykle milczała. Obserwując ustalających plan kompanów, zajęta była nakładaniem zbroi. Te same elementy, których wczoraj pozbyła się z taką ulgą, dzisiaj znów musiała przytwierdzić do swoich członków. Życie najemnika nie było łatwe.
Oczyszczenie zamku z goblinów było oczywistą oczywistością. Po pierwsze trzeba to było zrobić ze względów bezpieczeństwa okolicy, a po drugie po tym wszystkim jak się przyłożyła do walki dostała jedynie mieszek, w którym rzekomo można było pomieścić więcej niż na to wyglądało. Oczywiście zdziwiłaby się, gdyby dostała w przydziale cokolwiek w środku. Yarla nie należała do tych co to marudzą z byle powodu i postanowiła odbić to sobie przy kolejnym podziale łupów. Miała tylko nadzieję, że Tymora nie pozwoli jej paść jak to tym razem się stało.
- Chwileczkę… - zaordynowała kapłanka łapiąc Jorisa za rękę by jej nigdzie nie wystrzelił. - Zanim cokolwiek zrobimy… uleczę was. - Uśmiechnąwszy się ciepło, zwolniła uścisk na nadgarstku mężczyzny po czym nałożyła dłonie na niezagojone rany, modląc się cicho do swej bogini. Myśliwy mógł poczuć jak jego ciało rozgrzewa magia, przyjemnie łaskocząc w poranione miejsca.

- Yarlo… ty jesteś następna, wszak obiecałam ci coś wczoraj… - odezwała się odwracając do krasnoludzicy. Wojowniczka wzruszyła tylko ramionami, cierpliwie czekając na swoją kolej. Melune zajęła się swoją pacjentką równie skrupulatnie co Jorisem, rozgrzewając jej ciało pozytywną energią. Na koniec kobieta chciała uleczyć Marduka, ale widząc jak będący już w pełni zdrów i sił elf dziękuje jej skinieniem, postanowiła uleczyć siebie, co by nie być zbytnim ciężarem dla drużyny.
Turmalina wcisnęła Yarli do ręki obrączkę - To nie zaręczyny siostra. Pierścionek jest zaczarowany, pomaga odbijać ciosy. I weź jeszcze to, te kamienie chronią wojownika przed wykrwawieniem. Napędziłaś mi stracha wczoraj, bałam się że nie wyżyjesz - to mówiąc dała jej do kompletu krwawnik. Yarla przyjęła dary rasowej kuzynki odwdzięczając się zawadiackim uśmiechem. Wiedziała, że stanowi trzon bojowej siły tej grupy. Turmalina również miała tego świadomość.
- No to sprawdzamy! Joris, Yarla gotowi? Torika? Dobrze. Marduk i ty wujku trzymajcie się z tyłu i nie martwcie się, wyciągniemy Was stąd. Zobaczymy co jest na zewnątrz. Kusze, łuki w dłoń. Tori otwierasz i chowasz się za drzwiami, na mój znak zamkniesz. Jak będzie źle zablokuję przejście i zamykamy. Do dzieła!
- Bacz by przez twoje decyzje ktoś znowu nie zginął - Marduk skinął z powagą głową.

Sayane 27-02-2017 12:26

Drzwi skrzypnęły gdy Tori ostrożnie pociagnęła je do siebie. Następnie myśliwy ostrożnie wyjrzał na zewnątrz. Spodziewał się widoku jakiejś wielkiej bestii, której warczenie słyszał poprzedniego dnia, lecz i tak widok potężnego zwierza zajmującego większość pomieszczenia był dla niego zaskoczeniem. Rosły sowoniedźwiedź wylegiwał się z łapami na szczątkach niedźwieżuka. Krwawy ślad prowadził do sąsiedniej sali - najwyraźniej gobliny zwabiły bestię przed drzwi układając po drodze szczątki poległych.
Gdy potwór zobaczył potencjalnych pretendentów do jego śniadania uniósł się na łapach i zaryczał groźnie, gotując się do ataku.

[media]https://geekoutsw.files.wordpress.com/2014/07/owlbear.jpg[/media]

- Strzelać! - krzyknęła sopranem Turmi sama gotując się by też strzelić - Mierzyć wysoko!
Wkrótce miało okazać się dlaczego - spod nóg geomantki i zewsząd wokół pył zgromadził się tworząc przed drzwiami zbity klocek ziemi i gliny, równie wysoki jak krasnoludka. Pozostał półmetrowy otwór przez który można było strzelić. Lub wsadzić łapę…
Tymczasem lubujący się we frontalnych rozwiązaniach myśliwy wypuścił strzałę, obiecując sobie, że następnego pomysłu nie będzie poddawał pod zbiorową rozwagę, a po prostu go zrealizuje. Nawet jeśli znowu ma wpaść na most-pułapkę. Sowiniedźwiedź. W tropicielskim fachu, wskazówki podają głównie jak takiego unikać, a nie jak na niego polować.

Kamienny blok zastawił niemal dokumentnie drzwi. Niemal. Została półmetrowa szpara, w którą można było celować z łuku i kusz. Joris wiedział, że sowoniedźwiedzie to uparte stworzenia, które nigdy nie odpuszczają swojej zdobyczy i faktycznie - także ten tutaj wsadził łeb w szparę, próbując dostać się do komnaty. Szczęknęły cięciwy, w większości pudłując. Zajęło chwilę nim drużyna ustawiła się tak, by nie przeszkadzać sobie wzajemnie w strzelaniu do łba sowoniedźwiedzia, który raz pojawiał się, a raz znikał w prześwicie drzwi. Przy okazji Gundren okazał się całkiem niezłym strzelcem, choć widać było, że jest przerażony widokiem potwora.

Blok trząsł się i wibrował od ataków sowoniedźwiedzia, którego kolejne rany tylko bardziej rozjuszały. Gdyby nie to, że kamień stał w rogu sąsiedniej sali to pewnie bestii udałoby się go w końcu przesunąć; na szczęście tak się nie stało. W końcu potwór padł od ostatniej rany zadanej przez Jorisa i w samą porę - dosłownie sekundę później wyczarowany przez Turmalinę blok rozpadł się w pył. Naszpikowane bełtami cielsko leżało przed najemnikami - martwe, lecz nadal imponujące rozmiarami; głównie szponów i dzioba.
- I tak to się robi moi Państwo - dumna z siebie Turmalina spojrzała na Marduka, który ostatnio miał coś o jej taktyce do powiedzenia - Swoją drogą same misie w tym zamku. Żukomisie, sowomisie, ciekawe kiedy spotkamy orłomisia. Yarlo, bądź tak dobra i rozwal temu czemuś czerep, zajadłe bestie lubią ożywać nawet jak zdają się martwe.

sunellica 28-02-2017 11:10

Niewzruszony Marduk ruszył tropem rozrzuconych szczątków, chcąc sprawdzić czy w miejscu gdzie najwidoczniej bestia była przetrzymywana nie znajduje się jakieś… demony jedne wiedzą - gniazdo? leże? Przezbroił się w miecz i tarczę, woląc polegać na swych umiejętnościach walki wręcz niż strzeleckich.

Wieża, jak cały zamek, przedstawiała obraz nędzy i rozpaczy. Wyższe piętra zawaliły się tworząc rodzaj pustego silosu i górne partie niknęły w mroku. Kurz, rumowisko i potrzaskane szkło zaściełały podłogę, stare, roztrzaskane stoły robocze i półki zwalone były pod jedną ze ścian. Wyglądało to na resztki dawnej pracowni, ale obecnie całe miejsce śmierdziało dzikim zwierzem i gnijącym mięsem. Marduk rozejrzał się, marszcząc nos i omiatając spojrzeniem szarych oczu… cóż, legowisko bestii. Na wpół spodziewał się jakiegoś… pisklęcia? niedźwiadka? ale zaraz zdał sobie sprawę z tego iż sowoniedźwiedź został najpewniej pochwycony przez gobliny a nie gniazdował tutaj. Wzruszył ramionami.

Dla wszelkiej pewności wyrecytował słowa modlitwy i nagle coś przykuło jego uwagę. Zadarł głowę. Na wyszczerbionej półce powyżej dostrzegł jakąś skrzynkę. Odłożył miecz i tarczę po czym ostrożnie wspiął się na pokruszony kamień. Skrzynka nie była zamknięta i po uniesieniu skrzypiącego wieka jego oczom ukazała się zawartość. Mrużąc oczy Marduk podeliberował nad nią przez chwilę, rozejrzał się czy coś innego nie przykuje również jego uwagi po czym opróżnił skrzynkę i zeskoczył na podłogę. Uzbroił się na powrót i wrócił do towarzyszy.
- Pusto - oznajmił obojętnie. - Żadnego więcej sowoniedźwiedzia czy innych stworów. Do podziału - dodał i podniósł w górę sakwę.
- A pewnie że pusto. Jakby coś tam było, to pewnie byś nas przodem posłał - złośliwie odparła Turmalina.
- Ciebie jakoś nigdy na przedzie nie widziałem - Marduk wzruszył obojętnie ramionami. - No, to co dalej proponujesz, nieustraszony przywódco?
- Wybijamy co się ostało, o ile jeszcze nie uciekły, potem zabieramy Anię i wracamy. Trzeba wylizać rany i doekwipować się przed kopalnią. Z tego co mówi wujek, paskudztwa się tam zalęgły, więc nie wiem jak wy, ale ja wolałabym mieć przy sobie solidny zapas eliksirów - odpowiedziała Geomantka - Dobra, drużyno, ta sama procedura z kolejnymi drzwiami i tak do ostatniego pomieszczenia! Siostra, ty z Jorisem prowadzicie, potem ja z Tori, wujek i Marduk zostajecie z tyłu. Mam już dość tego smrodu, im szybciej to załatwimy tym lepiej.
Yarla posłusznie skinęła głową, nie mając problemu z przywództwem Turmaliny, po czym przewiesiła kuszę na pasku przez plecy i uniosła swoje ulubione narzędzie zarabiania złota. Topór.

I tak zrobili. Najpiew sprawdzili miejsca, gdzie już byli, ale było pusto. Potem zaczęli sprawdzać zamek pomieszczenie po pomieszczeniu. Najpierw wbili się do Holu za kaplicą, co prawda trzeba było Yarlowego topora by wyłamać drzwi, ale nie stawiały zbyt wielkiego oporu, już dawno solidne drewno przegniło. I tu okazało się, że zielonoskórzy postanowili być sprytni! Yarla niemal wdepła w potykacz, mający zrzucić im na głowy kupę kamieni, ale całe szczęście było to niemal. Za drzwiami zaś był Hol z trójką drzwi. Jako że było to dobre miejsce na zasadzkę wycofali się i sprawdzili drzwi za ołtarzem. Pusty magazyn wypełniony beczkami solonego mięsa i workami ziaren, od których ostro zalatywało stęchlizną. Ale nie tylko.
- To slidarowe - orzekł Gundren, gdy Joris wygrzebał zza jednego z worków kolczugę, ciężką kuszę i długi miecz z godłem Neverwinter - Ucieszy się, że to znaleźliśmy, zwłaszcza z miecza. Trochę razem przeszli.
Ekwipunek był pokryty brudem i zakrzepłą krwią, ale zapewne dało się go dobrze doczyścić. Szukając dalej znaleźli kolejne pomieszczenia: straznicę dla łuczników pomieszczenie z posłaniami i poprzewracanymi stojakami na broń gdzie zostały tylko nędzne resztki. Widać zieloni postanowili się doekwipować.

Dopiero w południowej części zamku coś się ruszyło. W pomieszczeniu sąsiadującym z kaplicą od południa wyraźnie ktoś był. Lub coś. I wyraźnie starało się być cicho, co przy dużej ilości oręża stłoczonego w jednym pomieszczeniu było raczej skazane na niepowodzenie.
Półelfka obejrzała się za siebie, lekko skonsternowana.
- Wydaje mi się, że nie sprawdziliśmy jednego pomieszczenia… może skoro oni tu są zamknięci, sprawdzimy drzwi, które napotkaliśmy na samym początku? Te po lewej… z których mogło coś nas zajść od tyłu? - Kapłance najwyraźniej mocno przeszkadzał fakt owego nie sprawdzenia pomieszczenia, że nawet następnego dnia, postanowiła smęcić o tym reszcie drużyny. - Mogę sama tam pójść nawet…
- Dobra, szkoda dnia. Marduk, Joris, lećcie zabarykadujcie drugie wyjście - Turmalina podeszła pod drzwi i walnęła w nie parę razy - Hej, mówi tam ktoś wspólnym? Jest sprawa. Zabiliśmy waszych dowódców i waszego potwora. Nawet specjalnie się nie spociliśmy więc przyszliśmy zabić was. Ale na wasze szczęście mam dziś dobry humor bo mój kochany wujcio przeżył, więc pozwolę przeżyć jednemu parszywemu zieleńcowi. A dokładnie któremu to domyślcie się sami.
Z sali dobiegł drużynę tylko stek przekleństw. Turmalina obróciła się do pozostałych i przyciszonym głosem rzekła:
- Jak będą uparci, musimy wybić ich i tak. Ale lepiej aby oni przyleźli do nas niż na odwrót. Jakieś pomysły by ich wywabić lub wykurzyć? Ktoś miał chyba ogień alchemiczny, trochę palnych rzeczy się też w okolicy znajdzie.

Ale Marduk już maszerował do południowego wyjścia, zaciskając wąskie wargi i nie oglądając się na Jorisa. Niecierpliwie bębnił opuszkami palców po rękojeści Talona; darował sobie kuszę, wiedząc że nie będzie na nią czasu. Czuł jak narasta żądza zabijania, obudzona świadomością że będzie miał do czynienia ze świadomymi przeciwnikami. Taka żądza krwi byłaby niepokojąca w innych okolicznościach, ale Marduk traktował to jak dar Ojca i znak powołania.

- Pomysł, a i owszem by się znalazł - mruknął Joris patrząc na oddalającego się Marduka - Ale zdaje się, że ich realizacja kończy się na “wejdźmy tam i ich zabijmy”.
Bynajmniej nie zdziwił się, że ten ruszył do przodu. Bardziej tym, że nadal stosując tę metodę, żyli. Dołączył do elfa uzbrojony w sildarowy brzeszczot i swój krótki miecz.

- Może z nimi po prostu porozmawiamy? Nie musimy ich zabijać by się ich pozbyć z tego miejsca… - mruknęła z głupia frant Tori, nie do końca wiedząc co dalej począć. Wchodzić do środka nie miała zamiaru co by stado goblinów nie zleciało jej spod sufitu na głowę.
- Ja bym tam se poszedł… - mruknął Gundren stojący przy wyjściu na taras zamku.
- Odejść nie możemy… bo te małe cholerstwa plugawią swoimi mrocznymi obrzędami kaplicę Tymory, Mystry, Oghmy i Lathandera - wytłumaczyła Selunitka, chowając się za tarczą i podchodząc bliżej wejścia w celu zajrzenia chyłkiem do środka. Zrobiwszy kilka kroków do środka kapłanka dostrzegła, że w kupie gruzu z lewej strony utworzono przejście do sąsiedniej sali. Właśnie stamtąd dobiegał szwartoganie goblinów. Jednak by zobaczyć ilu wrogów znajduje się w sąsiedniej sali musiałaby wejść w wąski kamienny przesmyk.
- Dobra… idę. Yarla albo Turmalina… osłaniajcie mnie i przyświećcie pochodnią. - Kapłanka wyciągnęła z plecaka pochodnie, wręczając krasnoludkom. Sama zaś kryjąc się za tarczą, poczęła powoli przechodzić przez korytarzyk, rozglądając się uważnie pod nogi i na boki. Czasami przystając by spojrzeć na sufit, by upewnić się, że nie zostanie zaatakowana z zaskoczenia. Gruz nie nadawał się by się na nim czaić bez obawy o skręcenie własnego karku; niestety podłoże również słabo nadawało się do skradania. No i Tori świeciła od tyłu jak… no cóż, pochodnia. Zresztą nie musiała mieć światła by ujrzeć rezydentów komnaty - sala wypełniona była zielonoskórymi. Kapłana dostrzegła także kilka ciężkozbrojnych stwór, które widząc ją ryknęły bojowo. Część zdnerwowanych oczekiwaniem goblinów wystrzeliło z łuków; szypy drasnęły Tori w głowę i nogę. Jeden z lepiej uzbrojonych stworów ruszył w jej stronę.
Przestraszona ilością przeciwników Melune, szybko wycofała się do swoich towarzyszy, nie mając ochoty wchodzić w zwarcie z nadciągającym wrogiem.
- Turmi… zasyp go! - krzyknęła przyciągając tarczę bliżej siebie, co by nie zawadzić nią o gruzowisko.
-Chodźcie no tu! Nabijem was na pal jednego po drugim!- krzyknęła rozochocona nadciągającą bitką Yarla. Gdy miała pewność, że kapłanka jest bezpieczna za jej plecami, uniosła wyżej topór czekając aż coś tylko się wyłoni.[/i]-
- Z drogi śledzie, zagłada jedzie - krzyknęła radośnie Turmalina i fala ziemi pomkneła po gruzie omijając obie dziewczyny, wspinając się wyżej i wyżej, aż grzmotnęła w sufit, powodując zawał dalszej części i tak już na wpół zapadniętego sufitu.

Niestety hobgoblinowi, który ścigał Tori w ostatniej chwili udało się uniknął spadających kamieni. Natychmiast przyskoczyła do niego Yarla, tnąc toporzyskiem. Ale ciężkozbrojny humanoid nie był tak łatwym przeciwnikiem jak byle gobliny. Ciosy krasnoludzicy i Torikhi raz za razem odbijały się od jego tarczy, a on sam zdołał dwukrotnie ranić kapłankę nim wreszcie padł pod gradem ciosów.
Tymczasem Turmalina wycofała się do drżącego ze strachu Gundrena i klocem ziemi zablokowała drzwi do - jak sądziła - sali z zielonoskórymi, zabezpieczając towarzyszkom tyły i skupiając się na rzucaniu ochronnych zaklęć z kryształowego kostura.

Marrrt 28-02-2017 20:33

Dochodzący tymczasem wraz z Mardukiem do wschodnich drzwi Joris, usłyszał wojownicze wrzaski goblinów, oraz równie w tym wszystkim niezrozumiały krzyk kapłanki. Coś poszło nie tak!
- Tori jest w niebezpieczeństwie! - rzucił do towarzysza i wpadł do sali. Marduk jednak wstrzymał się na te kilka chwil, potrzebnych by przyzwać łaski Corellona Larethiana. A potem ruszył za Jorisem w poszukiwaniu przeciwnika. Potknął się o trupa, ale był to tylko nieprzyjemny zgrzyt przed rzezią jaką urządził!
Myśliwy ledwo wpadł przez drzwi daremnie rozglądając się za kapłanką, już widział kilkanaście wymierzonych w siebie goblińskich grotów, które jak na komendę poszybowały w jego kierunku. Czując jak dwa pociski dosięgają celu chlasnął z półobrotu oboma ostrzami w najbliższego zieleńca rozcinając go sildarowym brzeszczotem po czym korzystając z pędu i nieprzygotowania przeciwnika rozpłatał kolejnego. Powarkiwania, krzyki, oraz dwa soczyste bryzgi jakimi zrosiły go padające ścierwa wdarły się do głowy myśliwego i na dobre wepchnęły go w wir walki. Gdzieś obok Marduk wyskoczył uzbrojony w nienapitego dziś jeszcze Talona. Kilka cięciw zagrało. Goblińskie szwargotanie. Świst ostrzy. Zgrzytanie kling. Drżenie kamiennego podłoża w posadach. Kolejna strzała wbita w ciało tropiciela i kolejny zielony trup. Joris choć siły tracił parł jednak do przodu. Gdzieś z przodu doszło do zawaliska. Kurz nadal się unosił. Wpadła w gobliński potrzask? Gdzie była? Gdzie kras…
Dostrzegł triumfalny wyraz twarzy pokurcza gdy ten wyszarpnął szablę z jorisowego boku. Osunął się na kolana. Zieleniec jednak szybko wybałuszył gały. Z boku dał się słyszeć okrzyk Marduka. Krwawy elf… Tak jak wcześniej osłaniał go sobą przed strzałami, tak teraz nie dał dokończyć dzieła goblinom.



A jednak mrok nie nastał. Myśliwy czuł, że oberwał naprawdę mocno i właściwie powinien paść. Ale nie padł. Dłonie nadal zaciskały się na rękojeściach, a krew choć szybko uchodząca nadal pulsowała w jego żyłach. Cały czas na klęczkach obrócił się i sieknął najbliżej stojącego zielonego, który nie mógł się spodziewać z jego strony ataku. Zaczął się podnosić, ale… tym razem ktoś go zauważył i ruszył na niego. Już się chciał zamachnąć gdy nagle…
- Tori? - otarł rękawem juchę z czoła, a gdy dostrzegł, że i ona choć wyraźnie jego widokiem zdziwiona, walki nie uniknęła, dodał z troską - Nic ci nie jest?

Czas to jednak ani miejsce na pogawędki nie były. Gdy kapłanka kolejny raz użyła swojej magii na nim, skinęli tylko głowami na przeciwników i ruszyli do walki. Tori z Mardukiem na wielkiego hobgoblina. A Joris postanowił wykorzystać swoje nowe buty. Potężnym susem przesadził stół i zamachnął się goblińskich łuczników. Z drugiej strony sali wpadły Turmalina z Yarlą, czarami i toporem masakrując pozostałych zielonoskórych, którzy wpadli w panikę, stając się dla Jorisa łatwym celem.

Tymczasem Marduk ruszył wykończyć dowodzącego pokurczami hobgoblina, asekurowany przez Torikhę.

[media]http://taxidermicowlbear.weebly.com/uploads/2/3/7/4/23742956/3223324_orig.png[/media]

Gdy stracił on wszystkich swoich podwładnych mina bardzo mu zrzedła. Wyglądało na to, że nawet miałby ochotę negocjować, lecz celne ciosy kapłanów pozbawiły go życia. Zwycięska drużyna została sama w sali pokrytej krwią, trupami, szczątkami naczyń i jedzenia. Najwyraźniej gobliny zaszyły się w jadalni…

Nefarius 01-03-2017 12:01

Niedługo później. Droga do Phandalin

Kiedy w końcu grupa opuściła straszące zamczysko i skierowała swe triumfalne kroki w stronę miasteczka, Yarla wyprzedziła kompanów i zrównała się z Torikhą. Jej ciężka zbroja dźwięczała z daleka, to też kapłanka zdawała sobie sprawę ze zbliżającej się krasnoludki.
-Nasz cel został osiągnięty, lecz to jeszcze nie koniec misji- rzekła patrząc gdzieś w dal -Czeka nas pomoc z oczyszczeniem kopalni. No i tak sobie myślę, że byłoby całkiem nieźle, no wiesz… Jak byś jednak zechciała dalej nam towarzyszyć…- w końcu z siebie wyrzuciła.
Półelfka popatrzyła na krasnoludzicę zbolałym spojrzeniem kogoś, kto ma na dziś dość wszystkiego.
- To miłe z twojej strony Yarlo, ale mam pewne zobowiązania wobec mieszkańców i siostry Garaele. - Kapłanka była zachowawcza wobec krasnoludek, od ostatniego wydarzenia z Narsem. Złość wobec krępych kobiet zmalała z upływem czasu oraz ilością przelanej krwi wroga, niemniej… Melune nie wiedziała, czy chce umierać za… właściwie za co?
- Gdzie tym razem się wybieracie i dlaczego?

-No cóż, Turmalina nie odpuści pomocy w oczyszczeniu Gundrenowej kopalni. Ponoć roi się tam od różnorakich potworów. To oznacza machanie toporem, złoto do podziału i jeszcze więcej machania toporem. Takie sobie obrałam rzemiosło i nie usiedzę na miejscu, niestety nic więcej po za machaniem tym toporem robić nie potrafię…- nieco się rozgadała, choć pytanie półelfki było dość proste -A jeśli kopalnia ruszy pełną parą, to do waszego miasteczka zjedzie więcej ludzi, pojawią się nowe zyski i pewnikiem napędzi to nieco rozwój tego osiedla- próbowała podejść Torikhę, choć miała dobre intencje, wszak nie chodziło jej tylko o samolubne poczucie bezpieczeństwa dyktowane obecnością zdolnej kapłanki. Chodziło o znacznie głębsze relacje.
- Ach ta kopalnia, kopalnia… - selunitka zadumała się, uśmiechając pod nosem, przy okazji potykając o wystający korzeń. Mina od razu jej zrzedła.
Szła przez chwilę w posępnym milczeniu, dysząc jedynie od ciężaru ekwipunku i odniesionych ran, które choć dobrze opatrzone, przez wzmożony ruch, ciągle jeszcze krwawiły.
- Nie mogę ci nic obiecać. Jedyne o czym teraz myślę to moje łóżko i ciepły napar z ziół na uśmierzenie bólu. Muszę też liczyć się ze zdaniem kapłanki Tymory.

-Ej a ty myślisz, że ja to chce tak ruszyć? Od razu bez odpoczynku? Też marzy mi się łóżko, chciałabym wypić na spokojnie trochę piwa, zjeść ciepłą strawę z garnka a nie z nad ogniska gdzieś przy trakcie. Gundren żyje i to najważniejsze. Nim ruszymy dalej damy sobie trochę czasu. Ludzie mają nowych bohaterów, więc trzeba dać im czas nacieszenia się z wolności- wzruszyła ramionami.
Tori parsknęła śmiechem, kręcąc w zrezygnowaniu głową, dodając jednak - Przyrzekłam sobie, że po ostatniej wpadce z alkoholem u banshee już nigdy nie tknę tego świństwa do ust… ale teraz… jak ja bym się napiła. Nawet nie wiesz… - na chwilę rozmarzyła się szpiczastoucha, dostając gałązka w twarz.
-Ano wiem! Ile bym dała za łyk porządnej, krasnoludzkiej przepalanki z Mithrilowej Hali. Nie czuję zbytnich więzów z moimi rasowymi kuzynami, ale jedno jest pewne. Oręż i alkohol robią lepiej niż ktokolwiek inny na tym cholernym świecie…- skomentowała uśmiechając się szeroko. Niedawno osuszyła resztki bimbru, o którym wspominała i teraz dałaby wiele by poczuć jego mocno rozgrzewający, miodowy smak -Kiedyś, zaopatrzę się w całą beczkę i przyniosę ci na spróbowanie- obiecała.

Tori była wyraźnie podekscytowana i zaciekawiona tematem “ognistych” trunków, choć widać było, że nie do końca się w nim orientuje i pewnie po kielichu wpadłaby pod stół na resztę biesiady.
- Koniecznie wpadaj do Phandalin w odwiedziny. Bo ja się niestety nie będę mogła z niego ruszyć. - Półelfka pomimo zmęczenia, wyraźnie wypogodniała podczas tej krótkiej rozmowy z wojowniczką.
-Jak to?- zdumiała się Yarla -Myślałam, że wy oświeceni kapłani krążycie po świecie by poszerzać nauki swoich dogmatów?- uniosła brew.
- Wysłano mnie w pielgrzymkę, w dość konkretnym celu. Mam być ostoją dla podróżujących pod znakiem Świetlistej. - Wzruszyła ramionami. -Także wylosowałam Północ i tu już pozostanę.
-Rozumiem…- Yarla wzruszyła ramionami -Nie podoba ci się życie w podróży za przygodą, prawda?- upewniała się Yarla.
- Chyba nie… nie bardzo. Zbyt dużo śmierci i lęku o… innych. - mruknęła pod nosem, nieco speszona. Krasnoludka skinęła głową -Dlatego ja modlę się do Tymory. Oddaję się w pełni losowi, jej wyborom- wyjaśniła.

- To mądre postępowanie… ja poddaję się wpływowi księżyca. Tak jak rośliny, zwierzęta i natura. - Melune nie należała do najgorliwszych ze swego patronatu. Nie na ziemiach, gdzie podstępne macki Shaar nie dosięgały, plugawiąc umysły dobrym istotom. - Jeśli by popatrzeć na “tę” sprawę z punktu widzenia makroskali… to wszyscy na pewien sposób oddajemy się losowi.
-Dlatego Tymora to najsłuszniejszy wybór…- zaśmiała się pod nosem. Nie była gorliwym wyznawcą i nie praktykowała nigdy tak jak kapłani, a Tymora i tak trzymała nad nią pieczę.
- Grunt to się dobrze ustawić! I nie czynić złego w życiu innym - dodała wesoło kapłanka.
-Z Turmaliną jesteście blisko spokrewnione? Nie widzę u was zbytniego… podobieństwa. - zmieniła nagle temat.

Yarla zgorzkniała na chwilę, gdy Torikha wspomniała o wyrządzaniu krzywdy innym. Przypomniała sobie zamordowanego dzieciaka, do czego sama się przyczyniła w znaczący sposób, na szczęście kapłanka zmieniła temat i Yarla nie wracała już do tamtych mrocznych myśli.
-Spokrewnione? Poznałam ją dopiero kiedy żeśmy dla Gundrena zaczęli pracować- wzruszyła ramionami -Ale to równa kobita, mimo że ma ciężki charakter- wejrzała przez ramię na maszerującą z tyłu geomantkę.
- O-o… przepraszam, nie wiedziałam. Nazywa cię często siostrą i stąd ten mój wniosek… głupia ja - speszyła się półelfka. -No… charakter to ona ma - dodała pod nosem, ale bardziej do siebie. - Dobrze jednak czaruje i rzeźbi… Ognistowłosa pokiwała głową, przytakując stwierdzeniu Melune. Turmalina dobrze czarowała i równie dobrze rzeźbiła a i do tego była zaufanym kompanem. Yarla zamyśliła się i zamilkła, skupiając się już tylko na wydeptanej pod stopami ścieżce.

TomaszJ 03-03-2017 10:28

GDY OPADŁ BITEWNY KURZ...


Zamek Cragmaw
Przed południem


Gdy bracia z klasztoru ogłosili nabór pielgrzymów, skusili półelfkę orientalną podróżą poszerzającą horyzonty oraz spokojnym życiem w osamotnieniu. Miała zbudować sobie domek. Zasadzić ziołowy ogródek. Pomagać lokalnej społeczności oraz podróżnym spod znaku Świetlistej Pani.
Tego chciał przeor i tego chciała ona sama.
Spokoju, sielanki, stateczności.
Tymczasem stała pośrodku śmierdzącego truchła, umazana własną, oraz wroga i Jorisa, krwią. Po czterech pogrzebach z piątym w terminie. Bezdomna, bezogródkowa, zmęczona, obita, ranna, spragniona, z paranoicznym strachem o życie własne i swoich towarzyszy.
Melune zastanawiała się co poszło nie tak. Plan na życie był dobry, więc co… co do kurwy zrobiła źle? CO?!
Torikha oparła się pośladkami o obryzgany juchą stół, ocierając twarz w przedramię. Oddech miała ciężki i świszczący, a spojrzenie mętne i załzawione. Walka dobiegła końca, choć w lekko szpiczastych uszach, ciągle pobrzmiewał szczęk oręża, przyprawiając ją o dreszcze. Do zmęczonego umysłu powoli dochodził sens zaistniałej sytuacji.
Ocalili Gundrena…
a co za tym idzie, drużyna nie potrzebowała już jej pomocy.
Mogła wrócić do Garaele i pędzenia syropków na kaszel dla dzieci karczmarza.

-Żyjesz?- Yarla posłała Jorisowi zawadiacki uśmieszek, choć tak na prawdę cieszyła się, że łowca nie wyzionął ducha. Był wartościowym elementem ich dziwacznej zbieraniny. Ognistowłosa przywykła do niego, a nawet polubiła mimo iż jeszcze nie tak dawno mieli poważne spięcie.
- Ano żyję - ten nadal dysząc również się uśmiechnął i pokiwał głową. Szybko też strzelił oczami na nadal jakby skuloną w sobie półelfkę - Ale moja zasługa w tym niewielka.
-Twoja bogini pewnie zdrowo się wkurwia, kiedy tak ciągle prosisz ją o łaskę magii leczącej?- Yarla zagadała półelfkę. Bardzo ceniła sobie usługi kapłanki i nie wyobrażała kontynuowania misji bez jej udziału -Kiedy to szaleństwo się skończy to jak każdy tutaj mi świadkiem złoże jedną dziesiątą zdobycznego złota na rzecz twego kościoła. Tyle samo też złożę w ofierze w kaplicy Tymory. To wielkie szczęście mieć tak zacnych kamratów u boku…- ostatnie zdanie wypowiedziała kierując kroki do wyjścia z komnaty - pobojowiska.
- Dobra, puście mnie, dawać mi tu tych dwóch idiotów! Przeżyli?! Dobrze, będę mogła udusić ich własnoręcznie - piekliła się Turmalina - Który z Was dwóch nie zrozumiał prostego polecenia. Zabarykadować drzwi! Nie sforsować i pakować się w jatkę, macie szczęście żeście przeżyli! Wystarczyłoby aby któryś z zielonych zaszedł was od tyłu i ścięgna podciął! Gdzie mieliście łby!?
Kontemplujący krew zastygającą na klindze Talona Marduk obrócił powoli głowę, jakby obudzony irytującym ujadaniem. Przez chwilę przyglądał się wrzaskliwej krasnoludzicy ze zmarszczonymi brwiami, wyszukując żywotne punkty i śledząc ruchy. Potem odwrócił się i odszedł.
Joris przykuśtykał do krasnoludzicy, uśmiechnął się i wyraźnie zmęczony oparł rękę na jej ramieniu.
- Turmi… - powiedział kiwając głową - Ja ciebie też kocham.
Po czym skinął jej głową i oddalił się by zobaczyć jakiż to łup miały hobgobliny, że aż się nim, pochmurny do tej pory Marduk, żywo zainteresował.


Do przeszukujących mężczyzn po chwili dołączyła i półelfka, która rozglądała się po pomieszczeniu, jakby wyraźnie czegoś szukała. Po chwili dostrzegła przytachanego, prawdopodobnie za nogę, trupa hobgoblina, który jako pierwszy na nią ruszył. Nie on jednak wzbudził jej zainteresowanie.
- Tamta tarcza jest magiczna… - Tori wskazała palcem na przedmiot. - Może być coś warta… - Wzruszyła ramionami, uśmiechając się blado.
Turmalina aż poczerwieniała z wściekłości na Jorisa. Elf mógł sobie głupio polec, pewnie i tak ich opuści jak tylko będzie okazja, ale tropiciel to co innego. Ochłonęła i podeszła do kapłanki.
- Zaczarowana Tarcza! Doskonale! I zacne zbroję tu widzę. No, skarbeńku, możemy cię tu nieźle doposażyć. Trzeba będzie nieco ciaśniej paski ściągnąć, doczyścić i okadzić, ale już widzę Cię błyszczącą jak księżyc w pełni!
Melune popatrzyła na swoją tarczę i zbroję, które według niej dobrze sprawowały swój obowiązek, choć teraz potrzebowały naprawy u kowala. Po co więc obejmowanie schedy po goblinach i im podobnych?
- No… nie wiem - mruknęła pod nosem Tori, po cichu walcząc z rozsądkiem i skromnością, a pragnieniem “błyszczenia” jak jej Patronka. - Tak czy siak warto by ją zidentyfikować… i oddać ją komuś, komu sprawi najwięcej pożytku - Kobieta wyczyściła swoją broń, chowając ją do pochwy, następnie upięła tarczę na kuszy przytroczonej do plecaka i podeszła do znaleziska. - Poniosę ją bo i tak mam dośc mało rzeczy, o resztę musicie się martwić sami.
- Tarczy używasz tylko Ty i Marduk. A Marduk jest co najmniej niepewny - orzekła krzywiąc się geomantka - to na tyły się pcha, to chce odejść. Wierz mi, tobie bardziej się przyda. Bierz, nie marudź, zasłużyłaś. A dziś pomódl się o dar identyfikacji, bo jakąś perełkę chyba mamy.
- Obawiam się, że to ponad moje możliwości…
- odparła smutno Tori, ruszając w ślad za Yarlą, która udała się na świeże powietrze.


Marduk zignorował pokrzykiwanie i skupił się na własnych ranach. Zgrzytając zębami wyciągnął ciemnopiórą strzałę z uda; krwawienie z rozerwanej drugim pociskiem skroni skurczyło się już do pojedynczych sączących się kropel. Przez chwilę przyglądał się grotowi i błyszczącemu w świetle pochodni szkarłatowi. Walczył z pragnieniem spróbowania smaku krwi, obudzonemu nie wiadomo kiedy i dlaczego - było ono jednak tak potężne że jedynie z najwyższym trudem powstrzymał się od tego. Odrzucił strzałę jakby go parzyła.
- Ojcze Elfów, obdarz mnie łaską uzdrawiania ran ku chwale Twego imienia - wyszeptał i czekał w spokoju, gdy cząstka boskiej mocy jego patrona naprawiała uszkodzone tkanki i przywracała siły. Ból ran, stłuczeń i zadrapań odpływał. Potem pochylił się nad goblinoidami, a raczej ich ekwipunkiem.

Mógł czuć niesmak, ale coraz łatwiej przychodziło mu go ignorować. Potrzebował pieniędzy dla urzeczywistnienia swoich planów.

Nie on jeden. Splądrowali goblińskie siedliszcze całkowicie, ogołacając je ze wszystkiego co cenne i pożyteczne. Wszak wybierali się na kolejną wyprawę, a fundusze na nią nie wezmą się z powietrza!




ODEJŚCIE ANNY


Leśna polana, niedaleko Zamku Cragmaw
Wczesne popołudnie



Spowita w całun Anna leżała na zielonej trawie jak poczwarka motyla. Jej twarz wciąż emanowała tym samym chłodnym urokiem co za życia, nawet pomimo straszliwych ran, które zadał grick. Większość z nich schowane było pod materiałem, reszta zaś zamaskowana pośmiertnym makijażem. Wisior Turmalina włożyła jej w dłonie, by spoczął wraz z nią i schowała pod całunem. Byli cicho, jakby nikt nie wiedział co rzec. Wokół tylko ptaki śpiewały swoje radosne pieśni, niepomne na żałobny moment.
Sznury były gotowe, podobnie jak deska na której mieli opuścić poległą towarzyszkę do ciemnego grobu. I kamień nagrobny, na którym Turmi wyryła swoimi dłutami krótkie słowa.

"Tu spoczywa
Anna Katherina
przyjaciółka i towarzyszka broni
która poległa w walce z potworem.
Śpij w spokoju.


Wraz z nią wędrował do grobu dziób grica, który odebrał jej życie, jako znak że śmierć została pomszczona, a jej dusza może spokojnie odejść. Była też jedna rzecz mniej widoczna. Turmalina delikatnie wyryła na kamieniu symbol patronki Anny, tak by nie był widoczny, ukryła go pomiędzy nierównościami kamienia. Dziewczyna miała prawo mieć sekrety, a ona powinna uszanować jej wybór, zwłaszcza w chwili śmierci.
- Szkoda, że Ci się nie udało, Aniu. Szkoda, że nie ma Cię z nami by zobaczyć ten sukces, żywego Gundrena, nasz powrót do Phandalin i w końcu ową legendarną kopalnię! Na razie nie mam czasu, ale wiedz, że jeżeli los da, stanie tu przepiękny funeralny posąg, obiecuję!

Ostatni fragment pogrzebowego całunu okrył twarz Anny, a ciało zostało opuszczone do grobu na linach. Chwilę później warstwa za warstwą ziemia okrywała ciało ich towarzyszki, odgradzając ją od świata żywych. I kontrastem dla radosnego śpiewu ptaków, wśród drzew poniosła się dulkara, krasnoludzka pieśń pogrzebowa.


Sayane 03-03-2017 11:10

Rozdział trzeci. Sieć Pająka
 
Trakt / Phandalin
16 Eleasias, popołudnie


Droga do Phandalin była długa i męcząca. Wykończone ciągłą magiczną regeneracją organizmy coraz bardziej dawały swoim właścicielom znać, że dłuższy odpoczynek w komfortowych warunkach jest im niezbędny. Zresztą wszyscy chwilowo mieli dość wędrowania i walki, zwłaszcza w perspektywie wyprawy do opuszczonej przed wiekami kopalni Phandelver, w której czaił się nie tylko Czarny Pająk, ale i zasiedlające ją potwory. Nawet Gundren, który po pokrzepieniu się znalezioną w zamku krasnoludzką brandy dowcipkował i opowiadał ciekawe historie oklapł, i tylko posapywał w rytm kroków.

Gdy drużyna doszła do rozwidlenia prowadzącego do Phandalin Marduk ku zaskoczeniu kompanii oświadczył, że ma jeszcze coś do załatwienia i powędrował traktem prosto w stronę Triboaru. Jak bogowie dadzą to wrócę jutro, rzekł, pozostawiając zaskoczonych kompanów na środku drogi. Turmalina rzuciła kilka niepochlebnych uwag na temat tchórzliwych wąskodupców i chcąc nie chcąc najemnicy wraz ze swoim mocodawcą podążyli na południe, w stronę Phandalin i Gór Miecza.

[media]http://www.wallpaperup.com/uploads/wallpapers/2013/06/17/103972/big_thumb_4c6e791a710c183efb63b552798bb2b3.jpg[/media]


Słońce powoli kończyło wędrówkę po nieboskłonie gdy dotarli wreszcie do miasteczka. Ich przybycie zwiastowały radosne wrzaski dzieciarni, która po obiedzie znów wyległa na okoliczne dróżki i łąki. Joris zauważył też, że od ich ostatniej wizyty osadzie przybyło coś, co od biedy można było nazwać placem ćwiczebnym, z wykoszoną trawą i kilkoma wyplecionymi ze słomy tarczami. Widać Hallwinter poważnie traktował swoją nową pracę; nawet jeśli miała być tylko tymczasowa.

O tej porze gospoda była jeszcze pustawa; ze znajomków był w niej (prócz właścicieli) jedynie Slidar, rozmawiający ze starszym półelfem. Na widok drużyny prowadzącej Gundrena zerwał się gwałtownie, niemal przewracając stół. Nie wiadomo czy doświadczony najemnik miał wyrzuty sumienia, że nie obronił swego pracodawcy, czy był tak zżyty z Gundrenem; dość, że podczas sutej obiadokolacji kilkukrotnie gratulował drużynie osiągnięć, stawiał piwo i wznosił toasty, wylewny jak nigdy dotąd. Odzyskanie swojego ekwipunku przyjął niemal ze wzruszeniem. Zmarkotniał dopiero gdy wspomniano martwego Nundro, lecz Gundren klepnął go mocno w ramię.
- Godny pogrzeb wyprawimy mu po pomście na Pająku i odnalezieniu Thardena - rzekł krasnolud i wychylił kolejny kufel, po czym zwrócił się do reszty najemników.
- Nie wiadomo, czy mój brat jeszcze żyw, ale jeśli tak… - Rockseeker westchnął, odchrząknął i szarpnął się za brodę. - A niech stracę. Jak go odbijecie, i jego i kopalnię, to wam udziały w niej dam gdy ruszy; a wierzcie mi, że warto. Pięć procent zysków - do podziału oczywiście. Sześć jeśli ten ylf dołączy. No. Wiem, żeście zdrożeni i czas nagli, ale pośpieszać was nie będę. Podziemia to nie lasy czy trakt - tam jeden błąd często śmierć całej kompanii niesie, więc wypocznijcie dobrze, a ja wam na ranek aprowizację załatwię i inne niezbędności. No. To pijmy!



Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:31.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172